- Opowiadanie: szoszoon - Ekosfera

Ekosfera

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ekosfera

Klata skończył pracę i ledwie żywy ze zmęczenia wygramolił się ze swojej siłowni. Przekładnie i linki dymiły od wykonanej pracy, jednak najważniejszy był ładunek energii, który siłą swoich mięśni wyprodukował Klata. Niezbędne dla przetrwania dżule zasiliły energetyczne konto właściciela Elektrowni, w której Klata pracował i wzbudzał powszechny szacunek oraz respekt. Jego budząca podziw postura; monstrualna klatka piersiowa i bary, a także potężne bicepsy zbudowane latami katorżniczej pracy zapewniały stały i pewny dopływ energii dla jego właściciela, którym był miejscowy warlord o pseudonimie Licznik. Klata był także najlepszym Energetykiem w tej części miasta.

 

– Kalorii! – westchnął opadając na legowisko. Otarł z czoła pot wierzchem dłoni i oddychał łapczywie próbując dotlenić zmęczone mięśnie.

 

– Dobra robota! Jak zwykle zresztą – zauważył Licznik, podliczając ilość dżuli, jakie wyprodukował Klata. – Jeszcze rok i wykupisz swoje rodzeństwo.

 

– A matka? – w oczach Klaty na chwilę pojawiła się nadzieja, która równie szybko znikła.

 

– Na twoim miejscu bym na to nie liczył – odparł Licznik po chwili namysłu. – Za jakieś dwa lata twoja muskulatura stanie się za duża i twoje serce nie będzie w stanie cię należycie dotlenić.

 

Klata spojrzał nań pytająco.

 

– Innymi słowy udusisz się, więc… po przyjacielsku radzę ci, odpuść sobie matkę. Już rodzeństwo sporo cię kosztuje! A tak na marginesie… – Licznik zawiesił głos spoglądając uważnie na Klatę – zastanawiałeś się kiedyś, czy twój brat zrobiłby to samo dla ciebie?

 

Klata machnął niedbale ręką próbując uspokoić oddech. Łapczywie pochłaniał każdy oddech świeżego powietrza, starając się należycie wentylować przegrzane ciało. Warlord miał rację, jego serce przestawało nadążać w dostarczaniu tlenu do przeciążonych mięśni. Niedługo udusi się podczas pracy. Co do brata sprawa była bardziej skomplikowana.

 

– Podobno romansuje z Zielonymi i Ekosferą! – rzucił od niechcenia szef.

 

Klata zacisnął usta z trudem tłumiąc wściekłość. Znał młodszego brata i wiedział, że szuka dla siebie miejsca w tym pozbawionym sensu i celu świecie. Ruina, w jakiej przyszło im się wychowywać, niewola w jaką popadli przez długi ojca, a wreszcie powszechna rewolta i Zapaść wywróciły cały świat na nice. Ekolodzy święcili swój wątpliwy triumf na gruzach postindustrialnych, zanarchizowanych społeczeństw, w których funkcje rządów przejęły kartele Energetyków. Nie było wojska ani policji, tylko uliczne gangi siłaczy, którzy swoimi gabarytami zapewniali szefom spokój i posłuch. Nie bali się ich tylko Zieloni, jednak nikt tak naprawdę nie znał ich siły i zasobów. Podobno siłą Zielonych był brak strachu i coś, co czaiło się w opustoszałych, biologicznie skażonych dzielnicach miasta.

 

Licznik podał Klacie woreczek z kroplówką i podpiął przewód do portu umiejscowionego na przedramieniu. Po pierwszych, życiodajnych kaloriach wpuszczonych do krwioobiegu oddech mężczyzny nieco uspokoił się.

 

– Potrzebujesz coraz bogatszej mieszanki – Licznik pokręcił głową spoglądając na telemetrię organizmu. – Niedługo nie będziesz w stanie zarobić na dawki kalorii i staniesz się nieopłacalny – pomyślał ze smutkiem. Lubił Klatę, skorzystał na jego sile a także szacunku, jaki wzbudzał wśród pozostałych. Każdy młodzian miał go za swego idola i starał się dorównać normom, które Klata wyrabiał w ciągu doby. Ta rywalizacja była źródłem bogactwa, jakiego w niedługim czasie dorobił się Licznik.

 

– Czy to prawda, że już połowa miasta nie ma energii elektrycznej? – zapytał Klata, kiedy już uspokoił oddech. – I że w ciemnych zaułkach czai się zło?

 

– Podobno… – Licznik ściszył głos. – Tak mówią, ale patrole, które wysłano do ciemnej strefy nie powróciły, więc nic na pewno nie wiemy!

 

– Co tam może być i dlaczego na nas polują?

 

– Póki co nie produkują energii, ale i mogą bez niej żyć… – Licznik zawiesił głos i popadł w zadumę.

 

– Myślisz, że porywają, by zabić?

 

Licznik przez chwilę milczał, po czym zagryzł usta i odparł:

 

– Porywają ciała ale nie wiemy, czy je jedzą. To niekoniecznie kanibale!

 

– Ale czy jeszcze ludzie! – mruknął posępnie Klata myśląc o swoim bracie.

 

– Idź do domu i pogadaj z bratem. Przemów mu do rozumu, zanim wpakuje się w kłopoty.

 

***

 

Kochani! – głos padre roznosił się po dawnej fabrycznej hali niczym grzmot błyskawicy. – Wiecie, że projekt Ekosfera ma, jak nigdy dotąd, szanse na realizację! – Gromkie brawa i okrzyki przerywają słowa padre. Po chwili jednak przywódca Zielonych wznawia przemówienie. – W tamtym świecie niewielu liczyło się z nami wierząc, że można bezkarnie niszczyć naturę! – Brawa. – Nie słuchali głosu Gai! – Buczenie. – Nie dostrzegali tego, że nasza matka kona w onwulsjach! Dopiero ja usłyszałem jej pełen lamentu głos! Wezwanie do powstania, do sprzeciwu! – Gromkie brawa. – Matka Gaja powierzyła mi zadanie, które wspólnie realizujemy, a które nazwałem kryptonimem „Ekosfera!".

 

Igor zawsze słuchał głosu padre z zapartym tchem. Był on dlań przykładem niezłomnej woli i samozaparcia oraz bezwzględnego oddania się sprawie. Nie to, co brat, który katorżniczą pracą starał się zrzucić z jego rąk kajdany nałożone przez jemu podobnych. Klata nigdy nie pojął by prawdziwej rzeczywistości, w której nie było niewolnictwa, przymusowej pracy i minimalnych dawek kalorii. Sam swoje oddawał na potrzeby zwiadowców Zielonych, którzy wyruszali nocami w ciemne zaułki miasta, aby nawiązywać kontakt z Cichociemnymi. Ich wspólne działanie miało doprowadzić do powstania Ekosfery – miejsca, w którym na powrót uda się zaprowadzić porządek wskazany przez padre i Gaię! – Już niedługo! Powtarzał w duchu, głodując i oddając swe kroplówki na potrzeby sprawy. – Żeby tak nakłonić siostrę… – myślał wracając ze spotkań Zielonych. Z każdym dniem na spotkania przybywało więcej prozelitów i to cieszyło nie tylko Igora. Padre również wydawał się szczęśliwszy.

 

***

 

 

 

Powrót do domu zawsze wprawiał Klatę w parszywy nastrój. Obdrapane, śmierdzące moczem i gównem budynki, w których znajdowały się prowizoryczne mieszkania, sterczały z ziemi niczym nagrobne płyty. W istocie miasto przypominało zdewastowany cmentarz pełen trupiego odoru. Ilu padło w wyniku rewolty? Nikogo to już nie obchodziło. Nie było nikogo, komu chciałoby się zliczyć ofiary. Z przeszłości, coraz odleglejszej, zachowało się niewiele. Wiadomości o wyczerpaniu surowców energetycznych spadły na ludzkość jak grom z jasnego nieba. Nagle, z dnia na dzień, okazało się, ze ludziom zabraknie źródeł energii. To wywołało globalny kryzys, czego efektem było szerząca się wszędzie anarchia i zamieszki podsycane przez materializujących się nagle jak spod ziemi anarchistów i proroków Ekosfery. Rewolta spowodowała spustoszenia, a użycie broni jądrowej i skażenia chemiczne poważnie zniekształciły DNA ludzi i zwierząt. Życie i ewolucja zatoczyły koło i wróciły do punktu wyjścia. Miasta przypominały teraz kłębowiska ludzi, zwierząt, śmieci i odpadów rządzone prawami silniejszych.

 

– Jest Igor? – Klata postanowił porozmawiać z bratem.

 

– Gdzieś się tu kręci – odparła Ana, siostra. – Stało się coś?

 

– Muszę z nim porozmawiać.

 

Dziewczyna pokręciła głową i podała bratu woreczek z kroplówką. Na chwilę jej dłoń zatrzymała się na jego ręce.

 

– Dziękuję – szepnęła ocierając łzę. – Za Igora też.

 

– Daj spokój mała – Klata przytulił ją mocno. Poczuła miarowe dudnienie bratniego serca pod twardymi niczym skała mięśniami.

 

Rodzinną czułość przerwało wejście Igora. Ana odsunęła się i usiadła przy prowizorycznym stole na którym tliła się chybotliwi metanowa lampka. Postanowiła przysłuchać się rozmowie.

 

– Powiedz mi – zaczął Klata – co takiego oferują ci Zieloni, że ciągle do nich łazisz?

 

– A więc o to ci chodzi! Chcesz wiedzieć, co oferują? Wolność! Tylko oni są w stanie zapewnić ją nam! – Spojrzał wymownie na siostrę, która pokiwała przecząco głową starając się dać bratu znak, aby przestał ranić Klatę.

 

– Jak chcą wam ją dać?

 

– Stworzymy nowy lad, nowe społeczeństwo! Wespół z…

 

– Ekosferą? – dokończył Klata przyglądając się podejrzliwie bratu.

 

Igor przytaknął w milczeniu, gryząc się w język. Omal nie wyjawił największej tajemnicy Zielonych. Nikt nie wiedział jeszcze, że nawiązali kontakt z ciemną stroną miasta i jej nowymi mieszkańcami. Wprawdzie był to kontakt połowiczny, ale pokojowy. Trudno było mówić o negocjacjach czy wymianie informacji. Po prostu nikt ich nie zjadł. A teraz planowali spotkanie!

 

– Marzyciel – Klata wstał i podszedł do brata. – Masz prawo szukać tu swojego miejsca ale wiedz, że wolność mogę wam zapewnić tylko ja! – Wskazał kciukiem na swoje bicepsy. – Za rok was wykupię i może będziecie mogli normalnie żyć.

 

– Normalnie? Nazywasz to normalnym życiem? – Igor powiódł ręką po wnętrzu baraku. – Ktoś musi popchnąć ten pierdolony świat do przodu i to będziemy my! Nowa energia, nowy porządek i równy dostęp do tego, co jeszcze pozostało, oto nasz cel!

 

Klata westchnął ciężko i opadł na krzesło, które zatrzeszczało ostrzegawczo.

 

– Niech ci będzie – machnął ręką zniechęcony. – Walcz o tę swoją lepszą przyszłość z kim ci się podoba.

 

***

 

Dudnienie do blaszanych drzwi wyrwało Klatę z niespokojnego snu. Śniło mu się, że pracuje w swojej elektrowni ponad siły, a ilość dżuli, jakie wytwarza ciągle spada. Jego mięśnie pęcznieją do monstrualnych rozmiarów, krew rozsadza skronie aż w końcu pęka jak mydlana bańka.

 

Otrząsnął się z sennych mar i podszedł do drzwi.

 

– Czego?

 

– To ja, Koks.

 

Obok gościa widzi merdającego kikutem ogona Oprycha, wielkiego jak świnia, spasionego ponad miarę rottweilera.

 

– Wejdźcie, co się stało?

 

– Przykro mi, że akurat ja muszę ci o tym powiedzieć – Koks, kumpel z Siłowni, był niemal tak wielki jak Klata, tyle że niższy. – Grupa Zielonych poszła do ciemnej strefy, był wśród nich Igor…

 

Klata przysiadł na krześle i skrył twarz w dłoniach.

 

– Przykro mi stary.

 

– Igor bredził coś wieczorem, że Zieloni nawiązali z kimś kontakt i chcą zrobić w mieście porządek. Machnąłem nań ręką, skąd miałem przypuszczać, że będzie aż tak głupi? – wbił pytające spojrzenie w kolegę.

 

– Skoro nikt stamtąd nie wrócił, to dlaczego oni by mieli? – zamyślił się Koks.

 

– Mówił coś o porozumieniu i wspólnej przyszłości.

 

– Porozumienie mówisz… – zamyślił się Koks. – To by mogło oznaczać dla nas kłopoty!

 

Klata pokiwał głową. Gdyby Zieloni w jakiś sposób potrafili zagrozić Energetykom… sami nie mają dość siły, choć zawsze byli niebezpieczni. Ale gdyby połączyli się z kimś jeszcze?

 

– Najgorsze, że nie wiemy nic o ciemnej części miasta. Zieloni są o krok przed nami.

 

Koks pokiwał głową, podrapał Oprycha za uchem i odparł:

 

– Musimy iść z tym do szefa. Licznik będzie wiedział, co robić.

 

– Przy drzwiach Klatę zatrzymała siostra. W jej oczach dostrzegał niepewność i dezorientację.

 

– Igor zapewniał mnie, że wie co robi. Przysięgał, że jeśli im się uda, nie będziesz musiał więcej pracować! Nikt nie będzie musiał, bo energii będzie wystarczająco dla każdego.

 

Klata spojrzał na nią pytająco.

 

– On wie, że długo nie pożyjesz, pracując tak ciężko – odparła odsuwając się od brata. – On wie i też się o ciebie troszczy… na swój sposób. Igor dużo wie! – powtórzyła wodząc dookoła pustym, nieobecnym wzrokiem. – Już nie wiem, w co wierzyć, nie chcę was stracić! – pokiwała głową i skryła twarz w dłoniach, by w końcu wybuchnąć płaczem.

 

– Cicho, mała – Klata przytulił siostrę i poczekał, aż się uspokoi. – Wszystko będzie dobrze!

 

– Kto się mną zajmie, kiedy was zabraknie? – zapytała patrząc mu głęboko w oczy. – Myślisz, że nie widzę, jak twoi kolesie na mnie patrzą?

 

***

 

– Kurwa, mówiłem ci, żebyś z gówniarzem pogadał! – Licznik klął na czym świat stoi. – Boi się ciebie pół miasta, a ty nie potrafisz przemówić do rozsądku młodszemu bratu? I jeszcze zapierdalasz nadgodziny, żeby kutasa wykupić!? Co z ciebie za głowa rodziny?

 

– Myślałem, że to tylko młodzieńcza zabawa. Nie miałem pojęcia, że mu odpierdoli i tam pójdzie!

 

– To nie myśl, kurwa! I co teraz, pewnie zechcesz po niego pójść? – Licznik spojrzał na nieruchomą, pełną determinacji twarz Klaty. Kątem oka wodził po pozostałych członkach Siłowni. Wiedział, że na jedno słowo Klaty pójdą za nim do ciemnej strefy, żeby odszukać tego pierdolonego gnojka i całkiem możliwe, że coś ich tam na kolację zje. Dla niego będzie to oznaczało koniec! Żebry na ulicy a może i niewolę. Wiedział jednak, że Klata pójdzie za bratem i znalazł się w kropce. Nie mógł im otwarcie stanąć na drodze, nie zamierzał też iść z nimi tylko po to, żeby wpaść w łapy jakichś zombiaków czy innego skurwysyństwa, które czai się w tych ciemnościach.

 

– Dobra, niech ci będzie – Licznik w końcu znalazł wyjście z sytuacji. – Dam wam broń z mojego prywatnego magazynu. Trzymam ją na wszelki wypadek.

 

– Dzięki szefie – Klata odetchnął z ulgą. Wiedział doskonale, że bez boni nie mieliby szans. W okolicy starej Jądrówki, na skażonym terenie nawet szczury potrafią być niebezpieczne. Promieniowanie niby już opadło dawno temu, ale zdziczale zwierzęta i to coś… kilka karabinów się przyda.

 

– Mam coś jeszcze – Licznik zaprowadził ich za sobą do piwnicy. Kiedy stanęli przed metalowymi drzwiami szef zdjął z szyi klucz i otworzył je. Światło włączyło się automatycznie ukazując wiszące na ścianach karabiny, pistolety i… – to wyrzutnie rakiet ze wzbogaconymi rdzeniami. Jak już będziecie musieli ich użyć, to po odpaleniu spierdalajcie jak najdalej. Są bardzo radioaktywne i cholernie skuteczne.

 

– Skąd to masz, szefie?

 

– Od zawsze kolekcjonowałem militaria. Ot, taka nutka zbieracza jeszcze z czasów młodości. Dobra, bierzcie, co wam trzeba, tylko pamiętajcie. Chcę to mieć z powrotem kiedy wrócicie!

 

– Jeśli!

 

– Co jeśli?

 

– Jeśli wrócimy – mruknął ponuro Klata.

 

Na chwilę zapadło krępujące milczenie.

 

Na poszukiwania wyruszyło ich w sumie pięciu. Klata, Koks, Sztanga, Oleg i Rusłan. No i oczywiście Oprych jako maskotka Siłowni i talizman.

 

– Jak znajdą gówniarza to osobiście go zajebię – Licznik mruknął pod nosem za odchodzącymi i nalał do szklanki samogonu.

 

***

 

– Widzicie to? – Klata, który szedł przodem przystanął i wskazał dłonią na wątły blask płomieni. Przy ognisku dostrzegli zarysy trzech postaci, skulonych i nieruchomych.

 

Koks rozejrzał się dookoła próbując przeniknąć gęstą jak smoła ciemność.

 

– Powinniśmy być gdzieś w okolicach Jądrówki – szepnął. – Więc wkraczamy na obcy teren.

 

– Myślicie, że to jakiś ich patrol? – Wtrącił Rusłan.

 

W tej samej chwili Oprych zrobił coś, co było do niego całkowicie niepodobne: zaszczekał i zerwawszy się ze smyczy ruszył ku postaciom przy ognisku. Warczał przy tym zawzięcie i toczył z ust pianę. Nieznajomi odwrócili się ku pędzącemu na nich Oprychowi, ukazując swoje oblicza, na widok których Klata i jego towarzysze znieruchomieli. Choć ich sylwetki były ludzkie, to jaśniejące fosforyzującą zielenią oczy zdały się im upiorne. Klata wycelował pistolet i strzelił, trafiając w postać stojącą pośrodku. Seria wstrząsnęła nieznajomym, ten jednak nie upadł tylko się zachwiał. W miejscach na jego piersi, gdzie utkwiły pociski, pojawiły się jaskrawozielone plamy. W tej samej chwili Oprych dopadł osobnika stojącego po lewej, a Koks wycelował do tego po prawej. Kolejne serie z karabinów powaliły nieznajomych na ziemię. Oprych przez chwilę szarpał leżące ciało, po czym zwalił się na bok i zaskomlał. Koks podbiegł do swojego pupila i zaczął go głaskać, jednak psisko po chwili agonii zdechło.

 

– Co to za toksycy? – zapytał Klata podchodząc do leżących ciał. Plamy wokół dziur po kulach powoli bledły.

 

– To Cichociemni – odparł głos z ciemności. Klata od razu rozpoznał brata, który jednak nie był sam. W oddali dostrzegli sylwetki innych, wśród których byli również inni toksyczni. Zdradzały ich jaskrawe oczy. Jeden z nich podszedł do leżących ciał i wydał z siebie mrożący krew w żyłach okrzyk.

 

– Ja ci kurwa dam! – krzyknął Klata ładując wyrzutnię ze wzbogaconym rdzeniem i celując w nieznajomego, który ruszył w jego stronę.

 

– Przestań! – krzyknął Igor rzucając się na brata. Pozostali Cichociemni na widok broni zaczęli codo siebie krzyczeć i zaatakowali Klatę i jego towarzyszy. Wywiązała się strzelanina, podczas której Igor stanął na linii strzału, starając się zasłonić toksycznego.

 

– Co ty wyprawiasz!? – wrzasnął Klata. – Odsuń się, przecież to zmutowany dziwak!

 

– To nasza przyszłość! – Igor starał się wytłumaczyć bratu, o co chodzi. – To nasi sprzymierzeńcy, a zarazem nadzieja na lepszą przyszłość!

 

– O czym ty mówisz?

 

– To nowy gatunek ludzi, który sam stanowi źródło energii! – Igor podszedł do Klaty i przystawił lufę do swojego brzucha. – Zrozum, że oni są naszymi następcami! Dla nas nie ma już miejsca na Ziemi. Zniszczyliśmy ją! Kto burzy własny dom, nie ma prawa więcej w nim mieszkać! Tak przemawia Gaja!

 

– Co znowu za Gaja? – Klata rozejrzał się dookoła. Jego towarzysze nie żyli, on zapewne żył jeszcze dzięki Igorowi.

 

– Matka Ziemia – kontynuował Igor. – Cichociemni potrzebują nas, naszych ciał, aby w nich zamieszkać! Jest ich coraz więcej, bo ten świat jest właśnie dla nich. Tylko oni są w stanie przetrwać, przedłużyć egzystencję naszego gatunku!

 

– Przecież nie są już ludźmi – Klata ruchem głowy wskazał na stojącego najbliżej. W jego jarzących się oczach nie był w stanie dostrzec niczego ludzkiego.

 

– A my? – zapytał Igor. – Jacy z nas ludzie?

 

– Za wszelką cenę chcemy przeżyć!

 

– A co to za życie? – krzyknął Igor. – To wegetacja w radioaktywnych oparach, które uśmiercają nas powolutku, niczym niewidzialna choroba. Oni – wskazał na stojących dookoła Cichociemnych – są uodpornieni i gotowi kontynuować to, co w ludzkości najlepsze! Nie skrzywdzili was przecież, nie zaatakowali pierwsi. Nigdy nie atakowali, tylko się bronili!

 

– Chcesz powiedzieć, że…

 

– Są dziełem projektu Ekosfera! I już wkrótce nastanie nowy ład – zakończył Igor. – Możesz iść ze mną, albo wrócić do swojej Siłowni i tam sprzedawać się, jak pierwsza lepsza dziwka. Możesz też zostać z nami i bronić lepszej sprawy! Potrzebujemy cię… bracie! – Ostatnie słowa Igor wypowiedział niemal szeptem, łapiąc Klatę za ramiona i ściskając z siłą, o jaką ten nigdy by brata nie posądził. – Możesz nam pomóc albo wrócić do świata, który przemija.

 

Klata opuścił broń i opadł na ziemię. Słowa brata i to, co zobaczył spowodowały zamęt w jego wielkim sercu. Jak dotąd żył katorżniczą pracą i chęcią uwolnienia swojego rodzeństwa. Nagle okazało się, że był niewolnikiem świata, który ulegał degradacji i powoli umierał i to właśnie brat mógł zapewnić mu wolność.

 

– Zaprowadźmy go do padre – zaproponował ktoś z zebranych.

 

***

Padre przyglądał się Klacie z uwagą swymi jasnozielonymi oczami. Przypominał wyglądem Cichociemnych, jego osobowość była wręcz hipnotyzująca i Klata zastanawiał się, czego ten człowiek może od niego chcieć?

 

– Czego chcecie? – zapytał w końcu Klata.

 

– Tego, czym nas zaatakowaliście – odparł padre.

 

– Broni? Po co wam broń?

 

– A wam? – odpowiedział pytaniem padre.

 

– Do obrony przed takimi, jak wy – parsknął Klata.

 

– A nam, żeby zapewnić ostateczne zwycięstwo Ekosferze. Ta wasza broń mogłaby nam bardzo pomóc – odparł padre przyjaźniejszym głosem. – Mógłbyś przysłużyć się sprawie. – Mówiąc to zbliżył się do Klaty i spojrzał mu głęboko w oczy. – Mógłbyś zdobyć jej dla nas więcej?

 

Klata poczuł, jak mięknie pod wpływem obecności padre. Coś w głowie nakazywało mu podporządkować się temu człowiekowi, bo przecież… jego słowa miały sens! Ale jak przekonać war lordów, aby oddali swoje arsenały na potrzeby sprawy, która była im obca? Mieli broń, aby strzec resztek świata, jaki im pozostał. Nie chcieli zmian, zbyt wiele ich już zaszło od czasów Rewolty i powszechnej zapaści. – Dlaczego Cichociemni grasują nocą? – przemknęło mu przez myśl. I gdzie chowają się w ciągu dnia?

 

– Postaram się ją zdobyć – odparł, tłumiąc w sobie chęć całkowitego poddania się woli padre. Wiedział, że aby nie ulec musi za wszelką cenę odejść stąd jak najdalej, nawet za cenę obietnicy.

 

– Mam nadzieję – odparł padre – Igor również, prawda Igorze?

 

Sposób, w jaki padre wypowiedział te słowa i spojrzał na brata sprawił, że Klata poczuł bezsilność. Igor stanie się teraz zakładnikiem jego obietnicy! Los chłopca spoczął teraz w jego rękach.

 

– Zatem idź, moi ludzie odprowadzą cię do waszej strefy. Już niedługo będzie świtać.

 

***

 

Gdy niebo rozświetliły pierwsze promienie słońca Cichociemni eskortujący Klatę natychmiast zniknęli w kanałach. – A więc tam się kryjecie, szczury! – pomyślał wietrząc cień szansy na powodzenie swego planu. Zamierzał zebrać warlordów i ich ludzi i otwartym atakiem zniszczyć całe to plugastwo, dumnie zwane Ekosferą. – W kanałach łatwiej będzie ich osaczyć i wytępić. – Szybko jednak jego zapał zmalał, kiedy przypomniał sobie o bracie, który stał się teraz zakładnikiem. Postanowił jednak podzielić się swoimi rozterkami z Licznikiem i pozostałymi, którzy mogli wziąć udział w akcji odwetowej.

 

– Z tym gówniarzem same kłopoty – warknął Licznik, kiedy Klata zdał mu relację z wyprawy. Śmierć towarzyszy wstrząsnęła nim na tyle, że w pierwszym przypływie złości nie szukał winnych, tylko pogrążył się w rozpaczy. Szczególnie polubił Oprycha, który był maskotką siłowni. Szybko nawiązał kontakt z pozostałymi energetykami, i następnego dnia ekipa szturmowa była gotowa. Tym razem było ich dwudziestu, uzbrojonych po zęby w wyrzutnie pocisków wzbogacanych oraz karabiny maszynowe.

 

– Powiadasz, że siedzą w kanałach? – Licznik obmyślał plan ataku wypytując Klatę o szczegóły. – Jeśli zajdziemy ich tam, to wzbogacone pociski powinny załatwić sprawę. Na powierzchni zasięg radiacji szybko ulega rozproszeniu.

 

– A co z nami? – zagadnął jeden z żołnierzy. – W kanale będziemy narażeni na końskie dawki promieniowania!

 

– Mam zastrzyki neutralizujące działanie – odparł Licznik triumfalnie. – Wszystko mamy, żeby zdusić to plugastwo tam, skąd wylazło!

 

– Ale lepiej uważać z detonacjami – wyjaśnił Klata. – Zwykły ołów też ich zabija!

 

– Co z Igorem? – zagadnął Licznik, kiedy znaleźli się na osobności. – Wiesz, że mogą go użyć jako zakładnika?

 

Klata kiwnął potakująco głową.

 

– A my mimo to będziemy atakować! – dodał szef asekuracyjnie. – Wiesz, że go poświęcimy?

 

Klata w milczeniu zwiesił głowę. – Co by na to powiedziała Ana? – pomyślał i poczuł, jak pęka mu serce. – Może jednak jakoś uda się go ocalić?

 

Z tą marną nadzieją ruszył wraz z ekipą na odwet.

 

***

 

– Świetnie się spisałeś, Igorze! – padre nie ukrywał radości z rozwoju sytuacji. – Nie sądziłem, że twój brat tu za tobą przyjdzie. Świetnie się spisałeś!

 

– Jak to? – Igor oprzytomniał i spojrzał pytająco na guru. – Byłem przynętą?

 

– Nie było innego sposobu, aby ich tu zwabić – odparł padre. – Twój brat odgrywa kluczową rolę w moim planie.

 

– Jakim planie?

 

– Wiesz tyle, ile musisz. Możesz odejść. Nie jesteś mi już potrzebny.

 

– Jak to, a co z innymi i Ekosferą?

 

– Wy, Zieloni, zwykliście przypisywać sobie zbyt wielką rolę w tym, co może się wydarzyć – odparł padre wyniośle. – Potrzebowaliśmy was, aby nawiązać kontakt z energetykami, zwabić ich tu i ostatecznie unicestwić. Nie chcieli z nami nigdy paktować, traktując jak radioaktywne śmiecie, nie było więc innego wyjścia jak użyć pośredników czyli was. Wiemy już nawet, gdzie zaatakują i tam czeka na nich śmierć, a całe miasto wreszcie będzie nasze!

 

– Nie pozwolę na to! – krzyknął Igor zaciskając nerwowo pięści. – Wykorzystałeś mnie i Zielonych, ale postawimy się!

 

– Nie jesteście zdolni do żadnego sprzeciwu! – odparł padre z pogardą w głosie. – Jako gatunek nie jesteście zdolni do niczego! Potrafiliście bezmyślnie zniszczyć swój świat, a teraz szukacie wyjścia z beznadziejnej sytuacji. Jako całość zasługujecie na pogardę, dla pojedynczych, rozsądnych ludzi szkoda tylko uwagi. To miasto, a być może i cała ta planeta należy do nas! Związać go! – nakazał stojącym w pobliżu toksycznym. – I razem z pozostałymi Zielonymi odesłać do kanałów!

 

***

 

– Szybko, do kanałów! – Licznik, który dowodził operacją wskazał atakującym kierunek. – Strzelać bez rozkazu jak tylko zobaczycie toksycznych! Pruć do nich ze wszystkiego, co mamy.

 

– Jak ich rozpoznamy w tych ciemnościach? – zapytał ktoś z oddziału, jednak nikt nie zdołał wyjaśnić tej wątpliwości. Śmiertelna kanonada, jaka rozpętała się chwilę potem, gdy w oddali ukazały się nieznane postaci zagłuszyła wszystko. Wezwania do wstrzymania ognia oraz ludzkie jęki, które rozległy się zaraz po pierwszych salwach, zagłuszone zostały przez zwielokrotnione odgłosy wystrzałów. Dym oraz kurz przesłoniły widok i każdy, kto miał przy sobie broń, strzelał na oślep we wszystkich kierunkach.

 

Uzbrojeni nie byli jedynie Zieloni, uwięzieni w kanałach przez toksycznych na rozkaz padre. Zamknięto też szczelnie wszystkie włazy, jakimi ludzie mogli wydostać się na powierzchnię.

 

– Wyzdychają tam raz na zawsze! – pomyślał padre z satysfakcją obserwując swoich ludzi przykrywających włazy ciężkimi przedmiotami. – Brak wentylacji i promieniowanie przyśpieszą tylko ich agonię.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Będę marudził- jakoś kompletnie nie przekonał mnie przedstawiony przez Ciebie świat i wizja elektrowni napędzanych ludzkimi mięśniami. Są jeszcze zwierzęta- silniejsze i wydajniejsze od ludzi; jest wiatr i woda napędzająca turbiny lepiej niż ludzie.
Według tego, co piszesz, ich jedynym pożywieniem były kroplówki. Primo- skąd je mieli, jeśli cywilizacja była w ruinie; secundo- długo tak się nie pociągnie. Organizm potrzebuje witamin, białka itd; słowem- jedzenia.
Niewolnictwo, októrym piszesz, to jakaś fatamorgana. Robią co chcą, chodzą gdzie chcą, nikt ich nie pilnuje i są niewolnikami.
Psychologia ludzi tekturowa, schematyczna aż do bólu.
Dla mnie to jest mętne, blade i nieprzemyślane. Sorry.

Nowa Fantastyka