- Opowiadanie: hektores - Najdłuższy rejs Magellana

Najdłuższy rejs Magellana

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Najdłuższy rejs Magellana

I.

Widzi zarysy portu okolonego lasem rozłożystych parasoli palm. Dostrzega wysoki klif i wyrosłe na nim miasto Sur Alahamm. Wkrótce okręt dobije do kei, a tym samym daleka podróż osiągnie kres.

„Witaj nowy świecie.”

Magellan obserwuje mieniącą się błękitem spokojną toń oceanu. Popychany delikatnymi podmuchami wiatru okręt pruje ją delikatnie. Słońce pali żarem, a szybujące wysoko stado piskliwych mew staje się coraz głośniejsze. Sur Alahamm wydaje się spokojne. Żyjąca setkami lat stałym rytmem portowa mieścina powita wkrótce kolejnych wędrowców. Magellan nie ma wątpliwości, że tylko przez chwilę będą stanowić obiekt zainteresowań tubylców. Nim pierwszy z marynarzy postawi nogę na lądzie staną się częścią tutejszego krajobrazu. Tylko miejscowej karczmie przybędzie klientów. Załoga po trzymiesięcznym poście nie przepuści okazji do hulanki.

– Wspaniała plaża – mówi oficer nawigator wskazując ciągnący się setkami metrów pas złotego piasku. Prawą rękę opiera o burtę, w lewej zaś trzyma kieliszek wypełniony zielonkawym płynem. Delektuje się nim pociągając drobne łyki – Mógłbym spędzić w takim miejscu resztę życia. Naprawdę. Podobno mają tu piękne dziewczyny i morze doskonałych trunków. To raj kapitanie, prawdziwy raj i dopłynęliśmy do niego dzięki panu.

Magellan puszcza tę uwagę mimo uszu. Dawno nauczył się odróżniać projekcje Marzyciela od natarczywych, komercyjnych podspotów. Musi jednak przyznać, że widok przedstawia się imponująco. Gdyby tylko mógł zabrałby Alicję i dzieciaki w takie właśnie miejsce.

Kochanie, kochanie, czekam na ciebieeee…..

Margot Lusilla wpływa do wąskiego kanału wyznaczonego przez Marzyciela. Magellan ostatni raz spogląda na boski krajobraz, który po chwili przykrywa mgła, by wciągnąć go w wyłaniający się nagle spod wydawałoby się białych obłoków chmur wir. Czuje ciepło. Benzostomina zaczyna działać. Wie o tym, bo nie jest to jego pierwszy raz. Wir porywa cały świat. Magellan obawia się, że znowu zwymiotuje, a to zły prognostyk oznaczający reakcję obronną organizmu.

„Ta robota mnie wykończy. Spalę się nim cokolwiek osiągnę.”

Pierwszym zarejestrowanym obrazem po otwarciu oczu była wykrzywiona twarz Trupogłowa.

– Obiecali nam chętne laski i co? Dupa – wykrzyczał wściekły olbrzym. Z przylepionymi do skroni i klatki piersiowej czujkami wyglądał jak wytwór wyobraźni obłąkanego artysty – LI Chon zawsze coś popieprzy. Tym razem nikt ich nie prosił o przyspieszenie kursu. Cholera taka była okazja.

Trupogłów zerwał czujki i pobiegł w kierunku toalety. Trudno było nie słyszeć jak zwraca resztki wpompowywanego przez ostatnie trzy miesiące pokarmu. Starzał się.

Magellan przeciągnął się leniwie. Z satysfakcją odnotował dobre samopoczucie. Żadnych nudności i bólów głowy. Niegdyś różnie bywało. Cieszył się tym bardziej, że zdawał sobie sprawę, iż jego organizm to jedno wielkie wysypisko odrzuconych przez naturę pierwiastków chemicznych. Czasem zastanawiał się jakim cudem zdołał to wszystko przetrwać. Wciągnął jeszcze raz głęboko powietrze, ale tym razem płuca zamiast rześkiej morskiej bryzy wypełniła wydobywająca się z wentylatorów sucha mieszanka.

„Nie trać władzy nad zmysłami”.

Sypialnię wypełniły szmery budzących się ludzi. Śnieżnobiałe wnętrze mieściło około stu łóżek. Zaspani pocierali zasklepiające się ranki po nakłuciach igieł, poprzez które benzostomina niepostrzeżenie niczym szpieg podłączyła się do ich krwiobiegów, by wyrwać z wykreowanego przez Marzyciela świata. Magellan przyłapał się na podobnym odruchu. Ogromna postura Trupogłowa wyrosła przed nim niczym góra lodowa przed Titanickiem. Połowę rozłożystej klatki piersiowej zajmował tatuaż przedstawiający wykrzywioną w martwym uśmiechu czarną czaszkę.

– Kolorowe rzygi to najgorsza zapowiedź laby – rzekł odkrywczo wycierając brodę i obfite wąsy – Wiem co mówię. Wciskają w nas coraz więcej tego cholernego gówna. Jak zdechniemy nikt nawet nie zapłacze.

Magellan marzył o kąpieli. Lubił Trupogłowa, ale większa porcja jego głębokich przemyśleń bywała męcząca. Postanowił ruszyć ku łaźni nim zrobią to pozostali. Był w domu. Prawie.

II.

Przylepione polem grawitacyjnym, obleczone w majestatyczną kulę setki milionów kilometrów kwadratowych lądów i oceanów wisiały nad łysą czaszką Henrikka Van Dysena odbijając w niej swą błękitną poświatę. To, co dla pracowitego Holendra stanowiło widok równie zwyczajny, jak dąb pośrodku lasu, u Magellana wyzwalało mistyczne doznania. Po dwudziestu dwóch miesiącach obrazów czarnych i brunatnych skał wysklepionych na planetach odległych układów znowu widział Ziemię. Zauroczony niemal wyczuwał tętniące na niej życie. Gdzieś tam w małej mieścinie na obrzeżach Europy czeka jego rodzina. Był szczęśliwy. Przezroczysta, plastogiczna ściana za plecami Van Dysena prezentowała widok stanowiący realizację snów większości członków jego brygady. Bez względu na to co wygadywali, zawsze na końcu pojawiała się tęsknota za domem. Byli tylko ludźmi. Magellan spojrzał na zegar. Ten wskazywał północ. Za kilkanaście minut stacja Li Chon zmieni swoje położenie względem Ziemii przygotowując się do powstrzymania słonecznego ataku. Jeszcze tylko przez chwilę będzie mógł cieszyć oczy wspaniałym widokiem. Nie żałował , wiedział że za kilka dni dotknie stopą skorupy rodzinnej planety.

– Miło cię widzieć w dobrej formie – rzekł Van Dysen na moment tylko odrywając oczy od ekranu monitora – Usiądź proszę za chwilę porozmawiamy.

Magellan zajął miejsce w wygodnym skórzanym fotelu. Na stoliku obok czekała elegancka filiżanka z parującą kawą. Nim pociągnął łyk przez kilkanaście sekund delektował się boskim zapachem. Na L313 byli uzależnieni od kompozytów witaminowych. O spożyciu czegokolwiek innego nie mogło być mowy, gdyż wahania grawitacyjne doprowadziłyby do rozsadzenia żołądka. Po szesnastu godzinach pracy nim sen zmógł wyczerpany organizm Magellan wyobrażał sobie ulubione dania. Sycił umysł łaknący normalnego pożywienia. Van Dysen wiedział o tym doskonale i za każdym razem po powrocie z kontraktu częstował go jakimś rarytasem. Zapewne płyn w filiżance nie był zwyczajną kawą, ale jej szlachetną odmianą.

– No skończone – odezwał się Holender skupiając pełnię uwagi na rozmówcy– Jak tam droga? Ciekawa projekcja?

Magellan wspomniał dziewiczy trzymiesięczny rejs Margot Lusillą i musiał przyznać, że wytwór Marzyciela przypadł mu do gustu. Po stokroć wolał błękitne fale oceanu od dusznych wnętrz kasyn w Gamesith. Na to jednak nie miał wpływu. Tylko szychy zarządu i ich goście Li Chon mięli możliwość wyboru projekcji Marzyciela. Kontrakty robotników nie uwzględniały pełnej opcji.

– Było w porządku – odparł – Odkryliśmy kilka wysp, przeżyliśmy trochę przygód. Szybko spędzony czas.

– To doskonale – podsumował Van Dysen – Przejdźmy zatem do naszych spraw.

Mężczyzna z niezwykłą sprawnością operował wydawałoby się zawieszoną w powietrzu klawiaturą. Blask monitora odbijał się w szkłach jego okularów prezentując Magellanowi różnokolorowe słupki i wykresy.

– Milion sto dwadzieścia tysięcy ton – Van Dysen nie krył podziwu – Znakomity wynik. To trzeci rezultat w Li Chon i najlepszy na L313. Postaraliście się chłopaki. Jeszcze dziś wystąpię do kompani o należną premię.

Przez niemal dwa lata trwania kontraktu Magellan wiedział mniej więcej ile zarobi. Dzielił sobie te kwoty i przeznaczał na konkretne cele. Chciał wyjechać z rodziną na wakacje, kupić nowy samochód, wyremontować dom i rozejrzeć się za działką nad morzem. Wiedział, że życie brutalnie zweryfikuje te plany, zawsze tak się działo, niemniej szedł w ułudzie dalej tworząc coraz wymyślniejsze fantazje. Po tym jak Li Chon ogłosił wysokie premie za przekroczenie limitów wydobywczych Magellan zebrał swoją brygadę i zaproponował podwojenie mocy przerobowych i przekroczenie i tak wygórowanych norm. Wiązało się to z podwójnymi zmianami do końca kontraktu, ale i tak się zgodzili. Wszystkim zależało na kasie. Trupogłów zapowiedział, że jeśli będzie trzeba przewierci swoim kretem planetę na wylot byleby wyrwać z Li Chon ostatni grosz. Teraz mięli zebrać owoce swej wielomiesięcznej harówy.

– Kontrakt gwarantuje ci dwadzieścia osiem tysięcy – podsumowywał Van Dysen – Drugie tyle powinna wynieść premia. Od tego musisz odliczyć podatki i moją prowizję, ale i tak powinno ci zostać około czterdziestu tysięcy. Bardzo przyzwoity zarobek.

Magellan krzywił się w myślach na konieczność oddania Van Dysenowi jednej czwartej swoich ciężko zarobionych pieniędzy. Z drugiej strony wiedział, że jeśli już miałby je komukolwiek płacić to Holender był ku temu najlepszą osobą. Magellan pracował w branży od dwudziestu lat i zaliczył już kilku agentów. Byli wśród nich przyzwoici nieudacznicy, naciągacze i dorobkiewicze, dla których stanowił tylko mało znaczący trybik w maszynie nabijającej kieszenie forsą. Ostatni Grek przyciągał niskimi prowizjami i bajecznymi wizjami lukratywnych kontraktów. Magellan widział go dwa razy, pierwszy podczas podpisywania umowy agencyjnej, później przy ustalaniu kontraktu z mało znaną ukraińską firmą. Haristas pobrał prowizję z góry i rozpłynął się we Wszechświecie. Ukraińcy przestali płacić po trzech miesiącach porzucając ludzi i sprzęt na oddalonej o dwadzieścia milionów lat świetlnych planecie 28 układu. Magellana wraz z załogą wyratowali Duńczycy i odstawili na międzynarodową stację, gdzie cała ekipa spędziła prawie miesiąc nim załatwiono procedury umożliwiające powrót na Ziemię. Wtedy przyrzekł sobie wynająć agenta z prawdziwego zdarzenia. Van Dysen pobierał ogromny procent, ale jego klienci mogli być pewni profesjonalnej ochrony prawnej i obsługi wszelkich formalności na najwyższym poziomie. Holender załatwił mu dobry kontrakt z Li Chon, od której wyegzekwował pełną opiekę medyczną. Van Dysen zawsze oczekiwał powrotu Magellana na stacji koncernu i wspólnie omawiali dalsze kroki.

– Widzę, że już zaliczyłeś ambulatorium – agent dostrzegł plaster na przedramieniu Magellana – W takim razie powinny już być wyniki.

Palce Holendra rozpoczęły kolejny taniec w powietrzu, czego rezultatem były nowe słupki na ekranie.

– Niedobór potasu i magnezu, ale niewielki – rzekł po chwili – Wydolność płuc siedemdziesiąt procent, nerki sześćdziesiąt pięć. Skażenie na średnim poziomie. Serce w porządku, niewielkie nadciśnienie. W sumie nie jest źle. Przewentylują ci płuca i przetoczą krew, ale moim zdaniem musisz poważnie zastanowić się nad przeszczepem. Jeszcze dwa tak ciężkie kontrakty i będziesz sapał jak staruszek. Wentylowanie nie usunie całego pyłu butrydowego. Z twoją grupą krwi przeszczep to nie problem, tym bardziej że cały zabieg pokryłaby polisa Li Chon. Zastanów się.

Van Dysen nie był pierwszą osobą zalecającą mu przeszczep płuc. Magellan początkowo odrzucał taką ewentualność jako zbyt radykalną, jednak po przemyśleniu sprawy postanowił pozostawić całe przedsięwzięcie w zawieszeniu. Słyszał wiele dobrego o klinice Li Chon, a przy tym miał dobrą polisę i bardzo pomyślne rokowania. Obawiał się, ale z drugiej strony nie chciał by rodzina miała za parę lat problemy z jego niewydolnością, tym bardziej, iż była okazja uniknięcia problemów.

– Pomyślę nad tym podczas urlopu – odparł – Porozmawiam z żoną i dam odpowiedź.

– Świetnie – Holender uśmiechnął się ukazując równiutki szereg nienaturalnie białych zębów – Pozostaje nam kwestia kwarantanny. W tym temacie niewiele się zmieniło. Lekarz zalecił ci pięciodniową wentylację płuc, kurację antybiotykową i przetoczenie krwi. Trzeba będzie również trochę rozruszać mięśnie. Cała procedura standardowo odbędzie się w tutejszym szpitalu. Potem dzień odpoczynku i witaj domu. Zarezerwowałem ci już transport na Ziemię.

Stacja Li Chon obróciła się. Teraz dostrzegali jedynie bezkres kosmosu, który po chwili przykryła czerniejąca powłoka szyb. Magellan był zmęczony. Jego organizm nie przywykł jeszcze do wzmożonego wysiłku. Rozleniwione trzymiesięcznym rejsem ciało buntowało się lekkimi skurczami i zakwasami mięśni.

– Nie mogę się doczekać – odparł szczęśliwy – To były cholernie trudne miesiące.

– Jeśli już jesteśmy przy dobrych wiadomościach, to mam jeszcze jedną – wtrącił Van Dysen – Jako, że wypełniłeś dla Li Chon już trzeci kontrakt przysługuje ci prawo wyboru projekcji na czas kwarantanny. Niestety nie obejdziemy podspotów, ale podobno są już teraz mniej natarczywe.

Krew pulsowała w skroniach opóźniając reakcję. Magellan spoglądał na Van Dysena z niedowierzaniem. Czy to możliwe? Prawo wyboru dla robotnika?

– Nie miałem o tym pojęcia – rzekł po chwili – Jesteś pewien?

– Absolutnie – Holender rozparł się w swoim fotelu. Uśmiechał się sięgając po leżakujące w eleganckim pudełku cygaro – Od tego jestem bym wychwytywał dla ciebie takie smaczne kąski. Masz już coś na oku? Musisz podjąć decyzję do jutra, by zdążyli przygotować program.

Wiesz, że już się nie zobaczymy? Zaraz znikniesz, a ja zostanę wspomnieniem snu, o którym z czasem zapomnisz. Ale będę pamiętać. Do samej anihilizy.

Kotłowało mu się w głowie. Wspomnienia przyszły tak nagle. Miał przed sobą setki tysięcy możliwości, które traciły jakiekolwiek znaczenie. Poczuł wstyd, zażenowanie i niesamowite podniecenie. Chciał skorzystać tylko z jednej opcji.

„Wybacz mi Alicjo”

– Hanza City – powiedział wciągając jednocześnie głęboko powietrze. Minęło tyle czasu. Nie miał pewności, czy jego dream land jeszcze istnieje.

Van Dysen wprowadził nazwę do wirtualnego arkusza.

– Widzę, że to nie pierwsze odwiedziny w mieście kupców – zauważył Holender analizując historię jego przekroczeń Marzyciela – No, ale to twoja decyzja. Załatwione. Mam nadzieję, że urlop się uda. Będę informował o postępach w negocjacjach nowego kontraktu.

Podali sobie ręce. Magellan opuścił przytulne biuro Van Dysena i poszedł się do swego ciasnego pokoju w hotelowcu Li Chon. Pragnął cieszyć się powrotem do domu, jednak myśli niemal w całości pochłaniały wspomnienia błogich chwil spędzonych niegdyś w Hanza City. Czyżby los postanowił wynagrodzić mu poświęcenie? Przecież gdyby nie górnicza robota nigdy nie miałby okazji przekroczenia granic projekcji Marzyciela. Te zarezerwowane były jedynie dla międzyplanetarnych podróżników. Magellan wiele czytał o Marzycielu, ale znajdował jedynie opisy katalogów projekcji, ich stopnie skomplikowania i technicznego zaawansowania. Poznawał historię lotów przed erą Marzyciela, gdy długotrwała hibernacja wpędzała podróżników w choroby psychiczne, lub była przyczyną zgonów. W pewnym momencie rozważano nawet zawieszenie lotów. Ludzki mózg nie wytrzymywał wielotygodniowego odrętwienia i stagnacji. Podczas projekcji było zupełnie inaczej Plastyczne i barwne twory utrzymywały mózg w pełnych obrotach nawet przez kilkanaście miesięcy. Dzięki temu on, mało znaczący trybik w ogromnej maszynie międzynarodowych koncernów w pewnym momencie trafił do Hanza City i pomimo upływu miesięcy i kolejnych kontraktów nie potrafił o tym pobycie zapomnieć.

…do samej anihilizy

Zajmował samotnie jedną z setek białych sal w kompleksie szpitalnym Li Chon . Cienka stróżka bezbarwnego płynu sączyła się z zawieszonego ponad jego głową błękitnego pojemniczka wprost do żył.

Dostaniesz to, czego pragniesz.

Mężczyzna przymknął powieki. Dopadł go obraz kleistej substancji mieszającej się z niedotlenioną krwią i powstały z tego rdzawy potok prący ku najdalszym zakątkom organizmu. Gdzieś musi być ujście. A może… Dostrzegł światło. Mieniło się setkami kolorów. Wydawało się jakby siła potoku wzrosła. Parł ku światu. Jeszcze tylko chwila. Ostry błysk oślepił na moment, by po otwarciu oczu przedstawić mu obraz zatłoczonej ulicy centrum Hanza City.

III.

Blask słońca tnie rogówkę gęstym strumieniem. Sięgające chmur, przeszklone budynki rozprowadzają pędzące promienie po całym Hanza City. Tu mrok nigdy nie dociera ,najwyżej światło jest mniej intensywne.

Widok za ogromną szybą przedstawia tłum rozpędzonych sylwetek przemierzających wąskie arterie pomiędzy bliźniaczymi kształtami drapaczy nieba. Mężczyzna dostrzega wyjście ze szklanej pułapki. Dopiero po chwili dociera do niego, iż opuszcza dworzec, albo poczekalnię. Wpatruje się w krajobraz przed sobą. Nie poznaje go. Dlaczego? Przecież był tu wcześniej.

– Przetocz limfinę, a poczujesz się jak Bóg w poranek stworzenia.

Arachnid atakuje drapieżną wizją nieopisanej rozkoszy. Krew rozprowadza obcą substancję po całym organizmie sprawiając, że zbliża się ku kwintesencji megaradości.

– Tylko siedemset ezzo.

„Wyrzuć go!”

Magellan odzyskuje koncentrację przekierowując tok myśli ku realnym bodźcom organizmu. Czuje ciepło, lekki powiew wiatru i zapach przypiekanego mięsa.

– Rozgniły przyjezdny!

Odparłszy mentalny atak arachnida, szybko wyprowadzonym ciosem nogą przetrąca zbliżającą się ku łydce ssawkę. Pajęczak wielkości owczarka pasterskiego zatacza się i opierając na odwłoku, próbuje zaatakować nogogłaszczkami. Kolejne uderzenie doprowadza do pęknięcia chitynowego pancerza i odwrotu syczącego z wściekłości napastnika.

– Roooozzzzgggggnnnniiiłłłłyyyyyy – pozostaje na wietrze, albo w mrocznym zakamarku umysłu.

Mężczyzna przeciera czoło. Spocił się. Spogląda na wzór mieniący się jasnym światłem na wewnętrznej części dłoni. Jego wiza LD ma kształt chińskiego smoka.

Czuje się dziwnie. Ma zawroty głowy, musi odpocząć. Siada na pobliskiej ławce i zamyka na chwilę oczy. To pomaga. Uspokaja się. Hanza City zmieniła się od czasu jego ostatniej wizyty. Pamięta szybkie i przyjazne miasto, metropolię powalającą blaskiem i życiem, otwartą dla przyjezdnych. Kojarzy mu się z niezapomnianymi chwilami namiętnej rozkoszy, a nie robactwem atakującym na powitanie.

A może to skutek anihilizy?

Będę czekać…

Ona gdzieś tam jest. Magellan ma pewność. Los dał mu szansę na odnalezienie czegoś ulotnego, najpiękniejszego, czegoś czego nigdy nie odczuwał. Nawet z żoną. Czy to była miłość? Chyba nie. To coś więcej. Uwielbienie. Przeznaczenie.

„Ale ona nie istnieje”.

Istnieje. Tu. A to w tej chwili najważniejsze.

Rusza przed siebie wessany w tłum ciągnący szybkim, jednostajnym tempem. Nad ich głowami niebo zalewa tęcza barw kształtująca się powoli w najnowszy wyrób Chryslera. Auto zrywa się mieląc kołami jasne kołtuny chmur i mknie gdzieś poza horyzont. Tłum ignoruje spot. Magellan wpatruje się w twarze ludzi nieświadomych swej kruchej pseudo egzystencji. Są zabawkami w rękach Marzyciela. Dziećmi jego wyobraźni.

Masa prze ku ogromnej wieży. Twór góruje nad potężnymi drapaczami śmiejąc się z ich gigantomanii. Magellan poznaje ten budynek. To Hanza Center. Serce, do którego prowadzą arterie miasta.

– Samotny w tak wielkim mieście?

– Taki mój los. Zawsze trafiam w różne miejsca samotnie.

– Tylko od pana zależy czy dzisiejszy wieczór będzie kolejnym straconym. Nienawidzę samotności.

Poznał ją na sześćsetnym piętrze w restauracji Magnollia. Później obliczył, że musiało być to w połowie rejsu z Synhrona 32 na Ziemię. Zawsze żałował, że tak późno. Dlaczego nie w drugi dzień projekcji, albo na samym początku? Przez cztery tygodnie błąkał się bez celu po Mieście Światła, aż dostrzegł hologramowy baner z reklamą jagnięciny w warzywach i poczuł zapach, który rzucił czar na wyniszczony żołądek. Hanza Center otwierało przed nim swe podwoje.

Stoi przed budynkiem niepewny czy powinien przekroczyć próg ogromnych drzwi. Może jej już tam nie ma? Jaki los nakreślił jej Marzyciel? Miała tu apartament. Pracowała w banku na czterysta pięćdziesiątym piętrze. Ten budynek był jej miastem i światem. Magellan zbliża się ku kryształowym wrotom, które rozchylają się nim zdąży ich dotknąć. Podejrzewa, że ten ogrom i przepych to jedynie projekcja. Mniejsze oszustwo wewnątrz wielkiego. Wnętrze Hanza Center mogłoby pomieścić całe miasto, albo kilka. Ruch odbywa się w poziomie i pionie za pomocą pędzących chodników, lub setek wind przemierzających przestrzeń, której końca nie jest w stanie dojrzeć. Czuje się zagubiony. W jaki sposób ją odnaleźć? Trudno przypuszczać by znów spotkał ją w Magnolli. A może to jej ulubiona restauracja, gdzie spędza każdą wolną chwilę? Może…? Nagła myśl mrozi go do szpiku. Może kogoś ma? Przecież minęło tyle czasu. Ile? Starał się opanować panikę i dokonać precyzyjnego obliczenia. To był ostatni kontrakt dla Universun, potem odbył nieudaną wyprawę dla Ukraińców i dwa kontrakty dla Li Chon. W sumie prawie pięć lat. Nie jest pewien, czy jego sześćdziesiąt miesięcy oznacza tyle samo czasu dla niej. Może mniej, może więcej. Pamięta jej wyznanie, zapowiedź dozgonnego oczekiwania. Nie miał prawa żądać takiego poświęcenia. Magellan dostrzega zbliżający się informator. Widocznie zwraca uwagę swym niezdecydowaniem. Kobieta na przezroczystym ekranie proponuje pomoc, rekomendując przy tym fantastyczny preparat odmładzający skórę. Magellan próbuje opanować mętlik w głowie.

– Magnollia – odpowiada i wąski chodnik natychmiast porywa go w kierunku rzędu rozwierających się i zamykających stalowych drzwi. Słyszy piknięcie. Jedna z wind połyka go i nie pytając o zdanie wiezie na sześćsetne piętro.

– Gdybym tylko na Ziemii mógł znaleźć coś równie ogromnego i genialnego spędzałbym tam każdą wolną chwilę – mówi grubas stojący w kącie windy. Prawą ręką pociera jasny kształt węża na lewej dłoni. Wpatruje się w wizę LD Magellana i mruga cwaniacko okiem – Mam zamiar wyrwać coś fajnego nim dotrę do domu. Harujemy miesiącami, należy się nam trochę zabawy, nieprawdaż? Na trzysta pięćdziesiątym jest pływalnia pełna chętnych studentek z tutejszego uniwersytetu. Wpadniesz? Fajnie od czasu do czasu pogadać z kimś, o kim wiesz że nie jest atrapą.

Magellan nie odzywa się słowem. Winda staje uwalniając go od towarzystwa obleśnego grubasa. Jest sam. Znów podąża ku szczytowi. W końcu winda dociera na miejsce przedstawiając Magellanowi obraz tylko częściowo znajomy. Zastana Magnollia różni się od wnętrza, w którym pięć lat temu trzymał za rękę kobietę swych snów. Elegancki lokal serwujący rozpływającą się w ustach jagnięcinę w warzywach, wypełniony dyskretną muzyką kwartetu jazzowego, teraz przypomina jadłodajnię z podrzędnego dworca kolejowego. Krzywe, zabrudzone stoliki, zacieki na ścianach i podejrzane, cuchnące piwem towarzystwo bruka swym istnieniem wspaniałe wspomnienia. Co się tu wydarzyło? Magellan kieruje się z powrotem do windy. Tym razem zjeżdża na czterysta pięćdziesiąte piętro. Hanza Bank huczy od telefonicznych rozmów, dyskusji klientów i muzyki wyświetlanych na ścianach spotów. Jest to ostatnie miejsce, w którym może zlokalizować poszukiwaną kobietę. Tu czekał na nią gdy kończyła pracę i udawali się wspólnie do apartamentu na…Nie pamięta gdzie? Był tak zauroczony, że nie zwrócił uwagi na piętro. Wolał widok jej oczu i smak ust.

Przezroczysty informator znów podąża w jego kierunku.

– Proszę określić w czym mogłabym panu pomóc – kobieta łudząco podobna do stewardesy z promu kursującego pomiędzy stacją Li Chon a Ziemią uśmiecha się do niego przyjaźnie – Jednocześnie chcę polecić rewelacyjny preparat do usuwania kamienia nazębnego i pierwszych oznak próchnicy. Tylko Similan pozwoli…

– Szukam Jasminn – mówi

– Czy to nazwa firmy?

– Imię. Kobieta. Poszukuję jej. Tak się nazywa i mieszka tu.

– W banku?

– Nie do cholery. W Hanza Center.

– Biuro informacji zawiera tysiąc trzysta osób o tym imieniu. Około siedmiuset to pracownicy.

– Mieszka tu. Ma apartament.

– Trzysta wyników posiada apartamenty w Hanza Center.

– Pracuje w tym banku.

– Siedem wyników pracuje w Hanza Bank posiadając jednocześnie apartament w Hanza Center.

Na ekranie pojawiają się rezultaty poszukiwań informatora. Tylko jeden wynik znajduje się powyżej czterysta pięćdziesiątego piętra, a on pamięta, że zawsze zmierzali ku górze. Apartament numer osiem tysięcy trzysta dwadzieścia na pięćset pięćdziesiątym piątym piętrze. Nie może opanować podniecenia. Winda wiezie go ku spełnieniu snów. Śnił o niej tak często, że czasem zastanawiał się czy to normalne. Przecież nie jest realna. W swoim świecie ma dom, rodzinę i unormowane życie. Powinien czuć się szczęśliwy, nie zaś rozmyślać nad czymś tak ulotnym, jak przebłysk wspomnienia z dzieciństwa. Dojeżdża na wybrane piętro i po kilku minutach stoi przed szukanymi drzwiami. A co jeśli nie otworzy? Albo zrobi to inny mężczyzna? Jak powinien zareagować? Nieważne, nie chce się nad tym teraz zastanawiać. Naciska biały guzik i słyszy delikatny dźwięk nieznanej melodii. Czeka. Sekundy płyną ślimaczym tempem. Czuje pulsowanie w skroniach.

Będę pamiętać

Dźwięk ciszy potęguje zdenerwowanie. Naciska ponownie guzik i drzwi uchylają się. Nikogo jednak nie dostrzega. Popycha je delikatnie i widzi znajomy, elegancki wystrój salonu. Dlaczego jej tu nie ma? Wchodzi dalej. Przeszklona ściana ukazuje pole rozsianych na niezmierzonej połaci, podległych :Hanza Center budynków. Przejrzystość krajobrazu przyćmiewają gnane wiatrem obłoki chmur. Salon jest pusty.

– Jasmin – mówi niezbyt głośno – Jasmin, jesteś tu?

Brak odpowiedzi pcha go ku pozostałym pomieszczeniom. Pamięta, że jest jeszcze sypialnia, salon łazienkowy, kuchnia i pokój kawowy – tak przynajmniej to nazwała. Powracają wspomnienia. Czy to właśnie tu spędził najpiękniejsze chwile swego życia? Wie, że dojście do takiego wniosku byłoby dla wielu bliskich mu osób krzywdzące, jednak nie potrafi dłużej się oszukiwać. Im intensywniej nad tym myśli dochodzi do wniosku, że odpowiedź na pytanie musi zabrzmieć – „tak”. Ogląd kolejnych pomieszczeń nie przynosi rozwiązania zagadki. Z jakiś powodów Jasmin opuściła mieszkanie nie zamykając go. Magellan uchyla drzwi sypialni. Zapadnięte w bladej twarzy, szeroko rozwarte błękitne oczy wpatrują się w niego intensywnie.

– Jasmin ! – woła dostrzegając postać rozpostartą na białej pościeli. Jest naga. Kobieta wpatruje się w niego z przerażeniem, próbuje coś powiedzieć jednak jedynym dochodzącym go dźwiękiem jest charkot potęgujący strumień gęstej krwi wydobywający się z przeciętego gardła. Dopada jej chcąc zahamować krwawienie

– JASMIN, JEZU CO TU SIĘ STAŁO?!!!

Tym razem leżącym na łóżku ciałem wstrząsają drgawki. Krew wsiąka w pościel, zalewa ciało Jasmin i brudzi jego ubranie. Trzyma na rękach głowę ukochanej nie wiedząc co począć. Drgawki trwają jeszcze kilka sekund, po czym ustają. Z rozchylonych ust wypływa stróżka krwi. Oczy szklą się wypierając resztki życia. Jasmin umiera. Właśnie teraz, gdy odnalazł ją po tylu latach. Miliony myśli kotłują się wewnątrz czaszki. Z namaszczeniem kładzie głowę Jasmin na poduszce. Kto mógł się tego dopuścić?! Co powinien teraz zrobić? Zawiadomić policję? Bezwiednie cofa się do salonu. Nie chce patrzeć na jej zwłoki. Uchylone drzwi apartamentu zachęcają do ucieczki. Kieruje się do hallu. Delikatnie przymyka drzwi i rusza do wind. Mija przyglądającą mu się badawczo kobietę. Podobną reakcję wzbudza w mężczyźnie oczekującym na windę. Wtem rozchylają się drzwi i z kabiny dochodzi go zduszony krzyk staruszki. Magellan zdaje sobie sprawę, że od rąk, po nogawki spodni utytłany jest we krwi. Mężczyzna obok wybiera numer na cyferblacie swojej komórki, po czym przykłada telefon do ucha.

– Chwileczkę, tu się stało coś strasznego. Muszę to wytłumaczyć – słowa Magellana nikną w ogólnym zamieszaniu. Drzwi windy zamykają się. Facet z telefonem znika gdzieś za wysokim filarem.

Magellan rusza długim korytarzem. Dlaczego ucieka? Przecież jest niewinny, kochał ją, nigdy nie posunąłby się do zabójstwa. Kolejne osoby patrzą na niego podejrzliwie. Powinien się umyć. Dobiega do innego szeregu wind. Jedna na szczęście jest pusta. Dopada niej i wciska najniższy guzik. Kabina mknie ku ziemi z ponaddźwiękową szybkością powodując skurcze żołądka . Boże, co się ze mną dzieje? Na parterze panuje stały, niezmącony ruch. Hanza Center pulsuje tysiącami żyć nie odczuwając straty jednego. Chodnik wiezie Magellana ku gigantycznym wrotom. Rozwierają się wypuszczając go na rozgrzaną słońcem ulicę. Zlewa go pot, gdy słyszy dźwięk syreny policyjnej. Rusza przed siebie próbując wtopić się w tłum. Kątem oka dostrzega radiowozy parkujące przed Hanza Center. Policjanci rozbiegają się w okolicy budynku.

„Dopadną mnie”.

Mężczyzna uspokaja chód nie chcąc wyróżniać się w tłumie. Zdejmuje zabrudzoną marynarkę, podwija rękawy koszuli. Idzie główną aleją. Spogląda ku niebu, gdzie dostrzega wiszący nad okolicą kształt. Przypomina śmigłowiec, jednak próżno szukać w jego konstrukcji wirnika. Uwagę zwracają skierowane ku ziemi dysze. Wtem oślepia go blask. Skierowany z pojazdu snop światła naznacza go pomarańczową poświatą. Huk syren przybiera na sile. Magellan rzuca się w kierunku głównej alei. Pędzi przed siebie nie mając żadnej konkretnej koncepcji. Wie, że to tylko odroczenie wyroku, co więcej pogrąża się tą ucieczką. Trudno mu jednak podjąć inną decyzję. Górę bierze instynkt ofiary uciekającej przed myśliwymi. Tłum się rozpierzcha. Gęsta od ludzi aleja tworzy wolną przestrzeń. Magellan wykorzystuje szansę nie zdając sobie sprawy, iż wpada w pułapkę. Rozpędzony radiowóz policyjny wyłania się zza wzniesienia i mknie ku niemu z dużą szybkością. Nie ma ucieczki, bowiem tłum zamyka przed nim jedyną drogę odwrotu. Pojazd hamuje i Magellan dostrzega wycelowany w niego wykot potężnej lufy. Umundurowany mężczyzna o posturze gladiatora wychodzi z samochodu i nie zdejmując uciekiniera z muszki uśmiecha się delikatnie.

– Koniec eskapady zasrany gnoju – wypluwa w jego kierunku po czym naciska spust.

Cienka sieć oblepia ciało Magellana uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Bezwładna sylwetka pada na rozgrzany asfalt. Po kilku chwilach czuje mocny uścisk. Policjanci podnoszą go i wsadzają do radiowozu. Czuje w nim zapach dojrzałej mięty. To ostatnie rozpoznane wspomnienie.

 

Otwiera oczy. Nie wie ile czasu minęło od chwili desperackiej ucieczki. Godziny, a może dni? Siedzi na krześle w ponurym i słabo oświetlonym pomieszczeniu z rękoma skutymi kajdankami. Szare ściany i rzadkie światło przedostające się przez zabrudzone, zakratowane okno zlewają się z brązową wykładziną podłogi. Gdzieś z oddali dochodzi go dźwięk kapiącego kranu. Ból głowy pulsuje w skroniach wzmagając nudności. Zwymiotowałby zapewne, gdyby w tej chwili do pomieszczenia nie wszedł mężczyzna. Łysiejący, krępy osobnik zasiada za biurkiem naprzeciw Magellana. Rozrywa trzymaną w ręku kopertę, po czym wyjmuje kilkanaście zdjęć. Rozkłada je tak, by więzień mógł dostrzec zawartą w nich makabrę.

– Jasmin Ivanovic – mówi po chwili poprawiając na nosie małe, okrągłe okulary – trzydzieści osiem lat. Pracownica Hanza Bank, zamieszkała w Hanza City. Zmarła dwudziestego trzeciego czerwca bieżącego roku około godziny siedemnastej na skutek wykrwawienia. Bezpośrednią przyczyną zgonu było przecięcie tętnicy szyjnej ostrym narzędziem, najprawdopodobniej nożem. Moje pytanie brzmi, dlaczego ją zabiłeś?

Choć Magellan spodziewał się takiego rozwoju wypadków braknie mu tchu, by od razu odpowiedzieć.

„Jak na to wszystko zareaguje Alicja? Zrozumie mnie? ”

„Uspokój się!!!”

– Nie zrobiłem tego – mówi w końcu starając się by jego głos zabrzmiał jak najbardziej przekonująco – To jakaś gigantyczna pomyłka. Jestem człowiekiem, mam wizę LD na pobyt tutaj. Znałem Jasmin z dawnej projekcji i zapragnąłem ją odwiedzić. Kiedy wszedłem do sypialni nie żyła, a właściwie umierała. Drzwi do apartamentu były uchylone.

Wyolbrzymione mocnymi szkłami oczy policjanta świdrowały go podejrzliwie.

– Chce pan powiedzieć, że wszedł do mieszkania bezpośrednio po opuszczeniu go przez mordercę?

– Nie wiem, ale tak chyba właśnie było. To jedyne wytłumaczenie. Nie zabiłem jej.

Przesłuchujący oparł się na krześle zakładając ręce za głowę.

– I z tego powodu postanowił pan uciec policji? Trudno mi zrozumieć, dlaczego ktoś niewinny miałby unikać wymiaru sprawiedliwości. A historia faceta z wizą LD stęsknionego za atrapą to już kuriozum. Przecież to wszystko nie trzyma się kupy od samego początku.

Facet wstaje, obchodzi biurko i zbliża się do Magellana. Czuć od niego czosnkiem, zupełnie jakby złośliwie zaplanował zionący odorem oddech oblekający podejrzanych.

– A teraz powiem ci cwaniaku jak ja to widzę – policjant porzuca uprzejmy ton. W tym momencie jego nos znajduje się kilka centymetrów od policzka Magellana – Przemieliłem w tym pokoju dziesiątki podobnych tobie skurwysynów i wiem, że wydaje wam się, iż wymalowana na ręku wiza LD zapewnia pełnię wolności. Traktujecie projekcję jak poligon stworzony do zaspokajania najniższych instynktów. Tu nie ma żony, rodziny i odpowiedzialności. Jesteś wolny, więc dlaczego by nie zabawić się z atrakcyjną panienką, a potem ją zaszlachtować. Przecież ona nie istnieje, to tylko atrapa rozpisana przez Marzyciela. Tak, mamy tu coraz więcej takiego łajna jak ty i wiesz co?Nauczyliśmy się nad nim panować, a ja przyrzekłem sobie, że udupię na dobre każdego podobnego tobie padalca. Wierz mi, że tak uczynię.

– Nie zabiłem jej. Przysięgam.

– Powiedz to sędziemu, na pewno ci uwierzy. Każdy cwaniak się wypiera, a im mocniej próbuje, tym dostaje wyższy wyrok. Atrapa, czy nie odsiedzisz tu swoje, takie są zasady.

Mężczyzna opuszcza pomieszczenie. Magellan wie, że chce dać mu czas do zastanowienia.

„Dlaczego to się dzieje? Dlaczego ja?”

Jeśli sprawy źle się potoczą zostanie skazany. Wie, że od kilkunastu lat za przestępstwa popełnione podczas pobytu w projekcji odpowiada się jak w realnym świecie. Jego ciało zostanie przetransportowane do specjalnej przechowalni, a umysł ugrzęźnie w Hanza City na lata. Jego rodzina i marzenia rozpierzchną się w jednej chwili. Nie zobaczy ich już nigdy.

Mijają minuty i do pokoju ponownie wchodzi policjant.

– Powiem ci co mamy – mówi zajmując to samo miejsce – Po pierwsze zwłoki kobiety i jej krew na twoim ubraniu i rękach. Po drugie zapis z monitoringu korytarza, gdzie widać cię wchodzącego do pokoju Jasmin Ivanovic i po pięciu minutach wychodzącego utytłanego we krwi. Nikogo innego kamery nie zarejestrowały. Dysponujemy zeznaniami świadków którzy widzieli cię po opuszczeniu pokoju i twierdzą, że uciekałeś przed nimi w panice. Mamy w końcu fakt stawiania oporu policji. Jak myślisz, w jaki sposób przy tym wszystkim wypada twoja opowieść o wyłaniającym się z mgły mordercy i chęci ratowania znajomej atrapy? Dodając do tego uparte wypieranie się winy wobec oczywistych dowodów, nie ma szans, aby obyło się bez dożywocia. Jeśli się przyznasz, może sąd uwzględni okoliczność łagodzącą.

„Skoro tak mnie nienawidzisz, dlaczego chcesz bym dostał niższy wyrok?”

Magellan milczy. Wie, że cokolwiek powie zadziała przeciwko niemu.

– Widzę, że się nie dogadamy. Twoja strata, drugiej szansy nie będzie. Prokurator wysmarował już wniosek o areszt, a podpis sędziego jest tylko formalnością. Jak posiedzisz to zmądrzejesz, ale wtedy będzie dla ciebie za późno.

Policjant zbiera z biurka dokumenty i zdjęcia po czym opuszcza pokój. Pojawia się inny funkcjonariusz i prowadzi Magellana na najniższe piętro budynku komendy. Idą krótkim korytarzem, potem zjeżdżają windą. Na miejscu dopada ich ohydny widok. Szereg cuchnących, zaniedbanych cel przywodzi bardziej na myśl lochy Bastylii niż areszt nowoczesnego wydawałoby się budynku. Duszący fetor wilgoci i ekskrementów wywołuje zawroty głowy. Docierają do najdalej położonej celi. Policjant wystukuje kod na pordzewiałym cyferblacie, po czym przykłada kartę do czytnika. Drzwi rozwierają się. Mężczyzna zdejmuje Magellanowi kajdanki i silnym pchnięciem wprowadza do celi. Drzwi zatrzaskują się głośnym szczęknięciem.

– To prawdziwe LD, czy kolejna psiarska ściema? – słyszy głos dochodzący z zacienionej głębi – Jeśli tak wypatroszę cię jak kurczaka. Zajebałem już wystarczająco dużo kapusiów. Jeden więcej nie robi żadnej różnicy.

Dzięki nikłemu światłu dochodzącemu z korytarza dostrzega niewyraźną postać na dolnej pryczy. Zarośnięty i brudny starzec prezentuje mu lśniące ostrze.

– Dawaj łapę to sprawdzimy – szybkim ruchem dopada Magellana i zagłębia ostrze w miejscu, gdzie chiński smok dumnie prezentuje swoje zęby. Ból wyzwala reakcję obronną. Magellan odpycha napastnika wyprowadzając jednocześnie szybki cios, który trafia precyzyjnie w cel. Mężczyzna upuszcza nóż łapiąc się za usta. Starzec z niedowierzaniem przygląda się spływającej na rękę mieszance krwi i przegniłych zębów. Zrezygnowany powraca na pryczę.

– Facet z prawdziwym LD w psiarskich podziemiach? – dziwi się po dłuższej chwili milczenia – I to w mojej celi. Pierwszy raz widzę coś takiego, a siedzę w tym burdelu od lat. Za co cię wsadzili? Musiałeś kogoś zajebać.

Magellan nie odpowiada. Zajmuje górną pryczę.

– A więc zajebałeś.

Kolejne godziny mijają w milczeniu. Magellan jest zmęczony, ale obawia się zasnąć. Żałuje, że nie zabrał staruchowi noża. Może powinien to teraz uczynić?

– Zawsze zastanawiałem się o czym śnicie – dochodzi go w pewnym momencie z dolnej pryczy – Kurde, przecież sam pobyt tutaj jest jak sen. Pierdoleni szczęściarze…

Rzeczywistość zakrzywia się dziwacznie. Dopada go znajome uczucie ciepła. Nie może uwierzyć. Wisząca nad nim zniszczona twarz starca przemienia się w czarną dziurę wsysającą lśniące gwiazdy. Żołądek ściska się w niekontrolowanych spazmach, a umysł wyrywa z niewoli niechcianych wizji. Znów dostrzega potok dołączający się do krwiobiegu. Cela i jej lokator pozostają daleko. Nie należy już do ich świata.

Tym razem wilgoć ma zapach kwitnących kwiatów. Magellan stoi na trawie w rozległym ogrodzie, a przed nim rozpościera się widok barokowej budowli Wersalu.

IV.

Pierwszą rzeczą jaką zrobił była próba odnalezienia chińskiego smoka. Bez rezultatu. Jego wiza LD znikła. A więc to wszystko, co rozciągało się przed nim było realne. Z jakiegoś powodu wyrwał się z projekcji i trafił na Ziemię. Ale dlaczego tutaj, a nie na dworzec Europa III, gdzie miała oczekiwać go rodzina? Właściwie powinien ocknąć się w ambulatorium z wysuszonym gardłem i bólem głowy, efektami ubocznymi wentylacji płuc. Zawsze tak się działo, bez względu na to, czy lądował na stacji orbitalnej, czy Ziemi. Tym razem z jakiegoś powodu schemat uległ zmianie.

Dobiegł go szum z podziemi, po czym z setek fontann rozsianych po rozległej połaci ogrodu trysnęła krystalicznie czysta woda. Magellan stał moknąc i przyglądał się imponującej konstrukcji. Czy to rzeczywiście Wersal? Jest we Francji? A może to jedna z tych budowli –imitacji stawianych na całym świecie przez ekscentrycznych miliarderów? Miał w domu album o cudach nowożytnej architektury i Wersal stanowił w nim znaczącą pozycję. To co pamiętał ze zdjęć odpowiadało prezentującemu się przed nim widokowi. Z jakiego powodu miałby się znaleźć w tym miejscu?

„Ktoś mną manipuluje. Najpierw morderstwo Jasmin, teraz to. Może to sprawka Van Dysena? A co jeśli Holender nie jest tak krystalicznie uczciwy i na podstawie jakiś układów z Li Chon wrabia swoich klientów w przestępstwa i długoletnie wyroki w projekcjach zagarniając później gaże z ich kontraktów i premii? Sama możliwość wyboru projekcji była zastanawiająca. Musiał wiedzieć, że będę chciał wrócić do Hanza City. Jeśli tak było, to dlaczego nie gniję w celi ze staruchem?”

Fontanny umilkły. Lekki wietrzyk rozwiewał resztki rozproszonej wody. Magellan dostrzegł postać sunącą ku niemu jedną z dziesiątek wąskich ścieżek wspaniałego ogrodu. Wysoki mężczyzna odziany w czerwony uniform i białe spodnie płynnym ruchem zbliżył się do Magellana. Gdy już przed nim stał skłonił się lekko uwidaczniając pełnię swego ogromnego, haczykowatego nosa.

– Pana obecność to dla nas wspaniała nowina – rzekł z dziwacznym, jakby wschodnim akcentem – Mój Senior spodziewał się tego przybycia. Proszę podążać za mną.

Nie oczekując na odpowiedź mężczyzna ruszył przed siebie. W tym momencie zwieńczeniem jego tyczkowatej sylwetki był majtający się na wietrze kucyk. Magellan stał przez chwilę osłupiały próbując przeanalizować sytuację. Nie potrafił jednak wymyśleć naprędce niczego lepszego niż poddanie się biegowi wypadków. Ruszył więc przez ogród sadząc długie kroki, by nie zgubić oryginalnego przewodnika.

„Nie rozpraszaj myśli”

Skoncentrował się na ogrodzie, a właściwie całym systemie ogrodów, który roztaczał się wokół niego. Trudno było sobie wyobrazić ilu ludzi musiało pracować, by zaprojektować te wszystkie równo przycięte drzewa i krzewy składające się w różnokolorowe mozaiki, ścieżki i labirynty. Ponad wszystkim zaś górował oszałamiający kompleks pałacowy. Musiał być wspaniały skoro przez setki lat stanowił siedzibę rozkochanych w luksusie i sztuce królów Francji. Tak przynajmniej pisano w albumie. Magellan przeczytał go z wielką uwagą, bowiem interesował się architekturą. Kiedyś marzył o tworzeniu ponadczasowych budowli, skończył na rozkopywaniu gruntu zaschłych planet. W którymś momencie jego życia marzenia zabite zostały przez przyziemne potrzeby dnia codziennego. Umarły jak Jasmin na białej pościeli.

Zbliżyli się do zabudowania. Strome schody poprowadziły ich na ciągnący się dziesiątkami metrów taras. Na jego końcu Magellan dostrzegł coś jakby tablicę, albo baner reklamowy. Im byli bliżsi zorientował się, że to rozłożone na sztalugach płótno. Zgarbiona sylwetka na wózku inwalidzkim wprawnymi ruchami operowała pędzlem. Z perspektywy Magellana wyglądało jakby dyrygował niewidzialną orkiestrą. Kiedy dotarli na miejsce przekonał się, iż tajemniczym malarzem jest staruszek o naznaczonej licznymi zmarszczkami skórze twarzy. Na tym tle kontrastowały wielkie, niczym u kameleona, lśniące błękitem oczy. Z bliska ruchy jego rąk nie wydawały się już tak wprawne, bowiem krępował je gruby sweter i wydobywający się z rękawów system rurek wpiętych zapewne w nadgarstki, lub przedramię. Pompowały nieznany płyn z umiejscowionego po lewej stronie wózka pojemnika. Inne rurki wychodzące spod przykrywającej nogi brązowej narzuty odsączały żółtawą substancję do mniejszego naczynia.

– Bez tych witamin nie mógłbym się nawet porządnie wysikać – uśmiechał się komentując zdziwioną minę Magellana. Jego głos był słaby i zachrypnięty. Mężczyzna z orlim nosem natychmiast poprawił narzutę zakrywając szczelnie każdy kawałek odkrytego od pasa w dół ciała swego Seniora – Wspaniale cię widzieć. Nie wiesz nawet ile czekałem na to spotkanie, a dostrzegasz zapewne, że nie pozostało mi wiele czasu.

Pomimo tego, iż setki pytań kotłowały się w głowie Magellana postanowił zachować spokój. Jeśli to jakiś przekręt zapewne jego prowodyrzy liczą na zdenerwowanie ofiary. Ktokolwiek zagiął na niego haczyk nie miał zamiaru ułatwiać im zadania.

– Rozumiem twoje rozkojarzenie, wiele przeszedłeś i wiele jeszcze przed tobą – mówił staruszek świdrując go swymi niezwykłymi oczami – Układałem sobie w głowie tę rozmowę przez bardzo długi okres. Teraz się okaże co warte były te przygotowania.

Powiewy wiatru przybrały na sile. Szum setek drzew na chwilę przykrył okolicę dźwiękiem przywodzącym na myśl mknący skład międzykontynentalnej kolei.

– Uwielbiam to – kontynuował mężczyzna na wózku przymykając oczy. Wydawało się jakby rozmarzony odpływał w nieznane krainy – Ludwik XIV stworzył to miejsce, by udowodnić światu, że piękno i przepych potwierdzają wyższość kreacji nad zapędami destruktorów. Tak przynajmniej rozumiem jego motywy. Czujesz ten zapach? To raj dla zmysłów.

Rzeczywiście dobiegła ich woń kwitnących róż. To wszystko było zbyt dziwaczne. Magellan wiedział, że musi jakoś zareagować. Staruszek sprawiał wrażenie obłąkanego, jednak najwyraźniej znał go, albo tak mu się wydawało. Dalsze milczenie nie miało sensu. Musiał dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi.

– Kim jesteś ? – zapytał w końcu

– Tak więc ciekawość zwyciężyła – uśmiech ponownie wykwitł na twarzy tajemniczego malarza. Gestem ręki przywołał Magellana bliżej siebie. Mężczyzna podszedł stając u boku gospodarza. Z tego miejsca dostrzegł zapierającą dech w piersiach scenerię roztaczającą się na czymś, co omyłkowo wziął za płótno obrazu. Zdał sobie sprawę, że to coś w rodzaju matrycy ekranu o niespotykanej rozdzielczości. Z perspektywy lotu ptaka widział na nim górski krajobraz przeplatany gdzieniegdzie dolinami i wstęgami szlaków komunikacyjnych. Były miejsca gdzie zobaczyć można było malutkie kwadraciki zabudowań. Obraz przesuwał się. Teraz obserwowali rzekę rwącą w nieznanym kierunku. Cała perspektywa była tak realistyczna, że Magellan czuł na twarzy powiew rześkiego, górskiego powietrza. Starzec uniósł ku górze pędzel, który okazał się cienką, metalową pałeczką. Jego ręce zatańczyły w przestrzeni, czego rezultatem był płynący rzeką statek.

– Nie uważasz, że to miejsce zasługuje na więcej zieleni? – zapytał, po czym zakreślił dwa koła, a nad korytem wyrósł niewielki lasek. Mężczyzna wykonał ruch przywodzący na myśl woźnicę ściągającego końskie lejce i obraz uległ zbliżeniu. Teraz widzieli ludzi. Początkowo wyglądali jak ołowiane figurki, za chwilę osiągnęli naturalne rozmiary. Staruszek wydawał się być w siódmym niebie. Po lewej stronie ekranu wyświetliły się lśniące kolorowe punkty. Dotykał ich co jakiś czas i niewielką wioskę, która wyrosła podczas kilku ostatnich minut zasilał kolejny mężczyzna, lub kobieta.

„ O Boże, znam to miejsce. Te góry, rzeka i ..”

W tym momencie dostrzegł strzelistą wierzę kościoła Muchlekirche. Protestancka świątynia strzegła wiernych, którzy w coraz większej sile pojawiali się wśród wiejskich zabudowań. Teraz wiedział na pewno. Był tam lata temu podczas podróży poślubnej. Spędzili wraz z Alicją w położonej u podnóża szwajcarskich Alp wiosce dwa wspaniałe tygodnie. Nigdy ich nie zapomni.

– Stworzyłem to specjalnie dla was – powiedział starzec któremu uśmiech nie schodził z twarzy – Miało być pięknie i romantycznie. Wykonałem kawał dobrej roboty. Tryskałeś szczęściem jak niejedna tutejsza fontanna.

Magellan wpatrywał się w ekran czując mięknące nogi i serce walące rozszalałym rytmem. Mężczyzna na wózku umilkł. Dawał swemu gościowi czas na przetworzenie natłoku informacji. W pewnym momencie zwrócił ku Magellanowi swoje lśniące oczy, z których ten wyczytał sekret jego tożsamości. Nagle poczuł z nim jedność. Z jakiś niepojętych powodów starzec był mu bliski, bliższy niż ktokolwiek.

– Jesteś Marzycielem – bardziej wyszeptał niż powiedział.

Nie oczekiwał na potwierdzenie swego przypuszczenia, wiedział że ma rację. Trudno było określić stan, w jakim się znalazł. Złość? Ciekawość? Strach? Nikt nigdy nie widział Wielkiego Kreatora, choć dziesiątki tysięcy ludzi dziennie przemierzając kosmos zagłębiało się w jego projekcjach Właściwie panowało przekonanie, że Marzyciel jest maszyną. Genialną, inteligentną, ale jednak sztuczną technologią. A teraz on, przeciętny górnik z zaścianka świata stał przed kruchą postacią, która dla wielu była bogiem snu na jawie. Tylko jedno pytanie cisnęło się na usta.

– Dlaczego?

Marzyciel zakasłał, a sługa natychmiast otarł mu usta białą serwetką.

– Bo umieram, a zanim do tego dojdzie mamy jeszcze sporo do zrobienia.

– My?

– Tak właśnie jest

Słońce rozpoczęło marsz ku zachodowi. Część pomarańczowej kuli przysłoniły rosnące na skrajach ogrodów drzewa. Magellan nadal nie mógł uwierzyć w to, czego był świadkiem.

– To wszystko tutaj, ten pałac i ogrody…?

– To projekcja – odparł Marzyciel – Doskonała, nieprawdaż? Jedna z moich ulubionych.

„Skoro tak to dlaczego nie mam wizy LD? Przecież bez tego żaden człowiek nie może funkcjonować w projekcji”.

– Pamiętaj, ja podejmuję tu wszelkie decyzje – rzekł Marzyciel, jakby potrafił czytać jego myśli – Wiza LD ma jedynie wartość porządkową i legalizacyjną. Człowiek chce odróżniać się od „wytworów”. Poza tym wiza to nic nie znaczący tatuaż.

– Moja podróż poślubna też nic nie znaczyła ? – Magellan cały czas miał przed oczyma widziany przed chwilą krajobraz alpejskiej wioski – To niemożliwe by była projekcją, przecież wyjechaliśmy tam z naszego domu na Ziemi. Projekcje przydziela się tylko na czas podróży międzyplanetarnych. To jakaś cholerna mistyfikacja.

Marzyciel spuścił na chwilę wzrok. Wpatrywał się w marmurową posadzkę tarasu, zupełnie jakby wymalowane na niej wzory przynosiły odpowiedzi na wszelkie pytania. Zakasłał ponownie, jednak tym razem gestem ręki powstrzymał reakcję sługi. Sam otarł ślinę rękawem swetra. Po chwili nadzwyczaj sprawnym ruchem obrócił wózek i używając zamontowanego po lewej stronie drążka uruchomił mechanizm napędu i podjechał ku Magellanowi.

– Mój drogi wędrowcze, nie ma żadnego domu na Ziemi – mówił cichym spokojnym głosem – Nie ma żony, dzieci i świata, który znasz. Choć może źle się wyraziłem. On istnieje, ale tylko i wyłącznie w mojej wyobraźni. To sen na jawie, projekcja, której ty jesteś głównym aktorem. I choć wiem, że będzie ci trudno to pojąć, ty też nie istniejesz.

W tym momencie wiedział na pewno, podający się za Marzyciela mężczyzna był obłąkany. Magellan nie miał pojęcia z jakich powodów próbowano go wmanipulować w to oszustwo. Chciał jak najszybciej wrócić do domu, prawdziwego który pamiętał. Tylko o tym marzył.

Nagle poczuł przebiegające całe ciało ciarki. Prawa ręka zaczęła niemiłosiernie swędzieć, co po chwili zostało zastąpione piekącym bólem.

– Są rzeczy, które można pojąc jedynie na bazie doświadczenia.

Głos Marzyciela dochodził jakby zza światów. Teraz ręka Magellana zaczęła pokrywać się ropiejącymi pęcherzami. Skóra topiła się ukazując nagie mięśnie, później kości, a następnie rozpłynęła się w powietrzu rozbita na miliardy mikroskopijnych cząsteczek. Ściekający krwią kikut przedramienia tkwił samotnie potęgując przerażenie. Magellan krzyczał, wył jak mógł najgłośniej obserwując jak z nieznanych powodów ulega destrukcji.

– DOSYĆ !!! PRZESTAŃ!!!

Wystarczył jeden ruch starej, zniedołężniałej ręki , by ciało Magellana powróciło do swej pierwotnej postaci. Mężczyzna kulił się na posadzce szlochając cicho. Marzyciel nie reagował, czekał cierpliwie. Magellan podnosił się z trudem, gdy dostrzegł wyciągniętą ku sobie delikatną dłoń.

– Tak naprawdę, to dużo nie straciliśmy – rzekł miękki, znajomy głos – Tok projekcji jest o wiele bardziej fascynujący od brudu realnego świata. Nie masz pojęcia ilu ludzi bez zmrużenia okiem zamieniłoby się z nami.

Alicja wyglądała tak samo, jak w chwili gdy widział ją po raz ostatni. Krótko ścięte, kasztanowe włosy mieniły się w niknącym świetle zachodzącego słońca. Kiedy to właściwie było? Obok niej, wczepiony malutkimi rączkami w udo stał Adaś. Był wspaniały, tak do niego podobny.

„Są atrapami. Wszystko, czego doświadczyłem jest jedną wielką iluzją”

– Kochałam cię i nadal kocham – powiedziała Alicja – Nie wiedziałam o tym wszystkim, póki nie spotkałam Marzyciela. Nie obchodzi mnie to, czym jesteśmy. Jeśli wszystko dobrze się potoczy możemy zostać razem, jak długo zapragniemy.

Chciał coś powiedzieć, ale nie mógł wydobyć z siebie słowa. Wspomnienie domu i rodziny stało się odleglejsze od planet, na których tak naprawdę nigdy nie bywał.

– Wierz mi, że nie chciałem by do tego doszło – mówił Marzyciel patrząc na stojącego przed nim zrezygnowanego mężczyznę – Prawda jest zapewne bardziej bolesna od spalonej ręki, ale nic na to nie poradzimy. Musimy się z tym uporać, bo pozostało niewiele czasu.

Starzec wyciągnął przed siebie trzęsącą się dłoń, Magellan dopiero teraz dostrzegł powykrzywiane, blade palce. Dziwił się jak można było w nich cokolwiek utrzymać. Marzyciel szybko ukrył ręce pod kocem. Gdy słoneczna kula dotknęła widnokręgu rozpoczął swą opowieść.

– Toczy mnie choroba, śmiertelny wirus, który zakaża swym jadem wszystko, co jestem w stanie stworzyć. Nie potrafię z nim walczyć, przegrywam. W moje projekcje, z natury klarowne i neutralne wkradło się zło w najczystszej postaci. Obrazy wykrzywiają się, linie czasu i miejsca zmieniają swój bieg. Dochodzi do niezaprogramowanych gwałtów i morderstw. Nie panuję nad tym. Najgorsze jest jednak to, że wirus wykrada się poza projekcje i zaraża ludzkie umysły. Pożywia się nimi jak pasożyt. Jeśli przejmie nade mną kontrolę zakazi całą cywilizację.

Magellan wspomniał arachidy.

– W końcu wyciągasz właściwe wnioski – pochwalił Marzyciel – Nabyłeś wystarczająco wiele doświadczeń. Podejdź bliżej coś ci pokażę.

Na ekranie pojawiło się Hanza City w pełnej okazałości. Obraz skupił się na jednym punkcie i przybliżył go. Magellan zdumiony widział siebie walczącego z arachnidem. Choć był pewien, że odparł atak, teraz widział na pewno jak jedna ze ssawek wielkiego owada zagłębia się w jego stopie. Pomimo tego zadał pajęczakowi kilka ciosów i ten odpełzł. Pamiętał ogromne zmęczenie. Usiadł na ławce i zamarł na kilka chwil. Po jakimś czasie ocknął się i ruszył biegiem w kierunku Hanza Center.

„To niemożliwe. Przecież było inaczej”

Magellan gnał jak szalony. Wpadł do wnętrza budynku i bez zastanowienia ruszył w kierunku wind. Ekran pokazał go wysiadającego na pięćset pięćdziesiątym piątym piętrze i zmierzającego ku apartamentowi osiem tysięcy trzysta dwadzieścia. Zapukał do drzwi, które po chwili otworzyła piękna kobieta. Rozchyliła usta w zdumieniu, po czym rzuciła mu się na szyję. Weszli do środka. Całowali się. Magellan wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni. Zagłębili się w białej pościeli, rozebrał ją. Wyjęty zza paska nóż bardzo łatwo przeciął tętnicę szyjną. Nie oponowała. Tylko czekała próbując odnaleźć w jego oczach przyczynę mordu. Magellana nie było już jednak w pokoju. Gnał przed siebie w kierunku wyjścia z Hanza Center i miejsca, w którym stoczył walkę z arachnidem. Nikt go nie niepokoił. Usiadł na ławce i ponownie przymknął powieki. Ocknął się po chwili i zdezorientowany zmieszał z tłumem, który pchał go ku przeznaczeniu.

– Ty też zostałeś zainfekowany – skomentował przedstawioną wizję Marzyciel – To miała być ostateczna próba, musiałem zobaczyć jak zareagujesz. Wirus wtoczony przez arachnida zidentyfikował cię jako człowieka, przejął kontrolę, rozpoznał to, na czym ci najbardziej zależy i postanowił zniszczyć. Potrafi manipulować czasem i przestrzenią.

Marzyciel wskazał ponownie na ekran. Wyświetlił się na nim nowy obraz.

Widzieli odzianego we frak mężczyznę z pustymi, niczym czarne dziury oczodołami i przebitą czaszką. Siedział na ławce ustawionej w mrocznym wnętrzu starej świątyni. Kikut przywodzący na myśl smyczek tkwił z czoła przytwierdzając na nim podłużną tabliczkę. Widniał na niej niewyraźny napis:

N I H I L I Z O R

– W taki sposób obwieścił mi swoje istnienie. To była ważna projekcja. Miała traktować o genialnym muzyku i jego orkiestrze. Tyle z niej pozostało. Ta agresja pokazała jak kruche jest moje dzieło.

Wyraz zniszczonej twarzy starca zdradzał ból, jaki wywołało wspomnienie.

– Widzisz więc, jest sprytny i okrutny. Twoja obecność w apartamencie Jasmin i mord nie zostały nigdzie zarejestrowane. Gdybym sam bacznie cię nie obserwował nie wiedziałbym jak to się stało. Nie jesteś jeszcze na tyle mocny, by odeprzeć wirusa od razu, ale w końcu ci się udało. Wyparłeś go i pozostałeś sobą. Jad arachnida zadziałał jak szczepionka. Jestem pewien, że wystarczająco cię uodpornił.

Staruszek jakby jeszcze bardziej się zgarbił. Posmutniał, a błękitne oczy zaszły mgłą.

– Zadaj je – rzekł

– Co?

– Pytanie, które trapi cię od długiego czasu. Chcesz wiedzieć kim jestem i dlaczego to robię. Jak to się stało, że tworzę wizje, które pozwalają człowiekowi przemierzać bez lęku kosmos, panować nad światami i eksploatować je? To naturalna ciekawość.

– Jesteś człowiekiem? Maszyną? Bogiem?

– Odpowiedź na te wszystkie pytania jest niezwykle prosta. Nie wiem. Po prostu nie pamiętam

Marzyciel zwrócił twarz ku niebu.

– Czasem śnię o białym pokoju i palecie farb, która się w nim znajduje. Dostrzegam wysoką, zamgloną postać wyciągającą do mnie dziwne ręce, jakby chciała poprowadzić w nieznane miejsce. Ale sen się urywa i pozostaję sam bez wspomnień. Nihilizor wgryzł się we mnie dostatecznie głęboko, by wyżreć je doszczętnie. To część destrukcyjnego procesu, który zaplanował. Jedyne czego jestem pewien, to fakt, że potrafię tworzyć, a to co robię ma przełożenie na funkcjonowanie ludzkiego umysłu. Zorientowałem się, że coś jest nie tak, bowiem tok projekcji przeczył moim ideałom. Pierwszym sygnałem jego obecności było zainstalowanie w projekcjach podspotów, później przyszła ta koszmarna wiadomość. Nie mogłem nic na to poradzić, byłem bezsilny. Wprowadziłem system destrukcji zainfekowanych projekcji, a później wszystkich, które dłużej funkcjonowały. Anihiliza nic jednak nie dała. Myślę, że wirus zdążył zakazić ludzkie umysły i w chwili podłączenia do nowej projekcji zaraża dalej. Wtedy naszła mnie myśl o tropicielu. Jeśli sam nie potrafię zniszczyć wirusa, wyhoduję łowcę, który to zrobi – antywirusa. Musi być sprawny, odporny i bezwzględny. Najlepiej, żeby posiadł ludzką mentalność, ta bowiem spełnia kilka z zakładanych cech i jest lepem na Nihilizora. I tak powstałeś Magellanie, synu mej wyobraźni zaopatrzony w pozorne człowieczeństwo wysłany w rejs po projekcjach, by nabywać doświadczeń. Twoja misja trwała bardzo długo, przemierzyłeś setki projekcji, a jednak wirus nie umiał przejąć nad tobą kontroli. Wiem, ze próbował wielokrotnie i że jest bardzo rozjuszony niepowodzeniem, zapewne podejrzewa podstęp. Rozpoznaje cię jako człowieka, ale nie potrafi zarazić twojego umysłu, bo go nie posiadasz. Nauczyłeś się unikać ryzykownych sytuacji zyskując jednocześnie odporność. To go denerwuje i zacznie popełniać błędy. Konfrontacja jest nieunikniona. W końcu się ujawni, a wtedy staniesz z nim twarzą w twarz i będziesz musiał pokonać. Oczywiście nie wie o twoim przeznaczeniu. Niemożność skażenia kwalifikuje jako jednostkowe niepowodzenie. Do czasu. I pamiętaj o jednym, nie jesteś atrapą. Jesteś projekcją samą w sobie, najwyższą formą, jaką potrafiłem stworzyć. Nie jedyną zresztą, ale najbliższą ideałowi.

Sługa Marzyciela uchylił wysokie drzwi prowadzące do wnętrza pałacu. Na taras wyszły znajome postaci. Van Dysen miał ten sam, emanujący profesjonalizmem wyraz twarzy, Trupogłów wydawał się potężniejszy niż kiedykolwiek, a krępy policjant z komisariatu w Hanza City nie sprawiał wrażenia tak zawziętego. Spoglądali na Magellana z wyrazem lęku i podziwu.

– Mięliście równe szanse, każdy z was powstał, by zwabić i zgładzić Nihilizora, jednak w ostatecznym starciu tylko tobie udało się odeprzeć infekcję. Pozostali, by przetrwać wymagali mojej interwencji. Teraz staną się przynętą dla wirusa. Wiem, że jest próżny, czuję z nim dziwną więź. Czasem mam poczucie, że mnie obserwuje, zaczaja się i upaja widokiem chorego starca, choć z jakiś powodów odracza ostateczne uderzenie. Uważa się za geniusza, dlatego niepowodzenia go drażnią. Nadejdzie chwila, że zapragnie osobiście rozprawić się z przeciwnościami i wtedy musicie być w pogotowiu.

Mr

Koniec

Komentarze

Nie jestem pewien, czy końcówka, która jest zdecydowanie ciekawsza niż początek, nie powinna aby znaleźć się na początku. W ogóle wydaje mi się, że ten tekst zyskałbym, gdyby autor inaczej, bardziej "filmowo" go zmontował. Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka