- Opowiadanie: Maxencius - Ten świat cz.1

Ten świat cz.1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ten świat cz.1

I

Zabijanie nie było trudne. Pojawiały się kolejne obrazy – pochylona nad nim kobieta z czarnymi włosami, ta sama kobieta stojąca w drzwiach, a jej twarz wyrażała żal i złość, inna kobieta, też brunetka, nad którą tym razem on się pochylał, znowu tamta, która coś mówi i gładzi się po brzuchu, a potem już tylko leży, a spod jej ciała wypływa czerwona jak gniew krew, a potem on sam, gdy kopie coś po ciemku w czarnej, wilgotnej ziemi, która powinna być dyskretna.

A więc – zabijanie nie było trudne. Nie poradził sobie z uciekaniem. Znowu widział ciemną salę sądu, gdzie wszyscy patrzyli na niego, a on nie poradził sobie z utrzymaniem głowy wysoko, gdy padła sentencja, potem szedł gdzieś otoczony przez innych, a wreszcie stanął na stalowej płycie, która drżała przy każdym jego poruszeniu, i nie czuł, ale wiedział, że coś otacza mu szyję, aż wreszcie ktoś pociągnął dźwignię wystającą ze ściany.

Marek obudził się i przez moment nie wiedział, gdzie jest, bo ciemność snu zamieniła się w mrok rzeczywistości i nie dawało się ich odróżnić.

– Zaraz – powiedział głośno i to pomogło mu się uspokoić. Dotknął ręka twarzy, po której spływał pot. – Nigdy nikogo nie zabiłem. Nikt mnie nie skazał. Nic mi nie grozi – mówił do samego siebie jak do wystraszonego dziecka. Ulga, którą poczuł po tych słowach, była równie wielka jak ta, którą odczuwa skazany, gdy ktoś daruje mu życie. Czuł się ocalony.

Pod wpływem tej euforii znowu zasnął i spał jak dziecko. Rano obudził się w świetnym nastroju, choć musiał iść do pracy. A robota w Eko-Lease nie była już taka prosta i przyjemna jak wcześniej.

To była jego trzecia firma w okresie ostatnich 4 lat. Po studiach zatrudnił się w spółce leasingowej i błyskawicznie przeskoczył z funkcji chłopaczka od przynoszenia papierów i poprawiania przecinków w umowach do samodzielnego sprzedawcy. Na samym początku trafił mu się klient, który wziął w leasing całą linię produkcyjną do soków za kilkanaście milionów. Prowizja od tego kontraktu wystarczyła na pierwsze dziesięć metrów kwadratowych jego mieszkania. Pieniądze na pozostałe metry dozbierał szybko i gdy po dwóch latach przechodził do kolejnej firmy, miał już własne lokum. Po roku dostał jeszcze lepszą propozycję – więksi klienci, większe pieniądze, lepsze warunki prowizyjne. I pierwsze sześć miesięcy wiązały się z naprawdę dużymi zarobkami. Jednak przyszedł kryzys i już nie było tak łatwo. Prawdę mówiąc, na początku każdy głupi mógł sprzedawać. Teraz trzeba się już było nagłówkować, a i tak plany pozostawały niewykonane. Na dodatek pojawiły się kłopoty z kredytami. Pojawiły się już pierwsze plotki, że firma ma kłopoty z płynnością. Na dodatek szefowie stawali się coraz bardziej nerwowi. Co chwila wybuchały awantury, że ktoś nie dopatrzył kontaktu czy nie pozyskał klienta, którego – jak twierdzili szefowie – miał przyniesionego na tacy.

Marka jeszcze to nie dotknęło. Jednak już drugi klient wycofał się z umowy przedwstępnej. Jeszcze jeden taki przypadek i nie uda się zrealizować planu sprzedażowego. W fachu, gdzie większość zarobków to prowizje oraz premie, oznaczałoby to spore problemy. Jednak znacznie gorsze były wrzaski kierownika. Konrad Łapiński, szef zespołu sprzedawców, do którego należał Marek, nigdy nie miał umiarkowania w swoich reakcjach. Gdy chwalił, to rozpływał się nad byle sukcesem pod niebiosa. Gdy był wściekły, jego wściekłość niczym brudna powódź zmywała wszystkie zasługi.

Ten dzień jednak był niezły. Już z samego rana udało mu się wreszcie wysłać dokumenty w sprawie sprzedaży 4 buldożerów. Dobre zamówienia z branży budowlanej to była teraz rzadkość, a jemu trafił się taki rarytas. Potem zaś udało mu się jeszcze załatwić spotkanie z człowiekiem z firmy prowadzącej myjnie samochodowe. Tamci chcieli wyposażenie do 20 myjni. Gdyby udało się podpisać tę umowę, przez najbliższe trzy miesiące Marek mógłby leżeć do góry brzuchem.

Było tak dobrze, że zdecydował się uczcić ten dzień. Niedaleko pracy miał sklep z winami i kupił dwie butelki chilijskiego Diablo. To nie było tanie wino, ale nie należało też do najdroższych. A potem zadzwonił do Joanny.

– Słuchaj, może byś wpadła do mnie wieczorem? Mam niezłe wino. Kupiłbym jakiś film i zrobilibyśmy sobie seans filmowy? – spytał.

O ile dzięki pierwszej firmie, w której pracował, kupił sobie mieszkanie, to dzięki drugiej poznał Joannę. Najpierw widywał ją przy windzie – wysoką brunetkę, która zawsze nosiła czarne lub szare kostiumy. Poznał ją bliżej przy okazji jednego ze szkoleń interpersonalnych, na których uczono ich, jak się należy witać i mieć szczery wyraz twarzy. Spodobało się mu jej poczucie humoru – a może fakt, że je w ogóle miała, co w tej branży nie było zbyt częste. Potem dość szybko zrealizował to, o czym już marzył od cichu od pewnego czasu – wyłuskał jej ciało z tej szaro-czarnej profesjonalnej zbroi.

Miała piękne piersi z ciemnymi brodawkami, znamię na prawym biodrze i dużo entuzjazmu w seksie. Zaczęli się spotykać, choć ich związek był bardzo ostrożny. Każde miało własny krąg przyjaciół, z którymi widywali się samodzielnie, bez towarzystwa drugiej strony. Nie zamieszkali razem, choć zdarzało im się spędzać po kilka dni z rzędu jedno u drugiego. Któregoś dnia, gdy spała u niego, dotknął jej nagiego biodra. Zastanowił się, czy ktoś jeszcze dotyka tej gładkiej, ciepłej skóry – i poczuł pierwsze ukąszenie zazdrości.

Potrafił rozpoznać symptomy, więc przez jakiś czas starał się jej nie widywać. Jednak uznał, że teraz jest okazja, aby przerwać milczenie. Jej odpowiedź była pozytywna.

– Chętnie. Już dawno się nie widzieliśmy, zaczęłam chyba tęsknić – powiedziała.

Umówili się pod Arkadią, gdzie oboje mieli blisko. Postanowili wybrać jakiś film razem, a potem pojadą do niego. Każde swoim własnym, służbowym autem.

Marek wyrwał się wcześniej z pracy. Trzeba było kupić coś do jedzenia, bo lodówka zaczęła się już robić pusta. Szybko też odkurzył mieszkanie. Jak każdy facet wychodził z założenia, że lepiej się przygotować na wizytę kobiety niż pozwolić, aby odeszła zdegustowana brudem. Kupił nawet kwiaty. Planował czerwone róże, jednak zdecydował się na słoneczniki. To był odruch. Przez moment zastanawiał się, czemu słoneczniki i nawet wydawało mu się, że kiedyś stało się coś ważnego, co było związane z tymi wielkimi żółto-brązowymi roślinami. Otrząsnął się – przeszłość nie miała teraz znaczenia, liczyła się teraźniejszość i najbliższa przyszłość.

Spotkali się w wielkim holu centrum handlowego i poszli do empiku. Lubili podobne filmy z jednym wyjątkiem. Joanna gustowała w horrorach, ciężkich metafizycznych filmach, gdzie dawne grzechy spadały na głowy Bogu ducha winnych ludzi. Marek nie przepadał za takim kinem. Tym razem zdecydowali się na jedną z polskich komedii, które miliony ludzi przed nimi obejrzały w kinach, a na które oni nie mieli się czasu wcześniej wybrać.

Markowi podobał się kształt bioder Joanny w popielatej, obcisłej spódnicy. Podobał mu się także wzrok innych facetów, którzy patrzyli najpierw na nią, a potem z rozczarowaniem w oczach zauważali jej obstawę. A najbardziej podobał mu się fakt, że za kilka godzin on będzie mógł z nią robić to, o czym oni tylko mogą pomarzyć.

Dotarli do domu już po zmroku. Marek poszedł do kuchni po wino. Otworzył butelkę i nalał do kieliszków . Wrócił do pokoju. Joanna wyglądała wspaniale ze stopami w czarnych rajstopach podciągniętymi pod uda, z rozpiętym żakietem, spod którego wyłaniała się biała bluzka z dekoltem i czarnymi włosami rozsypanymi na oparciu kanapy. Z oczu ciekły jej łzy.

– Asiu, co się stało?

Potrząsnęła głową.

– Miałam straszny sen dzisiaj. Przypomniał mi się – powiedziała.

Przez chwile stał nad nią, a potem podniósł lekko i przytulił. Uczucie, jakie go ogarnęło, było tak przemożne, że nie pamiętał o swoim nocnym koszmarze.

II

Rachiel stanął przed obdrapaną kamienicą przy Prostej. Żelazne klamry spinały fundamenty, żeby budynek się nie rozleciał, ale i tak było widać pęknięcia. Okna były zabite deskami. Z bramy śmierdziało szczynami.

Rachiel westchnął. Prawie wszyscy lubili ładne, zadbane pałacyki lub wille. Ludzie, mieszkający obok, sądzili, że za sąsiada mają jakiegoś dyrektora czy prezesa – i nikt nie próbował ich wyprowadzać z błędu. No cóż, zawiść jest dobra, ale trzeba umieć ją podlewać. Wyrasta z niej często chciwość, który też daje dobre plony.

Jednak niektórzy ostentacyjnie wprost okazywali brak zainteresowania doczesnymi dobrami i bogactwem. Michał był właśnie taki – stara kamienica, w której rezydował, wyglądała jakby się miała za moment rozpaść. Nadawała się praktycznie do rozbiórki – ale nikt się nie kwapił jej rozbierać. Z obu stron otaczały je blisko przyciśnięte nowe budynki, który wyglądały, jakby próbowały wesprzeć ruinę.

Wszedł do śmierdzącej bramy, a potem na klatkę, która cuchnęła jeszcze bardziej. Przed drzwiami na drugim piętrze stało dwóch strażników. Nie chroniło Michała przed nikim, bo niewielu było mu w stanie zagrozić. To, czego mógł się bać, było gdzie indziej. Strażnicy byli symbolem rangi Michała.

Inna sprawa, że zdarzało się – rzadko bo rzadko, ale jednak – że pojawiał się ktoś, kto mógł być wyzwaniem dla Michała. To było powodem wizyty Rachela, niskiego urzędnika, u archonta Europy i Azji. Rachiel przekroczył próg, za którym kryła się noc i pustka.

– Coś się dzieje, aniołku? – spytał Michał, który pojawił się jako płomień rozświetlający noc, z ognistym mieczem w dłoni.

– Mamy nawiedzenie, panie – Rachiel przykląkł na jedno kolano, a jego białe skrzydła w świetle płomieni zalśniły głęboką czerwienią.

– Wstawaj. Nigdy nie lubiłem tego ceremoniału. Na swój sposób jesteśmy tacy sami – powiedziały płomienie, które zgasły, a w ich miejsce pojawiła się postać niewysokiego, śniadego mężczyzny w spływającym do ziemi niebieskim płaszczu. Rachiel posłusznie wstał. Gdyby mu kazano, stanąłby na rękach, bo – o czym doskonale wiedział – nie byli tacy sami, a miecz z płomieni palił każdą substancję na popiół.

– Jakie są efekty – zapytał Michał.

– Właściwie nie ma żadnych. Nawiedzający przeszedł wczoraj przez miasto i zniknął nad ranem. Może wrócił do siebie, a może ukrył się gdzieś. Jedynym efektem była fala wspomnień – relacjonował Rachiel.

– Musi być mocny, bo nawet ja coś poczułem – Michał kiwnął głową.

Rachiel nie chciał pytać, co poczuł Michał. Prawdę powiedziawszy – czuł się nieswojo w jego towarzystwie. Być może dlatego, że jego własna moc była niczym w porównaniu z potęgą archonta. Kiedyś widział, co potrafi zdziałać Michał, i choć było to dawno temu, nie był w stanie tego zapomnieć.

– Na razie jednak nie ma znaku, że zaczął działać – powiedział, żeby zmienić temat.

– Zacznie. Chce ich obudzić, a potem zacznie. Taki styl działania mają. Lata mijają, a oni wszystko po staremu – Michał uśmiechnął się pod nosem. – Dobrze, pilnujcie biznesu, aniołki. Trzeba się dowiedzieć, kto to jest. Jakby coś się działo, to na skrzydłach do mnie, jasne?

Rachiel kiwnął głową. Ponieważ znowu zapadła ciemność, wrócił do drzwi – które wyglądały jak dziura w nicości. Strażnicy, którzy stali przy drzwiach, nie poruszyli się ani o milimetr w trakcie jego wizyty.

– Kompania reprezentacyjna – pomyślał i prawie natychmiast poczuł uderzenie w głowę.

– Nie kpij ze straży archonta – powiedział jeden ze strażników, cofając się na swoje miejsce.

Uciekł z budynku i na ulicy dopiero odetchnął. Wystarczyło kilka metrów, aby jego myśli znowu były tylko jego. A przynajmniej miał taką nadzieję.

W nocy też coś poczuł. Przyszły do niego wspomnienia. Prawie poczuł płomień swojego miecza w garści i usłyszał krwawą ciszę, utrzymująca się nad polami dawnych bitew. Potem jeszcze pojawiły się inne obrazy – wspaniały chór w innym świecie, w którym każdy głos był równie ważny. Był jednym z wielu, ale czuł się jedyny – dopóki ktoś nie wzniecił innych uczuć, które zatruły mu byt. W nocy, gdy dotarła do niego fala wspomnień, stanął w swoim pustym apartamencie, nakrył skrzydłem głową i płakał srebrnymi łzami.

III

Marek miał poczucie, że coś się zmieniło na gorsze. Tamtego wieczoru nie obejrzeli komedii, nie wypili wina. Zasnęli przytuleni do siebie – i to było wspaniałe. Jednak już rano Joanna zachowywała się jakoś inaczej. Nie chciała rozmawiać, wyszła właściwie od razu po tym, jak się obudziła. I przez następne dni nie dawała znaku życia.

A złość Marka narastała. Był zły, że nie udało mu się zapanować nad swoimi uczuciami. Zwłaszcza, że najwyraźniej dziewczyna nie czuła tego, co on. A co on czuł? Słowo miłość było jeszcze przedwczesne, ale wszystko zaczynało się zmieniać. Tymczasem ona najwyraźniej nie chciała niczego zmieniać.

Im dłużej trwała cisza, tym bardziej się złościł. Zawsze miał problem z opanowaniem emocji. Kilka razy gniew zwyciężył z rozsądkiem, co skończyło się paroma bójkami. Ostatnio coraz rzadziej miał ten kłopot. Jak sądził, działo się tak dlatego, że wydoroślał – już nie był tym gówniarzem, który za kilka docinków rzuca się z pięściami. Jednak teraz znowu miał problem z utrzymaniem nerwów na wodzy. Wprawdzie w pracy szło mu nieco lepiej, bo dzięki buldożerom oraz zleceniu na samochody zrobił plan, a na dodatek była ciągle szansa na sprzedaż myjni, jednak coraz większe kłopoty sprawiało mu porozumiewanie się z tępymi urzędnikami z firm. Miał okres wiary, że może polskie firmy budowali ludzie inteligentni, jednak z jakiegoś powodu zatrudniali oni kompletnych tępaków, którzy w końcu przejęli rządy w biznesie. Wiedział – bo tego też go nauczono – że takie przekonanie to najlepszy sposób na porażkę. Jeśli kontrahent wyczuje, że sprzedawca ma go za durnia czy wręcz nim gardzi, po prostu poszuka innego partnera.

Rozumiał, skąd się bierze jego nastawienie. To był skutek milczenia Joanny oraz koszmarów. Każdej nocy śnił teraz ten sam sen, w którym zabijał kobietę, uciekał, a w końcu trafiał na szubienicę. I mimo że sen się powtarzał, za każdym razem budził się zlany potem, przerażony, a jednocześnie szczęśliwy, że to tylko nocna zmora.

Na dodatek, miał dziwne wrażenie, że nie tylko on ma kłopoty ze snem. Kilka razy w trakcie rozmowy usłyszał, że ktoś się nie wyspał, bo miał koszmarne sny. Ale treść tych koszmarów była wstydliwe ukrywana. Nie dziwił się – nie miał ochoty mówić nikomu, że sam co noc morduje kobietę w ciąży, a potem ginie od sznura.

Nadszedł piątek. Tym razem nie przyniósł wytchnienia. Marek po powrocie z pracy próbował oglądać telewizję, ale każdy program go denerwował. Skakał po kanałach jak szalony. Lepiej byłoby wyjść gdzieś i się po prostu upić. Problem w tym, że nie miał ochoty na zwykłe pijackie paplanie. W końcu zerwał się z łóżka, złapał kurtkę i kluczyki i wyszedł z domu.

Stanął pod blokiem, w którym mieszkała Joanna. Spojrzał na jej okna. Były ciemne, więc jeszcze nie wróciła. Zaczął zastanawiać się, gdzie się podziewa, bo pracę na pewno dawno już skończyła.

Jej seat pojawił się kilkanaście minut później. Wysiadła z samochodu. Chciał do niej podejść, gdy od strony pasażera wysiadł jakiś mężczyzna. Ubrany był w zieloną wojskową kurtkę, sprane dżinsy i trampki. Był nieuczesany i nieogolony. Weszli razem do bloku, a po chwili okna Joanny napełniły się blaskiem.

Marek poczuł mieszaninę wściekłości i żalu. Był zły na siebie, że się zaangażował, choć starał się być ostrożny. Był zły na Joannę, że nie była w stosunku do niego szczera i po prostu nie powiedziała, że idzie w odstawkę. Wściekał się, że tkwi przed jej blokiem jak kretyn i widzi, jak przegrywa z jakimś flejowatym pajacem.

Ruszył nieco zbyt gwałtownie, bo zajechał drogę focusowi. Tamten na szczęście zdążył zahamować, więc do stłuczki nie doszło. Kierowca nacisnął gniewnie klakson. Marek przepraszająco machnął dłonią i ruszył. Jeszcze przez kilka minut słyszał w uszach dźwięk klaksonu, który – niczym sygnał wojenny – obwieszczał jego klęskę.

Klakson umilkł dopiero po trzecim piwie. Marek już dawno przekonał się, że najłatwiejszą rzeczą na świecie jest znaleźć chętnych na piwo w piątkowy wieczór. Niewiele trudniejsze jest znalezienie jakiejś dziewczyny, z którą można się wyrwać po chichu z towarzystwa, które pogrążyło się alkoholowym stuporze. Najtrudniej jednak zapomnieć o porażkach.

Koniec

Komentarze

Fajne, aczkolwiek kamień bardziej wygląda na jakąś wieżę (bądź zamek).

Takie kosmiczne w stylu, całkiem ciekawe, choć dla mnie już zbyt abstrakcyjne w treści.

Nowa Fantastyka