- Opowiadanie: Tenuv - Koniec Drzew, Początek Wydm (Alidi'llunem, Oleb'ib-naumur)

Koniec Drzew, Początek Wydm (Alidi'llunem, Oleb'ib-naumur)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Koniec Drzew, Początek Wydm (Alidi'llunem, Oleb'ib-naumur)

„Koniec Drzew, Początek Wydm (Alidi'llunem, Oleb'ib-naumur)"

 

 

Tysiące ziaren czasu temu, gdy kraina Hi'bidein pustynią jeszcze nie była, acz puszczą zieloną, Uidebowie, przodkowie Einaumurskich plemion, przodkowie nomadów Loenaumurib , Kenaumulib i Einaumublid, przodkowie Dal'abin-blid dzisiejszych, którzy w pradawnym Dal'abin, żyli, miasta-państwa ledub w niej budowali, bogate i potężne, w wodę zasobne. Prym wiodły trzy z nich, najpotężniejsze, mieszkańcy których cnotom trzem wierni pozostawali: radości, wiedzy i przyjaźni.

U'dib, Miasto Bram Złotych bogate, gdzie ludzie zwykli, niczym beini, szlachta, chodzili. Gdzie biedy nie było, a mieszkańcy uśmiechy na twarzach mieli zawsze.

I'beur, Miasto Przyjaźni, gdzie nie wszyscy tak bogaci byli, lecz, gdy pod kimś piasek się zapadał, zawsze ręka znalazła się, gotowa go na powierzchnię wyciągnąć. Mieszkańcy wspierali się wzajemnie i sobie pomagali, wiedząc, iż ruchome piaski każdego wciągnąć mogą.

Dal'abin, jedyne ocalałe, Miasto Zwojów, którego mieszkańcy do wiedzy absolutnej i mądrości dążyli, uczone zwoje zbierając, mądrość poszerzając i świat zrozumieć chcąc.

Miasta te, najpotężniejszymi będąc, o hegemonię konkurowały, słabsze ledub na swoją stronę przeciągając, sojuszników z nich czyniąc. Walka ta jednak z wojną nic wspólnego nie miała, Uidebowie bowiem, pokojowo nastawionymi będąc, przelewem krwi i przemocą brzydzili się. Nic z zaborem wspólnego, bowiem ludzie ci odrębność własną cenili i nie inszy stosunek do odrębności innych mieli. W krainie tej, Uideb'kim, Ziemią Drzew zwanej, Uru'blid żył, czarodziej i wróżbita słynny, z mądrości, szlachetności i przenikliwości umysłu znany, przez Abbich, władców, szanowany i poważany, jak im równy traktowany. On sam jednak zwykł mawiać, iż, rozmawiając z kimś, mówi do człowieka, a nie do króla, czy żebraka, hierarchią gardził i w głąb duszy ludzkiej zaglądał, szacunkiem darząc innych za to, jacy są, a nie, czy noszą szaty podarte, czy też złotymi nićmi wyszywane. Mówiono, iż umysłem do świata Uli wnikać potrafił, wszystkie zdarzenia przeszłe, teraźniejsze i przyszłe widząc. Że z beilu, duchami potężnymi dobra oraz libi, elfami, rozmawia i wiedze tajemną od nich posiada, że w żyłach jego krew ludu tego w czwartej części płynie.Wieści niektóre mówiły także, iż matka jego z plemienia dhijeb, demonów, się wywodziła i po niej to moc potężną odziedziczył. Mnogość plotek o nim rosła z każdym jego czynem i słowem, mówiono nawet, iż przez Bogów Nibida i Deneda, bogów słońca i ziemi, stworzony został, jako istota, ludziom pokrewna, lecz od nich potężniejsza i mądrzejsza, szlachetniejsza i o duszy, złem nieskażonej, by pomocą i radą im służyć.

Pewne jest jednak to, iż Uru'blid setki lat żył, młodość i zdrowie zachowując, czystość i jasność umysłu, ani o dzień się nie starzejąc, zupełnie, jakby piasek w burzy czasu nie porywał go ze sobą, lecz ocierał się tylko o niego. Włosy jego koloru platyny były, skóra biała niemalże, a oczy ciemnobrązowe. Poruszał się, niczym elf, bez wysiłku i lekko lecz z pewnością siebie, godnością i siłą.

Z żadnym miastem nie chcąc wiązać się, życie wędrowne prowadził, tym, którym chciał, pomagając, wolnym będąc. Mądrość jego, wiedza i siła sprawiały, iż nikt więzić go ani zmuszać do niczego nie śmiał. Mówiono, iż znany z przebiegłości Nelib Baldi'til, Abbi miasta Belidu, dalabińskiego sojusznika, w pułapkę go schwytać chciał magiczną chcąc jego siłę dla siebie mieć wyłącznie. Hbeldi, Wędrowiec, z łatwością się uwolniwszy, pałac jego z ziemią zrównał, pod gruzami prześladowcę grzebiąc. Że młody Edel Baldi'til, syn Neliba, z oddziałem konnym za czarodziejem ruszył, lecz wojownicy wrócili po dniu jednym, przerażeni i ze strachu ledwo żywi. Gdy zmysły odzyskali, dzień ten nawet ziarna piasku w ich umyśle nie zostawił, nic nie pamiętali z tego, co ich spotkało. Otóż, dnia pewnego, Ku'dib Beliid, Abbi Dal'abin, o narodzinach syna Djei'buda Aibida, Abbiego I'beu, usłyszał. Szansę na sojusz w tym obaczył, bowiem żona jego, Ibede, pięć dni temu córkę, Dbienę śliczną, powiła. Po latach dziesięciu Uru'blida do siebie zaprosił, pewnym nie będąc, czy Wędrowiec, z hierarchii sobie kpiący i władzy żadnej nie uznający nad sobą, skorzystać z zaproszenia zechce. Kazał więc Lie'idowi Allid, magowi nadwornemu, z Hbeldim się skontaktować i o odwiedzenie pałacu go prosić. Czekał sześć dni o jednym tylko myśląc i na wizytę czekając, nie wiedząc, czy Uru'blid odwiedzić go zechce, czy też prośbę zignoruje, za błahostkę ją uważając, jego uwagi niewartą.

Ucieszył się niepomiernie, gdy tamten siódmego dnia przybył, wysoki, bladoskóry, w białe szaty jedwabne ubrany, szlachetności, mądrości i siły pełen, wzrokiem na Abbiego patrząc takim, jakby w duszy jego czytał, od którego władcy ciarki po plecach przebiegły, gdyż nagi się poczuł, wiedząc, iż Wróżbita każdy podstęp i sztuczkę przejrzy, iż zwieść się nie da żadnymi pozorami. Mimo tego, iż pięćset już ponad lat miał, twarz jego i postura młodzieńcze były. Oczy jego, pełne siły i mądrości, niby u mędrca, który życie całe rozmyślaniom poświęcił, były, tym bardziej nieludzkie wrażenie przy młodzieńczym ciele sprawiając. – O przybycie mnie prosiłeś, Ku'dibie Belidu – powiedział przybysz, cały czas w oczy władcy patrząc. – Jestem ci wdzięczny, Wędrowcze – odrzekł Abbi, spod spojrzenia nieludzkiego uwolnić się starając, spod spojrzenia, pod którym czuł, iż równie dobrze żebrakiem być by mógł, jak i władcą.

– Otóż…

– Wiem zaiste – kiwnął głową. – O córce twej, Dbienie i Tibidzie, Djeibuda synu. I o twych wobec nich planach. Posłuchaj mnie więc uważnie, ty, który Abbim się zwiesz. Za lat pięć od tej chwili dokładnie, Djeibud żony dla królewicza szukać będzie, wszem i wobec to ogłosi, posłów śląc do wszystkich ledub. Byłem w Uli, widziałem, iż szanse twej córki największe są, niemalże pewne. – Dziękuję ci, Wędrowcze – odrzekł władca z wdzięcznością. – Skoro tak mówisz, to tak będzie, twą mądrość znam bowiem. – By tak było, mądrość nie tylko moja jest potrzebna – odparł Uru'blid poważnie. – Żeby trafić w cel, trzeba wypuścić strzałę, Ku'dibie. Nie wystarczy myśleć o tym, że trafisz. – Niemniej, wdzięczny tobie jestem -stół, obrusem czerwonym z wizerunkiem węża zielonego o łusce, nićmi złotymi obszytej, nakryty wskazał, od jadła i napitku przeróżnego się uginający. – Niech cię beilu prowadzą. Strudzonyś jednak po drodze, głodnyś pewnie. Usiądź, najedz się, napij, odpocznij. – Za poczęstunek dziękuję – kiwnął głową. – Jednakże odmówię. Teraz bowiem wdzięczny mi jesteś, gdyż przyszłość dobrą ci przepowiedziałem. Widziałem mnie i ciebie jako przeciwników, ze sobą walczących, ale też ciebie, szczęśliwego, z wnukiem się bawiącego. Przyszłość to bezlik możliwości. To, czy przeklinać mnie będziesz, czy błogosławić, już tylko od ciebie zależy. – Nie rozumiem – odrzekł władca, zdziwiony Wróżbity wypowiedzią. – W swoim czasie zrozumiesz. Wszystko od ciebie zależy, w jaki sposób – odwrócił się tyłem do rozmówcy. – Żegnaj więc, Ku'dibie Belidu, Mędrcze w Koronie. Jeśli przydomek twój prawdę mówi, dalsze moje słowa są niepotrzebne. – Poczekaj, nie możesz… – Zamierzasz wydać mi rozkazy, czy może wezwać straże by mnie siłą zatrzymali? – na twarzy jego władca dostrzegł ironiczny uśmiech. – Żegnaj, Upadły Mędrcze. Albo Mędrcze w Koronie. To zależy od ciebie – nadal tyłem odwrócony, zniknął, śladu po sobie nie zostawiając, jedynie Abbiego, pożegnaniem zdumionego wielce.

 

* * *

Od spotkania ich piasek czasu sypał się, a Dbiena rosła, aż w końcu kobietą młodą się stała. Wysoka i powabna była, a włosy jej, długie, czarne i gęste, do pasa opadały. Oczy, piwne i głębokie, niczym dwie gwiazdy płonęły, prawie blask od nich bił. Na jej widok wojownikom najtwardszym serce miękło, szacunek samą obecnością swą wzbudzała i podziw. Mądra była i serce dobre miała, do współczucia zdolne, sama rozmowa z nią na duchu podnosiła, mężczyznom wielu do głowy niczym wino uderzając, serca ich radując. Głos miała głęboki i dźwięczny, którego słuchać by można nieprzerwanie, a wesprzeć potrafiła każdego, kto ją o to poprosił, radami mądrymi, w najgorszej nawet sytuacji dobre strony i możliwość wyjścia z niej widząc. Powiadano, iż, kto spotkał ją, płacząc, odchodził, rozpromieniony, pełen sił nowych i nadziei.

 

 

* * *

Tak, jak Wędrowiec przepowiedział, władca I'beu, Djeibud Aibid, posłów do miast ościennych wysłał, z wieścią, iż dla młodego Tibida żony szuka. Ku'dib Gelidu poczekać postanowił, dumny z urody córki będąc, pewien, iż tylko ona ma szansę ma na zostanie księżniczką dwóch potęg. Chełpił się tym, urodę jej czcząc i niemal do grona beilu ją wywyższając. Gdy wieść do niego doszła, że książę z Leibi Anarbe, księżniczką niedalekiego Ulidu zaręczony został i, że ślub już ustalony, w gniew wpadł okrutny. Uru'blida wezwał, a, gdy ten stawił się, tak mu powiedział:

 

– O los córki mej cię pytałem, przyszłość jej chcąc znać. Tyś mi powiedział, iż Tibida żoną będzie, iż on ją wybierze, a nie księżniczkę z miasta podrzędnego! – rzekł, wściekłością płonąc. – Kłamstwem to się okazało!

– Ku'dibie – Wędrowiec głową pokiwał tylko, widząc już we władcy to, czego śmiertelnik zwykły zobaczyć jeszcze nie potrafił. Tak, jakby w gamie dźwięków rozmówcy nutę szaleństwa usłyszał.– Mówią, żeś na tronie mędrcem, żeś mądrości pełen, zrozumieć powinieneś, iż tylko o możliwości mówiłem.

– Lawirując swym językiem przebiegłym, nic nie zdziałasz! – Abbi krok naprzód postąpił, wściekłym wzrokiem na tamtego patrząc.– Przybłędo, proroku fałszywy, mędrcem się mianujący, w sobie zadufany! Widzę w twych oczach satysfakcję, jaką ci to sprawiło!

– Ja o szansie powiedziałem – spojrzał mu w oczy, strachu nie okazując, gdyż ani Ku'dib, mimo, iż wspaniałym wojownikiem był i czarodziejem, ani jego straż zagrozić mu nie mogli. – A tyś jej nie wykorzystał. O strzelaniu z łuku mówiłem, tyś tego nie usłyszał, bowiem słyszeć chciałeś tylko to, że córka twa żoną młodego księcia zostanie. Jedyną osobą, do której gniew masz prawo czuć, jesteś ty. Ostrzec cię muszę, iż zmieniasz się, a cechy, które mi przypisujesz, twoimi coraz bardziej się stają. Wiem też, nad czym ze swymi magami pracujesz, że blisko celu jesteś. Że sposobu szukasz, by nad naturą panować, by jej panem być. Skończ z tym, radzę ci.

– Jam jest władcą tego miasta – odparł, szyderczo się uśmiechając. – I to ja decyduję, co mi wolno.

– Na dobro poddanych zważać musisz – odparł, wzroku z jego twarzy nie spuszczając. – Po to władcą jesteś. Potop widziałem, falę potężną, drzewa łamiącą, miasta całe, zatopione. Ludzi, martwych, na powierzchni pływających. Wodę, trupim jadem zatrutą, a tych, co żyją jeszcze, ciebie wyklinających. Idąc tą drogą dalej, zagładę sprowadzisz nie tylko na Dal'abin. Widziałem tą krainę tysiące lat później, w pustynię jałową zmienioną.

– Jak mam ci wierzyć, magu? – odrzekł Abbi z wściekłością. – Okłamałeś mnie, tłumaczysz się teraz pokrętnie. Jakże więc uwierzyć ci mam, skoro prawdę kłamstwem nazywasz? Jakiż to interes twój, byśmy zrezygnowali? – spojrzał na niego, brwi marszcząc. – Może boisz się, że silniejsi od ciebie będziemy, a niezdani na twą pomoc fałszywą?

– Skoro tak uważasz, Ku'dibie – Mędrzec ręce rozłożył, wiedząc już, iż odwieść władcy nie zdoła. – Twoja głupota twym problemem jest, twojego myślenia o mnie nie zmienię. Jednak poddani ci ufają, chronić ich musisz.

– A co by się stać mogło? – w twarz mu się roześmiał. – Potęgą zostaniemy, ot, co się stanie! Lepsze życie, dobro ludzi! Tego pragnę, a nie siły dla siły, jak ty! Odejdź z mojego miasta, kłamco, oszczerco!

– Innej rady nie widzę – pokiwał smutno głową. – Sam się przekonać musisz – odwrócił się tyłem. – Jednakże, w swoim czasie wrócę, by pomóc tym, którzy moimi poddanymi nie są, lecz potrzebny im będę. Żegnaj, Upadły, mogłeś być Mędrcem – zniknął.

Piasek czasu sypał się, królewna z dziewczyny kobietą młodą się stała, piękną, mądrą i o sercu czystym, a uroda jej i mądrość z każdym rokiem rosła, podobnie, jak ból w sercu, gdy widziała, co z jej ojcem, którego kochała, się dzieje. Który z Mędrca na Tronie tyranem stawał się, szaleńcem, jedną ideą opętanym, by nad naturą władzę uzyskać, by bogom równym się stać. Mądry i dobry władca przez pięć lat coraz surowszy się stawał, przeciwników tępiąc coraz żarliwiej, aż w końcu rzezie ich urządzać zaczął, niczym bydło, bez broni ich na plac główny zapędzając, z rękoma związanymi i nogami, strzelać do nich z kusz kazał, tych, co przeżyli, własnoręcznie dobijał. Wieszał i mordował każdego, kto krytykować się go ośmielił, serce córce swej łamiąc coraz bardziej, na to, jak jej ojciec z człowieka potworem się staje, patrzącej.

Gdy lat dwadzieścia ukończyła, na dwór plotki dotarły, że Uru'blid w mieście się pojawił, Abbiego szaleńcem nazywa, ludzi buntuje i głosi, iż zagładę na nich władca sprowadzi, że do ucieczki skłania. Gniew Ku'diba Belidu straszliwy był, Abbi mordować kazał ludzi niewinnych nawet, żołnierzy zawezwał, ulice patrolować im kazał, po zmroku ludzie wychodzić nie mogli, inaczej zabić ich było można, niczym zwierzęta. Zwłok nikt już nie sprzątał, leżały na ziemi, niby milczące, mroczne świadectwa szaleństwa tego, który o poddanych troszczyć się powinien.

Dbiena, do tej pory z cierpieniem i bólem na czyny ojca patrząca, w końcu, żalu i rozpaczy pełna, z pałacu złotego i miasta uciekła, ukrywając się w dżungli, żyć zaczęła, mówiono, iż z Uru'blidem w konszachty weszła, że przeciwko ojcu tyranowi spiskuje. Magii od Lie'ida się nauczyła, gdyż mag, uznawszy, że nie takiemu władcy wierność przysięgał, z nią uciekł. Gdy we trójkę przybyli, uciekinierzy z sercami na dłoni ich przyjęli, nadziei w nich upatrując, kres tyranii widząc.

Abbiego tymczasem tak szaleństwo opętało i żądza siły, iż ucieczki córki nie zauważył, jedno tylko go pochłaniało, ostateczne przygotowania do tego, by moc boską, władzę nad przyrodą zdobyć. Po nocach już nie spał, rozmyślał jedynie o mocy, jaką zdobędzie, zdawało mu się w końcu, iż jej echo odległe czuje, wizją jej umysł swój racząc.

Gdy w końcu o tym się dowiedział, iż ona uciekła, uznał, że to dobrze, gdy mu w osiągnięciu celu przeszkadzać nie będzie. Przeraził się jednak, gdy doniesiono mu, iż ludzie, mimo nadzoru, z miasta uciekają, dołączając do Wędrowca. Iż walkę trenują i władanie bronią, do wojny się szykując.

Gromadzący się wokół Uru'blida, Dbieny i Lideba buntownicy, rozwścieczeni, złorzeczyli władcy i przeklinali go za krzywdy swoje, śmierć mu obiecywali długą i w męczarniach, by za nich wszystkich cierpiał.

O zagładzie rychłej się dowiedziawszy, o ratunek Wróżbitę pytali, ten zaś powiedział im tak:

– Spójrzcie – na pałac ogromny wskazał, w skale wykuty, we wzgórzu, ponad mury miasta, w niebo sięgający, dookoła którego schody zewnętrzne wiły się od podstawy do szczytu samego. – Oto pałac Dal'abin, tyrana siedziba, Mędrca niegdyś, teraz Upadłego, szaleństwem i strachem przed słabością opętanego. Tam wy się pomieścicie, najpierw jednak zdobyć twierdzę trzeba. Pomogę wam więc – ręką w stronę wrót Dal'abin wskazał – ale pod jednym warunkiem.

– Jestem księżniczką tego ludu – odparła Dbiena. – Ja za nich odpowiadam. Jakie więc stawiasz warunki?

– Utrzymasz władzę – spojrzał uważnie na nią – Jednakże, wespół z czterema najmędrszymi rządzić będziesz, żaden z was zaś posiadać nie będzie więcej praw, niż pozostali. I tak niech zostanie przez wieki. Razem radźcie o miasta sprawach, interesy i względy poddanych nad swoje stawiając. Ufam ci, księżniczko, iż ludzi mądrych wybierzesz, bowiem złote serce masz i sama mądra jesteś. Na wszelki wypadek jednak, gdy któregoś z was pycha i żądza władzy opęta, pozostali będą mogli stanowiska go pozbawić i na jego miejsce kogoś innego wybrać, kto godzien tego się okaże. Po śmierci jednego radcy jednak potomek jego władzy nie dziedziczy, azaliż na miejsce jego nowego wybierzecie wspólnie, wedle mądrości jego i serca szlachetności.

– Dobre to warunki – kiwnęła głową, a uśmiech na jej twarzy pojawił się. – Zaiste, mądry to sposób, Wędrowcze. – Taka była jedna z możliwości – odparł, uśmiech odwzajemniwszy. – Myślałem nad wieloma i ta najlepsza mi się wydała. Zatem, spójrz w oczy swym poddanym i rozkaz daj, by na miasto ruszali, ja bramę wam otworzę.

Spojrzała więc Dbiena w oczy wojownikom swym, kobietom i mężczyznom, w zbroje lekkie odzianym, na jaguarach oswojonych siedzącym. Przedtem niepewność w ich oczach widziała, lecz teraz, na wieść, że Uru'blid sam walczyć po ich stronie będzie, oczy ich rozbłysły jakby blaskiem nadziei. – Poddani moi – przemówiła. – Przyjaciele. Przez trzy lata trzy tysiące ponad się nas zebrało. Siła to, z którą ojciec mój liczyć się musiał będzie, tym bardziej, iż sam Uru'blid nas wspiera swą mocą. Ruszajmy więc, by pokój ojczyźnie naszej przywrócić. Nie będę was prosić, byście okazali ojcu litość, bowiem zbyt dużo krzywd mu zawdzięczacie, zbyt dużo bólu. Nie mam więc nawet prawa do tego, choć serce moje nadal żalem i rozpaczą przepełnione. Ruszajmy więc – podeszła do swego jaguara i na grzbiet mu wsiadła. – Naprzód! – krzyknęła, gdyż krzyczeć wolała, niż płakać. Jej ojciec miał w tej bitwie zginąć. Pogodziła się z tym, wiedziała, że wyjścia innego nie ma. Jej uczuć to jednak zmienić nie mogło, kochała go całym swym sercem, współczuła mu.

Ruszyli za nią prawie bezgłośnie, z szacunku i współczucia dla księżniczki, którą tak kochali, okrzyków bojowych zaniechawszy. Wędrowiec biegł przed nimi, tak szybko, iż na wierzchowcach swoich dogonić by go nie mogli. Stanął przed bramą i tylko ręką skinął, lecz skobel z hukiem pękł na pół, a odrzwia otwarły się na oścież. Zdziwienie ich ogarnęło, gdy kusznicy, na murze zgromadzeni, stanowiska swe porzucili i po drabinach zeszli. Gdy przez wrota wjechali, wojownicy ci za nimi ruszyli, w liczbie prawie siedmiuset. Gdy ulicami szli, następni do nich dołączali, widząc potęgę tej armii, Dbienę, ich prowadzącą i Uru'blida, obok niej nad ziemią się unoszącego.

Kudib Belidu, scenę tę obserwując, wybiegł na jeden z tarasów licznych i w dół się rzucił, pełen nienawiści i rozpaczy, pogardy dla tych, którym, według niego, życie poświęcił, a którzy w umyśle szaleńca zdrajcami byli, niewdzięcznikami. Tak oto Mędrzec, który Upadłym się stał, Mędrzec, niegdyś z dobroci i szlachetności słynący, teraz, w poczuciu krzywdy i niezrozumienia, życie sobie odebrał. Na to, co rozpoczął, siły już jednak nie było, zagłada tylko kwestią czasu była – eksperymenty z siłami natury i ich energią za daleko zaszły.

Zamek bez ofiar zdobyto, bowiem strażnicy tylko ze strachu przy nim trwali, ze strachu przed tymi, którzy po władcy stronie stać by mogli i przed magią straszliwą, potężną, której tajniki przez ostatnie lata studiował, magią krwawą, do metod nieludzkich, drastycznych się uciekającą. Dbjena, o śmierci ojca się dowiedziawszy, łzami się zalała, lecz, mimo rozpaczy, zrozumiała, iż to nie ona panią jego życia była. Gdy jej współczuto, odparła tylko:

– Ojciec mój cztery lata temu umarł. Pogodziłam się z tym, choć rozpacz czuję w sercu. Bowiem ja to nie on, moje życie to nie jego życie. Mną nie zajmujcie się, pałac zabezpieczcie, by zagładę przetrwał.

Wkrótce potop nadszedł, ziemia pękać poczęła, wody, pod nią się znajdujące, uwalniając, budynki zalewając, wszystko niszcząc. Miasta pod powierzchnię się zapadły i wodę, ziemia pomruk głuchy z siebie wydawać zaczęła, trzęsąc się, jakby pozbyć się ich z grzbietu chciała. Wnet woda, trupim jadem i nieczystościami z kanalizacji betonowych, pękniętych, zatruta, trucizną się stała, która resztki mieszkańców zabiła. Tylko pałac Dal'abin ocalał i mieszkańcy jego, Uru'blida magią chronieni potężną. On zaś pomagał im przez czas jakiś, lecz, w rok po tym, gdy wody wreszcie opadły, a w dwa prawie lata po potopie, odszedł. Ciało jego, martwe, znaleziono, a obok pergaminu kawałek, zapisany:

Dziękuję Wam za wszystko, co dobre było i, czego się dzięki Wam nauczyłem. Za wszystkich, których spotkałem, wszystko, co przeżyłem. Mój czas minął, tak, jak minął czas drzew, bowiem na tej ziemi, skażonej poza miastem waszym i okolicą jego najbliższą , nic przez wieki nie wyrośnie. Wiem, iż teraz sami sobie poradzicie, wierzę w Was.

Po mnie nie rozpaczajcie, bowiem z każdym z Was spotkam się kiedyś, prędzej, czy później, czekać będę i z otwartym sercem was przywitam tam, gdzie odszedłem. Pamiętajcie – gdy mija czas czegoś, zawsze zaczyna się czas czegoś innego."

Gdy pergamin ów publicznie przeczytano, nagle ogniem żywym się zajął, białym i jasnym, po czym na popiół spłonął.

 

 

Tak oto kończy się historia Uru'blida Wędrowca, postaci legendarnej na poły, na poły prawdziwej. Historia dżungli Uideb'kin, Uidebów i Miast Wielkich, z których jedno tylko, Dal'abin, ocalało, odbudowane potem przez mieszkańców jego.

Zaczyna się historia pustyni, Einau'bidein nazwanej. Historia Einaumurów, Ludzi Piasku i Słońca. Historia plemion trzech, nomadów. Historia ludu, który, życie swoje własnymi rękami pustyni wydrapując, cierpiał wiele, lecz o dziedzictwie swym i chwale dawnej nigdy nie zapomniał. Ludu, który, dzięki pamięci o dniach chwały, zniszczyć się nie dał i potęgę swą odbudował, opór potem wszelkim najeźdźcom stawiając skuteczny. Wokół którego mitów wiele i legend krąży, a prawdę od wymysłu jedynie Einaumur odróżnić może.

Jaki z niej morał? Cóż, tak, jak piasek pustyni – dla każdego inny, każdy bowiem przez pryzmat własnego umysłu, przeżyć własnych i uczuć inaczej opowieść tą zrozumie.

Bowiem to nie baśń – to historia prawdziwa.

 

 

Słowniczek :):

 

Ludy:

 

Loenaumurib (Loenaumurowie) – lud nomadów, zajmujący się głównie magią i zdobywa-niem wiedzy, dążeniem do zrozumienia zasad, rządzących światem. Z nich wywodzą się naj-potężniejsi i najsławniejsi mędrcy – czarodzieje, filozofowie (Einaumurowie nie rozdzielają od siebie magii, nauki i filozofii, chociaż są jednym z najwyżej rozwiniętych duchowo i technologicznie ludów; według nich każda z tych trzech dziedzin nie ma racji bytu bez pozostałych). Wywodzą się z Dal'abin-blid, którzy wybrali dobrowolnie życie na pustyni.

 

Kenaumulib – uciekinierzy z Dal'abin, według legend wywodzący się od zwolenników ostat-niego jego władcy; bezwzględni i wojowniczo nastawieni rozbójnicy, nie mający sobie rów-nych w walce każdą niemal bronią, nie znający innych wartości oprócz przebiegłości i siły.

 

Einaumublid – potomkowie ostatnich ocalałych mieszkańców U'dib i I'beur, doskonali rze-mieślnicy i artyści; „Ludzie Radości", kochający śmiech, zabawę i doznania zmysłowe, nieraz pobudzane za pomocą substancji odurzających, zwłaszcza podczas świąt i uroczystości. Mimo, że są pokojowo i serdecznie nastawieni do świata, gdy trzeba, potrafią się obronić. Walczą wtedy ramię w ramię, zaskakując przeciwników wytrwałością, poświęceniem i umiejętnościami.

 

Dal'abin-blid – mieszkańcy miasta Dal'abin; także współcześni mieszkańcy Dal'abin, potom-kowie Dal'abin-blid i innych ocalałych Uidebów, którzy schronili się w mieście po opadnięciu wód.

Uidebowie – przodkowie Einaumurów.

 

Einaumurowie – lud, wywodzący się od ocalałych z kataklizmu Uidebów; kontynuują tradycję przodków i ich religię, jednak zmiana warunków życia w dużym stopniu wpłynęła na zmiany w ich kulturze, sposobie życia i postrzegania świata.

 

Libi – einaumurska nazwa elfów, z którymi lud ten miał kontakt przez wiele tysiącleci, nawet po tym, jak odizolowały się one od ludzi, widząc ich jako agresywnych, fałszywych i potrafią-cych wykorzystać wszystko, czego się od tej rasy nauczyli, w celu wszczynania wojen i zabija-nia siebie nawzajem. Najstarsza z ras, wywodzących się od pierwszych istot człekokształtnych i najbardziej rozwinięta duchowo. Wbrew pozorom, kiedyś żyli podobnie, jak ludzie, a, by zacząć się rozwijać, potrzebowali bolesnej lekcji – kiedyś o mało nie wymordowaliby siebie wzajemnie.

 

Mitologia i legendy:

 

Uli – mityczny świat, wymiar, w którym wszystko, co dotyczy innych, alternatywnych rzeczywistości, istnieje jednocześnie w formie niematerialnych idei. Einaumurowie i ich przodkowie wierzą, że nasz świat jest jedynie jednym z wielu ebid, wymiarów, istniejących obok siebie, powstałych właśnie z Uli, początku wszystkiego, stworzonego przez Boga Nibida. W legendach obydwu ludów istnieli bohaterowie, potrafiący oddzielać swój umysł od ciała i przenosić się do Uli.

 

Beilu (ein. baali) – duchy dobra, stworzone przez Bogów, reprezentujące w różnym stopniu trzy einaumurskie cnoty: radość, przyjaźń i wiedzę, w przeciwieństwie do jeelu (jaali) – du-chów zła, będących tych cnót zaprzeczeniem i obok deelu (daali), będących zaprzeczeniem jednych, a potwierdzeniem innych cnót; te trzy grupy razem są nazywane heilu (haali).

 

Dhijeb (ein. dijaalin) – einaumurskie demony, istoty niematerialne, w przeciwieństwie do heilu potrafią przybierać postać materialną, najczęściej człowieka, czy też zwierzęcia, ale też roślin, zjawisk i przedmiotów. Są inteligentne, jednak nie wszystkie rozumieją sposób życia istot materialnych oraz nie zawsze rozróżniają dobro od zła (często ich umysł przypomina umysł małego dziecka), przez co z wrodzonej ciekawości nieraz powodują poważne szkody. Najpotężniejsze z nich przybierają ludzką postać.

 

Nibid i Dened – Bogowie (Einaumurowie, odnosząc się do nich, piszą tę nazwę z dużej litery) Słońca (światła, energii, ducha) i Ziemi (materii, wszystkiego, co bardziej „przyziemne"). We-dług mitów na początku wszystkiego Nibid stworzył Deneda, potem razem stworzyli świat – Nibid podstawy (energię, idee), a Dened materię i połączyli ze sobą oba elementy.

 

Miejsca:

 

Dal'abin – Miasto Zwojów, którego mieszkańcy jako naczelną wartość uznawali wiedzę i zro-zumienie mechanizmów, rządzących światem; miasto magów i mędrców.

 

U'dib – Miasto Radości, którego mieszkańcy za naczelną wartość uznawali dążenie do rado-ści, uzyskanej jednak dzięki odczuciu bólu, zrozumieniu go oraz przesłania, które sobą niesie dla danej osoby i dzięki postępowaniu według tego przesłania (ból jako czynnik powodujący rozwój, jednak po jego przejściu już niepotrzebny); miasto utalentowanych rzemieślników i artystów.

 

I'beur – Miasto Przyjaźni, w którym wszyscy mieszkańcy pomagają sobie wzajemnie i wspierają się; miasto uzdrowicieli i znachorów.

 

Uideb'kim – nazwa dżungli, porastającej niegdyś krainę Hi'bidein

 

Einau'bidein – nazwa pustyni, w którą zmieniła się wcześniejsza dżungla Uideb'kim po potopie.

 

Hi'bidein – nazwa krainy kontynentu Minig, w której żyją Einaumurowie i żyli ich przodkowie.

 

Najważniejsze postacie:

 

Uru'blid – bohater licznych legend uidebińskich, mędrzec, czarodziej, wróżbita i heros; mówi się tak też w przenośni na człowieka, łączącego w sobie szlachetność serca, siłę i sprawność ciała oraz wiedzę, mądrość i przenikliwość umysłu; odszedł, opuszczając dobrowolnie ciało, gdy uznał, że jego pomoc nie jest już konieczna Uidebom.

 

Hbeldi – „Wędrowiec", jeden z wielu przydomków Uru'blida.

 

Kudib (też Ku'dib) Belidu – ostatni Abbi Dal'abin; swym pędem do siły i władzy nad naturą sprowadził kataklizm, który zamienił Uidem'kim w pustynię, nazwaną potem Einau'bidein.

 

Dbiena Belidu – córka Kudiba Belidu, zbuntowała się przeciwko ojcu, razem z Lie'idem Allid i Uru'blidem ocaliła ludność Dal'abin; potem, już bez Uru'blida, ona i czarodziej pomagali poddanym odbudować miasto oraz przyjęli uchodźców z innych ledub.

 

 

Terminologia:

 

Abbi – władca ledub; nawet, jeżeli dane ledub sprawowało hegemonię nad innymi, jego Abbi był równy rangą Abbim miast, jemu podległych.

 

Ledub – uidebińskie miasto – państwo, rządzone przez Abbiego.

 

Bein – uidebiński szlachcic średniej rangi, „którego dochód przekraczać nie może 400.000 rinów rocznie" (Księga Praw, Majątku Dotyczących i Szlachectwa, powstała już u zarania dziejów Uidebów); szlachcic niskiego stopnia to ibim, a najwyższego – madin.

 

 

Koniec

Komentarze

I'beur, Miasto Przyjaźni, gdzie nie wszyscy tak bogaci byli, lecz, gdy pod kimś piasek się zapadał, zawsze ręka znalazła się, gotowa go na powierzchnię wyciągnąć. - piasek wyciągnąć?

Nie będę wypisywywał wszystkich zdań, kóre w mojej opinii należy poprawić, ale jest tego sporo. Tekst jest stylizowany, ale nieudolnie, moim zdaniem.  Zdania sę przedziwnie skonstruowane, często zbyt długie, przez co opowiadanie ciężko się czyta. Treść też mnie niczym nie zaskoczyła. Przykro mi. Mam nadzieję, że kolejni czytelnicy bardziej docenią Twoje dzieło.

Pozdrawiam

Mastiff

Tysiące ziaren czasu temu, gdy kraina Hi'bidein pustynią jeszcze nie była, acz puszczą zieloną, Uidebowie, przodkowie Einaumurskich plemion, przodkowie nomadów Loenaumurib , Kenaumulib i Einaumublid, przodkowie Dal'abin-blid dzisiejszych, którzy w pradawnym Dal'abin, żyli, miasta-państwa ledub w niej budowali, bogate i potężne, w wodę zasobne. - Kojarzy mi się z pierwszym zdaniem z pierwszego konspektu do Gwiezdnych Wojen :P

Tak tylko zerknałem, ale mam uczulenie połączone z padaczką na teksty w ten sposób stylizowane, więc nie przeczytam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Jakoś Gwiezdnych Wojen nie oglądałem - szkoda mi było czasu;)

Poza tym, to jedna z legend, powiązanych z kulturą Einaumurów z cyklu powieści, który piszę;
 

Nawet gdybyś oglądał, to i tak by tam tego nie było. Bo to zdanko z pierwszej wersji scenariusza, nie z filmu.
O to zdanie mi chodziło:
"To jest historia o Mace Windu, uwielbianym Jedi-bendu z Opuchi, która została nam przekazana przez C. J. Thape, uczonego Padawaan, znającego Jedi"

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ciekaw jestem, kto odkryje, jakie znane nam kultury i cywilizacje były dla mnie inspiracją:) Oprócz, oczywiście, tej, która najbardziej rzuca się w oczy:)

Wybacz, ale to niewiele ma wspólnego z tym, co piszę - po pierwsze, czasy trochę nie te, a po drugie, zupełnie inna stylistyka, niż Gwiezdne Wojny. Po trzecie - ja chciałbym, pisząc, przekazać coś mądrego czytelnikom;)
Pozdrawiam:) 

Tenuv 2012-01-01  21:55
Poza tym, to jedna z legend, powiązanych z kulturą Einaumurów z cyklu powieści, który piszę;

Tylko zastanawiam się, czy taka stylizacja to dobry pomysł. Naprawdę masakrycznie ciężko się to czyta, a teraz ludzie potrzebują raczej prozy szybkiej, łatwej i przyjemnej.
No ale jakby nie było, życzę powodzenia.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Przepraszam - Czytelnikom;)

Cóż, są ludzie i ludzie;) Ale dzięki za podpowiedź - rozważę:)

Fakt, ciężko się czyta. Powód pierwszy --- stylizacja. Nie mam nic przeciw niej jako takiej, ale tutaj wydaje mi się przyciężka. Trochę za głęboka? Powód drugi --- nazwy oraz imiona. Roją się w nich apostrofy, poza tym brzmią tak, jak gdybyś specjalnie komponował "językołamacze".
Jeszcze taki niby drobiazg dla przykładu: (...) uciekinierzy z sercami na dłoni ich przyjęli, (...). Dwa razy liczba mnoga i raptem pojedyncza? Przejrzyj tekst pod kątem drobnych pomyłek.

W odpowiedzi na komentarze Czytelników poprawiłem nieco treść i zamieściłem słowniczek z podziałem na pojęcia mitologiczne, najważniejsze imiona, ludy, nazwy miejsc oraz terminy:) Dziękuję za uwagi i mam nadzieję, że to nieco uprości zorientowanie się w gąszczu apostrofów i "językołamaczy";) Po prostu język tego mojego wymyślonego ludu nie jest łatwy do opanowania;)) To ma też znaczenie w cyklu powieści, który tworzę, a w którym ten fakt ma spore znaczenie - Einaumurowie bez tego nie byliby Einaumurami;))
Pozdrawiam:) 

Swoją drogą, w tym języku apostrofy i myślniki mają spore znaczenie - jedna pomyłka w zapisie, czy w akcencie zmienić może życzliwe "W czym mógłbym pomóc" na "Czego?!";))

Szkoda, że powyższej uwagi nie zamieściłeś nad tekstem. Odpadłoby "posądzenie" o szukanie oryginalności na drodze utrudniania życia czytelnikom.
Taka sobie uwaga, związana z powyższym: załóżmy, że machniesz pięcioksiąg, znajdziesz wydawcę --- kto sczyta tekst przed drukiem? Bo korekta i redakcja może nie pytać o sens, tylko poprzerabiać po swojemu...

@Tenuv- tytuł opowiadania jest kapitalny, od razu przyciąga. Niestety stylizacja tekstu i natłok nazw nie do wymówienia odstrasza już od pierwszego akapitu.
Twoje dziełko trzeba czytać powoli i ostrożnie, żeby zrozumieć sens zdań. Przekombinowałeś ze stylizowanym językiem.
Co do nazw- mnie, jako potencjalnego czytelnika, mało na 'dzień dobry' obchodzi fikuśny i finezyjny język stworzony na potrzeby tego dzieła. Mnie odstraszają zbyt trudne do przeczytania i zapamiętania słowa.
Co do treści- wciąż się przez nią przebijam. Jak dam radę i dotrwam do końca, napiszę, co myślę.

Cóż, nie było tak źle, jak się spodziewałem. Z błędów dodam jeszcze dialogi zamieszczone w jednym bloku słownym razem z opisami, zamiast od nowej linijki.
Zastanawiam się też nad betonową kanalizacją. Beton- hmmm, to raczej wymysł współczesnej cywilizacji; chociaż to twój świat i masz prawo umieszczać w nim, co chcesz.
Z przecinkami masz problem- czasami ich brak, a czasami są, choć nie powinny.
Treść- średnia krajowa. W sumie akcji nie jest dużo, a to co się dzieje (król tyran i mag, opozycja czarodzieja i ludności; królewna uciekinierka, konsekwencje eksperymentowania z magią) to w różnych odmianach pojawia się w wielu umieszczanych tutaj opowiadaniach.
Spodobało mi się (chociaż to też nie najnowszy pomysł), katastrofa ekologiczna rozpisana na stulecia i zamiana puszczy w pustynię. Przypomina mi naturalną historię Kartaginy- kiedyś, aż do II wieku naszej ery, zielonego raju; a teraz pustyni pokrytej ruinami.
Gdybyś poprawił styl, dałbym ci 3; teraz czytanie tego, to droga przez mękę.

Dzięki, bo właśnie takiej analizy - rzeczowej - pragnąłem i potrzebuję:) Dzięki:), że przebrnąłeś:) Przyznaję, że nie jest to tekst łatwy do czytania,a oś dramatyczna, jak zwykle w takich przypadkach - walki dobra ze złem - wykorzystuje postacie - symbole, funkcjonujące w zbiorowej świadomości:) Ważny wydaje mi się wątek przemiany charakterologicznej Ku'diba - od mądrego i dobrego władcy, do tyrana i szaleńca........:)
Co do betonowej kanalizacji - Uidebowie i Einaumurowie są najlepiej rozwiniętą i najstarszą cywilizacją w mojej powieści (używali np. kuszy, strzelających bełt za bełtem po kilka - kilkanaście razy, jeździli pojazdami, napędzanymi podobnie, jak rowery, a Dal'abin było twierdzą nie do zdobycia m. in. ze względu na prawie monolityczną budowę murów), wszystkiego nauczyli się od elfów i, jako jedyni ludzie, nie wykorzystali tego do siania spustoszenia wszem i wobec:) Dlatego też najdłużej utrzymali z tą rasą kontakt:)

Mam też w pełni świadomość, że moja stylizacja jest trudna do przebrnięcia:) Cenne dla mnie są Twoje wskazówki "techniczne", dotyczące stylistyki, przecinków i sposobu umieszczania dialogów oraz komentarzy:) Dzięki serdeczne:) Chciałbym, by to, co tworzę, było przez ciebie oceniane, obiecuję, że "gramatura trudności":) nie jest tak ciężka, jak w tym opowiadaniu:), które zresztą ma byś jedną z legend einaumurskich, zebranych przez czarodzieja z innego państwa - ościennego Ugar, w dosyć dawnych czasach (coś, jak nasz 15 - 16 wiek), więc i stylistyka jest taka, jaka jest:)

Pozdrawiam serdecznie:)

Faktycznie, czyta się ciężko. Szyk przestawny i obfitość Nazw Własnych powodują, że lektura staje się łudząco podobna do na przykład Biblii. A nie wydaje mi się, że to ciekawa książka.

Fabuła sprawia wrażenie prostej. Przekaz też raczej oczywisty, acz niewygodny.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie jest jedną wielką kłodą rzuconą czytelnikowi pod nogi. Stylizacja męczy, imiona i nazwy trudne do przeczytania, że o ich zapamiętaniu nie wspomnę. Historia też nie uwiodła. Przeczytałam z największym trudem, niestety, bez satysfakcji. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też zmęczyła stylizacja. Przyjrzałabym się przecinkom. 

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka