- Opowiadanie: Gerowicz - Rachunek krzywd Cz. 2

Rachunek krzywd Cz. 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Rachunek krzywd Cz. 2

Staszek Wicher

RACHUNEK KRZYWD

Cz. 2 

 

Hala, Środa 14 grudnia

Godzina trzecia w nocy

 

Wiatr wciąż dął przez halę. Śnieg zasypał ślady. Krok wychodzącego z bacówki wędrowca wydawał się już mniej pewny. O parę kieliszków chybotliwszy. Wolałby przenocować w przytulnym schronisku, ale na dole czekał kierowca w czarnej ładzie. Przed południem Sasza miał się stawić w krakowskim biurze pionu wywiadowczego. Zdać relację. Ale póki co brnął z oporami w stronę granicy. Zacinające śnieżne bicze nie były dla niego czymś bardzo dokuczliwym. Moskwa, Leningrad, Omsk… Ile lat spędził w Związku Sowieckim? „Bardziej tam wiało, bardziej wstawionym się było". – Coś na kształt delikatnego uśmiechu pojawiło się na jego twarzy. Nie chciał już myśleć o Jędrku i jego niezrozumiałych wyborach. Wpatrzony przed siebie nie mógł zauważyć, jak nieco za nim wyłaniają się ze śniegu groźne kształty. „Omsk… Była w Omsku taka Lenka". – Samo imię powtórzył szeptem. Kształty zbliżały się ku niemu powoli, acz konsekwentnie. „Ciepła była, pamiętam". Rozdzieliły się kilka metrów za Saszą, by obejść go z dwóch stron. „Buźka jak z obrazka. Anioł-dziewuszka". Cienie zrównały się z rozmarzonym agentem służb specjalnych. Szły z nim ramię w ramię. „Ale mi z nią dobrze było".

 

Bacówka, Środa 14 grudnia

Godzina ósma rano

 

Powoli dniało.

Jędrek oparł się ciężko o framugę drzwi i odpalił papierosa marki Klubowe. Objął wzrokiem halę. Piękna była u progu nowego dnia. A on potrzebował oczyszczenia. Potrzebował bezchmurnego nieba i wszechogarniającej bieli. Chciał zmyć z siebie brud pozostały po trudnej nocy. Przetrawiony alkohol nie dawał mu spokoju równie mocno, jak urywane wspomnienia wywołane wieczornym spotkaniem. „Pieprzony Sasza". Z obrzydzeniem cisnął niedopałek do kosza. Zamknął za sobą drzwi i wrócił do przytulnej kuchni. W zasadzie była to kuchnia, sypialnia, pokój dzienny i łazienka w jednym. Na środku znajdował się sporych rozmiarów piec, w którym Jędrek ciągle utrzymywał ogień. Piec był sercem tego miejsca. Trzaskające w nim polana były ulubioną muzyką gospodarza. Trudno było mu już sobie wyobrazić życie bez tych wesołych trzasków. Usiadł na łóżku, wsłuchał się w odgłosy pieca i przestał odganiać wspomnienia.

 

Bacówka, 24 kwietnia 1991

Południe

 

Z trudem dochodził do siebie. Ale dochodził ostrożnie. Tak jak uczyli. Jeżeli ktoś obok niego czuwał, nie mógł się zorientować, że Jędrek odzyskuje przytomność. Ten najpierw nasłuchiwał. Nasłuchiwał długo, wyłapując każdy szmer. Pod pryczą szeleściła mysz. Z góry dobiegał dźwięk łańcucha wleczonego po ziemi. Chyba pies. Poza tym jakieś ptactwo leśne. Żadnego oddechu w pobliżu. Uchylił delikatnie powieki. W świetle wpadającym z maleńkiego okienka – umieszczonego pod sufitem – ujrzał swoją celę. Na przeciwległej ścianie ogromna szafa z góralskim wzorem. Dalej kilka dużych i kilkanaście mniejszych beczek. Obok łóżka taboret z miednicą i puste krzesło. Na suficie właz, od którego prowadziły do izby drewniane schodki. Wydawało się bezpiecznie – otworzył szeroko oczy.

 

W zasadzie bolało go wszystko. Głowa owinięta była opaską. Prawa skroń pulsowała, a kątem oka zauważył wystające szwy. Pod zabandażowanym torsem czuł połamane żebra. Analiza sytuacji była coraz gorsza. Na nadgarstkach i kostkach nóg miał założone pasy, uniemożliwiające mu zachowanie swobody działania. Zaklął pod nosem. Ile tak przeleżał? Dzień? Dwa? Po co to krzesło? Pewnie ktoś przy nim czuwał. Jędrek spróbował podnieść się na łokciach, żeby dać odetchnąć obolałym od odleżyn plecom. Zamiast tego ostry ból przeszył go od karku po krzyż. Znowu zaklął. Postanowił się nie ruszać przez chwilę i przypomnieć ostatnie wydarzenia. Pamiętał jak partyzanci nieśli go przez las. Na myśl o tym, że dostał się w ręce ludzi lasu zrobiło mu się niedobrze. Słyszał, że przesłuchiwali oni jeńców w sposób nie mniej wymyślny niż mistrzowie fachu z ubecji. Widział niedawno zwłoki powiatowego Sekretarza partii w Nowym Targu, które partyzanci podrzucili pod tamtejszy ratusz. Oczy wydłubane, zęby wybite. Uszy oderwane jak kartki z kalendarza. I włożone do ust. Skóra z głowy wycięta nożem, na modłę czerwonoskórego skalpowania. Przywiązanego linami do drzewa partyjniaka rozciągali końmi. A kiedy puściły mu stawy, oprawcy okładali ciało żelaznymi prętami. Nie mówiąc już o licznych śladach podpalania papierosem. Tortury godne szesnastowiecznego instruktażu (może z wyjątkiem papierosów). Jędrek przestał sobie przypominać, bo niechybnie zwymiotowałby, a to mogło się skończyć uduszeniem.

 

Ale co było wcześniej? Zanim półprzytomnego nieśli na noszach przez las. Powoli wszystkie wspomnienia wracały. Miał zlecenie. Klient z Bratysławy. Szef zaopatrzenia wywiadu czechosłowackiego. Jak mu było? Čubek… Jiři Čubek. Pieprzony grubas kontaktował się z Solidarnością. Dostarczał informacje o kretach w polskim podziemiu i organizował przerzuty księży przez granicę. Wyrok wydał Kreml. Wśród obszarów zainteresowania operacyjnego Jędrka była między innymi Czechosłowacja, wybór więc padł na niego. Dyrektywa jednak brzmiała, by do akcji doszło na terytorium PRL. Nie chciał tej roboty. Pamiętał, że bronił się – „Przecież to jest terytorium kraju!" Mówili, że owszem. Ale cel jest zagraniczny. Nie miał wyjścia, choć ustawowo nie mógł działać w granicach Polski Ludowej. Cóż, w tym kraju to nie ustawy regulowały prawo. Plan wymyślił niezły, a krótkie przygotowania wydawały się wystarczające. Zamach miał wyglądać na atak beskidzkiej partyzantki dopiero na przejściu granicznym. To pociągnęłoby za sobą krwawe represje. W końcu coś poszło nie tak. Ładunki wybuchły na dworcu w Rajczy, w kilka sekund po uruchomieniu zapalników przez Jędrka. Przeszło mu na myśl, że on również miał zginąć. Myśl jednak odsunął jako niedorzeczną – był przecież jednym z najcenniejszych, młodych agentów. Wrócił do klienta. Jeżeli grubas nie żyje, w świat pójdzie komunikat TASS: 22 kwietnia 1991 r. polscy faszyści, w porozumieniu z amerykańską siatką szpiegowską, wysadzili w powietrze pociąg relacji Katowice-Żilina. Zginęło ponad 50 osób, dwa razy tyle zostało rannych. Wśród zabitych pasażerów znajdował się Jiři Čubek, orędownik socjalistycznej przyjaźni polsko-czechosłowackiej. Takim komunikatem Moskwa zalecała Warszawie przedsięwzięcie odpowiednich kroków wobec osób podejrzewanych o działalność antypaństwową. Od partyzantów, przez wszystkie odłamy Solidarności, po środowiska akademickie.

 

Z zamyślenia wyrwało go skrzypienie, które rozległo się bezpośrednio nad nim. Zaszurał dywan. Jędrek przymknął oczy tak, by mieć ogląd na sytuację. Rozluźnił ciało, głowę obrócił w stronę włazu. Zabrzęczał skobel. W delikatnym świetle zobaczył chudego partyzanta bez koszulki i w zielonych spodniach moro. Paskudna, pociągła twarz naznaczona ospą musiała należeć do człowieka nazywanego w lesie Gadzinem. Rzeczą, która zwróciła szczególną uwagę agenta, był nóż przy pasie chudzielca. Ten podszedł najpierw do szafy, otworzył jedną i wyciągnął pełną czarnego płynu butelkę. Potem ruszył w stronę Jędrka, przystanął obok i nachylił się nad nim, twarzą w twarz.

– Tylko się obudź, ubeku pierdolony – zasyczał. Jędrek tylko na to czekał. W ułamku sekundy chwycił nóż i z całym impetem uderzył czołem w nos partyzanta. Gadzin opadł na połamane żebra agenta.

– Kurwa mać – wycedził przez zęby Jędrek. Nie wiedział, czy bardziej zabolała go głowa, czy klatka piersiowa. Ale nie było czasu na mazgajenie się. Podciągnął nóż, przełożył go w palcach tak, by wszedł między nadgarstek i pasek. Po chwili ręka była wolna. Ostrożnie odciągnął ciało partyzanta i przeciął pasek przy drugiej ręce. Z nogami poszło mu równie szybko. Wstał, po czym ciężko zatoczył się po izbie. Byłby zasłabł, gdyby nie miednica pełna zimnej wody. Ocucił się. Spojrzał na leżącą na łóżku butelkę, którą Gadzin wciągnął z szafy. Odkręcił nakrętkę, powąchał. Nalewka z jagód. Uniósł butelkę w stronę nieprzytomnego partyzanta.

– Zdrowie, towarzyszu Gadzin. – Pociągnął głęboki łyk. – Szkoda, że już muszę wychodzić, chętnie potowarzyszyłbym wam w dalszej konsumpcji.

Chwycił nóż w garść i z wolna ruszył ku schodkom. Wychylił głowę i ocenił sytuację. Pusto, w piecu buzuje ogień, gdzieś z głębi budynku dochodzą odgłosy rozmów. Dojrzał drzwi prowadzące na zewnątrz. Najciszej jak potrafił zakradł się do nich i uchylił je. Zobaczył skąpaną w słońcu polanę, którą otaczał gęsty las iglasty. Parę zaś kroków dzieliło go od stodoły. Musiał się za nią skryć. Postanowił przemóc ból i dobiec do niej. Nagle przypomniał sobie o psie, rozejrzał się. Buda, zgodnie z rozkładem piwnicy, powinna być drugiej strony. Ruszył za stodołę, a kiedy był już na miejscu, stanął jak wryty. Na pniaku siedział stary dziad, pykający drewnianą fajkę.

– Dzień dobry! Piękną mamy dziś pogodę – zagaił staruch. – Gdzie też się pan wybiera? Na Buczynę, czy dalej?

– A co jest dalej? – zapytał zdezorientowany Jędrek.

Odpowiedzi już nie usłyszał. Uderzony grubym kijem w tył głową osunął się w ciemność.

 

Bacówka, Środa 14 grudnia

Godzina dziewiąta rano

 

Jędrek syknął na wspomnienie ciosu, który uniemożliwił mu wtedy ucieczkę z polany. Co by było, gdyby się udało? Gdyby staruszek nie siedział wtedy za stodołą, gdyby Madame nie zauważyła go, kiedy wybiegał z bacówki. Wszystko byłoby inaczej.

 

Podniósł się z wersalki, podszedł do pieca i dołożył drewna. Spojrzał na zegar. Dziewiąta. Kurier pewnie już przeszedł i zostawił wiadomość w umówionej skrytce. Miał nadzieję, że prócz standardowej przesyłki znajdzie tam parę paczek gauloisów – miał już dosyć klubowych. Ból zapulsował w głowie. Jędrek podszedł do kranu i spuścił życiodajny deszcz na pustynię Kalahari, rozciągającą się od języka po podniebienie. Podniósł obolałą głowę i spojrzał w lustro.

– Stary pijaku. – Zrobił wyrzut swojemu odbiciu, jakby to ono było winne. Chwilę potem wyjrzał przez okno w stronę granicy. Wzdłuż niej ciągnął się szlak turystyczny, prowadzący od przejścia granicznego ku Buczynie, i dalej. Jędrek podniósł wojskową lornetkę i starał się dostrzec, czy ktoś już zostawił ślady w śniegu. Są.

 

Założył grubą czapę i barani kożuch. Wzuł ciężkie buciory i wyszedł tymi samymi drzwiami, przez które dwadzieścia lat temu usiłował uciec. – Faktycznie, stary to ty jesteś – prychnął do siebie z ironicznym uśmiechem. – A te głupie buce chcą, żebyś do roboty wracał.

 

Mroźne powietrze wdarło mu się w nozdrza. Postawił kołnierz kożucha. I już brnął w śniegu, forsując ścieżkę ku szlakowi. Po kilku metrach zauważył, że w połowie drogi przez polanę wyrosła niewielka wypukłość. Dotarł do niej i zaczął rozgarniać śnieg.

 

To, co w pewnej chwili przeszło mu na myśl potwierdziło się, gdy tylko zobaczył czerwień turystycznej kurtki. Zbladł. Robiło mu się gorąco i zimno na zmianę, rozgarniał coraz szybciej. Nagle jego oczom ukazała się zniekształcona twarz Saszy. Szaro-fioletowa skóra naciągnięta była na kości czaszki. Zamiast oczu wyzierały dwa puste oczodoły. Wokół nich skóra była czarna, spalona. Wszystko za delikatną warstwą lodu.

 

Jędrek zwymiotował.

 

 

 

CDN

Koniec

Komentarze

Wiatr DĄŁ, a nie duł - popraw to, bo przy takim wstępie niektórzy czytający mogą odpaść w przedbiegach.

Ale może faktycznie górale tak mówią... Co doopowiadania, choć nie moje klimaty, próbowałem się przekonać, lecz - przykro mi - nic z tego. Może innym bardziej przypadnie do gustu.

Poza tym na plus fakt, że tekst jest schludny. Znasz dobrze zasady pisania, to się chwali.

Dzięki za uwagę, już poprawione.

Może faktycznie w pisaniu rzutuje trochę moja góralszczyzna. U nas się mówi duł, ale gwara beskidzka niestety nie pretenduje to roli polskiego języka literackiego ;)

Co do klimatów - nie będę zdradzał całości mojego konceptu, ale myślę, że fantaści również znajdą coś dla siebie ;) przede wszystkim jednak, przez wzgląd na mój zawód, chciałbym pobawić się w historię alternatywną, a w zasadzie na historię i alternatywne rozwiązania współczesnej rzeczywistości.

Pozdrawiam,
Staszek Wicher

Ja bardzo chętnie poczytam dalej :)

www.portal.herbatkauheleny.pl

Nowa Fantastyka