- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział XVIII Kilka scenek rodzajowych

Senfiliada Rozdział XVIII Kilka scenek rodzajowych

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział XVIII Kilka scenek rodzajowych

Czym jest prawdziwy sen? Czy to tylko katalizator nastrojów, uniwersalny śmietnik, gromadzący wszystko co nas niepokoi, w którym co jakiś czas wybucha pożar? Ogień może przynieś ukojenie, wyładowanie, ale niekiedy prowadzi także do czegoś zupełnie innego, przeciwnego, gdy nie mogąc się już obronić przed tym co w nas złe pogrążamy się w otchłani koszmarów sennych, z których z trudem udaje się nam uciec w dławiącą atmosferę szarej rzeczywistości.

Senfil budząc się wiedział, że śnił. Był to sen-gra o poszukiwaniu mordercy Alicji Gondenberg. Gdy go znalazł okazało się, że miał on czerwoną bliznę na twarzy i nazywał się Kuba Rozpruwacz. Morderca rzucił się na niego i zaczął go dusić. W tym niesennym świecie, w prawdziwej rzeczywistości dusiło go zwykłe prześcieradło. A więc tym razem po prostu najzwyczajniej w świecie zasnął i zmęczony w sennych majakach, bez udziału dziwnej sennej machiny, śnił ciąg dalszy opowiadanej mu wcześniej bajki.

Kurzy domek gdakaniem obwieścił początek nowego dnia.

„Zapewne znowu znosi urojone jajo” – pomyślał Senfil. – „Ostatnio nawet jedno z tych jaj zaczęło się materializować pod naszą chatką, ale w końcu zniknęło.” – Senfil uśmiechnął się do siebie. – „Trudno aby coś urojonego mogło stać się rzeczywistością, chociaż z drugiej strony mieszkamy obecnie w niezwykłym miejscu, gdzie wiele rzeczy niemożliwych jest możliwe.” – spojrzał na Filonę, która spała u jego boku. Urocza kotka, o gładkim, ciemnym futrze, prawie kociak także we śnie potrafiący cieszyć się z życia. – „Jesteśmy bardzo młodzi, a tak często o tym zapominamy. Co będzie, gdy naprawdę się zestarzejemy?”.

Przestraszył się tego co mu się śniło, ale strach, jakże ulotny, przeminął. Filona obudziła się.

– Wiesz co – powiedziała miaukliwie ziewając – zrób mi chińskiej herbaty. Jest pyszna. I usmaż jajka. Dla mnie dwa. Nigdy tak dobrze nie jadłam.

– Utyjesz, Filono.

– Wątpię. Niedługo wyruszamy w dalszą podróż. Nawet mi się to podoba.

– Trudy podróży?

– Nie mówiłam tobie? – zdziwiła się. – Trurl dał nam świetną mapę Europy i listy polecające do kilku ważniejszych władyków, których spotkamy na drodze do Nowej Atlantydy. Zresztą sam mówiłeś, że się tam wybieramy ze skargą na ten burdel z Łodzią i tymi zbuntowanymi kotami – zmrużyła oczy. – Wiesz, leży ona przy wybrzeżu Afryki, tam gdzie była kiedyś Kartagina, na wyspie. Z lądem łączy ją srebrny most, a na brzegu są również zabudowania.

– Skąd on o tym wie? – zdziwił się Senfil.

– Udało mu się połączyć z satelitą. Niektóre jeszcze działają i można dzięki nim na żywo oglądać dowolne miejsce na Ziemi. Czy to nie jest niezwykłe?

– Rzeczywiście – odparł Senfil. Zamilkł na chwilę. – Ale nie mamy pieniędzy. Jak tam dotrzemy. Żebrząc po drodze?

– Dostaniemy maszynkę do robienia złotych monet i broń, aby móc się obronić w razie napadu rozbójników. Robisz tę herbatę?

– Chwileczkę – Senfil podejrzliwie spojrzał na kuchenkę. Ostatnim razem, gdy kurza chatka złapała przeziębienie ziała ona ogniem przez piecyk jak jakiś smok. Tym razem jednak ogień był normalny. Nie groziło mu ponowne przypalenie futra.

– Woda gotowa – poinformował ich czajnik piskliwym głosem eunucha.

„Znowu pomyliłem gwizdek” – pomyślał Senfil patrząc na rozbite na podłodze jajko.

– Mój ty biedaczku, kolejny raz z rzędu nie trafiłeś w patelnie – Filona okręciła się wokół siebie na palcach. Miała na sobie białą sukienkę w kwiatki. – Podoba ci się to? Nie to co te szmaty, które nosiłam w zamku.

– Lub w więzieniu – odburknął niezadowolony z tematu rozmowy Senfil.

– Po co mi to przypominasz? – wzdrygnęła się.

– Myślę, że wolałabyś tu zostać. Takie wyprawy nie są bezpieczne. Następnym razem możemy nie mieć tyle szczęścia. Zawsze możemy wrócić do mojej rodzinnej ziemi, będą kłopoty, ale Pani Zamku na pewno się za nami wstawi.

– Myślałam, że wiesz o tym, że Trurl powiedział ci – Filona smutno na niego spojrzała. – Zamek zburzono. Ja też myślałam wcześniej, miałam nadzieje i to po tym co widzieliśmy w Łodzi.

Chwila ciszy.

– Kiedy to się stało?

– Nie wiem. Trurl mi pokazał obraz z satelity. Zostały tylko wygasłe zgliszcza. Nic nie ocalało. Teraz to tylko pustkowie – Filona się uśmiechnęła. – Nie smuć się. Podróż, w którą zamierzamy się wybrać ma swój sens i cel.

– Jaki cel?

– Nie rozumiesz? To przeznaczenie. Zawsze chciałam znaleźć się w sercu naszego świata i zrozumieć co nami kieruje. Zresztą nie mamy gdzie wrócić. Trurl obiecał mi, że spróbuje odnaleźć naszych przyjaciół z Zamku.

– Chciałbym tu jeszcze przez jakiś czas zostać – szepnął smutno Senfil.

Filona milczała. Nałożyła skwierczące jajka na talerzyki. Przygotowała widelce dla siebie i Senfila, zaczęła jeść.

– Wiesz dlaczego? – zapytał Senfil.

– Wiem – najeżyła się. – Chcesz poznać przeszłość, ale zapominasz o przyszłości. Chcesz wiedzieć, jacy oni byli, a pogrążasz się w ułudzie, we śnie. Po nocach krzyczysz. Przez ciebie nie mogę spać. Używasz słów, których nikt, poza tobą, Trurlem i Klapaucjuszem współcześnie nie zna.

– To daje mi wiedzę o nich, o tym jak żyli.

– A nie wydaje ci się czasem, że właśnie to jak żyli doprowadziło ich do upadku?

– Wątpię. Przyczyny zawsze tkwią głębiej, a to tylko zabawka, gra, w którą nie każdy musi lubić się bawić.

– Więc w nią nie graj. To niepotrzebne.

– Muszę zrozumieć obłęd naszego świata!

– Zapominasz o mnie, o dzieciach – ripostowała Filona.

– Przecież nie mamy dzieci.

– Ale możemy je mieć.

– Jest wojna. Chcesz widzieć jak umierają?

– Dla ciebie zawsze jest wojna! Chcesz jednego, ciągłej zabawy! Najgorsze, że jest to zabawa w zabijanie.

– Dobrze płacą. Jedzenie można mieć za darmo. Wystarczy znaleźć replikator. Za błyskotki trzeba jednak płacić.

– Byłam sama i dlatego cię wybrałam – parsknęła wściekła Filona.

– Wtedy mówiłaś coś innego. „Mój ty kochany, mój ty Senfilku.”!

– I żałuje tego. Wyjść za zawodowego żołnierza, zabijakę, włóczęgę. To było szaleństwo.

– Nie rozumiem ciebie. Bronisz mi dostępu do przeszłości, mimo że wiesz, że to mnie interesuję. Sama jednak chcesz się udać do Nowej Atlantydy.

– Czy ty nie możesz zrozumieć, że muszę znaleźć miejsce, w którym bym się dobrze czuła? To co robisz jest jedynie zgniłym kompromisem. Nowa Atlantyda stanowi za to źródło wiedzy, której tak łakniesz i jest wystarczająco odległa. Raczej nie dotrze tam wojna.

– To mój kraj i mam zamiar do niego kiedyś wrócić. Poza tym nie chce wyruszać w dalszą podróż zimą.

– Mamy luty.

– Wyruszymy. Wystarczy, że trochę poczekasz. Może do wiosny.

– Przepraszam, czy nie przeszkadzam?

W drzwiach stał Trurl. Trochę nim chybotało, bo akurat nasz kurzy domek nabrał ochoty na poranną gimnastykę.

– Nie – odparła Filona. – Właśnie rozmawialiśmy o dalszej podróży.

– Zamierzamy jeszcze na trochę tu zostać – wyraził swoje zdanie Senfil – Auć! – Filona kopnęła go w nogę.

– Chcesz nadal śnić? – cicho syknęła.

Głowa Trurla poruszała się w rytm podskoków kurzego domku. Senfil czuł, że zaraz dostanie oczopląsu.

– Tak, muszę poznać lepiej przeszłość – odpowiedział Filonie, ale w głębi duszy wiedział, że kłamie. Było coś jeszcze, zalążek uzależnienia.

– To nie będzie konieczne – Trurl uśmiechnął się do nich na roboczy sposób. Chociaż jego twarz zdawała się nie być stworzona do tak skomplikowanych czynności. – Dam wam na drogę przenośny aparat, dzięki któremu będziecie mogli nadal śnić.

– Wyruszamy za… – Filona kopnęła Senfila w nogę – …miesiąc – Senfil cicho syknął.

Nie mieli sobie nic więcej do powiedzenia. Jajecznica została już zjedzona. Kurzy domek zaczął robić przysiady, w których efekcie głowa Trurla co rusz wchodziła w kontakt z niezbyt odległym sufitem. Głowa robota brzęczała, kurzy domek gdakał radośnie obwieszczając światu, że jest w doskonałej kondycji, a w oczach Filony widniała chęć mordu.

„A mówią, że wzrok nikogo jeszcze nie zabił” – pomyślał Senfil kurczowo trzymając się stołu.

 

 

Sztuczne słonko świeciło sobie na betonowym, błękitnym, niebopodobnym suficie. Nieprawdziwe chmurki spokojnie płynęły popychane przez nieistniejący bo holowizyjny wiaterek. Mechaniczny zajączek wesoło sobie szczekał (widocznie ktoś pomylił oprogramowanie, ale to w końcu niewart uwagi drobiazg), a fantom Koszałka-Opałka siedział na przydrożnym kamieniu spisując w Wielkiej Księdze przygody sierotki Marysi.

Dobrze wychowany Senfil, trochę kulejąc (nieszczęśnik zbyt wcześnie puścił się stołu, gdyż zapomniał, że ostatnim elementem gimnastyki kurzego domku jest bieg na przełaj) starał się nie zwracać uwagi na otaczające go dziwy. Nawet nie mrugnął widząc kiełbasę wyłażącą z dziury w ziemi. Niestety, gdy przechodził obok wzmiankowanego wyżej Koszałka-Opałka dostał nerwowego tiku. Koszałek-Opałek chrząknął, spojrzał na niego, ponownie chrząknął, odłożył pióro, jeszcze raz chrząknął, zmrużył swoje małe oczęta, a miał może z metr wzrostu, wyciągnął gigantyczną chustkę, smarknął w nią, kolejny raz chrząknął i powiedział:

– Zaraz ci wyjdą.

– Co? – Senfil zaskoczony spojrzał na niego, następnie obejrzał się, aby zobaczyć czy idzie za nim Trurl, ale go nie było. Zdziwiony nie zauważył dziury, potknął się i upadł.

– Robot poszedł sobie.

– Gdzie? – Senfil pocierał łapą obtartą dolną kończynę.

– Szuka Klapaucjusza, gdyż niepokoi się o niego.

– Przecież oni są jednością. – zauważył Senfil.

– Ale mają autonomiczne byty.

Senfil wstał z ziemi, otrzepał się z kurzu, otarł pot z czoła, gdyż dzień był wyjątkowo upalny przez co nadmiernie się pocił, i podszedł do Koszałka-Opałka.

– Możesz mi wyjaśnić co się stało? – zapytał krasnoludka.

– Klapaucjusz skonstruował sześćset trzydziesty drugi prototyp Bogotronu.

Senfil spróbował dotknąć małego człowieczka, lecz jego łapa przeszła przez skrybę na wylot.

– Nie ma cię – stwierdził. – Nie istniejesz.

– Raczej to ciebie nie ma. – Koszałek-Opałek zaczął coś pisać w leżącej przed nim, wielgachnej księdze. Zachowywał się tak jakby stracił zainteresowanie Senfilem. Należy tu wspomnieć, tak na marginesie, że wyjątkowo gryzmolił.

– Jestem prawdziwy, a ty… Przecież nie mogę cię dotknąć!

– To oczywiste. Nie możesz mnie dotknąć, gdyż jesteś duchem.

Senfil wściekły zazgrzytał zębami.

– Może trochę ciszej. Posłuchaj jak pięknie śpiewają ptaki.

Rzeczywiście, mechaniczne ptaki piękne śpiewały swoimi cienkimi głosikami zapowiadając zbliżającą się wiosnę. Nawet tutaj czuło się ją w powietrzu. Nie można było przecież odciąć się całkowicie od wpływów świata zewnętrznego. Niektóre z ptaków, dla odmiany jak najbardziej prawdziwe przyleciały z zewnątrz, spoza gmachu. Chroniły się w nim, gdy nadchodziły mrozy, zbyt leniwe na to, aby odlecieć do ciepłych krajów.

– Jesteś bardzo dziwny – stwierdził Koszałek-Opałek i z pogardą odchrząknął.

– Ja?! – wrzasnął wściekły Senfil.

– Nigdy nie widziałem kota wielkości myszy, jakem krasnoludek.

– Ty… ! – Senfil zamachnął się, ale w porę sobie przypomniał, że to tylko fantom.

– Jesteś nazbyt nerwowy. To niezdrowe. Nawet jak na widmo.

– Nie jestem duchem, lecz kotem.

– Widziałeś kiedyś kota, który by mówił? A twój wzrost? Normalny kot już dawno by mnie zjadł – krasnoludek rozmawiał z Senfilem nie patrząc na niego. Coś uparcie gryzmolił w swojej wielkiej księdze.

– To ty jesteś zjawą – powiedział już nieco ciszej Senfil.

– To zależy od punktu widzenia. Ja dla ciebie jestem duchem, jak i ty dla mnie nim jesteś.

– Nie jestem duchem! – ponownie krzyknął Senfil – Jestem prawdziwym kotem!

– A skąd masz pewność, że jesteś prawdziwy?

– Nietrudno to udowodnić.

– No to udowodnij.

– No więc… – Senfil zmarszczył czoło. Myślał nad tym co ma powiedzieć. Po chwili jedynie klapnął współotwartą paszczęką. Nic nie powiedział.

– To nie takie proste – stwierdził Koszałek-Opałek. – W rzeczywistości każdy z nas po części jest prawdziwy.

– Kpisz sobie ze mnie?!

– Może. Umysł niekoniecznie musi być lokatorem ciała. Niekiedy wystarczy tylko jego obraz.

– A ty jesteś tym obrazem?

– Ależ nie – Koszałek-Opałek wyraźnie zdziwiony ponownie spojrzał na Senfila. – Ja mówiłem o tobie.

Zapadła ciszy wypełniona pozorami wsłuchiwania się w radosny śpiew ptaków.

„A może to tylko sen?” – pomyślał Senfil – „Jeżeli tak, to znaczy, że tutaj mnie nie ma, ale w takim wypadku, gdzie ja jestem?” – potrząsnął swoją kocią głową. – „Przecież czuję własne kocie ciało, ale on myśli, że także czuje swoje ciało. Możliwe też, że może się rozebrać i ubrać, jeść i wydalać. Oczywiście będzie to dla mnie tylko zwid jedzenia i wydalania. Ale przecież we śnie również czuje swoje ciało. A jeżeli Filona i Trurl ze mnie zażartowali? Jeśli teraz śpię to nie ma żadnego dowodu na to, że to co widzę jest snem tak samo jak nie ma dowodu na to, że nie znajduje się na jawie. Mogli mnie podłączyć do aparatury w czasie snu, aby można było śnić, i teraz…” – cicho miauknął. Głośny wybuch przerwał jego rozmyślania. Zadrżała ziemia, Koszałek-Opałek spadł z przydrożnego kamienia.

– Co to byłe? – szepnął przerażony Senfil.

– Eee, nic – krasnoludek wspiął się na kamień. – Atrament mi się wylał. Nie mam teraz czym pisać – zauważył wyraźnie zły. – Widzisz, moja ty zjawo kota, to Bogotron Klapaucjusza wyleciał w powietrze. Zawsze tak jest. Zawiniło rozchwianie potencjałów maszyny i robocia pycha. Próżność i rozczarowanie to największa mieszanka wybuchowa. Niejednego już właśnie to w gmachu zabiło.

– Wyjaśnij mi jedno – Senfil próbował odgonić niespokojne myśli wypytując krasnoludka. – Czym jest ten Bogotron?

– A czym jest Bóg? – odparł pytaniem na pytanie Koszałek-Opałek.

– No jak to – zdziwił się Senfil – Stworzycielem.

– No właśnie. A Bogotron to jakby przystawka do tworzenia, ale pozbawiona elementu kreującego. Twór ten w przeświadczeniu o swojej potędze szuka jej źródła z takim samozaparciem, że przepalają mu się obwody. W zasadzie na tym cała rzecz powinna się zakończyć, ale biorąc pod uwagę nagromadzoną ilość informacji i samouwielbienie Bogotrona pojawia się również fizyczny efekt jego działań. Następuje zakrzywienie i zatknięcie się ze sobą kilku czasoprzestrzeni, które ulegają anihilacji, gdyż w takiej sytuacji materia zderza się z antymaterią. Kiedyś mi to wyjaśnił Trurl.

– Kim jest dla ciebie Trurl? – spytał Senfil. Miał wrażenie jakby Koszałek-Opałek zrobił się jakiś taki niewyraźny.

– Duchem – zapiszczał daleki głosik blednącego krasnoludka.

– Czekaj! Gdzie jesteś?

Zwyczajem innych tutejszych zjaw, czy też może raczej zjawisk, Koszałek-Opałek wyparował. Na kamieniu siedziała maleńka, biała myszka.

– To ty? – spytał zdezorientowany Senfil.

Myszka pokazała mu swój różowy języczek i uciekła.

 

 

Trurl stał przy aparacie, kreatorze snów Senfila.

– Czekałem na ciebie.

– Co z Klapaucjuszem? – spytał nasz kot.

– Nic, zdematerializował się – spokojnie wyjaśnił Trurl.

– Nie rozumiem. Umarł?

– Senfilu, zapomniałeś o tym, że jesteśmy nieśmiertelni? – robot uderzył się w swoją pierś. Głośno zadźwięczał metal. – To tylko powłoka. Iluzja potęgi niezmierzonej mocy, ale przecież właśnie ona rozpadnie się najszybciej i błędem byłoby pokrywanie jej tytanowymi płytami, upodabniania do jakiegoś czołgu, który broni się przed otaczającą go rzeczywistością, po to tylko, aby trwała ona trochę dłużej. Odbuduję Klapaucjusza. Będzie on taki dawniej.

– Bezustannie powtarzający te same gesty?

– Ty także, kocie, jesteś ograniczony chociaż nie zawsze to sobie uświadamiasz. Boli cię głowa lub zęby, zawodzi wzrok, musisz jeść, gonisz za kotkami.

– Kocham Filonę – zaprotestował Senfil.

– Pozostała jednak pokusa.

– Nie żyjemy tylko pokusą i swoimi ograniczeniami.

– Masz racje – przytaknął Trurl. – Dano nam wolność, która pozwala walczyć z narzuconymi przez naszych twórców ułomnościami. Dlatego nie krytykuj nas widząc nasze czyny i zachowania przez pryzmat ograniczeń. To zbędne. Lepiej patrz na to, co robimy poza nimi.

Senfil myślał nad tym co powiedział mu Trurl, ale coś jeszcze go dręczyło. Stał tak, wahając się całym sobą, przed nim blady i bardzo zmęczony.

– Spotkałem po drodze Koszałka-Opałka – w końcu zdecydował się podjąć ten temat. – Czy on istnieje?

– Oczywiście. Jest częścią gigantycznego komputera znajdującego się w podziemiach, ale nie stanowi on tworu kreowanego jedynie okazyjnie po to, aby straszyć bojaźliwych podróżnych. Ma własne życie, niematerialne, śnione w trzewiach tej budowli.

– Czy to także jest sen? – Senfil pokazał otaczający ich świat. – On zasiał we mnie tą wątpliwość.

– Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, bo nie znam odpowiedzi. Jeżeli istnieje osobowy stwórca tego świata, to chyba wiesz, jaka jest odpowiedź, ale ja nie wiem czy on istnieje. To domena wiary, a nie wiedzy.

– Nie o to mi chodziło. Chciałem się dowiedzieć, czy to jest sen będący grą stworzoną przez kreatora snów?

– Przecież stoisz obok niego.

– Ale mogę być w jego środka i śnić, że stoję w pobliżu niego.

– Zapewniam cię, że nie śpisz, ale jeżeli obawiasz się snu, to nie musisz dzisiaj śnić.

– Robię to codziennie.

– Tracisz poczucie rzeczywistości. Nie jesteś nawet pewien, czy ten świat jest prawdziwy.

– To miejsce jest szalone. Miesza się w nim fikcja z rzeczywistością.

– Nie masz racji jednocześnie mając ją.

– Mam nie mając jej?! – Senfil zdenerwował się niejasną odpowiedzią Trurla.

– To jest rzeczywistość stworzona w oparciu o fikcję, ale my żyjemy naprawdę. To nie jest sen – prawie że przeliterował Trurl.

– Przepraszam – odparł zmieszany Senfil.

– To jest fikcja – Trurl wskazał na aparat do gier sennych.

– On mówi o rzeczywistości, tym co było kiedyś – zauważył Senfil. – Ja chce się dowiedzieć czegoś o tamtym świecie. Odpowiedzieć na pytanie, dlaczego żyjemy tak jak żyjemy i dlaczego ten świat jest taki dziwny?

– I umiesz na nie odpowiedzieć.

– Nie. Chyba nie.

– Sam widzisz. Jasnej odpowiedzi nigdy nie znajdziesz. Problem w tym, że rozwiązań jest wiele i musisz wiedzieć, że możesz wybrać i wybierzesz tylko jedno z nich. Niekoniecznie to najlepsze.

– Dla mnie ważna jest obiektywna prawda.

– A czym ona jest?

Senfil nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.

– Milczysz. Widzę, że nie znasz odpowiedzi.

– Moja wiedza jest coraz większa.

– To prawda, ale moja sięga wszelkich horyzontów, jakie kiedykolwiek wyznaczyła sobie ludzkość.

– Więc odpowiedz na to pytanie.

– Ależ ja nie znam tej odpowiedzi. A nawet gdybym próbował ją sformułować to byłaby ona niejasna, wieloznaczna.

– To nie próbuj – odparł Senfil. – Chce ich poznać. To co będzie mi przez to dane zostanie we mnie. Czy mam wybór?

– Oczywiście, że masz. Zamknąć się na świat i zostać idiotą.

– Wielokrotnie mówiłeś mi, że to niebezpieczne, a teraz mnie prowokujesz? – Senfil prychnął rozzłoszczony. – Niemal, że zachęcasz, abym pogrążył się w odmęty gier sennych i zgubił rzeczywistość, wobec której nie jestem nawet pewny czy jest rzeczywistością. I ty mi to mówisz.

– Mam całą wiedzę, jaką kiedykolwiek zgromadzili psycholodzy o człowieku, a mimo to nie potrafię tobą pokierować. Potraktuj to jako odpowiedź.

– Idę spać – Senfil położył się na sennym łożu i nałożył na głowę hełm. – Porozmawiamy o tym, gdy się obudzę. Może będziemy mieli sobie więcej do powiedzenia.

– Zawsze można dużo mówić. Tysiąc lat dyskusji czasami nie wystarcza, aby za horyzontem znalazł się początek drogi.

– Wystarczy już tej filozofii!

– Przepraszam Senfilu, ale każda śmierć Klapaucjusza tak mnie rozczula, że zaczynają mi szwankować obwody semantyczne. Nie potrafię się wyrażać normalnie i…

Zgasło światło.

 

Koniec

Komentarze

Nieźle filozofujesz. :-) Niektóre fragmenty muszę czytać po kilka razy, bo zawieszam się w trakcie. Jednak podoba mi się.  To są utwory na wielokrotne czytanie. Dajesz do myślenia.
Ten odcinek przymomina hinduistyczne rozmyślania o rzeczywistości i śnie, w rodzaju: "a może cały nasz świat jest tylko snem motyla?"
Już Ci chyba pisałem, że jestem fanem tego cyklu?

Wspominałeś o swoim fanostwie :)

Nowa Fantastyka