- Opowiadanie: Fumiko Ijiri - Dom Bogów i Mówca Dusz (Fragment Płaskowyżu)

Dom Bogów i Mówca Dusz (Fragment Płaskowyżu)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dom Bogów i Mówca Dusz (Fragment Płaskowyżu)

Oto jeden z moich ulubionych kawałków z mojego dłuższego opowiadania zatytułowanego Płaskowyż. Jest to historia młodego maga, który odkrywa zupełnie nowy i nieznany mu świat. Sto stron w Word naskrobałam jakiś czas temu, w tej chwili wszystkie leżą w zamknięciu i czekają, aż znajdę czas i ochotę, by je poprawić. Jestem dumna z niektórych pomysłów, ale nie mam pewności, co do języka i samej oprawy słownej. Wiele inspiracji pochodzi z książek Pratchett'a, uważam je za materiał bardzo mobilizujący do pisania. W pierwszym zdaniu tego kawałka jednak szlag trafi każdego fana Sapkowskiego. Błagam o wybaczenie ;)

 

*

– Jak już pewnie wiesz, podstawową zasadą kapłana i męczennika jest, by nie brać żadnej zapłaty jeśli nie zostanie ona wcześniej zaoferowana. To samo dotyczy dbania o dzielnicę świątynną. Kapłani i męczennicy zajmują się medytacją i modlitwami do bogów, a do wolontariuszy należy, by opiekowali się świątyniami i przygotowywali wszystko do kazań.

Spojrzałem z ukosa na Ofelię zastanawiając się, jak taka piękna i chyba całkiem inteligentna dziewczyna mogła dać się wciągnąć w takie bagno jak to. Na wszelki wypadek wolałem jednak nie pytać. Fanatyzm religijny nie wybiera swoich ofiar.

Doszliśmy do największego budynku na drugim końcu Targu Dusz. Wyglądał jak dzieło kilku pomylonych architektów, tworzone w przeciągu kilku stuleci. Portal składał się z paru popękanych, ale nadal trzymających się łuków z białego kamienia. Lewe skrzydło było ceglane, a prawe obite przypalanym drewnem. Drugie piętro zostało nieudolnie zatynkowane tradycyjnym, żółtym tynkiem, podczas gdy trzecie, czwarte i piąte były sporym kawałkiem niedokończonej, turkusowej płaskorzeźby. Co najdziwniejsze, w ścianach były okna. Mniejsza z tym, że zabite deskami, bądź zasłonięte kawałkami połatanego, szarego materiału. Był to pierwszy budynek na Płaskowyżu, który miał autentyczne okna, w dodatku typowe dla europejskich budowli barokowych.

– A oto i Dom Bogów!- oznajmiła uroczyście Ofelia rozkładając ręce na boki jakby przedstawiała mi co najmniej kolekcję obrazów pędzla Claude Monet. Zmartwił mnie jej zachwyt, przez chwilę na prawdę zastanawiałem się, czy wszystko jest w porządku z jej stanem psychicznym. Zachwycała się tym kawałkiem śmiecia architektury, tą tragedią budowniczą. Całą siłą woli powstrzymałem się od komentarza, a Bernard jedynie milczał próbując otrząsnąć się z szoku po zobaczeniu takiej ilości kiczu i bezguścia. Pomyśleć, że po wizycie w pokoju Żuka byłem przekonany, że już nic gorszego nam się nie przytrafi.

– Nie wygląda pan na specjalnie zachwyconego… Mogę to zrozumieć.

– Naprawdę?– spytałem głosem pełnym zwątpienia nim zdążyłem się powstrzymać. Rzuciłem jej przepraszające spojrzenie, a ona uśmiechnęła się całkiem przyjaźnie, łapiąc mnie za przedramię i ciągnąc w kierunku tego domu strachów.

– Wielu ludzi uważa Dom Bogów za miejsce godne wymazania z map miasta i zamienienie na coś ładniejszego, ale oni nie rozumieją czym dla nas jest ten budynek. Widzi pan, każdy wolontariusz, kapłan czy męczennik poświęcił jakąś część swojego życia na udoskonalenie Domu Bogów. Między innymi stąd właśnie nazwa. W tym domu są odciski tysiąca ludzi, ich przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, ich marzeń, smutków, radości, wiedzy, ich wiary i życia. Teraz pan rozumie?

Rozumiałem. Prawie. Dom Bogów miał wielkie znaczenie dla niej, dzielnicy i miasta i ludzi ogólnie, tylko dlaczego u licha musiał być tak potwornie brzydki, tego już nie pojmowałem. Przekroczyłem jego próg spodziewając się, że to, co ujrzę w środku wcale nie będzie ładniejsze niż to, co widziałem na zewnątrz. Nie myliłem się. Westchnąłem i skończyłem przyglądać się obdrapanym ścianom, pochlapanej farbą podłodze i kruszącemu się sufitowi, a zamiast tego zacząłem obserwować ludzi dookoła nas.

Dom był istnym labiryntem pomieszczeń różnej wielkości i zastosowania. Były tu biblioteki, kuchnie, sypialnie, kaplice, biura, łaźnie, a nawet kilka recepcji i pokoi w których sprzedawano wyroby ręczne najróżniejszej maści. Taka sfinansowana przez datki graciarnia, ale wszystko na rzecz kościoła, czy tam bogów… Po prostu graciarnia.

– I tu pracujesz?– spytałem z niedowierzaniem.

– Tak. Muszę popracować tu jakiś czas, aż będę gotowa do zostania kapłanką. Jeszcze nie wiem do której świątyni chcę pójść, ale z czasem bogowie wskażą mi drogę.

– Nie chcę kwestionować twojej wiary– zacząłem ostrożnie gdy przechodziliśmy powoli przez kolejną bibliotekę– ale co poczniesz, jeżeli bogowie nie wskażą ci żadnej drogi?

Ofelia przystanęła i obrzuciła mnie chłodnym wzrokiem. Odniosłem wrażenie, że przekroczyłem jakąś niewidzialną granicę i chyba ponownie sprowadziliśmy się do miejsca, w którym nie byłem mile przez nią widziany.

– Jeżeli nie chcesz kwestionować mojej wiary, to po prostu tego nie rób– odparła chłodno, przechodząc zaskakująco szybko z „pan” na „ty”. Przełknąłem ślinę niemal czując jak maleję pod jej nieprzychylnym spojrzeniem.

– Przepraszam, ja…

– Nie, nie!- szybko pokręciła głową i nagle jej nastawienie zupełnie się zmieniło– To ja przepraszam! Oh, z takim charakterem nigdy nie zostanę kapłanką… Niech mi pan wybaczy, ale czasami daję się ponieść emocjom i zapominam o najważniejszej rzeczy. Pan ma inne pochodzenie i inną wiarę, na pewno nie uwierzy pan w moich bogów tylko na podstawie słów. To jedna z nauk które przerabiałam nim jeszcze przystąpiłam do wolontariatu. Głosi ona że nie należy przekonywać ludzi na siłę teorią, należy dostarczyć im dowodów i pozwolić im zadecydować. Pokornie błagam o wybaczenie…

– Ależ oczywiście że ci wybaczam Ofelio!- niemal wykrzyknąłem czując nagłą ulgę na wieść o tym, że może jednak nie rzuci mi się do gardła za to całe kwestionowanie.

– Dobrze, w takim razie koniec z teorią, zabieram pana do Mówcy Dusz, by dostarczyć trochę tych dowodów!- złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą, idąc dziarskim krokiem przez kolejne pokoje, a mnie pozostało tylko dziwić się tak nagłemu obrotowi sytuacji. Czyli taka była ich idea nie-przekonywania ludzi na siłę do ich wiary? Jak miło.

Pamiętałem że znajdowaliśmy się na parterze Domu Bogów, więc widok schodów prowadzących w dół zaskoczył mnie, tym bardziej że nie było widać ich końca, tonącego gdzieś w otchłani chłodu, wilgoci i ciemności. Na Płaskowyżu nie spotkałem jeszcze domu posiadającego piwnicę.

W sali w której schody się zaczynały nie było nic, prócz paru ludzi pogrążonych w rozmowie. Nie zwrócili na nas najmniejszej uwagi, gdy rozpoczęliśmy naszą wędrówkę w głąb ziemi.

Schodziliśmy bardzo długo, a ciemność rozświetlały nam kółka zawieszone na ścianach, rozpalające się i szybko gasnące gdy obok nich przechodziliśmy. Schody sprawiały wrażenie prostych, ale co jakiś czas odginały się lekko w prawo lub lewo.

– Ofelio?– zapytałem po jakimś czasie schodzenia, a mój raczej wystraszony głos poniósł się echem między kamiennymi ścianami.

– Tak?

– Kim konkretnie jest Mówca Dusz i dlaczego musimy tak długo do niego schodzić?

– Mówca jest wysłannikiem bogów. Żadne ludzkie problemy nie powinny zakłócać jego spokoju, dlatego jest ukryty tak głęboko pod ziemią. Znajduje się kilka długości poniżej środka Targu Dusz. Kiedy tam dotrzemy, będziesz mógł zadać mu dowolne pytanie na temat rzeczy z którymi miałeś kontakt w życiu, a na pewno dostaniesz na nie odpowiedź.

– Jeżeli Mówca jest taki mądry, to dlaczego nie zasiada obok króla jako Cechmistrz?

– Cechmistrzem musi być człowiek. Mówca jest… Wysłannikiem bogów.

– Skąd wiesz? Może jest oszustem?– ponownie nie potrafiłem trzymać języka za zębami, ale nie wywołało to żadnej agresywnej reakcji, z czego byłem rad. Wolałem nie docierać na dno tej dziury dwa razy szybciej niż przeciętny człowiek, lotem koszącym.

– Kiedy staniesz przed Mówcą Dusz, zrozumiesz dlaczego mu wierzę i dlaczego wierzę w istnienie bogów.

Po tak tajemniczej ripoście postanowiłem już milczeć. Głowę miałem pełną pytań. Czyżbym zbliżał się do niezbitego dowodu na istnienie sił wyższych? Jeżeli tak, dlaczego Żuk nic o tym nie wspomniał? Był przecież tak zdeterminowany do obalenia teorii istnienia bogów. Wierzył, że byli wymysłem ludzi, ale żeby dojść do takiego wniosku, potrzeba więcej niż teorii o smokach odmawiających rozmowy na ten temat. Myślałem że był na tyle inteligentny, by szukać potwierdzenia również i w progach źródła wymyślonej wiary. Co jeśli to zrobił? Uznał że nie da się nabrać na mistyfikację, czy dostrzegł coś, czego oczy Ofelii i innych nie były w stanie zobaczyć? Cała ta sprawa powoli przyprawiała mnie o zawroty głowy i lekkie mdłości, gdy zupełnie niespodziewanie schody się skończyły. Straciłem równowagę i upadłem na twardą, uklepaną ziemię.

– Kolejna nauka odnosi się też do takich aspektów życia– mruknęła Ofelia stojąc kawałek dalej i patrząc na mnie z neutralnym wyrazem twarzy– Nie znasz dnia, ani miejsca, bądź więc zawsze przygotowany na każdą ewentualność. Tyle że podczas kazań dotyczy to czystości duszy, ale jak widzę ludzi zahipnotyzowanych schodami i w końcu lądujących na ziemi jak…– pisnęła i zatkała gwałtownie usta dłonią. Szybko otrzepałem białe ubranie z brudu i spojrzałem na nią pytająco.

– Bogowie wybaczcie mi, znowu plotę bzdury– jęknęła odwracając się plecami do mnie i idąc korytarzem w kierunku niebieskiego światła na jego końcu. Uznałem, że już nie będę przejmował się jej dziwactwami i ruszyłem za nią, mając tylko nadzieję, że z powrotem na górę będziemy jechali windą.

Korytarz był dość krótki w porównaniu ze schodami, a kończył się niewielką, okrągłą salą o podwójnym poziomie podłogi, tworzącej wyższy krąg naokoło niższego koła, w którym znajdowało się źródło niebieskiej poświaty, a także i najdziwniejsza i najstraszniejsza osoba jaką miałem okazję w życiu spotkać. Po głębszym zastanowieniu doszedłem do wniosku, że to nie mogło być ludzkie, ale efekt pozostawał.

Na środku sali znajdowała się kolumna opleciona czymś, co wyglądało jak błękitne, pulsujące żyły. Dziwne nitki przytrzymywały nad ziemią chudą postać o białej skórze, poprzecinanej niebieskimi tatuażami. Po chwili dotarło do mnie, że tatuaże były w rzeczywistości żyłami wnikającymi w ciało istoty. Jej białe włosy opadały na ziemię i tworzyły coś na kształt pentagramu, a w czterech ramionach gwiazdy siedzieli ludzie o białych włosach i skórze, wpatrujący się w kolumnę jasno niebieskimi oczami. Białe włosy istoty wspinały się po ich nogach i rękach sięgając szyj. Wszyscy sprawiali wrażenie martwych, jakby czas stanął w miejscu. Nie oddychali, nie byłem w stanie wyczuć w nich iskry życia, ale jednak siedzieli tam. Patrzyłem na to nie mogąc rozstrzygnąć, czy widok wzbudza we mnie obrzydzenie, strach czy fascynację.

– Co to ma znaczyć? Kim są ci ludzie?– usłyszałem własny głos jakby z daleka.

– To uczniowie Mówcy Dusz. Nie mają imion, przeszłości czy przyszłości. Ten pentagram utrzymuje ich w jednym czasie i jednocześnie po za czasem. To miejsce– wskazała na piąte ramię gwiazdy– jest dla ciebie i dla każdego kto ma pytanie do Mówcy. Kiedy zejdziesz na dół i staniesz tam, czas zatrzyma się i dla ciebie, a wtedy będziesz mógł pytać. Mówca odpowie ci i wypuści cię z powrotem do naszego czasu. Wielu jest przerażonych gdy mają po raz pierwszy stanąć przed obliczem Mówcy Dusz i wielu nigdy już tego nie powtarza, ale to na prawdę nie jest tak straszne, jak wygląda. No dalej, śmiało– uśmiechnęła się zachęcająco, popychając mnie lekko w stronę stopni schodzących prosto do piątego ramienia. Bernard ubolewał nad brakiem pomysłów, ale według niego nic nam nie groziło. Ofelia nie robiłaby tego, gdyby było to niebezpieczne, tego byłem pewien. Na miękkich kolanach pokonałem trzy stopnie i stanąłem na ostatnim z nich. Z bliska tajemnicza postać przypominała niebieskiego trupa wiszącego w powietrzu. Nie chciałem podchodzić bliżej, bałem się. Już dawno nie czułem tego rodzaju zwierzęcego strachu i chęci ucieczki.

Chciałem się wycofać, ale zamiast tego potknąłem się i wpadłem do środka pentagramu. Uczucie nieporównywalne z niczym, co do tej pory czułem ogarnęło moje ciało, jakbym został usunięty z własnego ciała i postawiony obok. Przez chwilę byłem pewien, że umieram, ale potem nagle zdałem sobie sprawę z tego, że stoję, nie o własnych siłach, lecz podtrzymywany przez powietrze. Kolejne nienormalne uczucie: czas tutaj rzeczywiście stał w miejscu, a wraz z nim wszystko dookoła, łącznie z powietrzem. Kiedy cały obraz sytuacji wreszcie przybrał jakiś konkretny kształt w mojej głowie, odważyłem się otworzyć oczy. Stałem w środku piątego ramienia, a tuż przed moim nosem znajdował się nos istoty pochylającej się nade mną. Miałem ochotę wrzasnąć z przerażenia, ale nie mogłem. Mój krzyk został zatrzymany i wyjęty z czasu. Zastanawiając się czy nie lepiej byłoby umrzeć patrzyłem prosto w oczy pozbawione tęczówki, wbite we mnie bez wyrazu, jak dwa wiertła. To spojrzenie bolało.

Wtem w mojej głowie pojawił się bezdźwięczny głos formułujący słowa z własnych i moich myśli: witaj podróżniku.

Zamrugałem kilkakrotnie. Nie potrafiłem odpowiedzieć w żaden sposób.

Jeżeli sprawi ci to przyjemność, możemy porozumiewać się inaczej.

Istota wyszła z mojej głowy co poczułem bardzo wyraźnie. Nadal nie mogłem się ruszać, a martwa twarz wciąż znajdowała się niecałą kostkę przed moim nosem. Kątem oka dostrzegłem ruch na prawo. W ramieniu gwiazdy siedziała dziewczynka w wieku około sześciu lat. Równie martwa jak wszystko dookoła. Białe włosy istoty splotły się z jej włosami. Odniosłem nieprzyjemne wrażenie, że teraz będę mówił z dzieckiem opętanym przez to białe stworzenie.

– Nie bój się– powiedziało dziecko, a ja mimo to nie mogłem się uspokoić, gdyż uczyniło to niemal nie poruszając ustami, w sposób całkowicie pozbawiony emocji.

– Jakie są twoje pytania? Masz ich wiele, czuję to. Wiem o tobie wszystko i na wszystko mam wyjaśnienie. Powiem ci wszystko, podróżniku.

– Kim… Kim jesteś? Czym jesteś?– wyjąkałem po chwili. Mówca cofnął się do swojej poprzedniej pozycji, a włosy otoczyły głowę dziewczynki jeszcze szczelniej.

– Wszyscy jesteśmy jednym. Z jednego powstaliśmy i w jedno się zamienimy, gdy nasze dni dobiegną końca.

Zmarszczyłem brwi. Spodziewałem się czegoś bardziej przyziemnego od tak nieziemskiej istoty, która spędziła tu całe swoje „istnienie” na odpowiadaniu na pytania ‘głupich’ ludzi.

– To nadal nie wyjaśnia twojego pochodzenia– mruknąłem– Skąd jesteś i do jakiego gatunku należysz?

Poczułem się spoliczkowany mentalnie.

– Każdy stanowi własny gatunek, którego pochodzenie nie ma swego punktu początkowego!

Otrząsnąłem się z szoku. Czyżbym rozzłościł Mówcę Dusz?

– Ludzie tutaj wierzą, że jesteś wysłannikiem bogów. Mają rację?

– Jestem tym, czym chcą bym był, tak jak my wszyscy.

– Skończ bredzić, to nie jest odpowiedź na moje pytanie!- wykrzyknąłem podirytowany– Wiesz doskonale o co mi chodzi! Byłeś w mojej głowie, widziałeś moje myśli, wiesz o mnie wszystko! Nie wierzę w żadnych bogów czy bóstwa, wierzę w naukę! Nie obchodzi mnie tutejsza wiara, interesuje mnie natomiast czym jesteś i dlaczego wykorzystujesz to by zwodzić tych ludzi? Jesteś jakiegoś rodzaju telepatą, tak? Ta maska, białe włosy i niebieskie żyły to czysta alchemia, ale w takim razie kim są ci nieszczęśnicy których tu trzymasz?– wyrzuciłem to wszystko z siebie zupełnie pozbawiony strachu, patrząc w martwą twarz i zastanawiając się jedynie, czy jest możliwe, by następny kopniak mentalny był bardziej bolesny od poprzedniego.

Zapadła cisza. Włosy cofnęły się z głowy dziewczynki i postać ponownie nachyliła się ku mnie. Białe usta rozchyliły się, a z gardła istoty wydostał się cichy jęk, jakby budziła do życia dawno nieużywane struny głosowe. Ponownie przełknąłem głośno ślinę. Chciałem dowiedzieć się jakie zdanie na temat tej sytuacji ma Bernard i zszokowany odkryłem, że Bernarda nie było.

– Tak– wyszeptał Mówca– Jest… W innym czasie.

Niespodziewanie poczułem się mały i głupi. To nie było już zwykłe przenoszenie rzeczy między światem realnym i przestrzenią bagażową. Ile sfer czasowych kontrolowała ta istota?

– Wiele. Przemawiam do ciebie…– nastała krótka pauza, jakby szukał odpowiednich słów– Ponieważ inni nie mogą wiedzieć. Jestem <>.

Szybko przetłumaczyłem to na swój sposób w Gniazdo, Kreta i Łuskę. Odkąd znalazłem się na Płaskowyżu, mój smoczy znacznie się poprawił.

– Łuska jest prawidłowa– potwierdził Mówca– Jestem tu od wielu lat. Nikt nie wie jak długo. Liczba sięga wielu cyfr. Jak i ty, jestem podróżnikiem. Moimi drogami są ludzkie umysły. Ci których tu widzisz nie istnieli nigdy. Są tu, bo to ciało umiera, a ja potrzebuję innego, specjalnego, silnego. Ciała, które pomieści mnie i moją wiedzę.

– Czyli oni nie żyją? Na prawdę są martwi?

– Tak. Zawsze tacy byli. Ich ciała nie są doskonałe. Za kilkadziesiąt lat znów będę musiał je zmienić. Ty nie jesteś stąd. Twój…<> jest ogromny, a jego wiedza wspaniała. Tak jak twoja. Teraz jest ciebie połowa, on został na zewnątrz. Twoje ciało jest… Dobre.

– Dziękuję za komplement– odparłem niepewnie. Wydawało mi się, że miłe słowa nie był bezinteresowne.

– Zostań ze mną. Tu. Zostań moim uczniem. Pozwól mi przejąć twoją wiedzę. Gdy nadejdzie czas, pozwól mi przejąć twoje ciało.

Zdrętwiałem słysząc tą nietypową propozycję. Czy nie usłyszałem czasem zaledwie chwilę temu, że ci właśnie „uczniowie” Mówcy są trupami? I ja miałbym tu zostać? Bez Bernarda czułem się niekompletny, wolniej myślałem, ale potrafiłem jeszcze ocenić prawidłowo tą sytuację.

– Nie, dziękuję.

– Pewien?

– Tak– odpowiedziałem natychmiast– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia i naprawdę, perspektywa oddawania komuś mojego ciała mi się nie uśmiecha…

– Zawsze możesz wrócić. Twoje ciało jest dobre.

– Tak, słyszałem za pierwszym razem, gdy to powiedziałeś i, eh, dziękuję. Byłbyś tak łaskaw i wypuścił mnie już?

Mówca cofnął się. Sekundy mijały i nic się nie działo. Gdy zaczynałem obawiać się, że znalazłem się w pułapce, w mojej głowie pojawiła się myśl zatytułowana „nie wiesz co tracisz, ale zgadzam się, nie jesteś stąd i tu pozostać nie możesz”, po czym coś uderzyło mnie w klatkę piersiową wybijając mi powietrze z płuc i nagle zostałem wyrzucony z pentagramu i wsadzony w pędzący czas.

Dochodziłem do siebie przez ładnych parę minut, będąc poklepywany przyjacielsko po plecach przez Ofelię, która cały czas trajkotała o tym, jak nikt nigdy wcześniej nie wyleciał z pentagramu w tak spektakularny sposób. Ponoć przy okazji ukruszyło się trochę tynku ze ściany, ale byłem zbyt zaaferowany łapaniem oddechu i nadążaniem za czasem, by zwrócić na to większą uwagę. Przenoszenie się z czasu w nie-czas, bądź też przestrzeń bagażową nie było nawet w połowie tak nieprzyjemne, jak podróż powrotna. Bernard był zupełnie oszołomiony, przez jakiś czas nie docierało do niego że już jesteśmy razem. Za żadne skarby nie chciał mi wyjawić co się z nim działo, gdy ja odbywałem moją konwersację z Mówcą, ale czując jego przerażenie i panikę na tą myśl, nawet nie naciskałem zbytnio by się dowiedzieć.

– Możemy już stąd iść?– zapytałem po dłuższej chwili, przerywając potok słów wydobywający się z ust Ofelii.

– Oczywiście, oczywiście… Schodami w górę.

Spojrzałem na nią jak na wariatkę, którą teraz w moich oczach była w stu procentach.

– Schodami? Tymi samymi którymi tu zeszliśmy?

– Tak, tu nie ma innej drogi.

Bernard chciał zaprotestować, ale nie miałem innego wyjścia. Przekonany że już nigdy więcej nie zejdę do komnaty Mówcy Dusz, rzuciłem okiem po raz ostatni w jego kierunku i zetknąłem się z martwym spojrzeniem czarnych źrenic. Tym razem już się nie bałem. Wraz z Bernardem odpowiedzieliśmy mu wzrokiem wyrażającym naszą niechęć do osoby Mówcy i odwróciłem się stając twarzą w twarz z niezliczoną ilością kamiennych stopni. Westchnąłem i zrezygnowany ruszyłem w górę.

Koniec

Komentarze

Opowiadanie nie jest takie znowu złe złe, ale w moim odczuciu nie zasługuje jeszcze na redakcyjne wyróżnienie. Jest płytkie, stereotyp na stereotypie, a do tego koszmarna ilość błędów interpunkcyjnych (są nawet ortograficzne). Nie chcę studzić Twojego entuzjazmu do pisania, ale mnie ten fragment po prostu znudził. Bardzo czuć Pratchetta, ale Pratchett to to nie jest, może spróbuj znaleźć swój własny sposób opisu i dodać sporo głębi.

Czereśnia: Z tym wyróżnieniem to nie wiem o co biega, to musi być jakiś błąd. To inne z moich opowiadań zostało wyróżnione, natomiast ten kawałek był podświetlony na stronie głównej dosłownie zaraz po załadowaniu, jeszcze nim ktoś miał okazję go przeczytać. Z błędami interpunkcyjnymi i ortograficznymi starałam się zrobić jakiś porządek, ale niestety nie mam możliwości, by załadować tu tekst bezbłędny pod tym względem - wrodzona dysleksja i ciągły brak czytelników beta. Z tą płycizną i stereotypami to pewnie chodzi o postacie? Na moje usprawiedliwienie mogę jedynie powiedzieć, że napisałam całe opowiadanie w wieku piętnastu lat, to może leżeć u podstaw wszystkich tych błędów. Mojego entuzjazmu do pisania nie strudziłaś, wręcz przeciwnie, mam ochotę od razu zabrać się za poprawianie i przepisywanie tych stu stron oryginalnego tekstu ;)

Wyróżnienie już zdjęte. Owszem był błąd w programie - już naprawiony. Opowiadanie faktycznie jest ciężkawe, ale materiału tu dosyć, by dało się wykroić solidny kawałek prozy.
Pozdrawiam. 

Dziękuję za ocenę :)
Jakub: Czasami wyczuwam, kiedy z opowiadania, które w zamierzeniu miało być lekkie, wychodzi cegła. Cały Płaskowyż, jak już wspominałam, ma około stu stron, a taka długość jeszcze mnie nie zadowala, więc zamierzam trochę te "zbite" momenty w opowieści "rozdrobnić", może wpłynie to pozytywnie na jakość tekstu.

Zawsze powtarzam - i bez ironii - że warto poprawiać. :-)
Pozdrawiam. 

Geometryczne kształty w odległym, nieznanym uniwersum. Mógłbyś ilustrować Lovecrafta!

Nowa Fantastyka