- Opowiadanie: zielony600 - OKTIA

OKTIA

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

OKTIA

Będąc fanem Świata Dysku i świata muzyki postanowiłem kiedyś wypłodzić coś własnego. Zacząłem wklepywać w Wordzie coś co nazwałem OKTIA, czyli planeta, która nie jest okrągła tak do końca ale ma 8 płaszczyzn. Fragmencik, niezbyt może fantastyczny ale muzyczny zamieszczam tutaj jako coś czego jeszcze nigdy nie robiłem w tym miejscu, taki mini debiucik hehe. Jeśli się spodoba ludziom to może pokuszę się o wklejanie kolejno rozdziałami tak jak zacząłem pisać…

 

 

PROMOCJA

 

Resztę dnia spędzili przygotowując się do jutrzejszego koncertu, który został zorganizowany specjalnie ze względu na Wolfina, a zarazem postanowili, że rozpoczną tym koncertem trasę promocyjną płyty przed jej wydaniem oficjalnym. W wytwórni płyt poprosili o wytłoczenie kilkuset egzemplarzy w terminie wcześniejszym, by móc je sprzedawać na trasie koncertowej.

Następnego dnia Tesla pierwszy raz w życiu była świadkiem przygotowań do koncertu. W zasadzie nie było to nic szczególnego. Monkin poszedł do swojego domu po samochód i podjechał pod dom Duckina. Załadowali do niego wszystko, co tylko potrzebowali i poszli z powrotem do domu Duckina. Usiedli na kanapach, sofach i fotelach i zaczęli się zastanawiać nad utworami, które zagrają. Koncert ten był oczywiście szczególny ze względu na to, że pierwszy raz mieli zagrać w rozszerzonym składzie.

Jednak w czasie wybierania kawałków większość została wybrana przez Wolfina. Nikt o to pretensji nie miał, bo każdy rozumiał, że ten koncert jest z myślą o tym właśnie człowieku, który na scenie chce wyrzucić swój wewnętrzny ból.

Nowa płyta okazała się zabójczym materiałem. Była szczególnie ciężka i przytłaczająca. Dużo tego stanu wyszło z głowy Wolfina, Duckin ułożył w sumie tylko cztery utwory, resztę, jeśli chodzi o gitary, ułożył Wolfin sam, lub wspólnie z wokalistą.

Wszystko jednak zapowiadało, że ten koncert nie będzie taki jak inne koncerty. Było wiadomo, że coś się święci, bo Duckin zachowywał się dość dziwnie. Nie wiadomo było Tesli, co w tym dziwnego, ale wyczuwała to. Zresztą cały zespół zachowywał się dość dziwnie. Z początku uważała, że to normalny stan i nie ma co tragizować, bo pewnie zawsze tak jest u nich przed koncertami. Jednak z błędu wyprowadził ją Elephin podczas wieczornej rozmowy, gdy już wszyscy chodzili senni i powoli zbierali się do spania.

-Coś się święci– powiedział niby w powietrze Elephin zaciągając się dymem ze skręta marihuany.

-Koncert?– zapytała z humorem Tesla.

-Nie, wiesz, że nie o to mi chodzi.

-Wiem– odparła już poważnie Tesla– Ale nie rozumiem co się dzieje i dlaczego tak dziwnie się wszyscy zachowują. Z początku myślałam, że to efekt koncertu i zawsze tak tutaj jest, ale widzę, że nie tylko ja mam takie wrażenie, że jest inaczej.

-Bo jest– odparł trochę chmurnie Elephin– Jestem zaskoczony dzisiejszym wyborem kawałków.

-Dlaczego? Co w tym dziwnego?

-Dziwne było prawie wszystko. Dzisiaj siedzieli i wybierali kawałki mając płyty w rękach i czasami nawet odsłuchując niektóre, co zresztą widziałaś i słyszałaś. Nigdy tego nie robili. Przesłuchali nawet materiał, który przedwczoraj skończyliśmy. Tego nigdy nie było. My tego nie potrzebujemy, bo mamy za dobrą pamięć. Coś musi być nie tak. Na dodatek te kawałki, które wybrali…

Nastała dziwna cisza, którą Tesla bała się przerwać.

-Dalej!- ponaglił nagle Elephin.

-Co?– zdziwiła się Tesla.

-Pytaj!

-O co?

-Już ty wiesz, o co. Gnębi cię pytanie i nie wiesz jak mi je zadać. Więc wal prosto z mostu.

-To ty powiedz resztę zdania– uśmiechnęła się Tesla– Sam urwałeś i chcesz, by z ciebie to wycisnąć. Wal prosto z mostu, o co chodzi z tymi kawałkami.

-Bo widzisz– Elephin zaczął dalej ciągnąć wątek z utworami na koncert, jednocześnie nabijając fajkę kolejną porcją marihuany– Nie dali sobie ani chwili wytchnienia. Zaczynają od „Demonic Intro” z najnowszej płyty, które Camelin tak wytłuścił swoimi partiami, że nie potrzeba gitar, by ludzi zmiażdżyć. Po tym od razu idzie „Chain Reaction” i „People from Nowhere”, który jest prawie kultowy i nie ma właściwie koncertu, na którym byśmy tego nie grali, więc tu nie ma jeszcze nic dziwnego. Jednak po tym prawie wszystko z nowej płyty: „Wolfchild”– cholernie ciężki i długi, powiedziałbym, że nawet trochę niebezpieczny. Następny jest „Mountain Killer”, który jest chyba najszybszym utworem w całej karierze zespołu. Nie– urwał Elephin przypalając fajkę– Nie chce mi się opisywać wszystkich utworów i moich odczuć. Powiem ci krótko. Duckin, Wolfin i Camelin chcą odwinąć jakiś numer na koncercie, a ja wolę na razie nie wiedzieć, co to jest za niespodzianka.

-Zawsze mogą po prostu chcieć wymyślić coś nowego, by urozmaicić promocję. Jeśli zawsze były to tylko koncerty, to może teraz chcą, by były to szczególne koncerty?

-Tak, może masz rację, ale i tak nie wiem, czego się spodziewać. Bo oni muszą gadać w tej cholernej mowie zwierząt i nie da rady się ich rozgryźć, o co im chodzi. Nawet Monkin, który dużo przebywa z Camelinem, nie umie go przegryźć do szpiku, by wiedzieć, co siedzi facetowi we łbie. Może to głupie, ale boję się, by nie było problemów na koncercie.

-Dlaczego by miały być?

-Bo tej płyty jeszcze nie ma w sprzedaży i jest problem, bo na nasze koncerty przychodzi dużo krasnoludów. Te magiczne debile zawsze wchodzą na imprezę podchmielone, a gdy coś im nie pasuje, to wszczynają burdy, które niejednokrotnie kończą się lataniem ławek, krzeseł, stołów i różnych innych rzeczy, które nie są dostatecznie mocno przytwierdzone do podłoża. Jeśli na koncerty przyjdzie więcej ludzi chętnych do zakupu płyty niż my będziemy mieli egzemplarzy, a tymi chętnymi będą krasnoludy, to będzie bijatyka na dwieście procent. Nie wydaje mi się, by wybranie osiemdziesięciu procent materiału z nowej płyty na pierwszy koncert promocyjny było dobrym posunięciem. Na szczęście pierwszy koncert gramy w Genesii, bo tutaj nas znają i nie powinno być problemów. Gorzej, gdy na ten koncert zjadą się ludzie i inne gady z Bartholdu, Marholdu i Brutholdu. Tamci są agresywni i lubią się awanturować o wiele rzeczy, nawet o to, że kasjer krzywo udrze im bilet. Co prawda tego koncertu nie reklamowaliśmy specjalnie, ale na naszym osiedlu mieszka elf Pustolas Białowłosy. Ten koleś hoduje gołębie pocztowe i jak tylko coś się dzieje, to rozsyła informacje swoim krewniakom na całej planecie. Dzięki niemu mamy promocję gratis. Jeśli powysyłał gołębie, gdy zaczęliśmy nagrywać, to na bank mamy tu całą masę idiotów, którzy będą chcieli nas usłyszeć, na miejscu kupić i wrócić do domu z czymś w rękach.

-Może martwisz się niepotrzebnie?

-Potrzebnie– odparł rzeczowo Elephin ubijając po raz kolejny marihuanę w fajce– Już raz mieliśmy przez nich promocję. Oczywiście najwięcej problemów było z powodu Bartholdczyków i Brutholdczyków. Oni zawsze tłuką się między sobą, a jak któryś rzuci hasło, że coś jest nie tak, to momentalnie łączą siły i idą na całego, tratując wszystko, co stanie im na drodze. Przesrane z nimi. A promocja musi się odbyć, bo bez niej ludzie nie wiedzą, że ich szanujemy i że gramy dla nich, a bez tego nie kupią naszych płyt. Oj, Tesla, mówię ci, promocja to popieprzona sprawa! A być musi, bo bez tego zespół nie ma pieniędzy.

 

 

KONCERTY

 

Tesla rozmawiała z Elephinem jeszcze bardzo długo. No, może nie tak długo, jakby się wydawało. Elephin, tak samo jak reszta zespołu, palił dużo marihuany, którą sami hodowali na tyłach swoich domów w ogrodach, by nie musieli płacić za nią. Dzięki ich staraniom i nawożeniu rośliny te dawały o wiele silniejsze w działaniu efekty, które oczywiście nie działały na żadnego z nich. Jednak na Teslę działało to piorunująco, choć nie zapaliła tutaj ani jednego skręta, nie zaciągnęła się ani jeden raz, choć jej proponowali często, to zaczynało ją mroczyć. W czasie tej nocnej rozmowy z Elephinem zaczęła mieć jakieś dziwne rzeczy przed oczami, a za plecami ciągle czuła goniące ją probówki i strzykawki laboratoryjne. W związku z tym Elephin szybko pobiegł do Bearina, by zabrał swoją dziewczynę do lóżka, a sam siedział jeszcze długo w kuchni i planował przebieg oficjalnej trasy koncertowej.

Zbliżała się faza ranna jasna. Na niebie robiło się powoli szaro, a Elephin dalej siedział przy stole kuchennym Duckina i rozpisywał trasę. Gdy zaczęło się robić coraz jaśniej, w kuchni pojawił się nagle Assin i Owlin. Usiedli przy stole i zaczęli do trasy dorzucać własne propozycje Elephinowi. Zaczęło się robić coraz głośniej, bo przepychanki wśród tej bandy wesołków zawsze były na porządku dziennym.

W końcu Elephin nie wytrzymał.

-Odpierdolcie się! To moja robota!

-A my dlaczego nie mamy ci pomóc?– zapytał z głupim wyrazem twarzy Assin.

-Bo macie swoje zajęcia, jeśli się nie mylę! A ty czego się tak gapisz na mnie? Słonia nie widziałeś?

-Jakem sowa, tak nie widziałem– odparł Owlin szczerząc zęby w bezczelnym uśmiechu.

-Choć Owlin– wyhamował Assin– zacznijmy wreszcie naszą robotę.

Te hałasy powoli zaczęły budzić resztę członków zespołu, przez co w kuchni zaczęło się robić strasznie tłoczno.

Sprawę rozwiązał Duckin, który około dziewiątej rano wszedł do kuchni, aby zjeść śniadanie. Gdy zobaczył Owlina, Monkina i Assina razem z Camelinem oblegających i gryzmolących coś Elephinowi w jego notesie, nie wytrzymał hałasu i krzyknął:

-Co za parszywe zoo! Zjeżdżać do własnych domów i przygotować się do koncertu!

-Ale jeszcze nie skończyłem kurczaka– zaprotestował Monkin.

-To wypierdalaj z tym kurczakiem!- rozwścieczył się Duckin.

-Wolałem, jak nie gadał– burknął Monkin wychodząc z kuchni i mijając się w drzwiach z Teslą dodał tylko– Smacznego reszcie.

-A ty gdzie, do jasnej cholery?– nie wytrzymał kolejny raz Duckin.

-Przecież powiedziałeś, że mam sobie iść!

-Nie zabroniłem ci jeść, tylko powiedziałem, że nie masz tym pieprzonym skrzydełkiem wymachiwać nad notesem!

-Ty sam nie wiesz, czego chcesz– odparł Monkin i poszedł do salonu, by tam usiąść na kanapie i dokończyć kurczaka.

Reszta przedpołudnia wszystkim minęła na różnych wrzaskach, nawoływaniach, drobnych awanturach i sprzeczkach, głupich dowcipach i całej masie różnych niezwiązanych z koncertem sprawach.

Parę minut po południu Wolfin i Duckin zginęli gdzieś.

-Już sam nie wiem, czy wolę jak gada, czy jak go nie można znaleźć przed koncertem– burczał do siebie Monkin jeżdżąc po mieście samochodem i szukając śladów obu gitarzystów. Właściwie to nigdy nikogo się nie szukało, ale nie było dotychczas sytuacji, by znikali bez powiedzenia o tym, gdzie będą.

Nagle rozdzwonił się telefon komórkowy Monkina.

-Czego?– prawie krzyknął do słuchawki wkładając sobie telefon między ramię i ucho jednocześnie kierując samochodem.

-Monkin– odezwał się po drugiej stronie Wolfin– Dlaczego jeszcze Assin nie przyjechał na halę?

-Bo was szuka, do jasnej cholery!- ryknął do słuchawki perkusista– Gdzie wy, idioci, jesteście?

-Jak to gdzie?– zdziwił się Wolfin– Od pół godziny siedzimy na scenie w „ARMAGEDONIE”.

-O żesz kurwa!- burknął do siebie Monkin– Za pół godziny tam będziemy.

Monkin zatrzymał samochód i zadzwonił do Elephina, by przestali szukać gitarzystów i pojechali na halę koncertową. Wszyscy byli zaszokowani tym zjawiskiem, a nikt nie wiedział, dlaczego oni tam poszli.

Elephin wchodząc do budynku nie omieszkał swoim impetem poroztrącać ośmiu ochroniarzy, którzy stali przy drzwiach i pilnowali wszystkiego zawczasu. Oni próbowali coś powiedzieć, ale przechodzący obok nich Bearin zrobił to samo i ochrona budynku leżała na ziemi. Bearin podrapał się kłopotliwie w głowę i nacisnął na przycisk zwołujący posiłki, który znajdował się w budce ochroniarskiej przytulonej jedną ścianą do hali.

Po około trzech, czterech minutach pod „ARMAGEDON” podjechała furgonetka antyterrorystyczna i wybiegło z niej dziesięciu uzbrojonych w karabiny ochroniarzy.

Zespół w tym czasie wnosił sprzęt, ale Bearin tak się przemieszczał, aby być na miejscu, gdy furgon nadjedzie.

-Co się dzieje?– zapytał jeden z przybyłych ochroniarzy.

-Nie ma ochrony budynku– odparł Bearin stojący za jego plecami.

-Jak to nie ma?– oburzył się przyjezdny– Przecież stoi tu ośmiu potężnych ludzi! Poza tym ktoś musiał wezwać nas alarmem.

-Tych „ośmiu potężnych ludzi”– zacytował złośliwym tonem Bearin– przewróciło się, gdy dostali od nas kilka szturchańców, a wezwanie dostaliście ode mnie.

-Będziemy musieli pana obciążyć kosztami nieuzasadnionego wezwania– westchnął przybyły dowódca.

-Ty się zastanów, co mówisz, kmiotku– warknął Basista, który zaczynał się już w środku gotować– Przed chwilą zasygnalizowałem ci problem, jakim są twoi niewyszkoleni i słabi ludzie. Za około trzy, może cztery godziny, może się tu pojawić jakieś pięć, możliwe nawet sześć tysięcy żywych istot, z czego ludzie to będzie góra sześćdziesiąt procent ogółu. Chyba cała Genesia wie, że podczas naszych koncertów musi być trzykrotna siła ochrony, a ty wystawiasz mi tu ośmiu patałachów? Ta hala, pod którą stoimy, była trzy miesiące temu remontowana, a ty chcesz pozwolić na demolkę w takim miejscu? Dla twojego własnego dobra wzywam cię, byś na czas zdążył zabezpieczyć swój tyłek przed stratami i socjalnym, a ty mi tu grozisz?– grzmiał donośnie Bearin– Ty debilu! Impertynencie! Gamoniu! Przy każdym naszym koncercie muszę ci uzmysławiać, czym jest ochrona? Jeśli ty jesteś taki głupi i masz stopień dowódcy, to ciekaw jestem, jaki stopień inteligencji ma twój szef?

-To ja zawołam jeszcze pięćdziesięciu ludzi– burknął dowódca drapiąc się kłopotliwie w głowę.

-To mi się podoba– powiedział Bearin szczerząc zęby w diabolicznym uśmiechu i klepiąc dowódcę po ramieniu.

W czasie, gdy Bearin domagał się lepszej ochrony, Elephin wszczął poważną dyskusję z gitarzystami.

-Dlaczego poszliście sobie tak nagle w świat i nikomu niczego nie powiedzieliście?

-To chyba było logiczne, że tu będziemy, no nie?– burknął Wolfin

-Nie!- zaprzeczył gwałtownie Elephin– To nie jest takie logiczne! Wychodzicie sobie tak po prostu i nie mówicie nawet, dokąd!

-Eli– wtrącił Duckin– Myślałem, że jesteś mądrzejszy.

-Zamknij się!- wrzasnął Elephin– Zamknij się, albo znów cię nafaszerujemy kalcyfosfatyną! O wiele lepiej jest jak nic nie mówisz!

-Ale pan drażliwy– zadrwił sobie Wolfin– To może wyjaśnij mi, dlaczego my wzięliśmy co nieco pod uwagę, a ty i cała reszta nie? Dlaczego my pamiętaliśmy, że hala była remontowana, a ty i Assin płaszczyliście tyłki w domach, choć od rana powinniśmy tu siedzieć?

Nastało niezręczne milczenie, które gitarzyści umilali sobie mową zwierząt, przez co oni nie dostrzegli zakłopotania Elephina, a on nie zauważył, że tamci wciąż rozmawiają.

-Dużo się zmieniło?– zapytał w końcu Elephin.

-W cholerę– odparł Wolfin zapalając papierosa i chowając zapalniczkę do kieszeni w skórzanej kurtce– Lepsze krzesła, cała masa jakiś szmat na ścianach, scena wymieniona, może udało ci się zauważyć, że jest większa?

-Nie bądź złośliwy, co?– burknął Elephin.

-A dlaczego nie?– Wolfin wypuścił dym z płuc– Nigdy z Duckinem nic nie mówiliśmy. Teraz jak zaczęliśmy się odzywać więcej i wyrażać swoje zdanie, to jego chcesz faszerować fosfatem, a mi byś chciał zapewne łeb upierdolić– wstał i rzucił papierosa na scenę– Zajmij się może funkcją menadżera, ale też zwracaj uwagę na to, że inni też mają swoje zdanie, które mają prawo wypowiedzieć, a nie ciągle tłumić w sobie.

-Może mi jeszcze ręce połam za to, co?– warknął Elephin– Skąd mieliśmy wiedzieć, że fosfatyna blokuje Duckinowi kanały mowy?

-Już ci powiedziałem to na lotnisku, potrzeba ci czegoś więcej? Może miałem ci to podać wcześniej na piśmie, bo do ciebie nie umie nic dotrzeć w normalnym języku, co?

Elephin odwrócił się i poszedł w kierunku zejścia ze sceny. Szedł szybko i zdecydowanie. Nikt nie wiedział, co siedzi teraz w jego głowie. Wolfin zauważył, że Staruszek każdego zahaczonego członka zespołu zabiera ze sobą i powoli w ten sposób zbiera wszystkich wokół siebie. Po kilku minutach podszedł z nimi do gitarzystów.

Wszyscy mieli strasznie przygnębione miny.

-Duck, Wolf– zaczął Elephin trzymając w rękach mocno pognieciony rulon papieru, który nerwowo zwijał i rozwijał– Zebrałem wszystkich, by powiedzieć coś publicznie, ale tylko w naszym gronie. Głupio mi za to, że was nie słucham i nie biorę waszego zdania pod uwagę. Masz rację, Wolfin. Mogłem się ciebie spytać, dlaczego Duckin nic do nas nie mówi. Przez tę głupotę Duckinowi mogliśmy trwale uszkodzić układ nerwowy, co dopiero Tesla nam uświadomiła, gdy opowiedziała, w jaki sposób to paskudztwo działa na człowieka. Dzisiaj zapomniałem, że mieliśmy być tu szybciej, zapomniałem, że ta hala była remontowana i niepotrzebnie przed chwilą wyjechałem na was o to, że pamiętaliście to, a ja nie. Chcę was przeprosić.

Nastała niepokojąca chwila ciszy. Wolfin i Duckin poruszali dziwnie wargami i wszyscy domyślali się, ze ci dwaj wciąż gadają w mowie zwierząt i kolejny raz przy ludziach omawiają coś między sobą.

-Już?– wtrącił Elephin– Naradziliście się ze sobą?

-To nie chodzi o naradzanie się, Eli– westchnął Wolfin– Rozmawialiśmy o czymś zupełnie innym.

-A ten temat?

-Zamknięty– odparł z uśmiechem Duckin– Ale ciebie– wskazał na Bearina– jeszcze kiedyś dorwę i odpłacę się za każdą dawkę fosfatyny. To kurestwo mnie powoli zabija.

Po tym zdaniu wszyscy zaczęli się ściskać i osobiście przepraszać za te wszystkie niedociągnięcia, jakie pojawiły się ostatnio.

-Dobra– wtrącił Elephin– A o czym rozmawialiście?

-O ochronie– powiedział Duckin– materiał mamy morderczy i jak ludzi poniesie, to te kilka osób, co stało przed wejściem, na nic się nie zda.

-Bearin postarał się o więcej osób, nie martw się– zapewnił Elephin.

Do koncertu zostało niewiele czasu, tylko sześć godzin, więc Assin wygonił wszystkich do pracy, bo chciał jak najlepiej przygotować swoją część.

Tesla się strasznie nudziła, więc postanowiła odświeżyć swoje stare hobby i zaczęła w czasie tych przygotowań robić zdjęcia zarówno zespołowi w całości w czasie ich pracy, jak i każdemu z osobna. Fotografowała Duckina i Wolfina strojących gitary, Assina kręcącego gałkami przy mikserze, Bearina i Monkina ustawiających rusztowania i rampy, Monkina wchodzącego po rusztowaniach i zawieszającego osprzęt, który miał podawany na sznurach przez Owlina i Elephina. Zrobiła zdjęcia Camelinowi i Monkinowi, gdy rozstawiali bębny, wszyscy członkowie zespołu zostali uwiecznieni w trakcie ustawiania nagłośnienia i odsłuchów.

W ciągu czterech godzin cała scena została przygotowana do koncertu CHEMICAL CHILDREN i zespół mógł iść chwilę odpocząć, by po kwadransie dla rąk i mięśni mogli wejść na scenę i zagrać na próbę dwa, może cztery utwory, dzięki którym Assin będzie mógł wszystko w miarę poprawnie wyregulować. Po tym zostanie około godziny albo dwóch czasu, który akustyk spędzi na strojeniu instrumentów, Duckin będzie przesuwać na boki kable leżące na podłodze w niewłaściwych miejscach, a także będzie po niej chodzić i niemalże wydeptywać ścieżki, po których będzie się poruszać przez większość koncertu. Zapewne też zjawi się na scenie razem z gitarą i zacznie na sucho grać i skakać z miejsca na miejsce. Monkin i Camelin będą siedzieć za kulisami i zajmą się rozgrzewaniem mięśni, by wytrzymać mordercze tempo, jakie zapewne narzucą sobie w czasie koncertu. Wolfin usiądzie w kącie hali i zwinie się w kłębek, by w takiej pozycji spędzić ponad pół godziny i zbierać energię, rozpamiętywać przeszłość, myśleć o nowych utworach i czasami przysypiać na dwie, może trzy minuty. Bearin usiądzie z Teslą w kąciku za kulisami i będzie coś jej szeptać do ucha. Owlin ciągle będzie sprawdzać układy świetlne, które układał przez całą sesję nagraniową, a Elephin pójdzie kolejny raz pogadać z właścicielem „ARMAGEDONU”, pokrzyczy na szefa ochrony, a na kwadrans przed końcem tego wolnego czasu wejdzie na scenę i pogra na harmonijce ustnej, przez co wyegzekwuje sobie kwadrans dla siebie na koncercie, choć właściwie wcale tego nie chce, ale reszta po półtoragodzinnej paradzie hałasu i mordowni będzie potrzebowała wytchnienia.

A gdy minie ta planowa godzina lenistwa, zespół pójdzie za kulisy i będzie tam przebywać w całości. Wszyscy będą łazikować między WC a krzesłami, kanapą, automatem wydającym zimne napoje i obrzeżem sceny, gdzie, będąc w pobliżu barierek wydzielających fosę, będą narażeni na niesamowite wrzaski zachwyconych fanów, którzy nie tracą żadnej okazji, by móc pogadać z zespołem.

I tak się zawsze przedstawia rozkład czasu przed koncertem CHEMICAL CHILDREN. A to, że ten koncert zaczynający trasę promocyjną był wyjątkowy i zdarzyło się na nim coś dziwnego, to już inna historia…

 

Zielony

Koniec

Komentarze

Daj coś więcej, autorze. Ale dosmacz fantastycznością. :-)
Pozdrawiam. 

Ok, jak jest zapotrzebowanie, to dodam:)

Widać, że stare. :P

Nowa Fantastyka