- Opowiadanie: bubug - Cień (zakończenie)

Cień (zakończenie)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cień (zakończenie)

Sławek wysoko cenił sobie własną odwagę, niestety, bez wzajemności. Kiedy od jamy włazu w poszyciu statku dzieliła go odległość nie dłuższa niż jeden metr, uznał, że tym razem się przeliczył. Oddychał głęboko, próbując przywołać do porządku rozkołatane serce. Przyłapał się też na tym, że w duchu układa pożegnalny list do Magdy, zaczynający się zdaniem: „Nie byłem najlepszym kolegą…”, a kończący słowem: „kolegą”, gdyż na więcej nie dane mu było czasu.

Został połknięty.

Wnętrze samochodu wypełniło miękkie światło, emanowane przez ściany otaczającej go komory. Gdzieś zza nich dobiegał miarowy szum, który przypominał Sławkowi odległe brzęczenie silnika. Poza tym, było cicho i niemal przytulnie, co na nowo obudziło w nim irytację. Przeczekał spokojnie jeszcze kilka minut.

Statek buczał.

– No dobra!

Sięgnął po broń, otworzył drzwi i ostrożnie wysunął na zewnątrz jedną stopę. Następnie drugą. Kiedy stanął na obu, okazało się, że kosmiczne monstrum najwyraźniej tylko na to czekało – z sufitu natychmiast wysunęło się masywne, metalowe ramię i chwyciwszy szczypcami przedni zderzak wozu, cisnęło nim w głąb jamy, która otwarła się i zamknęła w ścianie obok.

Sławek przełknął ślinę.

Coś puknęło go w lewy goleń. Spojrzał w dół, prosto w parę ciemnych, skośnych oczu, przerażająco obcych na tle szarej, gumowatej skóry, i zemdlał.

 

~

 

– Ups! – sapnął Pijawka, patrząc na nieruchome ciało leżące u swoich stóp. – Ładny ze mnie medyk.

Szybko połączył się ze sterownią.

– Allo, allo! Tu teściowa nocnego jastrzębia! Jak mnie słyszysz, odbiór?

– Co się wydurniasz, Pijawka?! – zaskrzypiał głos Turbo. – Jesteśmy przecież na wewnętrznym!

– Zawsze chciałem to powiedzieć – uśmiechnął się lekarz. – Pojazd przybysza w komorze, a sam przybysz ze mną. Pierwszy kontakt trochę niefortunny, biedaczek zemdlał.

– Trudno się dziwić. Sam omijam lustra łukiem.

– Ale co dalej? Ciągnąć go do sanitarki?

– Może być. Demagnetyzacja potrwa, więc nie ma sensu, żeby się przewracał po ziemi. Dawaj go do sanitarki. Jak się obudzi, idziemy zgodnie z procedurą, jeśli nie, to tym lepiej dla nas.

 

~

 

Sławek obudził się równo po godzinie.

Przytomność wracała powoli, w miarę jak uspakajały się pływające wokół ściany w wesołym, morelowym kolorze, miękkie, wygodnie łóżko, na którym leżał, oraz stojący obok stolik ze szklanką zielonej herbaty oraz wazonikiem z kwiatkiem. Uniósł z trudem głowę, spodziewając się znaleźć krępujące go więzy, ale ujrzał tylko kołdrę – lekką, pikowaną, w delikatny, błękitny rzucik. Paradoksalnie, ten stan rzeczy zdumiał go bardziej niż wszystko, co zobaczył do tej pory. Do tego jego Glock 17 przepadł.

 

Z lewej strony rozległo się szeptanie. Zmrużył oczy – za białym, półprzezroczystym parawanem majaczyły trzy drobne sylwetki, gestykulując zawzięcie sznurkami kończyn. Należało się zbierać. Zsunął się ostrożnie z łóżka i przyczaił pod przeciwległą ścianą. Dopiero wtedy dostrzegł, że w pomieszczeniu brakuje drzwi. Rozejrzał się rozpaczliwie za jakąś bronią. Padło na wazonik z kwiatkiem. Brzdęknęło.

 

Tajemnicza trójka zamarła. Przez chwilę trwała w bezruchu, następnie zaczęła szeptać jeszcze głośniej, po czym bez ceregieli wypchnęła jednego z siebie przed parawan. Zobaczywszy pacjenta w pełnej gotowości bojowej, figurka oświadczyła:

– Eee…

Na tę komendę dołączyła do niego reszta. Sławek zadrżał. Patrzył w nieludzko wielkie, nieruchome oczy obcych, ściskając falkon i zarzekając się w duchu, że już nigdy więcej, że w żadnym razie, i że jeśli wyjdzie z tego cało, zaprosi wreszcie Magdę na randkę i…

Obcy zrobili pierwszy ruch. Przed szereg wysunął się najwyższy, wyprostował z godnością, a jego pajęcza kończyna powędrowała sztywno w górę. Dwa z trzech palców ułożyły się w dobrze znany wszystkim hipisom znak pokoju. Sławek wychrypiał:

– K… kim jesteście?

Obcy spojrzeli po sobie, marszcząc wysokie czoła. W końcu najwyższy wzruszył ramionami i zwróciwszy się z powrotem do gościa, położył sobie dłoń na piersi. Następnie przeszedł dwoma palcami po zgiętym w łokciu ramieniu, a na koniec wskazał wiszący na przeciwległej ścianie kalendarz ze zdjęciem Kosmosu.

– Dlaczego mnie porwaliście?

Wysoki wyraźnie się zirytował, zaraz jednak wtrącił się najmniejszy. Jedną ręką wskazał na siebie, drugą na Sławka, po czym złożył je razem.

– Chcecie nawiązać kontakt? Skąd mam wiedzieć, że nie chcecie mnie zabić?

Mały natychmiast pokręcił głową, po czym ze złączonych dłoni uformował zgrabne serduszko.

– Od dawna jesteście u nas?

Wysoki przewrócił niecierpliwie oczami i już otwierał usta, ale ubiegł go najgrubszy. Rozcapierzył i skulił kilka razy palce obu dłoni, jednak Sławek nie zdążył policzyć.

– Jestem wam potrzebny do badań, prawda? – spytał, unosząc ostrzegawczo wazon. Tym razem wyjaśnienia trwały dłużej i były tak chaotyczne, że nie udało mu się wychwycić jednoznacznego „nie”. Układał już w myślach kolejne pytanie, gdy nagle coś do niego dotarło.

– A tak w ogóle, to jakim cudem rozumiecie po polsku?

 

– No w czarną dziurę, nie wytrzymam! – nie wytrzymał kapitan Turbo. Pozostali oklapli z rezygnacją. – Co to jest, sto pytań do?! Nie przypominam sobie, bym się zgadzał na wywiad, więc lepiej żebyś nie okazał się jakąś dziennikarską hieną, ziemniaku, bo szlag mnie trafi na miejscu! Przyczepiłeś się do nas, przemocą wdarłeś na mój statek, i zamiast zachowywać się, jak na wziętego przystało, skaczesz z wazonem w łapie i tylko: a skąd? a jak? a dlaczego?! Piszesz o nas książkę, wścibska mendo?!

– No i wszystko na nic! – jęknął Pijawka. – Wiedziałem, Turbo, że nie nadajesz się na dyplomatę.

– Bo jestem najzwyczajniejszym w świecie kapitanem zwiadowczaka na licencji. Gdybym chciał zostać dyplomatą, poszedłbym na studia!

– I kogo trzeba było mieć na oku, kogo?! – wtrącił triumfalnie Śrubka. – Proszę, sam kapitan nas pogrążył, zaś ja, młody i waszym zdaniem nierozgarnięty żółtodziób, trzymałem fason do samego końca. No, ziemniaczku, powiedz, czyż nie byłem świetny? No powiedz!

Sławek gapił się na nich wzrokiem struchlałego zająca.

– No powiedzcie, czyż nie jestem urodzonym aktorem dramatycznym? – dopytywał się pilot. – Tylko przypomnijcie sobie to serce z dłoni. Aż sam siebie wzruszyłem!

– Zamknij paszczę, młody! – warknął twardo kapitan, a w jego oczach pojawiło się coś zimnego. – Teraz, skoro sprawa się rypła…

– „Się” rypła? – wtrącił nachmurzony Pijawka.

– Skoro sytuacja przybrała nieoczekiwany obrót, koniec końców trzeba go będzie zdmuchnąć.

– Nie zgadzam się! – zaprotestował natychmiast. – Chcesz do złamania przepisów kontaktu dorzucić jeszcze zupełnie bezpodstawną eksterminację istoty ludzkiej? Co z ciebie za wszechświatowiec, Turbo? Jeśli zrobisz mu najmniejszą krzywdę, więcej się do ciebie nie odezwę… i… i złożę wymówienie! Nie będę służył pod jakimś lubującym się w przemocy, zacofanym troglodytą!

– Ale spójrzcie tylko na niego! – wyrwał się z pasją Śrubka. – Tylko spójrzcie, jak to patrzy trwożliwie, jak drży! A jednak trzyma się prosto, nie mdleje ani nic. Chyba nas lubi. Intuicja mi podpowiada, że moglibyśmy zostać wspaniałymi przyjaciółmi!

– Jeszcze niedawno nazywałeś go nienażartym kleszczem, Śrubka – wycedził kapitan.

– Nawet najobrzydliwszego kleszcza nie miałbym serca skrzywdzić, a on jest taki bezradny. Proszę na niego spojrzeć kapitanie, spojrzeć w te rozbiegane, oszołomione oczka i zastanowić się, czy rzeczywiście byłby pan w stanie dmuchnąć w nie z anihilówki?

– No… w zasadzie… to nie jego wina, że akurat przelatywaliśmy nad jego pojazdem. W trybie „widok”! Z wysuniętą lampą magnetyczną! To była wasza wina, Śrubka, więc to wy go zdmuchniecie!

– Ja?!

– Dokładnie! Wyciągajcie sprzęt!

– Ja protestuję! – wydarł się Pijawka, dramatycznie unosząc palec. – Ostrzegam, Turbo, jako twój przyjaciel i jako lekarz z wieloletnim stażem!

– Przecież to tylko ziemniak, Pijaweczko, jeden mniej, czy więcej, i tak jest ich jak bakterii. Zresztą, nie mamy innego wyjścia. Za dużo wie, widział od środka statek, z wierzchu też, dzięki Śrubce i jego lotom w trybie „widok”. Wie, że mówimy po polsku, że jesteśmy tu od dawna, wie o Radzie i Konwencji…

– O tym nikt nie wspominał!

– Nie? No to teraz już wie, w mordę! Sami widzicie, że nie mamy innego wyjścia.

– A może… – nie dawał za wygraną Śrubka – jak go ładnie poprosimy, by nikomu o nas nie mówił… i on przyrzeknie? Może wtedy moglibyśmy go puścić?

– Poprosić? Przecież wystarczy na niego spojrzeć, żeby wiedzieć, jaki z niego papla! Wygada wszystkim i to przy pierwszej sposobności. A wtedy Rada wyśledzi, skąd się dowiedział, dobierze się nam do zadków i poodsyła do domów, zobaczycie!

– Ale możemy chyba dać mu chociaż szansę? Spytajmy, co on sam o tym sądzi.

– Trzymajcie mnie! – Turbo wzniósł oczy ku sufitowi i policzył w myślach do dziesięciu. – No dobra – ustąpił wreszcie – ale robię to tylko dla formalności i dlatego, że Śrubka ma dzisiaj urodziny. – Podszedł do zasłuchanego z otwartymi ustami Sławka, po czym rzucił szorstko: – Orientujesz się w sytuacji, prawda? Moja beznadziejnie łatwowierna załoga jest skłonna ci zaufać i puścić wolno pod warunkiem, że tu i teraz złożysz uroczystą przysięgę, że nigdy, ale to nigdy nie puścisz o nas pary z gęby! To jak będzie?

 

Sławek przekrzywił głowę i zamrugał trzy razy powiekami. Uśmiechnął się nieoczekiwanie. Z jego oczu zniknął strach, ustępując miejsca głębokiej, pełnej zachwytu fascynacji.

– Wy jesteście niemożliwi! – wydusił wreszcie. – Zupełnie inni, niż to sobie wyobrażałem! Wygląd co prawda się zgadza, ale reszta… Nie, możecie się nie obawiać, nie powiem o was nikomu, bo sam w was nie wierzę! Magda na miejscu zabiłaby mnie śmiechem!

– Niemożliwi, mówisz? – Zacięta twarz kapitana złagodniała. – Ta Magda to może dama twego serca?

– Nie. To znaczy… skąd ten pomysł?

– Bo co chwilę wywołuje cię przez komunikator, którą zostawiłeś w swym naziemnym pojeździe. Chyba się o ciebie niepokoi.

– No widzi pan, kapitanie?! – Przyskoczył do nich Śrubka. – On ma dziewczynę! Paznokcie pewnie bidulka zjadła ze zmartwienia, gdzie też podziewa się jej ukochany, a pan chce go zdmuchnąć! Byłby pan w stanie zniszczyć taki piękny ziemniaczany związek?

– Związek nie związek – podsumował rzeczowo Pijawka – dziewczyna się o niego martwi. Zresztą może nie tylko ona. Chłopak ma pewnie rodzinę, przyjaciół. Pamiętasz jeszcze, Turbo, o własnych?

– Pijawka – burknął groźnie kapitan.

– No co?

– Pstro. – Spojrzał Sławkowi prosto w oczy. – Masz szczęście, że na starość mięknę i sentymentalnieję. No dobra, podziękuj tej swojej damie, zdaje się, że właśnie uratowała cię przed marnym końcem. Nie zdmuchnę cię z anihilówki, ale liczę na dyskrecję.

– Nie ma sprawy. – Sławek z uśmiechem poczochrał się po włosach. – Chyba jednak powinienem był więcej spać na postojach.

– Świetne podejście – pochwalił go Pijawka. – Niedługo się obudzisz i nawet nie będziesz o nas pamiętał.

 

~

 

Aspirant Czaplak spojrzał przez otwarty właz, by stwierdzić, że tym razem ziemia jest znacznie bliżej.

– Opadliśmy nisko, żebyś mógł bezpiecznie zejść po drabince – wytłumaczył Śrubka.

– Twój pojazd czeka już na drodze – dodał Pijawka. – Śrubka ci go nawet umył i zatankował. W schowku masz broń i telefon, w telefonie naładowaną baterię. Wysadzimy cię ze sto kilometrów bliżej miejskich zabudowań, może być?

– Jasne, chłopaki, dzięki!

– I pamiętaj, że masz o nas zapomnieć – przypomniał Turbo.

– Będę pamiętał… To znaczy, nie będę.

– I pozdrów od nas dziewczynę, farciarzu – dorzucił Śrubka.

– E… pozdrowię.

– Uważaj, drabinka może się trochę chwiać na wietrze.

– Poradzisz sobie?

– Tak, bez problemu, chodzimy po takich na treningach.

– No to żegnaj, przyjacielu!

– Miłego przebudzenia!

– I zadzwoń do panny!

 

~

 

Piszczenie komórki wdarło się w świadomość Sławka z subtelnością wściekłej wiertarki. Sięgnął po omacku.

– Taaak?

– Czaplak, co się z tobą dzieje?! Całą noc wydzwaniam! Myślałam już, że zasnąłeś za kierownicą i miałeś wypadek!

– Zasnąłem, Madziu, ale na poboczu. Nie słyszałem, wybacz.

Otworzył wreszcie oczy i ze zdziwieniem przekonał się, że już dawno wstał dzień. Równinna trawa falowała leniwie w porannym wietrze, a niebo przybrało barwę różowiejącego na wschodzie błękitu.

– Spałeś całą noc w samochodzie? Nie zmarzłeś?

– Nie, ale miałem strasznie dziwny sen.

– Fajnie, a jak tam sprawa ślubu?

– Ślubu? – Sławek zmarszczył brwi.

– No, wesela. Daria, właściciel firmy przewozowej, poważna gala… Mówiłam ci przecież w nocy!

– Eee… – Podrapał się z zakłopotaniem po szczęce.

– Wykręcasz się, tak? Aha. To świetnie. Jak nie to nie, bez łaski. Poproszę kogoś innego. Nie myśl sobie, że jesteś jedyny na tym świecie!

Rozłączyła się ze złością, a Sławek popatrzył na telefon tępym wzrokiem. Po chwili wzruszył ramionami, przeciągnął się z rozkoszą i ziewnął. Wyjechał na drogę.

Okazało się, że nim zasnął, pokonał dużo dłuższy odcinek, niż myślał, więc zostało mu już tylko kilka godzin podróży. Zabębnił palcami w kierownicę, zanucił fałszywie pod nosem, wreszcie włączył odtwarzacz.

Głośniki huknęły pełną mocą:

 

„Widziałam ooooooorła cień

Do góry wzbił sięęęę niczym watr

Niebo to

Jego świat

z obłokiem tańczy w świeeetle dnia!" *

 

*fragm. piosenki Varius Manks: "Orła cień"

Koniec

Komentarze

No wiesz... Spodziewałem się po Tobie jakiegoś bardziej zaskakującego i ambitniejszego zakończenia. Jestem rozczarowany, zdegustowany wręcz. :p

No dobra, jest fajnie. Dobrze się czyta, jest całkiem zabawnie, chociaż mam wrażenie, że scena kontaktu wyszła Ci jednak słabiej niż dwie poprzednie częsci. Jest jakaś taka... z poprzednich części wiem, że stać Cię na więcej.

Trochę nie pasuje mi to "emanowane światło" - nigdy jeszcze nie spotkałem się z użyciem tego czasownika w stronie biernej. Poza tym masz takie powtórzenie w dialogu: "...nie wytrzymam - nie wytrzymał Turbo". Domyślam się, że było to zamierzone, ale chyba niezbyt dobrze brzmi. Przeczytaj to sobie na głos parę razy. Nie wiem... niezbyt mi się podoba.

Podsumowując, uważam, że dwie poprzednie części były lepsze; w zakończeniu obniżyłaś loty. Niby językowo (z wyjątkiem powyższych zastrzeżeń) jest bezbłednie, ale jednak to już jakby nie ten poziom humoru. Mogę Ci dać 4. 

Podobało się, tak jak pozostałe dwie części. Dobrze, że w zakończeniu nie siliłaś się na jakieś udziwnianie historii, która sama w sobie jest dość dziwna i przy okazji całkiem zabawna. Pozdrawiam!

Aha, jeszcze jeden drobiazg: "przytłumione światło, emanowane przez ściany" brzmi jakoś dziwnie technicznie, możne spróbujesz to wygładzić?

No, początki zawsze wychodziły mi lepiej niż zakończenia. Pewnie dlatego mam w szufladzie tyle niedokończonych tekstów... Nic to, cieszę się, że choć trochę rozbawiłam :)
Nabrałam podejrzeń wobec "emanowania" w bierniku, sprawdziłam w słownku, i jest! Spróbuję jednak wygładzić całe zdanie, jak radzi lPPl. Za to echo "nie wytrzymania", jak najbardziej celowe, raczej zostawię.
Dzięki!

Sympatyczny, niezobowiązujący tekścik :) 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bardzo przyjemny i lekki tekst. Podobnie jak Świętomir żałuję, że zakończenie nie jest... jakieś inne, ale i tak miło spędziłem te kilkanaście minut.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka