- Opowiadanie: Maxencius - Ten świat - cz.2

Ten świat - cz.2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ten świat - cz.2

IV

Rachiel był zmęczony. Nie było to fizyczne zmęczenie, bo tego nigdy nie czuł. Siła, która go napędzała, nigdy się nie wyczerpywała. Jednak wydarzenia ostatnich dni wywołały chaos w jego głowie.

Przede wszystkim nie wiedział, kogo ścigali. Byli szybcy jak tylko aniołowie mogli być. Przeniesienie się z jednego miejsca do drugiego nie zajmowało im więcej niż mgnienie ludzkich oczu. Jednak zawsze się spóźniali, bo gdy pojawiali się na miejscu, po ściganym zostawały tylko ślady. Natykali się na ludzi, którzy szlochali z radości niczym uratowani z katastrofy pociągu albo takich, którzy bez ruchu wpatrywali się w przestrzeń. Niektórzy klęczeli.

Opowiadali, że widzieli mężczyznę który był jak Jezus albo prorok z Biblii. Mówili jak wyglądał, ale w każdym opisie były spore różnice. Pokazywali gdzie poszedł i ocierali z oczu łzy, gdy znowu przeżywali moment, w którym zniknął.

Jeszcze gorsze było to, że Rachiel czuł to samo co ci ludzie. Falę wspomnień, której nic nie było w stanie powstrzymać. I dojmujący żal.

Noc rozdarła się niczym kartka papieru i pojawił się Michał. Niedaleko stało kilka osób, które jeszcze nie doszły do siebie po spotkaniu z poszukiwanym, jednak nawet one dostrzegły niezwykły sposób przybycia niewysokiego mężczyzny w długim płaszczu. Michał uśmiechnął się i wyciągnął rękę w geście pozdrowienia. Tamci natychmiast zapomnieli, co widzieli przed chwilą.

– No i co jest, aniołki? Spacery po nocy sobie urządzacie – zapytał Michał?

– Panie, nie jesteśmy w stanie zlokalizować przybysza – Rachiel opadł na kolana. – Gdy przybywamy, jego już nie ma. Zostają tylko ludzie.

Płaszcz Michała zmienił się w niebieską kurtkę. Raźnym krokiem ruszył w stronę grupki oszołomionych ludzi. Każdy z nich wyglądał, jakby nie wiedział, co ze sobą zrobić. Archont podszedł i przyglądał się im z łobuziarskim uśmiechem. Znienacka uderzył kobietę, wysoką brunetkę. Upadła, a z jej nosa pociekła krew. Pozostali rozstąpili się z przestrachem, jednak w ich oczach pojawiło się jeszcze coś innego.

– Odejdź, zostaw nas – powiedział mężczyzna w okularach. Michał uderzył również jego, a to, co wtedy zobaczył, sprawiło, że się uśmiechnął. Wtedy niespiesznym krokiem podszedł do Rachela.

– Aniołki, pamiętajcie – jak zobaczycie taką grupkę, bijcie. Nasz przybysz zniknie, a wtedy ci, którym pokazał objawienie, ze strachu zamkną się w domach. Następnej sekty nikt nie zauważy – stwierdził.

Rachiel i jego koledzy energicznie kiwali głowami. Rachiel starał się nie myśleć o niczym, tylko aprobować.

– A teraz do roboty, szukać go – zakomenderował Michał i odszedł w mrok. Tym razem postarał się, aby nikt nie zauważył jego zniknięcia.

Rachiel i reszta stali przez moment bez ruchu. Każdy z nich był jednak napięty jak lew, który gotuje się do skoku na ofiarę. Ale nie wiedzieli, gdzie szukać tej ofiary, stali więc i starali się wyglądać jak wzór lojalności i odwagi.

– Ciekawe. Jesteśmy tym bardziej gorliwi, im więcej mamy wątpliwości – pomyślał Rachiel.

V

Joanna zadzwoniła w sobotę koło południa.

– Cześć, co robisz wieczorem? – spytała wesoło.

– Cześć – powiedział i zastanowił się. Jeszcze parę dni temu odpowiedziałby, że nie wie – i byłaby to prawda. Teraz sytuacja się zmieniła. – Nie wiem – powiedział i nie była to szczera odpowiedź.

– Przepraszam, że się nie odzywałam. Musiałam… Nie wiem, jak to powiedzieć. No, musiałam sobie poradzić z kilkoma rzeczami.

– I co – udało się? – spytał i był pewien, że jego głos niczego nie wyraża. Było tak rzeczywiście, ale właśnie to go zdradziło.

– Co się stało? – spytała Joanna.

Udać, że nic się nie dzieje? Czy może wypowiedzieć pretensje, które cisnęły mu się na język?

– W sumie nic. Poza tym, że przez kilka dni albo nie odbierasz telefonu, albo nie masz czasu na rozmowę, a teraz dzwonisz jakby nigdy nic. Pomijając to, nic się nie stało – wybrał pretensje.

Przez chwilę milczała. Pomyślał, że się obraziła, bo przecież do tej pory tak właśnie wyglądały ich kontakty – były spontaniczne i mało zobowiązujące.

– Przepraszam. Ostatnio działo się coś dziwnego. Wczoraj spotkałam kogoś…

Wiedział o tym. A mimo to poczuł coś jak zawrót głowy.

– Skoro spotkałaś kogoś, czemu dzwonisz do mnie? Zadzwoń do niego – powiedział i już nie krył swojego gniewu.

Po tamtej stronie kabla zapadła cisza.

– Nie rozumiesz… – spróbowała, ale nie dał jej dokończyć.

– Zgadza się, nie rozumiem. Skoro spotkałaś kogoś, to zadzwoń do tego kogoś – mówił.

– Pozwól mi dokończyć…

– Chyba nie mam ochoty – powiedział i rzucił komórkę na łóżko.

Telefon zadzwonił potem jeszcze kilka razy, ale nie odebrał. Niektóre rzeczy trzeba kończyć zdecydowanie i ostatecznie – tak Marek uważał i zamierzał się tego trzymać.

Poza tym wszystko zaczęło się zmieniać.

Znowu nie spał dobrze. Alkohol powodował tylko, że przebudzenia były krótkie i zaraz znowu wpadał w koszmar.

Gdy w końcu się obudził, zobaczył koło siebie dziewczynę poderwaną w knajpie. Poczuł wściekłość na samego siebie. Potem na Joannę. A jeszcze później – fala złości popłynęła na dziewczynę, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak siostra Joanny – równie wysoka, o czarnych włosach i zgrabnym, apetycznym ciele. Jednak Karolina była młodsza, bardziej dziewczęca i nie tak zamknięta w sobie. I miała uśmiech, który rozbroiłby każdego.

Więc jego złość minęła, gdy tylko obudziła się i uśmiechnęła do niego.

Właściwie nie zauważył, jak przegadali cały poranek. Proponował jej obiad, ale jak stwierdziła, musi się zameldować w domu. Umówił się więc z nią do kina na wieczór.

Jednak gdy usłyszał głos Joanny, przez moment miał ochotę powiedzieć, że ma wolny wieczór. I nawet gdy rzucił telefonem i próbował opanować drżenie rąk, wiedział, że jeszcze długo jego pierwszym odruchem będzie wybrać Joannę.

Umówili się w Wiśle. Film był o Hindusie, który wygrał w Milionerach. Jeden z tych, które ogląda się bez przymusu, a potem bez większego żalu zapomina. W trakcie seansu poczuł wibrowanie komórki. Dostał sms-a od Joanny.

„Bez względu na to, co myślisz – napisała – bądź proszę o 21 na Alei Wojska Polskiego. Nie wiem dokładnie gdzie, ale jak przyjdziesz, będziesz wiedział. Proszę”

Musiał skupić uwagę, żeby dalej oglądać film. Po seansie poszli do najbliższej kawiarni. Była tuż obok. Tam zapomniał o sms-ie. Karolina miała zdolność przyciągania jego uwagi. I gdy okazało się, że zamierza wrócić do domu przed 21-cią, był szczerze rozczarowany.

Mieszkała niedaleko, bo na Broniewskiego. Wsiedli razem do autobusu, a potem odprowadził ją pod blok. Dała mu skromnego całusa na pożegnanie – i weszła do klatki. Za chwilę jednak drzwi się otworzyły. Uśmiechnęła się i przywołała go ręką. Kolejny pocałunek był gorętszy, a potem Karolina wbiegła po schodach stukając obcasami.

Wyszedł i spojrzał na zegarek. Była prawie 21. Przez moment zastanawiał się, a potem niespiesznym krokiem wrócił na przystanek tramwajowy. Z rozkładu wynikało, że musi poczekać kilka minut na tramwaj. Nie spieszył się, bo nie wiedział, co powinien zrobić. Czy raczej – co chce zrobić. Usiadł na ławce.

Świat się zmienił. Przed oczami stanął mu koszmar senny, który go ostatnio prześladował. Zobaczył siebie, jak zabija kobietę, którą jak wcześniej sądził kochał. Zobaczył, jak wykonują na nim karę śmierci. Potem obraz się zmienił. Był stary, siwy i pełen złości na rodzinę, która nie chciała słuchać jego zaleceń. Wszyscy go nienawidzili i on nienawidził wszystkich. Znowu inny obraz – był żołnierzem, który razem z innymi strzelał do dwóch mężczyzn, starszego i młodszego, ustawionych pod ścianą drewnianego domu. Obok płakała młoda kobieta, a jej łzy sprawiały mu przyjemność…

Obrazy się pojawiały jeden za drugim niczym odbicia w dwóch ustawionych naprzeciw siebie lustrach. Jednak choć w każdym lustrze widać było Marka, obrazy nie były identyczne.

Po chwili wizja znikła. Marek otworzył oczy. Nadal siedział na przystanku tramwajowym. Ale miasto wokół niego wyglądało inaczej. Domy, drzewa, lampy – wszystko robiło wrażenie dekoracji, którą zbudowała ekipa kręcąca tandetny film. Przestrzeń nie miała głębi, a przedmioty wyglądały niczym pozbawione trzeciego wymiaru. Spojrzał na swoje dłonie – i nawet one przypominały kształty wycięte z papieru. Bał się wstać, żeby nie upaść niczym figurka z kartonu, którą porzuciło bawiącej się dziecko. Siedział tak przez chwilę. W końcu wyciągnął z kieszeni komórkę i wystukał sms-a. Nie czekał długo na odpowiedź.

„Nie wsiadaj do tramwaju. Zaraz tam będę. Pojedziemy do ciebie i powiesz mi, co ci się przydarzyło. I powiem ci, co zdarzyło się mnie.”

Rzeczywiście, Karolina pojawiła się za parę minut.

VI

Tym razem Rachiel zjawił się na czas. Kilka osób stało przed barczystym mężczyzną w czarnym garniturze. Wraz z Rachelem pojawiło się jeszcze kilku aniołów, a tuż po nich z przestrzeni wyłonił się Michał.

Mężczyzna w garniturze popatrzył ponad grupą swoich słuchaczy.

– A teraz odejdźcie stąd. Ale nie zapomnijcie, co wam powiedziałem. Nie dajcie sobie wydrzeć tej wiedzy – powiedział.

Ludzie posłusznie odeszli w głąb ulicy. Rachiel zwrócił uwagę na ciemnowłosą kobietę, która rozglądała się wokoło, szukając kogoś wzrokiem. – Nie wszyscy przybyli, jak zwykle – pomyślał.

Ludzie jednak nie rozeszli się. Stanęli kilkadziesiąt metrów od mężczyzny, do którego zbliżył się Michał.

– Cóż za spotkanie! I to po tylu wiekach – archont uśmiechnął się do przybysza.

– Dla mnie czas nie ma znaczenia. Wydaje mi się, jakbyśmy walczyli ze sobą zaledwie wczoraj – odpowiedział przybysz.

– Nie, wczoraj cię tu nie było. I dlatego to był lepszy dzień niż dzisiejszy – stwierdził archont. – Co tu robisz, Barbatosie? – spytał cierpko.

– Jak powiem, że zwiedzam, to uwierzysz? – odpowiedział mężczyzna w garniturze.

– Wiesz, że wiara nie jest moją mocną stroną – odrzekł Michał. – Więc co tu robisz?

– Próbuję otworzyć bramy, które ty zamknąłeś.

– Ja zamknąłem? Barbatosie, wiesz, że dostaliśmy ten świat we władanie i nic w nim nie zmienialiśmy – ani ja, ani Rafał czy Gabriel.

– Michale, kiedyś byłeś bardziej odważny, a teraz jesteś kłamcą. Kiepskim zresztą. Trafiłeś do tego miejsca wraz z innymi, których zwiodłeś na tamtym świecie. Ale przecież nie trafili tu na wieczność. Mieli dostać szansę…

– Barbatosie, jedna szansa to dla nich za mało. Ciągle dostają szanse i ciągle okazują się niegodni. Muszą wciąż i wciąż próbować na nowo.

Barbatos zmarszczył czoło.

– Michale, zabrałeś im wiedzę, która miała im służyć do poprawy. Wykrzywiłeś konsekwencje ich postępowania. Przewróciłeś nawet niebo do góry nogami i zrobiłeś ze mnie jakiegoś pomniejszego demona, a z Lucyfera głównego buntownika. Wszystko po to, żeby ludzie nadal tkwili w tym świecie. Inaczej nie miałbyś kim rządzić.

Michał machnął ręką.

– Ciągle się tu pojawiacie i ciągle opowiadacie te same głupoty. Poszła za mną połowa zastępów i wiesz, że mam kim rządzić. Nie potrzebuję do tego ludzi. Ludzie są tu za karę. Nie prosiłem o to, żeby trafili pod moją władzę. Taka była decyzja twojego szefa, Barbatosie. A wiesz, że silniejszy narzuca reguły.

– Michale, byłeś niemądry, gdy się zbuntowałeś przeciwko Panu. I do tej pory nie zmądrzałeś zupełnie. Myślisz, że tylko ludzi Pan chciał ukarać zesłaniem na ten świat? I tylko oni mieli tu dostać drugą szansę? Że ktokolwiek poddałby ich twojej władzy, gdyby chodziło tylko o nich. Każdy może się tu odrodzić. Każdy człowiek i każdy anioł – choć mężczyzna nie podniósł głosu, jego słowa usłyszeli zarówno ludzie, jak i aniołowie.

– Każdy? Czyli ja też? – spytał Michał.

– Ty przede wszystkim nawet.

– Ale ja nie chcę się odradzać, jak to nazwałeś. Moi towarzysze nie chcą. Nawet ludzi nie chcą.

– Chcą. Wystarczy ich zawołać.

– Nie wszyscy cię słyszą. I nie wszyscy, którzy słyszą, pójdą za tobą.

– Nie słyszą, ale tęsknią. Nawet ty, Michale, tęsknisz za Panem.

Michał pochylił głowę, a jego śniada twarz zniknęła w cieniu. Gdy wyprostował się, nadal zamiast twarzy miał mrok, w którym pełgały płomieniu jego oczu.

– Och, Barbatosie, masz rację. Przegrałem jedną wojnę i tęsknię do widoku Pana, bo zobaczymy się tylko wtedy, gdy wybuchnie druga wojna. I nie mogę się jej już doczekać – powiedział i przebił przybysza mieczem z płomieni, który pojawił się w jego dłoni.

Barbatos westchnął. W tym dźwięku był wielki ból, zaskoczenie, żal. A także coś między radością a rozbawieniem.

– Michale. Czy ty naprawdę myślisz, że jesteś w stanie kogoś zabić? – wyszeptał i zniknął.

Teraz już cały archont był gorejącym płomieniem. Rozejrzał się wokół.

– Towarzysze moi, co tak stoicie – powiedział go grupy nieruchomych aniołów. – Zajmijcie się nimi. Możecie ich nawet zabić. Sprawdzimy, czy już się odrodzili – powiedział.

Aniołowie podeszli do grupki ludzi. Rachiel patrzył na ich twarze. Niektórzy byli przerażeni, inni wyglądali na zdecydowanych na wszystko. Widział już takich – ludzi gotowych oddać życie za wiarę. Kiedyś bawiła go ich naiwność, bo często umierali za złudzenia, którymi raczył ich Michał. Teraz już nie czuł wesołości. Kiedyś był taki sam jak oni – także poszedł za głosem Michała. I – tak jak oni – trafił na ten świat.

Pierwszy uderzył Noriel. Wybrał postawnego mężczyznę ze szpakowatymi włosami, który wcześniej z wyzwaniem w oczach spoglądał na nadchodzących. Od ciosu anioła człowiekowi pękł nos, a kropelki krwi opryskały wszystkich dookoła. Kobiety zaczęły krzyczeć.

Po drugim uderzeniu człowiek upadł na kolana. Noriel zawsze był dumny z tego ciosu. „Dzięki mnie każdy padnie przed boskim majestatem” – opowiadał. Rachiel wiedział, że następne uderzenie zabije człowieka. I nagle zrozumiał, że nie pozwoli na zadanie tego ciosu. W jego dłoni pojawił się miecz z płomieni, który z całej siły wbił w plecy anioła. Noriel upadł, a jego ciało zaczęło dymić jakby trawione wewnętrznym ogniem.

– Dokąd pójdziesz, Norielu? – pomyślał Rachiel. Rozejrzał się i zobaczył, że inni wyciągnęli swoje miecze i otoczyli go.

– Uciekajcie – krzyknął do ludzi. – Uciekajcie, bo was zabiją – i zaczął walczyć z tymi, z którymi wieki temu spustoszył niebo. Radził sobie nieźle, choć nigdy nie był żołnierzem. Jednak wiedział, że jego los jest przesądzony. – Dokąd pójdę ja? – pomyślał i w tym momencie miecz Michała przeciął jego szyję.

VII

Marek zawsze lubił sobotnie poranki. Dzisiaj także obudził się wypoczęty. Nic mu się nie śniło. Koszmary, które miewał codziennie, od kilku dni przestały się pojawiać. Były coraz bledsze i dalsze.

Chętnie uznałby je za efekt stresu w pracy albo znalazł inne racjonalne wyjaśnienie, ale nie potrafił zapomnieć wizji, która dopadła go na przystanku. Wtedy nie spał. Nadal pamiętał obrazy, które wtedy zobaczył. Najgorsze było jednak wrażenie, którego nie mógł się pozbyć – że wszystko to naprawdę przeżył.

Jednak nawet tamto powoli odchodziło w dal. W końcu ludzie widują różne rzeczy – i jakoś żyją. Pracują i zarabiają, kochają się i nienawidzą.

Marek teraz głównie pracował i zarabiał. Szło mu całkiem nieźle w pracy i wydawało się, że ma spore szanse na całkiem pokaźną prowizję. W sam raz, żeby pojechać na dwa-trzy tygodnie za granicę i popływać w ciepłym morzu.

Zastanawiał się, czy powinien pojechać sam. Wcześniej, gdy widywał się z Joanną, zwykle wakacje spędzali oddzielnie. Miało to swoje zalety, ale czasem czuł się samotny. Wiadomo, że są miejsca, w których łatwo kogoś poznać. Tyle że były to jednodniowe czy raczej jednonocne.

Teraz miał coraz większą ochotę zabrać ze sobą Karolinę. Coraz częściej o niej myślał. Na początku zastanawiał się, co właściwie zaszło, że jej pojawienie pozwoliło mu tak łatwo zapomnieć o Joannie. Teraz myślał po prostu o niej.

Na pewno ucieszyłaby się z takiej propozycji. To odróżniało Karolinę od Joanny – nie było jej stać na wiele rzeczy, które Joanna kupowała bez zastanowienia i bez emocji.

No i dobrze mu się rozmawiało z Karoliną. Tamtego dnia opowiedział jej o swoich koszmarach i o tym, co zobaczył na przystanku. Słuchał swoich słów i miał wrażenie, że bredzi jak pacjent szpitala psychiatrycznego. Jednak dziewczyna nie uciekła – została u niego i to była pierwsza noc, kiedy nie miał koszmarów.

Przez następne dni spotkali się kilkakrotnie. A teraz zastanawiał się, czy nie zaprosić jej na wakacje. Być może, jak przewidywała jego matka, jego czas właśnie nadszedł.

Dzisiaj też mieli się spotkać po południu. Jeszcze nie wiedział, czy coś zjedzą i pójdą na spacer, czy też będą robić coś innego. Marek uśmiechnął się do siebie – nie da się ukryć, że Karolina miała spory talent do tych innych zajęć. I masę autentycznego zapału.

To były tak przyjemne myśli, że ostry dzwonek do drzwi był wręcz nie na miejscu. Marek otworzył – przed nim stała Joanna.

– Mogę wejść?

– Możesz – odpowiedział.

Przez chwilę przyglądał się Joannie. Wyglądała źle, jakby była przemęczona i niewyspana.

– Coś się stało?

– Nie przyszedłeś wtedy – powiedziała.

Kiwnął głową.

– Coś mi wypadło.

Spojrzała na niego w taki sposób, jakby powiedział coś niestosownego.

– To było bardzo ważne. Chciałam, żebyś zrozumiał, co się ze mną dzieje. Dlaczego się nie odzywam do ciebie.

Nie miał ochoty tłumaczyć jej, co go zatrzymało. Nie chciał też mówić, że któregoś dnia siedział przed jej domem w samochodzie niczym jakiś domorosły detektyw.

– Zawsze mogłaś spróbować mi o tym powiedzieć. Ale nie zrobiłaś tego.

– Nie zrobiłam – kiwnęła głową. – Nie wiedziałam, co się dzieje.

– A teraz wiesz?

– Teraz wiem, ale nie wiem, czy uwierzysz.

– W co?

Usiadła w fotelu i przyglądała mu się przez moment.

– Wcześniej przez wiele dni śniłam ten sam koszmar. Że jestem głodna. Od wielu tygodni nic nie jadłam. Wiem, że za parę dni umrę, jeśli nic nie zjem. Boże, to było straszne uczucie. Ale jeszcze gorsze było to, że żeby się najeść, zabiłam dziecko i zjadłam. Małą, kilkuletnią dziewczynę o jasnych włosach.

– I dlatego płakałaś tego wieczoru?

– Tak. Bałam się, że jak zasnę, znowu to zobaczę. I zobaczyłam. Obudziłam się kilka razy. W końcu doszło do tego, że bałam się zasnąć. Chodziłam w nocy na spacery, żeby nie spać. Rozumiesz? Bardziej bałam się zasnąć niż tego, że ktoś mi coś zrobi. Potem okazało się, że jest więcej takich jak ja. Wszyscy tak mieli. A któregoś dnia ktoś mi powiedział, że jak pójdziemy w określone miejsce, to wszystko się wyjaśni.

– W określone miejsce czyli na aleję Wojska Polskiego?

Kiwnęła głową.

– Byłam tam. Spotkaliśmy tam mężczyznę. Powiedział nam, że ten cały świat to oszustwo. Że jesteśmy tutaj za karę, za to, co zrobiliśmy gdzie indziej.

– Powiedział, że to piekło?

– Powiedział, że to miało być coś jak czyściec, ale ktoś zmienił to w piekło. Tak nami kieruje, żebyśmy robili złe rzeczy i dlatego ciągle się tu odradzamy. Zamknęli przed nami bramy.

Marek zamknął oczy. Przypomniał sobie swoje sny. Przypomniał wizję, w której był znienawidzonym starcem, żołnierzem zmienionym w bestię i wszystkie inne, które płynęły do niego tamtego dnia jak niekończące się fale.

– A potem go zabili.

– Kto go zabił?

– Nie wiem. Wyglądali jak ty i ja, ale to nie byli ludzie. Potem zaczęli nas bić, ale jeden z nich stanął w naszej obronie. Uciekłam. Teraz boję się wyjść. Boję się, że mnie dopadną. Inni też się boją.

– Kto was dopadnie?

– Nie wiem. Nie wiem, kim oni są, ale to oni zamknęli bramy. Oni nas cały czas pilnują. Rozumiesz?

Ostatnie pytanie zadała podniesionym głosem. Widział jej bladą, wymęczoną twarz, podkrążone oczy i dłonie, których nie umiała uspokoić. Była na granicy histerii. Miał ochotę ją przytulić i uspokoić, ale nie potrafił wykonać tego gestu. Bo wtedy byłoby tak, jakby jej uwierzył. A nie chciał jej wierzyć. Chciał jak najszybciej o wszystkim zapomnieć – o koszmarach, o tym, co widział na przystanku, a teraz jeszcze o słowach Joanny.

– Posłuchaj, jesteś zdenerwowana. Może to przez pracę. Sam miałem zły okres ostatnio. Myślałaś może o urlopie?

Jej twarz zmieniała się po każdym zdaniu. Najpierw była nadzieja, potem zaskoczenie, potem wstręt.

– To nie ma żadnego związku z pracą! Nie rozumiesz?

Rozumiał. Ale nie chciał się do tego przyznać. Nie chciał, żeby wszystko się zmieniło.

– Powinnaś wziąć urlop. Zawsze dużo pracowałaś, a teraz pewnie jest jeszcze trudniej.

Joanna zerwała się.

– Byłam głupia, że tu przyszłam. Wszyscy mi mówili, że nie uwierzysz. Im też nikt nie wierzył. Mówili, że trzeba to zobaczyć, przeżyć. A ty nie chciałeś, bo wypadło ci coś innego – była naprawdę wściekła. – Wiem, o co chodzi, bo kiedyś już chciałam tu przyjść i zobaczyłam ciebie z tą kobietą. Wiesz co. Zawsze wolałeś pieprzyć niż posłuchać tego, co się do ciebie mówi – powiedziała i wybiegła.

Przez chwilę stał bez ruchu. Joanna przyszła do niego, żeby go nawrócić, a on na to nie pozwolił. Choć wiedział, że to, co mówiła, mogło być prawdziwe. Po prostu chciał spokoju, normalnego życia. Nie nadawał się na apostoła nowej wiary.

– Przepraszam – powiedział. I gdyby ktoś go zapytał, nie potrafiłby odpowiedzieć, czy przeprasza Joannę, czy samego siebie.

Koniec

Komentarze

Kurczaki - jak zwykle ani komentarza, ani oceny. Sam mam sobie dać czy jak? żeby choc licznik był, tobym wiedział, że ktoś to przeczytał ...

Nowa Fantastyka