- Opowiadanie: duda_ddd - kosmiczny przypadek

kosmiczny przypadek

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

kosmiczny przypadek

Środa, 27 maja 2010 roku, Bydgoszcz, Polska

Jak zwykle wracałem po męczącym dniu do domu. Nie masz pojęcia kto tak durnie rozłożył wam plan zajęć, że dwa najgorsze przedmioty na tych studiach wpakował w jeden dzień. Powinni go za to rozstrzelać!! Ale jest już godzina 15:00 i w końcu wracasz do domu, by zjeść ciepły posiłek… no ale zanim coś zjesz, w ogóle trzeba coś na obiad kupić. Na szczęście wszystkie sklepy są po drodze, więc nie będziesz musiał za bardzo kręcić się po okolicy. Choć jak zwykle portfel zrobi się potwornie lekki, ale cóż, życie jest życiem i coś trzeba jeść… Jednak tym razem nie miałeś dotrzeć do domu. Czekając na światłach na zielone nagle poczułeś się dziwnie… Cały świat schował się za jakąś srebrzystą mgłą, a twoje ciało jakby się unosiło lub rozpadało.

 

*****

Co może wydawać się dziwne, nikt nie zauważył nagłego zniknięcia dwudziestokilkoletniego mężczyzny w samym środku miasta i to wzdłuż ruchliwej i jednej z ważniejszych ulic tegoż miasta. Nikt z kilkudziesięciu osób znajdujących się w okolicy nie zwrócił na to uwagi lub uznał nagły błękitny błysk trwający tylko przez ułamek sekundy za przywidzenie i całkowicie je zignorował.

Zaginięcie zgłoszono dopiero następnego dnia i pomimo szeroko zakrojonych poszukiwań i nagłośnienia całej sprawy w mediach, nie tylko regionalnych, ale i krajowych, zaginiony przepadł jak kamień w wodę. Poszukiwania zaprzestano po około miesiącu od feralnego wydarzenia, tracąc wszelką nadzieje na odnalezienie zaginionego… od kolejna nie rozwiązana sprawa zaginięcia przeciętnego szarego obywatela w przeciętnym szarym mieście centralnej europy…

 

 

Bliżej nie określona data, gdzieś

Jak zaskoczył cię widok, jaki ujrzałeś po odzyskaniu przytomności lub czymkolwiek, co ci się właśnie przydarzyło. Zaraz po opadnięciu tych niebieskich iskierek znalazłeś się w jasno oświetlonym pomieszczeniu, o gładkich ścianach barwy białej z metalowym połyskiem. Gdzie niegdzie znajdowały się ekrany o intensywnie niebieskiej barwie, wyświetlające słowa w nieznanym tobie języku, co od razu rozwiało twoje przypuszczenia, że jakiś pijany palant potrącił ciebie na przejściu dla pieszych i jesteś w szpitalu.

Rozglądając się dalej, zauważyłeś jakaś konstrukcje, przypominającą konsole z filmów science-fiction, a za nią… no nie wierzysz, prawdziwy kosmita… cały zielony i łysy, z małymi spiczastymi uszami, nieznacznie mniejszy od ciebie… to ciebie naprawdę ktoś musiał potrącić i masz halucynację przez leki lub niedokrwienie mózgu… bo skąd na Ziemi wziął by się kosmita, od taki zielony ludzik w żółtym kosmicznym skafandrze… chyba, że już nie jesteś na Ziemi, to tak to gdzie jesteś?? I czemu akurat ciebie to spotkało?? Jak zwykle musiałeś się znaleźć w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze…

Twoje rozmyślania zostały jednak dość szybko i brutalnie rozwiane, gdy E.T. się do ciebie odwrócił, ukazując twarz bez nosa, z wielkimi czarnymi oczami i wąskimi ustami, które, dajesz słowo, dodawały mu uroku jak wąsy i pryszcze dodają uroku kobiecie… ten „przystojniak” spojrzał się na ciebie i wyraźnie zdziwił się obecnością jeszcze kogoś w pomieszczeniu… przynajmniej tak ci się wydaje, bo z tego ryja ciężko cokolwiek odczytać…

-Przepraszam, ale nie wiesz, jak stąd dostać się na Głowackiego, bo chętnie wrócił bym już do domu…

-Kreess hes ada iwasi nearew boiuyns…

-Sorki stary, ale nie rozumiem ciebie ni w ząb– tak zaawansowana rasa, a nie potrafi wynaleźć jakiegoś uniwersalnego translatora czy coś w tym stylu??

Po prostu żenada, kompletna porażka… wszystko wygląda na tak zaawansowane, rodem ze Star Treka lub Star Warsa, ale widać to tylko pic na wodę dla turystów lub jakiś kiepski dowcip. Jednak nie to było najgorsze… twój kosmiczny przyjaciel, zaskoczony twoją obecnością i ni w ząb nie rozumiejący twojej wypowiedzi, albo po prostu z kiepskim poczuciem humoru, zaczął sięgać po urządzenie przy jego pasku, co się za bardzo tobie nie podobało, ponieważ bardzo przypominało swoim wyglądem jakiś laser czy inną kosmiczną broń…

Nie chcąc odczuć na własnej skórze działania tego dziwactwa skoczyłeś na tego zielonego mądrale i postanowiłeś udowodnić, że z Polakiem się nie zaczyna, nawet mając lepszą broń. Z iście ułańską odwagą przeskoczyłeś nad konsolą (co wydało się trochę tobie za łatwe, gdyż nigdy nie byłeś zbyt sprawny fizycznie… ach ta adrenalina, jednak działa…) i uderzyłeś z bara zdziwionego twoją szybkością kosmitę. Ten po uderzeniu, które człowieka trafiło by w klatkę piersiową a nie twarz, poleciał z dwa metry, a może i dał by radę dalej, gdyby nie ściana, na którą wpadł z całym impetem, robiąc przy tym sporo hałasu (oby nie przybiegła żadne wsparcie, bo masz przekichane). Jednak co ważniejsze od rumoru, jakiego narobił twój przyjaciel, było to, iż upuścił swoją broń, która z tą chwilą czasowo zmieniła właściciela, rzecz jasna na ciebie… wprawdzie nie wiesz, jak jej używać, ale dość szybko się uczysz, więc… wycelowałeś w swojego nowego znajomego i nacisnąłeś spust, lub przynajmniej tam powinno się znajdować coś w tym stylu.

I się nie pomyliłeś… wąski strumień pomarańczowego światłą trafił odzyskującego świadomość i nieźle przerażonego ufola prosto w pierś, ponownie pozbawiając go przytomności, tym razem masz nadzieje, że na dłuższą chwile. Wiesz to, bo wciąż oddycha, ale wygląda, jak by ktoś związał… całe szczęście że żyje, bo może to się jeszcze jakoś odkręcić i będą tak mili, odsyłając ciebie na Ziemie w jednym kawałku i to najlepiej wciąż żywego… jednak za nim poszukasz kogoś normalniejszego, a przynajmniej bardziej skorego do rozmowy a nie strzelaniny na dzień dobry, musisz trochę poznać swoją nową zabaweczkę… a zwłaszcza jej możliwości, zęby nie wybuchła ci przypadkiem w twarz…

Wbrew pozorom nie jest to skomplikowana w obsłudze broń (dziwić się?? Jeśli nie potrafią skonstruować translatora, to pewnie i na produkcji broni cienko się znają), zawiera bowiem zaledwie dwa przyciski (z czego jeden to spust, o czym dowiedział się już twój zielony przyjaciel) i niewielki wyświetlacz. Masz nadzieje, że wskazuje on na siłę strzału, a nie zapas energii, bo ta byłaby na wyczerpaniu. Cienka błękitna linia sięgała bowiem zaledwie 1/10 całej długości wyświetlacza, co nie było zbyt optymistyczną wizją (znalazłeś broń, ale gdzie baterie??)

Jednak zanim zajmiesz poszukaniem dodatkowych baterii lub gniazdka, żeby tą kosmiczną suszarkę troszeńkę podładować, musisz sprawdzić działanie drugiego przycisku, ale najpierw… mały próba, jak broń radzi sobie z materią nieożywioną, czyli konkretniej ścianą naprzeciwko ciebie… przyda się to potem do określenia działania drugiego przycisku… a także w przypadku trafienia na ślepy korytarz… a więc cel pal…

I jak można było się spodziewać, cienka pomarańczowa wiązka tylko lekko osmoliła ścianę… szczerze mówiąc większe zniszczenia osiągnął być rzucając bronią w ścianę lub używając zapalniczki… pora więc przetestować drugi przycisk… trzymając go dość łatwo podbiłeś poziom mocy broni (albo tak ci się zdaje) do około ¾ mocy i bum… jakie było twoje zaskoczenie (i to tylko w sensie pozytywnym), gdy tym razem wiązka nie tyle osmoliła ścianę, co ją całkiem porządnie podtopiła, uszkadzając przy okazji sąsiedni monitor… musisz przyznać, wystrój mają fatalny ale broń to jednak umieją robić…

Ale dość czekania, trzeba spróbować się stąd wydostać… na szczęście drzwi są całkiem dobrze widoczne i w miarę normalnej wielkości, choć to ostatnie ciebie tak nie cieszy… widać pierwszy poznany przez ciebie kosmita był dość kurdyplowatym okazem i czekają ciebie spotkania z większymi od niego, a z nimi może już ci tak łatwo nie pójść…

Po otwarciu drzwi ruszyłeś przed siebie korytarzem, rezygnując z odwiedzania wszystkich pośrednich pomieszczeń. Wolisz nie wywoływać wilka z lasu i nie znaleźć się przypadkiem twarzą w twarz z ojczulkiem zielonego… idąc korytarzem, tuż za łukiem, spotkało cię niezbyt miła niespodzianka– skrzyżowanie… no cóż, trzeba zastosować umiejętności zdobyte w grach RPG i wyjść z tego labiryntu… a więc zgodnie z planem skręciłeś w prawo z zamiarem podążania cały czas w prawo… może gdzieś wyjdziesz… przynajmniej masz taką nadzieje… czyli obok twojego głupiego szczęścia ostatnia twoja przewaga w tym świecie…

I wyszedłeś zza rogu… a tuż przed tobą jest okno, lub przynajmniej tak ci się wydaje (zamiast szkła lub czegoś w tym stylu, od próżni kosmosu oddziela ciebie wyłącznie coś w stylu pola siłowego, do tego nie wyglądającego na zbyt wytrzymałe) z widokiem na zewnątrz, na czarną, bezgraniczną przestrzeń, poprzecinaną błękitnymi i zielonymi smugami światła… musisz być na jakimś cholernym statku kosmicznym, lecącym z niebagatelną prędkością w stronę zapewne przeciwną niż Ziemia… nie pozostaje nic innego jak porwać tę krypę i zawrócić do domu… choć łatwiej powiedzieć niż zrobić, bo nawet nie wiesz, w którą stronę masz lecieć, a negocjacje raczej czasowo odpadają… zwłaszcza, jeśli chcesz ten okręcik porwać…

Jednak teraz masz trochę inny problem, gdyż zza następnego zakrętu wyszło dwóch kolejnych kosmitów, jednak innych od poprzednika, pomimo takiego samego żółtego wdzianka… jeden z nich wprawdzie też był łysy, ale cały niebieski z czułkami, jak u jakiegoś owada… drugi był nawet ludzki, z wyjątkiem pustych białych oczu i jakichś wypustek wychodzących z jego głowy, z grubsza przypominających kiepskie dredy barwy ciemno zielonej, choć sam był raczej ludzkiej barwy… lub zbliżonej, bo ciężko u ciebie z rozpoznawaniem kolorów…

-Kerthsc anakni odeesu mee…

-Sorki, ale nic nie jarze… więc się zbieram…

Gdy tylko zauważyłeś, że sięgają po dobrze znaną ci broń, sam wyciągnąłeś swoją i strzeliłeś, zanim którykolwiek z nich zdążył wycelować (masz aż taki refleks?? Coś tu jest nie tak…). Cienka wiązka energii pomknęła przed siebie i trafiła w tors tego z czułkami, natychmiast pozbawiając go wszelkiej ochoty do dalszych sporów… i przy okazji przytomności, gdyż z łomotem padł na podłogę… dobrze, że skręciłeś ponownie poziom energii na 1/10, bo na razie nie chcesz sprawdzać działania pełnej mocy na żywych istotach… a zakładasz, że była by dość widowiskowa…

W ostatniej chwili uchyliłeś się przed strzałem drugiego z obcych i sam strzeliłeś… i tym razem trafiłeś, ale widać ten jest jakiś oporniejszy, bo tylko się zachwiał i oparł o ścianę, równocześni strzelając do ciebie… ty drugi raz skoczyłeś w bok, o mały włos mijając strumień pomarańczowego światła i ponownie strzeliłeś, znowu trafiając i tym razem pozbawiając konkurenta przytomności raz a porządnie, jednak o jedną sekundę za późno…

Ten bowiem zdążył użyć jakiegoś komunikatora i na całym statku zawył alarm… zapewne informował on o obecności intruza na pokładzie, ale wolisz się o tym nie przekonać i jak najszybciej się stąd zbierać… wprawdzie udało ci się do tej pory ogłuszyć trzech obcych, ale nie chcesz trafić na cały oddział ochrony, bo oni mogą sprawić tobie trochę więcej problemów… jednak ze stresu i z powodu tego wnerwiającego alarmu, przenikliwie piszczącego cały czas, zapomniałeś o swoim planie wydostania się z labiryntu i zacząłeś po omacku biegać po tej gęstwinie korytarzy, starając się unikać wszystkich obcych…

Jednak nie miałeś aż tyle szczęścia, bo zaledwie po trzecim (lub czwartym, bo już się pogubiłeś) zakręcie wpadłeś na grupę trzech potężnie zbudowanych jaszczurów, zapewne z oddziałów ochrony, które nie patyczkowały się w zbędne rozmowy, tylko od razu zaczęły strzelać ze swoich przerośniętych pukawek… dziesiątki impulsów uderzyły w miejsce, w którym stałeś, a sam schowałeś się za najbliższym narożnikiem, modląc się o jak najszybszy koniec tej coraz mniej fajnej farsy…

-Kaszter a… kaszter a…

Pewnie domyślasz się co to znaczy, ale nie jesteś pewien, czy to jest brać żywego czy może zabić… wolałeś się jednak o tym nie przekonywać i pędem puściłeś się korytarzem, w którym właśnie stałeś, cały czas słysząc oddalające się powoli krzyki kaszter a… cokolwiek to w końcu znaczy…

Przebiegając przez kolejne skrzyżowanie na wprost, poczułeś ból w lewym ramieniu i przewróciłeś się, z hukiem padając na glebę… ubranie było miejscowo trochę osmolone, więc możesz się domyślić, że cie trafili… jednak nie wyparowałeś ani nie straciłeś przytomności, więc musisz być bardziej oporny na tą broń (kolejny dowód na głupotę konstruktorów.. nie potrafią zrobić broni, która była by w stanie ogłuszyć przeciętnego człowieka… choć to nie powinien być teraz powód do narzekań)… jednak zanim zdążyłeś się pozbierać, zza krawędzi wyłonił się kolejny kosmita, przypominający, co tu mówić, wielkiego kota chodzącego na dwóch łapach… nie chcąc sprawdzać, czy wywodzi się o od domowych pupilków czy ich dzikich pobratymców, strzeliłeś w niego, trafiając go prosto w ten włochaty pysk i zwalając jak trzeba… sam się również szybko pozbierałeś i ruszyłeś ponownie przed siebie, zanim pojawiają się tu jakieś kolejne zwierzątka…

Jednak początkowe sukcesy dawały niewiele, zwłaszcza, że odwróciło się od ciebie szczęście… wprawdzie żadne trafienie, jakie otrzymałeś, nie było zbyt bolesne i nie pozbawiło cię przytomności, ani życia (choć dość poważnie nadwyrężyły stan twojego ubioru), ale sytuacja było coraz bardziej skomplikowana… kilka drzwi było bowiem zablokowanych, z dwa razy trafiłeś też na coś w stylu pola siłowego, które jednak nie było w stanie cie za bardzo powstrzymać (co za niespodzianka) i bez większego oporu przez nie przeszedłeś. Coraz więcej oddziałów ochrony próbowało cię także powstrzymać, choć jak na razie bez większych sukcesów (poza wcześniej wspomnianym zniszczeniem twojego ubioru)…

Jednak chyba najwyższa pora zmienić taktykę i oto nadarzyła się okazja… wprawdzie planowałeś zaatakować kosmitów frontalnie i udowodnić im, że z polakami się nie zadziera, jeśli nie ma się dobrego planu i sporej przewagi (choć oni tą ostatnią mają) liczebnej, jednak co tu ukrywać, ten plan jest marny i co najwyżej może doprowadzić do twojej śmierci, czego wolisz jak na razie uniknąć… a tu wykorzystując taki mały kosmiczny przypadek postanowiłeś wziąć zakładnika… wprawdzie to niezbyt honorowe, ale pal licho… jeśli ma to zwiększyć chociaż o trochę twoje szanse… postąpisz jak najgorszy bydlak…

Twój wybór (co tu ukrywać– całkowicie przypadkowy i nie przemyślany) padł na kosmitkę w niebieskim kombinezonku… i to całkiem zgrabnie opinającym jej nie lada kształty… ogólnie bardzo przypominała człowieka, nawet miała w miarę ludzkie włosy (pomimo, że zielone)… od typowej kobiety odbiegała też pod względem kształtu uszu (były delikatnie spiczaste, choć łatwo było to ukryć pod włosami) i oczu (te bardziej przypominały kocie oczy, choć o całkiem ludzkiej zielonej barwie), które teraz gwałtownie się rozszerzyły, pewnie z powodu broni wycelowanej w jej czoło i obcego który za nią stoi…

-Witaj piękna. W prawdzie nie chcę ci zrobić krzywdy, ale jeśli będę musiał… a teraz choć się gdzieś przejdziemy– wiedząc, że za bardzo ciebie nie rozumie, delikatnie popchnąłeś ją do przodu…

Ślicznotka w mig załapała o co chodzi i ruszyła powoli korytarzem (oprócz, ze zgrabna, to jeszcze inteligentna… widać nie wszyscy obcy to jełopy, choć jak na razie to ona może być wyjątkiem potwierdzającym regułę). Nie dawała też poznać za bardzo po sobie strachu, choć jesteś pewien, że jest nieźle przerażona… a nawet po mimo tego zachowała na tyle rozwagi i logiki, by wprowadzić cię prosto do pułapki zorganizowanej w mesie (lub czymś co pewnie pełniło podobną role).

Zaraz ze wszystkich stron otoczyło was z dwudziestu załogantów z ochrony, odcinając ci wszystkie drogi ucieczki i spychając pod okno (lub cokolwiek to jest)… jednak popełnili drobny błąd, nie doceniając twojej siły i szybkości (ty też jej chyba do tej pory nie doceniałeś… ach, ta adrenalina, ona naprawdę działa). Mała spryciula próbowała uciec, jednak w odpowiednim momencie ją złapałeś i przycisnąłeś do siebie, celując cały czas do niej ze swojego lasera… pokazałeś również reszcie ochrony, że nie żartujesz, ustawiając w widoczny sposób broń na maksymalną moc, chociaż raczej nie strzelisz do niej… szkoda, by zabić tak piękną istotę (choć nie do końca ludzką)… ale może to ich wystraszy… a w ostateczności będziesz miał chociaż jakąś tarczę przed sobą…

-Mota’ritu… mota’ritu– te słowa wypowiadał jeszcze jeden kosmita, przebijającego się przez ścianę uzbrojonych po zęby ochroniarzy… widać jest to jakiś dowódca lub kapitan, ponieważ spora część żołnierzy opuściła broń… poza nielicznymi, którzy wciąż w ciebie celowali z żądzą mordu w oczach– mota’ritu e nabak

Po tych ostatnich słowach (które pewnie znaczyły, żeby natychmiast opuścili broń, w milszej lub nie formie) już nikt w ciebie więcej nie celował… w odpowiedzi zmniejszyłeś poziom mocy w broni do 1/5… kapitan, i to sam, podszedł trochę bliżej i zaczął coś gestykulować swoimi czteroma rękoma (po co mu aż tyle, to nie masz pojęcia). Zrozumiałeś tyle, że coś chce przyłożyć tobie do szyi (jak później się okazało, to jakaś forma szczypawki pneumatycznej, dość strasznie wyglądająca) i dzięki temu będziesz rozumiał, co mówią… choć zbyt nie jesteś pewien, czy dobrze zrozumiałeś…

Samo urządzenie było dość dużym szarym przedmiotem, z grubsza przypominającą sporą wiertarkę… zostało położone przez kolejnego kosmitę w niebieskim kombinezonie (pewnie jakiś oficer naukowy, bo nie za wielu ich tu widziałeś), z dziwnymi kostnymi wyrostkami na głowie, na pobliskim stole, po czym on sam się wycofał za pierścień żołnierzy z ochrony (chyba). Nie mając większego wyboru (albo zaryzykować ten specyfik, albo zginąć w trakcie walki z całym statkiem, co nie jest jednak zbyt kuszące) postanowiłeś spróbować. Podszedłeś bliżej, wziąłeś strzykawę i… podałeś swojej zakładniczce… sam za diabła nie umiał byś z tego skorzystać, więc wolisz nie ryzykować, że coś spieprzysz i sam się wyślesz w zaświaty… choć wciąż jest to dość prawdopodobne…

Ona powoli ją podniosła i odwróciła się w twoją stronę… wtedy też ujrzałeś jej oczy, już nie tak wielkie, jak wcześniej, ale nadal rozszerzone i zielone, jak tylko mogą być… gdy ją puściłeś i odłożyłeś broń, jej oczy jeszcze bardziej się zwężyły, prawie do cieniutkiej jak włos linii… przysunęła powoli strzykawkę do twojej szyi i poczułeś ukłucie, ale nic się nie zmieniło… nadal ich słowa w nic ci się nie układało…

-Neke anikto wieea Jasera ediałać… widać potrzebuje więcej czasu na dostosowanie.

-Ale ile więcej?

-Nie wiem kapitanie, nie znam jego fizjologii… -rozmowa między kapitanem a oficerem stojącym obok stałą się w końcu zrozumiała, choć nadal nie masz pojęcia, czemu tak ci szumi w uszach…

-Panowie, ja was rozumiem…– spojrzeli się zdziwieni na ciebie, jak byś mówił jakimś niezrozumiałym szyfrem… chyba ciebie nadal nie rozumieją…– no nie… ni w ząb nie łapiecie… to jakieś jednostronne połączenie czy co? Eee, na taką umowę to się nie pisałem…

-Wybacz, ale nie rozumiemy ani słowa…– zaczął wyjaśniać powoli kapitan– podaliśmy tobie tylko nanity słuchowe, pozostałych nie możemy, bo na razie zagrażało by to twojemu życiu… a tak w ogóle jestem kapitan Kerak, dowódca okrętu Sojuszu Galaktycznego SGS Pegaz… sporo jest do wyjaśnienia, ale wszystko dokładnie wytłumaczy połączenie umysłów z Nari’ają… o ile się zgodzisz… to jest w stu procentach bezpieczne, a przynajmniej pozwoli nam się dogadać i przerwać tę bezsensowną farse…

-A ciekawe, jak macie mnie zrozumieć…– przytaknąłeś głową, mając nadzieje, że jest to uniwersalny znak przyznania racji, a nie jakaś śmiertelna obelga…

-Mam nadzieje, że to oznaczało zgodę… Nari’a…

O matko, jakie zaskoczenie… ta Nari’a to twoja była zakładniczka… i to z nią masz się połączyć telepatycznie, czy coś w tym stylu… ciekawe jak to będzie… i masz nadzieje, że nie wejdzie zbyt głęboko do twojego umysłu… i nie będzie się próbowała odegrać za porwanie… sama Nari’a podeszła do ciebie i położyła obie dłonie na twojej twarzy, po czym spojrzała w twoje oczy… przy okazji jej stały się czarne jak noc, po czym poczułeś się dziwnie, jakbyś tracił przytomność…

 

 

W podświadomości, czas nadal nie określony

 

 

Wylądowałeś na jakiejś polanie, tuż nad skarpą… z jednej strony było fioletowe morze, lekko falujące i ciągnące się po horyzont, którego fale rozbijały się z łoskotem o wybrzeże, a z drugiej niezbyt gęsty las złożony z drzew przypominających ziemskie sosny lub inne iglaste drzewa… od ziemskich różniły je owoce, duże i wyglądające smakowicie… całości widoku dopełniały ptaki (lub ptakopodobne stworzenia) przelatujące na tle dwóch księżycy… jesteś pewien, że to nie jest twój umysł…

-Idalis V… ale ciebie nigdy na niej nie było, więc jak to możliwe…

Tuż obok ciebie pojawiła się Nari’a, jednak ubrana w jakąś suknie z białego, lekkiego materiału, odsłaniające jej ramiona… wiesz, że jest w twojej głowie (lub ty jej) i nie powinieneś, ale nie możesz przestać myśleć, jaka z niej niezła kosmiczna laska… oby tylko się o tym nie dowiedziała… jednak co dziwne i ty byłeś inaczej ubrany, choćby z tego powodu, że twoje ubrania były w jednym kawałku…

-Chyba jesteśmy w moim umyśle, nie twoim, ale jak to możliwe… twoja rasa posiada jakieś zdolności telepatyczne?

-Z tego co kojarzę, to nie… przynajmniej nic oficjalnie nie ujawniono… zaraz, rozumiesz mnie? Ale jak?

-Jesteśmy w umyśle, chyba konkretnie w mojej podświadomości… przekazujemy sobie myśli, obrazy, a nie słowa, więc możemy się rozumieć… ale zastanawiam się, czemu jesteśmy w mojej podświadomości, zwłaszcza, że nie jesteś telepatą… przynajmniej wcześniej tego nie wyczułam…

-Widać jestem bardziej odporny… podobnie jest z waszą bronią, na mnie dość słabo działała…

-Możliwe, różne rasy mają różną odporność… sama należę do Vidarian, którzy są bardzo silnymi telepatami, zwłaszcza kobiety, podczas gdy mężczyźni są oporni na obrażenia fizyczne… chociaż nie spotkałam rasy opornej an jedno i drugie…

-Vidarian… a to pewnie ojczysta planeta waszej rasy… całkiem ciekawa…

-Nie do końca, pochodzimy z Vidarias IV, ale tutaj spędziłam część mojego dzieciństwa, ale nie po to połączyliśmy się umysłami… miałam wyjaśnić, co będzie się działo przed podaniem nanitów ogólnych… nanity to bardzo drobne…

-Aż tak prymitywna to moja rasa nie jest… wiem, co to są nanity, choć jeszcze nie otrzymano u nas żadnych większych sukcesów z tą technologią… a raczej opracowano ją na razie tylko teoretycznie…

-Przepraszam, nie wiedziałam…– ale czemu wypowiadając te słowa się skrycie uśmiechnęła??

-To raczej ja powinienem ciebie przeprosić… za to porwanie i grożenie bronią i w ogóle… za całokształt…

Kolejne parę godzin spędziłeś na rozmowie z Nari’ą, nie tylko o nanitach i tym co cię czeka, ale również na inne blachę sprawy, choćby to, jakie są wasze ojczyste planety, jacy tam żyją ludzie i w ogóle na tysiące innych tematów… całkiem przyjemnie się o tym rozmawiało…

A co do poważnych spraw– zanim będzie rozpatrzone, co robić dalej, zostanę poddany szczegółowym badaniom, żeby dostosować nanity do mojej fizjologii i genomu… w innym przypadku mogły by mnie zabić. Wyjątkiem są nanity słuchowe, które już mi podano… one gromadzą się tylko na nerwie słuchowym i nie powodują takiego zagrożenia, choćby dlatego, że za niedługo same zostaną usunięte z twojego organizmu… po podaniu nanitów ogólnych, oprócz zrozumienia pozostałych obcych, powinienem stać się silniejszy, wytrzymalszy i w ogóle taki trochę podkręcony… tylko, żeby mi nie uderzyła przez to woda sodowa do głowy… tego by tylko brakowało…

-No to będzie na tyle… teraz powinniśmy się rozłączyć.

-Spotkamy się po podaniu nanitów?– nie wiesz, po co o to spytałeś, ale Nari’a naprawdę się mnie spodobała i chętnie nawiązałbyś z nią bliższy kontakt…

-Zobaczymy…– cholera, za ten uśmiech gotów byłbyś zabić… ale zanim zdarzyłeś cokolwiek powiedzieć, ta piękna polana przestała istnieć, a wy znowu znaleźliście się w mesie, jednak tym razem bez żadnych strzałów zostałeś odprowadzony do ambulatorium, gdzie miało się odbyć badanie i podanie nanitów…

 

 

Ambulatorium SGS Pegaz, cztery godziny później, choć nadal nie wiadomo dokładnie o której…

Ocknąłeś się… zgodnie z założeniem i wynikiem badań, zaraz po podaniu nanitów straciłeś przytomność na około godzinę, jednak jedyne, co ciebie zdziwiło, to Nari’a siedząca obok twojego łóżka… dopiero po chwili przypomniałem sobie, że ona także należy do personelu medycznego i raczej nie przyszła tutaj w celach towarzyskich… ciekawe więc co robi obok twojego łóżka, uważnie obserwując każdy z kilku znajdujących się tu monitorów…

-No w końcu obudziłeś się mój Kitaszenie…– dodała to łagodnie się do ciebie uśmiechając, aż serce zaczęło szybciej ci bić… albo dlatego, że się gwałtownie podniosłeś…

-A witam… kto to jest Kitaszen?

-A to postać z bajki… władca, który został uśpiony, czekając na powrót swojej księżniczki, która została na sto lat uwięziona w lodowej krze… kiedyś ci ją przyniosę… z czego się śmiejesz??

Nie mogłeś wysiedzieć i parsknąłeś śmiechem… jaki ten świat uniwersalny… ta bajka aż tak bardzo przypomina co historię o śpiącej królewnie, że aż nie możesz w to uwierzyć… jak tylko się przestałeś dusić ze śmiechu, opowiedziałeś Nari’nie swoją wersje (a dokładnie ziemską wersje) ten samej bajki, co również u niej wywołało szczery śmiech…

-Jednak nawet tak różne kultury mają więc coś wspólnego, co się czasami zdarza, ale dość pogadanek, teraz wstawaj i wkładaj kombinezon… czeka nas rozmowa z admiralicją…

-Nas? Czyli pójdziesz ze mną? To dobrze, bo nie znam tego okrętu, a jedynie do ciebie jak na razie mam jakie takie zaufanie…

-Ooo, dziękuję… no, ale teraz się pospiesz– po czym się uśmiechnęła w specyficzny sposób, taki sam jak w trakcie połączenia waszych umysłów… wprawdzie teraz nie wydaje się tak atrakcyjna, jak parę godzin temu (jakby przez podanie tobie nanitów świat stał się jakiś taki nie doskonalszy), ale i tak masz zamiar rozwikłać zagadkę tego uśmiechu…

Zaraz po tym, jak opuściła twoją kabinę, zacząłeś zakładać ten fikuśny kombinezonik… dostałeś strój ochrony, czerwony jak dojrzały pomidor i tak nie wygodny, że aż cię skręca, a do tego stworzony przez krawca idiotę, w ogóle nie znającego się na proporcjach normalnego człowieka (a zwłaszcza mężczyzny, bo cholernie uwiera w bardzo czułym miejscu… chyba będziesz musiał prosić o poprawkę tego stroju)… nie masz pojęcia, jak oni są w tym w stanie chodzić, a co dopiero biegać, ale cóż… na razie musisz się przyzwyczaić, aż odeślą cie na Ziemie… choć to zapewne nie nastąpi zbyt szybko… przy okazji dostałeś jakiś pas grawitacyjny, czy coś takiego… okazało się bowiem, że te wcześniejsze wyczyny nie były tylko zasługą adrenaliny (choć pewnie sporo pomogła), ale też niższej grawitacji, a to urządonko ma ją wyrównać do typowo ziemskiej… jest już ustawione, więc tylko założyć i na dywanik do dowódcy… choć jesteś pewien, że nie będzie ani herbatki, ani ciasteczek…

 

c.d.n (może, jeśli komuś się spodoba)

Koniec

Komentarze

hem. Podoba mi się styl i pomysł, ale całość wydaje się trochę niedopieszczona. Na twoim miejscu przeczytałabym to jeszce parę razy. W paru miejscach nagromadzenie powtórzeń. Kilka fragmentów wg. mnie zdecydowanie na 6, ale ogólnie 4. z plusem :)

to jest można powiedzieć wersja robocza... cały czas wprowadzam poprawki, ale postanowiłem już zamieścić... może za szybko... dzięki za ocenkę:)

Są pewne błędy, ale całość czyta się nieźle. Podoba się, więc czekam na ciąg dalszy.

Nowa Fantastyka