- Opowiadanie: Polgard1 - Wciąż czekam... (część szósta)

Wciąż czekam... (część szósta)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wciąż czekam... (część szósta)

Wciąż czekam… Nie wiem, jak długo już. Czuję niezwykły wewnętrzny spokój. Wiem, że tak musi być. Nie przychodzi do mnie, nie dlatego, że nie chce, lecz dlatego, że jeszcze nie może. Na razie tak musi być. Na początku bałem się, że coś jej się mogło stać, ale teraz wiem, że na pewno nic jej nie jest. Łączy mnie z nią zbyt silna, chociaż ciężka do wytłumaczenia, więź psychiczna. Jesteśmy jednością. Czuję w sobie część jej duszy, a część mojej jest zawsze z nią. Wiedziałbym, gdyby coś złego ją spotkało. Czekam…

 

Po powrocie z Francji staraliśmy się wyrzucić z pamięci to, co się tam wydarzyło. Udało nam się to w zadziwiająco szybkim czasie.

To zdumiewające, jaką człowiek ma zdolność do zapominania przykrych przeżyć, gdy jest szczęśliwy. A my byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy siebie i tylko to się liczyło. Nikt nie mógł nas rozdzielić, a na pewno nie jakiś pierwszy lepszy szaleniec z nożem w ręku. Już po tygodniu wspomnienie to było dla mnie tylko jednym z wielu złych snów, jakie miewa każdy człowiek.

Jedyne, co mnie czasem niepokoiło, to świadomość, że znowu ktoś mógłby chcieć ją skrzywdzić. Ale teraz wiedziałem już, co robić w takiej sytuacji. Bardzo dobrze wiedziałem. Mogłem się jedynie martwić o to, że nie będzie mnie przy niej w takim złym momencie, ale skądś miałem pewność, że to niemożliwe – zawsze będę przy niej, gdy będzie mnie potrzebowała, nic jej przy mnie nie grozi, jest ze mną całkowicie bezpieczna. Ona też zdawała się to wiedzieć, gdyż przestała wpadać w te dziwne nastroje, a w jej oczach nie czaił się już więcej lęk. Nasza mroczna tajemnica tylko jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła. Chciało mi się śmiać.

Wróciliśmy do dawnego stylu życia – nocnych wypraw w miasto do coraz dziwniejszych lokali i podziemnych klubów, ale też romantycznych kolacji przy świecach i czerwonym winie, szaleńczego seksu do upadłego i nocnego patrzenia w niebo przy bladym świetle księżyca. Płonąca namiętność naszego związku mieszała się z subtelną zmysłowością, erotyczna fascynacja na granicy perwersji z delikatną czułością łączącego nas uczucia.

Pomieszane, nakładające się na siebie strzępki rzeczywistości i wspomnień tworzyły w moim umyśle żywy, ruchomy kolaż obrazów, dźwięków, barw – pulsujących, rozmywających się i zlewających znowu w dzikim tańcu upojenia. Błyski stroboskopów w klubach, drgające płomyki świec na stołach, migoczące punkty gwiazd na firmamencie, przyćmione światło lampki w sypialni, korowody latarń uciekające w tył wzdłuż miejskich ulic… Tyle małych doznań, nic nie znaczących fragmentów tej rzeczywistości-nierzeczywistości, które podświadomie wkręcały się w owładnięty zupełnie czym innym umysł…

 

Trwało to rok, a może nawet dłużej. Zdarzało się, że znikała na tydzień lub nawet na niemal miesiąc, ale chociaż bardzo mi jej brakowało, nie martwiłem się – wiedziałem, że na pewno wróci. I rzeczywiście – wracała, pełna miłości, a ja o nic jej nie pytałem. Widziałem w jej oczach (tych czarnych, onyksowych, nadziemsko pięknych oczach – czy kiedyś już o nich wspominałem?), że nigdy mnie nie opuści.

Najbardziej utkwił mi w pamięci jeden wieczór. Wybraliśmy się do kina na nocny seans. Wyświetlano „Draculę" Coppoli. Cóż to za niesamowity film! Jeden z najdoskonalszych filmów, jakie widziałem. Mroczny, krwawy i przerażający, a jednocześnie niezwykle liryczny, nostalgiczny i poruszający do głębi swym romantyzmem i smutkiem. Wciągnął mnie tak całkowicie, tak doszczętnie, że na przeszło dwie godziny przeniosłem się do jego świata, zapominając nawet na chwilę o siedzącej obok mnie Morelli. Był to chyba jedyny moment, odkąd ją poznałem, gdy o niej nie myślałem. Później dowiedziałem się, że ją film zafascynował i urzekł w takim samym stopniu jak mnie.

Wyszliśmy z kina około północy i natychmiast pojechaliśmy do domu. Może to dziwne, ale film wywołał w nas potworne seksualne pożądanie. Nie mogliśmy się doczekać, kiedy wreszcie będziemy na miejscu. Wpadliśmy do sypialni i zaczęliśmy kochać się z dziką agresywnością i nadludzką, zwierzęcą aż namiętnością. Padliśmy potem wyczerpani i natychmiast osunąłem się w niespokojny sen. I śniłem dziwaczne, niepokojące, lecz fascynujące zarazem sny. Film musiał wywrzeć na mnie wrażenie większe nawet niż myślałem, gdyż tej nocy śniłem, że Morella pije moją krew, a ja piję krew Morelli. Niemal czułem jak wbija we mnie ostre zęby, potem przecina sobie nadgarstek, a ja się do niego przysysam. Było w tym coś przerażającego, ale także jakaś perwersyjna, pierwotna rozkosz, tym bardziej, że w moim śnie Morella mówiła dziwne, obco brzmiące, melodyjne słowa, a także powtarzała: „Teraz już na zawsze będziemy razem, najdroższy… Od dawna jesteśmy połączeni przez krew, a teraz nic już nigdy nas nie rozdzieli… Kocham cię, Nick… Tak bardzo cię kocham…". Ja, sparaliżowany niesamowitością i przerażającą realnością snu, nie byłem w stanie nic powiedzieć.

Nigdy nie przejmowałem się snami, ale ten był tak rzeczywisty, że pierwsze, co zrobiłem rano, gdy Morella jeszcze spała, to, wiedziony odruchem, poszedłem do łazienki sprawdzić czy nie mam śladów ugryzień na szyi. Miałem! I to wiele. Ślady miłosnych ukąszeń. Na szyi i nie tylko. Ale żadne nie było głębokie, ani krwawe. Obejrzałem też jej nadgarstki, śpiącej. Nie było na nich żadnych ran ani zadrapań. Podobnie jak nie było śladów krwi na pościeli. Uśmiechnąłem się sam do siebie. „Idiota. Chyba jestem zbyt szczęśliwy i dlatego wyszukuję sobie w snach takie kretyńskie powody do niepokoju" – pomyślałem. Postanowiłem wrócić jeszcze na trochę do łóżka i przytulić się do mojej ukochanej.

 

Wciąż czekam… Jestem taki samotny… Bez niej… Bez niej czas płynie zupełnie inaczej… Ale byłoby znacznie trudniej, gdybym nie wiedział, że na pewno przyjdzie. Lecz ja wiem, że wróci. Wróci do mnie, tak jak zawsze wracała. Chwila oczekiwania nie jest zbyt wielką ceną za wieczne szczęście. Czekam więc. I tylko te dziwne sny…

 

Niedługo potem zachorowałem. Czułem się osłabiony, miałem zawroty głowy, a w nocy dręczyły mnie koszmary, których rano nie potrafiłem sobie przypomnieć. Najpierw to bagatelizowałem, ale po tygodniu, gdy wchodząc po schodach do mieszkania dostałem takiej zadyszki, że myślałem, iż zemdleję na jednym z podestów, postanowiłem pójść do lekarza.

Lekarz, po wykonaniu kilku badań, powiedział, że to przemęczenie wywołane przepracowaniem i niezdrowym trybem życia. Zapomniałem, bowiem wspomnieć, że po przedłużonym, przeszło dwumiesięcznym urlopie zmusiłem się, aby wrócić do pracy, chociaż wcale nie musiałem tego robić – mogliśmy żyć jeszcze bardzo długo z moich oszczędności. Uznałem jednak w końcu, że w niczym mi to nie przeszkadza. Tak czy inaczej, lekarz powiedział, że moja przypadłość to nic naprawdę groźnego, ale zalecił mi co najmniej tydzień odpoczynku w domu i unikanie stresów, zapisał jakieś witaminy na wzmocnienie i to wszystko. Nie miałem nic przeciwko pozostawaniu w domu, tym bardziej, że Morella troskliwie się mną opiekowała. Wypoczywałem i jadłem witaminki. Zastanawiałem się tylko, czy to, co robimy w nocy, podpada pod „stresy"?

 

Zaniepokoiłem się nieco dopiero wtedy, gdy po tygodniu nie poczułem się wcale lepiej; a poważniej, gdy po dwóch tygodniach nie miałem już siły na nocne „stresy" i w ogóle ledwo wychodziłem z łóżka. Morella cały czas była przy mnie, ale zachowywała się jakoś dziwnie. Nadal była bardzo troskliwa, lecz nie robiła wrażenia, jakby przejmowała się moim stanem, na jej twarzy nie widziałem niepokoju ani smutku; raczej niecierpliwość, jakby na coś czekała. Na moje wyzdrowienie? Na to, aż znowu będę w pełni sił? A może po prostu źle odbierałem jej troskę w moim zmęczonym chorobą umyśle? Nie miałem tylko wątpliwości co do tego, że nadal mnie kocha. Widziałem to doskonale w jej pięknej twarzy i w jej czarodziejskich oczach, czułem w dotyku jej delikatnych dłoni.

 

Tym razem wezwałem lekarza do domu. Bardzo się zdziwił moim stanem. Pytał, czy przestrzegałem jego zaleceń, a potem powiedział, że mam zaawansowaną anemię i awitaminozę. Chciał mnie nawet zabrać do szpitala, ale stanowczo się temu sprzeciwiłem. Powiedziałem, że równie dobrze mogę leżeć w domu, a moja narzeczona (tak ją określiłem – „narzeczona"!) się mną zajmie. Przystał na to niechętnie, tym bardziej, że Morelli nie było wtedy w domu (a tak swoją drogą: ciekawe gdzie była? Nie pamiętałem nawet, żeby wychodziła. Sen coraz bardziej mieszał mi się z jawą). Kazał rygorystycznie przestrzegać swoich zaleceń: jak najmniej wstawać z łóżka, regularnie przyjmować leki, odżywiać się potrawami bogatymi w witaminy i białko, które to potrawy zresztą wypisał mi na kartce, i tak dalej. Obiecałem mu to wszystko uroczyście. Na koniec pocieszył mnie, że nie umrę od tej choroby. Mylił się, jak się okazało.

 

Moje oczekiwanie dobiega końca. Wciąż jeszcze czekam, leżąc w tym zimnym grobie, ale nie potrwa to już długo. Ona już się zbliża. Czuję to. Jest z każdą chwilą coraz bliżej i bliżej. Czuję już niemal jej zapach, zapach jej miłości. Lada moment przybędzie i już na zawsze będziemy razem.

Czasem myślę o tym, by wrócić do mojego domu. Ale… to już nie jest mój dom. Teraz mieszka tam ktoś obcy… Lecz gdy przybędzie Morella zamieszkamy w naszym nowym, wspólnym domu. A cały świat będzie nasz! Nie denerwuję się więc, nie niepokoję. Po prostu czekam. Jeszcze chwila i już nigdy więcej nie będę musiał czekać.

I tylko te dziwne sny… Te wszystkie piękne kobiety poznawane wieczorem i pozostawiane rankiem w krwawej pościeli… Te długie włosy, ciemne lub jasne, rozrzucone w nieładzie na zbryzganych posoką łożach… Te piękne, młode kobiety, które nie są Morellą…

I znowu leżę w zmrożonej ziemi…

Kocham cię, Morry! Przybywaj!

Koniec

Komentarze

I muszę załączyć podziękowania za inspirację:
Angina Pectoris za „Still Waiting", Paralysed Age za „Morella's Sleep", Inkubus Sukkubus za „Intercourse with the Vampire", Joseph Sheridan Le Fanu za „Carmillę". Dzięki!:)

No jak wspomniałeś o Angina Pectoris, to chyba przeczytam całość. Nie sądziłem, że ktoś poza mną zna ten zespół.-

;)

Jestem urzeczony. Warto było czekać.
Ode mnie, w pełni zasłużona 6

Polgardzie, kłaniam się w pas, a nawet trochę głębiej. Pomimo, na przykład, 'szybkiego czasu'...
Podejrzenia co do Morelli miałem od trzeciego odcinka, ale to nie szkodzi. Dosyć powtarzalne opisy 'nocnych wybryków' także jakoś mnie nie raziły --- mężczyzna zakochany wyżej uszu, trawiony wiecznym pożądaniem, raczej nie rozpływa się w usiłowaniach stworzenia coraz to innego, poetyckiego opisu.
Wyjatkowo, bo nie stawiam ocen, sześć.

Bardzo przyjemnie się czytało. Udane nawiązanie do klasyki, sam wspomniałeś "Camille" Le Fanu, przypuszczam też, że imię bohaterki wziąłeś od "Morelli" Poego. Też daję 6, pierwszą w ogóle.

Bardzo, bardzo dziękuję! Przyznam, że nie spodziewałem się aż tak pozytywnego przyjęcia, chociaż włożyłem w opowiadanie kawał serca (aczkolwiek już ładnych kilka lat temu, jak wspominałem).
@AdamKB
Uch.., ale mnie złapałeś z tym 'szybkim czasem'... Zabolało, ale zasłużyłem. Poprawione, oczywiście, niestety tylko u mnie, bo na stronie nie mogę. Zresztą, niech pozostanie jako przestroga dla innych:).

@Agroeling
Przyznaję się bez bicia, że nie pamiętałem tego opowiadania Poego, którego twórczość czytałem wiele lat temu (i wiele lat przed napisaniem swojego opowiadania), a imię zaczerpnąłem ze wspomnianego utworu zespołu Paralysed Age. Skądinąd, oni z pewnością zaczerpnęli go od Poego, a więc można to chyba nazwać podwójną inspiracją:). "Carmilla" Le Fanu jest za to jednym z moich ulubionych opowiadań.
Pozdrawiam!

"zaczerpnęli je", aaa!!!

Przyznam, że "Morelli" też nie czytałem, Do tej pory nie udało mi się znaleźć tego utworu, mimo posiadanych trzech wyborów opowiadań Poego. Ale pamiętam film w reż. Cormana, paręnaście lat temu w tv, miał ten boski, wampiryczny klimat, choć nie pamiętam szczegółów fabuły, to właśnie zaraz skojarzył mi sie z Twoim opowiadaniem.

A jesteś pewien, że Corman nakręcił "Morellę"? Pytam, bo zrówno FilmWeb, jak i IMDb milczą na ten temat. Z podobnych klimatów Corman zrobił "Grobowiec Ligei", piękny film! Ja z kolei jestem przekonany, że wiele lat temu oglądałem ekranizację "Carmilli" z Hammer Horror (a może z innej wytwórni, ale w tym klimacie), z lat 60tych, może początku 70tych, ale też tego nie mogę znaleźć nigdzie w necie. O co chodzi?

Prawdę mówiąc, teraz już nie jestem tego taki pewien, czy to Corman nakręcił. To było tak dawno temu, oglądałem ten film jeszcze na czarno-białym telewizorze. Ale w tamtym czasie, pamiętam, pokazywano w tv cały cykl filmów Cormana, w tym głównie ekranizacje Poego, m.in. "Kruka", który to zresztą wcale nie był adaptacją owego słynnego wiersza. Może te pomieszanie z tymi starymi filmami wynika z tego, że niektóre były kinowe, a niektóre tylko dla telewizji.

Nowa Fantastyka