
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Było już grubo po północy, gdy wyszli z domu. Na początku grudnia, mimo, że nie było śniegu, o tej godzinie nie mogło być ciepło. Niebo było zasłonięte gęstymi chmurami, ale na szczęście uliczne latarnie dawały wystarczająco dużo światła.
Ich kroki dudniły na małych betonowych płytach z których zrobiony był nierówny chodnik. On w czapce, długim ciepłym płaszczu i dżinsach. Ona miała leciutką wiosenną kurteczkę i spódniczkę do połowy ud, cienkie rajstopy i kozaki na wysokiej szpilce, sięgające prawie kolan. W środku nocy ich ubrania były w wielu odcieniach szarości.
-Nie ma jak zakupy z samego rana – powiedział gniewnie Kuba do swojej narzeczonej.
-Ale dziś jest promocja w tesco, pojutrze mikołajki, więc może kupimy jakieś ciekawe prezenty – była taka podekscytowana, wydawało się, że z tego powodu nie odczuwa zimna. Jakby na potwierdzenie tego, rozpięła kurtkę, odsłaniając niemały dekolt.
-A zaparkowałaś chyba pod galerią – odpowiedział, zapalając papierosa, z trudem powstrzymywał drżenie rąk z zimna i narastającą złość – a, może chciałaś po prostu wyjść na spacer o tak pięknej porze.
Nic nie odpowiedziała, szli ramię w ramię, ale nie pod rękę. Weszli w centralną ulicę miasta. Kolorowe neony zaatakowały ich ze wszystkich stron, oślepiały ich wszystkimi barwami tęczy: WSZYSTKO CZEGO NIE POTRZEBUJESZ, KUPISZ WŁAŚNIE TUTAJ; WEJDŹ DO NAS DO BARU, NAPIJ SIĘ BROWARU; ZA DZIESIĘĆ ZŁOTY – NOWE GALOTY. Każda następna reklama, była mądrzejsza i lepsza od poprzedniej. Oświetlone wystawy, próbowały ich zaczepić, ale nie dali się i szybko opuścili to miejsce kuszenia. Skręcili w prawo: w Świętego Adolfa, na szczęście nie znajdowały się tam, żadne sklepy, zwykłe osiedle szarych ludzi.
Szli skrótem przez zdewastowany plac zabaw, gdy usłyszeli czyjś głos:
-Przeprażam, pańztwo kierownikowie… jak mam dojźdź do domu?
-A gdzie pan mieszka? – zapytała Aneta, starała się być miła, chociaż bezdomni "menele" napawali ją obrzydzeniem i nie lubiła gdy ją zaczepiali.
-Na dwordzu PKP.
-A spierdalaj koleś! – wykrzyknął Kuba, wziął narzeczoną za rękę i pociągnął przyspieszając korku. Odchodząc słyszeli jeszcze, jak bełkotał coś pod nosem.
Szybko zostawili za sobą połamaną ławeczkę, huśtawkę i ślizgawkę.
– Jak mogłeś go tak potraktować?! A jak zamarznie?!
– Jednego jebanego darmozjada mniej, zresztą podejrzewam, że widząc jak jesteś skąpo ubrana, zapomniał, że jest zimno!
Ponownie pogrążyli się w milczeniu. Echo ich kroków odbijało się od pobliskich smutnych bloków. Pod jednym z nich czekała zielona polówka. Latarniane światło tańczyło na jej masce, odbijając się w różne strony.
– Kluczyki powinny być gdzieś na wierzchu – powiedziała Aneta podając narzeczonemu torebkę, była rozmiaru zwykłej cegły, ale ważyła zdecydowanie więcej od niej. Kuba rozpiął zamek i wsunął rękę do środka, szukając po omacku : szminka, lusterko, dwie luźne podpaski, portfel, komórka, lakier do paznokci, garść pomiętych opakowań po batonach, szczotka do włosów, pendrive, śrubokręt, gazeta i wiele innych "niezbędnych" drobiazgów.
– Gdzie to kurwa jest?! Jak w tym burdelu można cokolwiek znaleźć?! – mówił zdecydowanie za głośno, jak na tę porę nocy.
– Nie drzyj się tak, daj to, na pewno są na górze, jak zawsze zresztą, ty robisz mi bałagan.
– Tak i pewnie hodujesz tam krasnoludki, które zawsze chowają twoje klucze pod wszystko inne!
Aneta gniewnie wyrwała mu torebkę, wsadziła do dłoń i zaczęła nią mieszać. Po kilku dłuższych chwilach, wyciągnęła to czego szukała z wyrazem triumfu na twarzy.
– No popatrz, znalazły się – wsiedli do auta i odjechali z piskiem paska klinowego.
Po piętnastu minutach byli pod galerią, parking był prawie pusty. Chłopak zamknął drzwi i oddał klucze narzeczonej.
– Schowaj je, bo ja mogę zgubić, tylko tym razem na prawdę połóż na wierzchu.
Suwak torebki odpiął się kawałek i na stercie wszystkiego spoczął przedmiot przez nich pożądany. Zamek zamknął się z cichym zgrzytem. Małe ludziki mieszkające na dole ucieszyły się. Rozmiarem byli nie więksi od paznokcia przeciętnego mężczyzny, łysi i poubierani w pstrokate stroje. Już zaczęli się wspinać.
– Za to, że byli tak niemili dla tego „pana Żula", bierzemy to czarno błyszczące z góry do nas – powiedział jeden piskliwym głosikiem.
Ludki na dole zaczęły tańczyć i wiwatować.
Głębokie.
Takie miało być :)
Krótka, miła scenka. Czyżby zaczynał się powrót skrzatów, krasnoludków i smerfów do łask? Wczoraj "Smerfiaki", dziś "Torboludki"...?
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.
Miłe i przyjemne. Wyznaję zasadę że dobro/zło zawsze do nas wraca.
Ja mam tak samo, ale tutaj miejscem akcji jest kuchnia. Dla przykładu sytuacja z wczorajszego dnia, przez pół godziny szukam cynamonu i go nigdzie nie ma, następnie siostra przychodzi z pytaniem dlaczego robię taki hałas. Postanawia mi ulżyć w poszukiwaniach, potulnie się odsuwam i nie widzę co robi, a ona najzwyczajniej w świecie sięga ręką do szafki z przyprawami i wyciąga pojemnik z cynamonem. Sprawa załatwiona w trzydzieści sekund. Czy tylko mi się wydaje, czy kobiety mają jakiś szósty zmysł?
Co do powrotu małych ludzików, nie mam nic przeciwko.
No to już wiem, kto mi podpier...-prowadza cienkopis akurat tego koloru, jaki jest mi potrzebny.
Sympatyczne, podobało mi się. Jak byłem dzieciakiem i nie mogłem czegoś znaleźć, to babcia mówiła, że diabeł przykrył ogonem. Kuźwa, spać po nocach nie mogłem...
Mastiff
Dużo paplania, a potem jeszcze słaba puenta...
www.portal.herbatkauheleny.pl
A mnie się kompletnie nie podobało. Mozna by to skrócić o wiele bardziej i jeszcze by na tym zyskało.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
dużó błędów stylistycznych, które psuły mi ogólne wrażenie. ja bym takiego faceta raczej rzuciła. taki nabuzowany, od razu zobaczyłam dresika jp, kroczącego do tesco obok skąpo odzianej dziuni barbie. faktycznie mogłeś skrócić, nabrałoby od razu innego charakteru. podejrzewam ze lepszego. chociaż z pomysłu mogło coś być.
Z jednej strony miły i przyjemny tekst, ale z drugiej - wszystkie wydarzenia, które prowadziły do tej puenty, możnaby chyba jeszcze skrócić. Nie wiem dlaczego, ale tekst, mimo swej bardzo krótkiej formy, i tak wydaje mi się przegadany.
No i główny bohater przegrywa życie, aczkolwiek to są tylko moje prywatne odczucia.
Pan narzeczony jest przedstawiony w sposób sprawiający niemiłe wrażenie, pani narzeczona natomiast jest "ta dobra" - a tymczasem, jakby na to nie patrzeć, zostają ukrani oboje. (Chociaż i tak nie za mocno.)
Jak stwierdzili moi przedmówcy, pointa rzeczywiście jest nieco za słaba. Długi wstęp, a potem niewyraźne choć zaiste sympatyczne zakończenie. Myślę, że gdyby ten tekst przebudować, mógłby zrobić się dobry, a w tym momencie jest miły, ale zaledwie przeciętny.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Miałem plany aby go skrócić, ale chciałem też go wydłużyć. Mogło to wyjść na lepsze bądź na gorsze, może kiedyś go przeredaguje, a na razie zostawię go przecientym.