
Pewnego dnia w Fiordzie Harengus zabulgotało, zamigotało – i pojawił się Śledziowy Bóg we swej błyszczącej i jedynej postaci. Ogłosił dzień audiencji i wezwał przed swoje Błyszczące Oblicze młodego Matjasa. – Przywołałem cię tutaj, aby powierzyć ci ważną misję.
Łuski Śledziowego Boga zawsze, gdy przemawiał, mieniły się mocnym, złotym blaskiem. I nigdy nie odpadały.
– Tak, Panie. Czego tym razem trzeba dokonać na cześć i chwałę Twojego Imienia?
– Drogi Matjasie – Bóg błysnął na złoto prosto w oko Matjasa. – Clupea Harengus to liczny naród, a co ważniejsze śledzie z Harengus są narodem wybranym, bo mają wyjątkowy przywilej otrzymywania złotych łusek. Harengus to chluba śledziowatych. Nie mogę jednak dłużej tolerować innowierców wśród śledzi z tych odleglejszych części Atlantyku. Doniesiono mi, że szczególnie w Basenie Brasileira szerzy się śledziowa herezja. Tam, synu, wierzą we wszystko, co tylko im się powie – nierzadko na swoją zgubę – tylko nie w to, co trzeba, czyli Cuda Morskie.
– Co trzeba uczynić, Panie, by tę sytuację zmienić?
– Musisz tam popłynąć i ich nawrócić. Moja cierpliwość jest już u kresu! Tylko by się tam bawili i obżerali. Żadnej modlitwy, żadnej sztuki – nic głębokiego pod słońcem!
– Najmocniej Błyszczący – dlaczego wybrałeś właśnie mnie? Ja przecież jestem tylko małym śledziem, który…
– Dobrze wiesz, że rozmiar nie ma znaczenia. Liczy się to, co w środku.
Groźny ton Boga Śledzi trochę kłócił się z pozytywnym przekazem.
– Masz niezwykle rozwiniętą orientację w terenie, mógłbyś nawet przewodzić ławicy. Poza tym jesteś śmiertelnie zakochany. Twoje słowa będą miały podwójną siłę.
– Królu nad Morzami, z całym szacunkiem, ale… zjawisko, które tak cię irytuje, może mieć zupełnie naturalną przyczynę: na przykład różnicę temperatur wody w różnych rejonach naszego oceanu.
– Bzura, mój drogi Matjasie! Moc Morskich Cudów działa w każdej temperaturze! Jest niezależna od osiągnięć niejakiego pana Farenheita. A przecież nam chodzi o wiarę i tylko o nią!
– Panie! To pewne, że śmiertelnie pogubię łuski już w jednej trzeciej tak dalekiej drogi!
– Nie puszczaj bąbli bez sensu! Cóż warta jest własna wiara bez gotowości do poświęceń?
Dalsza dyskusja z Bogiem Śledzi nie miała sensu. Pozostało tylko obmyślić plan wymigania się od misji. Już on wie, czym pachną takie eskapady. Śledziowym truchłem! A w tym przypadku – jego własnym! Wierzył w swojego Boga, wierzył w morskie cuda, w zjednoczenie śledzi, a nawet wszystkich śledziowatych – ale żeby zaraz ryzykować życiem dla nawracania jakichś nieszkodliwych płetwusiów po drugiej stronie kuli ziemskiej? Za żadne łuski świata!
Zaraz po audiencji, chcąc zejść Bogu Śledzi z oczu, Matjas popłynął na pełne morze, aby wymyśleć plan wydostania się z pułapki. Na wszelki wypadek upozorował poważną akcję, zabierając ze sobą dwóch najlepszych kumpli: najbardziej wiarygodnego współmyśliwego – Akcjonusa i najwierniejszego przyjaciela Akantusa, oraz najpiękniejszą ukochaną jego życia – grynszpanową Aktywię. Powiedział im, że wypływają w poszukiwaniu nowych miejsc żerowania, ponieważ Król Wszechmocny ostatnio za bardzo schudł i trzeba wzbogacić jego dietę.
Gdy tylko wypłynęli z fiordu, zarządził rozdzielenie na trzy zespoły. Były to: Akcjonus i jego wiara w cuda, Akantus plus wiara w cuda, oraz trzeci zespół – on i Aktywia, jako żywy dowód na to, że cuda istnieją. Po godzinie udawania, że szukają witamin godnych Boga – Matjas i Aktywia popłynęli do Ogrodu Szumiących Muszli, położonego w dolinie morskiej w rejonie Fiordu Hippoglossus. Na dnie leżały tam wraki ogromnych, białych muszli z tęczowymi wnętrzami, z mnóstwem fantastycznych otworów i zakamarków. Oboje uwielbiali się ganiać po pastelowych wnętrzach, przepływać oknami przeróżnych kształtów i zapędzać się w najodleglejsze rejony spiralnych korytarzy, gdzie czasem ściany przewodziły odległy śpiew syren. Matjas czuł, jak poziom soli w jego organizmie szczęśliwie spada wraz każdą mijającą minutą morską, w której przebywał z piękną Aktywią. Wkrótce jednak zaczęły go dręczyć wyrzuty sumienia. Nagle, niczym odpowiedź na męczący go dylemat, na horyzoncie pojawiła się ławica trujących ryb Diablików.
– Diabliki – tutaj? W Dolinie Szumiących Muszli? – wykrzyknął Matjas. – W górę płetwy i uciekamy! One są naprawdę szybkie – i agresywne!
– O Śledziowy Boże! W życiu nie widziałam tylu węży – zapłakała przestraszona Aktywia, widząc, że horyzont powoli zaciemnia ogromniejący w oczach wróg.
– I nie dziwota – nie ma prawa ich tutaj być! Uciekamy, bo nie zostanie z nas nawet ość! Jest ich ze dwieście! I każdy uwielbia Śledziowate!
Płynęli ile sił w płetwach, a Diabliki za nimi. Agresorzy przypominali małe węże, co zapewniało im niezwykłą zwrotność i zwinność, a pod dolną szczęką wystawał ostry, trujący kolec, który bez trudu wbijał się pod łuski ofiary, obezwładniając ją. Zazwyczaj rejony żerowania tych czarnych, złośliwych bestyjek nie pokrywały się z rewirami śledzi z Harengus. Niestety, cuda nie zawsze są pomyślne dla wszystkich. W momencie, gdy Matjas pomyślał o karze bożej i tym podobnych nieodwracalnych zjawiskach, od strony fiordu nadpłynęły trzy pękate Morki. Te świecące grubasy w kolorze zachodzącego słońca, z grzebieniem trójkątnych płetw grzbietowych, nie stanowiły zagrożenia dla śledzi, uwielbiały za to urozmaicać swoje obfite posiłki Diablikami. Jad z kolców węży nie działał na nie w najmniejszym stopniu, a tłuste, bezłuskie ciałka stanowiły smaczną przekąskę. Diabliki zrobiły gwałtowny w tył zwrot i odpłynęły w siną, słoną dal tak pospiesznie, że aż wzbił się za nimi morski kurz. Trzy pomarańczowe kule Morek zdążyły jednak spęcznieć od dobrych kilkudziesięciu Diablików i, ukontentowane, popłynęły dalej, nie zwracając uwagi na czworo rybich oczu, patrzących na nie z niewysłowioną wdzięcznością i ulgą.
Matjas i Aktywia byli uratowani.
Para śledzi przez jakiś czas płynęła w milczeniu, odpoczywając po niebezpiecznej przygodzie. Wreszcie Matjas przerwał ciszę:
– Aktywio…mogę cię o coś zapytać?
– Pytaj, Matjasie.
– Czy gdyby ktoś, kogo szanujesz, a może nawet w jakiś sposób kochasz, powierzył ci wypełnienie istotnego planu, w którego powodzenie ty nie do końca wierzysz – czy wykonałabyś zadanie?
– To zależy, mój drogi.
– Od czego?
– Od tego, czy rozumiem sens tego planu – i czy popieram jego cel.
– A to nie jest to samo, co wiara lub niewiara w to, czy się uda?
– Nie, Matjasie. To niezupełnie to samo.
Matjas posmutniał i zgubił dwie łuski.
– …a tak nawiasem mówiąc… – podjęła Aktywia – czy my nie powinniśmy jednak poszukać pożywienia dla Śledzia Nad Śledziami?
– Nie – odpowiedział zdecydowanym tonem. – Wprost przeciwnie. Odwołaj z zadania Akantusa i Akcjonusa. Wracajcie razem do domu.
– Będziesz polował w pojedynkę?
– To nie chodzi o polowanie. Aktywio, nie byłem z tobą – z wami – szczery. To, co mam do załatwienia to coś o wiele ważniejszego, niż jedzenie. I chyba już wiem, jak tego dokonam. Muszę jednak być sam.
– Cokolwiek zamierzasz – płynę z tobą!
– Wykluczone. To zbyt niebezpieczne.
– Matjasie… och, nie! Tylko mi nie mów, że to Misja!
– Tak. Przykro mi, ale właśnie o nią chodzi.
– Myślałam, że jesteśmy narodem wybranym. Nie naznaczonym! Są w fiordzie starsi i bardziej doświadczeni od ciebie, niech oni płyną w nieznane i wzruszają dziewicze tłumy! Przecież ty nawet poezji meduz nigdy nie recytowałeś, jak chcesz przekonująco przemawiać? Zjedzą cię albo będą się z ciebie śmiać do końca świata, zakładając oczywiście, że uda ci się tam dotrzeć cało!
Aktywia puściła fontannę bąbelków i zakołysała się w nagle przejmująco zimnej toni. Z jej ciała zaczęły spadać, jedna po drugiej, błękitno-zielone łuski.
– Błagam cię, kochana, nie gub przeze mnie łusek! Jesteś najpiękniejszym cudem w całym oceanie! “Starsi i doświadczeni” są od tego, żeby radzić i kierować – a młodzi, by działać. Będziesz ze mnie dumna – zobaczysz! A ja będę wreszcie mógł sobie samemu spojrzeć w oczy. Jeśli mi się uda.
– Właśnie. Jeśli. Chodzi o to “jeśli”. Czym zasłużyłam sobie na “jeśli”?
– Słuchaj, jesteśmy obydwoje szczęśliwi i niczego nam nie brakuje. Dzięki cudom morskim świat jest piękniejszy. Spójrz!
Matjas wskazał ogonem coś, co wyglądało jak unoszona przez prąd morski różowa suknia balowa z mnóstwem falban i ze śnieżnobiałą, błyszczącą krynoliną. Od środka koncentrycznie odchodziły cienkie, niebieskie pręciki, w których jakby falowała rtęć. Stwór poruszał się miękko i z gracją, niczym w tańcu na zwolnionych obrotach. To była Meduza Różowa, którą miejscowi potrafili opisywać tylko wierszem.
Przez chwilę obydwoje wpatrywali się w przesuwającą się przed nimi pastelową chmurę.
– Jesteśmy tym, w co wierzymy, a siłę naszej wiary najlepiej sprawdzić, próbując zarazić nią innych. To będzie podzielenie się naszym szczęściem z potrzebującymi! A teraz proszę cię, poszukaj naszych przyjaciół i zabierz ich z powrotem do fiordu. Pożegnamy się – ale na krótko! Obiecuję!
Aktywia przestała się kołysać. Czuła, jak ze strachu o ukochanego sól żre jej wnętrzności. Tak nie bała się nawet Diablików. Chwilę jeszcze trwała w bezruchu, po czym szybko odpłynęła, połykając łzy.
Wkrótce trójka przyjaciół w kiepskich nastrojach udała się w drogę powrotną do Fiordu Harengus. Co i raz ze złością wyskakiwali z wody, robiąc jak najwięcej hałasu. Aktywia skakała najwyżej, próbując pozbyć się prześladujących ją wizji co strasznego może się przydarzyć Matjasowi tysiące kilometrów od domu.
Po kwadransie głośnego plaskania o powierzchnię i rozbryzgiwania wody w promieniach słońca, które niezwykle mocnym świeceniem dodawało im otuchy, Aktywia powiedziała do kolegów:
– Wiecie co, jestem tak samo zawiedziona, jak wy. Matjas nie był z nami szczery i wykorzystał nas, żeby pod pozorem wyruszenia po smaczne kąski dla Króla, zyskać czas do namysłu. Czuję jednak przez skrzela, że podjął właściwą decyzję. Bóg Śledzi powierzył mu Misję, a to duże wyróżnienie – i szansa na zjednoczenie śledziowatych. Wierząc w to samo będziemy w oceanie bezpieczniejsi! Przemyślałam wszystko i teraz w moim sercu jest żal, jest strach – ale nie ma w nim już złości.
– Niech się więc dzieje wola Boga Śledzi – czas niedowiarków naszych odwiedzić! – zakrzyknął wesoło Akantus, który nie potrafił długo chować urazy.
– Tak, racja! Aktywio, jak zwykle masz rację – Akcjonus również nie potrafił sprzeciwić się grynszpanowej piękności.
Do Harengus dopłynęli już w znacznie lepszych nastrojach.
Tymczasem Matjas szykował się do drogi w stronę Basenu Brasileira. Przede wszystkim musiał znaleźć szybki i w miarę wygodny środek transportu. W tym celu wrócił z powrotem do Doliny Szumiących Muszli. Jako jeden z niewielu śledzi w fiordzie wiedział, że to morskie uroczysko nie jest tylko parkiem spotkań zakochanych. I nie tylko syreny można tam usłyszeć. W najdalszej komnacie jednej z ogromnych muszli znajdowała się bowiem nadzwyczajna radiosonda, wychwytująca rozmowy ludzi – podróżnych znajdujących się w danej chwili w bliskiej odległości na morzu. Matjas, dzięki swoim wyjątkowym zdolnościom szybko dotarł na miejsce i odnalazł przyrząd. Po długim wyczekiwaniu i wsłuchiwaniu się w odbiornik, z szumu wyłowił rozmowę, która pomogła mu odnaleźć właściwy wehikuł. Usłyszał mianowicie, jak dwóch marynarzy, płynących na transatlantyku, założyło się o zjedzenie żywej ryby. “Cóż za pomyślny zbieg okoliczności! Szczęście mi sprzyja!” – pomyślał z zapałem Matjas i ruszył, aby podjąć ryzyko szerzenia wiary w Morskie Cuda w obcym plemieniu śledziowatych.
– W imię Boga Śledzi! – zakrzyknął, dodając sobie otuchy.
W jego głowie dojrzewał wielki plan. Wiedział, że nie da rady wskoczyć na pokład tak wysokiego statku, jak transatlantyk. Potrzebował pomocy. Jedyną możliwością powodzenia było zwrócenie się do starej przyjaciółki, Figenji. Figenja pochodziła z dalekich, ciepłych stron i była rybą latającą. Poznali się kilka słonych lat temu na Wielkim Koncercie Meduz w Fiordzie Hipoglossus i razem śpiewali znany w całym regionie Harengus Duet Przyjaciół.
Nadeszła kolejna chwila próby – pomyślał Matjas. Wiedział, że nie ma innego sposobu, by sprowadzić przyjaciółkę, niż zaśpiewać ten właśnie duet, który wykonywał razem z nią, czyli piosenkę pod tytułem “Jak cię rozpoznam, prawdziwy przyjacielu?” Tylko, że istniał poważny problem. Matjas nie miał talentu do śpiewania, robił to więc bardzo rzadko. Jakim cudem przypomni sobie melodię sprzed tylu lat?
Poczuł zwątpienie. “Nie dam rady” – pomyślał. “Nie przypomnę sobie tej pieśni, a nawet, jeśli sobie przypomnę – nie zaśpiewam jej”. Bez skrzydeł pożyczonych od Figenii nigdy nie wskoczę na tak wysoki pokład, jaki mają transatlantyki. I wszystko na nic. Misja stracona.
Kołysał się w toni bez celu. Smutek, który go ogarnął, był jak czarna, kleista chmura, która unieruchamia ciało i nie daje oddychać duszy. Albo jak sieć rybacka. Tak, pewnie podobnie czują się ofiary pływających pajęczyn! W odruchu rozpaczy Matjas zaczął wyobrażać sobie, że umiera. Złożył płetwy i wypłynął na powierzchnię brzuchem do góry. Jakiś czas unosił się tak na delikatnej fali, udając martwego. “Unoszę się na fali smutku” – pomyślał.
Wokół panowała idealna cisza. Słońce grzało i tańczyło beztrosko na falach. Nagle Matjas zaczął przypominać sobie fragmenty Pieśni Dla Przyjaciela. Natychmiast rozłożył płetwy i odwrócił się grzbietem do słońca. Zaczął nucić, najpierw cicho, potem coraz głośniej. Początkowa chrypka po chwili zniknęła i pod wyjątkowo tego dnia gorącym jak na te strony słońcem zabrzmiała Pieśń Przyjaciela:
Jak cię rozpoznam, prawdziwy przyjacielu
gdy znajomych i kumpli wokół tak wielu
jak ci zaufam, skoro przyszłość nieznana
czy moją łzę z twoją połączyć wypada
Matjas, uszczęśliwiony i pełen nowej nadziei, śpiewał nieprzerwanie, aż opał z sił. “Teraz pozostaje poczekać” – pomyślał. Tymczasem zajął się planowaniem pierwszych zdań swojej misyjnej przemowy. W międzyczasie posilił się na jednej z płycizn niedaleko małego portu, w którym kursowały promy. Promy zawsze oznaczały mnóstwo jedzenia.
W międzyczasie, podfruwając w promieniach radosnego słońca, przypłynęła Figenja. Po radosnym powitaniu przyjaciół, Figenja spytała:
– Matjasie, śpiew nie jest twoją pasją, to wiemy nie od dziś. Co cię skłoniło do tak heroicznego wysiłku?
– Potrzebuję twojej pomocy. Nie wiem tylko, czy wypada mi prosić o tak wiele.
– Mów śmiało. Z niewieloma rybami w życiu śpiewałam 'duet przyjaciół', a trochę lat już przeżyłam.
– Potrzebuję do pewnej rzeczy twoich skrzydeł.
– O! A to ci historia! Czy wybierasz się aż tak daleko, że musisz uciec się do drogi powietrznej?
Figenja pokiwała głową z niedowierzaniem, ale jednocześnie obdarzyła Matjasa serdecznym uśmiechem.
– Figenjo, wybieram się nie tylko daleko, ale też wysoko. W tym problem. Muszę mieć skrzydła, żeby wskoczyć na statek.
– Co takiego?! – Uśmiech znikł z pyszczka Figenji. – Oszalałeś?! To cholernie niebezpieczne! Co, może jeszcze ma to być Transatlantyk?!
Przyjaciółka Matjasa nastroszyła płetwę na grzbiecie i zrobiła podkówkę.
– Droga przyjaciółko, Bóg Śledzi powierzył mi ważną Misję. Nie mogę zawieść. Są rzeczy…
– Matjasie… – Figenja z dużym wysiłkiem opanowała wzburzenie – Skończmy tę gadkę. Ty mnie nie przekonasz do podejmowania takiego ryzyka, ja nie przekonam ciebie, że nie warto. To twój Bóg, więc ja go również szanuję, chociaż go nie znam. Jesteśmy przyjaciółmi i niechaj tylko to się teraz liczy. Dobrze. Pożyczę ci skrzydła.
Matjas poczuł ogromną radość i wdzięczność. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że muszą się spieszyć.
– Świetnie, nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczny. Jesteś złota rybką, Figenio! Teraz musimy szybko wymyślić, w jaki sposób zwrócę ci skrzydła.
– Wiesz co? Nie jestem już najmłodsza i nie zależy mi już tak bardzo ani na czasie, ani na lataniu. Może zostawię tutaj moje skrzydła? To będzie taka ofiara w słusznej sprawie.
– Nie ma mowy. Wolę poruszyć niebo i morze, żebyś odzyskała skrzydła i jeszcze kiedyś mnie odwiedziła, niż żebyś tygodniami wracała do siebie do domu, a później wspominała mnie z bólem płetw.
– Jak chcesz, ale nie za bardzo wiem, jak zamierzasz mi te skrzydła oddać, skoro wylądować one mają na pokładzie Transatlantyku?
– Chyba wiem jak. Muszę tylko zaciągnąć dług wdzięczności u jeszcze jednej przyjaciółki.
– Czy ją znam?
– To różowa mewa Rosa.
– Różowa? Chyba nigdy nie widziałam różowej mewy!
Figenja wesoło zamachała skrzydłami, unosząc się ponad Matjasa i patrząc na niego z góry.
– Wieść niesie, że tuż po urodzeniu Rosa była biała tak jak wszystkie mewy. – zaczął opowiadać Matjas, unosząc pyszczek do góry – Pewnego dnia, niedługo po tym, jak nauczyła się latać, przefrunęła przez podwójną tęczę w miejscu, gdzie był różowy pasek. I od tej pory jej pióra stały się różowe.
– Ach, to piękna historia! Już lubię naszą Rosę!
– Piękna, ale niezbyt wesoła. Inne mewy zaczęły wytykać ją szponami. Zaczęły się drwiny, obelgi i bolesne żarty. Gdy Rosa stała się dorosłą mewą, zorientowała się, że wszyscy okrążają ją z daleka szerokim łukiem. Że nie należy do żadnego stada i musi radzić sobie sama.
– I jak sobie radzi? – Figenja wróciła z powrotem do wody i razem z Matjasem wolno płynęli w stronę jednej z małych, skalistych wysepek na środku pobliskiej zatoki.
– Radzi sobie. Ma silny charakter. Postanowiła, na złość białym mewom, że tak, jak one żywią się głównie rybami, tak ona wprost przeciwnie – z rybami się będzie przyjaźnić.
– To co ona je?
– Jest wegetarianka. Je wszystko, co zielone. Albo białe. W ostateczności – różowe. Ale żadnych ryb.
– Fantastyczna! – zachwycała się Figenja.
– Też ją uwielbiam. Właśnie płyniemy w stronę wysepki Berga. Tam ją na pewno znajdziemy.
Wysepka była właściwie jedną dużą, poszarpaną skałą, pokrytą mchami, porostami i gdzieniegdzie trawą. Gdy dopłynęli do jej stóp, wysoko, na najwyższym szpicu grzebienia skalnego Berga, zobaczyli różową mewę. Stała nieruchomo, wpatrzona gdzieś w horyzont.
– Roooosa! – krzyknął Matjas.
Mewa aż podfrunęła, tak się przestraszyła rybiego głosu. Spojrzała w dół i natychmiast sfrunęła na brzeg.
– Witaj, Matjasie! Jak miło cię znów widzieć! Aż się przestraszyłam, tak dawno nikt do mnie nic nie mówił. – Rosa usiadła na głazie w kształcie serca, w połowie tkwiącego w wodzie.
– Witaj, Roso! Wybacz, nie chciałem ciebie przestraszyć. Pięknie wyglądasz!
Rosa aż się napuszyła pod wpływem komplementu.
– Dziękuję! Matjas, jak zwykle dżentelmen. – mrugnęła do Figenii, która ochoczo przytaknęła.
Matjas przedstawił sobie Figenję i Rosę, oraz, po krótkiej, grzecznościowej wymianie zdań na temat przyjemnej temperatury wody i łaskawości kwitnącego wręcz na niebie słońca, przeszedł do rzeczy, czyli opowiedział mewie o swojej misji i potrzebie oddania Figenii skrzydeł po tym, jak za ich pomocą Matjas dostanie się na pokład wysokiego statku. Rosa, co jakiś czas wykrzykując z podziwem “achy” i “ochy”, ochoczo przystąpiła do “paktu atlantyckiego”.
– Ależ kochany, oczywiście, że chętnie poświęcę parę chwil morskich na pomoc w tak szczytnym przedsięwzięciu. Dla mnie to żaden problem – a jaka radość z dobrego uczynku, nie mówiąc już o satysfakcji wkurzenia wszystkich białopiórych mewich rybożerów!
Rosa aż przechyliła się na swoim kamieniu, popuszczając wodze fantazji.
– Przejdźmy do rzeczy. Na kiedy mam rezerwować swój cenny czas?
Matjas i Figenja spojrzeli po sobie z zakłopotaniem.
– Hm…Roso – na teraz, prawdę mówiąc. – przyznał Matjas, a Figenja ze smutkiem pokiwała głową.
– Na…teraz?! Już ?! – Rosa zaskrzeczała, usilnie udając zakłopotanie. – Co prawda miałam właśnie uczestniczyć w muzycznym happeningu ostrygojadów… ale cóż – misja jest tysiąc różowych piór ważniejsza, niż jakiś tam happening.
– O! – zainteresowała się Figenja. – A cóż to miał być za happening, jeśli mogę zapytać? Lubię sztukę morza.
– Oczywiście, że możesz zapytać – różowa mewa zawsze jest szczera, he he! – Rosa podskoczyła do góry, zadowolona ze swojego żartu.
– No więc… ostrygojady? – niecierpliwiła się Figenja, nie dając dojść do głosu Matjasowi, który zapewne chciał przypomnieć, że czas ich goni.
– Chodzi o eksperyment, na który umówiły się wszystkie ostrygojady z regionu Harengus. Eksperyment ten ma na celu przywrócenie równowagi międzygatunkowej w naszym regionie – tłumaczyła Rosa – a konkretnie sprawdzenie, jaki wpływ na liczebność gniazd białych mew w danym miejscu będą miały cykliczne koncerty, w których wszystkie ostrygojady naraz przez kilkanaście minut będą krzyczeć ile sił w ich niepozornych, ale pękatych piersiach.
Matjas, śmiejąc się, przewrócił oczami i dał subtelnie znać jeszcze bardziej ubawionej Figenii, że czas przystąpić do dzieła.
– Roso, a więc do rzeczy. Jutro o świcie bądź w pogotowiu gdzieś w okolicach Spłaszczonej Skały. Tam, według moich informacji, około godziny ósmej będzie jutro przepływał Transatlantyk “Kristian”, zmierzający ku Basenowi Brasileira.
– W porządku – stawię się w całej mojej różowej krasie – możesz na mnie liczyć! Dziękuję ci serdecznie – a teraz – bywaj!
– Do miłego zobaczenia, z samego rana złapiemy się w locie! – krzyknęła mewa na pożegnanie i rozwinęła skrzydła. – Ach, jakież to emocjonujące! – powiedziała do siebie, odlatując w kierunku słońca, które już niemal usiadło na horyzoncie.
– Figenjo, nadchodzi noc – zwrócił się do przyjaciółki Matjas. – Znajdźmy jakieś spokojne miejsce w pobliżu Płaskiej Skały, żeby zażyć nieco snu – rano czeka nas wielkie wydarzenie! Nie musisz płynąć ze mną, możesz pofrunąć, jeśli ci wygodniej.
– Jestem zmęczona, nie ma siły na używanie skrzydeł dzisiaj. Popłynę z tobą.
Ryby wyruszyły pod Płaską Skałę, pogrążone każde w swoich myślach. Matjas układał w głowie szczegółowo całą strategię, aby nazajutrz zadanie poszło sprawnie i zgodnie z planem, który był wystarczająco skomplikowany, by zdawać się na improwizację.
Następnego dnia wszystko wydarzyło się tak szybko, że Matjas nie zdążył nawet zwątpić w powodzenie ambitnego planu. “Kristian” płynął w zawrotnym tempie, jak na prom tych gabarytów. Gdy zawinął do portu o ustalonych wcześniej przez radiosondę z Hipoglossus współrzędnych, Matjas bez problemów przymocował sobie skrzydła Figenji. Nie bez trudu, ale pomyślnie wzbił się w powietrze na wysokość burty statku i klapnął prosto na talerz brodacza. Zawsze wiedział, że gatunek ludzki uwielbia łatwe zdobycze i tym razem nie pomylił się w ocenie sytuacji. Mężczyzna natychmiast schwycił go za ogon i połknął w całości. Ostatnie, co Matjas zobaczył, to przekrwione, rybie oczy mężczyzny.
Skrzydła Figenji odpadły jeszcze przy zderzeniu z porcelanowym talerzem, a Rosa błyskawicznym lotem ślizgowym pochwyciła je sprzed nosa zdumionego marynarza, w którego ustach właśnie znikał ogon Matjasa. Następnie dzielna różowa mewa odnalazła w nieco wzburzonych przez śrubę silnika promowego falach Figenję i zwróciła jej narzędzie powietrznego transportu.
– Miejmy nadzieję, że mu się wszystko uda! – Rosa z trudem przekrzykiwała fale.
– Na pewno, na moją rybią intuicję – na pewno! – odkrzyknęła Figenja, machając odzyskanymi skrzydłami. – Do zobaczenia, mam nadzieję, że się wszyscy spotkamy, jak tylko Matjas powróci od śledzi brasileira!
– Do zobaczenia! A tak przy okazji – Rosa już prawie zachrypła – masz piękne te skrzydła! Jak z bajki!
– Dziękuję! Bo to nie są zwyczajne skrzydła – odkrzykneła Figenja – i kiedyś ci opowiem ich historię! Serwus!
I tak dwie skrzydlate istoty, zadowolone z nowej przyjaźni, wróciły do siebie, długo jeszcze wspominając doniosłą chwilę, gdy śledź z Harengus pofrunął nad poziomy i wskoczył między ludzi, by zbawiać świat ryb.
W brzuchu marynarza również wszystko poszło bez zakłóceń, oprócz jednej, krótkiej chwili grozy, gdy gdzieś w tunelu prowadzącym do brzusznej kajuty dogonił go agresywny strumień jakiegoś dziwnego płynu o potwornym zapachu – i nagle zaczęło go piec całe ciało. “Na zdrowie, Jonas! Jak smakuje wygrana?” – usłyszał z zewnątrz, po czym wszystko wokół zaczęło się trząść. Śmiech marynarza zaatakował niczym sztorm na morzu. Po chwili jednak, gdy Matjas dotarł już do swojej “kajuty”, pieczenie ustało, a do odoru po prostu się przyzwyczaił. Po kilku minutach zapadł w sen sprawiedliwego, cudowny stan hibernacji, w którym śledź z Misją może przetrwać wszystko. Wiedział, że obudzi się na czas.
Gdy nadszedł dzień, w którym znaleźli się na wysokości Basenu Brasileira, zbudzony z głębokiego snu Matjas zaczął się wiercić i drażnić marynarza końcami płetw. Temu, zgodnie z oczekiwaniami, nie bardzo się to podobało i niewiele się namyślając, wypluł go za burtę.
– Dzięki za podwózkę, człowieku! – krzyknął na pożegnanie gęstej, rudej brodzie, wśród której z daleka nie było nawet widać ust. Jego słowa zagłuszyły jednak ogromne, wodne smoki o białych grzywach, galopujące w stronę dziury w chmurach, w którą schowało się słońce. Matjas szybko przepłynął do głębszych partii oceanu, by bez przeszkód pokonać ostatnie minimile morskie, dzielące go od granicy Basenu Brasileira.
Gdy znalazł się na miejscu w pierwszej chwili wydawało mu się, że jak okiem łypnąć, w całym Basenie nie ma ani jednej ryby. Ciemno, pusto, duszno, upał. Po chwili okazało się jednak, że tego dnia wszystkie śledzie brasileira zebrały się przy porcie, aby świętować. Matjas postanowił skorzystać z ogromnego zbiegowiska. Zadowolony, że nie będzie musiał zwabiać ryb śpiewem, w którym nie czuł się jak ryba w wodzie, odważnie popłynął naprzód. Zawisł w toni przed tłumem ryb i z niepokojem poczuł setki par oczu wbitych w swoje srebrne płetwy, które pod wpływem ciepła stały się tęczowe. Widząc to zawstydził się jeszcze bardziej. Chciał zacząć mówić to, co miał do powiedzenia, ale z jego pyszczka wydobyło się tylko kilka małych bąbelków. Przypomniał też sobie słowa Aktywii o tym, że nigdy publicznie nie powiedział nawet wiersza meduzy. Tymczasem śledzie po wstępnych oględzinach przybysza, widząc, że ten nie ma im nic do powiedzenia, ale też nie wydaje się specjalnie groźny, przestały zwracać na niego uwagę. Matjas wbrew sobie poczuł ulgę, ale zaraz przywołał się do porządku. W końcu nie przybył tu po to, by poddać się atakowi nieśmiałości i milczeć jak człowiek. Zanim jednak zabrał się do dzieła, przyjrzał się trochę wesołemu tłumkowi. Zauważył, że ryby są tu nieco tłustsze od tych z jego stron, a ich łuski mają wprawdzie więcej barw, ale są bardziej matowe. Poza tym, jak można się było spodziewać, nie różniły się zbytnio od tych w zimniejszej części Atlantyku. Z jednym wyjątkiem. Wszyscy tu zdawali się mieć miękki, niezwykle melodyjny i przyjemny dla ucha śmiech. Perlisty śmiech, którym rozbrzmiewał, przynajmniej tego dnia, cały Basen Brasileira. Matjas nie mógł zaprzeczyć, że ten śmiech działał na niego bardzo pozytywnie. Działał jak słońce – rozluźniał i wprawiał w dobry nastrój. Matjas jeszcze jakiś czas lekko kołysał się w toni, poddając się nieznanym wrażeniom i rozmyślał, jakby to było tak codziennie bawić się w tej ciepłej, zmysłowej wodzie, jeść specjały o stu zapachach i – śmiać się, śmiać, śmiać!
Nagle z przerażeniem spostrzegł, że nie widzi ucztujących. Przestraszył się, że odpłynął gdzieś daleko, dryfując wraz z ciepłym, ledwo zauważalnym prądem niosącym uwodzicielski śmiech. Na szczęście, gdy ruszył do przodu okazało się, że to tylko mętna woda tak skróciła jego pole widzenia, bo już po chwili jego oczom znów ukazała się rybia fiesta. Zły na siebie, że dał się omamić, że pozwolił, by czujność i wola działania go opuściły, Matjas zdecydował się wreszcie przemówić Zaczął niepewnie i bardzo cicho i z początku nikt go nie słuchał. Ryby bawiły się wyszarpując jedne drugim smaczne, wonne kąski jadła, nie zwracając uwagi na nieśmiałego przybysza. Nie poddawał się jednak. Podpływał coraz bliżej i starał się nawiązać kontakt z ucztującymi, przemawiając jak najbardziej śpiewnym głosem i raźno poruszając płetwami. Jego łuski błyszczały bardziej niż zwykle, tak, aby ich blask był widoczny mimo mętnej wody. Stopniowo coraz więcej śledzi brasileira zaciekawiał ten obcy mówca, intonujący swoją mowę z niespotykaną w tych beztroskich stronach pasją. Jedna ryba po drugiej wracały się ku gościowi, by słuchać dobrej nowiny. I natchniony Matjas opowiadał o fiordzie koloru zieleni z mlekiem, darze złotych łusek, smoczycach z mgły, wędrujących na wodzie z doliny do doliny, szumiących muszlach z fiordu Hippoglossus, poezji meduz, śnie sprawiedliwego – i wielu, wielu innych Cudach Morskich, stworzonych przez Boga Śledzi. Śledzie Brasileira, coraz bardziej zafascynowane, zasłuchały się, nie puszczając ani jednego bąbelka. Prawdziwy zachwyt jednak Matjas wzbudził dopiero opowiadając o piękności zwanej Aktywią Grynszpanową. Z zapałem opisywał niespotykany nigdzie indziej, zielononiebieski blask swojej ukochanej, porównywał jej śpiewny głos do śpiewu syren z Cilus Atlantikus, malutkiej wysepki na fiordzie, a jej płetwy do skrzydeł latających ukwiałów. Jako śmiertelnie zakochany, brzmiał tak przekonująco, jego słowa miały tak niesłychaną siłę, że nakłoniły większość śledzi brasileira do wiary w Boga Śledzi, który musiał był wielki, skoro potrafił stworzyć takie cuda!
– Matjasie z Fiordu Harengus – wasz Bóg Wśród Śledzi musi być geniuszem! Będziemy odtąd śnili o pięknej Aktywii i mamy nadzieję, że kiedyś ją zobaczymy na własne oczy!
– Przypłyniemy do was razem już niebawem! – obiecał Matjas – i tu, w Porcie Brasieleira Aktywia zaśpiewa wam pieśń Syren z Cilus!
– Wiwat! Wiwat Bóg Śledzi! Wiwat Matjas i Aktywia!
– Bóg z wami, przyjaciele i do zobaczenia!
I tak Matjas, po spełnionej Misji, wrócił do Fiordu Harengus, dumny z osiągniętego celu. Po pierwszych radosnych powitaniach ze wszystkimi znajomymi śledziami i Aktywią, ukochana zapytała go:
– Matjasie, a co ci się tak świeci z prawego boku, pod płetwą?
– Matjas spojrzał – i zaniemówił z wrażenia. Oto jedna z jego łusek stała się złota i wytwarzała niesamowitą poświatę!
Wtedy już wiedział, że on i Aktywia wybiorą się w jeszcze niejedną wielką podróż, wraz z całą ławicą grynszpanowych rybek, które już czekały w Dolinie Szumiących Muszli na swoje triumfalne przyjście na świat.
D
osyć oryginalne opowiadanie. Trochę błędów stylistycznych. Ale pogodna narracja umożliwia przyjemne czytanie. Pozdrawiam.
Heh, pomysł obłędny. Chciałabym poczytać coś jeszcze Twojego autorstwa. Wykon spoczko. Dialogi miodzio. Ogółem: jest dobrze! Będzie tylko lepiej.
Pozdrawiam.
pisze się "fjord"
- Matjas spojrzał (...) ---> to chyba nie jest kwestia dialogowa...
Sympatyczne. Naprawdę.
Adamie, bądź tak dobry i sprawdź - "fiord", bo ja mam w encyklopedii z 1995 r. tak właśnie, a Arturek miesza. Być może to norweska pisownia. Pozdrawiam.
Witam Drogich Czytel-ników,
na pewno po polsku pisze się "fiord", a po norwsku "fjord".
Cieszę się z Waszej sympatii do śledziej historii ;)
Mógł się zachować jeszcze jakiś niepomyślny myślnik dialogowy - kiedy wkleiłam tekst z OpenOffice, dialogi zaczynały się od...ogromnej kropy, wszystko musiałam "na piechotę" przerabiać na myślniki.
Pozdrawiam serdecznie!
Nie będę (wyjątkowo) tak dobry, bo nie ma czego sprawdzać. Fiord.
Cieszymy się, że Ty się cieszysz, Autorko. Lektura takich opowiadań to relaks...
Dajcie spokój fiordom czy fjordom. Opowiadanie jest dobre a jakies drobne potknięcie dla mnie nie mają absolutnie żadnego znaczenia.
Śliczne opowiadanko!
Świetnie nadaje się do poczytania i sobie po pracy i na dobranoc dla najmłodszych.
Czekam na więcej!
hehe, ale ze mnie monciwoda
Arcturku, przydałoby Ci się wsparcie psychologiczne.
teraz przynajmniej poprawnie zdrobniłeś moje imię, bucu
Ze wstydem stwierdzam, że przegapiłam wczoraj godzinę, kiedy mogłam edytować ten tekst i skorygować kilka rzeczy - na przykład dwie literówki, zlikwidować myślnik dialogowy, oraz poprawić jedno powiedzenie, którego użyłam z rozpędu w oryginalnym brzmieniu - wprawdzie bohater jest spersonifikowany, ale płuca, a nie skrzela pewnie i tak rażą...
Jeszcze raz dziękuję za komentarze i raz jeszcze pozdrawiam Czytelników.
Zauważyłem te płuca, ale sądziłem, że to jest następny żarcik dowcipnej autorki. Pozdrawiam uśmiechnięty.
Bo to był żarcik, ale wymknął się spod kontroli ;)
Arcturze, jak na razie, patrząc na Twoje dokonania na tym portalu, to Ty wychodzisz na buca.
ta?
Ta
Sympatyczna opowieść.
pozdrawiam
I po co to było?
@Syf - przepraszam, że dopiero teraz odpowiadam, troszkę byłam skonsternowana tą pozatekstową wymianą "uprzejmości" pod moim opowiadaniem :P Dziękuję za dobre słowo i również pozdrawiam.
@Piotr B - dzięki za miły komentarz. Zwracam się osobiście z dużym opóźnieniem, żeby wytłumaczyć się, że nie znałam jeszcze zwyczajów portalu.
Teraz już zawsze skrupulatnie odpowiadam :)
Pozdrowienia.
Bardzo pogodne, wręcz urocze opowiadanie. Mogę tylko żałować, że dotarłam tu tak późno.
Kiedy znikną usterki, kliknę Bibliotekę. :-)
…pojawił się Śledziowy Bóg we swejbłyszczącej i jedynej postaci. – Brak spacji.
Nagle, niczym odpowiedź na męczący go dylemat, an horyzoncie… – Literówka.
– Diabliki – tutaj?W Dolinie Szumiących Muszli? – Brak spacji po pierwszym pytajniku.
I każdy jeden uwielbia Śledziowate! – Wystarczy: I każdy uwielbia Śledziowate!
– Nie. – odpowiedział zdecydowanym tonem. – Zbędna kropka po wypowiedzi.
– Matjasie…och, nie! – Brak spacji po wielokropku.
…wzruszają dziewicze tłumy!Przecież ty… – Brak spacji po wykrzykniku.
Z jej ciała zaczęły spadać, jedna po drugiej, błękitno – zielone łuski. – …błękitno-zielone łuski.
Jako jedne z niewielu śledzi w fiordzie wiedział… – Literówka.
Potrzebna mu była pomoc. Jedyną możliwością powodzenia była prośba o pomoc starej przyjaciółki, Figenji. – Powtórzenie.
Proponuję: Jedyną możliwością powodzenia było zwrócenie się do starej przyjaciółki, Figenji.
Wiedział, że nie ma innego sposobu, by sprowadzić jego przyjaciółkę… – Wiedział, że nie ma innego sposobu, by sprowadzić swoją przyjaciółkę…
…niż zaśpiewać ten właśnie duet, który nauczyła go śpiewać Figenja… – Powtórzenie.
Proponuję: …niż zaśpiewać ten właśnie duet, który wykonywał z Figenją
“Teraz pozostaje poczekać.” – „Teraz pozostaje poczekać”.
Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.
W międzyczasie, co jakiś czas podfruwając… – Brzmi to nie najlepiej.
…ja nie przekonam Cię… – …ja nie przekonam cię…
Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
To Twój Bóg, więc ja go również szanuję… – Jak wyżej.
– Świetnie, nawet nie wiesz, jak bardzo Ci jestem wdzięczny. – Jak wyżej.
Nie jestem już njamłodsza… – Literówka.
…skałą, obrośniętą mchami, porostami i gdzieniegdzie trawą. – Nie brzmi to najlepiej.
Może: …skałą, pokrytą mchami, porostami i gdzieniegdzie trawą.
…odważnie wysforował się naprzód. – Masło maślane. Nie można wysforować się inaczej, jak tylko przed innych.
…poczuł setki par oczu wbitych w jego srebrne płetwy… – …poczuł setki par oczu wbitych w swoje srebrne płetwy…
Jako śmiertelnie zakochany, brzmiał tak przekonująco, jego słowa miały tak niesłychaną siłę, że przekonały większość śledzi brasileira… – Powtórzenie.
Proponuję: …że nakłoniły większość śledzi brasileira…
…wraz z cąłą ławicą grynszpanowych rybek… – Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Bardzo sympatyczne opowiadanie. Stworzyłaś świat równie urokliwy jak rafa koralowa, chociaż to nie ten rejon. Misie. Aż kliknę, nie czekając na poprawienie literówek. Ale mogłabyś je powywalać.
Babska logika rządzi!
O, komentarz i punkcik! :) Przepraszam, dawno tu nie zaglądałam. Dzięki, Finklo :) I cieszę się bardzo z Twojej opinii o tej bajce!
O masz… a jeszcze wcześniej była tu Reg! @regulatorzy – przepraszam (przepraszam ponownie), nie zauważyłam mojego braku odzewu. Zbyt rzadko kontroluję własną “stajnię tekstową”;) Zaraz poprawię literówki! :P :) Wiosenne podziękowania za bukiecik ciepłych słów i korektę!
Nic nie szkodzi, Blue_Ice. Bardzo się cieszę, że mogłam pomóc. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
:) Poprawiłam to, co wskazałaś, ale jeszcze sobie wydrukuję i zobaczę, czy przypadkiem nie uznam za zasadne pozmieniać więcej, tu i ówdzie. W końcu po przerwie patrzy się na tekst nieco inaczej…
Pozdrowienia!
Ot, perfekcjonistka! I ja pozdrawiam. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.