- Opowiadanie: brumsztyk - Myślokształt

Myślokształt

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Myślokształt

– Ładnie pan to zrobił.

Mężczyzna, który to powiedział, nie miał w zwyczaju patrzenia w oczy rozmówcy. Wzrok miał skierowany na dużą szachownicę, stojącą na stoliku obok stylowego regału ze starymi książkami. Wstał, odsuwając masywne, rzeźbione krzesło. Postał jeszcze chwilę nim przewrócił białego króla.

– Jakoś się udało – rzucił ten drugi, jakby od niechcenia. Także wstał i wysunął do przodu otwartą dłoń. Uścisnęli sobie prawice.

– Na mnie już pora – pokonany podszedł do drzwi. – Dziękuję za kolejną lekcję.

– Jutro o tej samej porze? – spytał gospodarz.

– Nie, panie Marku, nie mogę. Interesy, rozumie pan. Zadzwonię, wtedy się umówimy.

– No cóż, trudno. Będę czekał na telefon.

– Do widzenia.

– Do widzenia.

Mężczyzna podszedł do stolika. Jeszcze raz przeanalizował ruchy partii. Obrona Grünfelda . Nie lubił tego otwarcia. Rzadko go grywał, ale chciał zaskoczyć dziś swego partnera do gry. Powiodło się. W szesnastym ruchu zachował przewagę pozycyjną, ale za cenę skoczka na a5, zaś w dwudziestym drugim posunięciu świadomie wyzbył się możliwości kontr gry związanej z wieżą. Białe zrobiły wtedy fatalny błąd. Przeskoczyły gońcem na f7, co prowadziło do utraty jakości. Nieodzowne było c6. Dalej poszło już z górki. Atak lekkimi figurami wieńczył dzieło.

Spojrzał na duży, osiemnastowieczny zegar. Dochodziła dwudziesta druga.

– No, to jeszcze paciorek i spać, prawda dziewczyny? – powiedział do obrazu na ścianie przedstawiającego Panny z Avignonu Picassa. Płótno miało mniejszy wymiar niż oryginał, dzięki temu zmieściło się między półkami z durnostojkami, które ostatnio dostawał na imieniny i święta.

– Albo nie – niespodziewanie zmienił zdanie. – Zobaczymy co w Onecie piszczy.

Internet załadował się przymilnie szybko jak na tak późną godzinę. Rzadko włączał go po dwudziestej pierwszej, bo wszystkie strony wchodziły tak, jakby robiły zawody ze ślimakami. Kto dojdzie do mety ostatni, wygrywa. Zawsze pierwsze miejsce zdobywał Internet.

Dziś działało wszystko bez zarzutu. Ale fart.

Czas przeciekał przez palce jak woda. Robił kałuże na podłodze, wsiąkał w parkiet i śmiał się w głos, bo znów zabrał człowiekowi chwilę z jego cennego życia.

Marek już miał wyłączyć sprzęt, gdy przypomniał sobie o pewnej rzeczy. Dziś dziewiętnasty luty. Powinien już być niedługo nowy numer jego ulubionego czasopisma. Wszedł w zakładki i znalazł się na fantastyka.pl. Ogarnął wzrokiem stronę, pstryknął na facebook. Jest. W środę. To w kiosku u niego będzie w czwartek. Ma trochę czasu, dziś dopiero sobota. Zamknął drugie okno, zerknął na hyde park i publicystykę. Nihil novi. Kursorem najechał już na strzałkę powrotu. Zaraz, a to co? Ale długi tytuł. „Trójchlorowodoro…” coś tam.

Zaczął czytać.

„Jego palec pupy Maryni zagłębił się w środek miękkiej i śliskiej futryny, znajdującej się między dwiema nogami stołu jeża, a tyłkiem goryla z elektrowni atomowej paska od spodni. Będąc blisko szyjki z Nidzicy i szyjki od butelki odszczepionej samemu Kubie Rozpruwaczowi, prolongata chałupnicza kurczowo trzyma się piersi prosiaka recydywisty karanego za pokazywanie nosa przypadkowym przechodniom przy lampie naftowej zrzeszającej domy uciech dla kogutów. Porno shop i szop pracz otworzyli koło zainteresowań …”

– Mój boże, co to jest?

Tekst był krótki. Pod nim znajdowało się kilka komentarzy rugających autora, niejakiego brumsztyka.

– Co za debil to dodał – obruszył się. – A gdzie moderatorzy? Powinni takie coś od razu skasować. Prolongata chałupnicza kurczowo trzymająca się piersi prosiaka recydywisty. Ale wymyślił.

Przelotna, negatywna myśl rzucona na orne pole zadomowiła się w ciepłej i wilgotnej glebie mózgu.

Wyłączył komputer. Zegar wskazywał dwudziestą trzecią dwadzieścia.

Położył się spać kwadrans później.

Śnił o zbiornikach moczu, dżemie truskawkowym, kwadratowych kołach i oborniku.

Obudził go jakiś hałas. Leżał chwilę nieruchomo, czekając aż dźwięk powtórzy się. Cisza. To widocznie coś za oknem, może koty. Spojrzał na komórkę. Pierwsza trzydzieści siedem.

– Co mi się śniło? Ach tak, pamiętam.

Następna, pejoratywna myśl rzucona na orne pole poczęła kiełkować, wystawiając swoją małą ciekawską główkę uzbrojoną w ostre zęby, na świat.

Odwrócił się na drugi bok i przymknął powieki. Sen odleciał gdzieś daleko poza granice czasoprzestrzeni. Po głowie wciąż krążyły słowa tekstu z netu. Ohyda. Próbował odrzucić je daleko stąd. Trzeba myśleć o czymś miłym. Goniec bije na g4. Hetman na c8. Szach. Nie, mógł zagrać wieżą na d6. Co zrobić jutro na obiad? Są jajka i trochę makaronu. Wystarczy. Zimne nóżki zje na śniadanie. Wieprzowe. Prosiak ukarany za pokazywanie nosa przypadkowym przechodniom. Kły mamuta maszynisty kolejowego. Kto jest większym zwierzęciem, zwierz czy człowiek? Przecież człowiek to też zwierzę. Król na e7. Jedna z panien z Avignonu wyszła z ram obrazu i przesunęła skoczka na e5.

Dziwne myśli i obrazy kłębiły się pod czaszką, przeskakiwały z jednego neuronu na drugi, bawiły się forma językową, kumulowały, aż wreszcie wyskoczyły na wolność. Każda z nich przyciągała sobie podobną. Rosły w siłę, stając się samodzielnym, żywym tworem, pospołu pół świadomym i pół inteligentnym, zwanym myślokształtem. Energia, która to coś zasiliła nie była duża, ale wystarczyła na moc istnienia. Stwór przybrał postać swego stwórcy, człowieka, który spał cicho posapując.

Kim jestem? Czym jestem? Niebytem wśród bytu. Kimś i Nikim. Nie ma czegoś co by było czymś. Wszystko jest niczym. Nic też jest niczym. I wszystkim. Nie istnieje zło ani dobro, tylko to coś pomiędzy nimi. Myślę, więc jestem. Żyję?

 

 

***

 

Marek obudził się zmęczony i niewyspany. Na dodatek bolała go głowa. Usiadł na łóżku i przetarł powieki.

Przezroczysta, prawie niewidoczna postać drgnęła, gdy ujrzała swego stwórcę. Już wiele godzin egzystowała na rezerwach. Ogarnęła ją niemoc.

Wyjadła myśli sąsiadów, które przedostały się przez ściany, ale były za pozytywne i przez to mało energetyczne. Teraz prawie zanikły, a nie miała siły samemu czegoś zdobyć. Inne stworzone złe myślokształty z powodu braku energii, same się rozpadły w nicość zanim zdołała je uszczknąć.

– Niech to szlag – jęknął rozespany mężczyzna gdy podszedł do szafki w kuchni. – Ale mnie łeb napieprza.

Głośno ziewnął szukając pojemnika z kawą. Przypomniał sobie ciężkie i głupie zarazem sny. Odrzucił je daleko w głąb świadomości.

– Jutro narada u starego. A żeby go połamało – rzucił ze złością w eter. Szef zablokował jego nowy projekt racjonalizatorski dotyczący podwyższenia dolnych skrzynek formierskich do zlewozmywaków. Stwierdził, że zmiana starych form na nowe będzie kosztować fortunę.

Istota obserwująca Marka naprężyła się chłonąc odżywczą energię wyciekającą z porannego amatora kawy. Zdumiała się czując jak rośnie w siłę. Bardzo mocne złe myśli emanujące od człowieka smakowały najlepiej.

Pyszności.

Podpłynęła do niego z niemałym trudem. Był odwrócony tyłem. Przezroczyste dłonie zatopiła w ciele. Mężczyzna odwrócił się raptownie, czując lodowaty dotyk na ramionach. Pusty kubek upuszczony na terakotę roztrzaskał się na drobny, przysłowiowy mak. Przerażenie zamarło na twarzy. Stał sparaliżowany sytuacją, bowiem przed nim unosiło się w powietrzu przezroczyste, podobne do niego widmo.

Panika przepełniona strachem. Delicje. Nektar. Ambrozja. Smakowity kąsek. Jeszcze. Chcę jeszcze.

Istota wysysała energię z konającego Marka, który wysychał i kurczył się. Wyglądał już jak mumia.

Nieee! Nie teraz! Nie skończyłem!

Stworzenie pulsowało, zmieniało barwy, aż zrobiło się prawie czarne.

Jeść!

Niewinne i mało pożywne myśli sąsiadów zostały momentalnie wyłapane i pochłonięte.

DING DONG.

– Panie Marku, przepraszam, że tak rano, ale zostawiłem u pana…

Negatywne promieniowanie bijące od gościa czuć było przez drzwi. Myślokształt rzucił się na nie, jakby nic nie jadł od roku. Drewno wręcz eksplodowało, robiąc dużą wyrwę na wylot. Przewrócony szachista leżał z wytrzeszczonymi oczami patrząc na czarny kształt nachylający się nad nim.

Stwór zaczął jeść głośno mlaszcząc.

Jądro ciemności chłeptało nektar zapomnienia.

Złe myśli wszystkich ludzi, zjem was.

Mniam.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Ani to quasi autobiograficzny żart, ani wariacja opisu procesu twórczego, ani też dobry absurd. Być może nie rozumiem tekstu, ale dla mnie to takie pomieszanie z poplątaniem, z którego wiele właściwie nie wynika. Za to napisane dobrze.
Być może inni dostrzegą tu coś więcej.

Pozdrawiam.

Napisałem, że myśli, zwłaszcza negatywne mogą doprowadzić do niekorzystnych skutków. Samo uporczywe myślenie o czymś może być destrukcyjne dla człowieka. Wplotłem tu też fragment mojego pierwszego opowiadania wrzuconego na tej stronie, chcąc pokazać że umiem śmiać się sam z siebie.

Dzięki za opinię Eferelin. Pozdrawiam.

Dystans wobec siebie to bardzo pozytywna cecha.
Piszesz znacząco lepiej, niż na początku. Efekt pracy czy współpracy?
Swoista materializacja myśli --- to już było... Ale nie szkodzi.

plus, za samokrytykę i umiejętność śmiania się z samego siebie - bo to zawsze dobre cechy
minus, za treść - bo ta do mnie niestety nie przemawia. być może to tylko kwestia gustu, ale po prostu jakoś tego typu moralizatorstwo do mnie nie przemawia.
3/6

Ja tego nie rozumiem, za to rozbawił mnie fragment opowiadania.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

AdamKB - Praca,praca i jeszcze raz praca (samodzielna).

vyzart - Chyba zacznę pisać coś lżejszego.

Fasoletti - Który?

Wielkie dzięki za przeczytanie. Pozdrawiam.

W sensie tego Twojego, z kiedyśtam.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Hm... Przeczytałem. Zmaterializował się stworek - pożeracz stworzony z "myśli - snów" zainspirowanych krzyżówką partii szachów i opowiadania z netu. Tadam! To zupełnie nie mój klimat. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka