- Opowiadanie: Zyta - Ludzka rzecz

Ludzka rzecz

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ludzka rzecz

Drzwi karczmy nagle się otwarły. Stanął w nich trzydziestoparoletni mężczyzna, niosący na rękach krwawiącą kobietę. Gdyby nie wszechobecna posoka, niewiasta zostałaby zapewne uznana za klasyczną piękność. Dostrzeżono by jej bujny warkocz barwy czekolady, z którego zalotnie wyślizgiwały się pasma falowanych włosów, zwrócono by uwagę na nieprzeciętnie regularne rysy twarzy, a gdyby miała otwarte oczy, biesiadników urzekłby ich szmaragdowozielony blask. Ale tak się nie stało. Nawet bogini piękności nie zachwyciłaby nikogo w zakrwawionym gieźle i z ułamanym grotem strzały wbitym w plecy. Uwagę gości karczmy jednak skutecznie przyciągnęła, zwłaszcza że trzymający ją w ramionach mąż już od progu zaczął wołać:

 

– Ludzie, pomóżcie! Moją żonę raniła strzała. Zna się ktoś na leczeniu?

 

– Poczekajcie, panie. – Jako jedyny z przyglądających się całej sytuacji odezwał się zza szynkwasu właściciel karczmy. – Izbę na górze wynajęła jakowaś pannica. Mówiła, że wiedźmą jest. Zaraz obaczym, czy nie zełgała. Wacek – zwrócił się do stajennego, którego do karczmy zwabiła ciekawość – kopsnij się no na górę, do uzdrowicielki.

 

– Nie ma takiej potrzeby, gospodarzu. – Zabrzmiał dźwięczny alt, któremu towarzyszyła fala lawendowo-ziołowego zapachu. – Co by była ze mnie za wiedźma, gdybym nie wiedziała, że mnie potrzebują – zza winkla skrywającego schody wyłoniła się szczupła blondynka ubrana w ciemnoniebieską suknię z kapturem. Widać było, że nie jest to bynajmniej strój galowy, bo do paska miała przytroczone dwie płócienne sakiewki zawierające zapewne magiczne ingrediencje potrzebne w jej fachu.

 

Kobieta szparkim krokiem podeszła do człowieka trzymającego ranną. Dokonała szybkich oględzin rany, sprawdziła nieprzytomnej puls, obejrzała gałki oczne i bezceremonialnie zakomenderowała:

 

– Wnieść ją na górę i położyć na łóżku w moim pokoju. Na brzuchu, ma się rozumieć. I… radzę się pospieszyć, bo za chwilę może być za późno – dodała chłodno.

***

 

Zwykły cyrulik żadną miarą nie dałby rady pomóc kobiecie. Strzała weszła głęboko w ciało, a nieumiejętne próby wyciągnięcia grotu jeszcze pogorszyły sytuację. Luanelle była jednak wiedźmą – czarownicą specjalizującą się w leczeniu, jak sama nazwa mówi: tą, która wie. Wiedziała więc, jakie zaklęcia rzucić, by zatamować krwawienie, czym posmarować ranę, aby skutecznie wyciągnąć z niej ciało obce i w jaki sposób zregenerować przebite płuco. Nie było to wszystko łatwe, ale jakimś cudem udało się w pełni.

 

Po opatrzeniu rany i zaaplikowaniu wielu leczniczych zaklęć, wzmacniających eliksirów oraz wspomagających gojenie maści, ranna kobieta zasnęła. Nie była już nieprzytomna. Po prostu zapadła w zwykły, zdrowy sen. Tak działała magia, niemogąca wprawdzie naprawić wszystkiego od razu, ale przy użyciu jej przez właściwą po temu osobę, dająca rezultaty, jakich konwencjonalne metody nie dałyby nawet przy długim, systematycznym stosowaniu.

 

Luanelle mogła już wezwać do chorej męża, ale coś nie dawało jej spokoju – pierścień czarownicy, oprawiony w srebro szlifowany w kaboszon kamień księżycowy, wyraźnie rzucał złowrogie niebieskie błyski. Wiedźma nigdy się na nim nie zawiodła, wszak księżyc czuwał nad nią już od dnia narodzin, dlatego też postanowiła zaufać mu i tym razem. Wewnętrzny głos podpowiadał jej, że to przed ranną kobietą może być ostrzegana. Dlatego obudziła ją.

 

– Jak się czujesz? – zapytała ostrożnie, podczas gdy szatynka wydawała z siebie niezrozumiałe pomruki. – Boli cię? Jestem wiedźmą, mogę wzmocnić blokadę przeciwbólową, jeśli tego potrzebujesz. Słyszysz mnie? – Delikatnie szturchnęła leżącą na brzuchu kobietę w ramię. Ta ostrożnie odwróciła głowę w stronę Luanelle i wtedy ich oczy się spotkały.

 

Wiedźma znała to uczucie. Czuła to już wcześniej. Zawsze przy spojrzeniu w oczy, nigdy w innej sytuacji. Wiedziała, co to oznacza. Było tak już wiele razy i ni razu się nie pomyliła.

 

– Ty nie jesteś człowiekiem. – Ni to zapytała, ni to stwierdziła. Nie uzyskawszy odpowiedzi, drążyła dalej. – Kim jesteś? I jak weszłaś w to ciało? Zabiłaś tę kobietę? Odpowiadaj! Uwierz mi, będzie lepiej, jeśli sama to powiesz. Inaczej wyciągnę to z ciebie – tu zrobiła efektowną pauzę – metodami, które wcale nie muszą ci się spodobać.

 

– A ty? – zuchwale zapytała ranna – Ty też nie jesteś człowiekiem. Kiedy patrzę w twoje oczy, czuję to samo, co ty, patrząc w moje – powiedziała, bezczelnie wpijając się wzrokiem w ciemnoniebieskie tęczówki Luanelle, która trwała w osłupieniu wywołanym słowami nieznajomej, pierwszy raz w życiu nie wiedząc, jak zripostować tak śmiałe słowa. – Jesteś druidką. Widzę to i czuję. Dlaczego więc kłamiesz, podając się za wiedźmę? Boisz się. Zwyczajnie tchórzysz. Nie chcesz kłopotów, więc udajesz kogoś, kim nie jesteś. Wolisz pozostać anonimowa, bo w dzisiejszych czasach wielu osobom mogłoby zależeć na posiadaniu na usługach druidki. W czym jesteś niby lepsza ode mnie? Jesteś zwykłą zdrajczynią swojej rasy…

***

 

Luanelle słyszy szum morza. W oddali majaczy wieża, w której wraz z innymi młodymi czarownicami spędziła dzieciństwo. One też były podrzutkami i tak samo jak ona widziały w pani Margoth matkę. Tym bardziej było jej żal, że tylko jej przypadło opuszczenie tego miejsca w towarzystwie nieznajomego mężczyzny. A potem ta pamiętna rozmowa („Jesteś druidką, Luanelle. Naprawdę się nie domyśliłaś?") i ucieczka. Rejterada do życia, które nie byłoby jej dane, gdyby postąpiła tak, jak postąpiłby każdy druid, gdyby nie wyrzekła się swojego pochodzenia. „Nie, nie chcę tego pamiętać" – pomyślała wiedźma – „Jestem sobą, a nie osobniczką jakiejś tam rasy".

***

 

– Łżesz, rusałko – Luanelle odzyskała rezon. – Zgadłam, prawda? Jesteś rusałką? Małą, bezbronną rusałką, której niewinność nie przeszkodziła wszakże w zamordowaniu ludzkiej kobiety i przejęciu jej ciała, ba, przejęciu jej życia. Ciekawe, jak zareaguje na to szanowny małżonek… – W głosie wiedźmy pojawił się ton groźby.

 

– Niczego nie powiesz, druidko – cedziła rusałka – Przecież nie chcesz, by prawda o tobie wyszła na jaw. Wolisz się ukrywać, udawać, że twoje tajemnicze zdolności zawdzięczasz mocy Księżyca. Myślałaś, że tego nie zauważę? – zareagowała na malujące się na twarzy Luanelle zdziwienie – Że głupia rusałka nie powiąże ze sobą faktów? Udajesz zwyczajną czarownicę, mającą wybitny talent do leczenia, twoje imię dziwnym trafem nawiązuje do sił lunarnych, a ty jesteś obwieszona biżuterią z kamieni księżycowych jak wasze święte druidzkie dęby jemiołą… Co chcesz osiągnąć? To się w końcu wyda. Nic nie trwa wiecznie. Ale – zawiesiła głos – jeśli aż tak bardzo ci zależy, będę milczała, a ty zrobisz to samo dla swojego własnego dobra…

 

– Słucham? – Głos Luanelle był zimny. – Chyba się przesłyszałam. Ty proponujesz mi umowę. Co w zamian za co? Gdybym nawet była druidką, w niczym by mi to nie umniejszało. W żyłach czarownic i czarowników płynie przecież rozcieńczona krew druidów. To ona daje im magiczne moce. Gdybym była druidką, moja krew byłaby czysta, nieskalana ludzką domieszką. To chyba lepiej, prawda rusałko? Nie mam więc nic do stracenia, chyba rozumiesz.

 

Rusałka rzeczywiście zrozumiała, postanowiła więc działać. W momencie kiedy w jej głowie zaświtała myśl o ataku, kamień księżycowy w pierścieniu Luanelle rozbłysnął granatowym wręcz światłem. Wiedźma wyciągnęła sztylet z cholewy buta i jednym ruchem przystawiła go rusałce między łopatki, wiedząc, że pozbawi ją to możliwości wyjścia z poranionego ciała, a więc unieszkodliwi.

 

– Dokąd go wiodłaś, gdy do ciebie strzelono? – zapytała, nie odkładając broni – Do swoich, prawda? A one cię nie rozpoznały i strzeliły. Któraś chciała posiąść to ciało. Tak samo, jak zrobiłaś to ty. Mów! – krzyknęła czarownica – Dlaczego zabiłaś tę kobietę?

 

– Myślisz, że co? – Głos rusałki drżał w tłumionym łkaniu. – Że my jesteśmy zadowolone z naszego marnego życia? Że nie chciałybyśmy tak normalnie? Nawet wy, druidki, zakładacie prawdziwe rodziny, macie mężów, którym rodzicie dzieci. A my? Przychodzimy na świat ot tak, znikąd. Pojawiamy się i tak samo znikamy. Nie mamy nawet męskich odpowiedników. Chciałam tylko… – rozszlochała się – chciałam żyć po ludzku. Jak normalna ludzka kobieta.

 

Mimo że pierścień Luanelle wysyłał ostrzegawcze błyski, wiedźma pozwoliła sobie na moment dekoncentracji i zadumy nad losem boginek, jak nazywała je gawiedź. I to był błąd, który mógł ją wiele kosztować. Korzystając z chwili nieuwagi przeciwniczki, rusałka wydostała się z ludzkiego ciała. Uniosła się na kilka piędzi nad łóżkiem i miotnęła w Luanelle silnym zaklęciem. Wiedźma odbiła je magiczną tarczą, ale zareagowała zbyt późno i siła czaru z impetem uderzyła nią o ścianę. Z pozycji półleżącej rzuciła na pokój zaklęcie tłumiące dźwięki, nie chcąc by ktokolwiek dowiedział się o walce, po czym – niemalże na tym samym wydechu – wyskandowała szereg słów w tajemniczym języku. Zapachniało piołunem. Rusałka próbowała jeszcze czarować, ale ciało – a raczej wodnista materia, z jakiej boginki są zbudowane – odmówiło jej posłuszeństwa. Piołun sprawił, że nie mogła złożyć palców w gest konieczny do rzucenia zaklęcia ani też skupić się na tyle, by zdziałać cokolwiek siłą woli. Luanelle wykorzystała niedyspozycję przeciwniczki. Podniosła się z podłogi i z pietyzmem zanuciła śpiewną inkantację. Efekt był natychmiastowy. Zachodnią ścianę izby przeniknęła wiązka jasnego światła. Rusałka wydała z siebie niezrozumiały dźwięk przerażenia. Piorun skierował się wprost na nią. Uderzył szybko, po czym wycofał się z pomieszczenia tak samo, jak do niego wpadł. To, co zostało z boginki, rozpłynęło się w powietrzu. „Przecież chciałaś, bym nie wyrzekała się swojego druidyzmu, rusałko" – pomyślała Luanelle, po czym spojrzała na leżące na łóżku ciało martwej kobiety.

***

 

Mężczyzna wszedł do izby. Od progu czuć było przenikliwy zapach piołunu i ozonu. Jak po burzy. Podszedł do łóżka i nachylił się nad ciałem swojej zmarłej żony. Obrócił je twarzą do siebie – była martwa, więc rana na plecach nie mogła jej już boleć.

 

– Kiedy ją przywiozłem, żyła – powiedział oskarżycielskim tonem. – Dlaczego pozwoliłaś jej umrzeć? – zwrócił się do Luanelle.

 

– Rana była poważna. Grot strzały wszedł bardzo głęboko, przebijając płuco i inne narządy. Nic nie dało się zrobić. Nawet moja magia nie była w stanie sobie z tym poradzić – wiedźma postanowiła nie mówić mężczyźnie prawdy. Rusałka zamordowała jego żonę na długo wcześniej, chcąc posiąść ludzkie ciało, a ona, Luanelle, nie potrafiła się zmusić do wyznania mu, że, nie spostrzegłszy się, przez pewien czas żył z boginką. Przystać na warunki morderczyni i zdać mężczyznę na jej łaskę nie potrafiła. Zabiła ją, nie będąc nawet pewną, czy nie można problemu rozwiązać inaczej. – Nie byłam w stanie jej pomóc. Mogę tylko poradzić, byś unikał miejsca, gdzie to się stało. Aż roi się tam od rusałek. Myślę, że to była ich strzała. Któraś z boginek ustrzeliła twoją żonę, chcąc przejąć ludzkie ciało. One często tak robią. Wiele z nich chciałoby wieść ludzki żywot. Dlatego zabijają – Głos wiedźmy zadrżał, na co ona sama zareagowała przybraniem chłodnego, zdystansowanego tonu. – Idź i opłacz żonę jak należy. Płakać po zmarłych to ludzka rzecz.

Koniec

Komentarze

Gdyby nie wszechobecna posoka, niewiasta zostałaby zapewne uznana za klasyczną piękność. – Posoka to krew zwierzęcia, więc do rannej niewiasty niezbyt pasuje.

 

Nawet bogini piękności nie zachwyciłaby nikogo w zakrwawionym gieźle i z ułamanym grotem strzały wbitym w plecy. Uwagę gości karczmy jednak skutecznie przyciągnęła, zwłaszcza że trzymający ją w ramionach mąż już od progu zaczął wołać: - Tu jest mała niejasność. Uwagę gości przyciągnęła niesiona przez męża kobieta, czy bogini piękności, do której odnosisz się opisując możliwość zainteresowania się ranną niewiastą?

 

Takie dwie rzeczy mi się rzuciły, dalej się za szczególnie nie wgłębiałem.

Zastanawia mnie, czy ta rusałka potrafiła równierz wejść w psychikę osoby, którą naśladowała? Jesli nie, to mężulek nie nabrał podejrzeń, że jego żonka zaczyna zachowywać się inaczej? 

Co do fabuły, to poza wymienionymi wątpliwościami podobało mi się. Krótkie i treściwe. Fajnie się czytało, choć w niektórych momentach zdania były nieco zagmatwane.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Fasoletti - czyż wszyscy nie jesteśmy zwierzętami? W takim razie z każdego z nas można spuścić juhę.

Zyta - opowiadanie nie najgorsze, ale czegoś mi w nim brakuje. Może większej dramaturgii w pojedynku? Oceniam na 3.

pozdrawiam,
S.

hmm... nie jest to tekst porywający pod niebiosa, ale oczu strasznymi rzeczami również nie wypala. to dobrze.
czytało się całkiem przyjemnie, choć jeśli mógłbym coś zasugerować - polecałbym popracować nad dynamizmem narracji (zwłaszcza w scenach akcji).
tak czy inaczej, czekam na dalsze teksty i pozdrawiam
3.5/6

Dobrze jak na debiut. Jest troche fabuły, akcja, kawałek świata. Przydałoby się nad zakończeniem popracować, bo jest takie trochę nijakie. No i styl kuleje mocno, ale na to nie ma innej rady, jak tylko czytać, czytać i jeszcze raz pisać. Próbować będzie lepiej. Nie mam takiej władzy, ale gdybym miał, to postawiłbym 4 na zachętę. Jeśli się przyłożysz, będą z Ciebie ludzie. Poniżej trochę upierdliwego czepialstwa, które - ufam - pomoże Ci na przyszłość pisać trochę lepiej.

Powodzenia. :)
***
dostrzeżonoby piszemy łącznie!

kopsnij się

Z jednej strony stylizujesz język na staroświecki, a zdrugiej takie kolokwialne neologizmy?
 
suknię z kapturem

A cóż to za krzyk mody? :p
 
jak sama nazwa mówi: tą, która wie.

Próbujesz mnie obrazić? Że niby nie znam własnego języka? ;)
 
jak sama nazwa mówi: tą, która wie

Może napisz tylko, że zawiesiła głos i pozwól czytelnikowi osądzić, czy jest to efektowne, czy efekciarskie?
 
granatowym wręcz światłem

Czemu "wręcz"?

Ech, przedostatnia uwaga odnosi się oczywiście do efektownego zawieszenia głosu, a nie do cytatu, który omyłkowo tam się wkradł.

Fasoletti - czyż wszyscy nie jesteśmy zwierzętami? W takim razie z każdego z nas można spuścić juhę.

Nie Shrek, nie z każdego. Ten wyraz ma swoje znaczenie. Jest nacechowany pewnymi skojarzeniami. Jak brzmiało by zdanie: "Kobieta zraniła się nożem podczas krojenia chleba. Z  rozciętego palca spłynęła posoka". Trochę nie bardzo.

Sformułowanie juha czy posoka brzmi dobrze użyte przy walkach z wszelkiego rodzaju bestiami, potworami i innymi bydlęciami.
"Z rozciętejk klatki piersiowej orka bryzgnęła gęsta juha". - Tu ma ten wyraz uzasadnienie.
W kontekście w jakim został użyty w opowiadaniu, nie ma. I głupie tłumaczenia, że człowiek to też zwierze, nic w tej kwestii nie zmienią.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dzięki językowi, którego w tym tekście używasz, nie byłam w stanie wychwycić treści pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu :) Nie wiem o czym jest ta komedia, ale zadanie spełniła :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

czytało się fajnie.
ale nie mówić mężowi prawdy o rusałce?
zdania jestem, takiego chyba jak Andrew Wiggin, Mówca Umarłych, że jednak trzeba.
pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka