
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Przyznam szczerze, ze to jest pierwsza moja taka publikacja, dlatego też jeśli sie spodoba dodam jej kolejne części. Pozdrawiam wszystkich i zachęcam do przeczytania oraz oceniania. Szczera krytyka się przyda.
Rozdział I
Mężczyzna o srebrzystych włosach i szafirowych oczach ocknął się po środku rozległego pobojowiska. Miał na sobie białą zbroję, całą zalaną krwią. Z pleców zwisały mu dwie, poszarpane pochwy. Nie pamiętał nic, nawet swojego imienia. Rozejrzał się w dezorientowaniu wokół. Tuż przy nim, na ziemi leżał pęknięty miecz. Jego rękojeść obita była solidną skórą. Niegdyś wspaniała klinga była całkowicie zbrukana we krwi. W pewnej chwili w umyśle stworzył mu się obraz człowieka, spowitego w ciemności, kującego stal. Spoglądając wyżej, ujrzał na wpół spalone, połamane drzewa. Ruszył naprzód. Na ziemi dostrzegł wiele śladów, których nie mógł rozpoznać. Jedne mogły należeć do ogromnego niedźwiedzia. Drugie natomiast przypominały odcisk szponiastej łapy. W głowie dźwięczały mu dwa potworne ryki. Nieustannie rozglądał się w poszukiwaniu czegoś znajomego. Spojrzał w lewo. Ujrzał przypalony pień drzewa. Wzrok utkwił w nim. W umyśle stworzył mu się obraz czerwonego smoka upadającego z rykiem na pień. „Kim ja jestem, co ze mną się dzieje?" Pytał sam siebie. Otrząsnął się i ruszył dalej. Pośród zgliszczy dostrzegł sterczący z ziemi miecz, identyczny jak ten, ze zniszczoną klingą. Niespodziewanie przeniósł się myślami na polanę z małą drewnianą chatą. Przed nią widział chłopca trenującego tymi właśnie mieczami. Powrócił do swego ciała. Chwycił oręż i włożył do pochwy na plecach. Z każdym krokiem czuł jakby siły go opuszczały. Mimo to szedł dalej. Na drzewach widniały rozległe otarcia. Żaden oręż nie pozostawiłby takich śladów. Jego wzrok przykuł błyszczący na ziemi przedmiot. Schylił się by odgarnąć zasłaniająca go przypalona ściółkę. Przedmiot nabrał kształtu. Była to czerwona łuska wielkości dłoni. Niezwykle twarda, majestatycznie błyszcząca odcieniami czerwieni. Wpatrywał się w nią dłuższą chwilę aż nagle w umyśle pojawiło się duże, czerwone jajo i wykluwający się z niego młody smok. Następnie ujrzał go nieco większego, radośnie skaczącego na jakąś osobę, której twarzy wyraźnie nie widział. Czuł jednak radość emanująca ze stworzenia. W chwilę później przez umysł przetoczył mu się obraz tej samej osoby lecącej na nim wśród błękitu nieba. Jego serce zaczęło bić mocnej, oddech spowolnił, a dusza się radowała. Ostatnie co zobaczył nie było jednak przyjemne. Ten sam smoki mężczyzna walczyli z czymś ogromnym i przegrywali. To cos uderzyło smoka z taka siłą, ze połamał dwa drzewa rozdzierając przy tym bok i zatrzymując się na trzecim. Tam odpadła jedna z jego łusek. Mężczyzna ocknął się gwałtownie. Spojrzał w tył i ujrzał dwa złamane drzewa z zakrwawionymi pniami. Co się dzieje? O co tu chodzi? Mówił sam do siebie, przy czym włożył łuskę za pasek. W tej samej chwili usłyszał szelest. Obrócił się i zaniemówił widząc piękną kobietę o czarnych włosach. Stanęła w miejscu na chwile i spojrzała z przerażeniem na niego. -Co się stało, kim jesteś ?-pytała.
Mężczyzna rozejrzał się wokół i spojrzał na nią pytająco. -Ja… ja nie pamiętam – powiedział z trudem. -Wyglądasz, jakby ktoś wykąpał cię we krwi – tłumaczyła kobieta zachowując dystans. Mężczyzna spojrzał po sobie i zatrzymał wzrok na dłoniach. Na nadgarstkach miał zakrwawione szramy. -Byłam właśnie na spacerze, kiedy usłyszałam wrzaski i ryki. Ciekawość wzięła górę.– tłumaczyła. -Ja naprawdę nic nie pamiętam. Ocknąłem się tu w takim stanie jak wyglądam – mówił spokojnym, łagodnym głosem. W pewnym momencie zakręciło mu się w głowie. Opadł na kolano, podpierając się ręka o ziemie. Kobieta podbiegła do niego i z troską podtrzymała. -Nie znam cię, ale zdaje mi się, że nie jesteś groźny – powiedziała. -Musisz być bardzo odważna, żeby przyjść samej w takie miejsce i pomagać obcemu człowiekowi – oznajmił z uśmiechem. -W rzeczy samej– przytaknęła. Mężczyzna westchnął. Podniósł się ponownie, ciągle podpierany przez kobietę. Chciał rozmasować nadgarstki w miejscach okaleczenia. Gdy ich dotknął, w umyśle pojawił mu się obraz. Był przykuty lśniącymi kajdanami do dwóch drzew. Patrzył jak czerwony smok walczy z chimerą o nogach niedźwiedzia, torsie jaguara, szczypcach skorpiona i głowie tygrysa. Obrazy przeminęły. -Dobrze się czujesz?– zapytała. Mężczyzna potwierdził kiwając głową -Przez to wszystko zapomniałam się przedstawić. Nazywam się Genia.
-Miło mi poznać. Chodźmy, cos sobie zaczynam przypominać – oznajmił.
Ruszyli z wolna w głąb wypalonego lasu. Ślady stawały się coraz wyraźniejsze. Ziemia była całkowicie pokryta zadrapaniami, wgnieceniami i dziurami. Patrząc na nie, w umyśle mężczyzny tworzyły się setki obrazów, ukazujących smoka i bestie, która z nim walczyła. Spojrzał jeszcze raz na łuskę.
-O jej -zdziwiła się Genia – co tu się stało? Wszędzie pełno krwi.
W tym samym momencie, zza drzew wyłoniło się czterech jeźdźców na koniach. Byli ubrani w brązowe płaszcze. Twarze ich zasłonięte były szarymi chustami, a w rekach dzierżyli długie miecze. Na boku wierzchowców wisiały sieci. Jeden z nich zarzucił na Genię sidła. Mężczyzna w zbroi dobył miecza. Przez chwile próbował walczyć z napastnikami, lecz szybko wytrącili mu oręż z reki. Chwile później został unieruchomiony. -O co chodzi, kim jesteście?– krzyczała Genia.
-My? – zdziwił się jeden z nich – Jesteśmy łowcami. Nieciekawa praca, ale dobrze płatna. Świetny towar nam się natrafił. Szef będzie zadowolony. – wykrzyczał z uśmiechem jeden z jeźdźców. Mężczyzna próbował sięgnąć miecza, lecz bez skutku.
Zaciągnięto ich w głąb zgliszczy. Z każdym krokiem mężczyzna widział coraz więcej znajomych rzeczy. Wszystko zaczęło się układać w spójna całość. Po pewnym czasie doszli do dużej, wypalonej polany, którą przysłaniało wielkie, przewalone drzewo. Było ścięte jednym cieciem. Zza rozłożystych liści widać było jedynie kilka głów skrytych w kapturach. Kiedy obeszli drzewo ujrzeli chimerę identyczną jak w wizji rozciętą w pasie na pół. Zwłoki były jedynie lekko podrapane. Jeden z ludzi próbował odrąbać szczypce wielkim toporem. Nadaremnie. Po uderzeniu nie zostało nawet śladu. -Szefie! Nie da rady!- krzyknął mężczyzna z toporem.
Genia krzyknęła z przerażenia. Za potworem były dwa drzewa z wbitymi w nie, zerwanymi łańcuchami wciąż emanującymi delikatnym światłem.
-Zaraz przyjdę, tylko zajmę się tym smokiem! -krzyknął mężczyzna w skórzanej zbroi.
Wzrok pojmanych powędrował w prawo. W chwile później rozległ się krzyk przerażenia Geni. W kałuży krwi leżał czerwony smok. Całe ciało miał poszarpane, a skrzydła połamane. Jeszcze żył. Gad spojrzał na pojmanego mężczyznę rubinowymi oczami. W chwile później człowiek stracił czucie w nogach. Od upadku powstrzymywali go dwaj łowcy, którzy wykręcali mu ręce.
-Rudos… – szepnął – Teraz pamiętam – Zamknął oczy i chłonął obrazy z przeszłości, kiedy to znalazł w zniszczonym smoczym leżu jedno z jego jaj. Przygarnął je i opiekował się jak skarbem, do momentu kiedy się nie wykłuło. Wtedy razem z młodym smokiem zaczęli przyswajać wiedzę. Stali się jedynymi przyjaciółmi. Z czasem trenowali razem. Był to dla nich złoty okres. Trwał on do dnia, kiedy to potwor powstały z organów czterech bestii zniszczył ich wioskę, zabijając przy tym każdą napotkaną osobę wraz ze swym twórcą. Wtedy jedynym celem ich egzystencji było zniszczenie tego tworu. Od tamtej pory trenowali w jednym z opuszczonych klasztorów. Znajdując tam też bardzo stare księgi gdzie opisane było jak wyzwolić ukrytą moc z ciała. Następnie tułali się po świecie walcząc przy tym z bestiami znanymi z najgorszych koszmarów. Wszystkie te lata jedynie po to, by w końcu spotkać się z tą istotą oko w oko. Najznamienitszy kowal imieniem Ardimof stworzył dla niego zbroję, która chroniła jego ciało niczym łuska smoka. W końcu ten dzień nadszedł. Spotkali potwora w lesie nieopodal malej wioski. Walczyli z nim wytrwale. Jednak stwor znał magię… Stworzył magiczne kajdany i rzucając nimi w mężczyznę przykuł go do drzew. Wtedy smok stracił przewagę.
Wojownik przyglądał się jak jego towarzysz odnosi coraz to poważniejsze rany. Z każdą chwilą wzrastała w nim wściekłość i żal. W pewnym momencie, kiedy zdawało się, że walka jest już przegrana, a smok zginie, mężczyzna postanowił uciec się do jednej z zakazanych technik. Pozwalała ona na otwarcie ośmiu bram mocy. Snując pod nosem mantrę wojownik otwierał kolejne bramy swego ciała. Z każdą kolejną czuł jednak, jak opuszczają go siły życiowe. Wreszcie za piątą bramą udało mu się zerwać kajdany, rozbiec się i wybić z powalonego drzewa wprost na chimerę chcącą dobić smoka. Wyskok był tak potężny, że mimo prób bestia nie zdążyła zablokować ciosu. Cięciem obydwu mieczy przeciął stwora w tułowiu wraz z drzewem stojącym za nim. Wojownik przeleciał czterdzieści stóp dalej. Na chwile przed zetknięciem z drzewem, mężczyzna wypuścił bronie. Jeden z nich był uszkodzony i gdy upadł na ziemie pękł. Przy uderzeniu w grubą gałąź stracił przytomność.
-Dziękuje ci Rudosie teraz pamiętam – powiedział mężczyzna otwierając oczy.
-Nie martw się Segorinie, mój bracie, dołączę teraz do mego smoczego rodzeństwa – mruknął smok unosząc delikatnie wargę.
-Tak… zawsze będziemy braćmi– oznajmił mężczyzna unosząc głowę.
Ujrzał wtedy jak topór spada wprost na głowę smoka.
W powietrzu rozległ się dźwięk trzaskanego rogu i krótki, bolesny ryk. Rudos chciał się ruszyć lecz w chwili gdy napiął mięśnie z jego ran trysnęła struga krwi.
-Szlag by to wziął, pieprzony smoczy łeb jest śliski…! Nie trafiłem – przeklinał mężczyzna.
-Nie! Oszczędź! – Segorin krzyczał z rozpaczy by łowca odpuścił… On jednak nie usłuchał.
Broń była w górze ponownie. Pojmany próbował się wyzwolić lecz nadaremnie.
-Zajmij się nią… to właśnie ona – wypowiedział ostatnim tchnieniem Rudos.
Powietrze przeszył przerażający dźwięk rozdzieranej łuski i pękającej kości. Oczy smoka zaszły mgła. Genia patrzyła z żalem na załamanego Segorina. Czuła, że miedzy nim, a smokiem była wyjątkowa więź. Wtedy srebrnowłosy krzyknął głosem pełnym żalu i wściekłości, po czym opadł na ziemie.
-Ha… ciekawe ile jeszcze zostało tego ścierwa – powiedział łowca wyciągając topór. – Tym razem polujemy na mniejszego smoka. Musze mieć co powiesić nad łóżkiem – dodał po chwili.
W Segorinie coś pękło. Zaczął cytować mantrę do otwarcia ostatnich trzech bram swego ciała. Wokół zaczęły unosić się małe, czerwone ogniki. Wzlatywały na wysokość czterech stop i znikały. Łzy ściekały mu po twarzy gęstym szlakiem, mimo iż miał zamknięte oczy."Szósta". Cytował dalej. W pewnej chwili wszystko ustało. Segorin wstał mimo wysiłków dwóch osób, którzy trzymali jego ręce. Kiedy był już w pozycji stojącej wyprostował ręce wzdłuż ciała. Dwaj łowcy z przerażeniem patrzyli na niego, rozpaczliwie próbując go powstrzymać. Nie zdołali. „Siedem!" W jednej chwili Segorin wyrwał się z objęć i uderzył pięścią w pierś jednego z nich. Człowiek został odrzucony na kilkanaście kroków zatrzymując się na drzewie. Drugi zaraz po nim. Powietrze przeszywały dźwięki łamanych kości.
Inni łowcy ze strachem sięgali po broń. Na darmo. Zanim zdążali zadać jakikolwiek cios padali martwi ze złamanym karkiem, bądź ze strzaskanym sercem. Segorin coraz głośniej recytował mantrę w nieznanym języku, ogniki unoszące się wokół niego zaczęły coraz szybciej i częściej wzlatywać. W końcu doszedł do łowcy, który zabił Rudosa. Przerażony mężczyzna zamachnął się toporem zza pleców. Zdawało się ze ostrze sięgnie przeciwnika. Na chwile przed uderzeniem Segorin wyciągnął dłoń. Żeleźce topora zatrzymało się na jej wewnętrznej stronie."Osiem" W oczach łowcy narastał strach. Patrząc wprost na niego Segorin odepchnął topór, po czym zadał cios w brzuch łowcy czyniąc pryz tym krok do przodu. Siła uderzenia uniosła mężczyznę na wysokość jego ramienia. W chwili bezwładności srebrnowłosy zamachnął się ponownie uderzając pięścią niczym gromem w plecy. Nim jednak ciało zostało odrzucone rozległa się fala powietrza wgniatająca ziemię. Łowcę wbiło następnie w to miejsce. Segorin odwrócił się i zaczął iść w stronę mężczyzny trzymającego Genię. W jego oczach jawiła się na przemian śmierć i ogień. Kiedy zbir zobaczył jego wzrok uciekł w popłochu. Kobieta cofała się z przerażeniem widząc srebrnowłosego. Trafiła na drzewo… strach ją sparaliżował. Patrzyła jak „jej zbawca" kieruje się w jej stronę z mordem w oczach. Gdy był już tuż przy niej zamknęła oczy szykując się na najgorsze. Zamiast bólu poczuła zimno jego zbroi i ciepłą dłoń na jej plecach. Po krótkiej chwili ogniki zniknęły. A dziewczyna usłyszała jedno słowo wyszeptane jej do ucha. „Dziękuję". Następnie bez słowa Segorin podszedł do martwego smoka. Spojrzał jeszcze raz mu w oczy, po czym zasunął powieki.
-Nasza misja tutaj się kończy… lecz nie mogę pozwolić by ciało mego przyjaciela tak zostało… Czy mogę ci zaufać? – zwrócił się do Geni.
Dziewczyna niepewnie kiwnęła tylko głową nie mogąc wykrztusić ani słowa.
-Idź proszę przynieś mi duże wiadro wody. Weź jedno z wozu tych łowców. Ja tu poczekam – poprosił delikatnym głosem.
Dziewczyna nie mówiąc nic wzięła wiadro odpychając ciało jednego z nich i udała się w głąb lasu.
Wróciła po kilku minutach niosąc pełne wiadro wody. Zastała wtedy Segorina bez zbroi, będącego w samych spodniach. Jego całe ciało było poharatane. Na torsie rzucały się w oczy popękane żebra. Leżący obok niego stos żelastwa był pozostałością bo jego zbroi. Genia położyła wiadro obok niego. Słabym głosem podziękował dziewczynie za fatygę po czym zaczął myć ciało smoka. Trwało to dobre dwie godziny. W międzyczasie dziewczyna przyglądała się temu i przynosiła kolejne wiadra czystej wody. Słońce chyliło się ku zachodowi gdy Segorin zużył ostatnie wiadro by oczyścić swoje ciało. Gdy to uczynił usiadł przy swoim przyjacielu opierając się o jego ramię plecami. Nie mogąc już zgiąć lewej nogi pozostawił ją prostą. Prawą natomiast zgiął w kolanie opierając na nim prawe przedramię. Dziewczyna nieświadomie zbliżyła się do niego. Patrzyła na przemian na smoka i mężczyznę. W pewnej chwili gdy była już bardzo blisko Segorin chwycił jej dłoń spojrzał w oczy i słabym głosem przemówił:
-Mam dla ciebie jeszcze jedno ważne zadanie… czuje że masz naprawdę dobre serce i pragniesz by ten świat zszedł na lepsza drogę… dlatego proszę byś mnie czasem doglądała… A teraz… bądź zdrowa i silna…
Segorin puścił jej dłoń zostawiając na niej małą krople krwi. Uczynił w powietrzu kilkadziesiąt ruchów dłonią kreśląc symbol magicznej pieczęci. W chwilę później pod ciałem Segorina i Rudosa pojawił się biały okrąg pełny magicznych symboli po chwili znikł a ich ciała zaczynały zmieniać się w kamień. Genia podeszła ponownie chwytając go za ramiona. „Dlaczego ja" pytała co chwilę. Kamień pochłonął już całkowicie ciała towarzyszy. Dziewczyna natomiast siedziała na przemian zrozpaczona i zszokowana tym co się stało. Patrzyła na smoka z człowiekiem przy ramieniu jakby nadal żyli. Tak też wyglądali… spokojnie, beztrosko, szczęśliwie.
W pewnym momencie kropla krwi na dłoni Geni zaczęła się przemieszczać kreśląc na jej przedramieniu rysunek smoczych pazurów rozdzierających przestrzeń. Po chwili krew wniknęła pod skórę pozostawiając taki obraz na stałe. Nie bała się… wręcz przeciwnie… poczuła się lepiej… jakby zrozumiała ze stała się częścią czegoś więcej niż tylko zwyczajnego życia. W jednej chwili zza jej Pelców, gdzie słońce rzucało ostatnie promienie dobiegł ją głos, mocny, donośny i wyniosły:
-A więc to ciebie wybrał…
Genia odwracając się ujrzała niskiego starca o roztrzepanych włosach jedynie po bokach głowy. Ciemnych, doświadczonych oczach, patrzących na nią jak troskliwy ojciec. Ubrany był w błękitny płaszcz z doszytym futrem na sztywnym kołnierzu oraz mankietach. Na środku płaszcza widniał ten sam znak co na jej dłoni.
-Chodź… – powiedział tajemniczy starzec…
Przez ten tekst raczej się brnie, niż się go czyta, drogi Autorze.
Pierwszy zmasowany fragment powala raz ze względu na brak podziału na akapity, dwa ze względu na strasznie mylące skoki między tym, co jest, a tym, co też bohater widzi akurat oczyma duszy. To zniechęca - a przynajmniej zniechęciło mnie. Radziłabym albo pominąć chwilową amnezję bohatera, albo może raczej próbę wciśnięcia całego jego życiorysu w początek opowiadania. Wystarczy, że dowiemy się, że bohater ma smoka. A całej otoczki jest tak dużo, że łatwo się zgubić i zmęczyć.
Dalej format jest nieco bardziej przejrzysty, ale zwracaj, proszę, uwagę na zapis dialogów - po myślniku zawsze spacja, również na początku wiersza.
Abstrahując od stylistycznych potknięć... tekst jest generalnie dość mętny. I nie mogę, niestety, powiedzieć, że ciekawi mnie, co się wydarzyło dalej...
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
"Ten sam smoki mężczyzna walczyl" - zjadłeś spację i jedno "ł"
"To cos uderzyło smoka z taka siłą" - "coś", "taką"
Przede wszystkim utyka strona techniczna. Brak akapitów i zły zapis dialogów naprawdę utrudniają czytanie. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego najpierw wtrącasz dialogi w środek tekstu, a potem, nagle przypominasz sobie, że może warto jednak byłoby zaczynać je od nowej linii.
Sam pomysł nie jest zły. Motyw z amnezją i powracającymi wspomnieniami, mnie akurat się podoba. Kojarzy mi się ze sceną filmową. Zapis niestety woła o pomstę do nieba. Tak, jak już wcześniej wspomniałem - akapity. Pisząc tekst, staraj się oddzielać każdą zapisaną myśl uderzeniem w klawisz "enter". Przez to czytelnik lepiej zrozumie to, co chcesz mu przekazać. Dialogi również muszą przejść techniczną korektę. Polecam otworzyć zakłądkę "hyde park" - tam znajduje się ciekawy poradnik, na temat tego, jak powinny wyglądać dialogi w polskim tekście literackim.
Jeśli chodzi o stronę stylistyczną - nie jest dobrze - nie jest również źle. Jest średnio. Nie powaliłeś mnie kunsztem warsztatowym, ale z drugiej strony, nie przyprawiłeś o ból głowy jego brakiem. Masz dużo do dopracowania, ale widać, że jakiś tam potencjał w tobie drzemie.
Tak więc, do zobaczenia w następnym tekście - i pamiętaj, chcę widzieć w nim porządne akapity i dobrze zapisane dialogi.
3/6
Oj, Shadus, jest kiepsko... Nawet nie wiem, co Ci poradzić, żeby Cię nie zniechęcić do pisania. Mi najbardziej rzucały się w oczy głupie błedy stylistyczne. Ktoś moze się rozejrzeć zdezorientowany, a nie w dezorientowaniu. Coś może być zbrukane krwią, a nie zbrukane we krwi. Można być spowitym w ciemność, a nie spowitym w ciemności... Uważaj, na takie rzeczy, bo w pisaniu diabeł tkwi w szczególe.
Do tego zestaw standardowych rad: unikaj zaimków, ich nadmiar zdecydowanie tekstowi szkodzi, pilnuj podmiotu i przede wszystkim sprawdzaj tekst przed wrzuceniem, albo dawaj komuś do sprawdzenia, bo masz tu pełno jakiś słówek, które nijak nie pasuja do kontekstu i podejrzewam, że zostały po korekcie, albo wkradły się przypadkiem.
www.portal.herbatkauheleny.pl