- Opowiadanie: jarosław klonowski - Mała Chińska Osobowość

Mała Chińska Osobowość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mała Chińska Osobowość

 

 

Mała, chińska osobowość.

Wiatr wprawiał moje ubranie w wir. Marznący, nieprzyjemny i lepki, jak dotyk śmierci. Szedłem jeszcze chwilę. Wicher sprawiał, że poliestrowy srebrny płaszcz, jaki miałem na sobie rzucał się wysoko, łopotał o ramię, czasem dotykał twarzy. Próbowałem go poskromić. Na nic.

Nade mną był bezbarwny dzień bez nieba. Bez zarysów, bez cieni. Dzień, który mógł się tylko przyśnić. Zwłaszcza, że w normalnych warunkach musiałbym mieć na sobie kombinezon termiczny, inaczej w ciągu godziny nastąpiłoby krańcowe wyziębienie organizmu i śmierć. Tak to już bywa w Infamii.

Pejzaż został namalowany akwarelą. Nie była ona właściwa w tym śnie. Nadawała się na romantyczną schadzkę nad brzeg morza. W roku 2012, wskutek odwrócenia biegunów magnetycznych nastąpiło zalanie a potem zamarznięcie prawie całego USA. Zmiany klimatyczne, które nastąpiły potem przemieniły naszą część globu w pustynię lodu. Ważniejsi dygnitarze i wybitniejsze jednostki umknęli superszybkimi jambo-jetami na południe, do Brazylii i dalej. Ci spośród obywateli, którzy posiadali doświadczenie lub umiejętności gwarantujące ich przydatność w zamarzniętym świecie zostali ewakuowani do kilku gigantycznych bunkrów. Budowano je w tajemnicy przed społeczeństwem od połowy lat siedemdziesiątych, gdy po raz pierwszy zwrócono uwagę na katastrofalny stan ekologii na naszej planecie. Bunkry te wznosiły się w Apallachach.

Zakląłem. Lubię kląć. I nikt mi tego, kurwa, tu nie zabroni.

Otaczały mnie pogodnie wznoszące się w powietrzu śnieżki i niewyraźne kontury rozbielonych skał i zamarzniętych ścian jakiś budynków. Zatrzymałem się dopiero przy bramie do jakiegoś wielkiego domu. Za nim roztaczał się piękny widok na czarną nicość. Od tej pory wszędzie zapadła noc, tak ja jak ta za bramą.

– Czy jestem na miejscu?! – krzyknąłem do nicości.

– Tak – odpowiedziała.

Odskoczyłem.

– Nie bój się. Jestem twoim przyjacielem – powiedział głos z wysoka – Powiedz mi, co widzisz…

Wiedziałem, że jeśli mocniej przesunę nogą, spod popękanej ziemi wynurzy się jawa. Towarzyszyła mi świadomość śnienia. Miała wygląd kulawej starej kobiety z czarnymi denkami słoików zamiast oczu. Babsztyl siedział na ławce.

Minąłem ją. Mijałem kolejne ławki, na których z brzydkich, foliowych worków sprzedawano cuchnące krwią i poprzednimi właścicielami wszczepy. Towarzyszyła nam muzyka relaksacyjna, szaleńczo wibrująca w głowie. Pochodziła z niewidocznych, znikających w zamarzniętej mgle głośników.

Nagle na jednym ze straganów na ławce w Parku spostrzegłem starego Chińczyka zawiniętego w ciasne, wspaniałe kimono, pełne tłustych plam. Odwzajemnił mój uśmiech, odsłaniając piękne, srebrne, drobniutkie zęby. Akcentowały jego uśmiech pięknym hologramem, wypełnionym kolorami i kształtami motyli. Następnie klasnął w dłonie i wszystko zniknęło.

– Po co to zrobiłeś?– spytałem. Chińczyk wyciągnął długi jak moje dwa palec wskazujący niczym igłę od kompasu. Na dłoni miał wytatuowane chińskimi literami „Mentor”.

– Jestem pańską nową świadomością.

– Stary Chińczyk? Też mi świadomość…

– Zdobył ją pan za pomocą długich ćwiczeń Jogi i medytacji – zaprotestował. – To nagroda, proszę pana.

– To nie może być prawda. Widzi pan, ja nigdy nie medytowałem.

– Ach, tak? – rzucił, a potem wpadł w przygnębienie. Skrzywił usta, wyjątkowo krótkie i nieczułe, pokryte śmiesznym, jakby kocim zarostem – To należy sprawdzić.

Po czym, nim zaprotestowałem, rozwinął kimono i położył je na ziemi. Było tak długie, że rozwinęło się niczym dywan. A Chińczyk, chudy i nagi, zaczął z niego coś odczytywać. Ja jednak pozostawiłem go, bowiem obok spostrzegłem coś bardziej interesującego.

Barwy przybrały widok ogromnego, świetlistego miasta.

– Co to ma być?! – zapytałem.

– To? Złudzenie realności.– odparł Chińczyk. – Poznaje pan?

– To Metropolis – wzruszyłem ramionami.

– Zgadza się. Miasto, które postanowił pan zniszczyć – odparł. – Na szczęście pański sabotaż nie powiódł się.

– To gdzie my w końcu, kurwa, jesteśmy? – rozejrzałem się. – Bo rozumiem, że to nie może być Infamia? Jesteśmy dalej w Metropolis, prawda?

– Jesteśmy gdzie indziej – zaśmiał się Chińczyk.

Warkot silnika zaczął dobiegać spod ziemi, spod domów. Alabastrowych, marmurowo czarnych, marmurowo żyłkowanych, ukwieconych lodem i zapuszczonych domów, gdzie, głęboko pod pokrywą lodu spali od około wieku ludzie. Jednostki, które nie przeżyły apokalipsy, ponieważ ktoś tam na górze zakwalifikował ich do grupy Nieprzydatnych.

– Czy to jakiś pieprzony cmentarz dla robotów? – rzuciłem bez sensu, pokazując w dół.

– Nie.

– Skąd pan mnie w ogóle zna?

– Musze. Jestem przypisaną do pana osobowością.

– Nie wierzę.

– Pracował pan jako programista w fabryce – odparł Chińczyk. – Czego

Miał pan dość, hę?

– Możemy przejść na „ty” – zaproponowałem.

– Bardzo mi miło, ale wolę pozostać formalny – uśmiechnął się sztucznie Chińczyk. Po chwili kontynuował. – No więc? Jak było? Czego panu brakowało? Biedoty z pierwszego poziomu przy terkoczących maszynach, które pomogłeś pan budować? Co sprawiło, że skłonił się pan do terroru? Miał pan wszystko. Piękne kobiety, luksusowe jedzenie, karty kredytowe. A pan to wszystko rzucił. I dla czego? Dla bliżej niesprecyzowanej teorii równości?

– Jest pan moją nową osobowością, prawda? – kiwnąłem głową. – Słyszałem o tym. Wszczepiają ci wirusa i jak się budzisz, nagle wszystkie twoje ideały gówno dla ciebie znaczą.

Chińczyk długo na mnie patrzył. Z wyrazem wyrzutu i smutku. Miał takie maleńkie oczy. Jak guziki.

– Jest gorzej, niż pan myśli – pokręcił głową. – Jestem czasową aberracją osobowości. Czymś w rodzaju ostatniego papierosa dla skazańca. Właśnie wiozą pana do Infamii i tam pana zostawią. Dostanie pan kombinezon termiczny i zapas jedzenia na dwa dni.

Otwieram szeroko oczy.

– Jak to?!

– Tak to. Jest pan chwilowo w termicznym śnie. Robią tak, aby uniknąć kłopotów przy tak zwanym „Cichym Aresztowaniu”. Miał pan kilku wysoko postawionych znajomych na poziomie czwartym. Takie ciche zniknięcie jest aktem politycznej troski o pana reputację. Po co miałby pan martwic swoich przyjaciół konsekwencjami, wynikającymi z pana niewiary w system, który pana stworzył i wyżywił?

– Ty łotrze! – rzuciłem się na Chińczyka. Zaśmiał się dziko, mrużąc oczy. Mój ruch najwyraźniej naruszył zaczepy hełmu z gniazdem, który stanowił ośrodek mojego sztucznego snu. Nagle bowiem poczułem na głowie jego ciężar, tak jak krępujące mi ruchy kajdany, którymi miałem przymocowane kończyny. Obraz na moment przemienił się w kaszkę a potem całkiem znikł. Otoczyły mnie ciemności mojego hełmu. Wrzasnąłem. Obraz na moment wrócił, lecz rozmazywał się grubą, poziomą linią. Szarpnąłem Chińczykiem, a on zagrzechotał, jakby był zrobionym z metalu manekinem.

Kiedy zwrócił na mnie spojrzenie, jego oczy patrzyły zimno, jak lasery. A ja odkryłem, że patrzę przez wizjer hełmu.

Próbowałem się poruszyć. Ruchy moich rąk były ograniczone, ale nie niemożliwe. Kajdanki przymocowane były do podłogi długim łańcuszkiem. Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy było obłe i oklejone pianką odżywczą, amortyzującą uderzenia i wszelkie nasze ruchy. Pewnie jakaś kapsuła, czy kontener.

Nagle zdałem sobie sprawę z oczywistego faktu. Byłem tu sam. Chinol był pieprzoną kukłą!

Nim rozeznałem się w ciasnym pomieszczeniu, ledwo mieszczącym naszą dwójkę, usłyszałem łupnięcie i świst. Uwolniona kapsuła wystrzeliła w powietrze. Towarzyszyło temu trzęsienie. Ugryzłem się w język.

A potem już tylko jedno porządne uderzenie, gdy otworzył się spadochron i długie, nieuchronne opadanie w dół.

Chińczyk chichotał dalej, jak popsuta katarynka. Dopiero teraz dostrzegłem, że skóra na twarzy żółtka, to w rzeczywistości guma, imitująca ludzką skórę.

Zanim uderzyliśmy o ziemię, minęło kilka minut. Zacząłem więc jak głupi szukać kombinezonu.

Było mi cholernie ciasno. Znalazłem kombinezon. Jednoczęściowa, srebrna, tania podróba wystarczyła na najwyżej dzień spaceru po zamarzniętej Infamii.

Ciekawe, czy w ogóle powstały jakiekolwiek akta mojego aresztowania… Nie było sądu, więc nie sądzę.

Pierdolę to. Gdzieś tu widziałem skrzynkę z narzędziami, a tam młotek ciśnieniowy. Przyłożę go sobie do grdyki i…

Znalazłem. Po chwili walki wsadziłem młotek z powrotem do skrzynki. Niedoczekanie ich. Nie zginę w taki głupi sposób.

Westchnąłem. Pora na spacer po lodzie.

Koniec

Komentarze

Bardzo ciekawe fabularnie opowiadanie. Podobało mi sie zaskoczenie, które wywołało pod sam koniec. No i ten Chinczyk. Śmieszny...

Interesujące. Na początku czułam się trochę zagubiona, ale gdy wszystko zaczęło się wyjaśniać zauważyłam, że język jest doskonale dopasowany do fabuły, no i aż do końca czytanie szło już jak po maśle.

Palce zaczęły mi marznąć.. :)

Interesujące.
Pozdrawiam. 

Faktycznie, przyjemne. Choć początek trochę zagmatwany.

Zgadzam się z koleżankš Fumiko, że język jest doskonale dopasowany do fabuły, bo na przykład:

- rzucajš się w oczy różne potknięcia:

"Wiatr wprawiał moje ubranie w wir" - jak się wprawia coœ w wir?

"Szedłem jeszcze chwilę." - czemu wlasnie tak i właœnie w tymmiejscu to napisane?

"Nie była ona właœciwa w tym œnie." - jak można nie być właœciwym w czymœ?

"Otaczały mnie pogodnie wznoszšce się w powietrzu œnieżki" - œnieżki? pogodnie wznoszšce się?

"rozbielonych skał" - wiem, że to twórcze użycie słowa oznaczajšcego rozcieńczenie białym kolorem, ale tutaj œrednio pasuje, mimo nawišzania tu i ówdzie do malarstwa

"Bunkry te wznosiły się w Apallachach." - bunkry które się wznoszš, to sš wieże, nie bunkry

"Od tej pory wszędzie zapadła noc, tak ja jak ta za bramš." - od tej pory zapadła noc? -> zapadła - dokonany, od tej pory - sugeruje cišgłoœć, razem dajš dysonans, "tak ja jak ta" - to rymowanka jest?

"- Czy jestem na miejscu?! – krzyknšłem do nicoœci.

Ok, spróbuję jeszcze raz

Zgadzam się z koleżanką Fumiko, że język jest doskonale dopasowany do fabuły, bo na przykład:
 - rzucają się w oczy różne potknięcia:

 "Wiatr wprawiał moje ubranie w wir" - jak się wprawia coś w wir?
 "Szedłem jeszcze chwilę." - czemu wlasnie tak i właśnie w tymmiejscu to napisane?
 "Nie była ona właściwa w tym śnie." - jak można nie być właściwym w czymś?
 "Otaczały mnie pogodnie wznoszące się w powietrzu śnieżki" - śnieżki? pogodnie wznoszące się?
 "rozbielonych skał" - wiem, że to twórcze użycie słowa oznaczającego rozcieńczenie białym kolorem, ale tutaj średnio pasuje, mimo nawiązania tu i ówdzie do malarstwa
 "Bunkry te wznosiły się w Apallachach." - bunkry które się wznoszą, to są wieże, nie bunkry
 "Od tej pory wszędzie zapadła noc, tak ja jak ta za bramą." - od tej pory zapadła noc? -> zapadła - dokonany, od tej pory - sugeruje ciągłość, razem dają dysonans, "tak ja jak ta" - to rymowanka jest?
"- Czy jestem na miejscu?! - krzyknąłem do nicości. <- do nicości? skąd tam się wzięła nicość, skoro wszędzie były snieżynki i skały
- Tak - odpowiedziała.
Odskoczyłem." - odskoczyłem od czego? od nicości?
"kulawej starej kobiety", a potem "babsztyl" - czemu takie kolokwialne słowo tu nagle
"bramie do jakiegoś wielkiego domu"  - brama do domu?
"Towarzyszyła nam muzyka relaksacyjna" - muzyka relaksacyjna to nazwa marketingowa, tutaj nijak nie pasuje
"Nagle na jednym ze straganów na ławce w Parku spostrzegłem starego Chińczyka zawiniętego w ciasne, wspaniałe kimono, pełne tłustych plam." - jak kimono może być pełne tłustych plam. Pełne?
Nagle spostrzegłem? - "nagle" jest jak "jakiś", bardzo rzadko ma sens

"Odwzajemnił mój uśmiech, odsłaniając piękne, srebrne, drobniutkie zęby. Akcentowały jego uśmiech pięknym hologramem, wypełnionym kolorami i kształtami motyli. Następnie klasnął w dłonie i wszystko zniknęło." - akcentowały uśmiech? piekny piekny? uśmiech uśmiech? wszystko zniknęło? zupełnie wszystko? on też?
"a potem wpadł w przygnębienie" - komizm chyba niezamierzony tutaj
"Barwy przybrały widok ogromnego, świetlistego miasta." - przybrały widok? barwy przybrały ?
"Bardzo mi miło, ale wolę pozostać formalny " - chodzi o to, że Chińczyk nie zna angielskiego?
" Jest gorzej, niż pan myśli - pokręcił głową. - Jestem czasową aberracją osobowości."  - to kim w końcu jest?

Te wszystkie dziwaczne kolokacje być może czemuś służą, ale dla mnie ani trochę nie jest jasne czemu konkretnie.

A potem technikalia:
- Mój ruch najwyraźniej naruszył zaczepy hełmu z gniazdem, który stanowił ośrodek mojego sztucznego snu.
- Kiedy zwrócił na mnie spojrzenie, jego oczy patrzyły zimno, jak lasery. A ja odkryłem, że patrzę przez wizjer hełmu.
- Kajdanki przymocowane były do podłogi długim łańcuszkiem.
- Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy było obłe i oklejone pianką odżywczą, amortyzującą uderzenia i wszelkie nasze ruchy.

Ok, czyli to jest sen czy nie jest? Jeśli sen, to po co kukły? Jeśli nie sen, tylko jakaś maskarada, to po co hełm z wizjerem?  Jak ktoś się tak trudzi, żeby już to zorganizować, to zadba o łańcuch solidny, zamiast łąńcuszka.
Pianką odżywczą? Amortyzującą wszelkie nasze ruchy?

- "Nagle zdałem sobie sprawę z oczywistego faktu. Byłem tu sam. Chinol był pieprzoną kukłą!" - przecież to był sen z hełmu, prawda? to dlaczego chińczyk w ty mśnie miałby być prawdziwy?

"Uwolniona kapsuła wystrzeliła w powietrze. Towarzyszyło temu trzęsienie. Ugryzłem się w język." - towarzyszyło temu trzęśienie brzmi jak zeznanie świadka w szoku, ale nie pasuje do narracji. ugryzłem się w język - czyli co, chciał coś powiedzieć? jeśli chodzi o to, że przez przypadek to dziwnie lakonicznie.

"Zanim uderzyliśmy o ziemię, minęło kilka minut. Zacząłem więc jak głupi szukać kombinezonu." - więc? czemu jak głupi?

- drażni styl, w którym łączone jest zmysłowo-poetyckie tu i teraz z encyklopedycznymi wiadomościami w rodzaju  "W roku 2012, wskutek odwrócenia biegunów magnetycznych nastąpiło zalanie a potem zamarznięcie prawie całego USA. " albo "Zwłaszcza, że w normalnych warunkach musiałbym mieć na sobie kombinezon termiczny, inaczej w ciągu godziny nastąpiłoby krańcowe wyziębienie organizmu i śmierć."

  co więcej, jeśli w Infamii normą jest zamarzanie bez kombinezonu termicznego, to nie można powiedzieć, że tak bywa w Infamii, tylko, że tak w Infamii jest.

"Alabastrowych, marmurowo czarnych, marmurowo żyłkowanych, ukwieconych lodem i zapuszczonych domów, gdzie, głęboko pod pokrywą lodu spali od około wieku ludzie. " - od około wieku? , jak wyżej

Podsumowujące pytanie: czy kolega Jarosław czytał to chociaż raz po napisaniu?  czy kolega Jarosław miał jakąś spójniejszą wizję całości tylko nam jej nie zdradził, żeby było mniej oczywiste wszystko?

I przede wszystkim. Po co cała ta historia o chińczyku, który jest na chwilę osobowością człowieka skazanego na wygnanie. I jeszcze - jak można rozmawiać z osobowością? Albo z jej aberracją? I czemu przy pomocy kukły!?

 

nie wiem, czy kolega zauważył, ale znajduje sie na stronach Nowej Fantastyki. Niech kolega poczyta Mrozka, Bułhakowa, Kafkę, u nich też nie wszystko ma sens. Oczywiście, pewnie powie, co mu tam do nich. Zgodze sie. Jednak:

"Wiatr wprawiał moje ubranie w wir" - jak się wprawia coś w wir?
Tak samo jak może wprawić w wir liście, papier, cokolwiek. Przykro mi, ze wyobraźnia Drogiego Kolegi szwankuje w tym miejscu.
 "Szedłem jeszcze chwilę." - czemu wlasnie tak i właśnie w tymmiejscu to napisane?
A czemu nie?
 "Nie była ona właściwa w tym śnie." - jak można nie być właściwym w czymś?
Można nie być właściwym, gdy się krytykuje i wytyka błędy, tylko dlatego, że komuś nie podoba się czyjś styl. Nie podoba się? Nie czytaj! Na tej stronie jest kilkaset innych opowiadań.
 "Otaczały mnie pogodnie wznoszące się w powietrzu śnieżki" - śnieżki? pogodnie wznoszące się?
Bajkowo, nie?
 "rozbielonych skał" - wiem, że to twórcze użycie słowa oznaczającego rozcieńczenie białym kolorem, ale tutaj średnio pasuje, mimo nawiązania tu i ówdzie do malarstwa
Rozumiem, autor przytoczonych wyżej słów wie coś niecos o sztuce.
 "Bunkry te wznosiły się w Apallachach." - bunkry które się wznoszą, to są wieże, nie bunkry
Tu sie zgodzę. Racja. Choć np. w Wilczym Szańcu bunkry wznosiły sie nieco ponad poziom ziemi.
 "Od tej pory wszędzie zapadła noc, tak ja jak ta za bramą." - od tej pory zapadła noc? -> zapadła - dokonany, od tej pory - sugeruje ciągłość, razem dają dysonans, "tak ja jak ta" - to rymowanka jest?
Tu faktycznie nastapił błąd. Cóż, powinienem zwrócić na to uwagę.
"- Czy jestem na miejscu?! - krzyknąłem do nicości. <- do nicości? skąd tam się wzięła nicość, skoro wszędzie były snieżynki i skały
Bo to jest nie do końca realne, to zdaje się już ustaliliśmy.
- Tak - odpowiedziała.
Odskoczyłem." - odskoczyłem od czego? od nicości?
Wykonałem ruch do tyłu. Odskoczyłem.
"kulawej starej kobiety", a potem "babsztyl" - czemu takie kolokwialne słowo tu nagle
A czemu nie?
"bramie do jakiegoś wielkiego domu"  - brama do domu?
Wyrwane z kontekstu.
"Towarzyszyła nam muzyka relaksacyjna" - muzyka relaksacyjna to nazwa marketingowa, tutaj nijak nie pasuje
Muzyka relaksacyjna to tak naprawdę rodzaj muzyki, szeroko rozumiany gatunek. Tak samo gdybym napisał muzyka poważna. Pracowałem 4 lata na dziale muzyki w Empiku. Wiem cos o tym.
"Nagle na jednym ze straganów na ławce w Parku spostrzegłem starego Chińczyka zawiniętego w ciasne, wspaniałe kimono, pełne tłustych plam." - jak kimono może być pełne tłustych plam. Pełne?
No jesli ktoś je pobrudzi tłuszczem, to jest od niego przebarwione.
Nagle spostrzegłem? - "nagle" jest jak "jakiś", bardzo rzadko ma sens
Touche.
"Odwzajemnił mój uśmiech, odsłaniając piękne, srebrne, drobniutkie zęby. Akcentowały jego uśmiech pięknym hologramem, wypełnionym kolorami i kształtami motyli. Następnie klasnął w dłonie i wszystko zniknęło." - akcentowały uśmiech? piekny piekny? uśmiech uśmiech? wszystko zniknęło? zupełnie wszystko? on też?
A czemu nie? To sen.
"a potem wpadł w przygnębienie" - komizm chyba niezamierzony tutaj
Niezamierzony. Racja.
"Barwy przybrały widok ogromnego, świetlistego miasta." - przybrały widok? barwy przybrały ?
Wygląd byłby bardziej odpowiedni. Racja.
"Bardzo mi miło, ale wolę pozostać formalny " - chodzi o to, że Chińczyk nie zna angielskiego?
Nie. Formalny, ponieważ zostają na "Pan". Kolega tez chyba nie przeczytał uważnie tekstu.
" Jest gorzej, niż pan myśli - pokręcił głową. - Jestem czasową aberracją osobowości."  - to kim w końcu jest?
To już pozostawiłem czytelnikowi. Cóz, chyba zbyt duże pokładałem w niektórych nadzieje.
Te wszystkie dziwaczne kolokacje być może czemuś służą, ale dla mnie ani trochę nie jest jasne czemu konkretnie.
Kolokacje? Czemu służy użycie w tym miejscu słowa "kolokacje"?
A potem technikalia:
- Mój ruch najwyraźniej naruszył zaczepy hełmu z gniazdem, który stanowił ośrodek mojego sztucznego snu.
- Kiedy zwrócił na mnie spojrzenie, jego oczy patrzyły zimno, jak lasery. A ja odkryłem, że patrzę przez wizjer hełmu.
- Kajdanki przymocowane były do podłogi długim łańcuszkiem.
- Pomieszczenie w którym się znajdowaliśmy było obłe i oklejone pianką odżywczą, amortyzującą uderzenia i wszelkie nasze ruchy.
Ok, czyli to jest sen czy nie jest? Jeśli sen, to po co kukły? Jeśli nie sen, tylko jakaś maskarada, to po co hełm z wizjerem?  Jak ktoś się tak trudzi, żeby już to zorganizować, to zadba o łańcuch solidny, zamiast łąńcuszka.
Pianką odżywczą? Amortyzującą wszelkie nasze ruchy?
Ataki jak z karabinu maszynowego. Co z tego wszystkiego wydaje się dziwne? Więzień jest skuty, ma na głowie hełm, który "zapodaje" mu do głowy wizje, które nakładają się na rzeczywistość. Wkoło niego kukły. A karą jest wygnanie i śmierć na mrozie, więc po co solidny łańcuch?
- "Nagle zdałem sobie sprawę z oczywistego faktu. Byłem tu sam. Chinol był pieprzoną kukłą!" - przecież to był sen z hełmu, prawda? to dlaczego chińczyk w ty mśnie miałby być prawdziwy?
Ponieważ bohater nie jest pewny co jest rzeczywiste, a co nie. Zalecam spróbowania LSD. Bo to chyba jedyna możliwość, żeby szanowny kolega zrozumiał, jakie to uczucie.
"Uwolniona kapsuła wystrzeliła w powietrze. Towarzyszyło temu trzęsienie. Ugryzłem się w język." - towarzyszyło temu trzęśienie brzmi jak zeznanie świadka w szoku, ale nie pasuje do narracji. ugryzłem się w język - czyli co, chciał coś powiedzieć? jeśli chodzi o to, że przez przypadek to dziwnie lakonicznie.
Może ma tak być?
"Zanim uderzyliśmy o ziemię, minęło kilka minut. Zacząłem więc jak głupi szukać kombinezonu." - więc? czemu jak głupi?
W znaczeniu wariacko.
- drażni styl, w którym łączone jest zmysłowo-poetyckie tu i teraz z encyklopedycznymi wiadomościami w rodzaju  "W roku 2012, wskutek odwrócenia biegunów magnetycznych nastąpiło zalanie a potem zamarznięcie prawie całego USA. " albo "Zwłaszcza, że w normalnych warunkach musiałbym mieć na sobie kombinezon termiczny, inaczej w ciągu godziny nastąpiłoby krańcowe wyziębienie organizmu i śmierć."
Jednych drażni, innych nie.
  co więcej, jeśli w Infamii normą jest zamarzanie bez kombinezonu termicznego, to nie można powiedzieć, że tak bywa w Infamii, tylko, że tak w Infamii jest.
A czy ja piszę, że bywa?
"Alabastrowych, marmurowo czarnych, marmurowo żyłkowanych, ukwieconych lodem i zapuszczonych domów, gdzie, głęboko pod pokrywą lodu spali od około wieku ludzie. " - od około wieku? , jak wyżej
To ja także jak wyżej.
 
Podsumowujące pytanie: czy kolega Jarosław czytał to chociaż raz po napisaniu?  czy kolega Jarosław miał jakąś spójniejszą wizję całości tylko nam jej nie zdradził, żeby było mniej oczywiste wszystko?
Po co zdradzać
I przede wszystkim. Po co cała ta historia o chińczyku, który jest na chwilę osobowością człowieka skazanego na wygnanie. I jeszcze - jak można rozmawiać z osobowością? Albo z jej aberracją? I czemu przy pomocy kukły!?
Pytanie po co w ogóle pisać

Pisac, zeby inni czytali. Zeby chcieli czytac i nie mieli ochoty spisywac uwag tylko zalowali, ze to juz koniec.
Pisac, zeby ci co czytaja, mieli przyjemnosc z jezyka, ktorym zostalo napisane.
Po to pisac.

A wprawia sie w ruch wirowy, nie w wir
A kimono jest pokryte plamami albo cale w plamach, nie pelne plam

itd. ...  Ja uwazam, ze jezyk tego opowidania nie jest senny, tylko pokaleczony.

na szczescie stanowisz mniejszosc.

Nie uważam, że to trzeba się pocieszać tym, że niewiele osób tu na portalu wytyka błędy językowe. Czy naprawdę lepiej w tym trwać? Aż tak ważne jest zadowolenie z siebie?
Ja wierzę, ze większości raczej nie chce się wytykać błędów, niż że większość owa ich nie zauważa. 

Trzeba pisać pięknym językiem.Polski język jest wystarczająco bogaty dla większości początkujących autorów i warto się postarać i korzystać z niego, zamiast samemu ustalać nowe reguły. Więcej, na twórcach literatury ciąży obowiązek kultywowania języka i nie dopuszczania, żeby zarósł chwastami. Zaszczytny, ale jednak obowiązek. Nie ma co chować się za snami i 'to moje opowiadanie i mój język'. To przecież zostaje na lata w googlu. 

Autor, który publikuje tutaj, bierze na siebie niemałą odpowiedzialność. Na przykład za próbę wprowadzenia do polszczyzny wyrażenia 'wprawił w wir'. Czy na pewno o taką sławę chodzi?

tak jak już wspomniałem, to tylko Twoje zdanie.

I wytykanie lepiej zastąpić "czepianiem"

Czepiasz się, facet.

Akademicko się czepiasz.

Nie winię Cię jednak. Krytyk to taki niedoszły autor. Ma swoje za uszami.

Widzę różnice między konstruktywna krytyką a wytykaniem. Ty też powinieneś. No, ale to Twoja sprawa.

Zapraszam do czytania mojej debiutanckiej powieści. Za 2 m-ce w Empiku

Myślę, że Cię nie rozczaruję. Język jest w podobnej mierze fatalny.

żegnam ozięble. idę pic kapuczino

:) :) 

Szczerze mówiąc, nie mam zamiaru bawić się w dziecinne (przyznajmy) przechwalania kto co wydał i ile sprzedał. Jeśli chodzi o debiutanckie powieści jako argument w dyskusji na temat piękna polszczyzny, wystarczy sięgnąć po kultowe, niestety, dzieło pana R. Kosika pt. "Feliks, Net i Nika" (pierwszy tom). Polszczyzna była tam tak fatalna, że można było podejrzewać, że redaktor tej książki był zajęty czymś dużo ważniejszym, niż redagowanie. Powiem inaczej - polszczyzna była tam tak fatalna, że nie zrezygnowałem, zażenowany, z czytania tej książki na głos moim dzieciom. Zrobiłbym im zwyczajną krzywdę. Niech czytają to potem na własną odpowiedzialność. Tak więc argument "wydałem książkę, więc się nie znasz" - nie przemawia do mnie, zwłaszcza, że nie rozmawiamy o owej książce tylko opublikowanym wyżej opowiadaniu. 

Publikowanie tutaj wiąże się niewątpliwie z wystawieniem na ataki takich, jak ja, którzy mają swoje zdanie i nie da rady ich uciszyć za pomocą "czepiasz się, facet" :) Powiedziałbym, że tutaj aktywność takich samozwańczych recenzentów jest niemal zerowa, ze szkodą dla ogółu.

Smacznego kapuczino życzę i pozdrawiam. Redaktorów książek też. Niech czuwają!


 

Miało być oczywiście:  polszczyzna była tam tak fatalna, że zrezygnowałem, zażenowany, z czytania tej książki na głos moim dzieciom

A tak gwoli sprawiedliwości - "głos morza" jest napisany porządnym, literackim językiem, zupełnie innym, niż to opowiadanie. Aż dziwne, że przeszedł 'głos' tutaj zupełnie bez echa... Dziwnymi drogami podąża uwaga czytelników :) :)

dziękuję za miłę słowo. Moim zdaniem ludzie zamieszczają tu opowiadania, częstokroć niedoskonałe, aby poprzez wysłuchanie słów krytyki coś wnieść do swojego pisania. Autor często sam nie wie, czy to co napisał jest dobre. Traci dystans. Ponadto piszący komentarze też powinien się zastanowić, i one pozostają na długo.

I nie były to przechwałki, raczej zwykła złośliwość.

Do przeczytania.

Właśnie dlatego, że nie wie, czy to, co napisałe jest dobre, trzeba czytać głosy krytyczne i traktować je poważnie. Być może powinienem poświęcić na swój komentarz o jakąś godzinę więcej, wtedy byłoby zupełnie jasne, co mam na myśli. Nie ukrywam, że nie mam aż tyle czasu, więc ograniczam się do haseł.

Faaajne.

Powiem tak. Jak na oniryczną opowieść jest to pisane po prostu językiem dość topornym (szczegóły jak wyżej). To już tak jest, że jeśli kuleje forma, a jest ciekawa fabuła, mówi się: fantastyczny pomysł, popracuj tylko trochę nad techniką. Czasem bywa odwrotnie i wtedy słyszymy: hmm, nie bardzo wiadomo o czym to jest, ale za to jak świetnie napisane. Tutaj nie bardzo wiadomo, co powiedzieć. Wszystko jest dość równe…

Wiem, że po takiej dawce „czepialstwa” autorowi grozi zespół stresu pourazowego, życzę zatem, aby wykorzystał go twórczo i z sukcesem. Artysta musi trochę pocierpieć i mieć czasem pod górkę. To dobrze robi talentom. 

O raju. Autorze, jak mi ktos prezentuje okazala liste uwag do tekstu (zwlaszcza slusznych, jak tutaj), to go caluje po stopach, a nie obrazam sie na niego i staram sie odgryzc. Nie mam pojecia, co dla Ciebie oznacza konstruktywna krytyka, skoro to bylo wytykanie, ale... zreszta, chyba nie chce wiedziec. Naprawde, zamiast narzekac, ze komus sie nie podoba, po prostu popracuj nad jezykiem.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Nie do końca się zgadzam z przedmówcą. Czasami krytyk jest tak przekonany o własnej racji, że w swojej krytyce po prostu się zapomina. I drąży, drąży.
Przejrzałem uwagi do tekstu pobieżnie i wydaje mi się, ze czasami uwagi sa trochę na wyrost. Co do języka, racja, kolega Klonowski musi jeszcze trochę nad soba popracować. Ale uwagi do sensu tekstu? Na Boga! Przeciez mamy tu fantastykę! Czy można rozmawiać z osobowością?! A czy ktoś z Państwa, przepraszam, czytał "Solaris" Lema?

Reasumując, mimo potknięć, uważam, że Mała Chińska Osobowość to przynajmniej dobre opowiadanie. Co do uwag malkontentów, nie ma sensu się nimi zrażać, ale jeśli są słuszne, nie kłócić się z nimi

Złote pióro jest obowiązkowym dodatkiem do tego opowiadania. Jak na razie najlepsze opowiadanie na tej stronie. :)

Super. Masz talent. Umiesz kreować krajobrazy i masz doskonałe wyczucie równowagi pomiędzy jasnością przekazu, a tajemniczym, nieco onirycznym klimatem. :)

Ta, ten obrazek też jest genialny.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nie wiem, czy wszystko zrozumiałem, ale pierwsze wrażenie: na 5. Więc daję. Może wrócę na drugie czytanie. A już zaczynałem myśleć, że czytanie z Internetu to syf! Naprawdę dobre, wchodzi jak... woda, piwo, orzeszki i miód? Sam już nie wiem...

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka