- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział XX Dolina Muminków

Senfiliada Rozdział XX Dolina Muminków

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział XX Dolina Muminków

Stał się znowu dzieckiem. Słyszał jak ptaki śpiewają, jak szumią drzewa. Zapomniany świat dzieciństwa. Czy musiał on być tylko snem? Może gdzieś istnieje kraina, gdzie taki świat nie jest fikcją i istnieje naprawdę.

– Chciałbym… – próbował coś powiedzieć.

Zaskoczył go jego głos, cienki, dziecinny. Chciało mu się płakać. Przypomniał sobie mamę, ale przecież ona już dawno temu umarła. Zgubiła nadzieję i to ją zabiło. Miał jednak inną mamę. Tutejszą, wyśnioną. Wzdrygnął się, gdyż przeraziły go te myśli. Dlaczego się przestraszył? Co takiego obrzydliwego było w słowie „mama”? Szarpał się z myślami w głowie, z tym rozdwojeniem, które towarzyszyło każdej sen-grze. Świat, który go otacza nie jest prawdziwe. Nie, jest on jak najbardziej rzeczywisty! Przyglądał się sobie w lustrze. Cały był okrągły, biały, choć nie była to biel najczystszej próby, pyszczek z lekka przestraszony, zmierzwione włosy na głowie. Futro, miękkie, puszyste, przyjemne w dotyku.

„Jestem sobą” – pomyślał, chociaż była to myśl heretycka i pełna skulonej w głębi jego jestestwa wątpliwości. – „Ubrany…”.

Nie miał niczego na sobie. Poczuł wstyd i skrępowanie. Ale czego miał się wstydzić? Nic nie było widać. Żadne przyrodzenie nie wystawało z futerka. W końcu to tylko bajka pełna szczęśliwych dzieci i uśmiechniętych rodziców. Zdarzały się tu co prawda potwory i nieszczęśliwe historię, ale zawsze wszystko miało szczęśliwe zakończenie. Dzieci przecież nie mogły po dobranocce płakać. I dlatego tu uciekł. Miał dosyć historii pełnych krwi i rzygowin. Musiał także opuścić prawdziwy świat co do którego miał prawie pewność, że jest on fałszywy.

„To jest prawda” – myślał. – „Tu nie ma śmierci. Jest tylko życie”.

Coś przestraszonego tkwiło w nim, ale przecież nie ten złośliwy senfilowy demon, który zazwyczaj naśmiewał się z przerażająco groteskowych rzezi, bójek. Raz uśmiech zniknął z jego twarzy, gdy ujrzał Kosmonautę, ale istota rozumna do wszystkiego potrafi się przyzwyczaić. Później podobne historyjki, a wyśnił ich wiele, gdyż przeżył setki marzeń sennych, nie robiły już na nim takiego wrażenia. Był więc Senfilem. Nie, to nie do końca stanowiło prawdę. Przecież lustro nie mogło kłamać, a postać która przed nim stała nawet nie była podobna do kota. Czy jest ona prawdziwa? Czy też może zniknie, gdy spróbuje jej dotknąć, gdy dotknie samego siebie? Ale przecież czuł pod palcami niezgrabnej łapki miękkość pokrywającego go futerka. Nie było ono oszustwem, czy też zwykła ułudą. Wędrująca ręka przypadkiem natrafiła na kroczę. Cicho jęknął, raczej z zaskoczenia, nadziei i rozbawienia, niż w efekcie doznania erotycznej rozkoszy. Stał się zwykłym chłopcem. Nie musiał się niczego bać. Znalazł się w jak najbardziej prawdziwym świecie. Wydało mu się śmieszne to futerko okrywające genitalia, a miał je zamiast jakiś majtek, najlepiej w kwiatki. Ale bajka wymagała pewnej umowności, niedopowiedzeń i uproszczeń, aby nie zohydzić świata dziecięcej wyobraźni.

Na zewnątrz inne okrągłe mniej lub bardziej, po części włochate, puszyste stwory grały w piłkę. Czy one uśmiechały się naprawdę? Czy też może ich uśmiech stanowił tylko makietę wystruganą w drewnie i odwzorowaną w komputerze?

„Powinienem się upodobnić do nich” – pomyślał. – „Stać się sumiennym, dobrym i szczęśliwym tylko dlatego, że istnieje, nade mną świeci słońce, nie jestem głodnym i mam dobrych rodziców i to mimo tego, że nikt ci tego nie nakazuje, ani obyczaj, ani religia, ani też strach przed karą. Bądź dzieckiem, chociaż tego nie potrafisz i mimo tego, że nigdy nie byłeś takim dzieciakiem. Bo to właśnie w tych wyśnionych dzieciach jest niezwykłe. Są naturalne jak naturalne potrafią być tylko dzieci, a jednocześnie pozbawione typowego dla wielu z nich okrucieństwa, rywalizacji, bezduszności. Mają one swoją wady i grzeszki, ale jak dalekie od rzeczywistości prawdziwego świata.”

W zasadzie miał wątpliwości co do tego, czy ten realny świat istnieje. Próbował o nim zapomnieć. Chciał tego. Postąpił jak kameleon. Zmienił wszystko wokół siebie i w sobie, ale wewnątrz pozostał nadal ten gorzki wyrzut, cząstka jego własnej duszy, której nie potrafił się pozbyć, bo wtedy przestałby istnieć. Przed zniszczeniem samego siebie powstrzymywał go jedynie strach będący domeną wszystkich, część naturalnego instynktu samozachowawczego.

Postanowił do nich dołączyć i również zagrać w piłkę. Boiskiem stała się łąka. Na obu jej końcach wkopali po dwa słupki, które służyły im za bramki. Piłka została zrobiona z kłębka zszytych ze sobą szmat. Nie mogli sobie pozwolić na nic lepszego. Starał się nie myśleć o tym co niebezpieczne. Dlaczego miał się nie cieszyć, nie śmiać, nie bawić? Grał dość słabo, ale zawsze towarzyszyła mu Migotka. Wesoła, szczęśliwa i wobec niego oraz innych uczynna. Miała taki piękny ogonek i coś jeszcze. Chciał ją pocałować. Wraz z nimi bawili się Alicja, Włóczykij i wiele innych bajkowych dzieci. Nie kłóciły się jak żywe dzieci. Wyglądało na to, że rozumiały, że najważniejszą rzeczą jest współpraca i zgoda. Nie czuły w sobie potrzeby kłótni i nienawiści. Potrafiły się naprawdę zgodnie bawić. Poza tym nie było w tym nic sztucznego. Jedno z dzieci Filifjonki płakało, dwoje małych szkrabów się biło. Ten świat miał swoje wady, ale zostały one przytłumione jakby przez większe zrozumienie tego co ich otaczało. Akceptowali świat, w którym żyli. Chciał stać się tak samo szczęśliwy, a nie stanowić jakiejś nakręcanej zabawki, która właśnie dzięki temu potrafi być grzeczna i akceptuje swoje szczęście oraz szczęście innych, a także potrafi się obronić przed nieszczęściem nie uciekając się do agresji.

Grali do południa. Nikt nie wiedział kto wygrał. Zapomnieli policzyć bramki. Potem huśtali się na linach; bez przyczyny i bez sensu. Skacząc z drzewa na drzewo wrzeszczał przerażony. Dotarł bardzo wysoko nad ziemię i mógł się zabić spadając na nią, ale tu jakoś nie zdarzały się nieszczęśliwe wypadki, zdawały się nie obowiązywać prawa życia i śmierci. Tylko skąd ta myśl o grobach i pamięć o zmarłych? Miał wrażenie jakby drzewa ich do siebie przytulały. Czuł chłód. Powoli stygło rozgrzane zabawą ciało. Zlepione włoski sierści ponownie stały się puszyste, a brud się wykruszył. Nigdy nie był tak szczęśliwy, jak w chwili, gdy przytulił się do brzucha drzewa, ale wszystko ma swój koniec. Nadeszła pora obiadu.

Szli w kierunku domu zmęczeni, zmachani, wykończeni i brudni. Jedynie maleńka Mi zachowała całą swoją energię i biegała wokół nich krzycząc, aby się pospieszyli…

 

 

Narrator: Ja bardzo przepraszam.

Autor: Kto mi przerywa?

Narrator: Co, już nie poznajesz swojego starego kolegi po fachu?

Autor: A, to ty. Znowu chcesz oberwać?

Narrator: Oberwać?! To tak nazywasz swoją przestępczą napaść! Zobacz jak mnie urządziłeś?! Rzezimieszek! (Pokazuje swoją nadmiernie posiniaczoną klatkę piersiową). Gdyby nie kamizelka kuloodporna…

Autor (przerywając mu): Tylko nie rzezimieszek! (Zamierza się na Narratora).

Narrator: Tylko spróbuj ! Ratunku, !

Policjant: Co tu się dzieje?

Autor: Skąd on się tu wziął?

Narrator: Autor znowu chce mnie zabić!

Policjant (zwracając się do Autora): Pan pójdzie ze mną.

Autor: Proszę wziąć te łapy! No co jest?! Proszę mnie puścić! To Nieświat, nie mam pan prawa! To mój prywatny teren podświadomości!

Policjant: No, no, nie musi się pan tak szarpać. Odsiedzi pan sobie za próbę morderstwa i pobicie te parę latek i będzie pan mógł wrócić do swojej pracy.

Narrator: No cóż, mój drogi czytelniku. Myślę, że możemy kontynuować naszą opowieść.

Autor: Plagiator! Oszust! Szuja!

Narrator: Po obiedzie Senfil wraz z przyjaciółmi poszedł do domu czarownicy.

Senfil: Po pierwsze nazywam się nie Senfil, lecz Muminek, a po drugie jestem zmęczony i szczerzę mówiąc właśnie postanowiłem sobie uciąć drzemkę.

Narrator: Bardzo ciebie przepraszam drogi czytelniku. Główny bohater ma także prawo do strajku. Następnego ranka Sen… Muminek wraz z przyjaciółmi wybrał się w odwiedziny do Alicji. Razem z Muminkiem poszła Migotka, Mi, włóczykij i Ryjek. Domek czarownicy znajdował się w głębi strasznego lasu. Ponurego miejsca, w którym mieszkały przerażające istoty. Miało ono wzbudzać strach, aby dzięki temu zniechęcić każdego podróżnego, który chciałby się tam udać. Dom czarownicy w swoich proporcjach i kształcie pasował do ponurego lasu. Został zbudowany z drewnianych bali porośniętych bluszczem, a na jego dachu rosła zielona trawa.

Alicja ucieszyła się widząc ich. Krzyknęła:

– Cześć! – i stanęła na głowie.

To była najnowsza sztuczka, której się nauczyła. Jej babka wyglądała na mniej zadowoloną z wizyty przyjaciół Alicji. Coś pichciła w wielkim garnku stojącym na glinianym piecu w środku domu. Nie potrafię powiedzieć czy gotowała obiad, czy też może jakieś dzieło czarodziejskiej sztuki. Tymczasem nasi przyjaciele bawili się na dworze. Próbowali naśladować Alicję, ale jedynie Mi udało się stanąć na głowię. Muminek, zniechęcony własnym niepowodzeniem, wszedł do chatki, aby porozmawiać z babcią Alicji.

– Co pani gotuje? – spytał się drapiąc po głodnym brzuchu.

– Zupę ogórkową – odparła na to wiedźma. – Dla mnie i dla Alicji.

– Myślałem, że to jakiś czarodziejski eliksir – stwierdził rozczarowany Muminek. – A po co jej tyle? Sami jej przecież nie zjecie.

– To na zapas. Na dzisiaj i jutro. Mamy z Alicją dobry apetyt. Spróbujesz?

Podała Muminkowi drewnianą łyżkę z odrobiną wywaru. Ten z chęcią spróbował.

– Pyszna.

– Myślałeś, że kłamie? Zawsze mówię prawdę. Przynajmniej dzieciom.

– Mogłaby pani pozwolić pójść Alicji z nami? Ciągle trzyma ją pani w domu, a ona chętnie by się z nami pobawiła.

– Muszę pilnować dyscypliny – odparła wiedźma. – Studia nad magią są ciężkie. Wymagają skupienia i żmudnej pracy. W zasadzie to powinna się nie tyle bawić, a głównie uczyć, ale nic na to nie poradzę. Młoda krew – prychnęła rozdrażniona. – Nie zmuszę jej przecież siłą. Jestem na ta za stara i chyba zbyt łagodna.

– Mogłaby pani na nas rzucić urok – zauważył Muminek.

– Mam przerobić was na jakieś kukły, które będą nienawidzić mojej wnuczki? Gdybym chciała to tak bym zrobiła.

– Dlaczego więc pani tego nie zrobiła?

– A dlaczego nie zabijesz Mi, gdy jest zbyt natrętna?

– Co to ma wspólnego z rzucaniem uroku?

– Zastanów się.

Muminek zamyślił się. W końcu odpowiedział:

– To byłoby złe. Miałbym wyrzuty sumienia.

– Na tym właśnie polega kłopot z magią. Jest zbyt słaba, aby dać ci wszechpotęgę i zbyt silna na to, abyś nie miał pokusy jej wykorzystania. Niewielu jest złych czarodziei i czarownic. Zabija je samotność, a magia wtedy nie wystarcza. Czarownice są złe tylko w bajkach. Tak naprawdę poza posiadaną przez siebie wiedzą niewiele różnią się od innych ludzi. Mają swoje słabości i swoją siłę.

– Jeżeli nie jesteście złe to co robicie?

– Trochę pomagamy ludziom, lecz jesteśmy samotne. Odrzucona nas, gdyż przestraszono się naszej potęgi. Żyjemy w lesie. Kochamy przyrodę. To piękne – wskazuje kwiaty za oknem. – Idź już i pamiętaj o tym, że ludzie zawsze boją się tego, co jest dla nich inne i obce.

Po tym przejmującym wykładzie Muminek wraz z przyjaciółmi a wśród nich Alicją, gdyż babcia pozwoliła jej pójść z nimi, wyruszył w drogę powrotną. W lesie natknął się na gadające drzewo…

 

 

Autor: Ja ci zaraz coś powiem!

Narrator: Tylko bez tego. Nieeee!

Autor: No i znowu jesteśmy razem. Policjanta ogłuszyłem, związałem i zostawiłem w lesie. A nasz przyjaciel? Myślę, że już nie wróci. Na czym to stanęliśmy? Tak…

 

 

Muminek podszedł do wyschniętego drzewa zdziwiony tym, że do nich przemówiło. Nie czuł się szczęśliwy. Tak bardzo chciał się upodobnić do swoich sennych przyjaciół, że aż się w tym procesie zadurzył i zapomniał gdzie oraz do czego dąży. Idąc leśną drogą próbował być szczęśliwy, ale uśmiech stanowił jedynie maską skrywającą smutek. Starał się bawić robiąc zabawne figle, podskoki, żarty, ale zapomniał, że zabawie aby stała się prawdziwa jest potrzebny luz i swoboda, a nie przymus, który upodabnia ją do niechcianej pracy.

– Czy rozumiesz mnie? – Muminek spytał kikut martwego drzewa. – Jesteś prawdziwe tak jak ten cały świat i ja jestem prawdziwy – wsłuchiwał się w jego szum. Coś mówiło, ale jakoś niewyraźnie. – Muszę mieć pewność, próbę jakąś, która będzie niezawodna. Znak, wolę Wszechmocnego, albo… Diabła.

Obejrzał się za siebie bojąc się rozbawionych, a może przestraszonych twarzy swoich przyjaciół, ale nikogo nie zobaczył. Pamiętał, że zbierali leśne jagody. On szedł przed siebie. Nie zatrzymał się. Zostali daleko za nim.

– Wypuść mnie – szepnęło drzewo.

– Ktoś ty? – odskoczył przerażony.

– Chochlik leśny. Spełnię trzy twoje życzenia jeżeli mnie wypuścisz – zadudniło drzewo sypiać obficie próchnem.

– Jesteś dobry? – spytał Muminek.

– Jak najbardziej.

– Wolałbym coś złego.

Złośliwy chichot, rzężenie i kaszel.

– Mogę być zły. Z natury jestem złośliwy, ale dla swojego dobroczyńcy zrobię wszystko.

– Chce wiedzieć, czy ten świat jest prawdziwy?

– …? – cichy znak zapytania.

– Dlaczego nic nie mówisz?

– Nie wypuściłeś mnie. Włóż słomkę do szczeliny w korzę. Leżą na ziemi, pod twoimi nogami.

– A ty, czy jesteś prawdziwy?

– A skąd ta wątpliwość? O chochlikach nie słyszałeś?

– W zasadzie…

– Wypuść mnie w końcu! Przekonasz się jak mnie zobaczysz.

Muminek włożył słomkę do szczeliny.

– Muminku, co ty robisz? – spytał Włóczykij.

Stali za nim, wszyscy. Czymś przestraszeni, jacyś smutni. Wyglądali na rozczarowanych tym co robił. Skąd ten wyrzut malujący się na ich twarzach? Przecież nie mógł być prawdziwy. Chciał to cofnąć, wyrwać nieopatrznie wetkniętą w szczelinę słomkę, ale na to było już za późno. Chochlik wypłynął pod postacią dymu i zawisł nad nimi w formie gigantycznej twarzy.

– Chciałbym, abyś odpowiedział na moje pytanie – kontynuował Muminek.

– Żartujesz? – złośliwy, ironiczny uśmiech. – Jestem wolny i mogę robić to co zechcę, a chęci mam wielkie. Przez całe stulecia siedziałem w tym starym drzewie opowiadając sobie znane już na pamięć kawały. Teraz pokażę całemu światu, że jeszcze nie opuściło mnie poczucie humoru.

– A życzenia? – spytał zdziwiony Muminek.

– Na żartach się nie znasz?

– Muminku! – krzyknął Włóczykij. – To zły chochlik! Lepiej uciekaj! Uciekajmy wszyscy!

Nikt się jednak nie ruszył z miejsca. Ryjek, Migotka, Mi i Alicja stali sparaliżowani strachem, a Muminek na coś jeszcze czekał, ale sam nie wiedział już na co. Włóczykij przypominał mu starożytnego superbohatera, którego nikt nie może pokonać. Heros ten wybrał stronę dobra, a dobro zawsze zwycięża zło, które stanie mu na drodze.

– Chochliku, skąd się tu wziąłeś? – spytał się nasz superbohater Włóczykij.

– Jak to skąd? Z drzewa. Tkwiłem tam przez kilka stuleci. Już myślałem, że zostanę tam do końca świata, umierając kawałek po kawałku, gdy przyszedł on – wskazał Muminka – i mnie stamtąd wydostał.

Jak? – pytał nadal zdziwiony Włóczykij. – Przecież w drzewie nie ma żadnych drzwi, ani otworu, przez który mógłbyś wyjść.

– Wyszedłem przez słomkę.

– Tą?– Włóczykij podszedł do drzewa i wskazał słomkę.

– Właśnie tą.

– Nie wierzę ci. Nie potrafiłbyś tego zrobić.

– Jak śmiesz obrażać wielkiego chochlika! – zaskrzeczało magiczne stworzenie.

– Założę się, że nie wejdziesz przez nią do środka.

– Dobrze. Sam zobaczysz.

– Stój! – krzyknął Muminek. – On cię oszukuje. Kiedy wejdziesz do środka zabierze słomką i już nie wyjdziesz!

– Muminku – okrągłe ze zdumienia oczy Włóczykija.

– Wiedziałem – warknął chochlik. – Chciałeś mnie oszukać?

– Ja? – przerażony Włóczykij cofnął się.

– No to patrz! – chochlik zamienił go w żółtą żabę.

– Pokaż mi, że ten świat jest prawdziwy!!! – wrzeszczał Muminek. – Zniszcz go!!! Zniszcz wszystko!!! Chce wiedzieć!!!

– Zniszczyć cały świat? – chochlik się zamyślił. – Nigdy wcześniej na to nie wpadłem. Zastanówmy się. Kiedy byłem młody to byłoby krępujące, ale teraz… Patrz! – pstryknął wielgachnymi paluchami.

Krystaliczny brzęk tłuczonej się szyby. Właśnie pękło niebo.

Muminek śmiał się. Był chyba szczęśliwy z odniesionego zwycięstwa, ale czegoś mu brakowało. Jakiegoś bardzo istotnego szczegółu.

W układzie zero-jedynkowym naszego pokładowego komputera, czyli w jego mózgownicy, a może raczej rejestrze informacji prawdopodobieństwo powyższych wydarzeń osiągnęło szczyt nieprawdopodobieństwa. Nie widząc wyjścia z powyższej sytuacji komputer pokładowy pobierał coraz większą moc obliczeniową. Nie potrafił jednak znaleźć rozwiązania. W efekcie czego się przepalił, czyli, przekładając to na język zrozumiały dla przeciętnego człowieka, popełnił samobójstwo.

 

 

Senfil obudził się. Czuł zapach palącej się izolacji. Widział nad sobą poznaczone chmurkami niebo, znany arealistyczny krajobraz, hulajnogę, śmigające po nierównej powierzchni stworki o informacyjnym jestestwie.

– To, niemożliwe – powiedział, jeszcze jako Muminek i zaczął wrzeszczeć.

Złożyła się na ten krzyk mowa o duchu spełniającym trzy życzenia, który żadnego nie spełnił i o prawdziwym świecie. Ogólnie wynikało z tego, że świat, który go w tej chwili otaczał był fikcją, snem narzuconym mu przez złośliwego chochlika. Na szczęście Senfil nie zwariował. Stał się jedynie ofiarą chwilowego szoku, jaki nieraz oferowało swoim mniej pokornym użytkownikom sen-gra. Już następnego dnia zachowywał się względnie normalnie. Pozostał w nim jednak jakiś uraz, niewidoczna skaza. Tego już nigdy nie udało mu się z siebie wyrzucić.

 

Koniec

Komentarze

Te 6 to ode mnie :-)
Po tym opowiadaniu została mi w umyśle niewidoczna skaza, uraz do Muminków. A tak lubiłem tę bajkę... :-)

Dzięki za 6 :)

Nowa Fantastyka