- Opowiadanie: kaz73 - PODATEK

PODATEK

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

PODATEK

I.

Berlin. 24 czerwiec 1937 r.

Szanowny Panie Profesorze !

Wyniki Pańskich badań przedstawiłem odpowiednim osobom.

Już trzy dni później przesłano je do Kancelarii Rzeszy a dziś rano przyszła oficjalna odpowiedź.

Podobno sam Führer zainteresował się Pańskim pomysłem w kwestii

ostatecznego rozwiązania problemu niekontrolowanego przyrostu masy niewolniczej.

Wszystkie szczegóły będzie Pan mógł przedstawić osobiście!

Przesyłam konieczne dokumenty i przepustki.

Do zobaczenia w Berlinie !

Pański ,na zawsze, uczeń

H.H.

P.S.

Mój aparat funkcjonuje prawidłowo. Owrzodzenie w zaniku. Do dnia prezentacji powinno całkowicie ustąpić.

 

II.

To była spokojna niedziela w prezydenckim pałacu. Za dużym, dębowym biurkiem takim, jakie stoją we wszystkich prezydenckich pałacach, siedział nie kto inny, tylko prezydent. Siedział i rządził. Chociaż właściwie nie rządził. Była to ta rzadka chwila, kiedy wszystko było już urządzone i rządzić nie musiał. Z reguły rządzenie sprawia prezydentom przyjemność. Dużą przyjemność. I w tym przypadku nie było inaczej.

Przyglądanie się rybkom w akwarium, dyndanie na nitce od kłębka, zawieszonej gdzieś na trzeszczącej skale ośmiotysięcznika, podrzucanie bezglutenowych naleśników, rozszyfrowywanie pisma węzełkowego, czy wreszcie obwąchiwanie damskich majteczek w szatni dla sprinterek podczas halowych mistrzostw świata – wiele rzeczy wielu ludziom sprawia wiele przyjemności. Proporcjonalnie do wysiłku przyjemność jest większa lub mniejsza. Ale bywa i tak, że wysiłek jest zbyt duży a wtedy oczekiwana przyjemność żadna.

Rządzenie nie jest tu wyjątkiem. Ten prezydent też nim nie był. Zwłaszcza odkąd, po zmianie konstytucji, sprawował jednocześnie urząd prezydenta i premiera.

Ale tej niedzieli sprawy wydawały się zmierzać we właściwym kierunku – żona z dziećmi do kościoła, kochanka w rządowym jachcie w stronę Trójkąta Bermudzkiego, budżet w kierunku przejścia a poparcie w sondażach rozbijało właśnie obóz pod K-2. Powracało utracone poczucie spełnienia. Kraj oddychał spokojnie i głęboko. Wszyscy byli zadowoleni. Nawet górnicy. A tych nie łatwo było zadowolić.Przeklęte krety – pomyślał prezydent i zapalił cygaro. Na ogół prezydenci nie palą. Przynajmniej publicznie. Nie są przecież własnością samych siebie. Należą do narodu. A zdrowie narodu jest dla prezydentów sprawą najwyższej wagi. Ale są w historii narodów momenty odprężenia, beztroski. Chwile rzadkie i szczególne. Ta właśnie taką była. Cygaro zresztą też – prezent od Fidela, pamiątka utraconej młodości.

– Ten stary sukinsyn przeżyje nas wszystkich – pomyślał prezydent i wyciągnął się w fotelu.– Ale on nie ma takich zmartwień. Jak mu ktoś podskakuje to jest to skok na bungee. Na bungee bez bungee. Tu podskakiwał każdy i z każdym trzeba było się liczyć. Nawet z kretami. Zwłaszcza z nimi. – Prezydent nie pierwszy raz pożałował, że jego kraj to nie wyspa. – Tak – wypuścił gęstą chmurę szarobrunatnego dymu – wszystko wyglądałoby inaczej. – Odruchowo wsunął rękę do spodni. W modzie były głębokie kieszenie a stary Armani zawsze jest modny. – Jedna partia, jeden kraj, jeden prezydent. – Podszewka była miękka i chłodna. – Trochę wojska, tajna policja i jakiś oddany oficer. El comendante ze stalowymi cojones i kompleksem de pene pequeño. Niezaspokojonym carajo – „przewodnią siłą” wszystkich smagłolicych pułkowników i generałów. Tacy są najlepsi. Wierni i bezwzględni.

Z zamiłowaniem do wielkich rzezi, orderów i jeszcze większych zdjęć na pierwszych stronach gazet. – Nawet dobry Armani miał swoje ograniczenia. Prezydent delikatnie rozsunął rozporek. – Spokój, ład i porządek. Bez partii, układów, protestów, strajków, głodówek, rzucania kamieniami, płaczących dzieci i wyjących matek. – Prezydent spojrzał w dół. Jego siła wciąż była przewodnia. – Potem przyszedłby kryzys. Zawsze przychodzi. Ludzie mogą wytrzymać wiele. Bardzo wiele. Ale jak tego wiele jest za wiele – pękają. Wtedy trzeba znaleźć winnego.

Cholernie winnego el comendante z pierwszych stron gazet. Oprawcę, złoczyńcę i spiskowca, który, bez wiedzy pierwszej osoby w państwie, nadużył zaufania narodu. Jego głowę wystawia się na pokaz publiczny. A kolejny el comendante, na pierwszych stronach gazet, głosi chwałę el presidente, który z pomocą boga, czy równie abstrakcyjnej siły, czuwa, aby jego ukochanemu narodowi nie stała się żadna krzywda. – Prezydent był już blisko, aby to miłe, niedzielne popołudnie uwieńczyć równie miłym akcentem, gdy na jednym z telefonów zamigotała czerwona lampka. Takie lampki są w każdym prezydenckim gabinecie i gdy zaczynają migać oznacza to kłopoty. Duże kłopoty.

– Co jest Olo? – prezydent wiedział kto dzwoni. Ta linia była zastrzeżona tylko dla Aleksandra Zbirskiego jego prawej ręki. Prawej i lewej. Bez tych rąk nie byłby tam gdzie jest i nawzajem. Znali się długo i wiedzieli o sobie wszystko. To „długo” i to „wszystko” było gwarancją zaufania. Przynajmniej do tej pory.

– Panie prezydencie – głos miał spokojny i wyciszony a to nie wróżyło nic dobrego. Zazwyczaj strzelał głośno i długimi seriami. – Mamy kłopoty. Poważne kłopoty. Więc proszę niech Pan zapnie rozporek i słucha.

– Czy ty, aby nie przesadzasz? – Zbirski wiedział dużo. A może za dużo? Trzeba to sprawdzić.

– Panie Prezydencie. Leci na nas niezłe gówno, ale nim powiem, o co idzie, muszę być pewien, że nie będzie nam potrzebny chirurg. Wie Pan, jak przy aferze z generałem.

Prezydent spojrzał na bliznę. To były ciężkie czasy. Ledwo się wywinęli. On, partia i oczywiście „siła przewodnia”. Delikatnie schował ją do spodni i zapiął rozporek.

– Jestem fertich. Słucham.

– Budżet poszedł w cholerę.

Prezydent zerwał się z fotela i odruchowo szarpnął za rozporek. Trzeba było przyznać, że Zbirski był fachowcem. W każdym calu.

-Ożeż ty!Olo! Przecież we wtorek ma być głosowanie. Wszystko było już dopięte. Nawet górnicy poszli na tak.

– O krety niech się Pan nie martwi. Na razie będą siedzieć cicho.

– Na razie?! O co tu chodzi?

– Prządki, Panie prezydencie.Parszywe prządki.

III.

W gabinecie było siwo od dymu. Narada trwała już godzinę, ale nic nie uradzono.

Nad głowami zebranych ministrów i partyjnych baronów zamiast burzy mózgów unosił się deszcz wzajemnych pretensji i oskarżeń. Prezydent siedział za biurkiem i milczał. Milczał i czekał. Taka taktyka zaprowadziła go na szczyt, ale teraz wyraźnie zawodziła. Trzeba było działać i to szybko. Według obiektywnych sondaży najważniejszą zaletą prezydenta była zdolność podejmowania szybkich i trafnych decyzji. On sam uważał jednak, że jest tam gdzie jest, dlatego, że nigdy nie uwierzył własnej propagandzie. Lecz teraz nie miał wyjścia. Musiał spróbować.

– Panowie! – W gabinecie zapanowała cisza. – W związku z zaistniałą sytuacją, biorąc pod uwagę dobro naszej umiłowanej ojczyzny, dla której, jak wiecie, poświęciłem najlepsze lata swojego życia … . – Co ja pieprzę? – pomyślał.

– Co on pieprzy? – pomyśleli.

– Dość pieprzenia! – przerwał sam sobie. – Olo, powiedz, o co chodzi i miejmy to z głowy.

– Sprawa jest prosta – zaczął spokojnie Zbirski. – Gorzej z rozwiązaniem. Jest tak: Strugała i jego chłopaki mają za elektorat prządki. Dotychczas miały go za idola, ale teraz może stracić tron a my jego głosy.

– Pójdzie w zaparte?

– Pójdzie. Jak zwykle. Nie będzie ryzykował. Pierwszy rzuci kamieniem.

– Ile mu trzeba?

– Te zakłady są gówno warte i lecą na minusie od jakiś ośmiu lat. Dotychczas odpalaliśmy im małe co nieco i jakoś ciągnęli, ale teraz trzeba im naprawdę sporej górki.

– Jak sporej?

– Cholernej Łysej Góry z dużym czubkiem. Jeśli jej nie dostaną zdechną jeszcze w tym roku. Ale zanim to nastąpi te czarownice przyjdą pod nasze okna. Opozycja tylko czeka żeby nam dokopać. Ruszą się związki. Zrobi się duża ruchawka i dym na ulicach. Nawet przy założeniu, że krety się nie podłączą, będzie gorąco. Możemy nie dać rady.

– A co na to nasz geniusz od finansów? – spojrzenie prezydenta powoli przesunęło się na małego, chudego faceta w okularach.

Minister Finansów nie był okazem zdrowia. Gdy obejmował stanowisko obiecali mu swobodę i poparcie. Na początku miał kilka niezłych pomysłów. Teraz dwa zawały na koncie i widmo trzeciego, jeśli wcześniej nie wyleci. Tylko nadzieja na dymisję trzymała go przy życiu. Nie mógł nic zrobić. Nie on decydował.

– Panie prezydencie, ostatnie gwarancje emerytalne dla górników…… – wyszeptał.

Prezydent skrzywił się z niesmakiem.

– Ekonomia nie zna pojęcia litości – pomyślał patrząc na trzęsące się ręce ministra. – Nie mogę go wylać. Kozioł ofiarny, zwłaszcza po trzech zawałach może się jeszcze przydać.

– A może podatki? – odezwał się tłusty zastępca szefa partii prezydenckiej. Miał początki astmy i mówienie sprawiało mu trudność. Bez astmy zresztą też. – Trzeba podwyższyć podatki – dosapał.

Zapadła ciężka cisza. Zastępca szefa partii był powszechnie uważany za tumana. Pomysłem z podatkami tylko potwierdził tę opinię.

Prezydent błagalnie spojrzał na Zbirskiego. Wiedział, że ma jakiegoś asa w rękawie. Zawsze miał. Potrzebował tylko odpowiedniej chwili, żeby go wyciągnąć.

– Pomysł z podatkami nie jest taki zły – rzucił niby od niechcenia Zbirski.

Zastępca szefa partii nie krył zadowolenia. Ale tylko on. Cała reszta łącznie z prezydentem zamarła. Aleksander Zbirski – „Niezwyciężony Olo”, „Pan Niemamocny”, pierwsza osoba po prezydencie, człowiek, przed którym drżała opozycja, dla którego nie istniały problemy nie do rozwiązania, ten wielki Olo Zbirski zwariował.

Nawet sprzątaczka w prezydenckim pałacu wiedziała, że podatki w jej kraju należą do najwyższych na świecie. A po zeszłorocznym podniesieniu opłat, za użytkowanie powietrza na terenach niezabudowanych, grzebanie przy podatkach, nawet gdyby premierem był Dalajlama XIV, a ministrem finansów św. Franciszek z Asyżu, byłoby dla rządu skokiem na bungee. Na bungee bez bungee. Wiedzieli o tym wszyscy. Wiedział i Zbirski. Ale ta wiedza nie przeszkadzała mu obstawać przy swoim.

– Panie prezydencie – ciągnął spokojnie – wprowadzenie nowego podatku, zwłaszcza, jeżeli….

– Zaraz, zaraz – przerwał mu prezydent – nowego podatku? Przecież…..

– Opodatkowaliśmy już wszystko, co było do opodatkowania – dokończył Zbirski.

– A tak nie jest?

– Z pozoru tak, ale…. – Zbirski zmrużył oczy.

Prezydent znał to spojrzenie. Widywał je nie raz. Właśnie w takich chwilach.

– Panowie – powiedział po chwili – dziękuję za pomoc. Na dziś uważam sprawę za zamkniętą. Spotkamy się jutro.

W gabinecie został tylko Pan Niemamocny i jakiś starszy jegomość, którego obecności prezydent wcześniej nie zauważył.

– To jest doktor Horst Hlüdke – oznajmił Zbirski.

Staruszek powoli podniósł się z fotela. Był chudy, żylasty i farbował włosy na blond. Ma śliskie ręce – pomyślał prezydent – Nie lubię takich.

– Doktor Hlüdke jest wybitnym urologiem – kontynuował Zbirski. – Na stałe mieszka w Argentynie, gdzie cieszy się zasłużoną emeryturą. Nie jest to jego pierwsza wizyta w naszym kraju, chociaż ostatnio bawił u nas dość dawno. Właściwie bardzo dawno.

W głosie Zbirskiego prezydent wyczuł nutę niepokoju, wahania, więc na wszelki wypadek postanowił nie zadawać pytań. Przynajmniej na razie.

– Otóż pan doktor – ciągnął Olo – mógłby nam przekazać pewną bardzo niekonwencjonalną technologię, która w efekcie pozwoliłaby na wprowadzenie nowego podatku. Nowego na skalę światową.

Zbirski pochylił się nad doktorem i szepnął mu coś do ucha. Ten wstał, zbliżył się do prezydenckiego biurka i bez namysłu rozpiął rozporek. Po chwili na dębowym blacie wylądowała natura wprzęgnięta w służbę ludzkości.

Prezydent nie wytrzymał. Ale Zamiast wysłać Zbirskiego w cholerę, czyli do najbliższego szpitala psychiatrycznego, prezydent nie zrobił nic. Na jego smagłej, wypolerowanej kolejnymi liftingami twarzy pojawił się szeroki, landrynkowy uśmiech. Odruch. Wytrenowany przez lata ciężkiej pracy w polityce. Efekt pracy niezawodnych specjalistów od wizerunku.

Zbirski znał tę reakcję i wiedział, czym ona grozi. Jednak szedł na całość. Zbliżył się do doktora i bez jakichkolwiek oznak wstrętu czy obrzydzenia odgarnął kępę siwych włosów tuż u nasady. Znajdowała się tam gruba, metalowa objemka, u spodu, której wisiało coś w rodzaju miniaturowego licznika, przypominającego te, jakie można znaleźć w starych modelach samochodów.

– Panie prezydencie, to jest nasza nadzieja. Nasze wybawienie – powiedział dumnie nie puszczając doktorowego obiektu. – Oczywiście to prototyp sprzed siedemdziesięciu lat. Wygląda trochę topornie, ale przy zastosowaniu współczesnej technologii będzie go można zmniejszyć o jakieś 70 %.

Zbirski mówił dalej, ale prezydent już nie słuchał. Myślał o Fidelu, cygarach, oddanych pułkownikach i uwielbieniu narodu. O głowie"Niezwyciężonego Olo"wystawionej na pokaz publiczny.

– No i co pan na to? – skończył swoją przemowę Zbirski.

– Na co Olo? Na co? – zapytał nieprzytomnie.

– Na nowy podatek.

Prezydent powoli spojrzał w jego oczy. Ale nie znalazł tam szaleństwa.

– Rock 'n' roll panie prezydencie! Miłość, wolność i braterstwo! Hektolitry marnotrawionej przez wieki energii, od której my będziemy odciągać podatek. Ta piekielna maszyna rejestruje każdy wytrysk. Każdą najmniejszą kropelkę. To są żywe pieniądze. Cudowny tachometr przyszłości. A my tę przyszłość trzymamy za jaja.

IV.

 

Kilka miesięcy później kampania na rzecz zdrowia seksualnego mężczyzn zakończyła się pełnym sukcesem. Poparły ją wszystkie partie, organizacje i kościoły. Niewielka grupa defetystów została szybko spacyfikowana i napiętnowana publicznie, jako liberalna zgnilizna

na zdrowym ciele odradzającego się moralnie narodu. W akcję „powszechnego obrączkowania” ochoczo włączyli się znani artyści, postacie mediów, elity intelektualne i polityczne, dzięki czemu podatek od „nasienia narodowego” wprowadzono już pod dwóch latach. Wbrew obawom ilość narodzin nie zmalała. Za to z roku na rok malała budżetowa dziura. Sprzedaż patentu do Chin i innych krajów demokratycznych pozwoliła uzyskać niewielkie nadwyżki, co znacznie przyspieszyło badania nad pełniejszą kontrolą zdrowia seksualnego kobiet.

Państwowe Zakłady Liczników Nasiennych powstałe w miejsce Zakładów Przemysłu Bawełnianego pracowały pełną parą. Prezes Strugała, dzięki poparciu pracujących tam prządek został wybrany, dwa razy z rzędu, Feministką Roku.

Profesor Horst Hlüdke na kilka miesięcy przed śmiercią otrzymał nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny. Również, na kilka miesięcy przed, swoim zejściem, Aleksander Zbirski postanowił kandydować na urząd prezydenta. Niestety podczas jednego z wieców wyborczych, chcąc przypodobać się „rock'n'rollowej” części elektoratu wykonał skok na bungee. Jak wykazało drobiazgowe śledztwo był to skok na bungee bez bungee. Winnych ukarano.

Po kolejnej reelekcji prezydent sprawował swój urząd jedynie przez rok. Oficjalnym powodem śmierci była grypa i niedrożność górnych dróg oddechowych. Ale pojawiła się plotka, że było to uczulenie na silikon. Pogrążony w żałobie naród, mimo niezrozumienia ze strony opinii międzynarodowej, uszanował jego ostatnią wolę i pochował go na jednym z hawańskich cmentarzy. Nowy prezydent, głównie przez problemy z nadwagą i notoryczne ataki astmy w trakcie publicznych wystąpień, nie cieszył się, niestety, popularnością swego poprzednika. Chociaż wprowadzony przez niego obowiązek noszenia rozporków na rzepy dla urzędników wyższego szczebla i korpusu dyplomatycznego przyczynił się do znacznej poprawy funkcjonowania państwa.

 

V.

Gliwice 20 styczeń 1945 r.

Szanowny Panie Profesorze!

Rosjanie są blisko! Część laboratorium znajdującego się w podziemiach Teatru Miejskiego zostało zniszczone.

Mimo dezercji większości personelu postanowiłem kontynuować badania.

 

Wydaje się, że problem „eiaculatio retardata” wynoszący w skrajnych wypadkach do 25 dni od ostatniego poboru próbek a który pojawił się kilka miesięcy temu u obiektów od 02/1937 do 53/1938 nie jest spowodowany przynależnością rasową.

Jak Pan wie jestem czystej krwi aryjczykiem a mimo to już od roku występują u mnie identyczne objawy.

Niestety podejrzewam, że są one bezpośrednio związane z czasokresem oddziaływania aparatu na organizm obiektu.

Większość urządzeń oraz całość dokumentacji wysłałem już w głąb Rzeszy.

Mam nadzieję, że do Pana powrotu z sanatorium „Berghof” nowe laboratorium będzie już odpowiednio przygotowane.

Pański, na zawsze, uczeń.

H.H.

Koniec

Komentarze

Trzecia Rzesza i seks - z tego może coś być. Zwłaszcza w takiej alternatywnej historii. W sumie: niezły kawałek.
Pozdrawiam. 

Jeden z lepszych tekstów jakie tutaj przeczytałem.

Nowa Fantastyka