
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Czy jesteś kimś wyjątkowym?
To pytanie – zadane do wtóru łomotu dyskotekowych głośników i barwnych plam światła prześlizgujących się po ciałach bawiących się ludzi – zaskoczyło Dominika. Zwłaszcza, że padło z ust prawdopodobnie najpiękniejszej dziewczyny, jaką w życiu spotkał. Nie był na to przygotowany, nie wiedział co odpowiedzieć.
W ogóle, cała ta eskapada wydała mu się nagle zupełnie irracjonalna. Nie był typem imprezowicza, miał masę pracy do wykonania na wczoraj i był zwyczajnie zmęczony. Od dłuższego czasu szukał pretekstu na możliwie taktowne wyrwanie się z towarzyskich okowów bliższych i dalszych znajomych. Gdy w końcu mu się udało, znalazł się twarzą w twarz z dziewczyną, która zadała mu to dziwne pytanie.
– Nie wiem – powiedział. – Obawiam się, że nie. Przykro mi.
Nieznajoma zabawnie przekrzywiła głowę.
– W porządku – choć miała bardzo cichy głos, Dominik słyszał go bardzo wyraźnie, mimo panującego wokół hałasu. – Rozumiem. Szkoda. Karina powiedziała, żebym znalazła kogoś wyjątkowego.
– Karina?
– To moja starsza siostra.
Dziewczyna zbliżyła się do Dominika. Dopiero teraz zauważył , że jej oczy mają dziwną, ciemnozieloną barwę.
– Jak ci na imię? – zapytała
– Dominik. A tobie?
– Ludmiła.
– Pochodzisz ze wschodu?
Ludmiła zamyśliła się głęboko.
– To zależy – odpowiedziała po dłuższej chwili. – Wszechświat jest w ciągłym ruchu.
Wziął to za żart i roześmiał się. Dziewczyna również się uśmiechnęła.
Taki był początek. Później był uśmiech, taniec i zdyszany odpoczynek przed wejściem do dyskoteki, skąd dochodziły jeszcze przytłumione dźwięki muzyki. Lutowy śnieg skrzypiał pod ich stopami, oddechy dymiły ciepłą mgłą.
– Powiedz mi, kim jesteś.
– Jestem Ludmiła z Czerni i Bieli.
– To jakieś przezwisko?
– Raczej przydomek rodowy. Teraz jestem Ludmiłą z Bieli, tak jak i reszta mojej rodziny. Od dawna nie było nikogo z Czerni, ale to dobrze.
Dominik uśmiechnął się niepewnie, podziwiając smukłą sylwetkę Ludmiły, teraz doskonale widoczną w spokojnym świetle umieszczonego nad wejściem neonu. Dziewczyna miała bardzo długie jasne włosy, które kaskadą opadały na jej ramiona. Była bardzo drobna, ale bynajmniej nie krucha.
– Nie rozumiem, co mówisz – powiedział.
– A czy zrozumienie jest konieczne?
– Na dłuższą metę tak. Jest konieczne.
Ludmiła objęła go.
– Cieszę się, że tak myślisz.
Wtedy nie zauważył jej łez – łez, które wyschły, nim wrócili do środka, gdzie taniec rozpoczął się na nowo. A potem jeszcze raz i jeszcze, za każdym razem coraz dłuższy i bardziej intensywny, wyciskający z mięśni żar i pot. W pewnym momencie Dominik nie potrafił sobie wyobrazić, by taniec mógł przestać trwać. W końcu jednak opuściły go siły, wyczerpanie zacisnęło stalowe kleszcze na jego płucach.
– Odpocznijmy chwilę – zaproponował. Ludmiła kiwnęła głową i odprowadziła go na zewnątrz. Nie miała żadnych oznak zmęczenia, przeciwnie – blade policzki zarumieniły się nieco.
– Tańczysz jak sam diabeł – wysapał. – Jeszcze nigdy czegoś takiego nie przeżyłem. Jesteś wiłą?
– Wiłą? – zdziwiła się.
– Duchy młodych dziewczyn, które tańczą, póki ich partner nie padnie z wycieńczenia. Babcia mi o nich opowiadała gdy byłem mały.
– Wiem, czym są wiły – powiedziała Ludmiła. – Nie, nie jestem jedną z nich. Po prostu zapomniałam, że jesteś słaby. Przepraszam. Tak rzadko mam okazję wyjść gdzieś na zewnątrz… Rodzice nie pozwalają mi na to.
– Dlaczego?
– Moja rodzina bardzo pilnuje, by jej członkowie nie zadawali się z nieodpowiednimi osobami. A ja tak kocham tańczyć… Nie robiłabym nic innego, gdyby to tylko było możliwe.
Lawina uczuć narastała i Dominik dostrzegł u siebie objawy choroby, którą już znał. Wiedział, że nie ma sensu się opierać, że jedynym rozwiązaniem jest dać się porwać fali i mieć nadzieję, że wyrzuci go na przyjazny brzeg. Zbliżył się do Ludmiły, delikatnie objął ją w talii i pocałował.
Moment wahania – tylko moment – i dziewczyna odwzajemniła pocałunek.
I cały świat narodził się na nowo.
– Mówiłaś, że twoi rodzice nie pozwalają ci wychodzić – powiedział Dominik, gdy kilka minut później szli ręka w rękę przez pogrążone w mroku nocy miasto.
– Teraz już pozwalają – odparła Ludmiła. – Niedługo doświadczę ostatecznej wolności, więc to, co teraz robię nie ma już najmniejszego znaczenia.
Chłopak westchnął.
– Chciałbym rozumieć, o czym mówisz. Chciałbym poznać cię lepiej.
– Może kiedyś – uśmiechnęła się i przytuliła go. – Może już za chwilę.
Taki był początek.
Potem nastąpiła gonitwa spotkań, uśmiechów, słów, gestów i pocałunków. I choć upływające dni utwierdzały Dominika w przeświadczeniu, że Ludmiła jest tą jedyną, że poza nią cały Wszechświat jest czymś zaledwie znośnym, czymś niepełnym i najwyżej zadowalającym, wciąż niemal nic o niej nie widział.
Ludmiła kochała tańczyć. Ludmiła uwielbiała długie wieczorne spacery. Ludmiła uśmiechała się widząc rozsypane na nieboskłonie gwiazdy. Ludmiła przejawiała iście dziecięcą zdolność dziwienia się i radowania najmniejszymi rzeczami. Była czysta, piękna i niewinna. Nie mógł się w niej nie zakochać.
– Opowiedz mi o swojej rodzinie – poprosił pewnego razu, gdy wtuleni w siebie obserwowali ulicznych grajków o śniadej skórze i ciemnych oczach, którzy entuzjazmem i uśmiechem śnieżnobiałych zębów starali się nadrobić brak umiejętności muzycznych. To, o dziwo, działało – monety toczyły się po krawędzi blaszanego talerza wprost na jego dno.
– Nie chcesz o nich słuchać – powiedziała. – Są nudni. Interesuje ich tylko władza i koneksje. Tata prawie w ogóle nie wychodzi z gabinetu. Nie lubią ludzi, chyba nawet się nimi brzydzą. I nie rozumieją mnie. Ale bardzo mnie kochają. Zrobiliby dla mnie wszystko.
Ludmiła zamarła w bezruchu, niewidzącymi oczami wpatrując się w jakiś odległy punkt. Dominik zauważył, że zdarza jej się to coraz częściej i budziło to jego niepokój. Dziewczyna wyglądała wtedy, jakby z trudem powstrzymywała łzy.
– Co się dzieje? Powiedz mi.
Na zimny chodnik sfrunął duży, czarny ptak, dziwnie niepodobny do kruków czy wron, które władały dachami, skwerami i zaułkami miasta.. Ptak przechylił głowę i krzyknął przeciągle, po czym wyczekująco spojrzał na dziewczynę.
– Dobrze – powiedziała nagle Ludmiła, podnosząc głowę. – Tylko się pożegnam. Obiecuję, że za to zapłacę. Obiecuję.
Przywarła do Dominika i pocałowała go z pasją, żarem i ogniem. Chłopak zadrżał. Ludmiła ukryła głowę w jego ramionach, nie starając się nawet kryć łez.
– Przepraszam… – wyłkała. – Nie myśl o tym, nie słuchaj, przepraszam…
– Ludmiło, co się dzieje?
– To ten śnieg – wyszeptała. – Zimą zawsze przypominamy sobie o naszej śmierci. Ja i moja rodzina. O tym, jak umierali nasi bliscy, jak odchodzili wszyscy, którzy byli tacy, jak my. I potem jeszcze raz. I jeszcze. I za każdym razem, gdy nam niemal udaje się wrócić, przychodzi śnieg. Przepraszam, nie chciałam cię zmartwić.
– Chcę się martwić – powiedział, zamykając ją w objęciach.
Taki był początek końca.
Potem Ludmiła zaczęła się zmieniać. Coraz częściej spóźniała się na umówione spotkania, czasem nie przychodziła w ogóle. Zrobiła się dziwnie małomówna, w jej uśmiech wkradło się drżenie warg i smutne spojrzenie. I choć starała się to ukrywać przed Dominikiem, on wiedział, że coś jest nie tak, coś się kończy. Mimo to nie przypierał jej do muru natrętnymi pytaniami – wiedział, że nie powinien.
Aż pewnego dnia Ludmiła zniknęła. Wszelki ślad po niej zaginął. Dominik szukał jej w ich ulubionych miejscach – na parkowej ławce pod martwym drzewem, na dyskotece, gdzie spotkali się po raz pierwszy, w ciepłej kawiarni, gdzie serwowano przepyszne pączki z nadzieniem z białej czekolady, pod zawalonym mostem, nieopodal niepokojącego pomnika płaczącego anioła. W końcu, gdy słońce dogorywało już nad horyzontem, znużony i zrozpaczony chłopak dał za wygraną. Oparł się plecami o ceglany mur oddzielający jezdnię od placu zabaw, osunął się na chodnik i zapłakał. Ludmiła zniknęła na zawsze – nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Niczym kometa przemknęła przez jego życie, zostawiając po sobie tylko gwiezdny pył wspomnień wspólnie spędzonych chwil.
– Przestań się mazać i chodź ze mną.
Dominik podniósł głowę. Po drugiej stronie ulicy stał wysoki młody mężczyzna. Mimo okrutnego mrozu, miał na sobie jedynie skórzaną kurtkę narzuconą na biały podkoszulek. Gęste, czarne włosy przywodziły na myśl ptasie pióra. Mężczyzna podszedł do Dominika i spojrzał na niego z góry.
– Szukałem cię – oświadczył. – Mam na imię Tristan i jestem bratem Ludmiły.
Dominik spojrzał na niego.
– Gdzie ona jest? – zapytał.
– Ludmiła umiera – powiedział zimno Tristan. – Jeśli chcesz się z nią zobaczyć, sugeruję pośpiech.
Dominik zerwał się na równe nogi.
– Co jej zrobiliście? – krzyknął, chwytając brata Ludmiły za poły kurtki. – Co wyście jej zrobili?
Tristan nie zareagował. Dopiero kiedy Dominik wzniósł pięść do ciosu cofnął się o pół kroku, chwycił jego przedramię i boleśnie ścisnął. Dominik krzyknął z bólu i zaskoczenia.
– To się nie dzieje z naszej winy – Tristan zwolnił uchwyt. – Idzie zima. Zaczynamy wymierać. Znowu. A ona jest słaba, najsłabsza z nas wszystkich. Dlatego daliśmy jej tyle swobody, pozwoliliśmy nawet, by zadawała się z takim robakiem jak ty. Bo wiedzieliśmy, że to ją czeka. Ona też wiedziała.
– Co się stanie? – Dominik nie zwracał uwagi na pulsującą tępym bólem rękę, wbił wzrok w zimne, czarne oczy Tristana.
– Umrzemy niemal wszyscy. Ostatni z nas odejdzie na długo nim jeszcze nastanie świat skuty lodem. A potem wrócimy. Odrodzimy się.
– Pytałem o Ludmiłę.
– Dla niej nie ma już żadnego ratunku. Uwierz, że jest mi przykro. Ona jest starsza, niż cała twoja rasa. Nie zasługuje na to. Żadne z nas nie zasługuje.
– Kim wy jesteście?
Tristan uśmiechnął się.
– Popatrz na mnie.
– Patrzę.
– Popatrz uważniej. I nie mrugaj.
Dominik zmierzył Tristana wzrokiem. Oczy zaszły mu łzami, gdy powstrzymywał powieki przed odruchem mrugania. W końcu zobaczył. I krzyknął.
To był moment – na tyle krótki, by mógł zostać uznany za przywidzenie, na tyle długi by umysł zarejestrował obraz. Dominik ujrzał przygarbioną, pokrytą łuską istotę z olbrzymimi błoniastymi skrzydłami. Długi, dziobaty pysk krył w sobie dwa rzędy białych, stożkowatych zębów, sztywny, trójkątny grzebień wyrastał spomiędzy żółtych, gadzich ślepi.
Dominik mrugnął i oczy zaszły mu łzami, obraz rozmazał się. Tristan znów stał się młodym mężczyzną o kruczoczarnych włosach i nieruchomej twarzy.
– Tyle raz zabijani przez zimę – szepnął brat Ludmiły. – Tyle razy przyzywani z ciemności do światła. Z Czerni do Bieli.
– To niemożliwe – wybełkotał Dominik, cofając się o krok nieomal potykając się o krawężnik. – Niemożliwe. Niemożliwe. Ludmiła jest człowiekiem. Dotykałem jej. Trzymałem ją w objęciach. Ona jest człowiekiem.
– Zwiodłem twój wzrok. Jak myślisz, ile trudności sprawia nam oszukanie pozostałych zmysłów?
– Czyli ona… Też tak wygląda?
– Jest członkiem rodziny. Czyżby twoje uczucia do niej się zmieniły? Ona tak bardzo chce cię teraz widzieć. Wzywała cię w gorączce. Moja siostrzyczka. Zostawisz ja teraz?
Dominik przełknął ślinę. Ogrom tego, czego przed chwilą doświadczył przytłoczył go. Nie wiedział co zrobić, powiedzieć, co pomyśleć. Ludmiła okazała się być potworem, prehistoryczną bestią, kaprysem losu rzuconym do tego miejsca i czasu. Potworem, który igrał z jego zmysłami. Ale kochał ją – ten fakt był niezaprzeczalny, jakby wypalony w sercu żywym żelazem.
– Nie zostawię – powiedział. – Chodźmy już.
Ruszyli w milczeniu cichymi uliczkami miasta. Zaczął padać śnieg – nie drobny, który zostawiał na dłoniach i policzkach małe ranki czystego mrozu, a gęsty i obfity, zasnuwający świat bielą i ciszą. Tristan poruszał się szybkim krokiem, Dominik z trudem wytrzymywał tempo, zapadał się po kostki w zaspach, dawał się oślepiać tańczącymi w powietrzu płatkom śniegu. W końcu dotarli nam miejsce.
Olbrzymi dom, właściwie posiadłość. Pałac. Bogactwo i przepych, wizytówka zamożności mieszkańców. „Interesuje ich tylko władza i koneksje", tak powiedziała Ludmiła.
Tristan otworzył furtkę, wpuścił Dominika na podwórze. Następnie podprowadził go do samych drzwi wejściowych.
– Zebrała się cała rodzina – powiedział, kładąc dłoń na klamce. – Niektórzy przyjechali z bardzo daleka. Nie bój się, nie zrobimy ci krzywdy.
– Nigdy wcześniej nie widziałem tego domu.
– Jesteśmy dobrzy w ukrywaniu się. Ale ty przecież już o tym wiesz.
Dominik wszedł do długiego holu i dał się poprowadzić Tristanowi. Przez całą drogę przyglądał się mijanym osobom, które odwzajemniały mu się zaciekawionymi spojrzeniami.
Widział dwóch starców, którzy skuleni przy jednym ze stołów toczyli zacięty spór o coś, co nazywali „małą znajdźką". W końcu doszli do porozumienia, pakunek o nieustalonej zawartości przeszedł z rąk do rąk. Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
Widział ubraną w długą suknię kobietę otoczoną wianuszkiem dzieci. Kobieta patrzyła smutno gdzieś przed siebie, od czasu do czasu przywołując jedno z dzieci, by szepnąć mu coś do ucha. W dłoniach skrywała kilka mlecznobiałych pereł.
Widział drobnego chłopca, któremu towarzyszył olbrzymi czarny pies z blizną na pysku. Przez twarz chłopca przebiegała identyczna blizna. Ta dziwna para wydawała się być niewidzialna dla wszystkich innych. Chłopiec zauważył zdziwione spojrzenie Dominika i przyłożył wskazujący palec do ust, nakazując milczenie. Pies położył się na podłodze u jego stóp, oparł pysk na łapach i cichutko zaskomlił.
Widział wiele, we wszystkim jednak krył się jakiś fałsz. Mijane osoby miały w swoich sylwetkach nieuchwytne sugestie gadziej szczęki, mlecznożółtego oka o pionowej źrenicy, łuski i szponu. Nos mógł być kostnym dziobem, biała smukła dłoń – uzbrojoną w pazury łapą.
Tristan zaprowadził go do jednego z pokoi na piętrze. Tam, na szerokim łożu, pośród rozrzuconych w nieładzie poduszek leżała Ludmiła. Jej białe drobne ciało – to, które było zaledwie iluzją – wydawało się niemal przejrzyste. Dominik nie mógł rozstrzygnąć, czy to objaw choroby, czy wreszcie zaczął dostrzegać jej prawdziwą postać. Może dziewczyna nie miała już sił mamić go złudzeniem? Momentami przez iluzję przebijała się prawdziwa sylwetka, kryta łuską skóra i kostny grzebień wyrastający ze środka głowy. Gdzieś obok mógł wić się ogon zakończony jakimś rodzajem żądła. Nieważne – to była Ludmiła. Jego Ludmiła.
Ludmiła z trudem odwróciła głowę w jego stronę i uśmiechnęła się blado.
– Hej – wyszeptała. – Nie płacz. Nie chcę, żebyś płakał z mojego powodu.
Dominik podniósł dłoń do twarzy. Dopiero teraz zorientował się, że ma mokre od łez policzki. Płakał, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Przy łóżku siedziała matka Ludmiły. Mogła być piękną kobietą w kwiecie wieku. Mogła być szpetnym jaszczurem o błyszczących czerwienią oczach. Gdy podniosła wzrok na Dominika, uśmiechnęła się przez łzy, po czym ucałowała czoło córki, wstała i opuściła pokój.
– Ile z tego, co widzę, jest prawdą? – zapytał Dominik Tristana.
– Mniej, niż ci się wydaje. Więcej, niż powinno – padła odpowiedź.
Chłopak usiadł na krawędzi łóżka i ujął dłoń Ludmiły. Nie wiedział, co powiedzieć. Kiedy spojrzał w jej oczy, poczuł, jak pęka mu serce.
– To nie tak miało być – powiedział. – Nie tak.
Ludmiła przymknęła oczy.
– Ale jednak tu jesteś. Wiesz już, czym jestem. Jak naprawdę wyglądam.
– Jesteś piękna.
– Piękno to kłamstwo.
– Nie miałem na myśli twojego wyglądu.
Udało mu się przywołać na jej twarz ten sam ciepły uśmiech, w którym się zakochał. Ukrył twarz w dłoniach i wybuchnął histerycznym płaczem. Poczuł, jak smukłe palce Ludmiły (oczywiście, będące gadzimi szponami, ale w tym momencie nie miało to znaczenia, nie miało najmniejszego znaczenia) wplotły się w jego włosy.
– Ćśśś – mruknęła sennie. – Już dobrze. Myliłeś się, wiesz o tym? Jesteś wyjątkowy.
– Nie jestem – powiedział Dominik. – Gdybym był, umiałbym ci pomóc. Zrobiłbym coś, poruszyłbym niebo i ziemię, słyszysz? Niebo i ziemię!
– Dominik… – Tristan położył mu dłoń na ramieniu.
– To, kim jesteś, nie ma znaczenia. Naprawdę przyszło ci do głowy, że mnie to obchodzi? To, jak tańczyłaś, jaka byłaś… to jest najważniejsze. To wspaniałe spojrzenie dziecka, które wiecznie dziwi się otaczającemu je światu. W tym się zakochałem.
– Dominik…
– A teraz odchodzisz, zostawiasz mnie samego. Ale nie żałuję, gdybym wiedział, jak to się skończy i tak nie chciałbym temu zapobiec. Przeciwnie, starałbym się jeszcze bardziej, nie wypuściłbym cie z objęć nawet na moment, bo… bo… Wiesz przecież. Zawsze wiedziałaś.
– Ona nie żyje, Dominik.
Dominik podniósł głowę, ujął w dłoń rękę Ludmiły i ucałował ją, wciąż roniąc łzy.
– Wiem.
Ta chwila zamarła w całą wieczność – chłopak ściskający dłoń dziewczyny, młody mężczyzna przyglądający się temu w milczeniu. Za oknem zapadł już zmrok, biała pierzyna śniegu kontrastowała z ciemnogranatowym niebem.
– Czemu nie ma tu jej rodziców? – zapytał Dominik, gdy już był w stanie wykrztusić z siebie coś ponad szloch. – Gdzie jest jej rodzina w chwili, gdy powinna być przy niej?
– U nas te sprawy załatwia się inaczej. Nie jesteśmy uczuciowi.
– Ludmiła…
– …była inna. Z naszego rodzaju, ale bliższa wam, niż którekolwiek z nas. My jesteśmy zimni jak lód, który zawsze w końcu po nas przychodzi. Ona tańczyła w ogniu.
– Gdybym tylko był w stanie coś zrobić…
W zachowaniu Tristana zaszła pewna zmiana. Choć na twarzy nie zadrgał nawet mięsień, dało się wyczuć dziwne napięcie, które nim zawładnęło.
– Gdybyś mógł ją uratować, zrobiłbyś to? Poświęciłbyś wszystko?
– O czym ty mówisz?
Tristan pochylił się nad nieruchomym ciałem siostry.
– Może jest mała szansa. Ludmiła odeszła, ale jeszcze nie daleko. Może udałoby się ją przywrócić… Sposób, który znalazł mój ojciec. Długo nad nim pracował, ale dotąd nikomu się to jeszcze nie udało. Prawie nikt nie próbował.
– Chcesz powiedzieć, że jest sposób, by wróciła?
Tristan zmierzył chłopaka uważnym spojrzeniem.
– Musiałbyś poświęcić wszystko. Z własnej, nieprzymuszonej woli. A i tak nie ma żadnej gwarancji na powodzenie. Pytanie brzmi, czy oddasz za nią życie?
– Tak czy inaczej, już nigdy jej nie zobaczę – Dominik wyprostował się. Choć ledwo trzymał sie na nogach, jego głos brzmiał mocno i zdecydowanie. – Zrobię to.
– Jesteś tego pewien?
Dominik raz jeszcze spojrzał na ciało Ludmiły. Teraz, gdy już nie żyła, zobaczył jej prawdziwe oblicze. Choć wyglądała strasznie i obco, to jednak promieniała dostojnością. Jaszczurza bogini z dawnych epok, królowa minionych czasów. Ukochana Ludmiła, która mogłaby przetańczyć całe życie, gdyby tylko była taka możliwość.
– Tak – powiedział. – Jestem pewien.
– Dobrze zatem.
Dominik nie poczuł, jak ostrze niczym brzytwa pazury rozdzierają jego ciało, jak drobne, niewyobrażalnie ostre igły zębów odcinają głowę od tułowia. Trwało to zbyt szybko, by choćby zdążył zrozumieć, co się dzieje.
Taki był koniec.
Krew rozlała się po podłodze. Nie to miało znaczenie. W momencie śmierci Dominika, jego jestestwo eksplodowało niczym supernowa, rozbłyskiem przyciągając to, co odeszło. Wskazując drogę powrotu z ciemności do światła.
Ludmiła otworzyła oczy. Tristan w jednym skoku znalazł się przy niej.
– Miałam straszny sen – wyszeptała, nie otwierając oczu. Starszy brat objął ją i przytulił.
– Już w porządku – powiedział. – Wszystko w porządku.
– Śniło mi się, że umieram, a Dominik jest przy mnie i, i, i żegna się ze mną, płacze i mówi o niewykorzystanych szansach i, i, i… to było straszne!
– Już dobrze. Zawołam matkę. I ojca. Powinni wiedzieć, że nam się udało.
– Co się udało?
Dopiero teraz otworzyła oczy. Spojrzała na leżące na podłodzie ciało. I wrzasnęła. Ostrzy, świdrujący wrzask w którym brzmiało niemożliwe do opisania cierpienie.
– To… on… to…
– Spokojnie – Tristan objął ja mocniej. W drzwiach stanęło kilkoro członków rodziny. – Wróciłaś. Udało się, rozumiesz? Znaleźliśmy sposób, jak pokonać zimę, jak przerwać ten cykl życia i śmierci! To ludzie, te wstrętne robaki są kluczem. Ojciec miał rację. Nikt mu nie wierzył, ale miał rację. Teraz możemy być wieczni.
Odwrócił się do przybyłych.
– Sprowadźcie ojca. Natychmiast. Musi to zobaczyć.
Gdyby Ludmiła była człowiekiem, jeszcze długo nie mogłaby wyjść z szoku, choćby zacząć rozumieć otaczającą ją rzeczywistość. Ale należała do rasy starszej i mądrzejszej, niż cokolwiek innego na tym świecie. Zrozumiała od razu.
– Zabiłeś go – wyszeptała.
– Zgodził się na to. Wszystko, by tylko cię uratować. I udało się. Nie wierzyłem w to, ale się udało.
– Kochałam go!
– Nie bądź śmieszna. To tylko robak.
Ludmiła odepchnęła Tristana. Zaskoczony spojrzał jej w oczy. Oczy wypełnione najczystszą, żywą ciemnością.
– Wszyscy jesteście winni jego śmierci – wyszeptała Ludmiła z Czerni. – Co wy zrobiliście? Co wyście zrobili? Zapłacicie za to.
Ruchem szybszym, niż myśl przebiła pierś Tristana umieszczonym na końcu ogona kolcem. Zeskoczyła z łóżka. Choć kilka minut temu była na granicy życia i śmierci, teraz wypełniała ją siła – moc, z jaką pojednała się po tamtej stronie.
– Zabiłeś go! – krzyknęła. – Zabiłeś, zabiłeś, zabiłeś! On był mój, rozumiesz? Mój!
Ciemnoczerwona posoka buchnęła z piersi Tristana i zmieszała się z krwią Dominika. Ludmiła z Czerni pochyliła się nad ciałem ukochanego. Delikatnie zamknęła mu powieki i pocałowała splamiony krwią policzek.
– Przepraszam – powiedziała, choć to niczego nie mogło już zmienić. Przez otwarte drzwi spojrzała na członków swojej rodziny. Wśród nich była Karina. Ludmiła rzuciła się na nią, pazurami przyszpilając ją do podłogi.
– „Znajdź sobie kogoś wyjątkowego", tak mi powiedziałaś! Wiedziałaś od samego początku!
Pozostali zrozumieli już, z kim mają do czynienia. Znali Czerń aż za dobrze. I już dawno temu nauczyli się jej bać. Uciekli w panice, ścigani zwierzęcym rykiem rozszarpywanej na strzępy Kariny.
Ludmiła ruszyła dalej. Nie przeżył nikt, kto ośmielił się stanąć jej na drodze. Stała się niepowstrzymanym demonem zemsty, królową krwi i szaleństwa.
Stanęła przed drzwiami, których nie otwierał nikt, poza głową rodu. Nie zawahała się ani na moment – wyrwała je razem z zawiasami.
– Ojcze – powiedziała głosem spokojnym, jak śmierć. – Wyjdź do mnie. Zobacz, co osiągnąłeś. Chciałeś ocalić nasz rodzaj, prawda? Nie pomyślałeś, że nasze podróże z Czerni do Bieli nie są tylko kaprysem przypadku? Że Czerń zawsze upomni się o to, co jej się należy? Wyjdź do mnie i poznaj odpowiedź.
Ciszę przerwał upiorny pomruk przywodzący na myśl odległy grzmot pioruna. Ojciec był stary – najstarszy z nich wszystkich. Ostatni z całej rodziny odchodził w mrok nieistnienia, pierwszy z niego powracał. Od dawien dawna żył w koszmarach wszystkich istot żywych, nawet ludzie, którzy żadną miarą nie mogli go pamiętać, rozpoznaliby go od razu – pamięć przetrwała w ich krwi i genach, dziedzictwo przodków będących zaledwie robactwem wijącym się u stóp bestii. Bestii, która stanęła przed Ludmiłą w całym swym upiornym majestacie.
– Witaj, ojcze – powiedziała. I zaatakowała.
Błysk szponów i zębów drapiących, rozrywających, ześlizgujących się po łuskowatych pancerzach. Oboje walczyli w milczeniu z rzadka przerywanym bolesnym rykiem świadczącym o zadanej ranie. Ludmiła powinna nie mieć szans w tym starciu, ale w tym momencie była wysłannikiem Czerni dopominającej się o należną jej daninę. Ludmiła z Czerni, opłakująca kochanka, po stracie którego nie czuła już nic, z wyjątkiem dojmującej pustki. Tak jak sama ciemność, była niepowstrzymana.
Rezultat mógł być tylko jeden – w obłokach tryskającej krwi odnalazła gardło przeciwnika i zacisnęła na nim szczęki, nie zwracając uwagi na pazury z furią szarpiące jej ciało. Dusiła go tak długo, aż w końcu znieruchomiał w sercu szybko powiększającej się plamie karminowej posoki.
Szlochająca Ludmiła z trudem odczołgała się od ciała ojca – całe szaleństwo uszło z niej wraz z jego śmiercią. Czerń ukarała swoje dzieci i opuściła jej ciało, zostawiając ją samotną i złamaną, cuchnącą krwią i śmiercią. Podniosła się i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Ci, którzy nie uciekli jeszcze z posiadłości, kulili się na jej widok. Nie zwracała na nich uwagi.
Wyszła na zewnątrz, by tam móc w spokoju umrzeć – rany, jakie odniosła w walce z ojcem musiały ją w końcu zabić. Wiedziała o tym doskonale. Przeszła zaledwie kilka kroków, po czym upadła w śnieg, znacząc go krwawym rozbryzgiem. Zima zabierze ją w Czerń, jak to się odbywało już wiele razy. Odejdzie i powróci. Jak już wiele razy.
Zmrużyła oczy – wydawało się jej, że dostrzegła coś pośród tańczących płatków śniegu. Trzy postacie przyglądające się jej z oddali. Drobny chłopiec, olbrzymi pies i…
– Dominik? – szepnęła z niedowierzaniem. Podniosła się i wyprostowała. Ruszyła w jego stronę. Po kilku krokach zorientowała się, że ma ludzkie ciało, wiatr bawił się jej długimi, jasnymi włosami, śnieg szczypał stopy. Spojrzała na swoja dłonie, dotknęła, brzucha, piersi, szyi. Uniosła głowę. Dominik uśmiechał się ciepło, choć przez łzy. Kiedy kochankowie zwarli się w uścisku, chłopiec z blizną na policzku położył drobną dłoń na grzbiecie psa, którego pysk znaczyła identyczna blizna. Uśmiechnął się uśmiechem starszym, niż morza i lądy, starszym, niż światło i ciemność.
Ludmiła z Czerni i Bieli odebrała swoją nagrodę.
Taki był koniec.
„Dopiero teraz zauważył , że jej oczy mają dziwną, ciemnozieloną barwę." -> Zbędna spacja.
„Nie miała żadnych oznak zmęczenia, przeciwnie - blade policzki zarumieniły się nieco." -> To zdanie jest bez sensu. Raz, że samo „mieć oznaki" brzmi cokolwiek dziwnie (raczej: Nie widać było po niej zmęczenia), dwa, że rumieniec właśnie jest oznaką wysiłku.
„Ludmiła uśmiechała, się widząc rozsypane na nieboskłonie gwiazdy." -> Przecinek.
„Wtuleni w siebie obserwowali ulicznych grajków o śniadej skórze i ciemnych oczach, którzy entuzjazmem i uśmiechem śnieżnobiałych zębów starali się nadrobić brak umiejętności muzycznych." -> Jakoś wydaje mi się, że jednak uśmiechamy się ustami, a nie zębami...
„Na zimny chodnik sfrunął duży, czarny ptak, dziwnie niepodobny do kruków czy wron, które władały dachami, skwerami i zaułkami miasta.." -> Podwójna kropka.
„- To się nie dzieje z naszej winy. - Tristan zwolnił uchwyt.: -> Kropka na końcu zdania.
„Ogrom tego, czego przed chwilą doświadczył, przytłoczył go." -> Przecinek.
„Tam, na szerokim łożu, pośród rozrzuconych w nieładzie poduszek, leżała Ludmiła." -> Przecinek.
„Nie wypuściłbym cie z objęć nawet na moment." -> Literówka: „cię".
„Ta chwila zamarła w całą wieczność." -> Brzmi dziwnie. Raczej „na całą wieczność". Albo „trwała całą wieczność", może?
„Ludmiła odeszła, ale jeszcze nie daleko." -> Wydaje mi się, że „niedaleko" pisze się razem. Może: „niezbyt daleko"?
„- Tak czy inaczej, już nigdy jej nie zobaczę. - Dominik wyprostował się." -> Kropka na końcu zdania.
„Dominik nie poczuł, jak ostrze niczym brzytwa pazury rozdzierają jego ciało, jak drobne, niewyobrażalnie ostre igły zębów odcinają głowę od tułowia." -> Literówka oraz powtórzenie.
„Ostrzy, świdrujący wrzask w którym brzmiało niemożliwe do opisania cierpienie." -> Znowuż literówka, w takim samym słowie...
„- Spokojnie. - Tristan objął ja mocniej." -> Kropka na końcu zdania.
„To ludzie, te wstrętne robaki, są kluczem." -> Przecinek.
„Ruchem szybszym, niż myśl przebiła pierś Tristana umieszczonym na końcu ogona kolcem." -> Tu z kolei zbędny przecinek.
„- Ojcze - powiedziała głosem spokojnym, jak śmierć." -> Ponownie zbędny przecinek. Przecinek w tej chwili nadaje zdaniu taki wydźwięk, że powiedziała to tak, jakby powiedziała to sama (spersonifikowana) śmierć, a nie że to jej głos był spokojny jak śmierć.
„Od dawien dawna żył w koszmarach wszystkich istot żywych, nawet ludzie, którzy żadną miarą nie mogli go pamiętać, rozpoznaliby go od razu - pamięć przetrwała w ich krwi i genach, dziedzictwo przodków będących zaledwie robactwem wijącym się u stóp bestii." -> To zdanie jest za długie i przez to cokolwiek mętne.
„Oboje walczyli w milczeniu, z rzadka przerywanym bolesnym rykiem świadczącym o zadanej ranie." -> Przecinek.
„Zima zabierze ją w Czerń, jak to się odbywało już wiele razy. Odejdzie i powróci. Jak już wiele razy." -> Jakoś to ostatnie zdanie mi tu nie pasuje. Może raczej: „Jak zawsze". „Jak zwykle". „Znowu"?
„Spojrzała na swoja dłonie, dotknęła, brzucha, piersi, szyi." -> Literówka: swoje.
„Uśmiechnął się uśmiechem starszym, niż morza i lądy, starszym, niż światło i ciemność." -> Zbędny przecinek.
Muszę przyznać, że przeczytałam z ciekawością. Opowieść nie zachwyciła mnie jakoś specjalnie (jest taka... dogłębnie kobieca), ale napisana jest nieźle i całkiem oryginalna. Czy dobrze mi się wydaje, że inspiracje sięgają rosyjskiej mitologii?
Aha, i czemu właściwie ta tytułowa walentynka jest karminowa?
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
EDIT:
„Spojrzała na swoja dłonie, dotknęła, brzucha, piersi, szyi." -> Literówka: swoje.
Jak tak teraz patrzę, to przecinek między "dotknęła" a "brzucha" też jest zbędny. ; P
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Literówka: swoje.
Raczej: "swoich".
A mnie się bardzo podobało. Wzruszyłem się. Nic dodać, nic ująć.
joseheim przeprowawadziła tak zwaną łapankę, świętomir nie pozwala ani dodać, ani ująć... To co mam napisać? :-)
A niech tam, odważę się. :-) Prosta historia o sprawach, nie zawaham się tak ich nazwać, ostatecznych i najważniejszych. Dlatego taka dobra, interesująca, sympatyczna pomimo bardzo niskiej wiarygodności psychologicznej. Ale pal diabli tę całą wiarygodność --- wystarczy założyć, że zaszło wydarzenie, zapoczątkowujące pewnego rodzaju ewolucję Przedwiecznych ku człowieczeństwu.
Wiarygodność? Jak możesz mówić o wiarygodności uczuć istot zupenie fantastycznych? O ludzkich już prędzej, ale też: skoro to świat fantastyczny, to i ludzie mogę nie być tacy sami, jakich znamy, prawda? Zresztą zapewniam Cię, że nawet w rzeczywistości istnieją ludzie, którzy nie zachowaliby się inaczej od Dominika. Powtarzam z mocą: nic dodać, nic ująć. ;)
(Chociaż po ochłonięciu i głębszym zastanowieniu muszę dodać, że w moim odczuciu poziom opowiadania spada na łebna szyję w scenie walki. Potem się wyrównuje, ale ta jednak króciutka scena zupełnie mi się nie podobała. Poza tym bomba.)
@Świętomir - Znaczy co, uważasz, że "spojrzała na swoich dłonie"? ; P
"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr
Być może inaczej zapatrujemy się na kwestię wiarygodności, poprawności profilu psychicznego. Ja nie analizuję w podręcznikiem w ręku --- bo nie w tym rzecz, by zgadzało się z teoriami, tworzonymi w miarę i na miarę potrzeb --- postępowanie jakiejś tam postaci kwalifikuję jako wiarygodne, gdy nie muszę pytać: a dlaczego coś takiego zrobił albo nie zrobił? Że prawdopodobieństwo dokonania takiego wyboru minimalne? Furda: wszak był wyjątkowy...*).
*) jak każdy ciężko zakochany, ale to już inna bajka.
joseheim, nie, wybacz, pomyłka. Zasugerowałem się tym "dotykaniem", które następuje pod dłoniach. ;)
Adamie, masz pewnie na myśli poświęcenie życia, co? Tak, może ten jeden moment jest faktycznie odrobinę naciągnięty. Ale bez przesady.
Jakoś ciężko mi uwierzyć, że tego tekstu nie napisała nastolatka.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Troche to dziewczęce, naiwne. Ale warsztatowo żadna nastolatka by tego nie wysmażyła.
ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!