- Opowiadanie: bzyk91 - (SHERLOCKISTA 2011) Weronika

(SHERLOCKISTA 2011) Weronika

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

(SHERLOCKISTA 2011) Weronika

* * *

 

– Pierdolę, więcej nie pije. – pomyślałem budząc się w sobotni ranek.

 

Było to jedynie pobożne życzenie ale pomarzyć, dobra rzecz. Łeb bolał mnie jak cholera, w ustach istna pustynia. Nie wierzyłem w żadne sposoby na kaca. Żadne kefiry, jogurty, ani tym bardziej w stwierdzenie, że kaca trzeba zapić. Ostatnimi siłami zwlekłem się z łóżka i poczłapałem do kuchni. Otworzyłem lodówkę i sięgnąłem po zimnego Polarisa (niech żyje Biedronka!) Złowrogo zerknął na mnie browar stojący w drzwiach i mało co nie puściłem pawia. Czym prędzej wróciłem do łóżka z zamiarem jak najszybszego zaśnięcia, w czym miała mi pomóc błoga cisza. W końcu od blisko dwóch tygodni mieszkałem sam.

Obudziłem się parę minut po czternastej. Kac odszedł w niepamięć więc na poważnie zacząłem myśleć o doprowadzeniu się do stanu używalności. W tym celu odwiedziłem łazienkę. Z lustra spoglądała na mnie zapuchnięta dwudziesto trzy letnia morda Kamila Kowalskiego. Tak, tak. Kowalskiego. Moje nazwisko było prawdziwą zmorą. Szczególnie w różnego rodzaju urzędach.

– Nazwisko.

– Kowalski

– Proszę sobie ze mnie nie żartować. Nazwisko.

– Kowalski.

– Czy ja się niejasno wyraziłam !?

– No przecież mówię! Kowalski Kamil.

I tak jest za każdym razem. Czasem aż mam ochotę im przypierdolić Oczywiście tylko facetom bo rękę na kobietę podnoszą tylko najwięksi cwele. Wziąłem zimny prysznic. Zmęczenie, zapach potu i wódki zniknęły jak za dotknięciem… no sami wiecie. Wytarłem się ręcznikiem i oto światu ukazałem się ja w wersji Młody Bóg. No może do Brada Pitta trochę mi brakuje ale nie mam się czego wstydzić. Czy mam jakieś wady? Zdarza mi się nadużywać wulgaryzmów ale właściwie to chuj wam do tego. Zrobiłem wykwintny obiad czyli serdelki z ketchupem i ogarnąłem burdel w mieszkaniu. Wieczorem z czystym sumieniem zasiadłem do Gran Derbi. Mecz był mało emocjonujący. Real zaparkował autobus w bramce a Barcelona napierała non stop. Zasłużenie wygrała różnicą dwóch bramek. Niestety.

 

 

* * *

 

W niedzielę na 9:30 wybrałem się do kościoła. Potem zapakowałem się do swojej laguny i pomknąłem na obiad do rodziców. Cenię sobie niezależność. Nie mogłem już zdzierżyć tekstów matki: „jak ty wyglądasz?", „gdzie byłeś?", „czemu masz podbite oko?", „jesteś pijany!", „co to za dziewczyna?", „posprzątaj pokój!", „nie pyskuj!". Dlatego ładnie podziękowałem i oświadczyłem, że chce spróbować życia na własny rachunek. Wykorzystałem swoje znajomości i wynająłem całkiem fajne mieszkanie w przyzwoitej cenie. Dwa pokoje, kuchnia, łazienka, wc i co najważniejsze, zmywarka. (jestem w stu procentach przekonany, że jest no najlepszy wynalazek w historii ludzkości.) Niezależność niezależnością ale niedzielny obiadek u rodziców musi być. Miło było zjeść coś innego niż zupki chińskie czy mrożone pizze z supermarketu. Rosół i schabowy od razu poprawiły mi humor. Mamuśka potrafi gotować, oj potrafi. Tak między Bogiem a prawdą to nie mam prawa narzekać na rodziców. W domu było zawsze ugotowane i posprzątane. Tata nigdy nie wrócił do domu pijany i zawsze przynosił wypłatę. Z bananem na gębie wracałem do domu. W bagażniku wiozłem łupy wojenne, między innymi słoiki z ćwikłą. Włączyłem radio. Trafiłem akurat na „Danza koduro" więc docisnąłem pedał gazu. Czekał na mnie artykuł do napisania na temat dzisiejszego wyścigu formuły pierwszej , jak to mawiają w polsacie. Co prawda, nie oglądałem wyścigu na żywo w telewizji ale taki rasowy dziennikarz jak ja da sobie i z tym radę. Od czego są torrenty? No z tym „rasowym" to przesadziłem. Miałem tylko licencjata z dziennikarstwa. Z magisterki zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że jeśli nie widać różnicy to po co się przemęczać. Teraz jest tylu dziennikarzy z łaski bożej, że to głowa mała. Dostałem robotę w nowej gazecie w mieście. Działam w dziale sportowym.

Tymczasem siedziałem przed monitorem oglądając i notując na bieżąco. Tuż przed dwudziestą drugą wysłałem artykuł redaktorowi naczelnemu.. Położyłem się spać wcześniej bo sen to zdrowie czy jakoś tak.

 

 

* * *

 

Dzień w pracy minął jak zawsze. Coś niby próbowałem robić, dzwonić, pisać a i tak kończyło się na „ backspace" lub „delete". Dobrze, że zadzwonił Chudy i ustawiliśmy się po robocie na piwo. Z Chudym znaliśmy się chyba od zawsze. W niejedną kabałę się wpakowaliśmy i niejeden wpierdol zebraliśmy (raz na wozie, raz pod wozem ale człowiek nauczył się szermierki)

Szedłem w kierunku baru kiedy ją zobaczyłem. Zapytacie: kogo? Weronikę. Czarne, kręcone włosy do ramion, usta, które zawsze składała w dziubek. I te oczy. Duże, zielone, wesołe. Piersi nieduże ale kształtne. Kiedyś pewien inkwizytor stwierdził, że dziewięciu na dziesięciu mężczyzn woli kobiety z dużymi piersiami a ten dziesiąty woli tych dziewięciu. Ośmielałem się z tym stwierdzeniem nie zgadzać. Śmiem uważać, że więcej niż dziesięć procent płci męskiej to pieprzone pedały. Może dobrze zakamuflowane ale jednak pedały. Co do biustu to nie jest on najważniejszy. Pierwsza rzecz na którą zwracam uwagę to oczy. Po nich zawsze poznacie czy właścicielka jest piękną, interesującą damą czy tępą suką. Z rozmyślań wyrwał mnie głos za plecami.

– Długo będziesz tak stał jak słup soli?

– Będę stał ile będę chciał – odrzekłem odwracając się.

Chudy szczerzył uzębienie w szerokim uśmiechu. Jego wygląd mógł zmylić każdego kto go nie znał. Chudy miał z chudością tyle wspólnego co ja z prezydentem Mozambiku.

– Kowal, nie pyskuj tylko choć se klapniemy. Sprawa jest.

– Oho…

Weszliśmy do lokalu. Pierwszy z brzegu stolik był wolny. Usiedliśmy zamawiając po perle.

– Sprawa częściowo tyczy również jej.. – zaczął Chudy

– Jej czyli kogo? Możesz waść jaśniej?

– No dobra, dobra. Jej czyli Weroniki. Jej stary prosił mnie żebym z tobą pogadał. Chciał abyś mu pomógł.

– A niby dlaczego miałbym mu pomóc?

– Po pierwsze primo. Widzę jak na nią patrzysz. Ślinisz się jak Garfield do lasagny. Ślina cieknie ci z ust hektolitrami. Po drugie primo, lubisz się bawić w detektywa.

To akurat była prawda. Tyle, że ja nie lubiłem bawić w detektywa. Ja lubiłem znać prawdę. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Czasami lepiej nie wiedzieć nic niż wiedzieć za dużo. Co do Weroniki to niechętnie przyznawałem się sam przed sobą ale tu Chudy miał rację. Szedłem jednak w zaparte.

– Taaa, jasne.

– Pewnie, że jasne. Stara miłość nie rdzewieje.

– A to żeś teraz dojebał jak łysy grzywką o kant kuli! – parsknąłem śmiechem.

Kelnerka, która akurat przyniosła piwo spojrzała na mnie wzrokiem pełnym niezrozumienia. Daliśmy jej po piątaku a ta czym prędzej wróciła za ladę. Jakieś spłoszone było to dziewczę.

– A tak poza tym to coś ty się odjebał jak stróż w boże ciało, Chudy, he? – spytałem w celu zmiany tematu.

Chudy w garniaku, lakierkach i pod krawatem to widok rzadszy niż pełne zaćmienie słońca.

– Awans dostałem.

– A to winszuje, winszuje. Trzeba było się wcześniej pochwalić to bym ci to piwo zasponsorował. A tak to już przepadło.

– Goń się! Lepiej powiedz jak będzie?

– Z czym jak… A, z tym. Powiedz mu niech przyjdzie do mnie jutro wieczorem. W sumie może być ciekawie.

Dopiliśmy piwo, trochę pogadaliśmy i każdy zawinął się w swoją stronę. W domu rzuciłem coś na ząb i zasiadłem przed telewizorem coby dowiedzieć się o nowościach w szerokim świecie. Nie minęło półtorej godziny kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi.

– Kogo tam cholewcia niesie? – zastanawiałem się spoglądając przez judasza.

Nosz kurwa mać! Ktoś tu nie rozumiał co to znaczy: JUTRO wieczorem. Mimo wszystko otworzyłem.

– Dobry wieczór. Mogę wejść? – odezwał się Janusz Węzłowski.

– Skoro już pan przyszedł to proszę – odpowiedziałem i wpuściłem gościa do środka

Ojciec Weroniki był jakoś po czterdziestce. Już na pierwszy rzut oka widać było, że to krzepki gościu mimo, że na głowie miał coraz więcej siwych włosów.

– Podać coś do picia? – zapytałem wskazując miejsce w fotelu.

– Nie, dziękuję. Przepraszam, że pojawiłem się jeszcze dzisiaj. Nie chce zabierać ci czasu więc przejdę od razu do sprawy.

– Zamieniam się w słuch – powiedziałem, siadając naprzeciwko niego.

– Chodzi o syna. Czuję, że wpadł w jakieś kłopoty. Ostatnio stał się jakiś małomówny. Mam wrażenie, że czegoś się boi. Ogólnie bardzo dziwnie się zachowywał. A dziś uciekł z domu.

– Może powinien pan z nim por…

– Próbowałem ale mnie zbywał. Mówił, że tak mi się tylko wydaje i nic się nie dzieje. Policja też tu nic nie pomoże. Nawet gdybym chciał zgłosić zaginięcie, muszą minąć dwadzieścia cztery godziny. Minęły dopiero trzy.

– Ale co ja mam z tym wszystkim wspólnego? – zdążyłem wtrącić.

– Pomyślałem, że ze względu na bliską znajomość z Weroniką…

– Co było a nie jest nie pisze się w rejestr – przerwałem mu ze stoickim spokojem.

– Ale wiem, że masz pewne znajomości, które pomogłyby ci dowiedzieć się gdzie jest Hubert i dlaczego uciekł. Oczywiście nie za darmo. – tutaj łypnął do mnie znacząco – Wiem ze jesteś, nazwijmy to, przyjacielem przyjaciół.

– A co ja jestem? Mordimer Madderdin?

– Słucham? Nie rozumiem.

– Nieważne – zawiesiłem głos na dłuższą chwilę a rozmówca nie ponaglał mnie – No dobra. Zobaczę co da się zrobić. Niczego jednak nie obiecuję.

Ach ta moja dyplomacja.

– Dziękuję.

– Jeszcze nie ma za co. – powiedziałem – Mam jeszcze jedno pytanie. Mógłby pan sprecyzować od kiedy syn się dziwnie zachowywał?

– Jakoś od zeszłego weekendu.

– A był w jakimś szczególnym miejscu? Robił cos szczególnego tamtego weekendu?

– Był w jakimś klubie czy dyskotece. Chyba na ulicy Wiedeńskiej.

– Excalibur – rzekłem bardziej sam do siebie. – Niech pan zostawi jakiś numer kontaktowy. Jeśli się czegoś dowiem to dam znać.

Węzłowski wyjął długopis i zapisał numer. Był już przy drzwiach wyjściowych kiedy się zatrzymał.

– Jeszcze coś. Chcę żebyś wiedział że nie mam ci za złe, że strzeliłeś wtedy Jarka w pysk.

– Aha – wydukałem bo nie wiedziałem co powiedzieć ani jakiej odpowiedzi ode mnie oczekiwał.

– Do widzenia.

– Do widzenia, do widzenia – odpowiedziałem i zamknąłem za nim drzwi.

Jarek był (czy jest, tego nie wiem) chłopakiem Weroniki. Kiedyś spotkaliśmy się gdzieś na imprezie. Ni stąd, ni zowąd zaczął gadać co myśli o moich rodzicach i całej rodzinie kilka pokoleń wstecz. No to ni stąd, ni zowąd jebnąłem mu. Może nie było to zbyt honorowe ale jak Kuba bogu tak bóg Kubie. Na mnie niech sobie wrzuca ale od mojej rodziny wara.

Teraz jednak obiecałem, że zobaczę co da się zrobić i słowa zamierzałem dotrzymać. Miałem pewne znajomości, to fakt. Kontaktów nie zdobywa się od tak sobie.. Część z nich budowało się od małolata. No ale tutaj trzeba było kogoś znaleźć. Sam mogłem sobie szukać i pół roku.

Postanowiłem wyciągnąć asa z rękawa. Tym asem była prezes pewnego banku (to kobiety rządzą światem)

.Kiedyś dwóch dresów wybiło szybę w jej mercedesie i zabrało torebkę i laptopa. Szedłem akurat drugą strona ulicy więc rzuciłem się w szaleńczy pościg za nicponiami. Jednego z nich podciąłem i wyjebał łazana na chodnik. Szybko przyłożyłem w żebra z buta i poprawiłem w nery. Drugi niestety spierdolił. Po chwili podbiegła do nas właścicielka merca.

– Puść go. – powiedziała spokojnym, pewnym głosem.

Nie bardzo wiedziałem co jest grane ale powiedziała to tak stanowczym głosem że nie śmiałem się sprzeciwiać ani zadawać pytań. Chłopaczyna uciekając pobił rekord świata na setkę. Po dosłownie trzech minutach podjechało bmw. Kobieta wsiadając podziękowała, wręczyła wizytówkę i zapewniła, że gdybym kiedykolwiek szukał pracy lub potrzebował pomocy to mam śmiało dzwonić. Zastanawiałbym się czy to właściwa osoba do udzielenia mi takiej pomocy gdyby nie to, że dwa dni po tamtym wydarzeniu spotkałem rekordzistę świata na krótkim dystansie. Lewą rękę miał całą w gipsie a szyję w kołnierzu usztywniającym. To nie mógł być przypadek. Co ma wisieć, nie utonie.

No więc zadzwoniłem. Ładnie się przedstawiłem. O dziwo kobieta ze szczerością w głosie przyznała, że mnie pamięta. Wyjaśniłem w czym tkwi problem. Pani obiecała, że zajmie się tym i niedługo poinformuje mnie o wynikach poszukiwań.

 

 

* * *

 

W pracy kolejny dzień jak co dzień.. Czasami zastanawiam się za co oni mi właściwie płacą i dlaczego wciąż to robią. Kiedy wracałem do domu, na ulicy zaczepił mnie pewien jegomość w garniturze.

– Działki na obrzeżach miasta. Numer domu dwanaście. Działka należy do państwa Koźmińskich. Szuka go ktoś jeszcze. Jakiś chłopak. – powiedział i poszedł dalej jak gdyby nigdy nic.

– Chwila, czekaj. Jaka działka? O co panu chodzi?

Dopiero po chwili zajarzyłem. Nie ma co, szybcy byli. Proście a będzie wam dane. W pierwszej chwili przeszło mi przez myśl, żeby skoczyć do domu po samochód i pojechać pod wskazany adres. Ale co nagle to po diable. Wróciłem spokojnie do domu i odpaliłem facebook'a. Malanowski szuka przestępców na wikipedii to ja nie mogę podejrzanych na fejsie? Wszedłem na profil Huberta, brata Weroniki i zacząłem szperać. Robert Koźmiński, no jest jak w pysk strzelił. Widać było, że to jakiś dobry ziomek Huberta bo mieli sporo wspólnych zdjęć z suto zakrapianych imprez. Działka należała pewnie do starych Robercika. No to złożymy koledze niezapowiedzianą wizytę. Wydrukowałem sobie jego adres i zdjęcie aby nie zapomnieć jak wygląda. Poczekałem aż się ściemni i w drogę. Zaparkowałem kilkadziesiąt metrów od właściwej klatki. Interesująca mnie persona rozmawiała z kimś przy ławce na placu zabaw. Cierpliwie zaczekałem aż skończy konwersację .i ruszy w stronę klatki. Poszedłem za nim. Moim sprzymierzeńcem była architektura osiedla. Droga do klatki wiodła bowiem przez prześwit. Tam też złapałem go za włosy i cisnąłem głową o ścianę. Zdezorientowany wybełkotał coś co miało brzmieć chyba jak „Co jest kurwa?!". Przycisnąłem go do ściany i jedną rękę wykręciłem do tyłu tak, że był kompletnie unieruchomiony ale mógł swobodnie mówić.

– Cześć. – uśmiechnąłem się serdecznie – Dlaczego Hubert ukrywa się u ciebie na działce?

– Pierdol się!

– Oj nieładnie. Nie nauczyli cię że jak ktoś pyta to się odpowiada? – zapytałem zasmucony i szybkim ruchem złamałem mały palec lewej ręki.

– Kurwaaa! Pojebało cię człowieku?! – powiedział trochę niewyraźnie bo krew z nosa kapała mu na usta.

– Spróbujmy jeszcze raz. Dlaczego Hubert Węzłowski ukrywa się na działce twoich rodziców?

– Nie wiem! Powiedział, że ktoś go szuka i musi się na jakiś czas gdzieś schować. Dałem mu klucze i to wszystko.

– Kto go szuka?

– Nie wiem.

Złapałem za kolejny palec

– Przysięgam, że kurwa nie wiem! – wrzasnął.

– No i po co ta „kurwa"? – zapytałem – Co robiliście ostatnio na imprezie w Excaliburze?

– A co mieliśmy niby robić? Ostro popiliśmy, przelizaliśmy kilka lasek. Wyszliśmy coś koło drugiej w nocy. Hubert powiedział, że musi jeszcze coś załatwić i poszedł w przeciwną stronę.

Rzeczywiście zadałem idiotyczne pytanie. Kurczę pieczone, jaką sprawę można chcieć załatwić o drugiej w nocy. Mniejsza z tym. Pewnie wisi komuś za prochy lub inne gówno a ten ktoś jest wkur… niezadowolony i chce te pieniążki odzyskać.

– Nie powiesz Hubertowi ani słowa o naszym spotkaniu. Nie chcę zrobić mu krzywdy. A ty, o ile umiem dobrze liczyć, masz jeszcze dziewięć paluszków , które można złamać. – uśmiechnąłem się zawadiacko.

Odwróciłem się i oddaliłem w kierunku renault laguny.

 

 

* * *

 

Kolejny dzień Kowalski miał zamiar odpuścić. Wieczorem w mieście odbywał się event o charakterze sportowym więc musiałem do niego odpowiednio przygotować. Nie chciałem wypaść jak kiedyś pewna polska prezenterka, która kierowcy F1, Markowi Webberowi na starcie zadała pytanie:

– Mark, co jadłeś dzisiaj na śniadanie?

Zawodnik zrobił klasyczną minę „ Are You Fucking Kidding Me?" i było po wywiadzie. Ja natomiast wypadłem co najmniej przyzwoicie. Byłem z siebie zadowolony.

Zastanawiałem się tylko czy Węzłowski nie powinien jednak pójść ze wszystkim na policję. W telefonicznej rozmowie z nim dowiedziałem się jednak, że syn dzwonił i oznajmił, że jest cały i zdrowy (ma chłopak tupet). Ponadto ojciec ponaglił mnie abym szybciej znalazł syna. No i tu mnie wkurwił! Chce to będzie miał.

 

 

* * *

 

Było krótko po północy gdy wracałem z wojewódzkiej hali sportowej. Skierowałem się na te całe działki na obrzeżach miasta. Zaparkowałem najbliżej jak się dało a dalej byłem zmuszony pójść pieszo bo brama była zamknięta.. Marynarkę powiesiłem na fotelu kierowcy a krawat rzuciłem na tylną kanapę (jak ja nie znoszę krawatów!). Bramę pokonałem jak rasowy spiderman. Czekały mnie nocne poszukiwania właściwego numeru. Miałem fart. Numeracja była w miarę uporządkowana, schematyczna i na dodatek zaczynała się od „mojej" strony. „Dwunastkę" znalazłem w dwadzieścia minut. Bałem, że ktoś przyjebie się, że po nocy łażę z latarką ale na szczęście sprzyjało mi szczęście (a szczęście sprzyja lepszym). Delikatnie otworzyłem furtkę, tak by może narobić rumoru. Wrota rozwarły się gładko i niemal bezdźwięcznie. Widocznie nawiasy były dobrze nasmarowane. Podszedłem po cichu pod domek i ostrożnie zapuściłem żurawia przez okno. Był tam. Grał na xboxie. Nieźle się urządził. Wycofałem się. Kucnąłem i oparłem się plecami o pień drzewa. Trzeba było czekać, aż pójdzie spać. Jak na złość, katował jeszcze ze dwie godziny. Dopiero po tym czasie w środku zrobiło się ciemno. Odczekałem kolejne pół godziny i podszedłem w stronę okienka. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła i pociągnąłem szybę z łokcia. Nie stawiała większego oporu. Wskoczyłem do środka. Na wysokości kolan zamigotał zarys postaci. Uderzyłem z półwoleja. 23 lata vs 17 lat. Wynik łatwy do przewidzenia. W try miga klęczałem na jego klatce piersiowej. W mroku nie widział mojej twarzy.

– I po co było się chować jak szczur?

– Ja naprawdę nie chciałem! Byłem pijany.

– A co mnie obchodzi, że nie chciałeś? To po co to zrobiłeś?

– Nie wiem jak do tego doszło. Wyszedłem z klubu i zobaczyłem jak szła w stronę parku. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Poszedłem za nią. No i stało się. Ale nie chciałem.

Na dłuższą chwilę straciłem orientację. Gdybyście mnie wtedy zapytali ile jest dwa plus dwa, nie wiedziałbym. Przez cały ten czas byłem święcie przekonany że rozchodzi się o narkotyki albo dług pieniężny.

– Nie chciałeś, nie chciałeś ale dziewczynę bez jej przyzwolenia wyruchałeś! To co jej zrobiłeś to największe skurwysyństwo na świecie! Jesteś śmieciem ty knurze jebany! – zacząłem okładać go po twarzy.

– Uwierz mi! Nie chciałem zrobić krzywdy twojej siostrze! – wycharczał ostatkami sił

Nagle przestałem. Wstałem z podłogi i zapaliłem światło. Uwierzcie mi, jego mina w tamtej chwili była warta milion dolarów. Nie żeby mnie to jakoś satysfakcjonowało ale taka była prawda.

– Zbieraj się! Wracasz do domu. – rozkazałem – Nie patrz się tak na mnie. Gdyby brat tej biednej dziewczyny znalazł cię przede mną to wątpię czy byłoby co po tobie zbierać. Zajebałby Huberta jak małe dzieci kotka. Ja w każdym razie tak bym właśnie zrobił.

W samochodzie żaden z nas nie odezwał się słowem. Sam najchętniej uderzyłbym go jeszcze kilka razy ale i tak dostał już wystarczające bęcki.

Zadzwoniłem dzwonkiem. Czekaliśmy. Każdy normalny człowiek o czwartej w nocy smacznie śpi.

– Hubert, masz dwa dni żeby wszystko właściwie rozwiązać – powiedziałem, kładąc nacisk na „właściwie"

Drzwi otworzyła zaspana Weronika otulona w szlafrok. Nawet w takiej kompozycji wyglądała uroczo.

– Kamil? O Boże – szepnęła kiedy przeniosła wzrok na brata.

– Uwierz mi, Bóg nie ma z tym nic wspólnego. Zajmij się nim. Dobranoc.

 

 

* * *

 

Przez dwa dni ani Weronika, ani Hubert, ani żadne z ich rodziców nie dało znaku życia. Gdzieś w głębi serca wierzyłem że jeśli wyciągnę Huberta z domniemanych kłopotów to Weronika spojrzy na mnie znowu przychylnym okiem. I chuj bombki strzelił, choinki nie będzie.

– Świat jest jednak pojebany. – stwierdziłem w duszy, wychodząc z Komendy Głównej Policji.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie osadzone w naszych, polskich realiach. I za to plus ode mnie. Ale to jedyny plus. Akcja wartka, przeklinania bez liku i zero fantastyki. Błędów też mignęło mi sporo przed oczami: niewłaściwe zapisy dialogów, literówki, jakieś dziwne wielokropki, albo brak kropek - tam, gdzie powinny się znajdować. Takie sobie opowiadanko.
Pozdrawiam

Mastiff

Dziękuję za opinię. Mam pytanie co do twojego stwierdzenia "przeklinania brz liku". Stwierdzasz tutaj fakt czy formułujesz zarzut, wadę tekstu? Bo nie wiem jak to odczytywać.

Stwierdzam fakt.

Mastiff

ech. strasznie nie trawię takiego stylu. nie chodzi o to, że jest zły - bo nie jest - ale po prostu go nie trawię. za dużo przemyśleń bohatera-narratora, za dużo przekleństw i za mało fabuły i zero fantastyki. no i detektywistyczna intryga też jakaś słaba.
no i kamil "najbardziej utarte dialogi we wszechświecie" kowalski też mało przypadł mi do gustu.
wszystkich jednak zadowolić się nie da.

słabiutkie. Pomijam błędy stylistyczno-językowe (a jest ich dosc sporo), ale logika tekstu leży i kwiczy. Czemu ojciec Weroniki mówi, że nie ma za złe, że Kamil strzelił w gębę jej ówczesnego faceta, co to niby ma do rzeczy (i skąd o tym w ogóle wie?). Historyjka z  panią prezes banku która oczywiście zostawia w mercu torebkę i laptopa na widoku a sama z merca wychodzi i gdzieś się szwenda, po czym zamiast próbować odzyskać własność każe złodzieja puścić jest tak koszmarnie naciągana, że zęby bolą. "Tajny informator" znienacka rzucający hasełko z szukaną informacją rozłożył mnie na łopatki. Litości. Wyszukiwanie Koźmińskiego po to, żeby mu złamać palec i zapytać czemu delikwent się ukrywa na działce to już jakiś absurd do kwadratu. Primo - "szerlok holms" za groźby karalne i złamanie palca powinien trafić pod opiekę policji, secundo - przecież Koźmiński mógł kolegę uprzedzić, że miejsce jego pobytu już jest znane. Czekanie d wie godziny aż gostek skończy grać na xboxie tylko po to, żeby wpaść i mu przyłożyć to miał być żarcik? :P
A główny bohater nijak na detektywa nie pasuje. Ot posuwa się taranem do przodu i wali po mordach wszystkich po drodze. Inteligencji jakoś w nim nie widzę.

Za długie wejście- po co te wszystkie rozważania na temat nazwiska "Kowalski", jego rodziców, pracy, sposobu spędzania wolnego czasu i przyjaciół?
Za mało właściwej akcji detektywistycznej; a właściwie niemal kompletny jej brak. No i 'detektyw Kowalski' nie rozwiązał żadnej zagadki. Pani z banku znalazła mu chłopca, którego szukał, on sam dał mu w mordę i to wszystko.
Prędzej już zrobiłbyś główną bohaterkę z tej kobiety- jak szuka zaginionego nastolatka na prośbę dziennikarzyny, który woli rozbijać się po knajpach. To jest pytanie- na które nie dałeś odpowiedzi- jak ona i jej psy znalazły chłopaka na działkach?

Zero fantastyki. Logika leży i kwiczy. Cwaniacka stylizacja narrracyjna - bardzo średnia. Ogólnie słabo. Szerzej błędy wymienili przedmówcy.

Pozdrawiam.

OK, konkurs tego nie obejmie, ale witam na naszym portalu. :)

"Sprawa" trochę za późno się zaczyna jak na opowiadanie no i wulgaryzmy same nie pociągną!

A gdzie tu fantastyka?

Dodam, że z interpunkcją coś nie bardzo. Zwłaszcza kropki szaleją.

Babska logika rządzi!

Szalenie wątłe opowiadanko. Nic tu się kupy nie trzyma, zaś bohater, według mnie, absolutnie nie do przyjęcia. Tekst ostatecznie zabija fatalne wykonanie i kompletny brak fantastyki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Trupy odkopujesz? :D

 

Edit; Pomijając wykonanie, to ten chaos ma swój urok. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Coraz trudniej trafić na zakopanego żywego… ;-)

Babska logika rządzi!

Ano, odkopuję, bo trupy czekają w kolejce. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czemu to nie jest poprawione? Źle się czyta.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka