- Opowiadanie: Landg - Poszukiwacze- odc.1

Poszukiwacze- odc.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poszukiwacze- odc.1

W imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego Amen. Powtarzając to od kilku minut zupełnie zagubiłem się we własnych myślach. Co ja tu robię? Z kim ja rozmawiam? No a przynajmniej z kim powinien rozmawiać. Tylko siedzę i przytakuję. Przytakuję i siedzę. No kurwa mać! Ile można?! Rozumiem, zgrzeszyłem, ale żeby aż taką bolesną karę Bóg na mnie zesłał? Czy jestem aż tak podły, zły i grzeszny? Nie sądzę, a jednak coś zrobiłem nie tak. Może tu nie o moje grzeszki idzie tylko oto co miało miejsce kilka godzin temu. Wszedłem do baru „Świątynia" jak każdego zwykłego dnia po pracy. Usiadłem przy ladzie i poprosiłem barmana o szklaneczkę dobrej, starej whisky. Oczywiście na jednej się nie skończyło. Musiała dojść druga, trzecia, a nawet czwarta. Tylko, że to było tak na początek. Potem przyszli kumple. To co, z kumplami się nie napiję? Piąta i szósta. Niech mnie piekło pochłonie. Skończyło się na tym, że oni poszli, a raczej wyczołgali się z tej meliny, a ja jako główny amant zostałem i zagadałem jakąś panienkę. Nie powiem, laska pierwsza klasa, ale niestety usta jej się nie zamykają. Co do jasnej kurwy ma znaczyć „kupiła sobie nowa apaszkę koloru jakiegoś tam". Co to jest apaszka i ten dziwny kolor, którego nazwy nie potrafię wypowiedzić ani zapamiętać przynajmniej. Pierwszy raz słyszałem taką nazwę, a żyję już dość długo aby poznać tajniki tego jebanego świata. I tak gada bez przerwy od ponad półtorej godziny. Nie wiem czy ona sobie zdaje sprawę z tego, że ja jej w ogóle nie słucham od dłuższego czasu. Nawet straciłem ochotę na małe co nieco. Teraz jedynie pragnę wyjść stąd i pójść do ukochanego domku. A tam czeka na mnie wiecznie głodny kot i wiecznie głodne rybki. Zawsze to pierwsze może zjeść to drugie. A jednak nie! Przypomniałem sobie, że za ostatnią wypłatę kupiłem wypasione akwarium z jakimiś pierdołami i głupią przykrywką. Zupełnie nie rozumiem co mnie podkusiło aby to zrobić. Jednak czy to teraz ważne? Nie wydaje mi się. Czuję jak moje ciśnienie skacze. Zaraz żyły mi eksplodują i wypłynie z nich czerwone gówno pełne grudek skrzepów o zapachu jakiejś taniej whisky przelanej do butelki po Jaśku Wędrowniczku. Cholerny barman. Kiedyś go dorwę i wleję mu w gardło ten syf co nam podaje.

Eh, tylko marudzić potrafię. Przede mną siedzi gorąca laska, której usta zamknął się wtedy kiedy będę chciał. Cholera! Na co mi to było?! Zaraz zacznę jej się żalić nad swoim życiem. Chociaż nie. Jeżeli cokolwiek jej powiem będę musiał ją zabić. Nie żebym lubił pozbawiać ludzi życia. Chociaż mam co do tego uprawnienia i doświadczenie.

Zmusiłem się, spojrzałem jej prosto w oczy. Przyłożyłem jej szarmancko palec do ust aby na chwilę się zamknęła. Cisza jest piękna, zwłaszcza dla tych, którzy ciszy rzadko kiedy doświadczają. Kamień z serca, ulga i tak dalej. Czas wyspowiadać się tej damulce bo dłużej z nią nie wytrzymam. Kilka głębszych wdechów. Nabieram i wypuszczam, nabieram i wypuszczam. Czuje jak wszystko wiruje, żołądek lada chwila odmówi mi posłuszeństwa, a wraz z nim nogi i co najgorsze świadomość. Jest to znak, trzeba się śpieszyć.

– Słuchaj, nie chcę być nie miły, ale muszę Ci coś powiedzieć.– Chwila przerwy. Zawsze mnie coś zastanawiało. Otóż obojętnie ile wypiję mówię normalnie. Sam nie wiem dlaczego, na trzeźwo czasami się jąkam. – Zapewne słyszałaś o Strażnikach. A jak nie to Ci wytłumaczę. Otóż jest to elitarny oddział na usługach Kościoła. Zadaniem jego jest pilnowanie wrót między nami a nimi. Między dobrymi a złymi. Pilnowanie i nic więcej. Jeżeli przejdzie coś niechcianego przez wspomniane wcześniej wrota należy to rozwalić, rozjebać lub rozpierdolić. Czasami można to łapać, ale zwykle kończy się to źle dla załogi.

Przerwałem teraz na dłużej. Należy odczekać aż owa dama przyswoi sobie te informacje. Są one ściśle tajne i w sumie nie wiem co się później z nią stanie. Zapewne jej wypiorą mózg albo zakopią w lesie. To już nie mój problem. Pan mi przebaczy, a jak nie to zdobędę to przebaczenie. Choćbym miał spalić Piekło, zdobędę je. Spojrzałem na nią, chyba była gotowa na dalszą część. Lekko potakiwała głową.

– I wyobraź sobie, że są jeszcze faceci, którzy przez te bramy muszą przechodzić. Twardziele i skurwiele jakich mało. Nigdzie takich nie znajdziesz. Nawet u Rosjan o takich trudno. Oni to dzielą się na dwa oddziały. Pierwsi z nich to Pogromcy. Łatwo się domyślić co robią kiedy zejdą już do rogatego. Drugi oddział nosi chwalebną nazwę Poszukiwacze. I właśnie masz do czynienia z dowódcą tej jednostki. Więc nie żal mi się, że Ty masz poważne problemy. Już tego słuchać nie mogę. Rzygam tym. Wiesz co to znaczy przedzierać się przez stada demonów? Wiesz co to znaczy rozwalać potępione dusze? Nie jest to ani przyjemne ani, krótko mówiąc fajne. Więc teraz żegnaj.

Kamień z serca. W końcu komuś to powiedziałem. Chociaż troszkę podkoloryzowałem. Zwłaszcza ostatnie zdanie. Jak rozwalanie demonów może być nieprzyjemne?! Przecież walnięcie granatnikiem w pysk takiego bydlaka jest niezłą zabawą.

Koniec końców damulka wstała i poszła do toalety. Byłem wolny. Trzeba ruszyć dupę i udać się do domku.

 

Sosnowiec nocą nie jest ciekawym miejscem. Zwłaszcza w naszych czasach i w tej części miasta. Niby nad nami czuwał Wszechmocny wraz z aniołami i takimi innymi duperelami, ale nie wszyscy przyjęli to do wiadomości. A więc ruszyłem całą szerokością chodnika. Ulice mijają dość szybko. Nawet nikt mnie nie zaczepia, to dobrze. Mam wyjątkowo paskudny nastrój.

 

Wróciłem do domku, nakarmiłem to plugawe i heretyckie stworzenie jakim jest kot. A i rybkom się coś dostało. Sypnąłem z losowo wybranej puszeczki. Niech znają łaskę pana. Po tym wszystkim poczułem swego rodzaju rewolucje w brzuszku. Kurwa, ja pierdolę! Czuję to. Zaczyna się. Zaraz stanie się to co jest nieuniknione. Za to wiadomo co trzeba zrobić. Biegiem do kibla. Na kolana i pochylić się nad tronem. Tak, puściłem pawia. I co z tego? To już rzygać po taniej szkockiej nie wolno? Od razu poczułem się lepiej. Szybki prysznic, ząbki i jakiś paskudny krem na ryj. Mam przesuszoną skórę. Nie to żeby mi to jakoś przeszkadzało, ale czasami wręcz mnie to wkurwia. Walczę z tym. Jak na razie jestem po przegranej stronie. Wkładam palec wskazujący do te dziwnej, białej mazi zamkniętej w małym, okrągłym i płaskim pudełeczku. Zawartość z palca przenoszę na gębę. Myślę sobie, że najpierw powinien się ogolić. Jednak nie mam na to siły i kontynuuję rozsmarowywanie. Cały wieczorny rytuał zakończony. Ukląkłem w pokoju przed krzyżem i zmówiłem modlitwę, przeżegnałem się i walnąłem się spać.

Następny dzień powitał mnie kacem. Cholerstwa nijak nie da się ominąć. Nie wiele myśląc, a raczej kierując się instynktem dzikiego zwierzęcia zapędzonego w róg zrobiłem to co musiałem. Zaatakowałem skurczybyka pazurami, zębami i wszystkim innym czym się dało. Łyknąłem jakieś tabletki i popiłem je wodą z kranu. Ciążka woda, pełna jakiegoś syfu z naszych szlachetnych oczyszczalni. Czasami mam wrażenie, że ludzie pracujący tam srają do rur. Potem to gówno idzie do nas, normalnych mieszkańców miast i wsi. Owszem, mam filtr do wody, jednak teraz stoi stanowczo za daleko. Sam się skazałem na picie tego syfu więc dłużej nie opłaca mi się marudzić. Za dwie godziny muszę być w Biurze. Wczoraj mówili nam, że jakaś robótka się szykuje. Niestety nic więcej ja i mój oddział się nie dowiedzieliśmy. Chociaż jak może być robota dla Poszukiwaczy? Portal chyba otworzą i nas tam wkopią.

Nienawidzę tego. Te przeklęte portale, bramy i wrota. Drzwi czy tam furtki. Tyle nazw dla tego gówna jest. Człowiek stara się zapamiętać chociaż polowe, ale mu nie wychodzi. Każdy w Biurze mówi na to inaczej. Niech smażą się w piekle. Mogę się założyć, że jest tam odpowiedni krąg dla takich właśnie osobistości. A jak nie to zapewne mają zagwarantowane miejsce obok Hitler i Stalina.

Śniadanie. Co by tu zjeść? Jajecznica, tosty, kanapki czy może naleśniki? Nie chce mi się kroić tego wszystkiego na kanapki więc one od razu odpadają. Zostały trzy pozycje. Kto wygra? Zaraz się przekonamy. Na naleśniki trzeba jeszcze przygotować ciasto, na tosty wyciągnąć toster, a na jajecznice wszystko mam na wierzchu. Tadam! i mamy pierwsze miejsce! A wiec jajecznica, tylko co do tego? Herbata czy kawa. Kawa smakuje jak rozpuszczone gówno, ale za to mnie pobudzi. Herbata jest dobra. Można ją słodzić i co więcej walnąć plasterek cytryny. Lubię cytrynę. Czy do kawy można dodać cytryne? Nie wydaje mi się. A wiec i ta sprawa została załatwiona.

Śniadanie zjedzone, herbata wypita i już po porannej toalecie. Czas iść do pracy. Mam na to niecałe 40 minut. Z buta idzie się powiedzmy 20 minut. To mi daje jeszcze 20 minut na zrobienie czegoś czego dawno nie robiłem. Posiedzę sobie bezczynnie w pracy. Wyszedłem z mojego domku. Małe to takie, ale kochane i tak dalej. Ulica Rodakowskiego wyglądała kiedyś zupełnie inaczej. Były tu bloki. Jeszcze za mojej służby w jednostce. To jest ciekawa historia. Często myślami wracam do niej. Wtedy otworzył się jeden z tak zwanych „dzikich portali". Nikt jeszcze nie wie jak one powstają, ale do opanowania takiego potrzebna jest masa ludzi. Wszystkie wolne jednostki wysłali na tę akcję. Pięć oddziałów z całego Zagłębia i Śląska. My, Pogromcy, trzy elitarne oddziały komandosów oraz trochę ciężkiego sprzętu. Kilka czołgów, działa, działka, pojazdy opancerzone. Sprowadzili wszystko to czym można rozwalić demona.

 

Ogromna dziura ziała w jednym z bloków. Obserwatorzy za pomocą przeróżnych urządzeń oszacowali jej średnicę na około 9m. Co chwila, pomimo ostrzału z działek, z jej środka wychodziło nowe plugastwo. Już od dobrych paru godzin była okrążona szczelnym kordonem żołnierzy, czołgów i innych wojskowych gadżetów. Działka sprzężone, miotacze płomieni, granatniki. Całą ta linia ustawiona była w odległości nie większej niż 300m. Dystans ten co jakiś czas ulegał zmianie. Systematycznie malał.. Całe przedpole dziury było usłane ludzkimi trupami. Diabelskie psy wsiąkały w ziemie…

Padał strzał za strzałem. Z każdą chwilą przybywały posiłki. Armia ściągała wszystko co się da z całego regionu. Kilka tysięcy żołnierzy, kilkanaście czołgów typu Inkwizytor oraz większa ilość karabinów maszynowych, armat i miotaczy płomieni broniły Rzeczpospolitą przed dziesiątkami tysięcy czartów. Godzina druga w nocy już wybiła, a mimo to cień nie przegonił światła znad Sosnowca. Ciągłe eksplozje, płonące budynki zastępowały słońce. Było oczywistym, że to nie przypadkowa banda próbuje się wydostać. Jeżeli ktoś sądził inaczej to jego przekonania miały się zaraz rozpłynąć w nicość. Dźwięk bitwy został zagłuszony przez niewyobrażalnie mroczny ryk. Z dziury coś chciało się wydostać…

 

Na wspomnienie tamtego pięknego dnia straciłem całą drogę do Biura. Teraz samo z siebie nasuwa się jedno ważne pytanie. Zawsze mnie ono dopada, kiedy w polu widzenia pojawia się ten iście szpetny budynek. Otóż czym jest owo tajemnicze Biuro? Ano jest to nic innego jak Kościół Św. Tomasza. To właśnie w tym miejscu urzęduje nasz szef, a i od czasu do czasu przywędruje szef wszystkich szefów. Świątynia ta swego wyglądu nie zmieniła od parunastu dobrych lat. Dwie wierze i coś tam jeszcze. Nie znam się zbytnio na architekturze. Nie potrafię nazwać poszczególnych miejsc w kościele. Wiem tylko tyle, że jest ołtarz, nawa, to coś za ołtarzem i czasami katakumby czy jakieś inne badziewia. Ha i tutaj zaczyna się tajemnicza strona Biura. Jego podziemia to niekończące się korytarze przedzielone śluzami, kapliczki, kwatery, biblioteka, łazienki, toalety i tak dalej. Wszystko to czego wymagano na miejscu. Jedzenie dostarczano z zewnątrz. Ale to nie wszystko co znajdowało się pod powierzchnią ziemi. Na samym dnie, mniej więcej na głębokości pięciuset metrów wybudowana była ogromna sala w kształcie sześcianu. Prowadził do niej jeden, strasznie długi korytarz naszpikowany posterunkami. Przy każdym siedziało po dziesięciu szerokich jak szafy facetów. Uzbrojeni po zęby mieli stawiać jakiś opór przeciwko temu co mogło się wyłonić. Co więcej przy każdym posterunku zamontowany był detonator. Po co on tam był tego nie muszę raczej wyjaśniać. Ale powróćmy do tej sali. Ogromny sześcian z dziesiątkami kolumn. Po przeciwnej strony od wejścia w ścianę wbity był wielki pierścień z wyrzeźbionymi różnymi symbolami. Były to głównie trzy szóstki, pentagramy i inne takie mroczne symbole. To zdradzało jego przeznaczenie. Największy na świecie portal do rogatego znajdował się w Polsce na Zagłębiu. Idealna kombinacja.

Bez względu na to czy dzień, czy też noc pilnował go stu osobowy oddział Strażników. Prawie najlepsi z najlepszych. Pod względem swego skurwysyństwa ustępowali tylko Pogromcom i Poszukiwaczom. Nienawidzę tego miejsca. Można poczuć, wręcz posmakować aury jaka tam panuje. W powietrzu czuć strach, nienawiść i zło. Nie wiele trzeba mówić co się dzieje z umysłami ludzi, którzy tkwią tam parę miesięcy. Dzień i noc głęboko pod ziemią tuż obok furtki do ogródka buntownika.

Wszedłem do Biura. Spotkałem kilku kolegów z oddziału, świeżych adeptów, kapłanów i biskupa. Wszyscy kolejno mi powiedzieli jakoby szef mnie wzywał. Nie lubię go drażnić więc lepiej będzie jak szybko do niego dotrę na zakrystie. Stanąłem przed drzwiami. Zapukać czy też nie? Trudna sprawa. Czasami nas za to karci, a czasami nie. To zależy od jego humoru, przyszłego zadania, ogółu i pogody. Idę na żywioł, nie zapukam. Jestem szalony, głupi i młody. Może dla nas sto dziesięć lat jest dużo, ale przy nim będzie to jak pojednycze ziarenko piasku na plaży. Wszedłem do środka. Siedzi za swoim dębowym biureczkiem. Nogi wyłożone na blacie, rude długie włosy w całości zasłaniały mu twarz. Opadały niemal do samej ziemi. Glany na nogach, bojówki starego typu, łańcuch przewieszony u boku, koszulka z logiem jakiegoś zespołu i długi płaszcz koloru czarnego. Na łbie ma osadzony śmieszny kowbojski kapelusz. Śmiem twierdzić, że w innych warunkach i pomijając pewien mały szkopuł wziąłbym go za najnormalniejszego wyrzutka społeczeństwa, który nie przyjął do serca nauk Pana. Tym czasem ten sukinsyn ma skrzydła! Naszym szefem jest nie kto inny jak sam Archanioł Michał. Sukinsyn jakich mało. Lata swej świetności ma już dawno za sobą. Nie jest to ten sam wojownik, który w czasach buntu pokonał Lucyfera. Daleko mu do tego. Rozleniwił się i w sumie nie musi nic robić poza wydawaniem rozkazów armiom szefa szefów.

Kaszlnąłem nie za głośno i nie za cicho. Tak w sam raz aby obudzić tego drania. Pierwsza próba okazałą się totalną porażką. Druga i trzecia też. Pozostałe, aż do dziesięciu nie różniły się zbytnio od pierwszej. Trzeba obmyślić jakiś sprytniejszy plan. Coś złego i mrocznego. Postanowiłem wykorzystać moją pozycję. Zrobię coś czego nie może zrobić nikt inny. Dosyć energicznie machnąłem ręką, poczułem nieznaczny opór i ból w prawej dłoni. Spojrzałem, a na jej wierzchu widniał czerwony punkcik. Miejsce które napotkało opór świecznika postawionego na blacie. Ale co to się stało! Nie było słychać stuknięcia metalu o kamienną posadzkę. Przechyliłem się i spojrzałem tam gdzie winien być świecznik na ziemi. On tym czasem unosił się kilka centymetrów ponad. Usłyszałem śmiech. Ten skubaniec jednak nie spał.

– Cześć. Przyszedłem najszybciej jak mogłem.

– No dzień dobry. W sumie to sprawa jest poważna i to nie do mnie przyszedłeś tylko do starego.

– Czego on ode mnie chce? Nie mógł przekazać tego przez Ciebie? – Wzrost irytacji, przyspieszone tętno. Czuję w kościach, że to nie bedzie miłe spotkanie.

– Jak widać nie mógł i już nie męcz mnie tymi zbędnymi pytaniami. Wiesz doskonale, że strasznie ich nie lubię. A ja strasznie nie lubię jak ktoś robi mi na złość. Nawet jeśli jest to ulubieniec starego.– W jego głosie usłyszałem coś typowo ludzkiego. Najzwyklejsze w świecie wkurwienie. Trudno jest rozzłościć Pana Zastępów, dowódce niebiańskiej armii. Coś się musiało wydarzyć.

– Dobra, już dobra. Nie gorączkuj się. Gdzie on jest?

– Tam gdzie zwykle. W Sali.

I na tym się nasza konwersacja zakończyła. Krótka wymiana zdań, zdobycie najpotrzebniejszych informacji. To wszystko czego potrzebowałem. Troszeczkę byłem zaniepokojony. Od tak On nas nie wzywał. Zwłaszcza do tego miejsca. Coś się święci i nawet nie chce wiedzieć co. Idąc do podziemi przemyślałem kilka z możliwych scenariuszy. Na pewno trzeba będzie zebrać oddział. Poszukiwacze i Pogromcy zawsze pracują razem. To daje nam dwa oddziały najlepszych z najlepszych. Otwarcie portalu zaangażuje kolejną grupę ludzi. Jakieś dodatkowe jednostki zostaną przydzielone do Strażników. Punkty strażnicze zostaną podwojone. To jest pewne. Zawsze jak wzywa nas stary występują kolejno po sobie te rzeczy. Tylko o co tym razem chodzi. Mamy ubić jakiegoś demona? Podenerwować rogatego czy też przeszukać piekło w poszukiwaniu kogoś na kim nam bardzo zależy. To ostatnie byłoby najgorszą z możliwości. Potępione dusze ukrywają się przed nami, ludźmi. Trudno je znaleźć, a jeszcze trudniej wyciągnąć na powierzchnie. Rozwalenie kilku demonów też do najłatwiejszych nie będzie. Pamiętam nasza potyczkę z Lucyferem. Twardy skurwiel. Znudził się nami i sobie poszedł. Od tak! Nic nie powiedział, nic nie zrobił. Obrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Waliliśmy do niego ze wszystkiego co mieliśmy. Granatniki, wyrzutnie rakiet i miotacze ognia. Na nic to było.

Mijając kolejne śluzy zdałem sobie sprawę, że tym razem jest tu o wiele więcej osób niż zazwyczaj. Zwykle krzątało się kilku księży, paru strażników, archiwiści i bibliotekarze. Tym czasem jest tu cała armia! Setki różnych mundurów, berety wszystkich znanych mi kolorów. Niektórych jednostek nigdy nie widziałem. Chyba sprowadzili je z zakątków naszego globu. Wszyscy oni siedzą pod ścianami z nogami albo zgiętymi albo wyprostowanymi. Spoglądają na mnie z niejakim szacunkiem w oczach. Wiedzą kim jestem, jak się nazywam. A jeśli nie, to wystarczył rzut oka na naszywkę. Przedstawia ona nóż wbity w serce. Symbol naszego parszywego oddziału. To budzi respekt u wszystkich, którzy orientują się mniej więcej o co w tej całej sprawie chodzi.

Dotarcie do ostatnich drzwi przed długim korytarzem zajęło mi jakieś pół godziny. To świadczyło o wielkości tego całego kompleksu. Od połowy drogi z nudów zacząłem liczyć ludzi w mundurach. Naliczyłem ich kilka tysięcy. Coś się szykuje albo co już się stało. Dotarłem do przejścia. Wrota był szczelnie zamknięte. Wymierzone w nie był cztery sprzężone działka i wyrzutnia granatów. Ogólnie jednego przejścia pilnowało ze stu ludzi. A ja muszę przez nie przejście. Szkoda, że przy sobie mam jedynie starego colta 1911. Oczywiście dawno temu został przerobiony na potrzeby naszej kompanii. Wygrawerowany krzyż przy lufie, poświęcone naboje i zwiększona siła ognia. Wystarczy aby powalić pierwszego lepszego demona, ale na nic więcej nie można liczyć. Elegancko schowany w pokrowiec przy prawej nodze. Ale to nie koniec mego arsenału. Przy lewej łydce mam zawsze schowaną pochwę z nożem. Dwadzieścia centymetrów stali potrafi wiele zdziałać w moich rękach. To chyba wszystko czym mógłbym powalczyć, pomijając oczywiście mój spryt, intelekt i wyjątkowo dużą siłę jak na przeciętnego śmiertelnika

Podszedłem do strażników. Podałem im odpowiednie hasło, pogadałem, zapytałem i pożegnałem. Tuż za mną drzwi znowu się zamknęły. Usłyszałem tylko huk i trzask. Teraz, aby je otworzyć musiałbym użyć broni nuklearnej albo innego gówna. Tak czy siak cokolwiek tam jest z pewnością się nie wydostanie. Zacząłem kolejny spacerek. Podróż tym tunelem zajmie mi mniej więcej piętnaście minut. Nie ma co się ociągać. Prawa, lewa, prawa, lewa. Pierwszy przyczółek, drugi i trzeci. Na całej długości naliczyłem ich dziesięć. Chyba sprawa jest o wiele poważniejsza niż myślałem z początku. Zwykle jest ich trzy albo w porywach cztery. Dwa razy więcej nienajlepiej wróży na przyszłość. Dotarłem do Sali, a tam co ujrzałem? Dwie skrzydlate postaci tego samego wzrostu. W tym, że od jednej emanował blask, światło, a druga to w jakiś chory sposób pochłania. Widać potęgę bijącą od nich. Czuć napięcie panujące w pomieszczeniu. Już się domyśliłem kto u nas gości. Dopiero po zrobieniu kilku kroków dostrzegłem, że po bokach, a dokładniej za kolumnami pochowani są inni skrzydlaci. Ci o niebieskich oczach oraz o czerwonych. Podszedłem tam gdzie nogi mnie same zaprowadziły. Na sam środek Sali, do tych dwóch potężnych postaci. Z bliska ich majestat wydaje mi się jeszcze większy. Strach mnie sparaliżował. Byli identyczni nie licząc oczu. Jeden ma krwiste, a drugi lazurowe.

Po kilku minutach stania w pełnym napięciu w końcu jeden z nich przemówił. Co dziwne nie był to mój przełożony, tylko ten drugi. Chociaż ręki nie dam sobie uciąć. Byli łudząco podobni.

– A więc to jest ten Twój nowy ulubieniec? I to on narobił mi tyle problemów?

– Tak, to on rozwalił Ci połowę Piekła i ubił sporo sług.

Czerwone ślepia wbijały swoje przenikliwe coś prosto we mnie. Co w nich ujrzę? Zwykłego człowieka to spojrzenie pozbawiłoby w najlepszym razie rozumu. Ja jednak wytrzymałem i co ważniejsze odwzajemniłem. Inaczej nie mógłbym walczyć z demonami w ich dziedzinach.

– Lucyferze, pozwól tu na chwilę.– Ten głos był straszny. Zwykłego człowieka, który nigdy wcześniej nie miał styczności z prawdziwym złem zabiłby na miejscu. Z pomiędzy kolumn wyłoniła się postać. Była wzrostu przeciętnego mężczyzny. Ogromne skrzydła i bladawa cera zdradzała jego imię. Jako jedyny z upadłych upodobnił się do ludzi. Przez całą długość jego ramion ciągnęły się tatuaże imion. Imiona znaczniejszych potępionych, jego własne w różnych językach. Spojrzał na mnie. Poznałem go. To ten skurczybyk co wybił mi połowę oddziału ładnych pare lat temu. Stanął na baczność tuż obok swego pana. Wyglądał jak jego marna karykatura. Dzięki temu mogłem się mu przyjrzeć. I widzę wojownika w długim płaszczu bez rękawów z mieczem oburęcznym na plecach. Spod niego wystaje kolba jakiejś broni. Ale co to jest nie wiem. Zapewne jakaś iście piekielna konstrukcja. Nie chciałbym mieć z nią do czynienia. Rogaty się odezwał.

– Czy to ta karykatura stoi za śmiercią jednego z Twoich braci? – Lucyfer przyjrzał mi się uważnie. Wwiercił się we mnie swymi ślepiami, przejrzał moją duszę, wtargnął do mego umysłu. Jednak nie było to bolesne. Widać moc Pana nad nim panuje. Po chwili namysłu przytaknął mu głową.

– Tak panie, to ta gnida stoi za śmiercią Samaela. A raczej za jego wyłączeniem z boju.

Zapadła cisza. A jednak czuję wokół siebie swobodny przepływ informacji. Wiem o czym rozmawiają, ale nie mogę tego zrozumieć. Nawet się nie staram, to zbyt bolesne. Przecież nie może chodzić tylko o to. Przecież nie może być to wydaniem mnie w ręce naszego arcywroga. Czysta fikcja. Mimo, że usta ich nie drgają rozmawiają ze sobą. Telepatia. Ile bym dał aby posiąść ten dar…Chociaż kto wie, może kiedyś otrzymam to jako nagrodę za wierną służbę. Nie jestem pazerny ale setki razy narażałem siebie i dziesiątki innych aby załatwić interesy starego.

Coś mnie zaniepokoiło. Powróciłem do słów które jako ostatnie tutaj padły. „A raczej za jego wyłączeniem z boju". Widziałem jego truchło. Widziałem jak wił się z bólu. Samael, wróg ludzi. Ten który nie chciał nam się pokłonić. Jak to możliwe, że żyje? Kilka minut go bombardowaliśmy grantami, rakietami. Na koniec zalaliśmy jego ciało wodą święconą i widziałem jak jego truchło zajęły święte płomienie. To był jego definitywny koniec. Cztery lata tropienia aż w końcu sam do nas przyszedł. Jak to możliwe, że leży gdzieś tam i leczy rany. Zapewne odlicza dni do zemsty. Poczułem ukłucie strachu, lodowaty sztylet powoli wbijał się w klatkę piersiową aby zaraz ugodzić serce. Zemsta demona może być straszna. Ta zapewne taką będzie. Zniszczy wszystko aby mnie dopaść.

Pan się na mnie spojrzał. Poczułem jak od razu zalał mnie spokój. Wpuścił do mojego umysłu kojące myśli. Następnie spojrzał na rogatka. Szybka wymiana myśli, której zwieńczeniem było pokiwanie głową.

Bóg emanuje potęgą, jaką trudno było dostrzec u rogatego. Mimo to zdaje mu się być równy. Bliźniacy. Jeden dobry drugi zły. Muszę się udać do biblioteki, tam się dowiem tego czego chce. Moje rozmyślania zostały przerwane przez zdanie, którego nigdy dotąd nie wypowiedziano i którego bym się nie spodziewał.

– Przechodzisz pod dowództwo Lucyfera, synu. Czy ci się to podoba czy nie. Więcej się dowiesz jutro. Bądź tu o tej samej porze. A i zbierz oddział. Wszystkich możliwych, wliczając w to starszych. Każdy kto zna się na tej robocie będzie potrzebny.

Demon tylko pokazał swoje naostrzone ząbki. Trwało to tylko krótką chwilę. Zza kolumn wychynęli kolejno Asmodeusz, Astaroth, Belzebub i inni znaczniejsi spośród upadłych. Towarzyszy im oddział złożony z najlepszych wojowników piekieł. Razem trzysta demonów i sam Szatan. Z przeciwnej strony wyszli Gabriel i Michał oraz setki innych aniołów. W kilka chwil cała sala zapełniła się stołami do których zasiedli. Nie wiedziałem co się święci, nawet do głowy mi nie przyszło to co mogło się wydarzyć. A to co się fatycznie wydarzy było poza granicami umysłu zwykłej, śmiertelnej istoty.

Koniec

Komentarze

Pierwszy!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Witam,

Przeczytałem tylko pierwszy akapit, ale jak będę miał więcej czasu to dokończę. 

Jak na razie znalazłem:

Czy jestem aż tak podły i zły i grzeszny? 
Zjadłeś przecinek. 

A jednak nie !
Spacja za dużo.

Wszedłem do baru „Świątynia" jak każdego zwykłe dnia po pracy
Sam znajdź błąd.

Co to jest kurwa apaszka i co to jest za kolor.
Powtórzone jest i brak znaku zapytania.
 
P.S
Drugi! 

A ogólne wrażenie?

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Nienajlepsze, niestety.
Pan się na mnie spojrzał. Poczułem jak od razu zalał mnie spokój.
Każdy [,+] kto zna się na tej robocie [,+] będzie potrzebny.
Dwie wierze i coś tam jeszcze.

Raczej trudno o dobre.
Dlaczego pytasz?

Wymiękłam przy kremie.
"Mam przesuszoną skórę. Nie to żeby mi to jakoś przeszkadzało, ale czasami wręcz mnie to wkurwia." ...No to przeszkadza mu czy nie...?

Nie udało mi się zainteresować losami cięgiem użalającego się nad sobą bohatera, który tak cholernie szczegółowo opisuje każdy kroczek swego smętnego żywota. Nie i już.

W każdym razie polecam dać komuś niegupiemu teksty do przeczytania przed publikacją, bo wkradło się sporo literówek (tylko w samym fragmencie, który zmęczyłam, przypuszczam więc, że dalej też).

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Z ciekawości.
Przecztałem całość i kilka fragmentów było nawet fajne, a tak to mindstreamowa sieczka, klon klon Daimona Mortimera Rambo.

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Matko boska, to jakaś moda na bohaterów, których ma się ochotę zdzielić w pysk? Przeczytałam, ale nie wiem, o co chodzi, prawdopodobnie przez to smędzenie kilka razy w trakcie czytania zasnęłam...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka