- Opowiadanie: GaPa - Absurdalnie krótki lot trzmiela

Absurdalnie krótki lot trzmiela

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Absurdalnie krótki lot trzmiela

PIES

 

Kundel dołączył do stada na wpół dzikich psów kilka dni temu. Trzymał się na uboczu, aż do dziś – gdy wataha wyruszyła zaczął szczekać i podbiegać w kierunku jednej z bocznych uliczek, jakby chciał ich gdzieś zaprowadzić. Przywódca stada zbliżył się do kundla warcząc groźnie i obnażając kły aż po dziąsła. Jednak zamiast spodziewanej reakcji – mały pies winien lec na grzbiecie, wyrażając podporządkowanie – ten znowu zaszczekał i pobiegł. Mgła, sprawiająca wrażenie jakby cały świat został wygenerowany w komputerze o zbyt małej wydajności, skryła go, otulając mokrą kołdrą nawet jego szczek.

Ociężałe zwierzęta, otoczone zapachem parującej sierści, zdenerwowane i zaniepokojone, zaczęły ujadać i kręcić się w koło.

Gdy mały pies po kilku minutach wrócił, w zębach trzymał kawał czerwonego, świeżego mięsa. Upuścił go na ziemię, wydał z siebie ponaglająco-przyjazny dźwięk, chwycił ociekające krwią mięso w szczęki i wyruszył. Doświadczony przywódca wahał się, ale spojrzał na wychudzone zwierzęta i podjął decyzję. Stado ufnie podążyło za nim.

 

Park wydawał się zapuszczony, zapomniany nawet przez swoich twórców. Małą dolinkę położoną u zbiegu głównych, zniszczonych alei, wypełniały półtusze mięsa. Zwierzęta rzuciły się na posiłek.

Alejki w ciszy, w nieprawdopodobnym tempie zapełniły się ludźmi i sprzętem. Z platformy jedynej odkrytej półciężarówki w stronę stada skierowane zostało urządzenie, wyglądające niemal jak luneta lub powiększony model aparatu fotograficznego, nie pozbawione jednak złudnej gracji ekwipunku wojskowego. Jego obsługa czekała na znak, tak jak reszta ekipy. Gdy padł rozkaz wzniecono hałas, momentalnie wzbudzając popłoch wśród czworonogów. Technik uruchomił spust.

Zwierzęta znajdujące się w centrum doliny padły, zastygając w bezruchu. Te dalsze poprzewracały się również, lecz skomląc próbowały – w bezowocnych wysiłkach – wstać. Je zabijano po cichu, korzystając z paralizatorów. Na znak dowodzącego akcją kilka wytypowanych ciał zostało przetransportowanych do pojazdów. Pracę rozpoczęła ekipa utylizacyjna, przy pomocy środków chemicznych oraz mechanicznych usuwając ślady zdarzenia, które trwało nie dłużej niż dwie minuty. Zgoła można by pomyśleć, iż wystawiono tu w przyśpieszonym tempie teatr cieni, pośród których powoli przemieszczały się psie ciała.

Kundel czekał na wzgórzu, obserwując rzeź, a potem zbiegł z niego i ruszył do miasta. Wydawało się, że nikt nie zwraca na niego uwagi.

 

KOBIETA

 

Pomimo panującego bałaganu mieszkanie nie tyle sprawiało wrażenie zaniedbanego, co opuszczonego. Było to jednak tylko wrażenie, bo dwie osoby stały, a jedna spoczywała bezwładnie na tapczanie. Leżący mężczyzna pogrążony był we śnie tak spokojnym i głębokim, iż zdawało się, że nawet głośne rozmowy nie są w stanie go z niego wyrwać. Jednak stojący – młody człowiek wraz ze swoją partnerką – nie wymieniając żadnych uwag, sprawnie wykonywali swoje zadania.

Kiedy dziewczyna postawiła na środku pokoju (robiąc miejsce pośród sterty kartek papieru i wygniecionych ubrań) aparat, przypominający – z racji podpierających go nóżek – gigantycznego pająka, młody mężczyzna szybko przeszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Gdy po chwili wyjrzał odwracała właśnie spoczywającemu głowę, by twarz skierowana była w stronę urządzenia.

– Znajdujące się w oczach…

– Wiem, wiem – przerwał zniecierpliwiony. – Chodź już.

Dziewczyna założyła leżącemu ochronne okulary. Przekroczyła próg, sama włożyła drugą parę, ostatnią podała swemu towarzyszowi. Uruchomiła zdalnie maszynę. Jeśli coś się wydarzyło, było to poza zasięgiem ludzkiej percepcji.

– Gotowe – powiedziała.

Pozbierała sprzęt, łącznie z okularami. Stanęła na środku pokoju, sprawdzając wykonane prace. Mężczyzna podszedł do niej i zgrabnym ruchem wsunął dłoń pod jej bluzkę, obejmując pierś. Nie zaprotestowała, więc z dużą wprawą zszedł niżej.

– W naszej robocie – wyrzekł cichym, lekko zachrypniętym głosem – najbardziej cenię nasze szczere oddanie ideałom.

– Najbardziej cenisz moją idealną dupę – powiedziała z żalem, jednak nie odtrąciła go. Zakołysała biodrami.

– Zróbmy to, teraz, tu, a ten nark – wskazał głową leżącego – kiedy się ocknie, w jakimś powidoku, w całkiem prozaicznej sytuacji, na przykład ze swadą rozprawiając z sąsiadem podczas zakupu bułek, nagle ujrzy, jak…

– Przecież nic nie widzi – wymruczała niemal.

– Nie zauważyłaś? Jedną powiekę ma lekko uniesioną.

– Absurd – niepewnie wyszeptała. Jej oczy były wciąż zamknięte. Zaczęła dyszeć.

Dzwonek u drzwi rozdzielił ich. Młodzieniec powoli oblizywał palec, gdy dziewczyna, obserwując go, poprawiała garderobę. Poszła otworzyć.

– Czysto? – zapytała przybyła, zdejmując buty.

Dziewczyna w milczeniu skinęła głową, z wyraźnym szacunkiem.

– Problemy?

Tym razem odpowiedzią był przeczący ruch głowy.

– Gotowe? – zadała trzecie pytanie.

Pierwszy gest został powtórzony, więc kobieta władczym gestem odesłała ich – nie mieli prawa znać dalszego przebiegu akcji. Na pożegnanie wykonała charakterystyczny ruch dłonią, powtórzony przez młodych ludzi.

Obejrzała mieszkanie oraz jedynego lokatora. Nie dała po sobie poznać opinii na temat któregokolwiek z nich. Z eleganckiej, dość dużej torebki wyjęła kilka urządzeń, które kolejno uruchamiała. Usatysfakcjonowana wykonanymi działaniami przystąpiła do niewielkiej zmiany aranżacji pokoju. W trakcie z niedomkniętej torby wydostała się mała marykina. Kobieta pstryknęła palcami i małpka zwinnie wdrapała się na podstawione ramię.

– Gotowa na show? – powiedziała kobieta, tak jakby potrafiła tylko zadawać pytania. Rozcięła nogawkę spodni leżącego, pewnym ruchem zrobiła zastrzyk. Spakowała sprzęt, usiadła na przygotowanym fotelu. Nie wydawała się niecierpliwić, jakby znała wszystkie tajemnice czasu i losu.

 

DETEKTYW

 

– Jeśli wyrwałaś mnie z Raju, to kim możesz być? – wyrzekł z lekceważeniem, choć starannie, siadając na tapczanie. Bez fazy pośredniej – leżał nieprzytomny, po czym nagle wstał, zupełnie świadomy i rozbudzony, jakby ktoś prztyknął przełącznikiem. Rozejrzał się. Do zaplombowanego, oblepionego rządowymi naklejkami aparatu, którego zadaniem miało być monitorowanie jego funkcji życiowych, podłączone było niewielkie urządzenie. Wesoło mrugała dioda, potwierdzająca poprawną wymianę danych z Centrum Usług Obywatelskich.

– Potrzebuję pana pomocy. Mój syn zaginął.

– Powinna teraz pani wyciągnąć chusteczkę – odparł obojętnie.

Kobieta nie zareagowała, za to mała małpka podbiegła do detektywa, trzymając w dłoni kość pamięci. Mężczyzna wystawił rękę i fant został odebrany. Drugą dłonią chciał pogłaskać malutkie zwierzątko, ale kobieta poruszyła głową, jakby to ją miał zamiar dotknąć, powstrzymał się więc. Zwierzę powróciło do swej pani. Z tyłu głowy miało umieszczony srebrny, niewielki przedmiot. Mężczyzna wiedział, że bliźniaczy element zdobi czaszkę kobiety. Jej ręce zwisały bezwładnie wzdłuż tułowia.

– Czemu miałbym się tym zająć? Wybrałem ucieczkę od świata. Wycieczkę po i za kres. Na ulotce mogli napisać: „Z nami nie zanudzisz się na śmierć. Będziesz już w raju, gdy ustaną funkcje życiowe. Ominą cię przykre niedogodności podróży" – wyrzekł z ponurą satysfakcją.

– Wiem, że ma pan oficjalną zgodę, będącą w istocie pozwoleniem na samobójstwo przy użyciu środków farmakologicznych. Jak u was nazywacie ten specyfik? Nie chodzi mi o urzędniczy bełkot.

– Rajski Ul.

– Po odnalezieniu syna, dam panu wybór: będzie pan kontynuował swój zjazd rollercoasterem do ciemnej jamy, którą pan nazywa domem pszczół, lub powróci do normalnego życia.

– Ale dlaczego miałoby to mnie interesować? Ja naprawdę dokonałem wyboru. Poza tym nie można odwrócić rozpoczętego procesu Odchodzenia.

– Można – odpowiedziała po prostu.

– No to wciąż pozostaje otwarta pierwsza kwestia.

Małpka zwinnie podskoczyła do mężczyzny, w śmiesznym geście tarmosząc go za uszy.

– Dam panu odpowiedź na pytanie, co naprawdę doprowadziło do tego dramatycznego kroku. Uprzedzając pana obiekcje – nie chodzi wcale o odkryte przez pana skłonności homoseksualne. Rzekomo odkryte.

Mierzyli się wzrokiem, a oczy mężczyzny wyrażały coś na kształt rozbawionej rezygnacji.

– Więc, co z synem? – Wyraz „syn" wyraźnie zaakcentował.

– Chcę go odszukać. Słyszałam, że pan jest najlepszy, dlatego pozwoliłam sobie przerwać pana terminalną wizytę w krainie fantazji. Nie miałam od niego wiadomości od ponad roku. Boję się, że wpadł w złe towarzystwo.

– A czy po skończeniu szkoły średniej zrobił sobie roczną przerwę na podróż po świecie?

– Pojechał razem ze swoją dziewczyną – odparła spokojnie. – Na chipie są wszystkie informacje, jakie mogłam zgromadzić.

Zaczął przeglądać pliki.

– Brakuje adresów – zauważył.

– Gdyż ich nie znam. Wiem tylko, że jest w tym mieście.

Popatrzył na nią, jak gdyby powiedziała na przykład „W rowie melioracyjnym zajmuję się próbami wysiłkowymi, trzydzieści trzy", aczkolwiek nie skomentował odpowiedzi. Palcem wskazującym i środkowym przemierzył obudowę komputera, jakby to były nogi miniaturowego ludzika, po czym rozpoczął poszukiwania.

Gdy zamierał w absolutnym skupieniu, dorównując w tej sztuce zmiennocieplnym gadom, na jego dłonie miękko spływały rękawy jedwabnego szlafroka. Poprawiał je i znów klepał w klawisze, ale ani razu nie podniósł na nią wzroku. Kobieta w milczeniu obserwowała jego pracę. Chociaż czas płynął wartkim strumieniem, nie wydawała się zirytowana. Siedząc nieruchomo przypominała posąg z kości słoniowej, dziwnym kaprysem obleczony w elegancki strój. Wyjątkiem były powieki, jak dwa martwe motyle regularnie przesłaniające piwne oczy.

– Mam dziewięć potencjalnych adresów, dwa to ewidentnie fałszywki, jeden sprytna literówka. Jeśli naprawdę chciał się ukryć, to – ponieważ jest pani z zagranicy, co rozpoznaję po bosych stopach, u nas nie ma zwyczaju zdejmowania obuwia podczas wizyt – syn jako obcokrajowiec, nie chcący się wyróżniać, musi mieszkać w dzielnicy studenckiej. – Wyświetlił adres, by mogła go przeczytać. – Zdałem? Dostanę klucze?

Małpka przyniosła mu skórzane etui, w drugiej łapce trzymała fiolkę z pięcioma tabletkami.

– Ten środek zamraża pański Raj, proszę zażywać cztery razy na dobę. Sześciogodzinna stop-klatka. – Wstała, jakby zbierała się do wyjścia.

– To pani się ze mną skontaktuje? I zależy pani na dyskrecji?

– Do zobaczenia. Proszę działać szybko, nie mogę tu długo zostać.

Nie schylając się gładko wsunęła stopy w obuwie i wyszła, a drogę utorowała jej małpka, która otworzyła drzwi. Bez dwóch zdań jednak to kobieta zamknęła je kopniakiem.

Wzruszył ramionami i zaczął przegląd sprzętu. Większość została celowo uszkodzona, jednak specjalna, staroświecka kamera, umieszczona w oku świątecznego, ołowianego renifera, nagrała całą wizytę. Obejrzał więc uważnie relację, od chwili gdy w mieszkaniu pojawili się młodzi ludzie ze sprzętem (na niektórych ujęciach dziewczyna wydawała się tak młoda, że uparcie „k" chciało wskoczyć przed „na"), aż do wyjścia kobiety-o-pozornie-bezwładnych-rękach. Spędził jeszcze czas jakiś przed komputerem nim ułożył się do snu, nie zapominając o nastawieniu budzika.

 

Następnego poranka założył na głowę siatkowy hełm i uruchomił program „Zostań Sherlockiem Holmesem v9.45Enh". Poczuł mdłości, ale nie przerwał seansu, tylko wybrał „Herkules Poirot 4.11", ustawiając moc na dziesięć procent, denerwował go bowiem uporczywy, zamaszysty gest poprawiania nieistniejących wąsów, którego nie umiał wyeliminować.

Raz jeszcze przejrzał zgromadzone na chipie materiały, czyniąc w pamięci notatki. Przez chwilę siedział, trąc dłońmi skronie. Spożył bez pośpiechu śniadanie, ubrał się i wyszedł, drzwi zamykając w ten sam sposób, co kobieta przed nim. Zamknął oczy, przywołując wspomnienia, ale głuchy łoskot, który przetoczył się przez klatkę schodową, nie przypominał grzmotu nad bezkresnym polem pszenicy. Ruszył do dzielnicy studenckiej, a jego twarz wydawała się równie pozbawiona życia, co skórzany worek treningowy.

 

Nikt nie zwrócił uwagi, gdy podarowanymi kluczami otwierał drzwi. Przeszukał wysprzątane mieszkanie. W łazience z kosza na brudną bieliznę wyciągał ubrania, oglądając je starannie. Na niektórych były zaschnięte bryłki błota. Badał je, niekiedy nawet smak, a jedną z próbek poddał oględzinom za pomocą wyjętego z podręcznej torby małego przyrządu. Poukładał ubrania w koszu, umieszczając je w kolejności odwrotnej w stosunku do wyciągania.

Sprawdził laptop, jednak uruchomiony system nie zawierał żadnych cennych informacji. Uruchomił komputer raz jeszcze, za pomocą przyniesionego przez siebie nośnika. Odkrył ukrytą partycję, była jednak zaszyfrowana silnym algorytmem, zrobił więc jej obraz i odłożył maszynę.

Zgromadził próbki odcisków palców co najmniej trzech osób, przy czym jedna pozostawiła swój ślad jedynie na szczotce do czyszczenia muszli klozetowej. Raz jeszcze przeszukał mieszkanie, nie znalazł nic, co by go zainteresowało. Przepytał sąsiadów, czasem legitymując się wciąż ważną licencją detektywa, niekiedy podszywając pod kogoś innego, ale nikt, w istocie nikt nie zwrócił uwagi na młodego człowieka.

 

Korzystając z oficjalnych kanałów podesłał znajomemu inspektorowi znalezione ślady. Umówili się na obiad, podczas którego detektyw dostał trzy adresy, taką samą liczbę zdjęć, spośród których jedno bez wątpienia przedstawiało poszukiwanego chłopca. W policyjnych aktach czysto, nawet udziału w studenckich demonstracjach, czy dowolnego aktu nieposłuszeństwa wobec struktur państwa. Inspektor przekazywał te informacje, wpatrując się zaciekawionym wzrokiem w swego rozmówce, ten jednak tylko podziękował za otrzymane dane. Zjedli obiad w sympatycznej atmosferze, nie poruszając tematów zawodowych czy osobistych. Rozstali się podając sobie dłonie w dość mocnym uścisku.

 

PIES

 

Rozbawiona gromada dzieci rzucała suczce piłkę, ta chwytała ją i uciekała, a dzieciaki ze śmiechem próbowały ją łapać, przewracając się i turlając po trawie. Kundel obserwował scenę, stojąc nieruchomo na wyprostowanych łapach. Jamniczka szczekała wesoło, czekając na zabawkę, dostała ją, więc zaczęła kolejny zwinny slalom pośród rozchichranej gromady.

W końcu dzieci znudziły się zabawą, przywiązały suczkę do parkanu. Pies patrzył uważnie cały czas, w końcu niechętnie pobiegł. Obejrzał się raz jeszcze, po czym zniknął za bramą. Było coś smutnego w jego odejściu, jakby ktoś starł jeden z kolorów tęczy.

 

DETEKTYW

 

Z dwóch adresów do sprawdzenia, wybrał ten bliższy.

Blok został przystrojony odrażającą mieszanką jasnej zieleni i fioletu, na szczęście barwy te już dawno wyblakły, co wątpliwej estetyce okolicy wyszło na dobre. Obejrzał domofon, po czym sięgnął do podręcznej torby. Urządzenie, które wyciągnął, przypominało z wyglądu korkociąg. Nigdy jednak nie miało do czynienia z miękkim korkiem, za to jak zwykle bez problemu zamknęło obwód, dzięki czemu drzwi stanęły otworem.

Wszedł po cichu piętro wyżej niż wskazywał adres, który otrzymał. Wtedy zawrócił, tupiąc tym razem nieco za głośno. Zapukał, ignorując dzwonek. Oparł się o framugę tak, że wyglądając przez judasz nie można było dojrzeć jego twarzy.

– Co jest, ku… – padło zza drzwi.

– Sąsiad z góry, interes mam – odparł.

– Sreres – padł komentarz, jednak usłyszał przytłumione odgłosy kroków.

Drzwi otworzyły się szeroko, w drzwiach stanął potężny mężczyzna. Spojrzał na detektywa, wykrzywił usta w dziwnym grymasie i wyprowadził potężny cios pięścią.

Gdyby nie przygotowanie bokserskie, detektyw padłby od razu znokautowany. Gdyby nie pogarda dla przepisów walki, na pewno by jej nie wygrał. Stał jednak, ciężko dysząc nad ciałem olbrzyma. Rozcierał przez chwilę bolący bok, po czym ostrożnie dotknął mokrej twarzy. Spojrzał na palce, poznaczone czerwienią, westchnął i z widocznym trudem wciągnął ciało wroga do wnętrza pomieszczenia. Zamknął drzwi. Wszedł do łazienki, obmył twarz, krzywiąc się przy tym z bólu. Przyniósł z zagraconej kuchni stare krzesło. Usiadł na nim, próbując uspokoić oddech.

Olbrzym przebudził się z głębokim jękiem.

– Spokój – powitał go zwycięzca starcia.

Tamten zmierzył go niechętnym spojrzeniem, po czym niezgrabnie usiadł, wspierając plecy o ścianę. Zacisnął dłonie. Detektyw przestawił suszarkę obwieszoną mokrymi, powyciąganymi ubraniami dziecięcymi, które go przesłaniały.

– Spokój – powtórzył.

– Co chcesz? – oto były pierwsze słowa, jakie wypowiedział mężczyzna po odzyskaniu świadomości. Mógł mieć jakieś trzydzieści, trzydzieści sześć lat, cera twarzy zdradzała chorobę lub niezdrowy tryb życia. Przetarł dłonią zmiażdżone usta, po czym wbił spojrzenie w napastnika, mieszankę nienawiści i obawy.

– Jestem detektywem. – Pokazał legitymację. Wyciągnął zdjęcie chłopca, którego szukał. Rzucił je siedzącemu. Tamten podniósł je, przekręcił emaliowaną stroną do siebie, po czym wyrzekł:

– A ja nie jestem alfonsem.

– Mama stęskniła się za synkiem – odpowiedział, ignorując wypowiedziane przed chwilą słowa. – Gdzie on może być? Rozpacza, wygląda go, gdyby mogła pewnie wyłamywałaby ręce. Spotykaliście się przecież, zostawiłeś nawet odciski palców w jego mieszkaniu.

– Matka Młodego?

– Tak, jego to matka.

– Przepadł, nie widziałem go od dawna.

– Ale gdzie może być? Z kim jeszcze się kumplował? Co go kręciło?

– Z nikim się nie kumplował, tylko ze mną i z… – mężczyzna zamilkł.

– Nim? – zapytał detektyw, pokazując kolejne zdjęcie.

Olbrzym potwierdził krótkim ruchem głowy.

– Nie wiem co robił. Imprezował trochę, ale nie widziałem, żeby spotkał kogoś, kogo już zna. Po prostu kręciliśmy się po knajpach. Laski na niego leciały. Nie mam pojęcia, gdzie może być. Wie pan, ciężko go poznać na zdjęciu bez bereta.

Detektyw uniósł brwi w niemym geście zdziwienia.

– No, zawsze łaził w takim żółtym berecie, czasem to nawet po mieszkaniu.

– A co go interesowało w dzielnicy przemysłowej? Wiem, że często odwiedzał to miejsce. Pracował tam?

– Gdzie tam, nigdzie nie pracował. Zawsze miał kasę, chociaż nigdy dużo. Myślałem, że doi matkę. Byłem z nim parę razy poszwendać się w tamtych rejonach, mówił, że kiedyś zahaczył się na krótko u Thyssena. Raz nawet widziałem u niego holopisak z ich logo, wie pan, taki, z których dzieciaki wydłubują moduł projektora i robią sobie zabawki-straszaki. Tyle.

Chwilę jeszcze prowadzili dialog, ale wydawało się, że gospodarz nie posiada więcej żadnych informacji, mogących zainteresować detektywa. Pożegnali się więc, a ten ostatni ruszył, by sprawdzić drugi adres, ale nie dowiedział się tam niczego nowego.

Wrócił do domu, zjadł kupioną po drodze kolację, uruchomił komputer. Czasem, swoim zwyczajem, zamierał na długo, uciskając skronie. Rzadko robił notatki na przypadkowo wyszperanych kartkach, posługując się wymyślonym przez siebie szyfrem.

 

KOBIETA

 

Dzwonek u drzwi zaanonsował ją, gdy kładł się spać. Skompletował garderobę, otworzył. Małpka wbiegła przodem, wskoczyła na parapet, skąd miała doskonały widok na mieszkanie. Kobieta przekroczyła próg, pozwoliła by zamknął drzwi, lecz nie chciała wejść dalej, a był ciekaw, jak – wciąż udając bezwład rąk – zdejmie obuwie. Tym razem miała na nogach eleganckie, wiązane trzewiki.

Przywitała się z pełnym rytuałem wymaganym konwenansami. Zapytała o postępy. Zrelacjonował jej wyniki śledztwa. Poprosiła o adresy i zdjęcia, które zdobył. Po chwili wahania uległ jej prośbie. Nie wiedziała, co syna mogło interesować w Thyssenie, ale uznała, że to dobry trop.

– Thyssen to grząski teren. Musi mi pani coś dać, jakąś formę zaliczki.

– Mówi pan o niebezpieczeństwie? Ależ było panu wszystko jedno. Bzykał pan w Rajskim Ulu, gdzie nie było obrotowych drzwi, prowadzących do realnego świata.

– Tam było bezpiecznie i przyjemnie. Thyssen śmierdzi.

– Dobrze więc. Pan i pana… obiekt szczególnego zainteresowania. Nie jesteście rodziną, ale genetycznie stanowicie niemal bliźniaczą parę. Dzięki temu tak łatwo uległ pan… sugestii.

– Nie do końca rozumiem.

– Korzysta pan z programów poprawiających zdolności?

Przytaknął.

– Wie pan więc, jak to działa. Z kogoś, kto jest słabym detektywem, może uczynić najwyżej dostatecznie dobrego, z dobrego świetnego, a z wybitnego genialnego. Wrodzone uzdolnienia plus program zastępujący doświadczenie, schematy postępowania. Nie oznacza to, że miał pan predyspozycje by zostać, hm, urynistą, ale wasze biologiczne podobieństwo ułatwiło…

– Sugestię – zakończył za nią. – Więc to tylko ułuda. Ale dlaczego?

– Proszę odnaleźć syna. Zezwala pan na wejście na pokład przez małpkę?

– Słucham?

Zwierzątko błyskawicznie wspięło się na detektywa, przysiadło na jego ramieniu. Małymi łapkami przesłoniło jego prawe oko. Gdy zamknął lewe, ujrzał dwa adresy, świecącymi literami wypisane na wewnętrznej stronie dłoni marykiny.

– Gdyby potrzebował pan bezpiecznego lokum. Te są pod ciągłą obserwacją, gdy ktoś tam się pojawia, jestem od razu informowana.

Małpka odbyła jeszcze jedną podróż, dostarczając detektywowi fiolkę z czterema tabletkami. Tym razem pogłaskał zwierzątko. Kobieta skrzywiła usta.

– Dobranoc.

Skinął jej głową. Wyszła po cichu, jak zjawa, która nigdy się nie uśmiecha. Tej nocy nie śnił, spał dobrze.

 

Poranek był suchy, zakurzony i hałaśliwy. Dziewczynka jak zwykle siedziała na ławce w pobliżu dużego domu towarowego.

– Gdzie jest? – zapytał.

Przechyliła głowę, jakby wsłuchując się w wewnętrzny głos, szepczący jej rozkazy, wyciągnęła rękę i dotknęła go delikatnie. Bezgłośnie poruszyła ustami, po czym podała adres.

– Uszy do góry – powiedział do niej.

Wzruszyła tylko ramionami, szara i markotna.

– Co możesz wiedzieć – odparła smutno, jakby miała z tysiąc lat.

Wpatrywał się w nią przez chwilę, nie spuściła wzroku. Oczy miała wielkie i błyszczące, jak trawiona gorączką postać z japońskiej bajki. Przyszła mu na myśl złamana gałąź bzu.

– Ktoś w końcu wyleczy cię ze smutku – powiedział i ostrożnie położył dłoń na jej głowie.

– Tere fere.

Stał przez chwilę w milczeniu, nim cofnął rękę i wyruszył. Bał się, że gdy się obejrzy, mała, zgarbiona sylwetka ciosem karate złamie mu serce.

 

Mężczyzna siedział na drewnianej ławie przed kamienną, nieczynną fontanną, przedstawiającą dwie wielkie ryby, w których rozpoznał Cyprinus carpio. Z ich pysków sterczały zaśniedziałe, miedziane rury.

– Zawsze, jak cię widzę, mam wrażenie, że zaraz ktoś zacznie rzucać konfetti – głos detektywa był miękki i cichy, jednak jego oczy zaszły mgłą cierpienia.

– Ha! Szczerze? Myśleliśmy, że jesteś zjawą, przewodnikiem z tamtej strony, który wpadł i po mnie. Nawet się ucieszyłem, miałem kazać skoczyć chłopakom po monetę, ale skąd ją wydłubać? Może być karta kredytowa?

Objął detektywa, szczerze wzruszony. Przytrzymał go odrobinę dłużej, niż powinien.

– Jak to możliwe? Przecież spijaliśmy szlachetne trunki, pogryzając luksusowe importowane produkty spożywcze, by uczcić twoje Odejście. Czyżby ofiara była nieszczera? – zaśmiał się w zaraźliwy sposób.

– Nie możesz zapomnieć o białym proszku, znowu zalegalizowanym, którego olbrzymie ilości z ocynkowanych mis trafiły w nasze płuca – dodał detektyw. – Ofiara się przyjęła, ale… – Zrelacjonował wizytę kobiety-o-pozornie-bezwładnych-rękach, przemilczając jedynie kwestię wabika i ceny.

– I tych wytrawnych agentów nie zainteresował świąteczny renifer w środku lata? – Zabawnie pokręcił głową rozmówca, uniósłszy ręce w geście dezaprobaty. – To jakaś sparszywiała historia. Nigdy nie wikłałeś się w politykę, a to cuchnie z daleka. Jakieś krwawe zabójstwo, kradzież danych z korporacji. Zwykłe, trywialne naruszenia Dziesięciorga Przykazań. Ale agenci z karuzelą ekwipunku, niemal dymający się w twoim salonie? Nie zapominajmy o zwierzaku.

– To tylko demonstracja potęgi. Góra złota za futrzaka, ale wiedziałeś, że istnieją środki, mogące przerwać Odchodzenie? Samo to by wystarczyło.

– Wiesz, skąd jest ta cipa? Zapewne pochodzi z Wolnej Republiki, tej „Krainy Ślepców", jak ją wszyscy pogardliwie nazywają. Faszystowskiego kraju, gdzie praca ludzka zastępuje maszyny. Brakowało mi ciebie. I wiesz co? Ta małpa miała drugie, sekretne zastosowanie. – Pochylił się konfidencjonalnie nad detektywem. – Pewnie ta arystokratyczna dziwka, gdy się nie pilnuje, co chwila wyciąga rękę w faszystowskim pozdrowieniu! – Zaśmiał się znowu. – Ręka wylatuje jej jak na sprężynie! Tak tak, zostało jej to z tych obowiązkowych wieców! Uwierzyłeś, że szuka syna?

– Wiesz, że musiałem sprawdzić. Wszystko się zgadza, więc nie – odparł detektyw. Tym razem on się uśmiechnął.

– Brniesz więc? I bardzo dobrze. Gdzie moje miejsce w tej historii?

– Dasz radę poszperać u Thyssena? Jeśli tak, wymień od razu cenę. Jeśli nie, zalewituj cytując arabskie teksty liryczne. Możesz zmyślać, żadnych nie znam.

– Zbyt wielki mam dług…

– Daj spokój – wszedł mu w słowo detektyw. – Nie ratowałbym ciebie, gdybym wiedział, że za każdym razem…

– … ale i duże potrzeby – skończył mężczyzna, znowu ze śmiechem. – Mam tam wejście, ale sprawa jest przejmująco delikatna. Mówią, że małe, ciekawskie sówki, które kręcą się w tamtych rejonach, nie wracają do lasu. Wielkie ryzyko. Jesteś absolutnie pewien, że tam coś znajdę?

– Absolutnie?

– Absolutnie. Definitywnie. Zero-jedynkowy wybór. Tylko dwie bramki. Rosyjska ruletka, ostatnie dwie komory.

Detektyw pokręcił przecząco głową. Mężczyzna ujął jego dłoń, patrząc mu głęboko w oczy powiedział powoli:

– Cieszę się, naprawdę bardzo się cieszę. Wielki ocean uczuć, których nie potrafisz odwzajemnić. Nie mam żalu. Wróć, jak będziesz pewien. Pomogę ci.

– Mówimy o sprawie?

– O tak, mówimy o najważniejszej ze spraw. Pamiętaj, choćbyś grzebał paluchem w mej otwartej ranie, zawsze będę tu dla ciebie.

Obaj kiwnęli głowami, jakby sterowani przez gigantycznego lalkarza. Usiedli na krawędzi fontanny. Wyglądali jak dwie delikatne, porcelanowe figurki. Jedna w cieniu drugiej, obie z jednego kompletu. Dobrze im tak było w ciszy, aż detektyw, wydawało się z trudem, pożegnał się i ruszył w drogę.

 

PIES

 

Kundel sprawnie wdrapał się na przylegający do klatki schodowej murek. Nosem wcisnął przycisk domofonu. Długi, drażniący dźwięk rozległ się w jednym z mieszkań. Na chwilę zwolnił przycisk, by znowu go wcisnąć. Z głośnika rozległy się przekleństwa. Dało się słyszeć dźwięk otwieranego okna, jednak niewielki daszek osłaniał psa przed ciekawskimi oczami. Nie ustawał w swoich wysiłkach, nawet gdy pochwycił dźwięk otwieranych drzwi, a następnie coraz głośniejsze kroki, wspierane kanonadą przekleństw, wygłaszaną przez rozzłoszczonego człowieka.

Kundel zeskoczył z murku tuż przed tym, jak adresat wezwania stanął w progu. Olbrzymi mężczyzna klął głośno, rozglądając się. Nagle przerwał w pół słowa i ciężko zwalił na bruk, blokując wejście.

Pies polizał szyję leżącego. Zaszczekał, odwrócił się i szybko oddalił.

Stojący naprzeciwko pojazd, bardzo popularny przed trzema laty model rodzinnego samochodu, ruszył spokojnie. Tylko uważny obserwator zauważyłby niewielki krąg przypominający soczewkę aparatu fotograficznego, delikatnie odcinający się na tle przyciemnianej szyby.

 

DETEKTYW

 

Szedł zamyślony, gdy zauważył, że znajduje się przed główną siedzibą firmy Thyssen. Zatrzymał się na kamiennych płytach, które mógł przemierzać zaginiony młodzieniec.

Poluzował kołnierzyk, starł krople potu ze skroni. Wyglądające na mahoniowe drzwi zostały idealnie wtopione w staroświecką bryłę budynku. Styl wielkiej budowli – „Sen o potędze". Wszedł do środka, wyglądał na zmęczonego.

Podszedł do obstawionego długim rzędem monitorów portiera. Przedstawił się, dał legitymację (portier sprawdzał jej ważność, niemal w nieskończoność poddając oględzinom, nim zeskanował pewnym ruchem i oddał), wyjawił cel wizyty. Podał zdjęcie chłopca. Tamten zeskanował je również, nawet nie patrząc, pokręcił przecząco głową i zwrócił fotografię.

Detektyw poczuł, że coś wspina się po jego nodze. Gwałtownym ruchem strzepnął intruza i cichym, monotonnym głosem zaczął wymieniać akty prawne, które miałyby zastosowanie, gdyby mężczyzna zataił informacje. Ten kwitował je wymownymi spojrzeniami, rzucanymi znad przeglądanej gazety. Detektyw powolnym ruchem ręki odgonił nieistniejącą muchę i już miał wyjść, gdy rozbrzmiał brzęczyk wideofonu.

Portier wyrzekł z szacunkiem:

– Tak jest, oczywiście. – Po czym przejęty powiedział:

– Szef ochrony zobaczy się z panem. Rozumie pan? Główny.

Wytłumaczył, jak trafić do jego gabinetu. Odprowadził wzrokiem malejącą sylwetkę detektywa, zmierzającego w stronę wielkich, kamiennych schodów. Na jego twarzy malowało się coś na kształt współczucia, pół na pół z obrzydzeniem.

 

Wspinał się po nie mających końca schodach. Nie mógł sobie przypomnieć, czy w holu była winda. Kiedy wszedł do korytarza, nawiedziła go myśl, że lewa noga wykonała zdecydowanie więcej kroków niż prawa.

Stał u drzwi gabinetu szefa ochrony. Patrzył przez chwilę na swoje otwarte dłonie, jakby chciał zapamiętać ich kształt, po czym nacisnął klamkę.

W środku było dwóch mężczyzn. Jeden był wysokim, nieprawdopodobnie szczupłym mężczyzną o ostrych rysach, drugi pulchnym blondynem, o obleśnym spojrzeniu.

– Był tutaj? – powiedział zamiast powitania, pokazując grubaskowi, który stał bliżej, zdjęcie.

– Słaby jest – wyrzekł ciemnowłosy do jasnowłosego.

– Kiedy zdecydował się rozwiązać swoje problemy ucieczką w nierealny świat…

– … wykreowany przez mózg, napędzany halucynogenną substancją toksyczną… – płynnie wszedł mu w słowo drugi.

– … ujawnił swoją prawdziwą naturę tchórza i ignoranta…

– … gdyż odbył podróż w przeciwną stronę.

– Zamiast próbować stać się lepszą istotą, walczącą ze swymi ograniczeniami…

– … okazał się pełzającym insektem, owadem, który ze smutkiem patrzy w niebo.

– Z własnej woli wskoczył w szambo…

– … podwójne salto ze śrubą…

– … zamiast mozolnej wspinaczki ku szczytowi.

Detektyw mrugnął, bo stwierdził, że chudzielec stoi bliżej, chociaż nie pamiętał, żeby się przemieszczali.

– Był tu? – powtórzył pytanie.

– Wiesz kim jesteś? – zapytał jeden z nich, nie mógł się zorientować, który.

– Był tu? – jeszcze raz powiedział.

– Uczeni odkryli, że trzmiel nie powinien latać… – Wciąż go ignorowali, wchodząc sobie w słowo.

– … gdyż ma zbyt małe skrzydła…

– Ty! Ty jesteś trzmielem…

– … w swojej chorej wyobraźni ubzdurałeś sobie…

Gruby brunet wskazał go palcem, który ani drgnął, celując wprost w splot słoneczny detektywa.

– … że potrafisz, ale to tylko zły osąd rzeczywistości.

– Rozumiesz? Przez chwilę dwa wszechświaty nałożyły się na siebie…

– … ten, w której trzmiel lata…

– … oraz ten, w którym jest do tego niezdolny.

– Ty jesteś trzmielem…

– … a tutaj trzmiel nie lata! – Obaj zaśmieli się zimnym, okrutnym głosem, i razem zakończyli:

– Pełznij, istoto niższa!

– Czy ten człowiek był tutaj? – powtórzył z trudem.

– A wiesz, kim my jesteśmy… trzmielu?

Pokręcił przecząco głową.

Dotknęli się dłońmi, wtedy zobaczył, jak płynnie zmieniają kształty. Przez ich głowy przelatywały tysiące twarzy, kolor włosów zmieniał się od niemal przezroczystych do kruczoczarnego, przetłuszczonego tworu naskórka.

– Jesteśmy zwykłymi twórcami literatury fantasy.

– Majętnymi, gdyż stworzyliśmy niezwykle popularny, zekranizowany jeszcze przed końcem pierwszego tomu…

– … cykl o dzielnym wieśniaku, pogromcy smoka.

– Smok gwałcił i porywał bydło…

– … a czasem zmieniał kolejność…

– … palił wioski, niszczył grody, a jego pancerz nie miał słabych stron.

– Wiesz, jak go pokonał?

Detektyw przecząco pokręcił głową, i ponowił pytanie:

– Młody człowiek z fotografii, czy był tu? Możemy przejrzeć monitoring zapisu? – Nie mógł odnaleźć zdjęcia, nie pamiętał, co z nim zrobił.

– Ten dzielny i sprytny wieśniak wymoczył strzałę w wydzielinie pochwy krowy…

– … zakradł się do jaskini smoka, czekał na niego w ciemności…

– … drżąc z zimna i strachu…

– … a gdy smok powrócił, wbił mu strzałę w nos…

– … między skostniałe płytki naskórka.

– Smok, któremu cały czas pachniało cipką, nie mógł nic jeść…

– … kręcił się w koło, szukając samicy…

– … aż padł z głodu.

– Był tu? – po raz wtóry zapytał detektyw, pokazując zdjęcie, które nieoczekiwanie pojawiło się w jego dłoni.

– Ziemska ohydo! – ryknęli obaj.

– Nie było tu żadnego gówniarza…

– … z jajecznicą na głowie!

– Posłuchaj! Albowiem zdradzę ci wielką tajemnicę…

– Dzięki, nie mam drobnych – przerwał im. Odwrócił się, położył dłoń na klamce.

– Nie masz drobnych?

– A po co ci one?

– Aby śledzić dalszy ciąg spektaklu – odparł i wyszedł.

Niepewnie stąpał po wyścielanym miękkim dywanem korytarzu. Za nim rozległy się głośnie kroki, ostrym pogłosem wibrujące w powietrzu. Przystanął, ale nie mógł skłonić szyi do poruszenia głową.

Odgłos kroków wyprzedził go, ale nie zobaczył nikogo. Kiedy zapadła cisza odszukał schody. Gdy stanął na pierwszym stopniu poczuł, że noga miękko zapada się w głąb. Promieniste kręgi rozbiegły się wzdłuż i wszerz, ale konstrukcja wytrzymała jego ciężar, więc ruszył mozolnie w dół.

W oddali holu ujrzał krąg światła. Pomodlił się, najlepiej jak potrafił. Wielka bańka napięcia powierzchniowego spęczniała od drzwi. Przykleił się do niej i został wyrzucony na miękki trawnik przed gmachem.

Spojrzał, przepojony spokojem i szczęściem, w wypełnione tęczami niebo. Miękka fala ruchu zwróciła jego uwagę. Z oddali, rosnąc szybko, przybywała na jego wezwanie piękna istota. Podobny do ślimaka stwór, będący czystą miłością, błyskawicznie rósł, zbliżając się z prędkością przekraczającą dozwoloną w terenie zabudowanym. Ruszył ku niemu, spod przymkniętych powiek (czuł, że tak należy) widział go jako źródło pulsującego, żywego światła, istotę o wielkim stopniu zaawansowania, wszystko wybaczającą i potrafiącą prosto wyjaśnić każdą tajemnicę. Bez bólu.

Wtem mała, czarna kropka ruszyła ku detektywowi, wysyłając ku niemu mrowie ostrych, zielono-purpurowych strzał. Przystanął zaskoczony, a wielka siła uniosła go ku górze i brutalnie cisnęła z powrotem.

 

… gdyby nie ten pies.

Detektyw powoli otworzył oczy. Leżał w cieniu gmachu Thyssena, na chłodnych, kamiennych płytach chodnika. Pochylony nad nim zażywny mężczyzna, typ biznesmena, powiedział powoli i wyraźnie:

– Słyszy mnie pan? Omal nie wpadł pan pod wóz dostawczy.

Potwierdził ruchem głowy, co wywołało falę bólu.

– Pomogłem panu, chociaż nie udzielenie pomocy nie jest karane. Rozumie mnie pan? W ręku trzymał pan fiolkę. Widocznie zapomniał pan zażyć lek.

– To prawda. Gdzie tabletki?

– Proszę – Biznesmen przekazał fiolkę detektywowi. – Jedną wcisnęliśmy panu do ust, od razu odzyskał pan przytomność. Rozumie mnie pan?

– Tak, dziękuję. To wielka… nierozważność z mojej strony. Poproszę o wizytówkę, bym mógł się odwdzięczyć.

– Nie ma takiej potrzeby – spłoszył się nagle jego rozmówca. – Mam ważne spotkanie. Proszę pamiętać o tabletkach.

– Dziękuję – powiedział i powoli wstał. Mógł chodzić, chociaż sprawiało to ból.

– Wezwać ambulans? Jaki ma pan poziom ubezpieczenia?

– To nie jest konieczne. Ten nowoczesny lek postawił mnie na nogi. Właśnie jechałem na umówioną wizytę do lekarza, więc zaraz trafię pod jego fachową opiekę. Czy ktoś mógłby wezwać taksówkę?

 

Spowity bólem wrócił do domu. Napełnił wannę wodą, dodał pokruszonego lodu, wśliznął się z sykiem w zimną toń. Wyszedł po chwili, kilka razy uderzył dłońmi w policzki. Zażył środek przeciwbólowy, opatrzył rany (na szczęście obyło się bez złamań). Wyciągnął fiolkę i przeliczył tabletki. Obliczał coś przez chwilę w pamięci, a potem z zimną pasją zaczął rzucać przedmiotami, które miał pod ręką, w ścianę. Wpatrywał się w nią, uspakajając oddech. Gdy klatka piersiowa nie falowała już jak u zmęczonego zawodnika pod koniec meczu, włożył świeżą odzież. Wyszedł w suchy, nie dający ukojenia chłód wieczora.

 

Dziewczynka tkwiła na swoim miejscu.

– Teraz wyglądam jak ty – tego zwrotu użył zamiast powitania. – Powiedz mu, że tam był. Będzie wiedział, o co chodzi.

– Uszy do góry – odparło smutne dziecko, przedrzeźniając go.

Odwrócił się i odszedł, prosto w kierunku swego łóżka, bo tam teraz prowadziła droga.

 

Obolały poranek wolałby uczcić jajecznicą, ale musiał zadowolić się kawą, do której wsypał płatki śniadaniowe. Ogolił starannie twarz. Kończył kompletowanie stroju, gdy zabrzmiał dzwonek.

– I dzwonek zabrzmiał złowróżbnie – wyrzekł w stronę figurki renifera. Bez pośpiechu otworzył drzwi.

Mały, pyzaty chłopiec (wyglądający jak gazeciarz z niemych filmów Charliego Chaplina) chwycił go za rękę i zaczął prowadzić.

– I wiódł go po stromych graniach – powiedział detektyw, a echo klatki schodowej niemal skopiowało jego słowa. Malec nie zareagował, prowadził go zakurzonymi trotuarami, wypełnionymi strumieniem niezwracających na siebie uwagi ludzi, aż doszli do wielkiego skrzyżowania.

– Czy bierzesz jakieś antydepresanty? – zapytał Smutnej, która tam czekała. – Najgorzej jest doprowadzić do sytuacji, kiedy nie chce ci się walczyć z wszechogarniającym stanem smutku, spowijającego estakadami ciemności umysł.

– Wszystko ci się miesza. Jestem tylko małą dziewczynką, nie rozmawiaj ze mną w ten sposób – odpowiedziała szorstko. – Chodźże. Nigdy nie można na was liczyć. Tylko sracie i gadacie.

– Nie lękaj się – odparł.

Położył dłoń na jej ramieniu, wtedy ruszyli w dalszą drogę. Przebyli ją w milczeniu. Dopiero przed wejściem do zapuszczonego parku powiedziała:

– Tam czeka – I brodą ostrą jak papryczka chilli wskazała kierunek. Odwróciła się szybko, ale nie dość by skryć łzy, pączkujące w kącikach oczu. Zacisnął usta i ruszył we wskazanym kierunku.

 

Mężczyzna siedział na ławce. Tym razem w pobliżu nie było fontanny, ani innych elementów małej architektury. Zwykłe skrzyżowanie zaniedbanych alejek.

– Kupiłeś sobie park? – zapytał.

– Nie ja się tu bawię – odparł, bez cienia wesołości, zagadnięty. – Znalazłem twoją zgubę. To prototyp. Bardzo zaawansowana konstrukcja. „Syn", okazuje się, został wytworzony, nie poczęty. Nic dziwnego, że im na nim, czy tym, tak zależy. Proszę, podziwiaj. Prezent z gniazda żmij.

Podał detektywowi kartkę papieru, ozdobioną charakterystycznym logo Thyssena.

– Od sówki? – zapytał bez cienia wesołości i wyciągnął rękę. W chwili, gdy jego dłoń dotknęła białego arkusza, ten rozjarzył się bladym światłem, po czym rozsypał w drobny pył, zagarnięty chciwie przez podmuch wiatru.

Mężczyzna, wstrząśnięty, wstał z ławki, zachwiał się i usiadł ciężko na środku alejki.

– Zaprogramowany na ciebie – wybełkotał. Przejechał dłońmi po twarzy, rozsmarowując wydzielinę z nosa. Rozpłakał się i jednocześnie uśmiechnął, z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył idącą po niego śmierć, która pośliznęła się na skórce od banana. Poprzez łzy, łkając, gubiąc głoski, zaczął mówić, a detektyw uklęknął i delikatnie chusteczką wycierał mu twarz.

– Więc tym razem to koniec. I tak, dzięki tobie, żyłem na kredyt. Mam w kalendarzu jeden dzień zaznaczony wielką, czerwoną czcionką. To było wtedy, gdy narodziłem się dla świata po raz drugi. Ale nie za to cię kocham. Przynajmniej zginę z godnością, nie jak te gwiazdy porno, które tatuują na policzku „Uwolnić Tybet", aby w chwili zbliżenia… Czy wiesz, że średnia długość filmu pornograficznego…

Zamilkł.

– Dam ci adres – głos siedzącego mężczyzny stawał się spokojniejszy, czujny – Szansa jest niewielka, ale pójdziesz tam… Nie?

Detektyw pokręcił głową i powiedział:

– Kiedy byłem u Thyssena, miałem jeden z napadów. Mój mózg przekłamywał: zakłócona percepcja rzeczywistości, wrażeń słuchowych i wzrokowych, lecz nie zmysłu równowagi. Tam usłyszałem, że każdy ma słaby punkt, tym samym zawsze jest nadzieja. A potem miałem wizję wszechogarniającej pustki, wypełnionej przerażającą obecnością, czekającą na mnie. Czułem, że dzieje się tak z powodu sposobu, w jaki postanowiłem zakończyć życie. – Pokazał fiolkę. – Gdy zażyję tą ostatnią tabletkę, zostanie mi tylko sześć godzin. Po prostu wrócę do siebie, by wypić piwo, którego nawarzyłem, chociaż nie jest to mój ulubiony gatunek. Odpocznę, poczytam i zasnę. Niepotrzebnie wstawałem. Bilans mojej ciekawości i niepewności to martwy ja i martwy ty, Smutna i inne dzieciaki, które znowu zostaną bez nikogo. Dość namąciłem. To wszystko – rozejrzał się – nieważne. Niech starają się ci, którym zależy.

Siedzący na popękanym asfalcie mężczyzna podparł dłonią brodę, uśmiechnął ujmująco. Coś w jego pozie nasuwało skojarzenie z posążkiem zadowolonego Buddy.

– Dobra. Robimy tak – powiedział. – Znasz adres, pod którym możesz namierzyć znieruchomiałoręką? Tylko nie mów, przytaknij.

Kiedy tak się stało, pociągnął detektywa za rękaw, aż ten usiadł naprzeciwko, jakby mieli zacząć grać w łapki.

– To było wtedy, kiedy rozpocząłem życie od nowa. – Popatrzył czule na rozmówcę. – Nie chciałem, żeby było bezcelowe. Rozumiesz? Pragnąłem, by miało jakąś wartość dla świata. Ale czym on jest? Co jest prawdziwe? Pewnego dnia Smutna odwróciła się od brata. Twierdziła, że to nie on, chociaż nawet badania mówiły co innego. Absurdalne, ale dziewczynka ma czuja. Poszperałem i nawiązałem z nimi kontakt. – Wykonał z lekkim zażenowaniem gest, który detektyw widział na nagraniu ze swego mieszkania. – Przetestowali go i nie przeszedł próby. A wydawał się kimś bez znaczenia. Co więc jest prawdziwe? – powtórzył. – Jak skończymy rozmowę, to ten krzak – wskazał palcem – przeistoczy korzenie w gąsienice i pojedzie zdać relację do bazy? Skoro są w stanie podmieniać ludzi, to czego możemy być pewni? Ta faszystowska zdzira jest ważną szychą. To tacy jak ona mogą zerwać zasłonę. Zimni, wyrachowani, sprawni i efektywni. I nie będzie to bezbolesne. Bo posłuchaj tego – zaczął parodiować jednego z czołowych dziennikarzy – „Tworzące nas atomy mają czternaście miliardów lat. Ale są wśród nas tacy, którzy wyciągają je z jednego miejsca, żeby wstawić w drugie. Żonglują nimi z wielką wprawą. Ale czy są oczy, które to śledzą? Czy jest ręka, która wskaże kierunek?".

Wyciągnął dłoń i poprosił by detektyw, litera po literze, wypisał na niej adres. Potem wydobył z kieszeni niemal przezroczystą siatkę. Zademonstrował jak z niej korzystać.

– Włóż to, idź w duże skupisko ludzi, wtedy uruchom. Staniesz się dla tego całego elektronicznego szmelcu na jakiś czas niewidzialny. Czekaj pod podanym adresem. I nie żałuj nas, tak wybraliśmy. Bądź tam – powtórzył i odszedł, stawiając pewnie kroki.

 

KOBIETA

 

Najpierw otrzymała komunikat, że detektyw pojawił się w lokalu. Kiedy była w drodze, poinformowano ją, że liczba osób tam przebywająca wzrosła do n+1, gdzie n to nieprzytomny mężczyzna, wniesiony przez bandę dzieciaków, które szybko się ulotniły.

Kamienicę obstawiał wygadany naganiacz, zajmujący się rekrutacją, którego widziała już w mieszkaniu detektywa. Mogła wejść.

Poszukiwany agent, kryptonim LX101, według przykrywki jej syn, leżał nieprzytomny na podłodze. Obok siedział wynajęty spedalony szpicel, wodząc wskazującym palcem po wewnętrznej stronie dłoni. Wysłała marykinę, która wbiła pazur z trucizną w jego nogę. Nim zwalił się bezwładnie, wyrzekł zaskoczony „Trzmiel nie lata". Nie żałowała tego skundlonego narkomana.

Nie sądziła, że desperacki plan wypali, ale efekt przekroczył jej oczekiwania. Przed nią leżał jeden z ich najważniejszych agentów, ten, który dokonał rzeczy do tej pory nieosiągalnej – spenetrował Thyssena. Zaginął tuż przed spotkaniem, w czasie którego miał przekazać materiał wielkiej wagi.

Przeprowadziła zakończone pozytywnym wynikiem testy, jednak ciągle nie była pewna, czy to ten sam człowiek. Nie dokładnie taki sam, ale właśnie ten sam. Czy nie został wytworzony? Czy nie udoskonalili swoich wyrobów?

Jej trzy największe lęki:

a) Że odbicie w lustrze wyciągnie ręce, zaciśnie na jej szyi i zajmie jej miejsce.

b) Że już jest kopią, o czym nie wie.

c) Że wszystko wokół jest udawane. Któregoś dnia wyciągną wtyczkę, w ruchu pozostanie tylko ona i tropiące ją maszyny.

Nie ufała wynikom testów, które do tej pory przyjmowała z taką ufnością. Może to pobyt tutaj ją rozstroił? Pośród zdegenerowanych, uwięzionych w hedonistycznym wirze ludzi, nie mających pojęcia o toczącej się grze, nie czuła się najlepiej. Tęskniła do porządku i jasnych reguł.

Zneutralizowała substancję, którą go uśpiono. Czekała, trzymając w pogotowiu broń.

„Udało się" – powiedział, ciężko wstając. Nakazała mu milczenie, kazała założyć maskownicę i wyszli na zewnątrz, do czekającego pojazdu. Na ulicy podbiegł do LX101 kundel, tylko jemu dał się pogłaskać, zaszczekał wesoło i podreptał dalej. Dopiero to ją przekonało. Z akt pamiętała o niezwykle wysokim poziomie empatii, który wyróżniał tego agenta. Uznała, że dlatego zwierzę wybrało właśnie jego. A więc sukces. Przesłucha go i rusza do kraju. Zapewne to jej ostania podróż. Wróci w glorii chwały, ale jako pracownik operacyjny będzie spalona. Jeśli jednak waga materiałów, które miał przekazać LX101 będzie tak wielka, jak się spodziewali, warto było.

Spojrzała na młodego człowieka. Uznała, że pobierze od niego nasienie. Po powrocie, gdyby została zapłodniona spermą bohatera, mogłaby liczyć na przeniesienie do Domu Szlachetnej Matki, co wiąże się z wpływami, prestiżem, a także większymi racjami żywnościowymi. Spodziewała się, że będzie musiała go uśpić w celu pobrania materiału. Wykazuje pewnie tą samą niedojrzałość co starsze samce, preferujące tradycyjną kopulację. Zniosłaby to, była szkolona i w tym zakresie, ale prawdopodobieństwo zapłodnienia było znacznie mniejsze, a trudne czasy zmniejszają margines błędu.

 

EPILOG

 

Malowanie było jego największą pasją, chociaż wciąż nie przynosiło żadnych profitów. Czuł jednak, że teraz to się zmieni. Od paru dni codziennie odwiedzał park, gdzie zafascynowany podglądał małego psiaka, mieszańca wielu ras, który przysiadał na pagórku, z daleka obserwując żywiołową jamniczkę. Czworonóg siedział bez ruchu, skoncentrowany na swoim celu, jakby kierowany potrzebą, której nie mógł zaspokoić, ani zignorować.

Początkowo artysta wiernie odtwarzał postać psa, potem jednak dokonał retuszu, w magiczny niemal sposób oddając prawdziwą naturę zwierzęcia, albowiem na tym polega sztuka. Natchniony malował więc Miłość, Wierność, Oddanie, nie wiedząc, że jego agent oszuka go, i za dzieło swego życia nie otrzyma żadnej zapłaty.

Nie mógł również wiedzieć, że ilustracje, które ozdobią książkową wersję dziecięcego klasyka „Wszystkie psy idą do nieba", zostaną wzbogacone o jeden szczegół: logo wielkiej firmy zbrojeniowej – zabieg marketingowy, mający na celu ocieplenie wizerunku giganta.

Nieświadomy był także tego, że było to ostatnie wydanie tej przejmującej historii. Cóż, w istocie była to ostatnia książka, jaką wydrukowano.

 

 

Koniec

Komentarze

Nie wiem jak inni zareagują, ale masz moje 6. Dla mnie zafajniste. Więcej na razie nie powiem, żeby nie zapeszać.

Ambitne, ale jak dla mnie miejscami trochę za bardzo zagmatwane.

Niestety męczące... Musiałem zrobić przerwę, po której czytało się już znacznie lepiej. Może to był mój nastrój, a może autor w końcu wszedł w klimat i odpłynął zamiast z mozołem składać zdania. Mam wrażenie, że zaczęło się od pomysłu na zakończenie i pewnej ogólnej wizji - stąd początek wygląda tak ciężko i nienaturalnie. Szczególne uderzył mnie styl jakby relacji - "poszedł, wziął, spojrzał, siadł, odłożył ...." itd. W moim wydaniu zdarza się tak gdy "dorabiam" początek do mojej wizji.

Faktycznie mocno to wszystko zagmatwane i widzimy tylko jakieś fragmenty intrygi. Momentami jest to męczące, ale ogólne wrażenie jest dość dobre. Zamiast mętliku robi się atmosfera tajemniczości i spisku. No i w drugiej części już nie razi styl tylko wszystko przykrywa bardzo klimatyczna mgiełka.

Sceny z dwoma dziwakami gadającymi o trzmielu nie rozumiem ale jest bardzo plastyczna - pobudza wyobraźnię i wpasowuje się w klimat. Takich przykładów mógłbym podać więcej choć i słabsze się zdarzają. Ważne, że w ogólnym podsumowaniu w głowie zostają te lepsze.

Do 6 daleko ale myślę, że 5 nie byłaby zbyt wielką przesadą.

A  ja tu jeszcze wrócę i napiszę co myślę!

Przeczytałem, choć przyznam szczerze, nie wszystko zrozumiałem. Mignęło mi kilka literówek, jakieś zbędne przecinki i ze dwa przekombinowane zdania. Były momenty, że ciężko się czytało, ale generalnie tekst na plus - przede wszystkim za pomysł. Moim zdaniem nie na sześć, maksymalnie na pięć.

Pozdrawiam

Mastiff

Siarczyście dziękuje za komentarze, szczególnie Yelonkowi, że dotrwał , a jeszcze i skrobnął od siebie. jahusz - mocno się cieszę, że tak "podeszło".
Inanka i Yelonek - mam nadzieję, że nie zmarnowałem Waszego czasu.
6Orson6  - no... ciekawe w którą stronę;)
Komp mi wariuje, spisek jaki czy co...
pzdr

Moj nie byl zmarnowany :)

Yelonek - znaczy, dokonaliśmy sprawiedliwej wymiany - mój tekst, za Twój komentarz ;)
Bohdan - dzięki za ocenę.
pzdr 

Nie zmarnowałeś :)

Inanka  - więc OK.
Dzięki raz jeszcze za opinię.
pzdr

Nooooo... Ja też nie wszystko zrozumiałam, ale akurat w niczym mi to nie przeszkadza. Weszło gładziutko. Niesamowity klimat, momentami prawie jak z Twin Peaks, a przynajmniej takie było moje wrażenie (najbardziej przy scenie z dwoma mężczyznami). Podejrzewam, że to bedzie jeden z tych tekstów, do których potrafię wracać bardzo często myślami i po kilku latach całkowicie przypadkiem rozwiazywać nurtujace mnie wątki. Świetny.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki za komentarz.
Cieszę się, że wciągnąl Cię ten warkocz, który uplotłem ;)
pzdr

Serdeczne i szczere gratulacje. Uwielbiam takie teksty.Twoje opowiadanie żyje w mojej jaźni i nie jest to kolano...pzdr

Ha, przesunie się i wydalisz ;)
dzięki za dobre słowo.
pzdr

Skoro już wyróżnienie jest i wszyscy się pozachwycali to ja się, dla odmiany, poznęcam. ; P

„ Mam stęskniła się za synkiem" - Literówka: mama.

„- ale i duże potrzeby - skończył mężczyzna, znowu ze śmiechem." - Tak tutaj jak i dalej, podczas rozmowy w Thyssenie o trzmielu, gdzie ktoś coś dopowiada, jak na mój gust albo kwestia powinna zaczynać się od trzykropka („ - ...ale i duże potrzeby"), albo wielką literą. Bo w końcu jest to początek może nie zdania, ale nowego wiersza na pewno.

 

„Portier wyrzekł z szacunkiem - Tak jest, oczywiście." - Po „szacunkiem" dwukropek.

 

„- Proszę - Biznesmen przekazał fiolkę detektywowi." - Po „proszę" kropka.

 

„- Tam czeka - I brodą ostrą jak papryczka chilli wskazała kierunek." - J.w., po „czeka" kropka.

 

„- Dam ci adres - głos siedzącego mężczyzny stawał się spokojniejszy, czujny - Szansa jest niewielka, ale pójdziesz tam..." - Po „czujny" kropka.

 

„Gdy zażyję tą ostatnią tabletkę, zostanie mi tylko sześć godzin." - TĘ tabletkę.

 

„Popatrzył czule na rozmówce." - Literówka, rozmówcę.

 

„Bo posłuchaj tego - zaczął parodiować jednego z czołowych dziennikarzy - „Tworzące nas atomy mają czternaście miliardów lat." - Po „dziennikarzy" dwukropek.

 

„Wyrzekł zaskoczony „Trzmiel nie lata"." - Dwukropek po „zaskoczony".

 

„Wykazuje pewnie tą samą niedojrzałość co starsze samce, preferujące tradycyjną kopulację." - TĘ niedojrzałość.

 

Ale to oczywiście drobiazgi.

 

Co do samego tekstu... mam mieszane uczucia, może muszę się z nim przegryźć. Czytałam na raty, bo za jednym zamachem bym nie dała rady. Również muszę przyznać, że nie zrozumiałam wszystkich scen i wątków - a w przeciwieństwie do Suzuki lubię na końcu opowiadania otrzymywać odpowiedzi. ; P No ale, tekst napisany dobrze, całkiem plastycznie, więc generalnie na plus.

Pozdrawiam.

 

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Dzięki za komentarz i nawet chęć korekty.

> Co do samego tekstu... mam mieszane uczucia, może muszę się z nim przegryźć.
Mam nadzieję, że nie dasz się zagryźć ;)
pzdr

Lepiej późno niż wcale.
Po raz pierwszy Twój tekst nie trafił mi do przekonania. Cóż, bywa. Podchodziłem trzy razy, i klapa. Z mojej strony, przyznaję bez bicia. Kwestia tematu, intrygi, świata? Nie wiem i chyba się nie dowiem.

Panie Adamie, dzięki za komentarz.

> Podchodziłem trzy razy, i klapa.
Ech, przez chwilę wyobraziłem sobie zdobywanie szczytu... i odpadł, cholera ;)

> Z mojej strony, przyznaję bez bicia.
Pan to masz dobre serce ;)
W Lublinie zapraszam na herbatę ;)
pzdr

:-) Zdobywanie szczytu albo zejście na dno depresji. :-)
Liczę na Twoje poczucie humoru i wyczucie autoironii w mojej strony.
Z Twoim tekstem może być tak, że lokuje się poza obowiązującymi w danym czasie granicami mojego zainteresowania. W danym czasie, ponieważ te granice nie są ustalone raz na zawsze. Co pozostawia otwartymi szanse, że pod innym Twoim tekstem napiszę: burnyje apłodismenty!

Żeby aż "burnyje apłodismenty, prechadjaszczyje w awacju, wsie wstajut" to jeszcze, Panie Adamie, przede mną całe długie 'Rakietowe Szlaki' ;)
Na razie uprawiam ten mój ogródeczek, z tą co zawsze myślą - lepszy ogórek większy, czy smaczniejszy ;) No i, jak się bawić, to na całego.

A propos cytatów z prawej strony mapy - parę dni temu byłem w kinie na "Ziemia", reż. Aleksandr Dowżenko, ZSRR 1930 - z taperem - jak będzie gdzieś okazja w pańskiej lokalizacji, szczerze polecam.

pzdr i humoru życzę.

Klimatyczne. :)

Mam wrażenie, że to materiał na coś bardziej rozbudowanego niż opowiadanie - żeby dało się bardziej rozwinąć konstrukcję świata, która tutaj jest bardzo istotna.

Dzięki za komentarze.
> Mam wrażenie, że to materiał na coś bardziej rozbudowanego (...)

Mam nadzieję, że i w takiej formie (warunki brzegowe konkursu spełnione, <50k znaków) jakoś daje radę, i trochę radochy z czytania było.
pzdr

Mam taki pogląd, że tekst, którego nikt nie do końca nie rozumie, to nie jest dobry tekst. Ja nie zrozumiałem tego opowiadania i, jak zauważyłem z komentarzy przedmówców, praktycznie dla każdego było zagmatwane i nie do końca jasne. Umiesz pisać, niektóre sceny mają świetny klimat, ale jako całość tekst jest zbitkiem wizji, momentami zbyt odjechanych, by dało się z nich coś zrozumieć.
Sam klimat to za mało. Sens i względnie jasny przekaz też muszą być.

Ocena (tylko na potrzeby sherlocisty) - 5/10

Pozdrawiam.

Rozumiem, dzięki za opinię.
pzdr

Nie do końca pojmuję tu wątek psa, ale to mój problem. Klimat nieco odbiegający od... "regulaminowego"!Ale to już problem jury.
Masz człowieku potencjał, aby pisać fajne historie, uśmiałem się przy scenie ze smokiem;) ale niepotrzebnie gmatwasz czytelnikowi. 

Dzięki za opinię.
> uśmiałem się przy scenie ze smokiem;)
No i dobrze, przepona ważny organ (chociaż niektórzy twierdzą, że nie najważniejszy;)

pzdr

Ja niestety wysiadłam :( Nie do końca wiem, co przeczytałam... wszelkie próby sformułowania oceny spełzły na niczym i tak sobie teraz pełzają po podłodze mojego pokoju ;)

> Dreammy
> wszelkie próby sformułowania oceny spełzły na niczym
> i tak sobie teraz pełzają po podłodze mojego pokoju

To supertajny plan, bo widzisz, tak Ci pomagam! One pełzają po podłodze w arcyważnej sprawie - rozpoczęły porządki wiosenne! Płoszą kotki (kurzu), zmieniają szlaki mrówek faraonek, zajadają się okruszkami... ;)

> Ja niestety wysiadłam
Mam nadzieję, że nie w biegu!!!

pzdr z wyrazami uszanowania

Hmmm. Kilka fajnych pomysłów – na przykład małpka rewelacyjna grubymi szwami połączonych w niezrozumiałą całość.

A trzmiele mogą latać. Fizyka nie zabrania. Tylko szybować nie zdołają.

Babska logika rządzi!

Dzięki, nocna Finklo, za komentarz. W całej rozciągłości się zgadzam. Co do trzmieli to jeden z popularnych mitów – udowodniono, że nie potrafią szybować, wyciekło do szerokiej opinii, że nie potrafią latać… Ale jest coś wdzięcznego w idei, że udowodniono iż trzmiele nie potrafią latać – a latają. A gdyby się nauczyły czytać i gdzieś natrafiły na taką informację, pewnie wszystkie by w jednej chwili pospadały i przesiadły na hulajnogi, aż ktoś by udowodnił, że trzmiele nie potrafią utrzymać równowagi. Co z nimi dalej będzie… ;)

; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Choć już pierwszy fragment z kundlem uświadomił mi, że łatwo nie będzie, czytałam dalej, bardzo starając się zrozumieć o czym czytam. Niestety, mimo podjętych starań, próba pojęcia opowiadania nie powiodła się :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj boska. Zasłużyłaś na papieroska ;) Trzeba było spytać, odradziłbym Ci lekturę ;)

(____((____________()~~~

GaPo, ale ja nie umiem palić papierosków. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To tylko symbol! Nie wiem, co boscy robią, by się transcendentalnie wyluzować. Czy jak zwykli ludzie dłubią między palcami u nóg i liczą umlauty u Goethego (czyli coś dla ciała jak i dla duszy)? Czy robią jednak coś szalonego?

Skłaniałbym się ku drugiemu… Ale zaklinam, boska, nie rozwiewaj mgły tajemnic, nie pisz o boskich rozrywkach! To Wasze, niepojęte sprawy i niechaj tak zostanie!

pzdr

W takim razie kurtyna mgieł nie uniesie się i nadal będzie skrywać tajemnicę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Męczące. Przeczytałem bez przyjemności. Długie. Za długie.

Nowa Fantastyka