- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział XXIV Senfil wyrusza w dalszą podróż

Senfiliada Rozdział XXIV Senfil wyrusza w dalszą podróż

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział XXIV Senfil wyrusza w dalszą podróż

Siedzący na gałęzi drzewa wróbel zdziwiony przekręcił swoją małą główkę. Dziwny hałas przybliżał się do niego. Początkowo nie mógł zgadnąć skąd on pochodzi i jakie jest jego źródło. W końcu podenerwowany, mając poczucie nieokreślonego zagrożenia poderwał się i odleciał kierując w stronę przeciwną do nieodległej polany skąd faktycznie dochodził narastający rumor.

Świat zwierząt i roślin zaskoczyło przybycie dwóch człekokształtnych istot, które nie mając ani skrzydeł, ani też żadnych innych urządzeń poza plecakami przypiętymi do ramion wylądowały, na otoczonej po części iglastym, a po części liściastym lasem polanie. Sama polana, chociaż niewielka, zdawała się być idealna do manewru lądowania. Porośnięta niską, bo wczesnowiosenną trawą, bez żadnych krzaków, czy też wykrotów. Wyglądała ona tak jakby ktoś kiedyś wypalił wielką dziurę w poszyciu lasu żarem tak dużym, że spopielił on nawet korzenie drzew. Lecz zagadki tej polany Senfil nigdy nie miał rozwiązać. Klnąc na czym świat stoi podnosił się właśnie z ziemi otrzepując domniemane smugi kurzu, który pokrył jego ubranie.

– Co za miejsce! – burknął rozzłoszczony.

– Po prostu nie umiesz tym kierować. – Obok niego wylądowała mocno trzymając się na nogach Filona. – A przecież to takie proste. Myślisz, a plecaki same lecą, a ty przyczepiony do nich. – Uśmiechnęła się ironicznie do niego. – Fakt, przy twojej kondycji nawet unoszący cię w powietrzu plecak może sprawiać trudności.

– Po prostu trudno tym sterować – odparł Senfil. – Ciągle mnie rzucało, a ta papuga rodem z ogrodów Trurla i Klapaucjusza próbowała mi narobić na głowę. – Podniósł się z wysiłkiem z ziemi.

– Zamiast ciągle śnić te bajki o przeszłości, mogłeś nieco na nich poćwiczyć, zanim wylecieliśmy. Już od dawna wspominałam o tej podróży.

– Mogliśmy jeszcze trochę zostać – Senfil rozgląda się wkoło. – Dokąd idziemy?

Filona spojrzała na dziwny zegarek przypięty do jej prawej ręki. Ten coś mrugał i świergotał niezrozumiale dla postronnego, nawet rozumnego obserwatora.

– Jak pójdziemy w prawo, na przełaj przez las, to dojdziemy do drogi. Ona prowadzi już prosto do Wrocławia. Będziemy tam przed wieczorem.

– Pięć godzin marszu! – prychnął Senfil.

– Przy twojej kondycji to raczej siedem – docięła mu Filona.

– I co nam da podróż do tego miasta? Więcej pożytku przyniósłby nam dalszy pobyt u robotów.

– Więcej? – Filona spojrzała wściekle na Senfila. – A to, że czułam się samotna nie ma dla ciebie znaczenia? Wcześniej mogłam pogadać jeszcze ze Stefanem, ale on nas opuścił wybierając swoją własną drogę.

– Byłem jeszcze ja – zauważył nasz bohater.

– Śniący w kółku te swoje dziwne nierealistyczne sny. Zresztą co one tobie dały? W końcu zacząłeś mylić jawę ze snem. Opowiadałeś mi o jakiś czytelnikach, autorach, narratorach. My nie jesteśmy, mój drogi, postaciami z powieści. Zresztą autor nie może zabić narratora. – Spojrzała na niego smutno. – Mało rozmawialiśmy. Zamiast śnić, mogłeś trochę poczytać. Na miejscu mieliśmy dostęp do biblioteki całego przeszłego świata.

– Trudno było w niej coś znaleźć.

– Nie przeczę temu. Przypominała ona stajnie Augiasza i to mimo alfabetycznego i chronologicznego spisu. Idziemy. – Filona ruszyła w stronę lasu.

– Nic nie zjemy? – spytał zaskoczony Senfil. – Zgłodniałem.

– Jak wyjdziemy na drogę. Chce się upewnić, że istnieje, i że nie będziemy błądzić po tym lesie. Drugi raz w swoim kocim życiu widzę tyle drzew. Ostatnio byliśmy w lesie, gdy uciekaliśmy z płonącej Łodzi.

– Wcześniej opuściliśmy nasz dom – westchnął Senfil.

Weszli między pierwsze drzewa.

– Którego już nie ma i nie możemy do niego wrócić. Wiesz, podejrzewam, że Pani Zamku faktycznie skradziono jakiś starożytny artefakt.

– Ale tą rzecz zniszczono przy mnie. Nie pamiętasz? – Senfil był zdziwiony. – Przecież przedmiotów z przeszłości nie da się zniszczyć. Nawet ogień i materiały wybuchowe nie dają im rady.

– Książę posiadał jednak artefakt służący do destrukcji, oparty na, jak to określał „antymaterii”, i to właśnie nim zniszczył ukradziony przez Czarnego Rabusia przedmiot.

– To możliwe. Wszędzie te krzaki. – Senfil właśnie z jednym z nich walczył próbując się wyplątać. W końcu mu się udało. – Jak przejdziemy?

Filona spojrzała na zegarek.

– Lekko w prawo. Za tym rozwidleniem jest leśna ścieżka wydeptana bodaj przez grzybiarzy. Zaprowadzi nas prosto do drogi.

– To co planujesz?

– Być z tobą – odparła, znowu z ironią w głosie Filona.

– Nie o to się pytałem. – Przedarłszy się przez krzaki dotarli do leśnej ledwo widocznej ścieżyny. – Dostaliśmy wiele artefaktów. Zminiaturyzowaną maszynę do śnienia. Reproduktor, który poza żywnością produkuje też złote monety i nie tylko to umie stworzyć.

– Miedziaki również – dodała Filona. – Mamy też niewielką rozmiarem, a potężną jeśli chodzi o zawartość bibliotekę, która wyświetla się w szarym lśniącym kwadracie.

– Wiem, że lubisz czytać. W rozumieniu świata, w którym żyjemy staliśmy się zamożnymi ludźmi.

– Chce znaleźć odpowiedź na pytanie „dlaczego?”. Senfilu, twoje sny mocno wyprały cię z myślenia. Nie tęsknisz za tym co było?

– Za Zamkiem i moją karierą najemnika? – Senfil przystanął przerażony. – Tego już nie ma. Zamek spalono, spłonęła Łódź. Wszędzie szaleją koty, których nie rozumiem.

– Chodź – Filona chwyciła go za ramie. – Muszę ci coś powiedzieć.

– Tak? – ruszyli dalej.

– Kotów również już nie ma.

– Ale jak?

– Wielki ogień, słyszałeś przecież o nim, zniszczył całą równinę.

– Od dawna nie było ognia. – Senfil zatrząsł się z przerażenia. – Tam gdzie się pojawia pozostawia po sobie jedynie szklaną pustynie bez życia. Ale dlaczego?!

– Koty się zbuntowały – wyjaśniła Filona. – Wcześniej w naszym regionie nie była takich wojen. Jakieś drobne rozruchy i tylko tyle. Sądzę, że zniszczenie tego właśnie przedmiotu doprowadziło nas do katastrofy.

– Jakie on mógł mieć znaczenie? Zwykły, nawet niezniszczalny pierścień nie może wpływać na ludzi.

– Trurl uważa inaczej. Sądzi, że poprzez takie artefakty ludźmi kierują Przodkowie. To dlatego się nie rozwijamy, gdyż każdy nasz rozwój, a nawet myśl o nim dławiona jest w zalążku. Zresztą dzięki nim nie ma też w naszych czasach wielkich mocarstw, czy też krwawych wojen. Są tylko miasta państwa takie jak Łódź, Praga czy też Wrocław. Wyjaśnienie znajdziemy na sztucznej wyspie, Nowej Atlantydzie położonej u wybrzeży Afryki. Należy nam się odpowiedź. Straciliśmy bliskich, rodziny, przyjaciół. Senfilu, mam wrażenie, że ktoś nas chroni i nie myślę tu o Bogu, ale o kimś bardziej przyziemnym. Nie sądzę, abyśmy przeżyliśmy tylko dzięki przypadkowi.

– Może po prostu mieliśmy szczęście. Nie wierzę w przeznaczenie.

– To ono postawiło nas na swojej drodze. Dzięki temu nie jesteśmy samotni – zaprotestowała Filona. – Klapaucjusz i Trurl również boją się samotności. Nie chcą, aby ludzkość zbyt wcześnie stała się tylko historią. A tworzone przez nich prognozy są dla nas raczej okrutne. Jeżeli artefakty sterujące naszymi emocjami i decyzjami nadal będą niszczone to wraz z nimi będą ginąć kolejne miasta, aż po to ostatnie. W naszej perspektywie dwieście czy trzysta lat agonii to dużo, ale nie chce, aby nasze dzieci żyły świecie, który nie ma przyszłości.

– Co im zrobiliśmy?! – Senfil zamachał nerwowo rękami. – Jesteśmy jak mrówki. Nic nie znaczymy.

– Jak mrówki, czy też muchy również bywamy dokuczliwi. No jesteśmy.

Dotarli do skraju drogi. Ciągnęła się aż po horyzont ograniczony drzewami, równa, betonowa. Jeden ze starożytnych traktów zalany nieścieralnych wiecznotrwałym tworzywem.

– Musimy przejść całą Europę, aby dotrzeć do Nowej Atlantydy – zauważył Senfil. – Moglibyśmy przecież nad nią przelecieć. Mamy w końcu plecaki.

– Trurl mówi, że to niebezpieczne. Lepiej iść piechotą.

– Skoro tego chcesz.

Filona odwróciła się do Senfila, podeszła do niego i przytuliła się.

– Nie teraz. Chce być wśród ludzi i kotów. Zaznać trochę ciszy i spokoju. Wrocław stanie się teraz naszym domem. Mamy czas, całe życie, a i dla siebie potrzebujemy paru normalnych chwil.

– Nie rozumiem – szepnął zduszony mocnym uściskiem Filony Senfil. – Jest nas tylko dwoje. Straciliśmy wszystko co cenne. Pozostały nam tylko te rzeczy, które mamy przy sobie. Jedyny nasz przyjaciel, Stefan odnalazł swoje szczęście w alternatywnym świecie. Co nas wstrzymuje?

– Ale ty głupcze posiałeś nasze szczęście, we mnie.

– Jesteś brzemienna. – Zaskoczony Senfil odsunął się od Filony i podejrzliwie zaczął się jej przyglądać. – Ale jak?

– Ty jesteś ojciec, głuptasie. Chociaż rzadko ostatnio mieliśmy okazje, aby być blisko siebie.

– Od niedawna?

– To dopiero początki. Trurl proponował mi inkubacje. Włożyłby dziecko do maszyny i zawiesił je tam pomiędzy czasami, aż będę gotowa je donosić i urodzić. Mogłoby w tym miejscu trwać nawet do końca świata, ale nie chciałam tego. Za rok, gdy się odchowa pójdziemy po sprawiedliwość dla naszego zniszczonego świata. – Filona spojrzała Senfilowi w oczy. – Teraz wiesz.

Senfil przytulił się do niej. Ruszyli przed siebie w kolejną podróż. Długą betonową drogą.

Koniec I tomu przygód Senfila

Koniec

Komentarze

Dziwne... To opowiadanie całkiem niedawno na tym portalu zostało już opublikowane...

Nie ten rozdział wrzuciłem (:. Miał być ostatni, a nie przedostatni. Ale już poprawiłem.

Nowa Fantastyka