- Opowiadanie: RobertZ - Dbajmy o czystość (GRAFOMANIA 2012)

Dbajmy o czystość (GRAFOMANIA 2012)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Dbajmy o czystość (GRAFOMANIA 2012)

 

 

Dbajmy o czystość, czyli opowiadanie jak najbardziej ksenofobiczne i rasistowskie

 

 

Wieści Unijne, 23 stycznia 17 roku federacyjnego

Miłościwie nam panujący komisarze unijni od wielu lat zwracają uwagę na kwestię utrzymania czystości przez statycznego obywatela świetlanej unii. Zaniedbania na tym polu przyczyniają się do szerzenia chorób takich, jak wszawica, czy grzybica, oraz skutkują zaniżeniem norm ekologicznego współżycia społecznego. Musi

 

my dbać o ekologie, czystość powietrza, zatruwanego niepranymi, brudnymi skarpetkami, wody, cierpiącej spustami z nielegalnych szamb i ziemi, którą pokrywa coraz większa warstwa odpadków produkowanych w zatrważających ilościach przez przeciętnego zjadacza chleba. Dość nieodpowiedzialnym antyekologicznym brudasom!

J.U.

 

 

Kapral Archibald Prusakolep-Koniecpolski, potomek prusko-litewskich kułaków, z obrzydzeniem, malującym się na twarzy, spojrzał na trójkę stojących przed nim obdartusów. Europejska Federalna Unia produkowała dla cywilów różnokolorowe ubrania, niestety materiał, z których je szyto fakturą i wytrzymałością przypominał papier toaletowy. Miał zresztą podobno zastosowanie. W pozycji na baczność, z plecakami przy nogach, stała trójka dumnych obywateli EFU-ji: Polak, o korzeniach cygańsko-śląsko-warszawskich (jakiś czas temu obywatele Warszawy ogłosili się nowym narodem), Niejaki Piotr Zgaga; czarnoskóry Niemiec, Heil Zupa-Hitler; oraz żółtoskóry Rusek o korzeniach wietnamsko-rosyjsko-czukockich, o miłym w brzmieniu imieniu Sasza i nazwisku Przyjebałomipóllitra (to po dziadku, który kochając inaczej Polaków, za nic nie chciał nazywać się Słowacki, a co za tym idzie wybrał nazwę czynnościowo związaną z jego życiem ). Stali naprzeciwko dwupiętrowego budynku, o nieprzyjemnie szarej barwie, powybijanych oknach i zewnętrznej klatce schodowej, która prowadziła do trzech, po jednym na każdym poziomie, mieszkań.

– Baczność! – warknął Archibald Prusakolep-Koniecpolski.

Stojącym przed nim ochotnicy wyprężyli swoje cherlawe piersi. Zatrzeszczał kiepski materiał ich toaletowych ubrań. Z nadzieją spojrzały na kaprala piwne, zielone i niebieskie oczy.

– Waszym zadaniem – rzekł kapral – jest wykazanie wyższości unijnej czystości, nad porządkiem reszty plugawego świata. Przez tydzień zamieszkacie w tym – wskazał ręką obszarpany budynek – luksusowym apartamentowcu, przystosowanym do mieszkalnych potrzeb przeciętnego obywatela unii. Celem jest zachowanie, przez ten okres, zaledwie siedmiu dni, idealnej czystości i ładu, w zajmowanych przez was mieszkaniach. Przy czym nie możecie ich opuścić, aż do zakończenia wyznaczonego wam zadania. – Kapral spojrzał na trzech, wyprężonych przed nim w postawie na baczność, obywateli EFU-ja. Mimo, że nie byli oni żołnierzami, to na ich twarzach malowała się pewność i zdecydowanie. – Możecie wybrać swoje lokum. Zaraz po wyborze rozpoczynamy misje. Ty pierwszy. – Wskazał na Niemca.

– Ja, Oberführer! – Niemiec wyprężył się jeszcze bardziej, chociaż wydawało się to niemożliwe. W cieple letniego dnia jego czarna skóra świeciła się drobinkami potu. – My wybrać parter.

– A wy? – Kapral zwrócił się z pytaniem do Ruska.

– Ja wole pierwsze piętro – wybełkotał niezbyt trzeźwy wietnamsko-rosyjsko-czukockich obywatel unii. – Jak człowiek wypadnie z okna, to się nie zabije.

Polak tylko się uśmiechnął i nic nie mówiąc ruszył na drugie piętro.

Drzwi do mieszkań zabito, a jedzenie podawane przez znajdujące się w nich lufciki. Tego popołudnia zaczął się wielki wyścig o czystość EFU-ji.

 

 

Piotr Zgaga z duszą na ramieniu wszedł do przydzielonego mu lokum. Już wcześniej wiedział, że fakt przemawiania przez unijnego kaprala w nadwiślańskim narzeczu może wpłynąć na kolejność wyboru. Niestety miał racje; pierwszeństwo miał Niemiec, a po nim ten zrusyfikowany Czukcz. Znalazł się we wnętrzu typowego europejskiego dwupokojowego mieszkanka. Urocza, różowa tapeta w białe ciapki odłaziła płatami ze ścian. Dwa okna, wychodzące na zewnętrzną klatkę schodową, zabito, aby uniemożliwić jakiekolwiek oszustwo. W pokojach znajdowały się : kanapa, stół, dwa regały i parę krzywych krzeseł. Kuchnia nie miała okna; zlikwidowano je w ostatnim planie sześcioletnim jako nieergonomiczny zbytek. W kranie była woda, ale ku jego zdziwieniu, ktoś zabetonował odpływ i dla pewności zlikwidował idącą do ściany rurę. Nie było też łazienki; prawdopodobny jej ślad stanowił prostokąt nieotynkowanej ściany. Tam musiało znajdować się kiedyś do niej wejście, ale zostały po nim jedynie siwe pustaki połączone jasną zaprawą.

Nasz bohater położył plecak, z całym swoim dobytkiem, na stole. Wyciągnął z niego pół litra, zagrychę i szklankę. Nalał do niej wódki i jednym haustem ją wypił. Nie minęło wiele czasu,a w butelce pokazało się dno. Jednocześnie Piotra Zgagę przypiliła pilna potrzeba skorzystania z łazienki.

– O, k… – zaklął. Biedak przypomniał sobie właśnie, że takowej w unijnym lokum nie ma.

Zrozpaczony wyciągnął z plecaka scyzoryk, przegięty wpół podbiegł do zamurowanego wejścia i zaczął skrobać zaprawę. Niestety tak zaprawa, jak i pustaki były z chińskiego importu i za nic nie dawały się ruszyć. W końcu dziabnął ze złością w podłogę, wyłożoną jedynie linoleum, i tu ku jego zaskoczeniu scyzoryk wbił się beton. Ewidentnie spełniała ona normy unijne; te podstawowe. Z zapałem zaczął drążyć w podłodze dziurę.

 

 

W tym samym czasie Czukcz kończył pić piwo zwane ruskim rozpruwaczem.

– Cudownie. – Głupkowato uśmiechnął się do pustej puszki, odstawił ją na stół i legł na podłodze, obok wypitej wcześniej ćwiartki. Na nic więcej nie pozwalały jego nie do końca rosyjskie korzenie.

Przytomność odzyskał następnego dnia około południa. Ocucił go wszechobecny smród.

– Co jest? K… – Łaciński przecinek okazał się kropką, gdy Sasza zobaczył kupę gówna walającą się na środku pokoju i kolejną dostawę właśnie spadającą z drugiego pietra. Gdy chwila osłupienia ustąpiła, krew w nim zawrzała i doszło do ostrej wymiany zdań z górą, z której niewiele można było zrozumieć, ze względu na nadmierne użyciu słów powszechnie obelżywych, jak i także, godne wieży Babel, pomieszanie języków. W końcu osiągnięto porozumienie. Sasza otrzymał od zapobiegliwego Polaka scyzoryk, którym z pasją zaczął wiercić dziurę w podłodze.

 

 

Heil Zupa-Hitler nie mógł tak po prostu usiąść i się napić. Najpierw wyglancował szczoteczką do zębów cały parter; niestety żadnej innej nie posiadał. Koszulę poświęcił na osiągnięcie wymaganego połysku gumolitowej podłogi. Następnie wyjął z plecaka siedem puszek najmocniejszego na świecie piwa, oczywiście niemieckiej marki. Otwierając pierwszą z nich przysiągł na ducha prapradziadka szamana z afrykańskiej wioski ludożerców, że codziennie wypije tylko jedno. Gdy pierwsza puszka już była pusta uznał, że w ten wyjątkowy dzień należy mu się jeszcze jedna. W rzeczy samej ciężko się napracował. Przy trzeciej doszedł do wniosku, że niemiecka solidność nakazuje mu wypicie wszystkich siedmiu. W końcu po co sobie żałować. Trzeciego dnia poczuł, że jest mu mokro. Nie wiedział, że to jest dzień trzeci, gdyż konsekwentnie realizując swój plan wypicia najwyżej procentowego piwa na świecie zapadł w dwudniową alkoholową śpiączkę. No cóż, niemiecka solidność.

Około południa zaczął odzyskiwać przytomność. Nie miał zresztą żadnego wyboru; w mieszkaniu już wszystko pływało. Skacowany, półprzytomny, odruchowo sięgnął po bagnet znajdujący się w unoszącym się na powierzchni „wody” plecaku. Dziura w suficie podpowiedziała mu co ma zrobić. Z zapałem zaczął drążyć kolejny otwór w podłodze. Niestety, fundamenty zostały wzmocnione betonem produkcji chińskiej. Chwile później trzymał w ręce złamany bagnet.

 

 

Zawsze trzeźwy kapral Archibald Prusakolep-Koniecpolski bezpośrednio po spotkaniu AA, gdzie, jako przewodniczący, nawracał na właściwą drogę, biedne unijne owieczki, udał się do konkursowego bloku. Przegląd pierwszego i drugiego piętra okazał się zadowalający. Nie lśniły one co prawda czystością, ale przynajmniej nie zastał tam bałaganu. Rozczarowanie przyniósł parter. Drzwi nie dało się otworzyć. Coś je od środka blokowało.

– Wszystko w porządku? – zapytał czarnoskórego Niemca.

– Hilfe, oberführer! – krzyknął Heil Zupa-Hitler. – Tonę! – Dodał po polsku.

 

 

Wieści Unijne, 2 lutego 17 roku federacyjnego

Przykrym incydentem zakończyły się tegoroczne zawody o tytuł najczystszego Europejczyka. Reprezentant Stanu Nadreńskiego nie był w stanie zachować podstawowych norm czystości. Mieszkanie, przez niego zajęte, po ukończeniu siedmiodniowych zawodów, dosłownie tonęło w brudzie i odpadkach. Nadkomisarz brukselski wyraził wątpliwości co do możliwości dalszego przewodnictwa tego, względem Brukseli wschodniego stanu, w naszej drogiej, zjednoczonej Europie.

Pamiętajcie, czystość jest najważniejsza!

J.U.

 

Koniec

Komentarze

To na pewno nie jest grafomania. Satyra? Może... Najciekawszy w tym tekście jest stosunek Autora do UE i perspektywa zjednoczenia wszsytkich państw w ZSE.  
Stosunek do Rosjan, Polaków i Niemcow sztampowy aż do bólu.
Pozdro.

Znałam ten dowcip…

Ale alternatywne tłumaczenie Słowackiego ciekawe.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka