- Opowiadanie: bubug - Cień (środek)

Cień (środek)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cień (środek)

Po pierwszym oszołomieniu, późniejszej, panicznej chęci ucieczki, wreszcie rozważeniu wszystkiego w miarę na spokojnie, Sławek poczuł, że odzyskuje zimną krew. Naturalnie, w ogólnej sytuacji zorientował się od razu – od dziecka zaczytywał się fantastyką naukową, zaś „Z Archiwum X” znał na wyrywki, tak więc zjawisko, jak i przypuszczalny rozwój wypadków, były mu z grubsza znane. Poza tym, sprawował przecież funkcję policjanta. Do nieśmiałych oznak radości, które jak pękające bąbelki wody mineralnej poczęły go łaskotać gdzieś w okolicach żołądka, na razie się nie przyznawał.

Przede wszystkim, należało rzecz zbadać.

Samochód płynął sobie spokojnie, trzymany niewidzialną siłą pod brzuchem olbrzyma. Powoli, bez wstrząsów, w całkowitej i irytująco obojętnej ciszy. Monstrum powyżej, sunące przed siebie na wysokości kilkuset metrów, zachowywało się tak samo. Trwało to już przez pewien czas, więc Sławek poczuł zniecierpliwienie. Zaczął się nawet zastanawiać, czy jego obecność jako organizmu żywego i pozbawionego elementów mechanicznych, nie jest tu przypadkiem zbędna. Próbował już kilku rzeczy. Bez trudu wysiadł z wozu, odszedł na kilka metrów, po czym obserwował, jak nie dzieje się nic. Szedł więc bokiem drogi dobrych kilkadziesiąt metrów, przyglądając się swemu autu z irracjonalną zawiścią. Wreszcie, kiedy zmęczył się oraz do reszty stracił humor, wdrapał się na dach, umościł wygodnie na plecach, ramiona podkładając pod głowę, i zaczął patrzeć.

Z dołu statek nie wyglądał specjalnie zachęcająco. Owszem, był wielki, okrągły i smoliście czarny; jedynie brzeg jaśniał delikatnie w sposób sugerujący, że powyżej powinno znajdować się źródło sztucznego światła, lecz to by było na tyle. Żadnych sensacji – ani migotania kosmicznego pyłu zebranego podczas rejsów w międzygwiezdnych przestworzach, ani promienia oślepiającego blasku, który niechybnie wciągnąłby zdobycz na pokład, nawet jedna marna żarówka nie mrugnęła do Sławka z uwagą. I zero dźwięku, żadnych wstrząsów, najlichszego zainteresowania.

 

~

 

– Śrubka, ty i twoje przeklęte urodziny! – grzmiał kapitan, chodząc w tę i z powrotem po kabinie. – Orlich cieni mu się zachciało!

– Przepraszam – wymamrotał po raz setny doszczętnie zgnębiony Śrubka. – Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać… Prawdopodobieństwo spotkania ziemskiego życia na tak wielkim obszarze głuchej równiny było doprawdy znikome. Poza tym, miał wyłączone światła… nie zauważyłem, że stoi na poboczu…

– Gdybyś więcej uwagi poświęcał odczytom, zamiast gapić się na trawę, zobaczyłbyś go! Ale to wszystko tylko i wyłącznie moja wina. – Turbo pokręcił ze znużeniem głową. – Za dużo mieliście luzu. Statek rozłaził się w szwach tuż pod moim nosem, a ja, stary dureń, spokojnie popijałem sobie herbatkę!

– I trułeś nas papierochami – wtrącił usłużnie Pijawka, który wygramolił się z hamaka i stojąc teraz nad skulonym Śrubką, poklepywał go pocieszająco po ramieniu. – Zamiast wydzierać się na chłopaka, lepiej pomyślałbyś, co dalej, Turbo. Trzeba to jakoś dyplomatycznie załatwić.

– Jakbym nie wiedział! – burknął kapitan, ale już bez większego gniewu. Klapnął na fotel i pogładził się z namysłem po brodzie.

– Może odczepmy go? – zasugerował ostrożnie lekarz. – Wyłączmy lampę i spływajmy. Przecież tym pyrtkiem nas nie dogoni.

– Nie da rady – westchnął smętnie Śrubka. – Jego pojazd jest po ostatnią śrubkę namagnetyzowany. Żeby się go pozbyć, musielibyśmy najpierw go rozładować, a da się to zrobić tylko na pokładzie, w komorze demagnetyzującej.

– W tym największy problem – mruknął Turbo. – Musimy wziąć go na pokład.

Podniósł się i podszedł do głównego ekranu, na którym widniała powiększona twarz ziemianina.

– Popatrzcie tylko na niego. Rozwalił się na dachu i ani myśli się zabrać. Gdyby tylko zszedł na chwileczkę, zaraz dalibyśmy gazu i tyle by nas, skurczybyk, widział!

– Raz zszedł – zauważył Śrubka. – Kamera boczna zarejestrowała to jakichś kilkanaście minut temu.

– To czemu nic nie mówiłeś?!

– A bo kapitan właśnie na mnie wrzeszczał i nie czułem się upoważniony przerywać!

– To bez znaczenia – wtrącił Pijawka. – Nie możemy ot tak porwać jego pojazdu i zostawić go w tej głuszy.

– Czemu nie?! – żachnął się kapitan. – Możemy zrobić nawet więcej! Możemy drania dmuchnąć z anihilówki! Albo dać takie przyspieszenie, że zerwałoby go jak czapkę z głowy na wietrze!

– Dobrze wiesz, że nie możemy – odparł spokojnie doktor. – To niehumanitarne i wbrew Konwencji. – Zamyślił się na chwilę. – Dobra, możemy go zostawić, ale tylko pod warunkiem, że sam się odczepi. Skoro raz zszedł, może zejdzie i drugi. Inaczej wciągamy go na pokład.

– Nie odczepi się – odparł gorzko dowódca, patrząc prosto w nieugięte oczy intruza. – Jest w nim coś takiego… Jakaś taka pasja, widzicie? Nawet się, gówniarz, nie boi!

– E tam, nie boi. Boi się, jak każdy, tyle że u niego silniejsza jest ciekawość. Tym trudniej będzie go tu gościć, Turbo.

– Przecież my nawet nie wiemy, jak się do tego zabrać! To jest zwykły zwiadowczak, nie jakiś kontaktowiec, a my nie jesteśmy odpowiednio przeszkoleni. Nie mamy personelu, odpowiednich pomieszczeń, przyssawek hipnotyzujących. Wszystko, co mamy, to ta instrukcja z odciśniętym dla potomności dupskiem Śrubki! Jak twoim zdaniem, drogi Pijaweczko, mamy go przywitać?

– Coś wymyślimy. Przecież słyszy się co nieco o uprowadzeniach. Wiemy mniej więcej, jak to wygląda: zielone ludziki, duże oczy, światło, wiercenie w zębach… Resztę doimprowizujemy.

– Szare – rzucił nagle Śrubka znad stron instrukcji. – Tu jest napisane, że szare. I że trzeba przeprowadzić mnóstwo testów. Wszystko jest tutaj!

– W instrukcji obsługi statku zwiadowczego? – zdziwił się kapitan.

– Tak! – Przygaszone oczy pilota zalśniły nowym blaskiem. – Na samym końcu jest rozdział: „Co zrobić, gdy ziemniak przyczepi się i jest uparty jak pijawka.”

– Jak pijawka? – zmarszczył czoło Pijawka.

– No, tak tu napisali, ale poza tym wszystko jest drobiazgowo wyjaśnione, pełna procedura podzielona na poszczególne etapy i stadia wtajemniczenia. Jest nawet, co powinno się mówić. O! „W żadnym razie nie mówić w ojczystym języku ziemianina”.

– To po jakiemu? – zapytał dowódca. – Mój ojczysty pięknie brzmi, ale Pijawka go nie zna.

– A ja nie znam języka doktora Pijawki – zmartwił się Śrubka.

– Prawdę mówiąc, to ja sam swojego już nie bardzo pamiętam – przyznał się Pijawka.

– Taaak – westchnął Turbo. – Długo już siedzimy na tym przez Kosmos zapomnianym posterunku, panowie. Powoli zapominamy o korzeniach. Jeszcze trochę, a sam zacznę wierzyć, że wyglądam jak wielkooki chuderlak na cienkich, zielonych nóżętach.

– Szarych.

– Szarych… No nic! – Huknął nagle w ręce, płosząc kiełkującą melancholię. – Nie traćmy więcej czasu! Jeśli mamy wyjść z tego bez mandatu i nagany od Rady, a co najważniejsze, z twarzą, bierzmy się do roboty! – Popatrzył na ekran wzrokiem, w którym niechęć mieszała się z odrobiną respektu.

Ciemne, obce oczy ziemianina śledziły ich czujnie, niczego przecież nie widząc. Jednak sprawiały, że niewielka załoga statku czuła się cokolwiek nieswojo. Patrzyły z tak wielkim zainteresowaniem. Przerażająco wielkim.

 

~

 

Za drugim razem obudziło Sławka delikatne kołysanie; usiadł i rozejrzał się wokół, przytomniejąc w jednej chwili. Ze statku lał się strumień nieznośnie jaskrawego światła. Samochód pełzł w górę, unosił się pionowo, powoli jak majestatyczny, blaszany balon.

Aspirant pośpiesznie przekręcił się na brzuch, opuścił po ścianie wozu, po czym wślizgnął do środka. Zacisnął na kierownicy spotniałe nagle dłonie. Serce waliło mu w piersi, ale nie pozwalał sobie na panikę. Nareszcie coś zaczęło się dziać! Sięgnął do skrytki po broń, sprawdził czy jest naładowana, a potem wsunął ją za pasek spodni. Wydobył spod fotela komórkę. Ta była zupełnie rozładowana, odpadł więc pomysł zadzwonienia do Magdy, zresztą, i tak by mu nie uwierzyła. Zerknął na zegarek.

Gdzieś w najdalszym zakamarku świadomości, nad plakietką z napisem: „niebezpieczeństwo” mrugała rozpaczliwie maleńka, czerwona lampka, jednak pokrywała ją gruba warstwa kurzu, migający zaś powyżej wielki, zielony neon, układający się w zdanie: „ignorujmy ją, może się przepali”, działał bardzo sugestywnie. Straszy aspirant Sławomir Czaplak, miłośnik Lema i amerykańskich teorii spiskowych, unosił się ku swemu przeznaczeniu, ku nowemu wyzwaniu, ku ostatecznej odpowiedzi na…

Światło zgasło, a wóz zatrzymał się z lekkim szarpnięciem.

– Noż w…! – Sławek zgrzytnął zębami, wychylając się niecierpliwie przez okno. – Dalej, w mordę! Nie będę tu czekał całą wieczność!

Sam przestraszył się własnego krzyku, który gwałtem rozproszył nocną ciszę, jednak najwyraźniej zadziałał. Z góry dobiegło stłumione skrzypnięcie. Błysnęło.

– To rozumiem!

 

~

 

– Co jest z tym sprzętem, Śrubka?! – darł się Pijawka, obejmując ramionami potężny bęben przenośnego reflektora, skierowanego pionowo w dół przez otwarty na oścież właz w poszyciu statku.

– Już, już! Mała przerwa w dostawie prądu, ale wszystko jest już pod kontrolą. Podpiąłem się do obiegu wewnętrznego, więc przez najbliższych kilka dni nici z solarium.

– Czort z solarium! Jeśli tylko uda nam się przetrwać tę noc, mogę nawet na stałe z niego zrezygnować. Turbo, jak tam holobody?

– Pije ździebko pod pachami, ale ujdzie – odezwał się kapitan z korytarza, zza tkanego ręcznie parawanu, gdzie jako ostatni wciąż jeszcze marudził nad garderobą. – Mam tylko nadzieję, że cała ta naszpikowana elektroniką piżamka nie zafunduje mi intensywnej sesji wstrząsowej, bo dziwnie będę wtedy wyglądał… I jak? – Zjawił się w sterowni, poprawiając nogawki elastycznego kostiumu.

– Wzorcowo. Naciągnij trochę z lewej, bo masz jakieś odkształcenie… Przetrzyj gałki oczne. No i na trzecią kosmiczną, wyprostuj się! Co nam po takim pokurczonym kapitanie?!

– To holo, Pijawka. Ty też wydajesz się nienajwyższy, choć jak zwykle okrąglutki, a Śrubkę to już w ogóle można by posłać na spacer pod stół.

– Ja zawsze mam najgorzej – poskarżył się Śrubka, po raz ostatni wertując podręcznik. – W gwiazdkę, nadal nie wiemy, jak mamy się porozumiewać między sobą. Może w ogóle nic nie mówmy?

– Jestem za. – Pijawka oatrł z osłoniętego holoskórą czoła niewidzialne strugi potu. – Zresztą żadne z podań dotyczących kontaktów z ziemianami nie wspomina nic o mówieniu. Zazwyczaj pojawiamy się w nich jako przybysze milczący i wyniośle niedostępni.

– Milczący i niedostępni – wymruczał z aprobatą kapitan. – Podoba mi się. Myślisz, Pijawka, że do swego wizerunku mógłbym dorzucić jeszcze ciupkę hardości i szczyptę typowej dla liderów, nieokiełznanej charyzmy?

– A umiałbyś to zagrać?

– Bardzo śmieszne.

– No, mamy jeszcze jakieś dwieście metrów czasu. Lepiej ruszajcie na stanowiska. Śrubka, na trzecią kosmiczną, zdejmij ze łba te słuchawki!

– Właśnie, młody – wtrącił groźnie dowódca. – Pilnuj się, bo mam cię na oku.

– A ja ciebie, Turbo – warknął znowu doktor.

– A to niby czemu?

– Naprawdę muszę to powiedzieć?

– No co?

– Wypluj z gęby to świństwo!

– A, wybacz.

– I niech ci nie przyjdzie do głowy go częstować.

– A jak poprosi?

– Turbo!

– No dobrze już, dobrze, i tak bym gówniarzowi nie dał. Chodź, Śrubka, mój rachityczny ziomku. Przedstawienie czas zacząć!

Koniec

Komentarze

Z czystym sumieniem daję 5 i czekam na dalszy ciąg. :)

bubug - wiesz dobrze o co mi chodzi? Lubię jak piszesz, też dam 5. Bo zasługujesz.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Nic dodać nic ująć. Jakbym miał możliwość również dałbym 5. Co ja to jeszcze chciałem napisać? W sumie nic ważnego, czekam z niecierpliwością na następne części.

Pozdrawiam Halwor

Świetne, cóż więcej mogę napisać?

Dobre! Czekam na kolejną część.

Nowa Fantastyka