
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Ciężkie drzwi otworzyły się, kiedy zgrabna, męska dłoń nacisnęła klamkę. Mężczyzna, który wszedł do środka, potraktował korytarz przelotnym spojrzeniem, po czym przerzucił prochowiec przez ramię wieszaka. Poluzował krawat i westchnął głęboko, rozkoszując się przyjemną ciszą swego prywatnego azylu. Przez chwilę pomyślał, że może warto byłoby ją wypełnić czyjąś obecności, ale szybko odepchnął niechcianą emocję.
Nie miał ochoty na kolejne kłamstwa.
Wtedy właśnie jego uwagę przykuła mała, krwistoczerwona koperta, rzucona na deski podłogi.
***
Lekkie, przeszklone drzwi uchyliły się, gdy tylko przekręciła klamkę. Do mieszkania weszła młoda kobieta, stukając niskimi obcasami w płytki podłogi. Zrzuciła z ramion skórzaną kurtkę i rozmasowała dłonią kark, odrzucając przy tym niesforne pukle smolisto czarnych włosów.
Obrzuciła korytarz nieobecnym spojrzeniem i przymknęła na chwilę oczy. Cisza, panująca w domu, bardzo ją odprężała. Przez moment zastanawiała się czy nie można by zapełnić jej czyimś głosem, jednak pośpiesznie odrzuciła natrętną myśl.
Nie miała ochoty na kolejne kłamstwa.
Właśnie wtedy dostrzegła niewielką, krwistoczerwoną kopertę, ciśniętą bezładnie na posadzkę.
***
Rezydencja Maksymiliana Marcelliusa bardziej przypominała zabytkowy pałac niż dom. Pośród połaci symetrycznie przyciętych krzewów i zapachu kwiatów wznosiły się zdobione ściany i wieże. Całość otoczona była idealnym okręgiem żelbetonowego muru, rozciętego tylko linią błyszczącej metalicznie bramy.
Przed tym ucieleśnieniem kowalskiego kunsztu stał mężczyzna w szarym prochowcu, przyglądający się anielskiej postaci, pretensjonalnie wplecionej pomiędzy stalowe pręty.
Podszedł do stojącego nieopodal strażnika i zamachał mu przed oczami kawałkiem szkarłatnego papieru. Stróż w odpowiedzi otworzył tylko furtkę, sprytnie umiejscowioną pośród ogromu wrót.
Kiedy tylko przekroczył granice posesji, poczuł jeżący włosy dreszcz. Pole magiczne było tu tak stężone, że niemal przyprawiało o mdłości. Zupełnie jakby emanujące mocą runy, otaczały najmniejsze źdźbła trawy i wiły się nawet pomiędzy gałązkami ozdobnych krzewów.
Mężczyzna poprawił rzemień, wiążący włosy i wzdrygnął się z niesmakiem. Zawsze wiedział, że czarownicy lubili podbudowywać ego popisami, ale to już była lekka przesada.
Idąc, wyłożoną kocimi łbami ścieżką, minął fontannę, upiększoną figurami skrzydlatych postaci, splecionych w erotycznym tańcu. Widok skwitował tylko lekkim uniesieniem brwi. Kątem oka spoglądał na krzewiaste posągi centaurów i jednorożców. Lawirowały wzdłuż drogi, tylko po to aby rozstąpić się przed parą szerokich, marmurowych stopni, prowadzących wprost do potężnych, czarnych drzwi.
Czekający przy nich kamerdyner, skłonił się elegancko na widok mężczyzny, a po krótkiej wymianie zdań, taktownie zasugerował odprowadzenie do gabinetu swego pracodawcy.
Kilka kipiących bogactwem przejść i dwie klatki schodowe później, służący zatrzymał się przed wieńczącym długi korytarz pokojem. Zapukał w drzwi pozłacaną kołatką. Kiedy usłyszał z wewnątrz zdawkowe „proszę", otworzył je i gestem zaprosił gościa do środka.
Długowłosy podziękował skinieniem. Gdy tylko przekroczył próg, poczuł się jak w ekstrawaganckiej galerii sztuki. Z każdej ściany spoglądały na niego dziesiątki postaci, zamkniętych w złoconych ramach obrazów. Marmurowe rzeźby półnagich piękności tworzyły okrąg, idealnie wpisujący się w kwadraturę pomieszczenia. Dokładnie na środku wyrastało potężne biurko z litego drewna, przyprószonego srebrnymi wykończeniami. Za gładką taflą blatu siedział starszawy jegomość o wychudłej twarzy i przyprószonych siwizną włosach.
– Witam w moich skromnych progach – powiedział uprzejmie, lecz w jego głosie dało się słyszeć chłodną nutę. – Mam nadzieję, że rezydencja przypadła panu do gustu.
– Oczywiście. Rzadko widuję miejsca równie piękne – odparł gość, przechodząc przez pokój.
Kłamał. Często przyjmował zlecenia od magów, a każdy z nich urządzał własne pałacyki, wieże czy domostwa dokładnie tak samo. Pompatyczny przepych, pretensjonalna sztuka, wciśnięta w każdy skrawek wystroju geometria i powietrze, nasączone magią tak bardzo, że aż zalepiało nozdrza.
W takich momentach mężczyzna przypominał sobie, zasłyszaną niedawno anegdotę o przepychu, ego i wielkości przyrodzenia. Powstrzymał jednak, wkradający się na usta uśmiech.
Starzec skinął obojętnie i wskazał krzesło naprzeciw. Gdy obaj siedzieli, położył na blacie parę zdjęć. Przedstawiały młodą, czarnowłosą kobietę na tle domków jednorodzinnych w jakiejś podmiejskiej dzielnicy.
– Kerya J. Cowbb – rzucił bez ogródek Marcellius, pukając palcem w twarz na fotografii. – Za dwa dni spotyka się ze swoim informatorem przy magazynie numer cztery w dzielnicy portowej. Ma zniknąć w niewyjaśnionych okolicznościach.
Długowłosy lubił, kiedy klienci z miejsca przechodzili do sedna, lecz tym razem zwlekał moment z odpowiedzią. Coś tu nie pasowało. Starzec miał zdjęcia kobiety i wiedział, kiedy będzie sama. Wystarczyło wynająć pierwszego lepszego adepta i zastawić pułapkę. Nie trzeba było inwestować w usługi zabójcy.
Przymrużył oczy, kontemplując zasłyszaną godność i już po chwili wszystko stało się jasne. Imiona były ważne, te prawdziwe miały zazwyczaj wielką moc, a tylko jeden klan ukrywał je za takimi anagramami.
– Jeśli jest tym, kim myślę, nawet jej nie ruszę bez podwojenia stawki.
– Pan raczy sobie żartować. – Oczy czarownika zwężyły się wrogo. Najwyraźniej nie nawykł do sprzeciwu. – Dlaczego miałbym płacić dwa razy więcej za głowę zwykłej kobiety?
Mężczyzna pokiwał głową i wzruszył ramionami dla rozładowania atmosfery.
-Śmierć jest bardzo tania w świecie magów, a morderca musi mieć za co jeść. Zresztą sam pan dobrze wie, jak daleko jej do „zwykłej kobiety".
Starzec zabębnił kilkukrotnie palcami w blat stołu. Pod skórą zaczęły poruszać się mięśnie żuchwy, akompaniując ledwo słyszalnemu zgrzytaniu zębów.
– Dorzucę połowę. To moje ostatnie słowo – powiedział w końcu, cedząc każde słowo.
Tym razem to zabójca spoważniał, a w jego smolistych oczach błysnęły złowrogo dwa jasne punkty.
– Nie zostało ich wielu po Nocy Czerwonego Księżyca, ale proszę mi wierzyć, że każdy, który przeżył jest, jak żywcem wyciągnięty z drugiej strony lustra. Keyra J. Cowbb to potwór. Prawdziwe, niebezpieczne monstrum, z czarną mazią zamiast krwi. Tak więc albo wpisze pan dodatkowe zero na czeku, albo wynajmie tańszych sprzątaczy i grzecznie poczeka aż wrócą w kawałkach.
Spojrzenia mężczyzn spotkały się, a ostry jak brzytwa wzrok zastąpił wymianę zdań. W końcu, ukryte w ciszy napięcie przerwał Marcellius. Nie odezwał się co prawda ani słowem, tylko wyciągnął przed siebie pomarszczoną dłoń. Zabójca uścisnął ją mocno, a kąciki jego ust wykrzywiły się nieznacznie w zalążek triumfalnego uśmiechu.
Długowłosy wstał i ukłonił się nieznacznie. Nie zadawał więcej pytań. Nie interesowało go, dlaczego Maksymilian Marcellius pragnie śmierci Keryi J. Cowbb, ani skąd tyle o niej wie. W tej chwili liczyło się tylko to, aby zabić ofiarę z zimną krwią, a po skończonej robocie zatroszczyć się o przelew środków na konto bankowe.
***
Księżycowa poświata tonęła w falach, miarowo roztrzaskujących się o molo. Burty nielicznych łodzi kołysały się w akompaniamencie świstów nocnego wiatru. Port był prawie całkowicie opustoszały. Odkąd jeden z tutejszych magazynów naznaczony został piętnem zbrodni, nawet lokalni żebracy nie zapuszczali się tu po zmroku.
Jedyną żywą duszą w okolicy była młoda kobieta, o długich, smolistych włosach. Przyległa do ściany niewysokiego budynku, tuż pod niedawno namalowaną czwórką. Szczupła dłoń, wsunięta w kieszeń krótkiego, czarnego płaszcza, ściskała mały kamień. Ten prosty amulet, który wibrował przy najmniejszych nawet zakłóceniach rzeczywistości, już nie raz uratował jej życie.
Ukryta w mroku, rozwarła źrenice na całą szerokość oczu, chciwie łapiąc w nie resztki tonącego w ciemności światła. Wszystkimi zmysłami poszukiwała potencjalnego zagrożenia. Świadomość, że w magazynie tuż za plecami – nie dalej jak pół roku temu – znaleziono ofiary psychopatycznego mordercy, wcale nie pomagała jej napiętym nerwowo mięśniom.
Czekała.
Czas dłużył się w nieskończoność. Informator się spóźniał. Postanowiła, że zniknie stąd, jeśli kontakt nie pojawi się w przeciągu najbliższych dziesięciu minut. W końcu, nie można być zbyt ostrożnym, jeśli połowa magicznego świata chce cię zabić.
Oderwała się od ściany i powoli wyjrzała zza rogu budynku. Zanim jednak dane jej było cokolwiek dostrzec, instynktownie uskoczyła w bok. Miejsce, w którym jeszcze pół uderzenia serca temu znajdowała się kobieca głowa, przeszył krótki błysk, pozbawiając ją kosmyka włosów.
Drugi skok okazał się zbyt wolny. Nim impuls poderwał mięśnie, kolejne cięcie oddzieliło lewą rękę od tułowia. Wykręciła się w półobrocie, chcąc dosięgnąć napastnika kopnięciem, lecz trafiła tylko powietrze. Gdy wyciągnięta noga na powrót dotknęła ziemi, kobieta schyliła się i uskoczyła w tył, zgarniając z podłoża uciętą kończynę.
Odzyskawszy równowagę, spięła mięśnie, gotowa na kolejny atak. Jednak zamiast świstu ostrza, usłyszała tylko uprzejmy, męski głos.
– Proszę potraktować to jako powitanie, pani Cowbb.
Nieznajomy stał trzy metry od niej. Szary prochowiec, narzucony na białą koszulę doskonale komponował się z nienagannym uśmiechem i grafitem związanych na karku włosów. Poza tym, mężczyzna zdawał się być idealnie zwyczajny. Nie emanował magią, ani aurą nieludzkiej potworności. Nawet trzymany w dłoni nóż, przypominał bardziej niechlujny kawałek stali, niż narzędzie zdolne do odcięcia ręki w ułamku sekundy.
Kerya skarciła się w myślach. Nie rozumiała, jak ktoś taki mógł podejść do niej zupełnie niezauważenie. Chwila nieuwagi mogła przecież kosztować życie.
– Informatora spotkał niestety niefortunny wypadek. Przy okazji pozbyłem się kilku niechcianych obserwatorów – kontynuował długowłosy, obracając ostrze między palcami. – Obiecałem jednak dotrzymać pani towarzystwa w jego imieniu.
– Kim jesteś i czego chcesz? – warknęła kobieta.
Nie była w nastroju na żartobliwe pogaduszki. Jej twarz wykrzywił wściekły grymas, a źrenice zwężyły się do groteskowych rombów. Ignorując nieprzyjemne chrobotanie w czaszce, transfigurowała własne oczy, maksymalnie wzmacniając dynamiczną ostrość widzenia.
Pół uderzenia serca później, ukryte w czerni płaszcza ciało zaczęło pokrywać się smolistą, wijącą masą.
– Jestem tylko zwykłym mordercą. – Mężczyzna wzruszył niewinnie ramionami, pozornie nieświadom tego, co działo się z kobietą. – Wynajętym, aby zniknęła pani w niewyjaśnionych okolicznościach.
Zamiast odpowiedzi, wymalowana na twarzy wściekłość, przerodziła się w triumfalny uśmiech. Tacy jak on zawsze szukali wyzwania i lekceważyli ją, pozwalając dokończyć przemianę. W nagrodę ten głupiec dostanie powolną i bolesną śmierć, o jakiej nie śnił w najgorszych koszmarach.
Odcięta kończyna przeszyła powietrze, ciśnięta siłą świeżo wzmocnionych mięśni. Dłoń, w jednej chwili stopiona do czerni bezkształtnej masy, w drugiej była już ostrzem, chłonącym księżycową łunę.
Mężczyzna uchylił się w ostatniej sekundzie. Mroczna parodia włóczni rozcięła przestrzeń tuż obok jego ucha, i wbiła się w ścianę magazynu.
Zanim skończył unik, Kerya była przy nim. Ręka, w całości już pokryta atramentowym nalotem, z nadludzką szybkością zatoczyła łuk, rozcinając powietrze zmienionymi w ostrza palcami.
Długowłosy zmienił tor ruchu w pół kroku i, zarzuciwszy ciałem w tył, poczuł jak czubek najdłuższego z pazurów muska krtań. Przywarł do ściany, lecz dopiero gdy, w adrenalinowym spowolnieniu, dostrzegł zwycięski grymas na twarzy niedoszłej ofiary, zrozumiał jak wielki popełnił błąd. Wystająca z muru kończyna zafalowała, wypluwając trzy, zakończone klingami macki. Zanim zabójca zdążył zareagować, smoliste bicze były już tylko smugami, pędzącej ku niemu śmierci.
Wtedy właśnie, po raz kolejny tej nocy, stało się coś niesamowitego. Kobieta widziała niemal w zwolnionym tempie, jak przeciwnik odchyla głowę w bok, przepuszczając uderzenie pierwszego bata tuż obok policzka. Dwa następne, zamiast trafić w cel, upadły tuż obok jej nóg, brocząc czarną mazią. Wszystko skończyło się, zanim z gardła kobiety zdołało wydostać się zaskoczone westchnienie.
Mężczyzna wykorzystał krótki ten moment wahania i odbiegł od ściany, zwiększając dystans.
– Gratuluję – rzucił, już bez śladu poprzedniej uprzejmości i zaklaskał. – Zabiłaś mnie tam ze trzy razy.
Kiedy Kerya uniosła kikut, resztki wbitej w mur kończyny i fragmenty macek stopiły się w bezkształtny twór. Bulgotał, niczym wrząca smoła. Dziwnym, wijącym ruchem zbliżył się do niej, po czym wyrzucił z siebie niezliczoną ilość nici. Wszystkie zaczęły przywierać do ramienia, chwilę później formując smukłą, kobiecą rękę, całkowicie pokrytą czernią.
Ich spojrzenia spotkały się. On wpatrywał się w błękit, rozcięty ośmioma liniami tęczówek. Ona dostrzegła parę białych punktów, wpisanych w czerń oczu, niczym groteskowe krzyże.
– Zatańczysz ze mną jeszcze, bestio? – zapytał mężczyzna, czując rosnącą ekscytację.
– Z miłą chęcią, morderco – odparła kobieta, mimowolnie unosząc kąciki ust.
Dopadli do siebie jednocześnie. Zabójca ciął nisko, poniżej gardy. Kerya nawet nie próbowała unikać. Rozcięte tkanki wiły się przez moment czernią macek, po czym zrosły w idealnie gładkie ciało.
Dwa błyski oddzieliły mroczne ręce od ramion. Nim dotknęły ziemi, były już tylko płatami bezkształtnej masy, które chwilę później uderzyły w napastnika kaskadą ostrzy. Ten, zanim zakończył unik, odbił się, z gracją przeskakując parę kleszczy, które wystrzeliły spod płaszcza kobiety.
– Niezły jesteś – powiedziała niemal radośnie, kiedy zabójca lawirował pośród burzy trzaskających biczów.
– Ty też niczego sobie – stwierdził podekscytowany, gdy Kerya zatańczyła między parą ostrych błysków.
Z jej płaszcza pozostało jedynie kilka strzępów. Ledwie zakrywały wijącą się czerń, która budowała teraz kobiecą sylwetkę. Tylko wykrzywione przedziwnym uśmiechem oblicze zachowało ślady człowieczeństwa.
Mrok zlał się w nową parę kończyn. Wyciągnęła je przed siebie, a te wybuchły setką smolistych wici. Każda sunęła w powietrzu z groteskowym pięknem, w mgnieniu oka otaczając mężczyznę.
Zabójca zawirował serią blasków tak gęstą, że przez chwilę zdawał się być żywą pochodnią metalicznego światła. Nitki ustępowały jedna po drugiej. Jednak kilka z tych, które przesuwały się tuż nad betonem, jakimś cudem uniknęło rozcięcia i oplotło kostki mężczyzny.
Chwilę później, nożownik szybował kilka metrów nad ziemią, poderwany siłą czarnej materii. Zanim ciało, targane niczym balon na sznurku, roztrzaskało się o beton, morderca zdążył wyswobodzić się z więzów zwinnym ruchem ręki. Przez moment zawisł w powietrzu, drwiąc z praw fizyki. Poły postrzępionego prochowca zatrzepotały i przestrzeń roziskrzyła się rewią morderczych błysków.
Kobieta zareagowała błyskawicznie. Utwardziła pokrywającą ciało maź i splotła unoszące się jeszcze nitki w czarną tarczę. Nie zdało się to jednak na wiele. Burza ostrzy rozdarła osłonę i utkwiła w ziemi za plecami Keryi.
Mężczyzna wylądował na lekko ugiętych nogach i uśmiechnął się mimowolnie, spoglądając na swą niedoszłą ofiarę. Zgrabna, kobieca twarz kontrastowała z płatami tkanek, zwisającymi z poranionej sylwetki. Ciało falowało, niczym postrzępiony kawałek płótna. Zabójca przyglądał się oczarowany, jak czarne macki zalepiają obrażenia i układają się, niemal artystycznie, w potworne kształty.
Czuł, że krew się w nim gotuje. To już nie było zimne, wyrachowane morderstwo na zlecenie. Całym sobą pragnął śmierci tej kobiety. Chciał ją zniszczyć, zmiażdżyć, pociąć na kawałki. Dawno już nic nie sprawiało mu takiej rozkoszy, jak myśl, że będzie mógł zanurzyć ostrze w tym atramentowym ciele.
Wreszcie zrozumiał, dlaczego to właśnie jego pradziad przewodził Nocy Czerwonego Księżyca.
Poczuła czerń, pulsującą w głowie podnieceniem. Walka o życie przestała już nawet mieć znaczenie. Liczyło się tylko to, aby zalać go kaskadą mroku, zniszczyć, pochłonąć. Nic, nigdy, nie dawało jej takiej rozkoszy, jak myśl, że będzie mogła pożreć żywcem tego nożownika.
Nareszcie wiedziała, czemu Noc Czerwonego Księżyca spadła właśnie na jej przodków.
– Oszukujesz, bestio – rzucił z udawanym wyrzutem, ledwie powstrzymując uśmiech, kiedy rozdarta tkanka zrosła się po raz kolejny.
– Wypraszam sobie, morderco – odparła niemal zalotnie, gdy cel znów prześlizgnął się pomiędzy gradem zaostrzonej czerni. – To nie ja widzę własną śmierć, zanim się wydarzy.
Odpowiedź nie padła. Nadeszła za to kolejna fala noży i smolistych świstów. Im dłużej trwała walka, tym bardziej przypominała taniec. Dwie postacie pogrążyły się w śmiertelnym tango. Kobieta, wykręcona w piruecie między błyskami i mężczyzna, łopoczący połami rozdartego prochowa pośród atramentowych smug. Z każdym ruchem coraz bardziej zbliżali się do siebie, aż w końcu zamarli niemal w objęciu. Ona poczuła klingę, wślizgującą się pod żebra, a on, czerń oplatającą kark.
Trwali tak przez chwilę, równie bliską sekundzie, co wieczności. Ciszę mąciły tylko płytkie, szybkie oddechy, a po zmęczonych twarzach spływały kropelki potu. Gniew i śmierć, czające się dotąd w nieludzkich oczach zniknęły, wyparte przez szaleńczą ekscytację. Nie słuchali krzyku własnych ciał, zupełnie nieczuli na morderczy zew, który kazał ich przodkom mordować się nawzajem.
Wystarczyła chwila nieuwagi, żeby jej czerń zapragnęła go pochłonąć. Zasymilować, zawładnąć, przemienić w atramentową materię. Rozjuszona, wiele razy już wymykała się spod kontroli swojej właścicielki. Tym razem jednak na próżno. Skóra mordercy rozcinała masę przy każdej próbie agresywnego dotyku. Jeśli kobieta była smolistą ciemnością w ludzkiej postaci, to mężczyzna ostrzem, obleczonym człowieczeństwem.
Obie postacie uśmiechnęły się jednocześnie. Ich usta spotkały się moment później.
Bestia wreszcie znalazła tego, którego nie mogła pożreć.
Sztylet w końcu spotkał tą, której nie był w stanie zabić.
***
Maksymilian Marcellius bębnił nerwowo palcami w blat swojego biurka i wpatrywał się wrogo w siedzącego naprzeciw mężczyznę.
– Jeśli dobrze zrozumiałem, nie dość, że ma pan czelność pokazywać się tu po spapraniu zlecenia, to jeszcze chce się wykpić od odpowiedzialności zwykłym „zwrócę zaliczkę i będziemy kwita"? – Starzec ledwo hamował wzbierającą w nim wściekłość.
– W ramach rekompensaty opowiem panu pewną historię – stwierdził zabójca, ukrywając żądzę mordu za spokojnym uśmiechem. – Kiedyś pewien mag chciał poznać sekret, jednego z pracujących dla niego zabójców. Po dłuższych rozmyślaniach, wpadł na genialny pomysł i postanowił wysłać mordercę na wyreżyserowaną misję. U jej celu ukrył familiary, mające obserwować każdy ruch i wykraść sekret. Zabójca przejrzał jednak plan maga, zniszczył je, a potem zabił swego mocodawcę z zimną krwią, za złamanie zasad.
– Nie ma pan daru do snucia opowieści – zauważył Marcellius, próbując zamaskować wzbierający w umyśle strach.
– To prawda. Jestem mordercą, nie pisarzem – stwierdził długowłosy, wbijając wzrok w coraz szerzej rozwarte oczy czarownika. – Wie pan dlaczego przytoczyłem tę historię?
Mag nie odpowiedział, lecz widać było jak jego wargi układają się w kolejne komendy zaklęcia ochronnego.
– Zupełnie bez powodu – rzucił długowłosy, uśmiechając się do własnego żartu.
Chwilę później głowa podstarzałego mężczyzny potoczyła się po wypastowanej podłodze.
Nożownik wstał i strzepał z koszuli nieistniejące drobinki kurzu. Przeciągnął się i spojrzał na bezchmurne niebo, rozciągające się za zdobieniami okna. Teraz, kiedy kwestie biznesowe zostały zamknięte, mógł pozwolić, aby twarz przybrała wyraz delikatnej beztroski.
Pozostało tylko wymknąć się z rezydencji i przygotować na kolejny, pracowity wieczór. Miał w końcu bestię do oswojenia.
Mam szczerą nadzieję, że opowiadanie choć trochę przypadnie wam do gustu. Z góry dziękuję za czas poświęcony na jego przeczytanie i zapraszam do lektury.
"Wtedy właśnie jego uwagę przykuła mała, krwistoczerwona koperta, niedbale rzucona na deski podłogi." - 1. Skąd wiadomo, że niedbale? 2. A jak wygląda niedbale rzucona koperta, leżąca na deskach podlogi?
Zdanie do zmiany. Zbędne efekciarstwo, powodujące chyba niezmierzony komiczny efekt.
Lepiej byłoby prościej: Wtedy właśnie jego uwagę przykuła mała, krwistoczerwona koperta leżąca na deskach podłogi.
Lub jeszcze prościej - Jego uwagę przykuła mała, krwistoczerwona koperta leżąca na deskach podłogi.
Jak tak dalej będzie, to będzie nieciekawie...
Pozdro.
Cóż, mówiłem już, że jestem mistrzem pieprzenia pierwszego akapitu?
Tego nie wiem. Ale tytuł jest bardzo dobry - przyciąga uwagę.
Napiszę jednak zbiorczy komentarz końcowy... Kolejna sprawa ( pomijając inne) - w korytarzu domu, do którego weszła kobieta, na podłodze leżała ziemia? To zdanie nie ma sensu.
Odnotowałem sobie tylko kilka wybranych zdań.
Przyległa do ściany niewysokiego budynku, tuż pod niedawno namalowaną czwórką.
Księżycowa poświata tonęła w falach, miarowo roztrzaskujących się o molo.
(...) niechlujny kawałek stali (...)
Wszystko skończyło się, zanim z gardła kobiety zdołało wydostać się zaskoczone westchnienie.
Mroczna parodia włóczni
Zabójca zawirował serią blasków tak gęstą, że przez chwilę zdawał się być żywą pochodnią metalicznego światła.
Opowiadanie jest patetyczne. Efekciarskie. Im więcej potworności, tym lepiej...
Ale coś w nim jest, tylko że w zalewie napuszonych i nieraz smiesznie brzmiacych zdań to "coś" naprawdę trudno znaleźć...
Pozdro.
Poczepam się przez chwilę:
"Zrzuciła z ramion skórzaną kurtkę i rozmasowała dłonią kark, odrzucając przy tym niesforne pukle smolisto czarnych włosów.
Obrzuciła korytarz nieobecnym spojrzeniem..."
- > Niby nie powtórzenia, ale jednak tak w kupie mnie, no, odrzucają.
"Stróż w odpowiedzi otworzył tylko furtkę, sprytnie umiejscowioną pośród ogromu wrót.
Kiedy tylko przekroczył granice posesji..."
-> A tu już na pewno powtórzenie. Tak samo później, gdy zabójca najpierw oddziela od ofiary kosmyk włosów, a zaraz potem oddziela rękę.
"Szary prochowiec, narzucony na białą koszulę doskonale komponowały się z nienagannym uśmiechem i grafitem związanych na karku włosów." -> Albo "Szary prochowiec, narzucony na białą koszulę dokonale komponował się...", albo "Biała koszula i narzucony na nią szary prochowiec doskonale komponowały się..."
I to by było na tyle, bo potem przestałam wyszukiwać literówki itp., tylko skupiłam się na doczytaniu opowiadania do końca, bo wreszcie coś zaskoczyło i mnie zainteresowało. ; ) I podobało się aż do końca.
Nadużywasz przymiotników, drogi Autorze. Również niektóre przecinki zostały porzucone w całkiem przypadkowych miejscach. Kweicisty język miejscami męczy, ale też miejscami plastycznie oddaje dokładnie to, co trzeba. Plusem jest też atmosfera. Tak trzymać!
Pozdrawiam.
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Nierówno się to czyta. Miejscami bez zacięć, potoczyście --- za moment coś hamuje, zgrzyta jak stary tramwaj na zakręcie... Sypiesz "ozdobnikami" tam, gdzie nie ma na to miejsca, chociaż potrafisz treściwie, zwięźle opisać fragment na przykład pojedynku... Popraw się.
Przeczytałem. Scena walki moim zdaniem zbyt długa i za bardzo opisowa - może to wina późnej pory, ale zmęczyłem się trochę tym szybkim tempem ;) Ale gdyby to był opis sceny w filmie - wszystko byłoby jasne.
Resztę wytknęli przedmówcy.
Czy pierwowzorem Bestii nie był czasem Venom ze Spider-mana? Takie odniosłem wrażenie...
mocna trójka/ słaba czwórka, gdybym miał oceniać. Pozostaje mi tu pewien niedosyt, czekam na więcej :)
pzdr
Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.
Przy tworzeniu zdań stosujesz zbyt wiele niepotrzebnych ozdobników. Ale opowiadanie podobało mi się, miało taki komiksowy, marvelowski klimat.
Podobało się. Ciekawy pomysł, choc troszkę przekombinowane niektóre momenty - ale to chyba kwestia techniczna dotycząca sposobu opisywania świata przedstawonego. Nie podobało sią takie sformułowanie: "tonącego w ciemności światła". Jakoś nie jestem w stanie zrozumieć co autor miał na myśli.
W mojej opinii dobre. Pozdrawiam.
Też wydaje mi się, że z tą walką przesadziłeś. Za długa. Co rusz jakieś piruety, uniki, co chwilę kogoś smagają atramentowe macki, świetliste pociski rozcinają smoliste ciało...
Cholernie kojarzy mi się to z mangą, której nie znoszę.
Gdyby ten pojedynek skrocić, to wyszłoby całemu tekstowi na dobre.
Motywy z kopertą nie wiem po co są, nic do tekstu według mnie nie wniosły. I bez nich wiadomo byłoby o co biega.
Za to na duży plus końcówka, choć podobny motyw był już przerabiany w książkach, bajkach, filmach... Ale i tak mi się spodobalo.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
faktycznie scena walki za długa, ale musze ci przyznać ze masz dobre pomysły, fajnie budujesz atmosferę i pisanie nawet dobrze ci idzie ;) choć wychwyciłam kilka błędów nie są one rażące w stosunku do całości. tak, fajny tekst jednym słowem.