- Opowiadanie: mirdain - Nie jest dobrze, część I

Nie jest dobrze, część I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie jest dobrze, część I

Było już grubo po północy.

Mężczyzna kaszlnął, opatulając się szczelniej płaszczem, wykonanym z niezwykle drogiego, ale i niezwykle cieniutkiego materiału, nazywanego w Imperium djarri. Wyjął z kieszeni mosiężny klucz i otworzył nim masywne, żelazne drzwi, ozdobione jedynie zakratowanym okienkiem o bardzo mizernych rozmiarach, po czym szybko przekroczył próg i dokładnie zamknął je za sobą. Ruszył żwawo przez ciemne lochy, stawając co i rusz na szczurze kości, wymieszane z odchodami tychże zwierząt. Błyskawicznie wyjął zieloną chusteczkę, spryskaną drogimi perfumami i przyłożył ją sobie do nosa.

Poczuł ulgę.

Marcus Fraudster, delikatnie już łysiejący, krzepki czterdziestolatek, obecny namiestnik Imperium i najbliższy współpracownik Imperatora, postrach i najgorszy z koszmarów wszystkich obywateli państwa, przystanął po krótkim marszu pod kolejnymi drzwiami; również żelaznymi, jednakże nie dało się w nich znaleźć żadnego, nawet najmniejszego otworu. Chwilę szukał klucza, mnąc w ustach najbardziej wyrafinowane przekleństwa w kierunku fatalnego, nikłego oświetlenia, jakie dawały przygasające już pochodnie. Otworzył jednak drzwi i stanął oko w oko z osobą, która – jak wielu mówiło – była jedyną osobą w całym Imperium, której namiestnik był niestraszny. Ba, wielu powiadało, że to namiestnik lał w pory przed każdym spotkaniem z tymże śmiałkiem.

– Czołem, Angven – mruknął niepewnie Fraudster, wkraczając powoli do pomieszczenia. – Jeśli masz w planach rzucić się na mnie, odpuść. Nie jestem Imperatorem, po pierwsze. I tak nie uciekniesz, po drugie.

Człowiek nazwany Angvenem przetarł nawykłe już do ciemności oczy, poczekał chwilę aż światło znajdujących się za namiestnikiem pochodni przestanie krzywdzić oraz niemiłosiernie uderzać w jego oczy i powstał niezgrabnie, otrzepując przy okazji swój czarny płaszcz z kurzu, po czym spojrzał z nieukrywaną niechęcią i odrazą na Fraudstera. Kiwnął głową w jego kierunku, a jego poirytowane chwilę wcześniej oblicze emanowało uśmiechem. Cholernie, wręcz skurwysyńsko kpiącym uśmiechem.

Namiestnik nie dał się jednak zbić z tropu.

– Nie wierz plotkom. Nie boję się ciebie. Jak sam widzisz, za moimi plecami nie stoi uzbrojony po zęby kilkuosobowy, prywatny oddział. Ha, jestem sam samiutki.

Angven rzucił krótkie, urwane spojrzenie na rozmówcę.

– I dlatego masz na sobie skórznię a u pasa półtorak? Kto by pomyślał… Przyłazić do osłabionego, zmęczonego i bezbronnego więżnia w uposażeniu… Ha, w istocie, zero strachu.

Fraudster puścił uwagę mimo uszu.

– Jak leci życie w izolatce? – teraz kpina wskoczyła na usta namiestnika. – Tuszę, że niczego ci nie brakuje.

– Bywało lepiej – odparł więzień słabym głosem, co nie uszło uwadze Fraudstera. – Zimno i mokro, ale ujdzie… Zawsze uchodzi. Swoją drogą cieszę się, że mam okazję by osobiście podziękować szlachetnemu namiestnikowi za wino, które dostaję niemalże do każdego obiadu. O ile to jest pora obiadowa, nie jestem zbyt zaznajomiony z czasem, jaki aktualnie panuje. Acz dziękuję, doceniam, chociaż, po prawdzie, gorszych szczynów w ustach nigdy nie miałem.

– Niezłe doświadczenie musiało być ze szczynami – namiestnik popisał się wybitnym sucharem, acz widząc beznamiętność w oczach więźnia darował sobie dalsze komentarze – Chciałeś, więc masz, Rhaumie. Przyznaję, ciężko było cię dorwać, sukinsynu… Tutaj, w tym pieprzonym więzieniu na samym końcu świata siedzą najgorsze kutasy, ale powiem ci szczerze, że z ciebie… Chociaż to zabrzmi dziwnie… Bądź bo bądź to porządny z ciebie kutas.

– Po raz kolejny doceniam, Fraudster. Nawet nie wiesz jak bardzo.

– Pan Fraudster, jeśli już – warknął namiestnik, zbliżając się nieco pewniejszym już krokiem do więźnia. – Dawno się nie widzieliśmy.

– W istocie – Angven kiwnął głową. – dawno.

– Masz jednak cholerne szczęście, łowco, że dostąpiłeś do tego zaszczytu – Fraudster podrapał się po nosie. – Gdybym miał pełne prawo decydowania o losie… Ach, gdyby to zależało ode mnie… Już dawno byś wisiał, ale Imperator zażyczył sobie, żebyś siedział w tej pieprzonej izolatce do usranej śmierci, która niechybnie już się nad tobą nachyla. Te warunki… Warunki! Ta pieprzona nuda mają cię wykończyć, wyniszczyć… I w końcu to zrobią. Nie krzyw się, łowco, to nie potrwa długo, ale potrwa na tyle, byś zobaczył, co to znaczy cierpieć. Było pomyśleć wcześniej, zanim rzuciłeś się na samego Malcaume'a. Cóż ci strzeliło do tego pustego łba? Cóż za kretyn rzuca się na władcę największego i najpotężniejszego państwa śwaita?! Chyba tylko ty jesteś osobą do tego zdolną… – namiestnik urwał, cały roztrzęsiony, po czym spojrzał w czerwone oczy Angvena. – Kto i ile ci dał?

– Moja sprawa.

– A jużci… Twoja… Chronisz… przyjaciela? Zobacz jak ten przyjaciel zrobił cię w chuja… Widząc, iż tylko zraniłeś miłościwie nam panującego i że ten na pewno przeżyje, wręcz z miejsca wydał nam cię w nasze ręce. Na nieszczęście, ale oczywiście – anonimowo. Ale ty przecież wiesz, kto jest winien tego bałaganu… Winien tego, że siedzisz w pierdlu. Bo ty przecież… Ach, niech stracę, przygotuj się na komplement.

Angven skrzywił się i westchnął.

– Ta?

– Ta – burknął namiestnik. – Gdyby twój… tfu-tfu, psia jego mać… zleceniodawca nie był pieprzonym tchórzem to za cholerę bym cię nie znalazł. Bo ty… Tak zauważyłem, że gdy nie chcesz, żeby ktoś cię odnalazł, to nikt cię nie znajdzie. Mam rację?

– Masz.

– Mógłbyś przestać odpowiadać jednym słowem?

– Nie.

– Angven… – jęknął Fraudster. – Na bogów, nie kpij sobie. To poważna sprawa.

Łowca splunął na ziemię z delikatną irytacją, odchrząknął i uniósł wzrok, spoglądając krzywo na Fraudstera – nie próbował, nie silił się nawet by ukryć pogardę i wściekłość, które gromadziły się w jego oczach niczym stado rozzłoszczonych pszczół w ulu.

– A co ja ci mam niby powiedzieć? Mam swoje zasady, nie wydaję zleceniodawców, choćby nawet ich zlecenia były… niemoralne.

– Niemoralne? Chore! Niewybaczalne! – wykrzyknął namiestnik, zaciskając pięści. – Ja wiem, że wy, wy pieprzeni najemnicy, macie lekkiego świra, lubicie zabijać, lubicie taplać się we krwi. Kurwa, nie mam nawet pewności, czy wręcz nie pijecie jej jak pieprzone dzikusy. Byłeś brutalny, nawet jak na was wszystkich, zachowywałeś się przez cały czas jak sotatni skurwiel, ale na litość bogów… Pomagałeś nam! Polowałeś na banitów, skazańców, gwałcicieli… Ba! Wręcz pomagałeś Imperium, wręcz wystawiałeś swoją niezwykle cenną dupę do walki! A tu nagle… Za byle gówniane pieniądze… Atakujesz, rzucasz się na najwyższą władzę w tym państwie! Cholera, na tym padole łez! Masz szczęście, że tylko go raniłeś Malcaume'a i zdołał wydać rozkaz. Inaczej… Zdjęliby z ciebie skórę na żywca.

– Mój zleceniodawca dał naprawdę dużo – Angven zaśmiał się cicho, a z jego twarzy zniknęła irytacja. – I przestań mi tu chrzanić swych wywodów o moralności, o sile wyższej i o całym tym boskim gównie. Mnie prawisz wykłady? Mnie? Człowiekowi, który od trzech miesięcy jako jedyne zajęcie ma patrzenie w przestrzeń? Dla którego jedynym towarzyszem jest ciemność? Daruj sobie, Fraudster. I bój się, bój! W końcu się stąd wydostanę. Może prędzej niż myślisz, a wtedy… Módl się, żebym cię nigdy nie dorwał.

– Z tego więzienia nie da się wydostać – rzekł oschło namiestnik. – Po prostu, cholera jasna, nie da się. Na bogów, tutaj są najgroźniejsi przestępczy i banicy, jacy stąpają po ziemiach Imperium. Wokół jest olbrzymi mur, liczne wartownie… To są moi najlepsi ludzie, Angven… I ty chcesz się stąd wydostać?

– Zakład?

– Zakład? Kpisz ze mnie?

– Nie śmiałbym.

Angven podszedł kilkoma szybkimi krokami do namiestnika i położył mu rękę na ramieniu, zbliżając swoją twarz do jego. Namiestnik dobył miecza.

– Nie waż się… Odsuń się…

Angven wyszczerzył zęby, po czym zacisnął palce. Fraudster syknął.

– Nie żartuję, ujebię ci dłoń…

– Czego ty tak naprawdę chcesz? – Angven odepchnął namiestnika i odwrócił się do niego plecami . – Czego ty chcesz? Nie uwierzę, że namiestnik Imperium nie ma nic lepszego do robienia niż pogawędki z więźniami skazanymi na izolację i odosobnienie. Nie uwierzę, choćbyś w dowód tego zeżarł swoje własne gówno.

Fraudster przygryzł wargi, schował miecz i podszedł kilka kroków w stronę Angvena i zatrzymał się jeno metr przed nim. Łowca odwrócił się szybko.

– Tacy ludzie jak ty nie żyją na tyle długo, by chełpić się swoją przenikliwością – warknął namiestnik, zakładając ręce na klatce piersiowej. – Tak, łowco, masz rację, mam do ciebie sprawę. Nawet dwie. Póki co, dwie. Pierwszą niestety spieprzyłeś, ale spodziewałem się, że nic z ciebie nie wyciągnę po pierwszej rozmowie. Wrócę jednak z tą sprawą… Oj, niech piekło mnie pochłonie, ale wrócę, a wtedy wytoczę inne działa, bardziej skuteczne i zaczniesz śpiewać cudne arie operowe, o tym kto nasłał cię na Malcaume'a. A druga… Druga… Druga… Hmm…

– Druga? – Angven wykrzywił wargi.

– Musisz zrobić miejsca dla gościa – mruknął namiestnik, uśmiechając się paskudnie. – Mam dla ciebie wspaniałego współlokatora. Tak, tak, w tej celi oprócz ciebie zamieszka też ktoś inny… Świr. Totalny, kompletny, wyjęty prosto z encyklopedii perfekcyjny przypadek świra, któremu brakuje piątej klepki.

Angven pokręcił głową.

– Oho. Robi się ciekawie.

– Nie martw się, nie jest groźny, ale… – Fraudster obrócił się na pięcie i skierował się powolnym krokiem w stronę wyjścia, zatrzymując się przed progiem i rzucając krótkie spojrzenie łowcy. – Ludzie, którzy wierzą w krainę smoków i są gotowi uciąć sobie penisa, że znajdą do niej drogę i wrócą w chwale na smoczych skrzydłach, wśród ognia i krwi, to nie są normalni ludzie. Powidają, że jest to jakiś pieprzony magik za dychę, któremu się w dupie poprzewracało od tych wszystkich cholernych legend, ksiąg i całego tego gówna, które trzymają w swoich wieżach, chatach, domkach na bagnach czy bohowie raczą wiedzieć gdzie jeszcze. Taaak, to czysta złośliwość z mojej strony.

– Czarodziej z krainy smoków? – łowca podrapał się po brodzie, zmarszczył brwi, po czym przysiadł w kącie w tej samej pozycji, w jakiej zastał go namiesntik. – Nie jest to historia, w którą nie da się uwierzyć… Nie patrz tak na mnie! Kpina, która miała miejsce w twojej wypowiedzi powinna odejść w diabły. O nie, nie, Fraudster, nie przerywaj. Wiesz czemu tak mówię, hę? Bo w każdej, cholera jasna, w każej legendzie jest ziarnko prawdy, ale większość ludzi jest taka jak ty, zbyt słaba, by uwierzyć legendzie, by poddać się jej mocy. Bez wyobraźni, bez nadziei, bez wiary. Większość ludzi jest taka jak ty, naprawdę, więc wiesz o czym mówię. Słaba… Jeszcze pożałujecie swojej pogardy i niechęci wobec wszystkiego co inne.

– Ha! No proszę! – Fraudster wręcz podskoczył z rozbawienia. – Czyli ty też wierzysz w smoki! To się dobraliście! Otworzę tutaj prawdziwy salon świrów, który niestety potem zamieni się w mauzoleum świrów. A ty co? Ja wiem, że wspomniałem o salonie, ale nie piękności, więc przestań się miziać po mordzie.

– Ty… Fraudster… Przysłałbyś mi tutaj na jakiś czas jakiegoś patałacha z pochodnią, miską z wodą, mydłem, brzytwą i lustrem, co? Cholera jasna, zarosłem się jak dziki Południowiec, a przecież jak stąd wyjdę to pierwszą rzeczą jaka będzie to wizyta w kurewsko wytrawnym burdelu.

Namiestnik zmrużył oczy.

– Pomyślimy… – Fraudster przekroczył próg izolatki, po czym westchnął głośno. – Rhaumie?

– Tak?

– Żałuję, że to się tak ułożyło. Żałuję, że nie jesteś w moim oddziale.

Fraudster pokiwał głową, odchrząknął i opuścił pomieszczenie z wyrazem dziwnego, niepojętego zaskoczenia na twarzy. Namiestnik nie potrafił potraktować tego człowieka tak, jak traktował każdego innego więźnia. Może to bijąca z postaci łowcy… szlachetność? Może świadomośc tego, że miecz przy pasie zdałby się na nic, gdyby ten mężczyzna rzucił się na niego z gołymi rękami? Tak, Angven Rhaumie, łowca czarnoksiężników z księstwa Dartian, cieszył się niesamowitym szacunkiem u swoich wrogów, których mu nie brakowało, prawdę mówiąc. Tylko nikt otwarcie nie potrafił się przyznać do tego, nikt nie potrafił stanąć przed łowcą i powiedzieć mu, że go nienawidzi i życzy mu brzydkiej, paskudnej i bolesnej śmierci. Bo nikt nie pragnie widzieć stojącej nad sobą postaci o czerwonych oczach, wycierającej zakrwawione ostrze miecza. Nikt nie chce leżeć na ziemi, rzygać krwią na każdą stronę i spoglądać na flaki. Swoje flaki.

Koniec

Komentarze

Poczekam, co napiszą inni.

A co można napisać? Mamy otóż sytuację, która może się rozwinąć na jeden + miliard sposobów (najbardziej prawdopodobny - klasyczny oraz miliard innych). Nic z niej szczególnego nie wynika. Styl nie powala. Styl nie odrzuca.
W zasadzie, to do napisania jest tylko tyle, że poczekamy, zobaczymy. Przynajmniej moim skromnym zdaniem.

Na początek kilka uwag:
'Człowiek nazwany Angvenem przetarł nawykłe już do ciemności oczy, poczekał chwilę aż światło znajdujących się za namiestnikiem pochodni przestanie krzywdzić oraz niemiłosiernie uderzać w jego oczy i powstał niezgrabnie, otrzepując przy okazji swój czarny płaszcz z kurzu, po czym spojrzał z nieukrywaną niechęcią i odrazą na Fraudstera.' - to zdanie jest za długie. Ostatnią część z powodzeniem mogłabyś oddzielić kropką. Nie ma sensu tworzyć takich długich zdań, bo sam nie zauważysz, kiedy się zaplączesz.
'- Jak leci życie w izolatce? - teraz kpina wskoczyła na usta namiestnika.' - kpina NIE MOŻE wskoczyć na czyjeś usta. Może ewentualnie zabrzmieć w głosie.
'- Niezłe doświadczenie musiało być ze szczynami - namiestnik popisał się wybitnym sucharem, acz widząc beznamiętność w oczach więźnia darował sobie dalsze komentarze.' - łączysz archaizmy i potoczyzmami używanymi dzisiaj i nie brzmi to za dobrze, przynajmniej według mnie...
'- A jużci... Twoja... Chronisz... przyjaciela? Zobacz jak ten przyjaciel zrobił cię w chuja...' - tutaj to samo, połączenie 'jużci' i 'zrobić w chuja'.
'Bądź bo bądź to porządny z ciebie kutas.' - chyba bądź co bądź.
A co do całości - podobają mi się dialogi, są takie żywe :)
I zakończenie. ZWŁASZCZA zakończenie. Ostatnie dwa zdania bardzo ładnie wszystko podsumowują i zamykają fragment.
Wiem, że się czepiam szczegółów i mój komentarz może nie wyglądać optymistycznie, ale ogólnie mi się podobało, naprawdę i czekam na następną część :)

@ Milika - gdybym spodziewał się samych optymistycznych komentarzy to nie wrzucałbym tutaj tego fragmentu. :> jednakże dziękuję za uwagi i na pewno postaram się te błędy poprawić już od następnej "części", której aktualna wersja musi przygotować się na kilka poprawek. :)

Cóż by tu rzec... przeczytałam, nie nudziłam się, wręcz przeciwnie. Podoba mi się klimat. Jak dla mnie trochę za dużo chujów, penisów i kutasów, ale to kwestia gustu. Nie namawiam do pisania tego typu opowiadań stylem literatury pięknej i wyniosłej, ociekającej patosem, ale w tak krótkim fragmencie trochę za dużo jak dla mnie przekleństw. Poza tym ciekawi mnie co dalej wymyslisz i jak to się wszystko ułoży, więc chętnie kolejną część przeczytam. Błędów już w poprzednich komentarzach wskazanych nie będę wytykać, aczkolwiek powiem jeszcze że kilka głupich literówek się wkradło i jak sam przeczytasz jeszcze raz fragment to zauważysz. Piszesz na dobrym poziomie, obyś dalej się rozwijał to mistrzostwo pióra jest w zasięgu twej ręki ;)

Milika napisała: łączysz archaizmy i potoczyzmami używanymi dzisiaj i nie brzmi to za dobrze, przynajmniej według mnie...
Nie tylko według Ciebie. A brzmi to całkiem źle...
(...) mnąc w ustach (...) ---
- I dlatego masz (...) u pasa półtorak? Kto by pomyślał... Przyłazić do osłabionego, zmęczonego i bezbronnego więżnia w uposażeniu... ---
(...) zarosłem się jak dziki Południowiec, (...) ---

I nie tylko to...

@ Aniamania - faktycznie, zawsze słyszałem, że używam zbyt dużo przekleństw, chociaż sam mam odmienne wrażenie, ale na pewno wezmę to pod uwagę. :)

@ Adam KB - z uposażeniem faktycznie się pomyliłem, zdarza się, z "zarosłem się" taka forma została użyta specjalnie, natomiast nie wiem, gdzie jest błąd w "mnąc". : >

No niestety, ale w/p rozmowa dwóch debili chuj wie o czym nie przypadła mi do gustu.Podobnie jak Fasoletti ( jeden z użytkowników tego portalu, jakbyś nie wiedział) używasz mnóstwa przekleństw, tylko że przy opowiadaniach Fasolettiego ten Twój wygląda jak żadka sraczka przy twardym stolcu.

miąć ndk Xc, mnę, mniesz, mnij, miął, mięła, mięli, mięty
przez dotykanie, ściskanie w ręce pozbawiać coś gładkości, równości; gnieść
Miąć papier.
Miąć czapkę w rękach.
miąć się stawać się niegładkim, nierównym; łatwo ulegać gnieceniu, tracić gładkość; gnieść się
Ta sukienka zupełnie się nie mnie.
------------------------
mleć ndk XI, mielę, mielesz, miel, mełł, mełła, mełli, mielony
kruszyć, rozdrabniać, rozcierać coś na drobne cząsteczki (na proszek, na miazgę), posługując się odpowiednimi przyrządami i urządzeniami mechanicznymi; przerabiać zboże na mąkę, kaszę
Mleć kawę, mięso.
Mleć zboże na mąkę.
Czekolada mielona.
Pieprz, cynamon mielony.
 pot. Mleć językiem, ozorem itp.; mleć w kółko, mleć byle co itp. --- mówić szybko, dużo, bez zastanowienia; paplać, trajkotać
 Mleć w ustach (w zębach, przez zęby itp.) jakieś słowa, przekleństwa --- wypowiadać jakieś słowa, przekleństwa z zaciśniętymi (np. z gniewu) szczękami
Na jednym (na kimś) się mełło, na drugim (na tobie, na was itp.) się skrupi --- jeden nabroi, a ktoś drugi za to odpowiada
przen.
a) zwykle w odniesieniu do mechanizmów: obracać, kręcić czymś; odwracać coś, mieszać w czymś
Samolot kołuje, mieląc śmigłem.
Turbina miele kołami wodę.
b) powoli coś jeść, żuć; obracać coś w ustach, poruszać językiem
Mleć w ustach jedzenie.
mleć się być mielonym
Zboże się miele.
------------------
Te cytaty ze słownika PWN powinny wyjaśnić kwestię, czy w ustach mniemy, czy mielimy.
-----------------
Zarosłem się. Zgoda, w wypowiedzi może pozostać jako zwrot charakterystyczny dla danej postaci, używany konsekwentnie w każdej kwestii, dotyczącej włosów i zarostu na twarzy.

@ AdamKB - czyli przez pół swojego życia żyłem nieświadomym błędem. Dzięki za poprawienie mnie.

@ AdamKB - czyli przez pół swojego życia żyłem nieświadomym błędem. Dzięki za poprawienie mnie.

Takie sobie. Niezwykle rzadko zdaża się taki tekst, który nie budzi we mnie żadnych emocji. Neutralny, a więc plus za to, że nie zniechęca i minus za to, że nie porywa. Pozdrawiam.

Wrażenia mam podobnie do PP - nie zniecheca i nie zachęca.
Plusy - da się to czytać, napisane jest poprawną polszczyzną - a to nie zawsze się zdarza na tym portalu. Treść nie odstręcza i nie zanudza. Ma potencjał do rozwinięcia się w coś ciekawego.
Masz sporo literówek, np. piepszony, państwa śwaita.
Logicznie- jeżeli więzień był regularnie karmiony, korytarz do jego lochu nie powinien być tak zaniedbany i zawalony szczurzymi odchodami. O kościach tych gryzoni nie powinno być mowy w ogóle. Szczury nie zdychaja byle gdzie i byle jak na środku korytarza.
Po kilku tygodniach życia w ciemności więzień powinien być już nieomal ślepy, a na pewno ostro reagować na światło i zasłaniać przed nim oczy. Chociaż nie wiem, jak mógł jeść w ciemności? Z jego psychiką też powinny być problemy. Ludzie wariują już po kilkunastu dniach odosobnienia w ciemnym miejscu.
Daję ci 3

@ TomaszMaj - jeśli chodzi o owy loch to w dalszej części znajdzie się bardziej konkretny opis oraz powód tego, czemu to wygląda tak, a nie inaczej.

Natomiast jeśli chodzi o ową ciemność - reakcja na światło była wspomniana, z jedzeniem to faktycznie moje niedopowiedzienie i to też poprawię. Co do ślepoty i psychiki - w przypadku tego bohatera (trochę zdradzę, ale cóż, nie jestem wybitnym pisarzem, mogę uchylić rąbka tajemnicy) nie do końca mamy do czynienia z człowiekiem. Wielokrotnie jest omawiana specyfika jego oczu.

Swoją drogą dziękuję tym, którzy przeczytali ten tekst i obiektywnie ocenili oraz dali wskazówki, z których na pewno skorzystam. Cóż, będę musiał co nieco zmienić koncepcję tejże historii, bo nie zamierzam przesadnie uzupełniać informacji, które znaleźć się powinny a ich nie ma.

Jeszcze raz - dzięki! :)

Nowa Fantastyka