- Opowiadanie: Domi - Łowca

Łowca

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Łowca

"Co za idiota." – myślałem, spoglądając na człowieka, który czaił się w ruinach pobliskiego domu. Posłał w moją stronę już z 10 kulek, co najmniej 5 z nich powinno mnie trafić, tymczasem dalej stałem. Jednak mężczyzna w turbanie nie dawał za wygraną. Powoli przestawało mnie to śmieszyć. Było prawie 50 stopni, słońce niemiłosiernie paliło i pragnienie doskwierało mi coraz bardziej. Kolejna kula popruła w moją stronę i świsnęła mi koło ucha. Westchnąłem. Koszula całkiem przylepiła mi się do ciała i poczułem, jak kolejna strużka potu spływa mi po karku. Nie miałem zamiaru nikogo dziś zabijać. Wybrałem się tylko na mały zwiad, ale tuż przed południem zorientowałem się, że ktoś mnie śledzi. A tego bardzo, ale to bardzo nie lubię. Spojrzałem na zegarek – była 14.55.

"Jeszcze 5 minut." – pomyślałem. Niedostrzegalnym ruchem skierowałem dłoń pod koszulę i zacząłem iść prosto na mierzącego do mnie człowieka. Zdołał wystrzelić tylko 3 razy, zanim skończyły mu się pociski. Z paskudnym uśmiechem stanąłem tuż przed nim i zdjąłem swoje nieodłączne, czarne okulary.

– Witaj w piekle – powiedziałem i strzeliłem z mojej ukochanej giwery.

Właściwie nie musiałem tego robić. Byłem niemal pewny, że dostał zawału widząc moje oczy. Cóż, widok tęczówek w kolorze wściekłej miedzi nie był czymś, co można było uznać za normalne.

 

Wieczór przyniósł upragniony chłód. Szczerze nienawidziłem miejsc takich jak to. W dzień skwar nie do wytrzymania, a w nocy cholerny ziąb. Ale miałem robotę do wykonania. Kolejna pusta szklaneczka po whisky wylądowała na barze. Alkohol mi nie szkodził, nawet gdy wlewałem w siebie całe hektolitry. Właściwie nie działał na mnie w ogóle, ale pijąc, wtapiałem się w otoczenie. Lustrowałem powoli lokal, wiedząc, że wkrótce wyłapię jakiś szczegół. Szkła kontaktowe doskonale ukrywały moją tożsamość, barwiąc moje oczy na kolor ochry. Po dłuższej chwili dostrzegłem to, czego szukałem. Przy jednym ze stołów siedział mężczyzna w czapce przesłaniającej oczy. Uśmiechnąłem się pod nosem. Planowałem trochę poczekać i załatwić sprawę bez świadków, ale zobaczyłem, jak zrywa się od stolika i ucieka na zewnątrz. Nie wychwyciłem nic niepokojącego, dlatego bez zastanowienia ruszyłem za nim. Takie młodziki zawsze były płochliwe, ale ten wyglądał, jakby znalazł się na granicy szaleństwa. Bez trudu odnalazłem jego ślady. Noc była wyjątkowo bezwietrzna i piasek wyglądał jak aksamitna tkanina, gdzieniegdzie tylko nieznacznie pofalowana. Uciekał tam, gdzie się spodziewałem. Starożytna świątynia nie zachowała nic ze swej dawnej świetności. Na tle nocnego nieba wyglądała jak upiór. Oaza, w sercu której się kiedyś znajdowała dawno przestała istnieć. Dojrzałem ich tylko chwilę wcześniej, niż zobaczyłem jego. Zbliżali się w milczeniu, ale w ich sylwetkach było coś przerażającego. Mężczyzna z baru padł na kolana.

– Nie widziałem go tutaj, naprawdę – zaczął żałosnym tonem.

– Zamilcz. – odezwała się wyższa z czarnych postaci. – Nie potrafisz wypełnić nawet najprostszego polecenia. Nie jesteś nam potrzebny.

– Błagam, błagam… – klęczący znów zaczął swoje spazmy, ale nagle zagłuszył go ogromny huk i okrzyki nadciągające od strony wydm. Rozejrzałem się. Z dwóch stron nacierali na siebie idioci w czarnych turbanach. Szybko odwróciłem się w stronę ruin, ale po dwóch zjawach nie było już śladu. Został tylko ten mój nieszczęśnik, klęczący na środku i rozglądający się z niedowierzaniem. Rzuciłem się w jego stronę i złapałem za ramię zanim zdążył zareagować. Pognałem w stronę rysujących się na horyzoncie zabudowań, ciągnąc go za sobą. Mogłem po prostu załatwić sprawę na miejscu, ale zaintrygowało mnie, co oznaczała sytuacja sprzed kilku minut.

– To ty?! – zapiszczał, gdy na moment odwróciłem głowę w stronę nadciągającej bitwy.

No tak, przecież pozbyłem się szkieł tuż po wyjściu z baru. W mroku lepiej widziałem bez nich.

– Puść mnie, puść, nie wrócę tam więcej! – wrzeszczał mój przymusowy towarzysz, usiłując mi się wyrwać.

Ignorowałem go przez dłuższą chwilę, ale w końcu nie wytrzymałem.

– Zamknij się ty pieprzony idioto! Nie mogłeś sobie wybrać jakiegoś przyjemniejszego miejsca na lądowanie? Co, Karaiby były zbyt mało emocjonujące? Odpowiedz debilu! Dlaczego musiałeś wybrać ten cholerny Afganistan?!

Spojrzał na mnie jak na chorego na umyśle, ale umilkł.

– To naprawdę ty – powiedział, gdy oddaliliśmy się na tyle daleko, że nie było słychać odgłosów walki.

– A kogo się spodziewałeś po takim numerze? – prychnąłem.

Byłem wściekły. Nie dość, że od kilkunastu dni musiałem gnić w krainie, gdzie nie było żadnych rozrywek poza mordobiciem, to jeszcze sprawa dodatkowo się skomplikowała.

– Myślałem, że Łowca to tylko legenda – bąknął.

Spojrzałem na niego. Był naprawdę młodym demonem, nawet jego oczy nie uzyskały jeszcze dostatecznie rubinowej barwy. Mógł mieć najwyżej 150 lat.

– Jasne. Jestem złym wujkiem, którym straszy się dzieciaki, żeby nie robiły nic głupiego. – odparłem z sarkazmem.

– Nie o to mi chodziło. Po prostu… Ci, którzy uciekli, nie wracają.

– Oczywiście, że nie wracają.

– Więc… Zabijesz mnie? – zapytał cicho i usłyszałem, jak głośno przełyka ślinę.

– Nie. Gdybym zabijał, raczej nie nazywali by mnie Łowcą, tylko jakimś Rozpruwaczem czy coś w tym stylu.

Byłem pewny, że usłyszałem westchnienie ulgi.

– Nie ciesz się – powiedziałem. – Jeszcze tu jesteś, bo uważam, że masz mi coś do powiedzenia. Kim byli ci w świątyni?

Milczał przez chwilę, ale widząc mój wzrok, szybko odpowiedział:

– To Azumi. Taki jakby… gang.

– Gang?

– No… tak.

– A coś więcej na ten temat?

– Słyszałem tylko, że gromadzą jakieś oddziały. Ale nie wiem nic więcej.

– Mówiłeś im, że go nie widziałeś. Kogo?

– Zerfona. Miałem go znaleźć i przekazać mu, że wszystko idzie zgodnie z planem.

"Zefrona?" – pomyślałem. Byłem pewny, że dalej siedzi w tej swojej obleśnie luksusowej rezydencji na brzegu Tyxu. A z całą pewnością nie spodziewałem się go na Ziemi. W tej samej chwili zadzwoniła moja komórka.

– Dean, mamy problem. Mówi ci coś nazwa Azumi? – usłyszałem głos Jokiego, a potem istny potok jego słów.

 

No pięknie. Czy ja się przekwalifikowałem na jakiegoś Sherlocka? Czy może Jamesa Bonda? Nie. Nie jestem też żadnym pieprzonym Terminatorem ani super bohaterem. Jestem Łowcą. Wędruję sobie po Ziemi i odsyłam uciekinierów tam, gdzie ich miejsce. A potem idę w swoją stronę. Dlaczego tym razem miałbym postąpić inaczej?

– Słuchaj, dowiedzieliśmy się jeszcze czegoś. – głos Jokiego wyrwał mnie z chwilowej zadumy. – Oni…polują.

– Polują? – zapytałem zaskoczony – Na co?

– Nie na co. Na kogo.

– Streszczaj się Joki. Jestem zmęczony i mam tu jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

– Dean. Oni polują na ciebie.

– Na mnie? – parsknąłem śmiechem.

Cisza, która zapadła po drugiej stronie słuchawki sprawiła, że wszystko do mnie dotarło. No jasne. Miałem coś, czego nie miał nikt inny. Byłem dziwadłem. Wyklętym z obu światów, ale jednak dość potężnym i intrygującym. Jedynym w swoim rodzaju. Pół aniołem, pół demonem. I w dodatku nieśmiertelnym skurwielem.

– Muszę kończyć, Joki – powiedziałem i rozłączyłem się. – No dobra mały, masz jakieś imię? – zapytałem mojego towarzysza.

– Ahmed.

– To już wiem, dlaczego wybrałeś to gówniane miejsce. – mruknąłem pod nosem. – Skoro muszę robić za Sherlocka, ty będziesz moim doktorem Watsonem.

Spojrzał na mnie zszokowany.

– Rusz tyłek. Idziemy poszukać twojego gangu, Watsonie. – powiedziałem i odwróciłem się, ruszając pośpiesznie do jedynego w okolicy motelu, gdzie miałem swoje rzeczy. Kątem oka dostrzegłem, jak szok na twarzy mojego nowego kompana powoli zamienia się w euforię.

"Ciesz się mały, póki możesz. Będziesz miał co opowiadać panienkom, jeśli tylko uda ci się przeżyć. A teraz czas się zabawić, maleńka." – pomyślałem z dziką radością, dotykając swojej lśniącej spluwy. – "W końcu to ja jestem Łowcą. Nadszedł czas na nieco większe polowanie."

Koniec

Komentarze

Przyjemna lekturka dla człowieka zmęczonego o godzinie dwudziestej trzydzieści. Czyta się łatwo, szybko i przyjemnie. Doceniam opowiadanie w tej chwili, bo trochę mnie już z wieczora przymula i czytanie czegoś bardziej skomplikowanego pewne wyprułoby mi mentalne flaki, ale przy pełnej świadomości w środku dnia zapewne uznałabym, że trochę to za łatwe. Dobre jednak do użycia zamiast tabletki od bólu głowy, bo zabawne, no i jak już wspominałam, łatwe, szybkie i przyjemne.
Widać, że zmęczona jestem, bo bredzę od rzeczy i na dodatek się powtarzam.
Pzdr

Dziękuję za komentarz. Opowiadanie miało być lekkie i przyjemne w czytaniu, więc cieszę się, że mniej więcej takie właśnie wyszło. Pozdrawiam :)

humorystycznie napisane, nie wiem, czy taki był rzeczywisty cel autora, ale ja parę razy się uśmiechnąłem, czytając ten tekst :) Niezła robota.

Przyzwoite warsztatowo, przyjemnie się czytało. Trudno oczekiwać by przyniosło autorowi splendor i chwałę, ale najpewniej jest na dobrej drodze.

Lekko. Z niedużą ilością potknięć łatwych do usunięcia. do poczytania.
Pozdrawiam. 

Bomba! Sztuka graficzna w wydaniu non-representational jest dla mnie dziwnym pudełkiem, którego nie umiem otworzyć, ale które chrobocze przy potrząsaniu. Tu --- chrobotanie wlewa mi się do uszu bardzo przyjemną dysharmonią. Tak trzymaj!

Cóż... Nie jestem fanem abstrakcji, więc powstrzymam się od oceny i zostawię to miłośnikom nurtu. :)

Nowa Fantastyka