- Opowiadanie: bubug - Granica na środku rzeki

Granica na środku rzeki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Granica na środku rzeki

Zbudzony hałasem, podniósł głowę i wyprostował się na krześle. Spał z policzkiem na książce; jej strony pogniotły się, a litery ułożyły nowe, tajemnicze słowa. Przesunął po nich nieprzytomnym wzrokiem i spojrzał w okno. Kuchnię wypełniał blask świecy. Wątły płomyk odbijał się w szybie, wyżej widział swoją twarz, wymiętą i ciemną od kilkudniowego zarostu

 

Przeciągnął się, by znieruchomieć z rękami nad głową. Znów usłyszał ten dźwięk – lekkie pukanie, a potem miękkie skrzypnięcie drzwi. Nasłuchiwał. Nic więcej się nie stało, więc zabrawszy świecę, wyszedł do sieni. Zatrzymał się z dłonią na klamce, wreszcie, zniecierpliwiony ciszą, wyjrzał. Otulił go chłód nocnego wiatru. Wioska, pozbawiona od kilku godzin prądu, ukryła się w czarnej pustce. Gdyby nie odległe szczekanie psa i poskrzypywanie drzew za domem, wydawałoby się, że znikła zupełnie, lub odwrotnie, tracąc przytulne granice, rozciągnęła na cały świat.

 

Otworzył szerzej i robiąc krok do przodu, wyczuł miękki opór. Cofnął się przestraszony; ktoś leżał na schodach. Pochylił się, by przyjrzeć skrytej w cieniu twarzy – kobiece rysy ginęły w rzeźbie zmarszczek, blask świecy odbił się w siwych włosach, zamigotał na przesiąkniętym wilgocią ubraniu. Dotknął zimnego czoła, po chwili wahania wsunął ręce pod ciało i dźwignął lekko. Dłonie kołysały się bezwładnie nad podłogą sieni, później kuchni i sypialni, a z rozwartych palców opadał mokry piach.

 

 

Położył ją w łóżku, a resztę nocy spędził przy kuchennym stole. Nie zmrużył oka. Oparł głowę na dłoni, przyglądając się schnącym na sznurze ubraniom – szarej, eleganckiej bluzce, zgrabnie skrojonej spódnicy, rajstopom i bieliźnie. Przebierając nieprzytomną w suche rzeczy, zauważył na jej palcu obrączkę. Przemarznięte ciało nie nosiło śladów obrażeń. Leżąc bez ruchu w pościeli, w za dużej męskiej koszuli, wyglądała jak kukła z drewna. Spękane rysy współgrały nieprzyjemnie z szarą barwą skóry i cieniami zapadłych policzków. Oddychała ledwie dostrzegalnie.

 

Zdrzemnął się nad ranem, by obudzić z okropnym bólem pleców. Otworzył okno, wpuszczając do środka świeże powietrze. Zapatrzył się na łąki, gdzie mgła miękkim dywanem otulała pnie drzew, paliki na pastwiskach i zziębnięte osty.

 

Ubrania wyschły, więc pozbierał je i zajrzał do sypialni. Leżała tak, jak ją zostawił, sztywno, z dłońmi na kołdrze, jednak jasne światło nadało twarzy miękkości, a skórze cieplejszej barwy. Przysunął do łóżka krzesło i usiadł na chwilę. Patrzył na nieruchome błonki powiek, pewien, że otworzą się, gdy tylko odwróci wzrok. Przy skroni zauważył wplątane we włosy pasmo wodnej trawy. Wyjął je ostrożnie, by odłożyć na stolik. Spojrzał wzdłuż chudej, gruzłowatej dłoni. Leżała w plamie słońca, a zwiędłą skórę znaczyło kilka jasnych ziarenek piasku. Strącił je delikatnie i odsunął się natychmiast, gdy przezroczyste palce drgnęły.

 

Zaczął mówić cicho i łagodnie. Słuchała w skupieniu. Strach zdradzały niespokojne powieki oraz dłonie błądzące wśród wyblakłych róż sztywnej, krępującej ciało kołdry. Powiadomił ją, że studiuje medycynę i że w jego domu jest bezpieczna. Zapewnił, że w każdej chwili może sprowadzić z miasta lekarza. Poprosił, by spróbowała zasnąć, po czym wstał i podszedł do drzwi. W progu zawahał się.

– Mam na imię Wojtek – dodał. – Wszystko będzie dobrze.

 

 

W wiosce dowiedział się, że nad rzeką, tuż przy granicznym słupku, znaleziono otwarty samochód. Jeden z rybaków opowiadał, że stoi na brzegu zabłoconym nosem w stronę nurtu i wygląda jak czekający na pana wierny pies. Chyba wszyscy zgadzali się co do tego, że czeka na darmo. Po właścicielu nie zostało nic, prócz pary butów ustawionych obok siebie tuż nad wodą.

 

Kiedy wrócił, nieoczekiwanie zastał gościa w kuchni przy stole – pastelowe oczy błyszczące w cieniu skroni, dłonie zaciśnięte kurczowo na kołnierzu w prążki. Uśmiechnął się i zapytał, czy jest głodna. Potrząsnęła głową. Zaczęła drżeć, więc wyjąwszy z szafki koc, otoczył zgarbione plecy. Kucnął przed nią, łowiąc uciekające spojrzenie.

– Nikt nie wie, że pani jest u mnie – zaczął łagodnie. – Może pani zostać, jak długo zechce. To dom moich nieżyjących dziadków, stoi na uboczu i nikt tu nie zagląda. Przyjechałem na wakacje i zostanę do końca sierpnia, wystarczy?

Podniosła oczy, po chwili skinęła głową.

– Proszę coś zjeść. Potrzeba pani sił, a skoro… słucham?

– Anna – powtórzyła wyraźniej.

 

 

Poczerniałym ze starości kluczem otworzyli gościnny pokój. Podłoga mieniła się mozaiką ruchliwych, słonecznych plam, w wypełnionej światłem pustce migotały drobinki kurzu.

– Na strychu mam składane łóżko – Wojtek opowiadał z zapałem. – Znajdzie się też pościel. Przyniosę stolik i krzesła. W komodzie bez trudu zmieścisz swoje rzeczy. Co jeszcze chciałabyś tu mieć? Firanki? Może lustro?

– Nie, nie potrzebuję niczego takiego.

– Jeśli jednak chcesz mieszkać tu do końca wakacji…

– Nie zostanę tak długo.

– Chcesz wrócić do domu?

– Nie. Tak… Właściwie tak… – Zawahała się. – Kiedy przyjdzie pora, wrócę do domu.

 

 

Znalezienie na strychu składanego łóżka zajęło trochę czasu; Wojtek buszował pod dachem, a ciężkie kroki i głuche uderzenia rozlegały się z różnych stron sufitu. Wygrzebał je wreszcie spod sterty dykt i zwojów szklanej waty; poranił dłonie o szpice niewidocznych gwoździ, oplótł się zakurzoną pajęczyną, ale zdołał znieść na dół. Pokoik nabierał ciepła i charakteru, a gdy zawiesili zasłonki, a na stole postawili bukiet kwiatów, trudno było uwierzyć, że przez lata stał pusty. Ubrania gościa trafiły na dno komody, a górne szuflady zajęły wyszukane przez Wojtka stare sukienki matki.

 

Wieczorem Anna podziękowała mu za wszystko, zamknęła cicho drzwi i choć znikła mu z oczu, wciąż świadom był jej obecności. Wypełniła sobą ściany – widział ją w nowym ułożeniu sztućców na suszarce, świeżo umytym kubku oraz leżącej na stole książce, założonej teraz w dwóch miejscach.

 

 

Następnego dnia, pogwizdując, szykował śniadanie. Zauważył Annę dopiero, gdy stanęła tuż obok. Przestraszył się i upuścił łyżkę. Miała na sobie szarą sukienkę z kołnierzykiem, staromodną i wyblakłą, ale wyglądała w niej tak naturalnie, jakby właśnie zeszła z czarno-białego ekranu. Przetykane siwizną włosy barwy miodu okalały pełniejszą, zaróżowioną twarz. Wyraźnie odzyskiwała siły, choć Wojtek zachodził w głowę, skąd je czerpała. Śniadanie, które przygotował, odsunęła od siebie stanowczo, zamiast talerza kładąc na stole kartkę z opisem gry w szachy.

 

– Anno… – Poczekał, aż podniesie wzrok. – Powinnaś chyba pomyśleć, co zrobić z samochodem. O ile wiem, zabrano go znad rzeki i stoi teraz u kogoś w stodole.

– Nie zależy mi na nim.

– Przecież będziesz musiała czymś wrócić do domu, do miasta.

– Żeby wrócić do domu nie potrzebuję samochodu, Wojtku, to niedaleko – oznajmiła zwyczajnie i wyjrzała przez okno. – Co jest w tej szopie za ogrodem?

– Stare graty. Wędki, rower…

– Rower? – podchwyciła.

– Mój stary składak. Chcesz się przejechać?

– Nie umiem.

– Nigdy nie próbowałaś?

– Nie wiem… – Zamyśliła się. – Wydaje mi się, że tak, ale nie pamiętam, gdzie i kiedy. Pamiętam samo wrażenie jazdy, kształt rączek kierownicy pod palcami… I brzęk dzwonka, gdy pędzi się po brukowanej ulicy.

– Więc musiałaś już jeździć i na dodatek to lubiłaś! – Uśmiechnął się. – Mogę go wyciągnąć. Napompujemy koła i będzie jak nowy.

– Możemy teraz? – Patrzyła na niego z dziecięcą niecierpliwością. W tym momencie dałby głowę uciąć, że jest niewiele starsza od niego.

 

 

Okazało się, że składak wymaga dużo poważniejszego remontu – należało zakleić kilka dziur, wymienić siodełko, wyprostować ramę i poprzykręcać obluzowane śruby. Wojtek obiecał Annie uporać się z tym w ciągu dnia lub dwóch, ale blask w jej oczach zgasł, by nie powrócić do wieczora. To z kolei jemu popsuło nastrój, więc gdy o zmierzchu usiedli do partii szachów, długo nie odzywali się do siebie.

 

Coraz bardziej rozbawiony, przyglądał się topniejącym szeregom swych wojsk. Przegrywał, zastanawiając się, kiedy zdążyła przyswoić sobie wszystkie reguły.

– Na studiach pozwalają wam nosić takie długie włosy? – spytała nagle, opierając brodę na dłoni.

– Są długie? – Zebrał w palcach garść gęstych kosmyków. – Faktycznie. To przez to miejsce. Nikt tu nie zagląda, więc przestałem się czesać. I golić.

– Ładnie ci z brodą, a włosy mogłabym podciąć, chcesz?

– Jasne! – Uśmiechnął się zaskoczony. – Może jutro, przy dziennym świetle? – Skinęła głową, tłumiąc ziewnięcie. – Jesteś zmęczona. Partię też skończymy jutro.

– Skończymy teraz. – Zmrużyła oczy i przestawiła królową.

– Załatwiłaś mnie! – wykrztusił. – Jesteś świetna!

– Jestem senna.

 

Wstała, życzyła mu dobrej nocy i wyszła. Wojtek zabujał się na tylnych nogach krzesła, rozejrzał od niechcenia, a po chwili zatrzymał wzrok na leżącej obok książce. Źdźbło wodnej trawy, które służyło za zakładkę, było już dużo niżej.

– Gdzie się tak spieszysz, Anno?

Przeciągnął się i zdmuchnął świecę.

 

 

Obudził go odgłos krzątaniny w kuchni. Jeszcze zanim otworzył oczy, poczuł zapach kawy, a na twarzy ciepło słońca. Miał wrażenie, że wróciły czasy, kiedy matka szykowała przed szkołą śniadanie, a on mógł wylegiwać się w łóżku, póki nie będzie gotowe. Dlatego dopiero, gdy ucichły lekkie kroki, ustał brzęk szklanek i zaszeleściły kartki książki, uniósł powoli powieki. Przeciągnął się z rozkoszą, wyskoczył z łózka, ubrał i wyszedł do kuchni.

 

Zamarł w progu.

 

Anna siedziała przy stole. Z uśmiechem wskazała mu krzesło naprzeciw, więc zrobił trzy niepewne kroki, by przywarować sztywno na brzegu. Spoważniała.

– Dlaczego nie jesz? – rzuciła wreszcie.

Za otwartym oknem zatrzepotał ptak. Odwróciła się odruchowo. Włosy błysnęły złotą smugą, słońce rozjaśniło skórę szyi i obojczyków, a ramiączko sukienki w kwiatki zsunęło się z lśniącego ramienia. Nie znaczyła ich ani jedna zmarszczka.

– Chyba nie jestem głodny – zmusił głos do posłuszeństwa. Ręce mu drżały.

– Miałam cię dzisiaj ostrzyc – przypomniała mu, wciąż patrząc na ogród.

– Może później…

Skinęła powoli głową, a potem cicho i łagodnie zapytała:

– Wolałbyś, żebym sobie poszła, prawda?

Nie odpowiedział.

– Spakuję rzeczy.

 

Wstała. Podała mu książkę, a gdy nie wziął, położyła obok na stole. Przeszła powoli przez kuchnię, by zamknąć się w swoim pokoju.

 

Wojtek odczekał cierpliwie, aż miną zawroty głowy. Wtedy podniósł się gwałtownie, dopadł sieni i zapominając o butach, wypadł na podwórko. Przeciął ogród, minął szopę, po czym biegł przez pastwiska, póki nie zabolały porządnie płuca. Zatrzymał się przed ścianą lasu. Oparł dłonie na kolanach, łapiąc oddech. Obejrzał się. Dom zniknął za wzgórzem, po prawej widział fragment płotu, za nim czyjeś gospodarstwo; błyskały schnące na sznurze prześcieradła, w oddali zaszczekał pies.

 

Zaklął, stawiając stopę na oście, pokuśtykał do najbliższego drzewa i usiadł na korzeniu. Ból otrzeźwiał go, pozwalał zebrać rozbiegane myśli.

 

Za plecami usłyszał trzask łamanych gałęzi, a po chwili z lasu wynurzył się zgarbiony staruszek. Targał zdezelowany motor, przywiązanymi do siodełka wędkami zaczepiając o młode drzewka. Zobaczywszy Wojtka, rzucił motor w trawę i przysiadł ciężko obok. Z kieszeni na piersi wyjął paczkę papierosów. Podsunął chłopakowi, a kiedy ten potrząsnął głową, zapalił sam.

 

– No nie biorą, cholery! – poskarżył się. – Trzy dni temu nałowił dwie siatki, a teraz… Jakby się wszystkie gdzieś wyniosły.

– Gdzie pan łowił? – spytał Wojtek, wycierając o spodnie mokre od potu dłonie.

– Na rzece. Coś mi się widzi, że to przez ten samochód.

Zamarł.

– Samochód?

– Z miasta, psia jego mać! – Stary splunął w trawę. – Ten, co nim przyjechał, musiał się w rzece utopić. Przecież nie zostawiałby go ot tak, na tyle dni. To żaden grat, całkiem nowy. I to chyba kobieta była. A ryby teraz się boją, śmierć czują.

– Dlaczego kobieta?

– A bo znalazł tam babskie buty.

– To pan je znalazł? – Chłopak zawahał się. – Mógłbym obejrzeć?

– Jak chcesz. Przywiązane do grata. Od trzech dni je wożę, zamiast wyrzucić do stu diabłów. To wszystko przez tę babę! Jak ją znajdą i wyłowią, ryby wrócą, ja ci to mówię.

Wojtek obszedł przewrócony pojazd, kucnął i wyciągnął spod kierownicy parę sandałów. Mieściły mu się w dłoniach, miały niewysokie obcasy oraz drobne, złote klamerki przy pasku zapinanym wokół kostki. Przy lewym sypał się naderwany szew.

– Czy mógłbym…? – zająknął się. – Czy one są panu potrzebne?

– Bierz, co mi po nich? – Rybak podniósł motor i odwiązał buty. – Źle się czujesz, synku? Wyglądasz jak śnięty węgorz.

– Nie, nic mi nie jest, dziękuję.

– Chyba nie przejąłeś się tym moim bajaniem o topielicy, co? Wy, miastowi, macie słabe nerwy.

Wojtek pokiwał głową, pożegnał się i ruszył w stronę domu.

 

 

Stanął pod drzwiami pokoju.

– Aniu?

Nie odezwała się. Wrócił do kuchni, z szuflady w kredensie wyjął nożyczki, z koszyka obok lustra grzebień i zapukał znów. Tym razem doczekał się cichutkiego „proszę”. Leżała skulona na łóżku. Położył przybory na stole i wyszedł. Gdy po kilku minutach zjawiła się w kuchni, siedział na krześle, owinięty po szyję ręcznikiem.

 

Rozczesała ostrożnie splątane kosmyki – czupryna zakryła mu połowę twarzy. Rozległ się przyjemny dla ucha chrzęst ścinanych włosów. Na złożonych na kolanach dłoniach czuł muśnięcia sukienki, słyszał ciche kroki wokół i wdychał zapach mydła. Miękkimi dłońmi ustawiała mu głowę pod odpowiednim kątem, a on poddawał się bez zastrzeżeń. Wreszcie, gdy uklękła naprzeciw i skupiła uwagę na grzywce, uniósł ostrożnie powieki. Tuż przed nosem zobaczył jej jasną, skupioną twarz – grzebień wetknięty za ucho, zmrużone oczy. Podniósł rękę, chcąc podrapać swędzący policzek, ale trzepnęła go lekko po wierzchu.

– Nie ruszaj się teraz – mruknęła.

– Czy mogę o coś spytać?

– Tylko nie pochylaj głowy.

– Wiesz, co się z tobą dzieje?

– Tak.

– Możesz to wyjaśnić?

– Nie potrafię.

– Boisz się?

Pokręciła głową i spojrzała mu w oczy.

– Ale ty masz prawo się bać.

– Na początku się bałem – przyznał ostrożnie. – Teraz już chyba nie.

– Wiem.

– Skąd?

– Usiadłeś i dałeś mi do ręki nożyczki. Mogłam zrobić z tobą wszystko.

– Zabić mnie?

– Gorzej! – roześmiała się. – Mogłam cię krzywo ostrzyc!

 

Podziękowała mu za odzyskanie butów. Wypiął dumnie pierś, a potem od niechcenia wzruszył ramionami. Wstał i obejrzał swoje odbicie w lustrze. Wyszczerzył się do niego, strojąc miny, ale zaraz przestał, gdy dziewczyna wspięła się na palce, by pocałować go lekko w policzek. Idąc przez podwórko w stronę szopy, słyszał jak nuci przy zamiataniu.

 

 

Kilka godzin później dokręcił ostatnią śrubę, sprawdził twardość dętek, trącił dzwonek, po czym wyprowadził rower na podwórko. Zrobił kilka chwiejnych kółek wokół studni. Anna stała na schodach, obserwując go z uwagą i wreszcie wybuchając śmiechem, gdy zapatrzony na nią, wjechał prosto w krzak dzikiego bzu. Rower ze skrzywioną lekko kierownicą wrócił do warsztatu.

 

Pociemniało i z odpowiednim wyprzedzeniem zapowiedziała się burza. Otworzyli w kuchni okno, wpuszczając do środka gęste od wyładowań powietrze. Ptaki rozkrzyczały się nerwowo, gdzieś zaskrzypiała obluzowana okiennica. Wioskę znów podłączono do prądu, ale nie zapalali świateł. W zamian pozwolili grać radiu, które wypełniło dom trzeszczącą zakłóceniami melodią. Wkrótce zagłuszył je jednostajny szum deszczu – gęste krople zrosiły rozstawione pod oknem figurki i zmieniły szachownicę w lustro. Deszcz psocił w najlepsze, niekarcony.

 

Siedzieli razem w pokoju. Anna przy stole w świetle świecy kończyła czytać książkę, Wojtek przyglądał się jej z łóżka. Gdy deszcz przybrał na sile, zmieniając okno w strumień płynnego szkła, chłopak wstał, by wyjąć książkę z jej rąk. Uklęknął, przytrzymał w dłoniach twarz i pocałował. Nie odsunęła się, ale też nie zrobiła nic więcej. Wziął ją na ręce i położył na łóżku. Usiadł obok, nie wypuszczając z uścisku drobnych palców.

 

– Dlaczego nie odłożyłaś jej razem z resztą rzeczy? – Patrzył na obrączkę.

– Dlaczego pytasz?

– Nie potrafię sobie wyobrazić, co się wtedy stało. Nawet jeśli to przez niego tu przyjechałaś – dotknął złota – lub przez to, że go zabrakło, ważne jest to, co przed tobą. Teraz i jutro.

– Jaki dramat – uśmiechnęła się z łagodną drwiną. – Zresztą, jutra nie będzie.

– Nie rozumiem. Jutro będziesz jeździć na rowerze. Znowu ograsz mnie w szachy, skończysz książkę i zaczniesz następną.

– Jutro wrócę do domu.

– Jak wrócisz? Taka? Zupełnie inna?! – podniósł głos, a potem zapytał spokojniej: – Dlaczego wybrałaś naszą rzekę, Aniu?

Oparła brodę na ramieniu i zapatrzyła się w deszcz.

– Zobaczyłam graniczny słupek. Widać go nawet po ciemku na tle drzew. Zatrzymałam wóz i wysiadłam. Za lasem była rzeka. Przypomniałam sobie, że wzdłuż niej biegnie granica państwa. Granica dobra, jak każda inna, najlepsza w tamtej chwili. Wystarczyło przejść, więc poszłam.

– Ale wróciłaś. – Odwrócił jej twarz ku sobie. – Przyszłaś do mnie. Dlaczego?

– Bo zobaczyłam światło, Wojtku. – Wstała i podeszła do okna. Oparła czoło o zimne szkło. – Pozwól zostać mi do jutra, a potem wróć do rodziny, do przyjaciół. Nie siedź tu sam.

– Pojedź ze mną. Zaopiekuję się tobą.

– Ja nie potrzebuję opieki – powiedziała do swojego odbicia. – Ja już jestem bezpieczna.

Nagły grzmot zagrał dźwięcznie o szybę; chłopak skulił się odruchowo.

– Widzisz? – szepnęła. – Jeśli chcesz, zostań na noc. Kiedyś też bałam się burzy i nie lubiłam być wtedy sama. A teraz nie boję się jej wcale.

 

 

Ranek zjawił się bez świadków. Świeże, pachnące zielenią powietrze zmarszczyło kałuże wody na kuchennym stole. Słońce zalśniło na główkach zapomnianych pionków, wypełniło pokoik z wyblakłą tapetą i objęło łukiem okładkę zamkniętej książki. Leżące na niej źdźbło trawy błysnęło jak żywe.

 

Wojtek zmarszczył nos, mruknął niewyraźnie, wreszcie otworzył oczy. Oprzytomniał w jednej chwili. Zerwał się z łóżka, wypadł do kuchni i sprawdził pospiesznie resztę domu. Na podwórku zajrzał do szopy. Rower zniknął.

 

Między wioską a rzeką rozciągał się półkilometrowy las. Biegł całą drogę, rozdarł o gałąź koszulkę, ramiona podrapał do krwi. Przedarł się przez leszczyny, by wypaść na zarośnięty brzeg. Niżej, na oczyszczonym fragmencie wąskiej plaży stał znajomy wędkarz. Poznał Wojtka i pomachał mu przyjaźnie. Na pytanie, czy ktoś przejeżdżał w pobliżu, odparł, że tylko jakiś dzieciak.

– Dzieciak… Dziewczynka?

– No chyba. Roztrzepana jak strach na wróble, włosy jak siano. Siostra zwinęła rower, co?

– Gdzie pojechała?

– Tam. – Stary machnął ręką wzdłuż brzegu. – Pewnie wróci do wioski naokoło. To dla niej chciałeś te trepki? Za duże.

Chłopak pobiegł dalej.

– Ryby wróciły! – usłyszał za plecami.

 

 

Rower stał na skarpie, oparty o zwartą ścianę jeżyn. Na siodełku leżała złożona w kostkę sukienka, obok koła sandały. Wojtek rozejrzał się, z trudem łapiąc oddech.

 

Rzeka płynęła spokojnie, szumiąc obojętnie i migocąc w letnim słońcu. Na skraju błyszczał pas mokrego piasku; przecinał go sznur drobnych śladów. Coraz płytsze i bardziej rozmyte, ginęły, zalewane nurtem.

Koniec

Komentarze

Ciekawy tekst. Przyjemnie się czytało. Podoba mi się klimat, sposób w jaki opowiedziałaś powyższą historię.

Pozdrawiam

Mastiff

Nieee, ja tak się nie bawię, nie ma się do czego przyczepić, co to za tekst, przy którym się powymądrzać nie można (buuuu!).

A na serio - wyrazy uznania, ukłony i piątka. I marka wyrobiona na tyle, że pewnie zajrzę do następnego tekstu, jaki upublikujesz.

"a na stole postawili bukiet kwiatów, trudno było uwierzyć, że przez lata stał pusty" - jedyne, do czego mógłbym się przyczepić. Zapewne chodziło o wazon, nie o bukiet. A może o stół? Jeśli tak, to "bukiet kwiatów postawili na stole, trudno było uwierzyć, że przez lata stał pusty".

A poza tym - świetne. Bardzo mi się podobało. Masz umiejętność budowania klimatu. Bez wodolejstwa potrafisz opisywać miejsca i zdarzenia.
Nieczęsto wystawiam oceny, szczególnie wysokie, ale ty zasłużyłeś w moich oczach na 5. Gratuluję.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Ups, pomyłka płciowa - przepraszam. ZasłużyłAś oczywiście :)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Świetny, wciagający  klimat opowiadania i bardzo dobry, dojrzały  styl. Poza tym tekst dopracowany technicznie.

"Przeciągnął się, by znieruchomeć z rękami nad głową" - literówka

smutne i bardzo kobiece. no i przyjemna z tego lektura.
jedyne co pozostaje poza tym, to trzymać się konwencji "im krótszy komentarz, tym lepsze opowiadanie".
5/6

Dlaczego Wojrek tak bardzo przestraszył się w kuchni, kiedy Anna przygotowala posiłek? Prosiłbym Aitorkę o wyjaśnienie. Nie wiem.

Autorem nie jestem, ale wyjaśnie, jak ja to zrozumiałem: zobaczył już nie staruszkę a młodą kobietę - i to na nim zrobiło takie piorunujące wrażenie

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

osobiście sądzę, że to przez to, że anna z każdym dniem młodniała. na nietypowe zjawiska bohaterowie reagują w nietypowy sposób. tak ja przynajmniej sobie myślę.

Jedna kwestia lekko nie wyszła. Opis poszukiwań łóżka. Odnoszący się do niego zaimek (nawiasem: powtórzony) za daleko od rzeczonego przedmiotu i przez chwileczkę nie wiadomo, do czego się odnosi.
Bubug, niedługo zdeklasujesz wszystkich.

- Bierz, co mi po nich? - Rybak podniósł motor i odwiązał buty. - Źle się czujesz, synku? Wyglądasz jak śnięty węgorz.
- Nie, nic mi nie jest, dziękuję.
- Chyba nie przejąłeś się tym moim bajaniem o topielicy, co? Wy, miastowi, macie słabe nerwy.
Wojtek pokiwał głową, pożegnał się i ruszył w stronę domu.

Rozumiem, że pokiwał głową, by potwierdzić, że miastowi mają słabe nerwy? Wiem, to, kurczę, logiczne, ale równie dobrze mógłby pokręcenić głową na znak, że "nie przejął się tym bajaniem o topielicy".
Więc może zrobić cuś takiego:
- Chyba nie przejąłeś się tym bajaniem o topielicy, co? - Wojtek pokręcił głową. - To dobrze. Wy, miastowi, macie słabe nerwy.
Chłopiec przytaknął, pożegnał się i ruszył w stronę domu.

Opowiadanie ma fajny klimat, jest praktycznie bezbłędne i, co najważniejsze, ciekawe.
Pozdrawiam.

Mogę się mylić, ale nie tak dawno Amerykańce na podstawie tego tekstu nakręcili film - Ciekawy przypadek Benjamina Buttona.Tylko cholery jedne dopasowali go do swoich realiów.Mam rację?

A według  mnie - niestety, niedopracowane.
Ładny klimat. Dobra nnarracja. Dobry, oszczędny styl. Ciekawy pomysł. 
Niedopracowany jest akapit od zdania: " Zamarł w progu." do zdania "Dom zniknął za wzgórzem, po prawej widział fragment płotu, za nim czyjeś gospodarstwo; błyskały schnące na sznurze prześcieradła, w oddali zaszczekał pies."" Brakuje jakiś  dwóch, trzech zdań, naprowadzających czytelnika  - oczywiście nie wprost - na przyczyny przerażeniąą Wojtka. I to paroksuzmy przerażenia. Wielkiego paroksyzmu, nieomal zmuszającego go do ucieczki.
Co więcej - jeżeli przyjąć interpretację np. Vyzarta ( logiczną i jedyną ), że Anna gwałtownie mlodniała, to sposób odnoszenia się Wojtka do starszej kobiety z poprzedzających ten passus akapitów jest niezrozumialy. Kompletnie. Jest nieprawdopodobny.
To wszystko jest żle rozegrane. Płytko. Efekciarsko.
Dalej - motyw brania / niebrania ryb trąci fałszem. Trochę ma, powiediałbym, nawet aspekt humorystyczny ...  Słabe! 
Kilka zdań ewidentnie jest nieprzemyślanych.
Przykład: "Ranek zjawił się bez świadków."
Kolejny:  
"Świeże, pachnące zielenią powietrze zmarszczyło kałuże wody na kuchennym stole." Deszcz padał poziomo czy stól był wklęsly ? 
I dalej: "Spojrzał wzdłuż chudej, gruzłowatej dłoni." Ladnie użyty przymiotnik " gruzłowaty"od malo znanego wyrazy " gruzły",  ale  - spojrzeć wzdluż?
Jest jeszcze kilka takich efekciarskich zdań. Nieprzemyślanych.
Autorkę, zdaje sie, uwiodla pokusa zbudowania wciągającego klimatu, a zapomniala o konsekwencji w budowaniu fabuly. Szkoda.
To jest dobry tekst, a nawet bardzo dobry tekst, uwodzący czytelnika, ale mógł byc o niebo lepszy. 
4/6

Choć to w ogóle nie moje klimaty, to tekst bardzo mi się podobał. Masz fajny styl i sprawnie opowiedziałeś ciekawą historię, którą chciało się doczytać do końca. Nie zauważyłem żadnych zgrzytów, całość łyknąłem na raz - to po prostu kawałek dobrej literatury :)

Wiesz, może to już usłyszałaś od kogoś, ale napiszę Ci:

Ty nie piszesz! Ty malujesz słowami, niczym pędzlem, w wyobraźni czytelnika!
Podobało mi się :)

Pozdrawiam

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Pięknie napisana, urokliwa opowieść. Niezwykle klimatyczna. Zdecydowanie jeden z najlepszych tekstów miesiąca.

Pozdrawiam.

"sposób odnoszenia się Wojtka do starszej kobiety z poprzedzających ten passus akapitów jest niezrozumialy. Kompletnie. Jest nieprawdopodobny."
Chodzi o to, że młody chłopak, student medycyny, udziela gościny i opieki starej kobiecie, którą znajduje pod drzwiami swojego domu? Zgadzam się, że nie każdy postąpiłby w ten sposób, ale wystarczyłby jeden wypadek na dziesięć, by rzecz stała się prawdopodobna. 

"osobiście sądzę, że to przez to, że anna z każdym dniem młodniała. na nietypowe zjawiska bohaterowie reagują w nietypowy sposób"
Hm, Anna z pewnością jest nietypowym zjawiskiem, ale czy reakcja Wojtka też była nietypowa? Ucieczka od czegoś, czego się boi i nie rozumie?

Dziękuję za przeczytanie i opinie. Wiem, że językowo tekst w wielu miejscach leży - chyba nie chciałam go przegadać i przy okazji powycinałam za dużo i nie zawsze to, co trzeba. Uwagi przyjęte i zapamiętane :)

Bardzo podoba mi się, w jaki sposób odbierasz krytykę :) Oby tak dalej, a daleko zajidzesz. Pozdrawiam.

No to jestem chyba jedyną osobą, która tekstu nie zrozumiała... Kim była Anna? 

(Mi ten motyw z młodnięciem skojarzyl się raczej z Sophie z "Ruchomego zamku Hauru", chociaż tak luźno.) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bardzo wciągające i klimatyczne, rzeczywiście do niewielu rzeczy można się przyczepić. Też mi się skojarzyło z Ruchomym zamkiem Hauru :)

Pomimo kilku literówek, jestem zachwycony. Nie rozumiem, czego nie rozumieją w tekście niektórzy z moich poprzedników, recenzentów. Wszystko co jest potrzebne, jest napisane.
Masz 6. W pełni zasłużone.
ps. rozumiem, że akcja dzieje się przy tej samej rzece, co "Zaklęciarka..."?

"Mi ten motyw z młodnięciem skojarzyl się raczej z Sophie z "Ruchomego zamku Hauru", chociaż tak luźno."
Faktycznie, motyw podobny, choć, mam nadzieję, wydźwięk jest zupełnie różny. Tym razem nie chciałam przywoływać klimatu cudeniek animacji Miyazakiego, choć podświadomej inspiracji wykluczyć nie mogę i zresztą nie zamierzam :)

"ps. rozumiem, że akcja dzieje się przy tej samej rzece, co "Zaklęciarka..."?"
I w tym samym domu :)

Dzięki wszystkim!

Witaj!

Masz niesamowicie magnetyczny i przykuwający uwagę styl. To jedno z najlepszych technicznie opowiadań, jakie kiedykolwiek tu przeczytałem. Ujęłaś mnie klimatem. Czuję się poruszony. Rzadko kiedy trafiam tu na tak dobre teksty.

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka