- Opowiadanie: barklu - Zakazane Planety

Zakazane Planety

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zakazane Planety

W pewnym sensie jest to kontynuacja tego opowiadania, aczkolwiek jego znajomość nie jest konieczna.

 

– Nie jesteście żadnymi magami! Tu są Góry Zachodnie, nie ciemne Zarzecze, i nikogo nie oszukacie! Szczególnie ty – ponoć twoje prawdziwe imię do John, a nie żaden Dalegor – starzec wymachiwał rękami, wiatr rozwiewał jego długą brodę – u nas przetrwały księgi upadłego Królestwa, i wiemy wszystko. Nasi przodkowie przybyli kiedyś z gwiazd, tak jak wy. Też mieli potężną wiedzę oraz potężne machiny.

– Dobra, dobra, Renigu z Przełęczy. Tak brzmi twoje imię, prawda? Może i nie jesteśmy magami, ale wy nimi też nie jesteście. Z ocalonych ksiąg wiecie przecież, że magia nie istnieje. Dlaczego oszukujecie ludzi? My robimy to dla dobra całej planety, a wy? – młody człowiek stojący naprzeciw starca wyglądał dziwnie. Na standardowy planetarny kombinezon narzucony miał ciemnogranatowy płaszcz sięgający do samej ziemi. Płaszcz wyraźnie tutejszego pochodzenia, podobnie jak wysoki sztywny kapelusz.

– Oddaj mi laskę! Jeśli nie wierzysz w moją moc, dlaczego ją zabrałeś? – krzyknął starzec

– Żebyś czasem nas nie pobił. A w ogóle to chyba zaszło jakieś nieporozumienie. Nie chcemy cię nigdzie porwać, tylko przebadać. Prawdą jest, że posiadasz pewne zdolności… nie wiem jak to określić… parapsychiczne? W każdym razie potrafisz wywoływać u innych ludzi złudzenia pewnych zjawisk, które w żadnym razie nie mają prawa zajść.

– To też – zaśmiał się starzec – ale większość z tych zjawisk zachodzi naprawdę. Znam coś, o czym cała ludzkość nie ma pojęcia. I nie tylko ja. Jest jeszcze przynajmniej kilkudziesięciu magów o mniejszych zdolnościach, więc radzę odejść w pokoju.

– Nieważne. Jako mądrzy ludzie znacie sytuację. Wiesz do czego doszło niedawno na Równinach. Ta wyprawa z Zarzecza i jej smutny los… Mamy tu do czynienia z wrogiem znacznie przewyższającym nas technologicznie – tłumaczył John.

– Ha, ha! Sami nie wiecie co się działo, ale odrzucacie najprostsze rozwiązanie. To była magia. Czarna magia. Tylko my możemy ją pokonać. Tylko my chronimy górski lud od jej wpływów. I od waszych też obronimy, fałszywi czarownicy z gwiazd!

– Nieważne, jak wasza górska starszyzna to interpretuje. Być może zagrożona jest cała ludzkość. Dziesiątki planet. Jeśli czytałeś księgi, wiesz o tym. Musisz nam pomóc. Dać się przebadać. To nie potrwa długo, a może uratować wielu ludzi.

– Bylebym do wieczora wrócił – opór maga wyraźnie słabł. Z lekkim ociąganiem starzec wszedł do statku bazowego i dał się zaprowadzić do laboratorium. Jeszcze niedawno nie pozwoliłby rozkazywać sobie jakiemuś młodzikowi. Teraz miał jednak dziwne przeczucie, że John ma rację.

 

– Proszę to założyć – Borys, lekarz ekipy, podał magowi czepek zapełniony elektrodami – a teraz położyć się tutaj, o tak. I spróbować czarować, jak to się tam u was nazywa.

– Potrzebuję laskę.

– Chwileczkę. Przebadaliście ją? – spytał szeptem, podchodząc do stojących przy wejściu Johna i Andre, głównego technika.

– Tak. Zwykły kawałek drewna. Żadnych wbudowanych urządzeń ani chemikaliów wpływających na mózg.

-Hmm… dziwne. Widać ten kij działa w jakiś niewyjaśniony sposób na ich psychikę. Dobra, dajcie go.

– Co konkretnie mam zrobić? Banda niedowiarków, jak nie zrobią czegoś w laboratorium to nie uwierzą! – zaczął gderać czarownik

– Cokolwiek. Na przykład… no, nie mam żadnego pomysłu. Rób co chcesz, Renigu.

 

Starzec ujął w prawą dłoń kostur. Pomieszczenie wypełnił niebieskozielony blask, którego źródłem była laska czarownika. W powietrzu zaczęły wirować tego samego koloru iskry. Mag uniósł ją i wycelował koniec w głowę dowódcy, a potem zatoczył nią krąg po pomieszczeniu. John, choć stał kilka metrów od czarownika, poczuł dziwne łaskotanie w okolicy uszu. Doznał lekkiego zawrotu głowy i zamknął oczy. Gdy je otworzył, podłogę w laboratorium porastała bujna trawa. Ale to nie było wszystko…

 

– Co to ma znaczyć? – krzyknął chwytając się za uszy, które stały się dziwnie długie i sterczące, najwyraźniej ośle.

– Miałem robić co zechcę. Może teraz uwierzysz – zaśmiał się Renig

– To oszustwo! Oszukujesz moje zmysły, przecież fizycznie nic zmienić nie mogłeś!

– Przyzwyczaisz się. Póki nie uwierzysz, będziesz tak wyglądał.

– Zamknąć go w kajucie ekranowanej! – krzyknął John, wyszarpując starcowi laskę. Gdy mag został wyprowadzony, kapitan podejrzliwie rozejrzał się po pomieszczeniu. Poczekał, aż Borys i Andre wrócą

– Czy widzicie u mnie coś… ehm.. niezwykłego?

– W zasadzie nic, z wyjątkiem uszu – zgodnie z prawdą odpowiedział Andre

– Co? Mam może ośle uszy?

– No… tak to wygląda – potwierdził Borys

– Czyli jego iluzja działa i na wasze mózgi. Odhibernować kogoś z załogi awaryjnej. I czym prędzej przeanalizować EEG.

 

Mocno zdenerwowany dowódca chodził po laboratorium w tę i z powrotem, podczas gdy Borys analizował zapisy pracy mózgu maga. John ze złością kopnął robota uprzątającego świeżą murawę podłogi. Profesor także widział ośle uszy. Prawdę mówiąc, chyba pomyślał że odhibernowano go dla żartu i zagroził, że złoży raport. A i komputer pokładowy dziwnie reagował na twarz Johna. Rozpoznawał, ale zadął podania daty operacji plastycznej. Wreszcie lekarz podniósł głowę znad ekranu.

– I co? – spytał dowódca

– EEG nic nie wykazało. Faktem jest to, że masz ośle uszy. Zobaczyli to wszyscy.

– Medycyna wyklucza możliwość wpływania za zahibernowany mózg? A po eksperymencie maga umieściliście w ekranowanym pomieszczeniu? Nie mógł wpłynąć na zmysły profesora?

– Tak jest. Jedyny sposób wpływania na odbieraną rzeczywistość mógłby zachodzić poprzez fale elektromagnetyczne. Znaczy jedyny jaki znamy. Ale to odpada przynajmniej z dwóch wymienionych już powodów.

– No i jeszcze komputer. Na niego także Renig nie powinien mieć wpływu – wtrącił Andre.

– Zaraz… czyli naprawdę mam ośle uszy? To nie było złudzenie?

– Tak jak trawa w laboratorium. Roboty sprzątające zużytkowały dużo energii na doprowadzenie podłogi do poprzedniego stanu. Jakby nic tu nie było, zużyłyby mniej. Resztki trawy są w probówce.

– Wezwać tego.. szarlatana! – wycedził John -Niech wytłumaczy jak to zrobił, a nie udaje cudotwórcę!

 

John, widząc zbliżającego się maga ukrył zmieszanie i usiadł na fotelu jak król na tronie. To on był dowódcą misji i takie wybryki nie powinny się zdarzać. Choć dał Renigowi wolną rękę, nie spodziewał się takiej złośliwości. Już otwierał usta, by wydać starcowi odpowiedni rozkaz, gdy Andre podskoczył przy pulpicie łącznościowym.

– Kapitanie, sygnał SOS z Zarzecza. Trzęsienie ziemi poważnie uszkodziło Zieloną Warownię. Nie wiadomo co z Warownią Górską, całkowity brak kontaktu. Obawiam się, że mur graniczny leży w gruzach.

John wziął kilka głębokich oddechów, powtarzając w duchu to, co uczyli go jeszcze na studiach: „jesteś kosmonautą, nie wolno ci panikować. Przygotuj się na nieznane i groźne"

– Skontaktowałeś się z Caroline? – zapytał opanowanym głosem.

– Nie. Nadała tylko sygnał ratunkowy.

– Szykować pionoodrzutowiec. Jak brzmiała wiadomość?

– „10,5 Richtera. Uciekajcie. Tornada". Telegraf. Nic więcej. Widać nadajnik satelitarny szlag trafił.

– Lecę sprawdzić, co tak naprawdę się stało. Kto leci ze mną?

Borys i Andre niemal równocześnie wystąpili naprzód. Renig, dotąd stojący na uboczu, odgrodził ich od dowódcy.

– Kapitanie, nie rób tego. Musimy uciekać.

– Że co? – John nie mógł wyjść ze zdziwienia, że ktoś spoza załogi kwestionuje jego decyzję.

– Nie leć tam. I tak nikomu nie pomożesz. Trzęsienie przesuwa się na zachód, tak było w depeszy. Baza nie jest bezpieczna.

– Bazie niby coś grozi? Trzęsienie było dwa tysiące kilometrów stąd!

– To nie było zwykłe trzęsienie – odrzekł z naciskiem starzec. – To narzędzie wojny! Pomyślcie, trzęsienie ziemi i powietrza jednocześnie.

Kapitan już chciał coś ostro odpowiedzieć, gdy silny wstrząs zakołysał bazą. Hydrauliczne systemy poziomowania nie nadążały za ruchami ziemi, coraz bardziej kołysząc wysokim lądownikiem. Jeszcze trochę, a wywróciłaby się na bok.

 

– Awaryjny start! Wszyscy zapiąć pasy! Renig też!- wydał rozkaz John

– Nie mamy wystarczającej mocy. – odkrzyknął ze swego stanowiska Andre. Nie zdążył nawet założyć hełmofonu.

– Wystarczy, aby utrzymać się nad ziemią.

 

Wszyscy z niepokojem wpatrywali się w główny monitor sterowni. Właśnie najbliższe wzniesienie pękało na dwoje, odsłaniając szczelinę biegnącą w kierunku bazy niczym rozwierająca się paszcza prehistorycznego zwierza. Czarna otchłań już miała pochłonąć lądownik, gdy biały słup ognia wystrzelił z dysz. John patrzył tylko, jak baraki pomocnicze, cały sprzęt, maszyny, hangar z odrzutowcem, spadają w czeluść jak zabawki strącane ze stołu. Na szczęście najważniejsze oprzyrządowanie i zapasy jedzenia były w ładowni.

 

Statek już kilka minut utrzymywał się kilkanaście metrów nad trzęsącą się i pękającą ziemią, gdy niebo powlekło się czernią. Z czerni co chwilę wystrzeliwały błyskawice, tak gęsto jakby bogowie ustawili w niebie jakiś piekielny karabin maszynowy. Po chwili można było rozróżnić cztery leje, niczym ryje wysuwające się z wygłodzonej chmury. Statkiem zaczęło kołysać.

 

– Nie przetrwamy tornada!

– Cała naprzód, wzlecimy ponad nie!

Potężne przyspieszenie wgniatało w fotele, powoli zaczęło jednak słabnąć gdy wlecieli w chmurę. Coraz bardziej rzucało na boki. W pewnej chwili oślepiający blask rozświetlił sterownię – a zaraz po nim zapadła ciemność. John poczuł nieważkość. Wiedział co to znaczy. Spadali.

 

W tej chwili Renig powstał z fotela, ujął laskę i skierował ją w górę. Jakimś cudem utrzymywał równowagę na trzęsącej się podłodze. Wykrzyknął potężnym głosem kilka niezrozumiałych słów. Czubek laski zaczął żarzyć się niczym rozpalony do białości pręt. Powoli przyspieszenie wracało, choć ekrany nadal były martwe. Mag poczerwieniał, jakby podnosił zbyt duży ciężar. Krople potu padały z brody na podłogę.

Wreszcie wzlecieli na orbitę. Gdy Renig zrozumiał, że niebezpieczeństwo minęło, zwalił się nieprzytomny na ziemię. John pomacał się po uszach. Były normalne.

Nikt z załogi nie był stanie wymyślić, w jaki sposób mag ich uratował. Ale z pewnością jego zasługą było to, że pomimo awarii wszystkich systemów statek nadal się wznosił – zdawałoby się, wbrew grawitacji.

Raport z tego zdarzenia powinien jak najszybciej znaleźć się na Ziemi, John rozkazał więc przygotować sondę komunikacyjną. Jak dobrze pójdzie, wiadomości dotrą już za dwa miesiące – cztery razy szybciej, niż podróż statkiem załogowym.

 

– Kapitanie! To trzeba zobaczyć! – wykrzyknął ze zdziwieniem Andre, gdy zaczął programować komputer sterowniczy sondy.

– Coś się stało?

– Zdaje się, że nie jesteśmy w stanie wprowadzić sondy do czterowymiaru. Sami zresztą też byśmy nie polecieli. Przyrządy pokazują, że wokół, po horyzont płasko! Żadnych zafalowań!

– Przecież jakoś tu przylecieliśmy! Awaria przy starcie musiała coś zepsuć.

– Pomóc może? – spytał słabym głosem Renig, który dzięki staraniom Borysa doszedł już do siebie – O jaki horyzont chodzi?

-No tak. W twoich starych księgach o tym nie było. Jak się domyślasz, nasz statek wielokrotnie przekracza prędkość światła. To znaczy niezupełnie tak. Jakby to wyjaśnić…

John podniósł z podłogi kartkę papieru.

– Wyobraźmy sobie istotę dwuwymiarową żyjącą na tej kartce papieru. Chce ona przejść stąd – John narysował kropkę przy jednym z narożników – tutaj – energicznym maźnięciem dowódca zaznaczył punkt przy rogu leżącym po przekątnej. – Nasz dwuwymiarowiec będzie musiał wędrować przez całą kartkę. A teraz wyobraźmy sobie coś takiego – w tej chwili kapitan złożył kartkę tak, aby oba punkty znajdowały się blisko siebie, po czym zmiął papier. – Dla dwuwymiarowca, niewidzącego zakrzywień ani załamań swojej płaszczyzny, bo następują one w nieznanym dla niego wymiarze, nic się nie zmieniło. Dalej wędruje przez całą pogniecioną kartkę. Gdyby jednak posiadał urządzenie pozwalające przemieszczać się w trzech wymiarach, musiałby pokonać dużo mniejszą odległość. Nasz Wszechświat to taka właśnie kartka, tyle że dla nas trójwymiarowa, a w rzeczywistości – jedenastowymiarowa. Póki co podróżujemy w czwartym. Ponoć w piątym na Ziemię dolecielibyśmy w trzy dni.

– Zatem co teraz zaszło i dlaczego?

– Szczerze mówiąc, nie wiem. Zdarzenie takie jest tak mało prawdopodobne, że nie zostało wzięte pod uwagę podczas konstruowania napędu czwartowymiarowego. Teoretycznie jest możliwe, że najkrótsza droga, po której porusza się nasz płaszczak w trójwymiarowym pojeździe w jakimś fragmencie przebiega po powierzchni kartki. To znaczy kartka akurat tak jest w tym miejscu zgięta. Tyle że przestrzeń tak naprawdę jest poskręcana dużo bardziej, tak że nasz pojazd nie powinien się nawet zmieścić we fragmencie stycznym. Inaczej moglibyśmy nagle znaleźć się na przykład w środku gwiazdy, albo, co bardziej prawdopodobne, w obszarze zaśmieconym przez jakiś kosmiczny gruz. A to, że przestrzeń zmieniła swoją strukturę i to tak szybko… tego teoria nie przewiduje.

– Chwileczkę. Potrzebuję skafander. Muszę wyjść w przestrzeń. Wszystko powiem jak wrócę. Będę wiedział. Wiem, że będę wiedział. – Renig nagle przerwał rozmowę.

Życzenie to zdziwiło Johna. Wolał jednak spełnić prośbę maga. Osobiście pomógł dopasować skafander.

Czarownik wrócił po dwóch godzinach i od razu odezwał się dziwnie cichym, jakby nieswoim głosem.

 

-Wyszedłem w przestrzeń, i teraz wiem wszystko o sobie. Atmosfera planet zakłóca kontakt z Macierzą. Pancerz statku też. Jestem człowiekiem i nim nie jestem. Narodziłem się z kobiety. Odczuwam ból i można zabić moje ludzkie ciało, ale wtedy moja świadomość wraca do Macierzy. Mogę się znowu odrodzić gdzie chcę.

John przeraził się, że starzec doznał szoku kosmicznego. Czasem zdarzało się to przy pierwszym wyjściu w przestrzeń. Nim jednak zdążył cokolwiek przedsięwziąć, Renig odezwał się całkiem przytomnym głosem.

– Spójrzcie na holomapę. Nigdy was to nie zastanowiło?

– Co takiego?

– Wszędzie punkty oznaczające planety, tylko w tym obszarze pusto.

– To mapa poziomu cywilizacyjnego. Ten czerwony punkt to Ziemia. Tu na obrzeżu słynący z robotów Berent. Jest też uprzemysłowiona Atkiria. Ze słynnych starych kolonii mamy też Gorgonię wkraczającą dumnie w wiek pary.

– Właśnie. A w tym pustym obszarze są planety, na których rozwija się magia. Dla was Zakazane Planety. To znaczy tam gdzie sięgają nasze wpływy. I gdzie trwa walka z nieprzyjacielem. Dążymy do tego, aby i niektórzy ludzie byli w stanie połączyć umysł z Macierzą. Nas jest zbyt mało, by doglądać każdego zakątka Galaktyki.

– To ty nie jesteś takim właśnie człowiekiem? – kapitan nie mógł ukryć zdziwienia.

– Już mówiłem, człowiekiem i nie człowiekiem. Problemem naszej rasy jest brak ciał, a więc brak własnych technologii. Możemy istnieć tylko jako osobniki innych ras, w pełni polegając na ich technologii. To znaczy nasze świadomości w ciałach innych ras. Wy władacie materialnie tą częścią kosmosu, przeto na was spoczywa odpowiedzialność za pokonanie wroga. My możemy tylko pomóc.

– Zaraz, a wasze moce? To nie technologia?

– To tylko jedna z technologii, a właściwie dwie: zdalne pole siłowe i ugięcie czasoprzestrzeni. Dokonywane przez Macierz. Tak jak Macierz wypowiada moimi ustami wiadomości, których mieszkając na planecie nigdy nie posiadałem.

– A kim są ONI? To znaczy nieprzyjaciele?

– Kiedyś stanowiliśmy jedną rasę. My postawiliśmy na rozwój duchowy, Oni – na podporządkowanie sobie świata materialnego.

– Ale czego Oni chcą? Dlaczego mieszacie nas w tę swoją wojnę? Skąd mamy wiedzieć, że to właśnie wy walczycie w moralnie słusznej sprawie? I dlaczego nie możecie dać sobie rady sami? – John nie mógł do końca zrozumieć. To wszystko go przerastało. Jeszcze niedawno uznawał dziwne doniesienia za plotki, które trzeba obalić. Teraz podejrzewał, że mag potrafi sprawić, by mu uwierzono. John nie mógł dopuścić do tego, by stać się narzędziem. Tym bardziej, że mogły to być majaczenia szaleńca.

Renig odpowiedział spokojnie:

– Jeśli masz wątpliwości, to przypomnij sobie, co zrobili z osadnikami. Oni, nie my. My zasiedlamy ciało już w okresie prenatalnym, gdy zaczyna się formować układ nerwowy. Oni nie mają oporów przed zabijaniem świadomości. Tak zwane zombiaki to kto niby? Jeńcy – wyprani z własnych umysłów, ślepe machiny w rękach wroga. To mało. Stało się też coś znacznie gorszego – wrogowie nauczyli się formować materię – ostatnie słowa starzec wypowiedział z autentycznym przestrachem.

– Czyli?

Mag zaczął mówić szybko, jakby bał się, że zapomni nagłego potoku myśli przekazanych przez Macierz i kłębiących się w głowie.

– Czyli tworzyć życie z surowców. Życie im podległe. Mogą stworzyć to, co chcą. Dlatego my też musimy odnaleźć materialnych sojuszników. Na Zakazanych Planetach tworzy się od zera zupełnie nowa cywilizacja – połączenie waszej i naszej. Tam nie tylko wstępujemy w ciała ludzkie. Tam autentycznie się w nich rodzimy, poczęci przez dwóch ludzi będących nami. Wiem, że nie wszystko rozumiecie. Zrozumiecie z czasem. Wybaczcie, że nie możemy zawiązać sojuszu z Ziemią teraz, ale to by zbytnio wpłynęło na wasz rozwój. Stąd blokada czterowymiaru. Musicie rozwijać się osobno, ponieważ wasze wynalazki, wasza niezłomność i racjonalizm także są potrzebne. Przedwczesny kontakt może was osłabić. Owszem, gdzieniegdzie i u was mogą pojawić się ludzie z niesamowitymi zdolnościami, ale nic nie będą wiedzieć o swej misji. Gdy Zakazane Planety wkroczą w erę kosmiczną, nastąpi spotkanie. Wówczas będziemy gotowi na to, i wy także. Ale nie wcześniej. Tymczasem ten sektor Wszechświata objęty został wyprostowaniem czasoprzestrzeni. My będziemy decydować, kto je przebędzie a kto nie.

 

Andre przez cały czas od powrotu Reniga wpatrywał się w ekrany pokazujące powierzchnię planety. Równiny przykryła warstwa chmur i dymów. Nie było widać co dzieje się pod nimi, jednak przyrządy zaczęły wskazywać niepokojące zmiany. Kontynent zaczął jakby puchnąć, wypiętrzając nowe góry tam, gdzie dotąd było płasko. Głębokie szczeliny promieniście rozchodziły się od centrum Równin. Widok w podczerwieni wskazywał na iście piekielne jęzory lawy rozchodzące się niczym fale po kontynencie.

– Wiesz może, co zrobić? – spytał bezradnym głosem John. Zdał sobie sprawę, że zmarnowali sporo czasu zajmując się magiem zamiast ewakuacją współtowarzyszy.

– Planetę należy natychmiast anihilować! – odparł mag.

– Wiesz w ogóle o czym mówisz? Chcesz dokonać ludobójstwa w imię swojej wojny. Bo to nie jest nasza wojna, dostaliśmy się do niej przez przypadek. Chcecie użyć nas jako swojego narzędzia. Zastanawiam się, która strona jest lepsza – ta, która jak twierdzisz pragnie przemocą podbić kosmos, czy też wy, ze swoimi intrygami. To wszystko wasza wina! Natychmiast musimy lądować.

– Zrozum, tam nikt już nie żyje. A wróg zaraz się rozprzestrzeni po galaktyce. To jego Macierz się materializuje.

– Zapominasz o Zarzeczu. Na pewno ktoś przetrwa.

John sam w to nie wierzył. Wiedział, że śmierć jego towarzyszy którzy pozostali jest równie pewna jak zagłada tubylców. Mimo to nie mógł uwierzyć, żeby coś się stało Caroline – zwłaszcza jej. Musiała jakoś przetrwać. Nie było innej opcji.

 

Automat zasygnalizował pojawienie się jakiegoś obiektu w najbliższym sąsiedztwie statku. Andre przełączył widok na otwartą przestrzeń. Coś dużego zbliżało się z niepokojąco wysoką prędkością.

 

– Co to u diabła jest?

– Latający Holender – odpowiedział z przestrachem Andre.

– Że co?

– Nieśmiertelny statek z nieumarłą załogą. Nazywał się „Ockels" na cześć pierwszego holenderskiego astronauty. Nie znasz tej legendy? Był to statek na którym awarii uległ główny komputer. Jakoś działał, dokąd mu starczyło energii. Było to w czasach, gdy czterowymiar dopiero raczkował, wykonywano po kilkaset skoków podczas trwającej lata podróży. Cała załoga była w komorach hibernacyjnych, a za lot odpowiada komputer. Z resztą mniejsza o szczegóły. Gdy energii zabrakło, jako pierwsze wyłączyły się układy ogrzewające, jako ostatnie – odpowiadające za hibernację.

– No wiadomo. Co dalej?

– Gdy wysiadła hibernacja, na statku panowała już taka temperatura jak wewnątrz komór. Czyli załoga ani się nie obudziła, ani nie umarła. A statek dryfował dalej. Ponoć będzie tak leciał przez wieczność. Kiedy tylko pojawia się jakieś zagrożenie – meteor, silne pole grawitacyjne, cokolwiek – statek zmienia kurs, nikt nie wie dlaczego. Jest nieśmiertelny – ostatnie słowa zostały wyszeptane trwożnym głosem.

– Zaraz, a nikt nie próbował uratować załogi? Przenieść na swój statek i odhibernować?

– Były takie próby. Ale Holender przynosi nieszczęście. Albo nagle oddala się od ściganego, wprowadzając go w niebezpieczne rejony przestrzeni, albo też sam pomaga złączyć się innemu statkowi. Lecz gdy tylko śluzy zostaną otwarte dziwny strach ogarnia załogi, tak że nikt nie jest w stanie przekroczyć progu. A śmiałek który się na to waży, już nie powraca. Ci co spojrzeli w czarną czeluść statku widma, wkrótce tracili zmysły. Statki giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Albo znikają, albo ulegają śmiertelnej dla załogi awarii. Były też przypadki rozbicia się przy lądowaniu. Ale nikt, kto zbliżył się Holendra, nie postawił już stopy na żadnej planecie.

– Bujdy i zabobony! – powiedział na głos John, ale po plecach przebiegł mu zimny dreszcz.

– Tak? To proszę sprawdzić, od kiedy nakazano by nad przebiegiem lotu czuwały jednocześnie minimum dwie osoby. Te wszystkie hibernacyjne cykliczne wymiany załogi itp. Bo stało się to zanim wprowadzono napęd drugiej generacji.

 

Tymczasem nieznany obiekt zbliżył się na tyle, że można było dokładnie mu się przyjrzeć. Był ogromny, o wiele większy niż współczesne statki, i przypominał rurę z osią w środku. Nie odpowiadał na sygnały. Pierwszy rozpoznał go Andre.

– To nie Holender. To coś znacznie starszego. Pierwsza kolonizacja, ich drugi statek – miasto. Z tego co pamiętam, nie znano wówczas ani hibernacji, ani tym bardziej czterowymiaru. Sztuczną grawitację zapewniał ruch obrotowy. Leciało nim dwadzieścia pokoleń. Nazywał się chyba „Arka II" i miał dotrzeć rok po pierwszym, tym co to krąży do tej pory jako orbitalny śmieć. Dlatego terraformowanie nie dobiegło końca i większość planety pokrywają pustynie. Tylko nie wiem, co on tu robi w tej chwili – Andre przełączył kilka klawiszy – i to na kursie kolizyjnym z planetą.

– Bezzałogówka. Musimy się dowiedzieć, co tam zaszło. Czarne skrzynki są umocowane na zewnątrz kadłuba, tak aby w razie katastrofy zostały odrzucone falą uderzeniową, a nie anihilowane. Da radę dotrzeć przed kolizją?

– Tak jest.

Wszyscy z niepokojem czekali na powrót robota. Nie zauważyli nawet, że kilka minut wcześniej Renig gdzieś poszedł. Nikomu także nie przyszło do głowy sprawdzić czy ktoś nie opuścił statku.

– Coś tu mamy.. Ostatni zapis trzysta lat temu… „Niezidentyfikowany obiekt pojawił się w bliskiej przestrzeni statku. Prawdopodobnie wysoko zaawansowana cywilizacja. Awaria układu sterowania, zmiana kursu".

– Boże! To coś co zobaczyli to Latający Holender. – przeraził się Andre. – Mówiłem, że przynosi nieszczęście.

W tej chwili do sterowni powrócił mag. Usłyszał ostatnie słowa.

 

– Brednie! Holender to jeden z nas. Wcielił się w komputer pokładowy. Niezbyt wygodne ciało. Ale żadnej świadomości w nim wcześniej nie było. Nikogo nie zabiliśmy. Teraz jest łącznikiem między światem waszym a naszym.

– A co zrobił z osadnikami z „Arki"? – spytał John.

– I z Holendra – dorzucił Andre.

– Przecież wy nie wysyłaliście nikogo w Zakazany Sektor. „Arka II" po spotkaniu z Holendrem poleciała zmienionym kursem. Osadnicy z obu statków zasiedlają kilka planet. Potem pusty statek został skierowany do pierwotnego celu podróży. Po prostu nie mieliśmy co z nim zrobić. Jak widać, doleciał we właściwym czasie.

– Miał wejść na orbitę?

– Pierwotnie tak.

– Tymczasem z analizy jego trajektorii wynika, że za dziesięć minut zderzy się z planetą.

– Tak. Wszystko zostało wyliczone. Na szczęście pozostało na nim sporo antymaterii. Powinno wystarczyć.

Dopiero po chwili John pojął, co mag miał na myśli.

– To… ty… Zdrajca! Skierowałeś go tam, tak? – kapitan złapał czarownika za poły płaszcza

– Tak zadecydowała Macierz – wysyczał Renig

– Kapitanie – wtrącił się Andre – jeśli natychmiast się nie oddalimy, zginiemy.

– Policzę się z tobą potem – pogroził czarownikowi John – a teraz cala naprzód, byle dalej od tego przeklętego miejsca.

„Arka II" uderzyła prosto w środek Równin, gdzie pod kilometrami skał leżała obudzona Macierz wroga. Wszystkie ekrany wypełniła oślepiająca biel. Po kilku minutach lekki wstrząs zasygnalizował przejście fali uderzeniowej – gorących gazów wymieszanych z okruchami skał. W miejscu planety rozciągała się pustka.

– Mieliśmy szczęście – pierwszy odezwał się Andre – kilka solidnych odłamów niemal nas nie zahaczyło.

– Spójrz na to – John wskazał na ciemną kropkę w rogu ekranu – to nie meteor.

– Znowu jakiś cholerny statek?

 

– Tu „Ockels" – z głośnika popłynął czysty, choć zmęczony głos Caroline. – Ten statek wysłał kilkukrotnie dwa automatyczne lądowniki. Wszyscy nasi żyją. Dodatkowo udało się uratować około tysiąca tubylców. Tylko tyle i aż tyle. A co w ogóle nim kieruje? Sztuczna inteligencja?

– Żyjesz! Wiedziałem! Chodź do nas, o wszystkim się dowiesz. – wykrzyknął John

– Co teraz? – spytał Reniga uradowany Andre.

– Jak to co? Wiecie za dużo, by wrócić na Ziemię. Polecicie na Zakazane Planety i pomożecie uratowanym osiedlić się w nowej ojczyźnie.

Koniec

Komentarze

Przyznaję się do braku zdecydowania, jak ocenić ten tekst. Założenie interesujące --- teoretycznie kiedyś, gdy (i jeśli kiedykolwiek) opanujemy technologie umożliwiające podróże stricte międzygwiezdne, spotkanie z jakąś tam cywilizacją będzie prawdopodobne. Kto wie, może i z taką podzieloną ideologicznie oraz etycznie. Konsekwencje? A kto je odgadnie... Lecz do bardziej przekonywającego przedstawienia przebiegu i następstw takiego kontaktu opowiadanie stanowczo nie wystarcza, gdyż zmusza do "ekspresowego" biegu wydarzeń, błyskawicznego podejmowania decyzji ważących na losach stron --- a to nie zadowala, niestety. Dlatego całość odbieram bardziej jako szkic potencjalnej powieści, niż jako opowiadanie wyczerpujące temat.
Dlaczego Macierz nie podjęła kontrakcji?
Przydałaby się rewizja tekstu i seria niewielkich korekt.

AdamKB ma rację całe przesłanie w tym utworze jakby w telegraficznym skrócie. Zainteresowało mnie od samego początku, tylko że cały czas trzeba " łapać wątek". Fakt temat dobry na powieść po rozwinięciu.

Ciekawe, przyjemnie sie to czytało acz momętami gubiłem się w tym kto jest nadawcą dialogu.

Jak dla mnie to tu jest kompletny chaos. Pierwsze opowiadanie pamiętam jak przez mgłę, więc było jeszcze trudniej skojarzyć o co chodzi. Ogólnie, to tekst przypominal mi film oglądany na podwójnej prędkości. Niby coś tam z fabuły wynika, ale nie bardzo wiadomo co, a i przyjemność z oglądania średnia.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Dzięki za komentarze.

Może racja, że powinienem był to bardziej rozwinąć...

AdamKB - Macierz wroga nie podjęła kontrakcji, bo została anihilowana wraz z planetą.

Nowa Fantastyka