- Opowiadanie: Clod - Rycerz do towarzystwa (cz.1)

Rycerz do towarzystwa (cz.1)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rycerz do towarzystwa (cz.1)

Rycerz do towarzystwa

 

 

 

* 1 *

 

 

 

Terreor z wolna podszedł ku marmurowej balustradzie otaczającej balkon najwyższej z wież Granitowego Zamku. Gdy oparł dłonie na kunsztownie zdobionej poręczy, aby napawać się pięknem krajobrazu rozciągającego się przed nim, chłodny, poranny wiatr musnął jego nagą pierś.

 

Promienie wschodzącego słońca niczym świetliste włócznie przebiły się przez chmury skłębione u Granitowego Szczytu . Śnieżnobiały puch zdobiący nieboskłon w jednej chwili przybrał jasnoróżową barwę świeżej krwi, a ciągnące się bez końca pasmo północnych gór – Andarów – musiało zwrócić Wielką Nizinę, którą skąpało w mroku swego cienia, brzaskowi poranka. Z ciemności wyłoniły się także ospale meandrujące wstęgi rzek nawadniających żyzne ziemie hrabstwa Tinarg.

 

Spojrzawszy w dół ujrzał tętniące życiem uliczki Skalnego Miasta.

 

Rycerz uwielbiał poranki, ponieważ należały tylko i wyłącznie do niego. Był to czas, w którym mógł oddać się refleksji, tak naprawdę odpocząć od męczących rozmów i irytującego towarzystwa. Głęboko odetchnął świeżym powietrzem, chcąc nabrać sił na długi dzień.

 

– Terro, wracaj do łóżka – rozanielony kobiecy głos rozbrzmiał za jego plecami.

 

Już wstała? Na przystojnej twarzy o ostrych rysach pojawił się nieprzyjemny grymas. Czy pół godziny spokoju to tak dużo? O nic więcej nie proszę – utyskiwał w myślach, gdyż nadzieja na chwilę dla siebie prysła niczym mydlana bańka. Nie mógł jednak sobie pozwolić na nic więcej niż bezgłośne narzekania.

 

Para stalowo-szarych oczu rzuciła tęskne spojrzenie na skąpaną w porannym blasku okolicę, po czym rycerz odwrócił się na pięcie i, przywołując na lico nonszalancki uśmiech, wszedł do sypialni młodej hrabiny.

 

Pomieszczenie było na tyle duże, iż spokojnie mogło służyć jako mała sala balowa – gdyby nie wystrój, który pozostawiał wiele do życzenia. W oczy zewsząd rzucał się nachalny przepych. Masa ozdób, świecidełek i najróżniejszych drobiazgów przytłaczała swą ilością, oskarżając właścicielkę o kompletny brak gustu. Ale czegóż innego oczekiwać po nieletniej dziewce

 

Terreor z wolna podszedł do ogromnego małżeńskiego łoża, na którym pośród atłasów frywolnie przeciągała się młoda wdówka. Zupełnie niespeszona nagością odkryła swe blade, wiotkie ciało, zapraszającym tym samym powracającego kochanka. Rycerz przystanął na moment, krytycznie przypatrując się dziewczynie – Z tą bladą skórą i jasnymi włosami pośród czerwonej pościeli przypomina ranną gołębicę taplającą się w kałuży krwi. Ale nie powinienem narzekać­ – skarcił się w myślach. Bywało dużo gorzej, ta jest chociaż młoda, a i nie najbrzydsza.

 

– Chodź do mnie, ogierze – młódka zaświergotała, wyciągając ramiona i rozkładając uda. – Zapracuj na utrzymanie i na zbroję, którą ci obiecałam. Mamy jeszcze troszkę czasu zanim służba przyniesie mi śniadanie. Wykorzystajmy go należycie…

 

Rycerz cicho zazgrzytał zębami, usilnie próbując schować urażoną dumę w kieszeń, co jednak nie było łatwe z uwagi na fakt, że był zupełnie nagi. Pamiętał o powinnościach, a raczej nie mógł o nich zapomnieć, choćby i bardzo się starał. Sam wybrał takie a nie inne życie, skazując się na podobne zniewagi. Był zależny od tej młódki, tak samo jak w przeszłości od dziesiątek innych, nie raz i nie dwa traktujących go dużo gorzej, a oferujących znacznie mniejsze wynagrodzenie.

 

Już otrzymałeś wierzchowca wraz z rzędem i ubrania, na które nie byłoby cię stać, choćbyś i dziesięć lat służył jako kapitan straży w najbogatszych miastach królestwa. Jeszcze tylko trochę… Przemęczysz się na balu, robiąc tam za dodatek do sukienki, potem pracowita noc między jej nogami – co nie będzie znowu aż takie straszne – i otrzymasz nową zbroję, dzięki której będziesz mógł uczestniczyć w turniejach rycerskich. Wraz z nimi nadejdzie szansa na inny, mniej upokarzający zarobek – upominał się w myślach.

 

– Ma luba, jakże wytrzymam cały dzień z dala od ciebie? – Rycerz rozpoczął swe przedstawienie, wpełzając pod atłasy. – Na tę okropną myśl me serce krwawi i rwie się ku tobie. Nie wierzysz? Więc dotknij, przekonaj się – mruknął teatralnie i chwycił jej drobną, zadbaną dłoń, przesuwając ją na swój tors. – Czujesz jak kołacze? – Spojrzał głęboko w szaro-zielone oczy i nie mógł się powstrzymać od komentarza: Nawet oczy ma nijakie – lecz słów tych nie wypowiedział na głos.

 

– Och, tak – dziewczyna westchnęła głośno i zalała się rumieńcem.

 

Jakoś w nocy nigdy się tak nie płoni – stwierdził krytycznie, gdyż nienawidził fałszywej cnotliwości.

 

– Wiesz doskonale, że dziś odbędzie się zebranie wielkiej rady – dodała szybko, wpatrując się weń maślanymi oczyma jak w obrazek. – Muszę tam być, to mój obowiązek, a ty nie możesz mi towarzyszyć… W obradach uczestniczą tylko najpotężniejsi lordowie Hrabstwa Tinarg. Nie ma tam miejsca nawet dla majętnych rycerzy, więc ktoś bez ziemi tym bardziej nie powinien się tam znaleźć…

 

Czy ona wie, że mnie obraża? A może jest aż tak beznadziejnie głupia, iż nawet z tego nie zdaje sobie sprawy?

 

Wędrowny rycerz szybko przekonał się, że hrabina nie grzeszy inteligencją i naiwnie wierzy, iż bez niej grafowie z gór i lordowie z rozlewisk nie poradziliby sobie z zarządzaniem prowincją. Prędko domyślił się prawdy i był pewien, że dziewczyna jest zaledwie bezwolną marionetką w rękach co znaczniejszych wielmożów hrabstwa. Czasami zastanawiał się, czy dla przyzwoitości pytają ją o zdanie, czy tylko podają gotowe do podpisania papierki.

 

– Wiem, wiem, szmaragdooka, lecz wciąż nie mogę sobie wyobrazić, jak też bez ciebie wytrzymam… – Pozbawione znaczenia słowa zdawały mu się idealnie do niej pasować. Jest jak puste naczynie, które można wypełniać pięknymi słowami i nasieniem, co owocuje przywilejami i podarkami. Szkoda tylko, że potrzeba na to tracić tyle czasu, cierpliwości i zaangażowania – westchnął niezauważalnie.

 

– Wytrzymasz, a ja wynagrodzę ci twe męki wieczorem, po balu… a może nawet w trakcie – puściła mu oczko i przywarła doń ustami.

 

Terreor niechętnie odwzajemnił nieudolny pocałunek. Istnieje coś, w czym ta dziewczyna jest dobra?

 

Mając dość przykrej nieporadności, przejął inicjatywę i wsunąwszy język między wąskie usta dziewczyny, zaprosił jej języczek do wilgotnego tańca. Oddając się rutynowym czynnościom, które młodą hrabinę doprowadzały do błogiego szaleństwa, obmyślił plan jak spędzić ów dzień i był przekonany, że prędko nie zatęskni za wąskoustą, perkatonosą dziewczynką o odstających uszach i małych cyckach.

 

Rycerz w porę wyczuwszy, iż Tenna de Grashhof próbuje coś powiedzieć lewą dłonią chwycił drobną pierś i uszczypnął już nabrzmiałą sutkę, prawą zaś odszukał różę kwitnącą między jej nogami. Czując na rozchylonych płatkach lepką wilgoć, nie zamierzał tracić więcej czasu.

 

– Ooooch… – młodziutka hrabina westchnęła głośno i bez pamięci oddała się swemu kochankowi.

 

 

 

* 2 *

 

 

 

Wędrowny rycerz spojrzał za siebie przez ramię, aby upewnić się, czy najsławniejszy zbrojmistrz Skalnego Miasta – Otteo Ryster – nie zechciał sprawdzić, kto umknął tylnym wyjściem, gdy on niespodziewanie szybciej wrócił od jednego z tutejszych rycerzy. Terreor odetchnął głębiej dopiero znalazłszy się na jednej z głównych ulic stolicy Hrabstwa Tinarg. W mgnieniu oka wtopił się w rzekę ludzi, która zapewniała tak wielce w tej chwili przezeń pożądaną anonimowość. Nie mitrężąc, ruszył wraz z pędzącym na złamanie karku wielobarwnym tłumem, co by ujść jak najdalej od niezwykle głośnej dzielnicy rzemieślników.

 

Skalne Miasto, jak na stolicę hrabstwa przystało, było ogromne i zatłoczone. Krążyły plotki, że właśnie owe miejsce jest najludniejszym w całym królestwie, w co Terreor był skłonny uwierzyć, widząc niezliczoną ilość ludzi tłoczących się dookoła. Najbiedniejsi nie wyróżniali się specjalnie z tłumu, ubrani w luźne szaty utrzymane w różnych odcieniach brązu bądź bieli. Inaczej było w przypadku bogatych kupców i handlarzy, z których Skalne Miasto słynęło – to oni uczynili je jednym z najbogatszych na kontynencie. Bez trudu można było ich rozpoznać po różnobarwnych, skrojonych na najnowszą modłę z najdroższych materiałów szatach, licznych srebrnych bądź złotych dodatkach i kilkuosobowej eskorcie, mającej im zapewnić bezpieczeństwo. Mawiano, że w Skalnym Mieście jest więcej grubasów i najemników, niźli we wszystkich pozostałych hrabstwach razem wziętych.

 

Terro podążał za tłumem zupełnie bez pomysłu na to, co ma uczynić. Spodziewał się, że załatwienie wszystkich spraw zajmie mu więcej czasu, acz tym razem wszystko poszło nad wyraz gładko. No, oprócz ledwie uniknionego incydentu z córką zbrojmistrza - skarcił się w duchu, że po raz kolejny nie potrafił zapanować nad niskimi żądzami, co mogło go wiele kosztować. Musiał się ogromnie natrudzić, aby ktoś taki jak Otto Ryster zgodził się wykonać dla niego zbroję. Sławny zbrojmistrz zwykle nie pracował dla wędrownych rycerzy, ale Terreor miał odpowiednie znajomości i – przede wszystkim – wystarczającą ilość pieniędzy. Tylko one się liczą ­– pomyślał ze smutkiem o upadku wszelkich innych wartości.

 

Pędząc naprzód, kątem oka wychwycił znak kołyszący się przed wejściem do sporego budynku, który obiecywał gościom wyborne jadło i jeszcze lepsze towarzystwo. Rycerz do tej pory nie odczuwał głodu, lecz myśl o tłustej golonce, bądź soczystym kawałku karkówki upieczonym na ruszcie, a oblanym aromatycznym sosem i podanym wraz ze świeżym pieczywem sprawiła, że ślina napłynęła mu do ust.

 

– Nie ma co zwlekać – szepnął do siebie i, ze szczerym uśmiechem rozświetlającym dokładnie ogolone lico, szparkim krokiem pognał w stronę karczmy.

 

Po przekroczeniu progu „Soczystej Kózki", bo tak nazywała się owa oberża, w nozdrza rycerza uderzyła wiązka najróżniejszych zapachów, skutecznie potęgująca uczucie głodu. Zbliżała się pora popołudniowego posiłku, to też ludzi w środku było całkiem sporo. Jak zauważył, wewnątrz znajdowali się głównie biedniejsi kupcy i handlarze, choć odnalazł też kilku herbowych noszących u pasa miecze. Zubożała brać rycerska – przeszło mu przez myśl, lecz na głos wypowiedział co innego.

 

– Witam tłumnie zebranych! – huknął tubalnie i, gdy już wszystkie ślepia zwróciły się ku niemu, dodał z uśmiechem. – I życzę wybornego posiłku. – Tak jak się spodziewał, odezw nie był ni wielki, ni gromki. Kilku mężczyzn skinęło głowami, paru podniosło dłonie w geście powitania, zdarzyło się, że ktoś odpowiedział, życząc tego samego. Rzecz jasna, co go wcale nie zdziwiło, żaden z rycerzy nie zwrócił nań uwagi. Albo mnie poznali i mną gardzą, albo wcale nie kojarzą mego herbu i przez to ignorują. Odsuwając od siebie nieprzyjemne myśli, skierował się w stronę najbliższego wolnego stolika.

 

Gdy tylko zajął miejsce, skinął na jedną z kilku panienek odzianych w białe fartuszki i mocno wydekoltowane lniane bluzeczki, by złożyć zamówienie. Jeszcze zanim dziewczyna doń podeszła, Terro zdążył odpiąć skórzany pas przecinający mu pierś od prawego ramienia do lewego biodra. „Tnący Cień", bo takie imię miał jego dwuręczny miecz, był zbyt długi, by obchodzić się z nim w standardowy sposób, dlatego wędrowny rycerz nosił go na plecach. Doskonale wykonany, zdobiony klamrami i licznymi srebrnymi ćwiekami pas o dziwo pasował do reszty nietuzinkowego ubioru.

 

Terro zwykle miał na sobie drogie szaty z najlepszych materiałów zdobione złotymi, bądź srebrnymi akcentami, utrzymane w ciemnej tonacji i uszyte zgodnie z aktualnie panującą modą. Całości dopełniały pierścienie wysadzane drogocennymi kamieniami i nie rzadko jakiś łańcuch do kompletu – wszystko to były prezenty od kochanek, którym przez ostatnie lata towarzyszył. Szybko nauczył się, że drogie błyskotki są potrzebne, aby zwiększyć swe znaczenie i zyskać dostęp do co raz bogatszych i bardziej wpływowych kobiet. Pieprzony paw – tak myślał o sobie na początku, lecz potem przyzwyczaił się do dziwacznych strojów. Niestety, nie wszyscy przepadali za ludźmi jego pokroju, przez co często spotykał się ze spojrzeniami pełnymi wzgardy bądź zazdrości.

 

Podobnie było teraz, choć nie odział się aż tak wytwornie. Podkute buty z wysokimi cholewami, bardzo dobrej jakości skórzane spodnie, ciemnogranatowa tunika podszyta czarnym lnem zapinana na srebrne guziki i prześwitująca spod niej barwiona na szkarłat bawełniana koszula; wszystko to przyciągało ku niemu nieprzyjazne spojrzenia. Nie można też zapomnieć o nieodłącznym elemencie jego ubioru, czyli: ciemnoszarej chuście z wyszytym nań białym wzorem, którą zawsze nosił przewiązaną na lewym przegubie.

 

Oparłszy miecz o blat stołu, usiadł, a przy nim pojawiła się całkiem ładna dziewczyna o sięgających do ramion prostych blond włosach, zadartym nosie usianym piegami i oczach zielonych niczym letnia trawa. Tylko biodra ma nieco za szerokie -stwierdził krytycznie po pierwszym spojrzeniu.

 

– Cóż dziś możesz mi polecić, piękna panienko? – zapytał, lekko przekrzywiając głowę i posłał jej uśmiech.

 

Tyle wystarczyło, aby młódka oblała się rumieńcem i zaczęła jąkać:

 

– Po-pooo… Poleeee… cić…

 

– Spokojnie słodziutka – szepnął uspokajająco – przecież nic ci nie zrobię. -Spostrzegł jak klatka piersiowa dziewczyny zaczęła się szybciej unosić, a dłonie drżeć. Uwielbiał takie zabawy. – No, spokojnie, bo jeszcze mi tu zemdlejesz, i co wtedy pocznę? – Już miał jej puścić oko, gdy znikąd wyłonił się jakiś młodzian.

 

– Wybacz panie, że przerywam… – zaczął niepewnie. – Jesteś rycerzem, czyż nie?

 

– Tak młodzieńcze – odpowiedział spokojnie i zmierzył chłopaka od stóp do głów. – Mogę ci w czymś pomóc? – Rycerz na moment zupełnie zapomniał o ledwie trzymającej się na nogach dziewce.

 

– Pozwolisz, że się dosiądę.

 

Terreor nie zdążył dać mu przyzwolenia, a ten już siedział naprzeciw niego. Był młodszy, miał ciemną karnację i ciemnobrązowe włosy, acz to jego oczy robiły największe wrażenie – jasnoniebieskie niczym lód skuwający krystalicznie czyste wody górskiego jeziora. Terro był pewien, że nie jedna dziewka stopniała pod jego spojrzeniem.

 

– Jestem Edos Arrer, wędrowny rycerz – chłopak wyciągnął w jego stronę prawicę.

 

– Miło mi cię poznać, sir. Mnie zwą Terreor Sworder, a param się tym samym, co i ty. – Bez zawahania mocno uścisnął dłoń Edosa, który, choć na to w pierwszej chwili nie wyglądał, był całkiem krzepki. Musi nieźle machać mieczem – przeszło Terreorowi przez myśl.

 

– Do picia polecam piwo. Ostatnią beczułkę wina sprzedaliśmy dwa dni temu, a nowej dostawy jeszcze nie było. Zaś co do strawy, to kucharz właśnie kończy swą specjalność – koźlinę.

 

Chwila rozmowy między dwoma mężczyznami wystarczyła, aby zielonooka odzyskała rezon i płynność mowy. Terro obrócił się w jej stronę jak tylko ucichła, przy czym kątem oka wychwycił błysk zadowolenia w jasnych ślepiach nowo poznanego młodziana. To o to ci chodziło? Przez moment zastanawiał się, czy zamiarem Edos'a było wybawienie młódki od krępującego flirtu, czy też rzeczywiście chciał z nim rozmawiać. Nie ważne, przyszła pora na posiłek.

 

– Podaj nam proszę antałek piwa i dwa kufle. A i o koźlinie nie zapomnij, bom głodny jak wilk!

 

– Wybacz, sir, ale na koźlinę trzeba będzie jeszcze trochę zaczekać…

 

– W takim razie – wtrącił się Edos – przynieś nam proszę dwa placki rybne z warzywami. – Zauważywszy dziwny grymas na twarzy Terreora dodał uspokajająco. – Wiem, że to może brzmieć niezbyt apetycznie, ale jest wyśmienite. Zaufaj mi, przyjacielu. – W szerokim uśmiechu ukazał biel zębów, ale to jego spojrzenie i głos sprawiały, że chciało się mu zaufać.

 

I tak też zrobił Terro:

 

– Niech będzie. Czyli antałek piwa, ale brońcie was bogowie, jeśli będzie chrzczone – posłał dziewce wymowne spojrzenie, by po krótkiej pauzie dokończyć – do tego dwa placki teraz, i koźlina, gdy będzie gotowa.

 

Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać. Terreor ledwie mrugnął, a ta już zniknęła za szynkiem, uwijając się jak w ukropie, co by zadowolić gości. Odruchowo obejrzał się za nią, lecz jego towarzysz nie dał mu się nacieszyć widokiem zgrabnego tyłeczka.

 

– Wspominałeś, sir, że jesteś wędrownym rycerzem. Zatrzymałeś się w Skalnym Mieście na dłużej, czy to jeno przystanek na twej drodze? O ile wiem, to w pobliżu nie szykuje się żaden turniej. Jeśli zaś chciałbyś wynająć swój miecz u jakiegoś wielmoży, to miałbyś na pewno więcej szczęścia na północy, u grafów pilnujących górskich przejść.

 

– Czy jeno te dwa wyjścia ma wędrowny rycerz? – zapytał nie oczekując odpowiedzi. – Zatrzymałem się tu u mej ko… znaczy się, u mej dobrej znajomej. Potrzebowałem odpoczynku, chwili wytchnienia od zakurzonych szlaków i zroszonych krwią pól bitew. – Argumenty te zdały mu się na tyle trafne, iż zaspokoją ciekawość młodego rycerza. Nie miał zamiaru podczas pierwszej rozmowy ujawniać, że utrzymują go kobiety w zamian za miło spędzone razem chwile…

 

– Nie było lepszego miejsca? – Jasnoniebieskie oczy zdawały się wwiercać w Terreora w poszukiwaniu prawdy. – Ja osobiście, sir, nie wybrałbym Skalnego Miasta, jeśli chciałbym odpocząć. Prędzej udałbym się nad Szafirowe Jezioro, bądź w okolicę rozlewisk Wielkiej Granicy. Na północy zaś masz dziką knieję, w większości jeszcze nie tkniętą przez człowieka, a jeszcze dalej, Granitowe Góry i Andary, z których przy dobrej pogodzie można ujrzeć nawet step i Wielką Pustynię na południu. A tutaj – rozejrzał się wokół i tupnął podkutym butem o posadzkę – tylko kamienie. Gdzie nie spojrzeć szarość, kurz i niekończące się zimno martwych skał…

 

Chłopak na moment zamilkł pogrążając się w refleksji, podczas gdy Terreor nie mógł oderwać od niego wzroku. Było w nim coś, co sprawiało, że chce się go słuchać. Rycerz nie mógł mu nie przyznać racji, bowiem dobrowolnie nigdy nie wybrałby tego kamiennego cmentarzyska na miejsce, do którego chciałby wracać.

 

Z zamyślenia wytrącił go huk antałka rzuconego na stół.

 

– Placki już się smażą – wyspała z niemałym trudem blondyna i jak prędko się pojawiła, równie szybko zniknęła.

 

Zarówno pragnienie, jak i głód dały się we znaki Terreorowi, to też nie tracąc czasu napełnił oba kufle złotym trunkiem. Jeden podał Edosowi, a swój uniósł w górę, aby wznieść toast:

 

– Za wędrownych rycerzy, co by im szczęście w szrankach dopisywało, siodło nie uwierało w rzyć, miecz się nie szczerbił, a dziewki same wskakiwały do łóżka! – Z szerokim uśmiechem na ustach uderzył w kufel nowego znajomego i duszkiem pochłonął zawartość drewnianego kubka. – Ahhhh! – westchnął przeciągle. Nic tak nie koi pragnienia jak dobre piwo, a to jest wyborne - pomyślał. Mała groźba wystarczy, żeby karczmarze nie podawali szczyn.

 

Edos również osuszył swój kufel na raz, to też Terro prędko uzupełnił zawartość obu kubków, hołdując przeświadczeniu, że piwa nigdy nie powinno zbraknąć.

 

– Powiedz mi, sir, skąd przybywasz. – Młodszy rycerz w przerwie pomiędzy kolejnymi łykami zadał pytanie, uważnie przyglądając się swemu rozmówcy.

 

– Z daleka… Z bardzo daleka… – rzucił niedbale Terreor, który myślami wrócił do miejsca, w którym się urodził, wychował i skąd musiał w końcu odejść. – Zresztą, już od dawna nie ma miejsca, z którym czułbym się jakoś specjalnie związany. Jestem w ciągłej podróży, a na mej drodze widnieją jedynie przystanki. Żadnego z nich nie nazwałbym domem. – Mówił to, co mu ślina przyniosła na język, choć po chwili zdał sobie sprawę, iż to całkowita prawda. Rzadko myślał o dawno utraconym domu, nie chciał wracać do wciąż bolesnych wspomnień. Wciąż uciekam, a przecież nikt i nic mnie już nie goni…– ta myśl wydała mu się szczególnie przygnębiająca.

 

– A ty, sir – przeniósł spojrzenie na młodego rycerza. Na jego ciemnozielonej tunice widniał nieznany mu herb – dwa brązowe sierpy na żółtym niczym piasek tle. – Skąd jesteś? – dokończył pytanie.

 

– Jestem z Hrabstwa Midlleron, a konkretnie z jego północno-wschodniej części. Mój ojciec był rycerzem, i dziadek też, lecz tradycja rycerska w mej rodzinie nie jest zbyt długa. Mam starszego brata, Eneika, który jako pierworodny odziedziczy ziemie. Nie jesteśmy zbyt bogaci, ale ojciec zrobił wszystko, abym został rycerzem. A ja, gdy tylko otrzymałem pas z mieczem i ostrogi, wyruszyłem do najbliższego zamku, gdzie zaciągnąłem się na służbę. – Chłopak przerwał, aby napić się piwa.

 

W tym samym momencie nadeszła dziewka służebna z dwoma drewnianymi talerzami, na których jeszcze parowała ryba, wyglądająca nieśmiało spomiędzy warzyw, złapana w sieć z placka. Całość prezentowała się lepiej, niż oczekiwał tego Terro, a zapach był wprost niesamowity.

 

Obaj mężczyźni na moment zapomnieli o rozmowie i skupili się na jedzeniu.

 

– Wyborne! – podniósł głos Terreor, przy czym kilka nie do końca przeżutych kęsów wystrzeliło z jego ust. Kawałek ryby wylądował na dłoni Edosa, acz ten zamiast się wściec, jeno ryknął radosnym śmiechem:

 

– Mówiłem przecież, że możesz mi zaufać, przyjacielu! – Młodzian niedbale strzepnął z dłoni to, co się na niej znalazło i chwycił za kufel. – Za wyborne jadło, co by na żołądku nie stało! – Krzyknął z uśmiechem. Po raz kolejny wpierw uderzywszy kuflami jeden o drugi, opróżnili je do sucha.

 

Gdy po plackach pozostało jedynie smakowite wspomnienie, a antałek był już prawie pusty, przyszła pora by dokończyć rozmowę:

 

– Edos, wspominałeś, że zaciągnąłeś się na służbę w jakimś zamku. Teraz jednak jesz i pijesz ze mną, więc ta historia musi mieć jakiś ciąg dalszy… – Rycerz zawiesił spojrzenie stalowoszarych oczu na młodszym kompanie, wyczekując odpowiedzi.

 

– Służba szybko mi się znudziła, bo czego można po takowej oczekiwać. Wstań rano, zadbaj o ekwipunek, potem śniadanie, po nim zaś czas na ćwiczenia. Stanie na warcie nie jest dla mnie. Zbyt mało się tam działo, a ja niby byłem zbyt zielony, aby wysłać mnie w teren. – Opowiadając prawie nie gestykulował, a jego twarz była niczym nieruchoma maska – nie zdradzała żadnych emocji. – Jak tylko było mnie stać na konia i zbroję wyniosłem się stamtąd. Na pierwszym turnieju, w którym brałem udział, zgarnąłem dwa okupy. Spodobało mi się to, dlatego teraz podróżuję po całym królestwie i szukam okazji do stanięcia w szranki.

 

Gdy Edos umilkł, Terreor pogrążył się w myślach. On wiedzie życie, którego ja pragnę… Miał mniej niż ja, dużo mniej, a osiągnął tak wiele… Rycerz zastanawiał się, czy rzeczywiście istniał inny, lepszy sposób, aby zdobyć pieniądze na wierzchowca i zbroję, żeby móc wziąć udział w turnieju rycerskim. Ostatecznie doszedł do wniosku, że były inne możliwości, lecz mniej przyjemne i wymagające znacznie więcej czasu i poświęcenia.

 

Nagle niezwykle przyjemna, aromatyczna woń pieczonego mięsiwa i przypraw połechtała jego nozdrza, czym wyrwała go z refleksji. Odruchowo potrząsnął głową, aby odegnać od siebie chwilowe otumanienie. Wtem na stole ujrzał spory talerz, a na nim soczysty kawał pieczystego zanurzony w sosie i obsypany grzybami. Na osobnym półmisku dostali także po połówce świeżego pieczywa; całość prosiła się o jak najszybsze zjedzenie.

 

Ciszę w końcu przerwał głos zielonookiej:

 

– Panowie rycerze pragną czegoś jeszcze?

 

– Ależ oczywiście – odparł Terro. – Jeszcze antałek piwa, i to jak najprędzej!

 

Dziewczyna zniknęła, a mężczyźni wymieniwszy się spojrzenia, w których jednako odbił się nieposkromiony głód, następnie zaczęli pałaszować co mieli talerzach. W połowie posiłku przybył drugi antałek. Zanim beczka dobrze stanęła na dębowym blacie, już została odszpuntowana przez Terreora, a dwa kufle ponownie napełniły się złotym trunkiem.

 

Zaledwie kilka minut później tak talerze, jak i kufle były już puste. W przeciwieństwie do naczyń obaj mężczyźni byli aż nazbyt pełni, co było doskonale widać po wydętych do granic możliwości brzuszyskach. Obaj rozsiedli się wygodnie, wpierw jednak poluzowawszy rycerskie pasy.

 

– Nieziemskie jadło… – z trudem wysapał Terro.

 

Edos nie odpowiedział, jedynie pokiwał głową na znak, że się zgadza.

 

Potrzebowali chwili, aby dojść do siebie. Wybawienie przyszło wraz z głośnym beknięciem, które wpierw nawiedziło rycerza z sierpami w herbie, a zaraz potem, niby echo, przeciągle i wprost z wnętrza, huknął Terreor. W karczmie panował niemały harmider, więc rubaszne zachowanie rycerzy utonęło w kakofonii ryków, krzyków i przekleństw.

 

– Od razu lepiej – rzekł młodszy, masując się po wypukłości brzucha.

 

– Nie da się ukryć – przytaknął starszy i wyciągnął rękę po kufel kompana. – Jedyne, co nam pozostało, to osuszyć tę beczułkę. – Z uśmiechem jaśniejącym na twarzy po raz kolejny napełnił oba kubki.

 

Przełknąwszy kolejny łyk, Edos spojrzał w oczy Terreora i zapytał:

 

– Wybacz pytanie, sir, ale ciekawość nie daje mi już spokoju… Jakim herbem się szczycisz? Nie pytałbym, ale nie wypatrzyłem go nigdzie na twym odzieniu…

 

– Rzeczywiście, dziś trudniej go u mnie znaleźć, ale zaraz temu zaradzimy… – szepnął i nachylił się, aby chwycić pas z mieczem. – Zwykle jest doskonale widoczny na tunice, ale jeśli jej nie mam na sobie, pozostaje ten… – Dłonią wskazał niewielką tarczę naszytą na skórzany pas. Na skrawku materiału widniał czarny niczym noc dwuręczny miecz, który dzielił herbową tarczę na dwa pola, białe i stalowoszare.

 

Edos w całkowitym milczeniu chwilę przyglądał się temu obrazkowi. Grymas na jego twarzy nie zdradzał, co też krąży mu po głowie, jednako jego oczy przybrały dziwny wyraz.

 

– Czarny miecz… – mruknął bardziej do siebie, niż do Terreora. – Już gdzieś go widziałem, ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie… – Oderwał wzrok od pasa z mieczem, który Terro ponownie oparł o stół. – Czy ta twoja znajoma, u której spędzasz czas będąc w Skalnym Mieście, ma może coś wspólnego z hrabiną Grashhof?

 

Zmiana tematu zupełnie zaskoczyła rycerza od czarnego miecza, minęła chwila zanim jakoś udało mu się odzyskać rezon:

 

– Tak… Tak można powiedzieć – wyrzucił z siebie szybko. Ziarno ciekawości wykiełkowało w jego umyśle. Dlaczego pyta?

 

– Uczestniczy w dzisiejszej radzie, bądź w wieczornym balu? – Skute lodem oczy były chłodne i skupione na rozmówcy. Opalona twarz młodziana znów zamieniła się w kamienną maskę nie zdradzającą myśli czy emocji.

 

– W balu tak, w radzie nie. – Skłamał gładko. – A skąd te pytania?

 

– Doszły mnie słuchy, że grafowie i lordowie hrabstwa Tinarg coś knują, takie wieści krążyły na szlaku. Znajomi opowiadali mi niestworzone rzeczy, jakoby hrabina Grashhof miała ponownie wyjść za mąż, i to już niebawem…

 

– To nie możliwe! – Wybuchnął nagle Terreor. – Na pewno coś bym o tym wiedział.

 

– Skąd?

 

Po raz drugi tego dnia przez brak opanowania prawie dał się podejść.

 

– Moja znajoma to jej dobra przyjaciółka. Na pewno coś by mi wspomniała o tak ważnym kroku w życiu młodej hrabiny…

 

– Możliwe… Choć jeśli to tajemnica, w którą wtajemniczonych zostało tylko kilka osób… Może nawet hrabina jeszcze o tym nie wie? – Spojrzenie jasnoniebieskich oczu wbiło się w Terreora niczym lodowe sople.

 

– Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się to co najmniej podejrzane…

 

Dalsza rozmowa nie kleiła się już tak jak na początku. Mężczyźni prędko opróżnili drugi antałek i już mieli się żegnać, gdy zimno jakoby w magiczny sposób wyparowało z Edosa, który uśmiechnął się promiennie do Terreora i podał mu prawą rękę.

 

– Jesteś wspaniałym kompanem, Terreorze Sworder, i mam nadzieję, że będzie nam dane jeszcze się kiedyś spotkać.

 

Terro, choć zaskoczony, uścisnął jego dłoń i odpowiedział szczerze:

 

– I ja mam taką nadzieję.

 

 

 

* 3 *

 

 

 

Po wyjściu z karczmy oślepiło go słońce, ospale wędrujące po nieboskłonie. Potrzebował chwili, aby dojść do ładu; przyzwyczaiwszy się do jasności, rozejrzał się po okolicy i ze smutkiem stwierdził, że ruch ani trochę nie zelżał. Nie powinien był się tego spodziewać po dniu, w którym na Granitowym Zamku odbyć się miał ogromny bal. Od kilku dni zewsząd ściągali wielmożni wraz ze swymi świtami, co niosło ze sobą niepowtarzalną szansę na zarobek, której nikt nie chciał zmarnować.

 

Biedacy… Wędrowny rycerz współczuł rozwrzeszczanej bandzie, która zdolna była stratować wszystko, co stanie jej na drodze, by jeno wypełnić swe sakiewki kilkoma srebrnymi monetami. Nie miał zamiaru uczestniczyć w tym szaleństwie, dlatego na drogę powrotną wybrał jedną z rzadziej uczęszczanych bocznych uliczek.

 

Szedł powoli; nigdzie mu się nie śpieszyło. Do balu zostało jeszcze kilka godzin, a wizja spędzenia ich będąc zamkniętym w czterech zimnych ścianach, bądź, co gorsze, u boku rozszczebiotanej młódki, nie napawała go optymizmem. Wędrując wąską alejką, otoczony z obu stron przez wysokie kamienice, zatęsknił za wolnością, którą oferował szlak i gościniec. Nie po raz pierwszy dopadło go to uczucie, lecz tym razem był pewien, że ów stan nie potrwa już zbyt długo.

 

Po tym cholernym balu znikam stąd i prędko nie wrócę. Poprzysiągł to sobie już jakiś czas temu i nie widział możliwości, aby cokolwiek mogło go od tej decyzji odwieść. Miał dość po dziurki w nosie nierozgarniętej i nazbyt głośnej hrabiny, liżących jej kościsty tyłek dworaków, bandy patrzących na niego z góry rycerzy i całego tego cholernego miasta z kamienia.

 

Jutro odbieram zbroję i ruszam na szlak. Może odnajdę Edosa i wraz z nim udam się na jakiś turniej? Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz miał kompana, z którym rozmawiałoby mu się tak dobrze jak z owym młodzieńcem. Na dodatek rycerz od sierpów miał podobne wyobrażenia, jeśli chodzi o życie wędrownego rycerza. Może ułożyliby o nas kiedyś pieśń? „Dwa sierpy i czarny miecz", albo lepiej odwrotnie „Czarny miecz i dwa sierpy".

 

Właśnie miał zacząć układać pierwsze wersy owego wiekopomnego dzieła, gdy względny spokój zakłócił głośny krzyk. Terreor zbyt wiele gwałtów przeżył, aby móc się w takim wypadku pomylić. Ktoś w mało delikatny sposób próbował zmusić niechętną kobietę do spółkowania. Choć alkohol jeszcze szumiał mu w głowie, nie zmarnował ni chwili; pędem ruszył w kierunku, z którego dochodził okropny wrzask.

 

Minąwszy stertę skrzyń, wypadł na uliczkę szerszą od alejki, acz nie należącą do tych największych. Wszystko rozgrywało się na uboczu. Trzech młodych chłopaków, których ubiór wyraźnie wskazywał na wysokie urodzenie, szarpało między sobą kobietę w jego wieku, może odrobinę starszą, powoli acz skutecznie pozbawiając ją odzienia. Długą granatową spódnicę miała już mocno rozdartą, zaś z białej koszuli pozostały jeno strzępy, które nijak nie mogły ukryć sporych, jędrnych piersi. Długie, kruczoczarne włosy miała w nieładzie, a jej ładną twarz wykrzywił grymas wściekłości przemieszanej w nierównych proporcjach ze strachem i bezradnością.

 

Nie pozwól, by w twej obecności krzywda stała się dziecku, bądź kobiecie – na szali jest twój honor. Terro pewnie krocząc naprzód przypomniał sobie słowa przysięgi rycerskiej. Niewiele pozostało z mego honoru, muszę więc bronić tych resztek.

 

Młodzieńcy byli tak zajęci zapłakaną kobietą, że nawet nie zauważyli kiedy do nich podszedł. Najbliżej niego stał najniższy z nich. Miał płowe włosy, a jego szaty były utrzymane w barwach charakterystycznych dla Rozlewisk. Terro bezpardonowo chwycił wyrostka za kołnierz i pociągnął. Chłopak klapnął ciężko na tyłek z głupim wyrazem niezrozumienia na bladej, pokrytej krostami twarzy. W sekundę po upadku płowowłosego w stronę rycerza odwrócił się najwyższy z trójki. Długie, złote włosy opadały mu swobodnie na smukłe ramiona. Z podłużnej twarzy o łagodnych rysach Terreora otaksowała para ciemnoniebieskich, przenikliwych oczu. Trzeci, ciemnowłosy, najbardziej krępy i najszerszy w barach, w ogóle nie zwrócił na niego uwagi, całkowicie pochłonięty cyckami.

 

– Dość! – ze złością warknął wędrowny rycerz i chwycił za bark odzianego na czarno chłopaka.

 

– Dla własnego dobra, zostaw nas w spoko… – Zaczął złotowłosy, lecz nie zdążył dokończyć, gdyż w tym samym momencie rozległ się nieprzyjemny chrzęst.

 

Nie mając zamiaru dłużej czekać na reakcję krępego i najwidoczniej kompletnie zidiociałego paniczyka, rycerz sprawnie obrócił go w swoją stronę, błyskawicznie wymierzył mu kopniaka w piszczel, a zanim ten zdążył zakwiczeć z bólu, dłoń zaciśnięta w pięść wystrzeliła niczym bełt z kuszy łamiąc mu nos. Chłopak padł na ziemię zalewając się krwią.

 

– Co to ma, kurwa, znaczyć?! – wrzasnął, starając się zatamować krwotok.

 

– Nie lubię, gdy się mnie ignoruje – odparł spokojnie rycerz, po czym spojrzał na ofiarę paniczyków. – Nic ci nie jest, pani? – Zapytał, próbując nadać swemu głosowi ton, który uspokoiłby roztrzęsioną kobietę.

 

– Wyglądam jakby mi nic nie było? – warknęła hardo, podrzucając wysoko drobny podbródek. Niewielkimi dłońmi próbowała zapanować nad obfitym biustem.

 

– Pomimo niesprzyjających okoliczności wyglądasz urze… – nie dokończył, przerwał mu najniższy z trójki rozbójników.

 

– Wiesz z kim masz do czynienia?! – krostowaty, pozbierawszy się z ziemi, stanął obok jasnowłosego, starając się wyglądać na groźniejszego niż był w istocie.

 

– Ależ oczywiście – zaczął Terro, a na twarzach paniczyków pojawiło się coś w rodzaju dumy. Grymas ten znikł jednak bardzo szybko. – Mam do czynienia z kupą gówna, która stara się ukryć za drogimi ubraniami i herbowymi tarczami…

 

– Jak śmiesz… – Próbował wtrącić najwyższy, ale Terro kontynuował w ogóle nie zwracając na niego uwagi.

 

– … muszę wam jednak obwieścić, że gówno pozostanie gównem nawet, jak się w nie powtyka pawie piórka.

 

W międzyczasie wstał ten z połamanym nosem. Nie wygląda już tak dostojnie – pomyślał Terreor, przyglądając się upapranemu w krwi i kurzu półgłówkowi.

 

– Zabiję cię, skurwysynu! – przepełniony nienawiścią krzyk poniósł się po ulicy, gdy ciemnowłosy wyszarpywał miecz.

 

– Ehhh… – Terro westchnął teatralnie i płynnym ruchem wydobył dwuręczny miecz z pochwy na plecach. Długie, czarne ostrze zamigotało złowróżbnie na wpół odbijając, a na wpół pochłaniając promienie światła. Rycerz przeniósłszy ciężar ciała na lewą nogę, zamarł w oczekiwaniu. Nie miał zamiaru na poważnie walczyć z dziećmi, to też całą farsę zakończył przy pierwszym natarciu, jednym, oszczędnym ruchem rozbrajając tęgiego kretyna. Zanim miecz o zdobionej głowni i wysadzanej klejnotami gałce uderzył o bruk, czarne ostrze znalazło się już z powrotem na plecach Terreora.

 

– Koniec przedstawienia – przemówił oschle. – Czas już na was chłopcy, uciekajcie się wypłakać w spódnicę mamusi. – Uśmiechnął się kpiąco.

 

– Ty chyba naprawdę nie wiesz z kim masz do czynienia. – Ciemnoniebieskie oczy chłopaka, który w herbie miał srebrną, skaczącą rybę między dwoma rzekami, odnalazły stalowoszare ślepia wędrownego rycerza. – Taka zniewaga nie zostanie ci puszczona płazem, nie ominie cię kara. Zdajesz sobie sprawę z tego, co cię czeka? – Był spokojny i wyglądał na opanowanego, lecz z jego spojrzenia ziało gniewem.

 

– A ty wiesz, z kim masz do czynienia, chłopcze? – To pytanie kompletnie zbiło młodziana z pantałyku.

 

– Nie…

 

– W takim razie znikaj mi z oczu, wraz z tymi dwoma przygłupami, albo zmienię zdanie i przerobię was na podroby. – Zarówno ton głosu, jak i spojrzenie rycerza mówiły, że wcale nie żartuje.

 

Paniczykowie zrozumieli groźbę i zaczęli się zbierać. Robili to ociężale i niezbyt chętnie do czasu, aż ten z krostami nie dostał kopniaka w rzyć.

 

– Szybciej – warknął wędrowny rycerz.

 

– Nie będziesz nas poga… – Protestować próbował ten umorusany krwią, szczycący się herbem z ryczącym, czarnym niedźwiedziem na szarym tle, lecz umilkł, jak tylko Terro mocnym szarpnięciem zdarł zeń szaro-czarny płaszcz.

 

– To będzie zadośćuczynienie dla damy, którą napadliście.

 

– To nie jest żadna dama, tylko zwykła dziwka! – Odpyskował krótko krostowaty i zaraz ucichł, gdy tylko spostrzegł, że dłoń rycerza powędrowała ponad prawe ramię, w kierunku długiej rękojeści. Na tenże widok cała trójka wzięła nogi za pas, uciekając tak szybko, iż wzbili za sobą kurz zalegający na wyłożonym brukiem chodniku.

 

I gdzie jest teraz wasza godność i duma?

 

Gdy po trójce rozwydrzonych młokosów pozostało jedynie nieprzyjemne wspomnienie, Terro odwrócił się w stronę sponiewieranej niewiasty. Jej mina zdradzała, że mimo, iż jest jej wybawcą, nie zasłużył sobie na zaufanie.

 

Uczynił krok w przód, wyciągając ku niej rękę ze zdobycznym płaszczem.

 

– Proszę – przemówił łagodnie. – Odziej się pani.

 

Kobieta bez słowa przyjęła podarek i owinęła się nim szczelnie.

 

Terreor zbliżył się jeszcze kilka kroków, nie mogąc oderwać wzroku od białogłowy. Dopiero teraz miał dość czasu, aby się jej lepiej przyjrzeć. Nie należała do najwyższych – miała za to doskonałe kształty. Zaokrąglona tam gdzie trzeba, a przy tym szczupła i jędrna. Czarnowłosa pełna była wdzięku i powabu. Rozerwana spódnica ukazywała jej zgrabne nóżki. No i ma zadbane dłonie – pod paznokciami nie zauważył ni odrobiny brudu – chyba jednak nie jest zwykłą, tanią dziwką.

 

Kobieta skończywszy poprawiać burzę kruczoczarnych włosów, które opadały jej swobodnie na delikatne ramiona, ponownie podrzuciła hardo zgrabny podbródek i wycelowała w swego wybawcę ostre spojrzenie akwamarynowych oczu.

 

– Na co się tak gapisz, rycerzyku? – Głos miała ostry jak sztylet, choć nieco piskliwy. – Nigdy w życiu gołych cycków nie widziałeś? – Dokładniej opatuliła się płaszczem, aby zakryć to, co zakryte być powinno; a było tego całkiem sporo, jak Terreor zdążył zauważyć.

 

– Widziałem, i to nawet nie raz, ale rzadko miałem przed oczyma tak zniewalający, wręcz odbierający mowę widok… – Próbował swych standardowych sztuczek, lecz te najwidoczniej nie działały na ową niewiastę.

 

– Daj sobie spokój, pięknisiu. Pewnie nie jedna rozłożyła ci się z powodu ładnej buzi i pięknych słówek, ale ja się nie dam na to nabrać. – Kruczowłosa emanowała pewnością siebie i niebywałą niezłomność. – Słyszałeś, że jestem ulicznicą, więc jeśli na coś liczysz, to sięgnij po sakiewkę. – Bez skrępowania, czy też zażenowania, śmiało wpatrywała się w stalowoszare oczy wędrownego rycerza.

 

Na moment odebrało mu mowę; zupełnie zapomniał języka w gębie. Co to za kobieta? Nie był pewien, czy istnieje na to pytanie jakaś dobra odpowiedź. Wyglądała jak urzeczywistnienie wszystkich męskich snów, ale jej postawa i sposób bycia stanowczo nie zgadzały się z tymi marzeniami.

 

– Nie… Nie o to mi chodzi… – Nie mógł sobie przypomnieć, aby kiedykolwiek tak bardzo się jąkał.

 

– A niby o co, śliczniutki?

 

– Po prostu… – Jesteś piękna – pomyślał, lecz nie wypowiedział tego na głos. – Nic. Po prostu uważaj na siebie – mruknął i otaksował ją od stóp do głów raz jeszcze. – Żegnaj.

 

Odwrócił się na pięcie i już miał odejść, gdy ponownie usłyszał stanowcze:

 

– Stój! – Kobieta podbiegła i zatrzymała się tuż za jego plecami.

 

Cytrusy? Nie, to chyba zapach kwiatów…

 

– Możliwe, że nieco pochopnie cię oceniłam… – Jej ton stracił na ostrości.

 

– Taaak? – Zapytał przeciągając samogłoskę.

 

– Możliwe, że taaaak – kobieta z odczuwalną ironią skopiowała sposób w jaki przemówił, przy czym teatralnie przewróciła oczyma. – Mam pewne wątpliwości…

 

– Niby jakie?

 

– Dlaczego mnie uratowałeś? – ściszyła nieco głos. – Dlaczego narażałeś się dla ladacznicy, dziwki czy też kurwy, jak to ludzie ładnie nazywają kobiety mojego pokroju, a raczej profesji? – Pytanie odbiło się echem w jej akwamarynowych oczach.

 

Czegoś takiego Terreor w żadnym wypadku się nie spodziewał. Już chciał odpowiedzieć, nawet otworzył usta, ale ostatecznie umilkł. Dobór słów wydał mu się niezwykle istotny w tym wypadku. Zamarł, a cisza wypełniła eter. Uniósł wzrok ponad domy wzniesione z kamienia i utkwił go w niebiosach.

 

– Bo nie ma dla mnie znaczenia czym się zajmujesz, ani jak cię nazywają – przemówił w końcu, po chwili na tyle długiej, by w umyśle czarnowłosej piękności zakiełkowało ziarno niepewności. – Dlatego, że jesteś kobietą, a ja przysięgałem, że będę was chronił. Nic mnie nie obchodzi, czy jesteś ulicznicą, żoną piekarza, czy hrabiną. Podczas pasowania złożyłem przysięgę, która nie uwzględniała żadnych wyjątków… – Dopiero gdy ucichł, pozwolił sobie spojrzeć na śliczną twarz, która go tak urzekła. Dostrzegł na niej niepewny uśmiech, może nawet cień zaskoczenia. Pewien był jeno, że w jej oczach ujrzał iskrę podziwu.

 

– Wystarczy – piskliwy szczebiot przerwał, wydawałoby się, patetyczną ciszę. – Jeżeli to wszystko, to muszę przyznać, że jestem zadowolona. – W szczerym uśmiechu ukazała mu ładne, białe zęby. – Jestem Nella, ale możesz mówić Nel.

 

Po przedstawieniu uniosła w jego stronę drobną dłoń.

 

Solidnie zaskoczony, bo jeszcze żadna ulicznica nie kazała mu całować się w rękę, zareagował dopiero po sekundzie, wciąż nie mogąc nadziwić się owej kobiecie. Muskając ustami jej jedwabistą skórę pomyślał, że miał jeszcze coś do dodania. Wiem jak to jest być dziwką – Lecz tego już nie mógł, a raczej nie chciał powiedzieć głośno.

 

– No, już wystarczy – energicznie cofnęła dłoń i w mgnieniu oka znalazła się u boku rycerza, chwytając go pod ramię. – Wiem, że jestem piękna, ale nawet mój urok nie usprawiedliwia rycerza, który zapomina się przedstawić – zaświergotała z grymasem rozbawienia widniejącym na jej licu.

 

Wędrowny rycerz po raz kolejny pokręcił z niedowierzaniem głową i odpowiedział:

 

– Sir Terreor Sworder. Do twych usług, pani… – Również się uśmiechnął, a „panią" starał się zaakcentować z nutką ironii, co jednak nie wyszło mu najlepiej.

 

– Daruj sobie te uprzejmości, rycerzyku. Powiedz mi lepiej, co cię sprowadza do tego cmentarzyska ze skały?

 

– Przybyłem tu, aby… – Z pozoru proste pytanie sprawiło mu sporo problemów i ostatecznie zmusiło do refleksji. Po co ja tu właściwie przybyłem? – zaczął się zastanawiać. Przywiodły mnie tu pieniądze? A może to już przyzwyczajenie i rutyna? Od tylu lat nie zmienia się nic, prócz kolejnych kobiet u mego boku… – Chyba nie ma jednoznacznej odpowiedzi… – mruknął ze wzrokiem zawieszonym w martwym punkcie na niebie. – Droga prowadziła przez to miasto, a że byłem zmęczony, postanowiłem tu nieco odpocząć, no i…

 

– … zostałeś na dłużej, niźli byś sam tego chciał? – Nel dokończyła za niego, wpatrując się w zamyślone oblicze rycerza.

 

– Dokładnie tak – westchnął, uradowany, że czarnowłosa sama znalazła satysfakcjonującą ją odpowiedź. – Ale to już nie potrwa długo. Dzień, góra dwa i ruszam na szlak.

 

– Po co?

 

– Aby spełnić marzenia – odparł swobodnie i obrócił twarz ku niej, by móc spojrzeć w oczy barwy akwamaryny.

 

Nella nie spodziewała się takiej reakcji, przeto onieśmielona odwróciła prędko głowę, chcąc ukryć spąsowiałe policzki.

 

Ma w sobie jeszcze trochę wstydliwości – uśmiechnął się pod nosem, uradowany ze swego odkrycia. Chciał nawet dokończyć, czym owe marzenia są, lecz nie miał już ku temu okazji. Kobieta pociągnęła go za sobą, znacznie przyśpieszając kroku.

 

– Dokąd tak pędzimy?

 

– Musisz odstawić mnie do lupanaru, ale po drodze chcę ci jeszcze coś pokazać. O dziwo, to cholerne miasto ma kilka urokliwych miejsc.

 

Nella nie dodała nic więcej, a on o nic nie pytał. Szybkim tempem zmierzali przed siebie.

 

Terro po raz pierwszy od bardzo dawna rozkoszował się towarzystwem kobiety.

 

 

 

* 4 *

 

 

 

Nareszcie – wędrowny rycerz odetchnął z ulgą, gdy w końcu udało mu się uwolnić od kolejnej nudnej i niezbyt rozgarniętej córeczki jakiegoś pośledniego rycerza. Bal trwał dopiero dwie godziny, a on musiał się już uporać z tuzinem adoratorek w bardzo różnym wieku. Starsze kobiety szukały wrażeń, których od dawna nie dostarczali im zniedołężniali mężowie, młódki zaś próbowały pokrzyżować plany rodziców i upolować męża na własną rękę – a raczej brzuch.

 

Głupie pindy.

 

Terreor miał serdecznie dość całej tej kolorowej zbieraniny bufonów, pyszałków i lizusów. Gdzie nie spojrzał, widział wyłącznie maski uplecione z fałszywych uśmiechów i miłych słówek, zakrywające zazdrosne spojrzenia i nienawistne grymasy.

 

Kątem oka dostrzegł, że zbliża się ku niemu kolejna wypacykowana panienka, zapewne biorąca go za jakiegoś lorda posiadającego ogromny majątek i niewiele mniej ziem. Nie miał już sił i cierpliwości, aby kontynuować swoją zwyczajną grę, dlatego nie zwlekając ruszył w tłum, ażeby zgubić niedoszłą prześladowczynię.

 

Ucieczka nie była wcale trudna, gdyż na balu zjawiło się mnóstwo ludzi. Lordowie i grafowie zabrali ze sobą bliższą i dalszą rodzinę, aby skorzystać z nadarzającej się okazji do zawarcia kolejnych sojuszy, które poprzez korzystne małżeństwa z mniejszymi rodami miały cementować ich potęgę. Ci mniej znaczący pojawili się na balu wraz ze swą świtą, aby w ten sposób dodać sobie ważności i powagi.

 

Nie trudno sobie wyobrazić jak w takiej sytuacji wyglądały poszczególne rozmowy. Jeden przez drugiego przechwalał się jak to mu się dobrze wiedzie, ilu ma rycerzy na służbie, jak wiele posiada bydła, koni, kóz i tak w nieskończoność. Szkoda, że się nie chwalą, ile razy ich córki dały się zbałamucić pastuchom i stajennym, albo kto ma gorsze hemoroidy.

 

Terro nie mógł już tego wszystkiego słuchać, dlatego wyszedł na ogromny balkon, gdzie kilka par wyznawało sobie dozgonną miłość, dwóch starszych rycerzy wspominało lata dawno minionej chwały, a pomarszczone matrony ze zgrozą na upudrowanych twarzach świergotały o upadku moralności.

 

Wędrowny rycerz tymczasem przeniósł swe spojrzenie na srebrzysty sierp księżyca zawieszony wysoko na granatowym firmamencie usianym milionem drobnych, nieustannie migocących punktów. Dzięki momentowi ciszy i spokoju mógł pozbierać nurtujące go myśli i wspomnieć chwile spędzone razem z Nellą. Oczyma wyobraźni ujrzał jej twarz, a w głowie usłyszał śmiech i piskliwy głos, który obwieścił, że…

 

 

 

* 5 *

 

 

 

– … już jesteśmy na miejscu.

 

Zatrzymali się przed sporym placem, w którego środku znajdowała się największa fontanna, jaką Terreor kiedykolwiek widział. Basen miał dobre piętnaście stóp średnicy, a trzon, z którego główne źródło tryskało wysoko na pięć stóp, ze trzydzieści wysokości. Woda wystrzeliwała w górę jednocześnie z kilku miejsc, spadając na wykonane z koralu talerze przypominające ogromne muszle, trzymane przez wyrzeźbione z białego marmuru posągi bogiń czczonych na ziemiach hrabstwa. Woda była krystalicznie czysta, więc nikogo nie dziwił widok dzieci taplających się w basenie, jak i ich matek, które z mniejszych niecek nabierały wodę do wielkich dzbanów.

 

Plac ten zupełnie nie pasował do obrazu miasta postawionego z zimnej, szorstkiej skały. Zebrani tu ludzie byli uśmiechnięci i radośni. Nigdzie się nie śpieszyli, mieli dość czasu, aby cieszyć się ciepłym, słonecznym dniem. Pełne energii dzieci plątały się pod nogami matek rozwieszających dopiero co uprane rzeczy, mężczyźni zajmowali się swoimi sprawami, starsi gawędzili w swym gronie. W tym wszystkim nie było śladu szalonej bieganiny za złotem i srebrem przejezdnych.

 

– Co to za miejsce? – zapytał, gdy w końcu odzyskał mowę.

 

– Źródło Losu, tak jest nazywane teraz. Mało kto jeszcze pamięta, że owe figury przedstawiają boginie czczone na tych ziemiach. Ich posągi spoglądają w strony, w których stoją ich świątynie. Patrząca na północ, w stronę Śpiącego Olbrzyma, to Erdea, opiekunka górali, czuwająca by wulkan się nie przebudził; spoglądająca na wschód, tam gdzie znajduje się Szafirowe Jezioro, to Wesser'rea, pani rozlewisk i rzek, chroniąca Schwemmeńczyków przed powodzią. Ta z kolei – dłonią wskazał posąg odwrócony na południe – to Sandersonnia, której świątynia stoi pośród ruin Arteonu, miała czuwać nad Sandenami, aby ich oazy nie wyschły. Ostatnią jest Vatarra, której świątynia znajduje się w stolicy hrabstwa Vasserey, tuż pod Mleczną, czy jak to zwykło się mawiać, Kościaną Latarnią – jest opiekunką żeglarzy. Jednakże dziś niezmiernie rzadko ktoś pyta o tę nawę. To jest po prostu ich plac. Miejsce w którym mogą posiedzieć i odpocząć, rozmawiając o wszystkim i o niczym, gdzie ich dzieciom nikt nie odbierze dzieciństwa. – Nella, z niezwykłą fascynacją wymalowaną na twarzy, przyglądała się ludziom, którzy zdawali się żyć w zupełnie innym świecie.

 

– Czyli nie wszyscy dali się porwać temu szaleństwu… – dodał z cicha rycerz, wciąż oczarowany tak fontanną, jak i wszystkim, co znajdowało się w jej pobliżu.

 

Nel milczała, całą swoją osobą chłonąc aurę, od której plac zdawał się aż skrzyć. Choć odziana była jedynie w podartą spódnicę i atłasowy płaszcz, a od przykrego incydentu, dzięki któremu się poznali, minęło niewiele czasu, wyglądała już na w pełni spokojną i najzwyczajniej w świecie szczęśliwą.

 

– To biedacy – odezwała się w końcu – nie mający wiele więcej, niż to, co masz przed oczyma. – Obróciła się w stronę rycerza, aby spojrzeć mu w oczy. Jej twarz stężała nieco, a głos zdradzał skrzętnie skrywaną złość. – Dla tych wariatów gotowych poświęcić wszystko dla pieniędzy są jak robaki, które wylęgły się z tego, co spadnie z pańskiego stołu. Ci ludzie żyją skromnie i wciąż hołdują starym zwyczajom. Banda kretynów przepychających się na głównych ulicach to przybysze, ale ci tutaj – dłonią wskazała otaczających ich ludzi – oni przybyli znacznie wcześniej. To bardzo stare dzieje, sprzed setek lat, gdy na Wielkiej Pustyni panowała wojna. Wtedy to Piaskowy Pielgrzym – tak bowiem nazywają tego, który poprowadził ich ku wolności i pokazał im drogę przez Szkarłatne Morze, czy też Krwawe Piaski, jak kto woli – dał im nowe życie, tu, na Wielkiej Nizinie i Stepach. Nauczył ich, że prawdziwą wartość ma jedynie życie i woda, która żyć pozwala, dlatego nie wierzą w handel i są w tym mieście traktowani jak relikt z dawno minionej przeszłości…

 

Terreor ze zrozumieniem skinął głową i przeniósł wzrok na ludzi zajętych sobą.

 

Odziani byli inaczej, niż chociażby średniozamożni kupcy. Mężczyźni mieli na sobie workowate spodnie, w pasie przewiązane prostymi, lnianymi paskami. Chodzili w sandałach z miękkiej, dobrze wyprawionej skóry. Ich stroju dopełniały koszule i kamizelki zwykle utrzymane w tych samych, jasnych kolorach. Kobiety chodziły w luźnych szatach przewieszonych przez lewe, a odkrywających prawe ramię.

 

– Czemu nie walczą o swoje? Przecież to ich ziemie… – przemówił łagodnie, próbując znaleźć akwamarynowe oczy Nelli.

 

– A o co mają niby walczyć? – Dziewczyna odpowiedziała mu wciąż wpatrzona w bawiące się dzieci. – Pieniądze nie są im do niczego potrzebne. Chodzą ubrani tak jak ich przodkowie, nie potrzebne są im modne stroje, które są drogie i niewygodne. Mają co jeść, nie brakuje im wody do picia, narzędzi do pracy, czy też zwierząt. Nie potrzebują do szczęścia złota i srebra, które z normalnych, szczęśliwych ludzi robi swych niewolników, zdolnych zdradzić żonę, wbić nóż w serce brata, bądź porzucić dziecko…

 

– Rozumiem…

 

– Nic nie rozumiesz! – warknęła na niego wzburzona. – Ale to nie twoja wina, tak zostałeś wychowany. – Dopiero teraz spojrzała na niego, a w jej oczach płonął ogień.

 

– Mylisz się, Nel. Bardzo się mylisz, ale to też nie twoja wina – odrzekł spokojnie, z kamienną twarzą.

 

– Widocznie żadne z nas nie jest wszechwiedzące – parsknęła i uśmiechnęła się szyderczo. – Choć większość rycerzy często właśnie tak o sobie myśli.

 

– Ja nie …

 

– … jestem jednym z nich – dokończyła za niego, imitując męski głos.

 

Terreor zmarszczył brwi i już miał wygłosić tyradę na temat jej zachowania, gdy Nella po raz kolejny chwyciła go szybko pod ramię i z siłą, o którą by jej nie podejrzewał, pociągnęła w kierunku jednej z kolejnych uliczek.

 

– Już najwyższy czas wracać. Zapomniałeś, że musisz mnie odstawić w pewne miejsce? – W figlarnym uśmiechy ukazała mu biel swych zębów.

 

I jak tu się na nią…

 

 

Koniec

Komentarze

Zastanawiam się, czy powyższy tekst jest tak słaby, że nikt nie chce się z nim zmierzyć, czy jest po prostu zbyt długi, żeby komuś chciało się go przeczytać. Nie zależnie od odpowiedzi byłbym ogromnie wdzięczny za wszelką krytykę, bo wrzucając tu swoje wypociny, właśnie na nią liczyłem przede wszystkim. Całość składa się z 3 części, z czego dwie już są na stronie, a 3 wrzucę jeśli znajdzie się ktoś chętny do czytania.

Cierpliwości. Ktoś na pewno przeczyta i skomentuje Twoje opowiadanie. Może nawet ja, ale daj mi troche czasu. Oki?

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Widzisz, wystarczyłoby, żeby ktokolwiek wrzucił podobny komentarz i napisał "teraz nie mam czasu, ale rzucę okiem, jak go znajdę", żeby mnie nieco uspokoić. To pierwszy tekst, z którym wychodzę do szerszej publiczności i w takim wypadku cierpliwość nie jest mocną stroną, szczególnie, że kilka opowiadań wrzuconych później już miało kilku czytelników. Nie mniej dziękuję choć za taki odzew, teraz wiem, że ktoś na to spojrzał ;)

Uff, przeczytałem wreszcie. Tak, jest trochę za długie. Ja chyba w trosce o czytelnika podzieliłbym je na mniejsze części. Nie to, żeby było złe, przeciwnie. Po prostuy trzeba znaleźć trochę czasu na dłuższy tekst. Dlatego też przed częścią drugą, pozwolisz, zrobię sobie małą przerwę.

Spojrzał głęboko w szaro-zielone oczy i nie mógł się powstrzymać od komentarza: Nawet oczy ma nijakie - lecz słów tych nie wypowiedział na głos.
A więc de facto postrzymał się od komentarza, który przyszedł mu do głowy, ale nie został wygłoszony...

wynagrodzę ci twe mąki...
chyba męki ...

rutynowym czyynnością
czynnościom

Tenna de'Grashhof
Nie chciałbym się wymądrzać, ale czy mogę spytać, po co ten apostrof? We wszystkich językach, o jakich słyszałem, znak ten służy do zaznaczenia wypadającej samogłoski. W wyrażeniach przyimek+nazwisko pojawia się wówczas, gdy przyimek kończy się samogłoską, zaś nazwisko się nią zaczyna (wówczas samogłoska z przyimka najczęściej wypada); zjawisko powszechne zwłaszcza w jęz. francuskim i włoskim; bodajże również w hiszpańskim. Np. z Normandii = de Normandie, z Rais = de Rais, ale: z Artois = d'Artois (de + Artois), z Artagnan = d'Artagnan, z Arc = d'Arc itd. Ja rozumiem, że tutaj mamy do czynienia z językiem fikcyjnym, ale jeżeli już wzroujemy się na rzeczywistości, róbmy to z głową.

ów miejsce...
owo miejce! To się normalnie odmienia!

że grafowie i lordowie hrabstwa Tinarg...
Niestety, ponieważ graf=grabia=hrabia, w Hrabstwie Tirang może być co najwyżej jeden człowiek o tym tytule. Poza tym całe wyrażenie jest niezbyt fortunne po pierwsze dlatego, że "graf" to wyraz niemiecki (zresztą źródłosłów naszego "hrabi"), podczas gdy "lord" to wyraz zdecydowanie angielski, a więc pochodzący z zupełnie innego systemu społeczno-politycznego, nawet jeśli dzisiaj obydwa mieszczą się wpojęciu feudalizmu. Po wtóre "lord" jest pojęciem ogólniejszym, zawiera w sobie całą szlachtę tytułową od baroneta wzwyż, podczas gdy "graf" to tytuł szczegółowy, odpowiadający angielskiemu "earl" (ew. "count").

...jak z ów młodzieńcem.
z owym młodzieńcem.

Nie mając zamiaru dłużej czekać na reakcję krępego i najwidoczniej kompletnie zidiociałego opryszka...
Chyba nie nazywałbym wysoko urodzonego opryszkiem. Nawet jeśli na takie określenie zasługuje ze względu na swe zachowanie, "opryszek" to człowiek z nizin społecznych. Powoduje to zgrzyt w zestawieniu z jego faktyczną wysoką pozycją. Może lepiej napsać: "złoczyńcę" albo jakoś tak?

Dobrze rozumiem, że całe zajście z III rozdziału rozgrywa się w środku dnia? A gdzie straż miejska? A gdzie rzekomy tłum na ulicach? Czyżby Terreor był jedynym człowiekiem w tym ogromnym mieście, który postanowił skrócić sobie drogę? Bo o ile straż mogłaby rzeczywiście zignorować trzech wysoko urodzonych napastujących kobietę, o tyle raczej nie zignorowałaby samotnego rycerzyka obijającego pyski tychże. Czyż może być lepsza okazja, żeby zasłużyć się w oczach możnych? A już miejski tłum zareagowałby na pewno. Miejski tłum zwykle nie lubi wysoko urodzonych, a w kupie siła. Na kupie ciężko się mścić.

W ostatniej części - czy nie sądzisz, że ludzie zamieszkujący tą niezwykła dzielnicę nie wyemigrowaliby poza miasto i jego prawa; gdzieś, gdzie nikt nie kazałby im płacić podatku gruntowego, gdzie nie męczyliby ich kupcy i miejska przestępczość?

Pomijając kilka powyższych potknięć, opowiadanie bardzo mi się podobało i chętnie przeczytam więcej. Wyczuwam tu ślady bardzo charakterystycznego stylu Sapkowskiego. Nie czynię z tego zarzutu, bo na kimś wzrorować się trzeba, a jak już - to najlepiej na mistrzach gatunku. Ale nie przesadź z tym. :)

Pouciekały mi "entery" między poszczególnymi akapitam, wybaczcie. Mam nadzieję, że mimo wszystko da się powyższe jakoś przeczytać. ;)

@Świętomir - dziękuję za jakże wyczerpujący i obszerny komentarz. Postaram się odpowiedzieć na wytknięte mi błędy i jakoś je obronić, albo ukożyć głowę z powodu zwyczajnej niewiedzy ;)

Spojrzał głęboko w szaro-zielone oczy i nie mógł się powstrzymać od komentarza: Nawet oczy ma nijakie - lecz słów tych nie wypowiedział na głos.
A więc de facto postrzymał się od komentarza, który przyszedł mu do głowy, ale nie został wygłoszony...

Szczerze przyznam, że w tym wypadku, dopóki mi tego nie wytknąłeś, nie widziałem wielkiego problemu, jednakże wydaje mi się, że jeśli wyrzucę "od komentarza" kosmetyka powinna na tym zyskać.

wynagrodzę ci twe mąki...
chyba męki ...

Utkwiło mi w głowie, że męki odmieniają się w szczególny sposób i stąd musiał wziąć się ten błąd.

rutynowym czyynnością
czynnościom

już poprawiam i dziękuję za wytknięcie takiej gafy


Tenna de'Grashhof
Nie chciałbym się wymądrzać, ale czy mogę spytać, po co ten apostrof? We wszystkich językach, o jakich słyszałem, znak ten służy do zaznaczenia wypadającej samogłoski. W wyrażeniach przyimek+nazwisko pojawia się wówczas, gdy przyimek kończy się samogłoską, zaś nazwisko się nią zaczyna (wówczas samogłoska z przyimka najczęściej wypada); zjawisko powszechne zwłaszcza w jęz. francuskim i włoskim; bodajże również w hiszpańskim. Np. z Normandii = de Normandie, z Rais = de Rais, ale: z Artois = d'Artois (de + Artois), z Artagnan = d'Artagnan, z Arc = d'Arc itd. Ja rozumiem, że tutaj mamy do czynienia z językiem fikcyjnym, ale jeżeli już wzroujemy się na rzeczywistości, róbmy to z głową.

W tym wypadku musze się przyznać, że nie miałem zielonego pojęcia o jakiejkolwiek działającej zasadzie, a nie przyszło mi do głowy, żeby takiej poszukać i sprawdzić. Jeśli rzeczywiście jest to tak bardzo kłujące w oczy postaram się wywalić ten niepotrzebny apostrof i pamiętać na przyszłość o wyżej wymienionej zasadzie :)

ów miejsce...
owo miejce! To się normalnie odmienia!

Ten problem kiedyś sprawdzałęm w internecie, ale widocznie minęło zbyt wiele czasu od tego momentu, bądź szukałem w źródle, które sprowadziło mnie na manowce. Od tej pory nie odpuszczę odpowiedniej deklinacji tegoż skłówka ;)

że grafowie i lordowie hrabstwa Tinarg...
Niestety, ponieważ graf=grabia=hrabia, w Hrabstwie Tirang może być co najwyżej jeden człowiek o tym tytule. Poza tym całe wyrażenie jest niezbyt fortunne po pierwsze dlatego, że "graf" to wyraz niemiecki (zresztą źródłosłów naszego "hrabi"), podczas gdy "lord" to wyraz zdecydowanie angielski, a więc pochodzący z zupełnie innego systemu społeczno-politycznego, nawet jeśli dzisiaj obydwa mieszczą się wpojęciu feudalizmu. Po wtóre "lord" jest pojęciem ogólniejszym, zawiera w sobie całą szlachtę tytułową od baroneta wzwyż, podczas gdy "graf" to tytuł szczegółowy, odpowiadający angielskiemu "earl" (ew. "count").

Tu już zacznę bronić mojej pracy. Z większości tego, co napisałeś, zdawałem sobie sprawę, ale mimo to pragnę pozostać przy stosowanej przeze mnie tytulaturze(?). Świat, w którym dzieje się akcja, jest podzielony na hrabstwa, w których rolę swoistego namiestnika sprawuje hrabia, grafowie ( jak to miało miejsce na terenie średniowiecznych Niemiec ) są "lordami" panującymi na granicznych ziemiach, zaś tytuł lorda zostawiłem dla wielmożów podlegających bezpośrednio hrabiemu, a mogących przyjmować hołd lenny od zwykłych rycerzy. Celowo pomieszałem ze sobą tytuły wywodzące się z różnych kultur, aby uwydatnić różnice pomiędzy poszczególnymi wielmożami, jednocześnie trzymając się pewnych ram, które są ogólnie znane. Miało to ułatwić czytelnikowi przyswojenie sobie, kim dany człowiek jest i jaką ma władzę, bez zapamiętywania wymyślonych, a niewiele mówiących nazw.
Jeśli będzie to nie do przyjęcia, pomyślę nad zmianami, ale taki miałem zamysł i wolałbym sie tego trzymać, szczególnie, że każde hrabstwo jest jakby językowo powiązane z innym kręgiem kulturowym, co można zauważyć po niektórych nazwiskach :)



Nie mając zamiaru dłużej czekać na reakcję krępego i najwidoczniej kompletnie zidiociałego opryszka...
Chyba nie nazywałbym wysoko urodzonego opryszkiem. Nawet jeśli na takie określenie zasługuje ze względu na swe zachowanie, "opryszek" to człowiek z nizin społecznych. Powoduje to zgrzyt w zestawieniu z jego faktyczną wysoką pozycją. Może lepiej napsać: "złoczyńcę" albo jakoś tak?

W tym wypadku także nie zwróciłem uwagi na ten szczegół, ale muszę przyznać rację, złoczyńca chyba pasowałby lepiej.

Dobrze rozumiem, że całe zajście z III rozdziału rozgrywa się w środku dnia? A gdzie straż miejska? A gdzie rzekomy tłum na ulicach? Czyżby Terreor był jedynym człowiekiem w tym ogromnym mieście, który postanowił skrócić sobie drogę? Bo o ile straż mogłaby rzeczywiście zignorować trzech wysoko urodzonych napastujących kobietę, o tyle raczej nie zignorowałaby samotnego rycerzyka obijającego pyski tychże. Czyż może być lepsza okazja, żeby zasłużyć się w oczach możnych? A już miejski tłum zareagowałby na pewno. Miejski tłum zwykle nie lubi wysoko urodzonych, a w kupie siła. Na kupie ciężko się mścić.
Tutaj mnie złapałeś ;) Jednak jakbym miał tłumaczyć, czemu scena jest opisana tak, a nie inaczej, to zacząłbym od tego, że straż miejska jest skupiona na centrum, gdzie pilnuje porządku podczas gdy do miasta przybywają najróżniejsi wielmożni z całego hrastwa. Zaś prostaczkowie uciekli, nie chcąc zadzierać z bogatą i wpływową gównażerią, aby nie narobić sobie kłopotu. Jednakże pomyślę nad dodaniem kilku zdań, które by całość objaśniły i uwiarygodniły to tłumaczenie :)

W ostatniej części - czy nie sądzisz, że ludzie zamieszkujący tą niezwykła dzielnicę nie wyemigrowaliby poza miasto i jego prawa; gdzieś, gdzie nikt nie kazałby im płacić podatku gruntowego, gdzie nie męczyliby ich kupcy i miejska przestępczość?
Miałem inne założenia, ale chyba całość została zbyt ogólnie opisana, aby dla czytelnika stało się jasne, dlaczego Sandenii nie wybyli z miasta. Jednakże pokazałem, że trzymają się razem z dala od ogólnego zgiełku, który ich nie interesuje i dopóki nikt im nie robi krzywdy, to po prostu żyją sobie na uboczu, bez zmartwień i problemów ;) Trzeba wziąć pod uwagę, że ich sytuację opisuje Rahi'ia, która nie jest obiektywna i może mieć swoje powody, aby tak, a nie inaczej przedstawiać całość ;)

Pomijając kilka powyższych potknięć, opowiadanie bardzo mi się podobało i chętnie przeczytam więcej. Wyczuwam tu ślady bardzo charakterystycznego stylu Sapkowskiego. Nie czynię z tego zarzutu, bo na kimś wzrorować się trzeba, a jak już - to najlepiej na mistrzach gatunku. Ale nie przesadź z tym. :)

Ja ze swojej strony dziękuję za wyczerpujący komentarz i potrzebną krytykę. Wszystko, co wskazałeś na pewno uwzględnię w orginale, bo chyba już nie mogę edytować tutaj. Jeśli zaś chodzi o styl, to nie staram się kopiować mistrza, ale nie ukrywam, że jest jednym z moich idolów i jego twórczość na pewno wywarła na mnie ogromny wpływ. Tym nie mniej chcę pisać po swojemu i mam nadzieję, że mój styl nie zbliży się do tego prezentowanego przez pana Sapkowskiego na tyle, by kłuło to w oczy i przyprawiało o zniesmaczenie.
Raz jeszcze dziękuję i pozdrawiam serdecznie :)

Clod, wstawiłeś tekst wczoraj o 23:36, to znaczy że masz jeszcze trochę czasu na edycję ;)

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Tak, ale mam też referat do napisania na seminarium, więc muszę wybierać priorytety ;) Jednakże jak zdążę, to postaram się poprawić chociaż literówki i błędy w wyrazach, bo nad treścią nie chcę gmerać w pośpiechu.

Clod, co do tytulatury szlacheckiej, jak również i w pewnej mierze do apostrofów, masz oczywiście pełną dowolność, której nie śmiem kwestionować. Nie twierdzę też, że będzie to kłujące w oczy. Mnie zakłuło jako historyka, rozumiesz, gdy brak odpowiedniego wyjaśnienia, zakładam, że słowa mają takie znaczenie (a języki - taką konstrukcję), jak w rzeczywistym świecie. Stąd moje objekcje. Pewnie jestem przewrażliwoiny z uwagi na silne skrzywienie zawodowe. ;)

Co zaś do Sadnenów(?) - pisz, jak uważasz. Ja tylko mam wątpliwości, czy w środku miasta, w dodatku wielkiego i pełnego zawistnych możnych, rzeczywiście mogliby oni żyć przez nikogo nie niepokojeni. Weźmy już choćby tak podstawową kwestię, jak podatki. Nie mają nic przeciwko ich płaceniu? Mają z czego je opłacić? Jeśli tak, to ok.  Poza tym bogaci zwykle dlatego są bogaci, że nie mają większych problemów z bezwzględnym obdzieraniem zwłaszcza najbiedniejszych... Co prawda nie wiem, jak gęsto zaludniony jest Twój świat; w Europie w każdym razie praktycznie do końca średniowiecza (a na wschód od Wisły nawet i znacznie później) istniały jeszcze takie kawałki ziemi, którymi jeszcze nikt praktycznie (pomijam kwestie formalne) nie władał, nie ściągał podatków i tak dalej. Bo i jaki podatek można ściągnąć z niezamieszkanej puszczy? Z drugiej strony rozumiem, że poszukiwanie takiego miejsca może być problematyczne, o ile Twój świat rozwija się gospodarczo i demograficznie podobnie do Europy. Chciałem po prostu wskazać na wątpliwości, czy inne rozwiązanie fabularne nie byłoby lepsze. Nie znaczy to, że są to wątpliwości słuszne. Zresztą może być, że wszystko wyjaśni się później. Jeśli tak - uzbrajam się w cierpliwość. :)

 

Zdążyłem i poprawiłem wytkniete mi błędy związane z ortografią, więc lektura powinna być teraz nieco przyjemniejsza.

@Świętomir - jak najbardziej rozumiem i szanuję, lecz mimo wszystko pozostanę na razie przy moim koncepcie, choć zapamiętam sobie uwagi i będę myślał, czy może nie wynaleźć jakiś zamienników

W tym przypadku nie jestem już do końca pewien, czy wszystko opisałem tak, jak to sobie planowałem, robiąc notatki do tego opowiadania. Świat, w którym toczy się akcja wciąż powstaje, zaś samo opowiadanie jeszcze nie jest dziełem w pełni skończonym, to też w kolejnych wersjach ( jeśli takie powstaną ) postaram się poruszyć wymienione przez Ciebie kwestie. Niestety, nie jestem jeszcze na tyle dobry literacko, jako początkujący pisarz, żeby wszystkie pomysły oprzeć na super wiarygodnym fundamencie. Rzecz jasna bazuję na europejskim średniowieczu, ale z pewnymi odstępstwami, a jeśli chodzi o ten lud, to mają swoje powody, aby nie ruszać się ze Skalnego Miasta. Jako tacy utrzymują się z hodowli i rzemieślnictwa, a że z powodów religijnych nie mieszają się w wielki handel, to nie są traktowani przez innych jako konkurencja, której trzeba uprzykżać życie i pozbyć się za wszelką cenę :)

Jestem ogromnie wdzięczny, za zwrócenie mi uwagi też na takie kwestie, bo są niezwykle istotne, jeśli chce się stworzyć w miarę wiarygodny, fantastyczny świat :) Żałuję, że nie udało mi się wytrwać na historii, ale dwa kierunki studiów to jednak duże wyzwanie... Tak btw. czy mógłbym mieć do Ciebie prośbę, jako do historyka? Gdybyś nie miał nic przeciwko kilku pytaniom, to proszę skontaktuj się ze mną przez e-mail, bądź tu. Byłbym ogromnie wdzięczny za jakąkolwiek odp :)
Pozdrawiam

Mam wrażenie, że w tym miesiącu trafiłam na niewiele dobrych opowiadań. To, chociaż nie jest doskonałe, jest jednak w mojej prywatnej czołówce w tym miesiącu. Głównie ze względu na fajny pomysł z "rycerzem do towarzystwa", podoba mi się też absurdalna swada, z jaką snujesz swoją opowieść i "barokowe" opisy. Szwankują za to dialogi, które są nudne i ciągną się niemiłosiernie, popychając akcję do przodu ledwie o niewielkie kroczki. Dialog bohatera z Edosem można łatwo skrócić o połowę bez straty dla całości. Akurat do bójki na uliczce i braku straży miejskiej bym się nie przyczepiła - w każdym mieście zdarzają się zaułki, gdzie straż się nie zapuszcza ;) że nie wspominając o zwykłych przechodniach.

Sporo błędów niestety, z których kilka już wytknął Świętomir - ja wspomnę tylko o "toteż" (w znaczeniu więc) - ten wyraz pisze się razem. Natomiast "jednako" oznacza "jednakowo" i nie jest synonimem słowa "jednak".

Najbardziej urzekł mnie bohater, rycerz-żigolak :) Jestem ciekawa dalszych części.

@Dreammy - a ja zawsze uważałem dialogi za moją mocną stronę ;) Jeżeli chodzi o rozmowę Edosa z Terreorem w karczmie, może wydawać się zbyt długa, ale wszystko, co zostało w niej zawarte miało swój cel: przedstawić nieco krainę, panujące w niej zwyczaje i żywot "wędrownego rycerza". W dodatku z Edos odgrywa większą rolę w opowiadaniu niż można się spodziewać, toteż mam nadzieję, że po przeczytaniu całości ujrzysz karczemną rozmowę w nieco korzystniejszym świetle, jako pewien zabieg :)
Dziękuję za wskazanie pomyłek i niedorobień, niestety nie jestem na takim poziomie językowym, abym sam potrafił wystrzec się wszystkich błędów, dlatego każdy wskazany staram się poprawić, zapamiętać i już więcej go nie powtarzać.
Wszystkie uwagi biorę sobie do serca, dziękuję za komentarz i życzę przyjemnej reszty lektury :)

Fajny tytuł. W weekend przeczytam ;)

Fajnie się czyta, chociaż momentami jest przegadane. Nie lubię długich opisów przyrody, wschodów słońca, otoczenia- jeżeli niczego nie wnoszą do akcji; nawet jeśli są ładne. Dzisiejsza literatura to nie czasy Orzeszkowej i "Nad Niemnem".
Z technicznych spraw- coś mi szwankuje w opisie młodej hrabiny. Piszesz że jest nieletnia i już wdowa. Piszesz, że nie jest brzydka (jak większość poprzednich klientek rycerza), a potem co chwila wytykasz jej defekty: nijakie oczy, kościsty tyłek, odstające uszy. Więc jak: była ładna, czy brzydka, czy nijaka?
Wejście do karczmy- głupie jakieś. Takie pozdrowienie rzucone w powietrze. Jak pijaka wchodzącego do meliny. Dobrze, że reakcja innych biesiadników wygląda prawdopodobnie- czyli, że olali gościa.
Nie do końca kumam sens spotkania i rozmowy z tym drugim wędrownym rycerzem. Może to postać, która pojawi się w dalszych częściach. Ale i tak, cała ta scena jest za długa. Przeleciałem ją tylko wzrokiem, a nie czuję, żebym coś stracił z całości fabuły. To o geografii krainy i o herbach chłopaków można by było streścić.
Interesująca rozmowa z kurtyzaną. Nadaje życia postaciom. Opis skopania chłopaczków też przyjemny. Za to plus.
Co do pradawnych mieszkańców i zarzutów w komentarzach- że mieszkają w mieście: dla mnie to brzmi sensownie. To samo występuje w prawdziwym życiu. Patrz Koptowie w Egipcie, czy Ormianie w Turcji. Rdzenni mieszkańcy usuwają się w cień, ale nie opuszczają swoich domów, dopóki najeźdźcy ich nie wyganiają.
Generalnie- wrażenie pozytywne. Z oceną powstrzymam się do ostatniej części.

Starałem się nie przesadzać z opisami, ale jak widać trudno znaleźć złoty środek. Sam nie przepadam za przydługimi elaboratami o przyrodzie, wyglądzie itd., jednakże tak sobie to wyobrażałem i nie mogłem tych opisów bardziej skrócić, żeby nie utracić tego, co w nich miało być zawarte. Widocznie taki mam styl - popracuję nad tym, ale na pewno nie będę z tym zażarcie walczył :)
Jeżeli chodzi o opis hrabiny, to właśnie taki miał być. Niby nie jest brzydka, ale do piękności nie należy, a Terro jest krytyczny w osądach ;) To, że jest nieletnia, a już jest wdową, nie dziwiłoby, gdybym zawarł wyjaśnienie, ale wtedy całość znów by się wydłużyła. W skrócie, mąż był dużo starszy i niespodziewanie musiał zejść z tego świata.
Scena w karczmie miała pokazać jak zachowuje się Terro w towarzystwie innym, niźli dworskie. Co do wejścia, zgadzam się, że jest specyficzne, ale taka jest też postać głównego bohatera. I tak, Edos odegra jeszcze ważną rolę w całości - wtedy ta przydługa rozmowa powinna nabrać nieco więcej sensu :)

Dziękuję za komentarz i mam nadzieję, że po przeczytaniu całości przyjemne wrażenie nie zostanie zatarte.
Pozdrawiam

Fajny zamiar, ale opowiadanie jest zdecydowanie przegadane. Zaczyna nużyć, a to, moim zdaniem, źle. Mało dynamiki! Mało akcji! Mało wiciągające! Zbyt dlugie i często napuszone zdania - też nużą. 
Ale, jak na debiut, bardzo przyzwoite.
 Pozdro.
4/6

Do przeczytania tego zachecilo mnie Twoje opowiadanie 'W ogniu zrodzony'. Nie zawiodłam się . Świetnie piszesz.

Lubię czytać dłuższe opowiadania, ale nie wszystkie są tak wciągające jak Twoje .

Czekam na następne opowiadania. ; ))

Pozdrawiam .

Do przeczytania tego zachecilo mnie Twoje opowiadanie 'W ogniu zrodzony'. Nie zawiodłam się . Świetnie piszesz.

Lubię czytać dłuższe opowiadania, ale nie wszystkie są tak wciągające jak Twoje .

Czekam na następne opowiadania. ; ))

Pozdrawiam .

Wielce dziękuję za komentarz i cieszę się, że moje "pisarstwo" przypadło Ci do gustu :) Mam już przygotowane notatki do kilku kolejnych opowiadań, więc to tylko kwestiaczasu zanim powstaną :)

Pozdrawiam serdecznie

Czekam z niecierpliwością . ; ))

Nowa Fantastyka