- Opowiadanie: Lavekall - Krawędź - cz III - Rozdziały II i III.

Krawędź - cz III - Rozdziały II i III.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Krawędź - cz III - Rozdziały II i III.

Rozdział II

 

„Najemna przystań" świeciła pustkami. Poza przysypiającym barmanem przebywał tu jedynie obskurnie wyglądający pijak, dla którego karczma była niczym dom.

 

Naturalną więc była reakcja tej dwójki, kiedy w środku dnia wszedł tam ktoś jeszcze. Brama zadrżała, kiedy ją pchnął. Ciężkie, okute buty akcentowały każdy jego krok. Spoglądając w oczy barmana usiadł naprzeciw niego i skinieniem dłoni wskazał na beczkę z miodem pitnym.

 

Uprzedzając pytanie, wyjął z sakwy dwie srebrne monety i rzucił na ladę.

 

– Słyszeliście może co nieco na temat nawiedzonego lasu? Różne rzeczy barman wszak słyszy, nie mam racji?

 

Pytany pobladł.

 

– Lepiej o tym nie mówić, licha nie kusić.

 

– Nalegam. Za informację wynagrodzę.

 

Barman spojrzał w pozbawione wyrazu oczy rozmówcy.

 

– Ile?

 

– Jeśli okaże się być przydatną, wystarczająco dużo.

 

Karczmarz skinął głową, rozejrzał się dla pewności, nachylił się przez ladę i wyszeptał:

 

– Słyszałem, jak dwóch najemników rozprawiało o tym. Mówili, że nikt nie wyszedł stamtąd żyw. Sam widziałem, jak rozgłaszali zaginięcie już kilku karawan mających do nas dotrzeć. Surowce się wyczerpują, a trakt, jak na złość, biegnie przez środek lasu. Nikt już nie chce się najmować do ochrony, znając los poprzedników. Moim zdaniem, trzeba tam przyjść z siekierą i wykarczować cholerę, ot co!

 

Ostatnie słowa wypowiedział już głośniej i przez chwilę wydawało się, że pijak go usłyszał.

 

– Mówisz, że las gdzieś na trakcie jest… Na wschód, jak mniemam? – widząc skinienie głową kontynuował – Nie ma takiego paskudztwa, którego nie dałbym rady zabić. Macie może pokój, karczmarzu? Wolałbym wypocząć zanim ruszę.

 

– Mam pokój. Nie wiem, co waść planujesz, ale odradzam stanowczo szperanie tam, gdzie nie trzeba. Zbyt wiele dusz las zostawił dla siebie.

 

– Trudno. I tak wszyscy kiedyś umrzemy. Mam do ciebie osobistą prośbę. Jeśli nie wrócę do pełni, rozgłoś proszę, że prawdą jest, iż licho w lesie żyje. Tylko sam diabeł mógłby mnie pokonać.

 

– Pewnyś siebie. Pycha może cię zgubić.

 

– Brzmisz teraz, jak ki kaznodzieja.

 

Rzucił niewielkich rozmiarów sakiewkę na stół.

 

– Pozwolisz, że wypiję jeszcze jeden? – wskazał na kufel i nie czekając na odpowiedź, obsłużył się sam. Karczmarz nie protestował.

 

Niewielkie wrota prowadzące do tawerny otwarły się ponownie, tym razem delikatnie.

 

Przybysz odwrócił się i po raz pierwszy dzisiaj jego twarz wyraziła jakiekolwiek emocje.

 

– Lothar? To ty? Bracie!

 

Zaskoczony Lothar przyglądał się chwilę, po czym wpadł w objęcia przyjaciela.

 

– Valgrex! Nie miałem pojęcia, że żyjesz! Co się z tobą działo przez te wszystkie lata, bracie? Nalej nam proszę po kuflu, o suchym pysku ciężko rozmawiać – zwrócił się w stronę karczmarza.

 

Ten był dość zaskoczony przebiegiem sytuacji, ale spełnił prośbę. Jego jedyni na chwilę obecną klienci zajęli miejsce przy stoliku, z dala od baru, by zachować rozmowę dla siebie.

 

– Wiesz, że nigdy nie mogłem usiedzieć na miejscu. Próbowałem się osiedlić w pobliżu Myndelether, ale nie dość, że tubylcy nie byli przychylni to po prostu dusiłem się, siedząc całe dnie w domu. Robię to, co kocham – podróżuję, poznaję świat za każdym razem na nowo, wiesz jak to jest… – skończył Valgrex i przyłożył kufel do warg.

 

Chciałby wiedzieć. Zawsze czuł ukłucie zazdrości, gdy przyjaciel opowiadał mu o swoich wędrówkach. Nieraz miał ochotę rzucić wszystko i ruszyć z nim, ale zawsze brakowało mu odwagi. A teraz, po wojnach domowych, już zupełnie stracił zapał do wojaży.

 

– Wiesz co? Pojedź ze mną. Ruszam na wschód, do nawiedzonego lasu. Cieszy się złą sławą, ale myślę, że warto to sprawdzić. Wchodzisz w to?

 

Lothar otworzył oczy ze zdumienia.

 

– Oszalałeś? Nie powinieneś jechać. To niebezpieczne.

 

– Wszystko, co robię, jest niebezpieczne. Mam się położyć i czekać na śmierć?

 

– Tego nie powiedziałem. Po prostu… A, niech mnie, co ja mam do stracenia! To nie jest wcale taki zły pomysł.

 

Mężczyzna sam był zaskoczony słowami płynącymi z własnych ust. Nie wydawało mu się, żeby był zdolny o czymś takim pomyśleć, a teraz, jakby pchany niewidzialną siłą zgodził się na wyjazd, który może się skończyć dla niego śmiercią.

 

Twarz Valgrexa rozpromienił szeroki uśmiech.

 

– Nie poznaję cię, bracie. Nie wierzyłem, że dasz się namówić. Chcę wyruszyć jutro, wiesz, że nie lubię zwlekać. Masz swojego wierzchowca?

 

– Nie. Stary, poczciwy Faun zdechł, a nie widziałem potrzeby zakupu kolejnego konia.

 

Valgrex zasępił się.

 

– Jest w okolicy jakaś stadnina?

 

– Mhm. Kilka mil na zachód, w pobliżu gór.

 

– Świetnie. Chodź, nie mamy czasu do stracenia.

 

Zostawiając niedopity miód przybysz wyszedł szybkim krokiem z Przystani. Lothar wahał się chwilę, ale ruszył ostatecznie za przyjacielem. Przed karczmą stała uwiązana piękna klacz. Zadbana o wiele bardziej niż właściciel – pomyślał Lothar i uśmiechnął się.

 

– Co cię tak bawi?

 

– Nie, nic. Co planujesz?

 

– Wskakuj – Valgrex splótł ręce, tworząc podpórkę na nogę. Jego kompan bez cienia wątpliwości wskoczył na klacz, nie korzystając z pomocy. Wkrótce obaj znaleźli się na jej grzbiecie, co nie spotkało się z jej aprobatą. Prychnęła cicho, ale po uderzeniu piętami w boki ruszyła posłusznie przed siebie.

 

***

 

– Który ci pasuje, bracie?

 

Lothar z podziwem oglądał ofertę stadniny. Jego wzrok przemieszczał się ze szlachetnych i dumnie stojących koni, na usiłujące je naśladować młode kuce, czy też nieśmiałe klacze, chowające się za plecami samców. Wtedy dostrzegł białego jak śnieg kuca i od tego momentu nie chciał widzieć już nic więcej. Spojrzał mu w oczy i zobaczył w nim coś więcej, niż tylko zwykłego wierzchowca.

 

– Ten będzie idealny – rzekł, skrupulatnie wypowiadając każde słowo. – Ile płacę?

 

– Dwadzieścia dukatów, mości panie.

 

Zajrzał do sakwy, ale zanim zdołał wyjąć monety na dłoń, zobaczył Valgrexa, który wyciągnął jedną z licznych mieszków, które nosił przy sobie i wręczył je sprzedawcy.

 

– Nie musiałeś tego robić – powiedział cicho – ale dziękuję, masz gest.

 

– Już się bałem, że zaczniesz robić sceny – posłał Lotharowi rozbrajający uśmiech.

 

Ten wskoczył na świeżo zakupionego kuca i nie musiał dać mu nawet sygnału do odjazdu, a już pędził kłusem.

 

Na wschód.

 

 

 

Rozdział III

 

Zapadał zmierzch. Do celu brakowało już niewiele, jednak wspólnie ustalili, że nie ruszą do lasu wieczorem. Na około dwie mile przed mostem, za którym rozciągał się bór, dostrzegli małą, obskurną burę, która formalnie miała być karczmą – świadczył o tym szyld. Przed wejściem świeciła jaskrawo podwieszona lampa. Z pewną dozą niepewności przywiązali rumaki do słupa będącego w pobliżu. Zmęczeni przekroczyli próg. Tawerna od wewnątrz wydawała się jeszcze mniejsza – miała co prawda piętro, lecz nisko zadaszone, a na parterze poza barem, gdzie wybór trunków ograniczał się do dwóch rodzajów piwa, umiejscowione były trzy stoliki. Przy jednym z nich zasiadało dwóch młodzieniaszków, mających góra piętnaście lat. Lothar nie mógł się nadziwić, co tak młode osoby robią w odludnej karczmie wieczorem, jednak nie podzielił się swoją refleksją z przyjacielem.

 

– Piwo – rzekł ochryple Valgrex. Karczmarz wyglądał na zaskoczonego ich obecnością, nalał jednak piwa i nie odezwał się ani słowem, wystawiając jedynie rękę po pieniądze. Lothar wetknął mu w nią dwa srebrniki. – Zaschło mi w gardle. Ile za nocleg?

 

– Nocleg? Nie znajdziesz tu panie łóżka. Jedyne co mam, to miejsce w stajni za karczmą.

 

– Musi wystarczyć. Można tam przywiązać konie?

 

– Jasne.

 

Dokończyli trunek i zapłaciwszy uprzednio, wyszli na zewnątrz. Przygotowali sobie możliwie najwygodniejsze posłanie, jednak długo nie mogli zasnąć, nękani rżeniem koni. W końcu zapadli w objęcia Morfeusza.

 

Zły sen uderzył podświadomie Lothara. Miał dziwne wrażenie, że jest zbyt realistyczny, żeby mógł być marą, jednak zbyt mało by był rzeczywisty. Coś, jakby utkwił pomiędzy jawą a snem.

 

W ów koszmarze dostrzegł wojnę. Znów. Znów miał wrażenie, że nigdy się nie skończy. Znów się bał. Tak straszliwie się bał. Znów dostrzegł to cięcie, znów odniósł to wrażenie, że nie może już wstrzymać ręki…

 

Obudził się z krzykiem. Było już widno, acz przeraźliwie zimno. Przetarł oczy. Rozejrzał się dookoła, by uświadomić sobie, że jest tutaj sam. Tylko on i jego kuc.

 

– Cholera… cholera! Chyba nie poszedł sam – mruknął sam do siebie, po czym wstał. Spał stanowczo za mało, ale teraz nie miało to znaczenia. Przypiął niedbale miecz do pasa, założył wysokie buty i wskoczył na konia.

 

Pędził galopem. Na moście zeskoczył z wierzchowca – uznał, że jeśli ma zapuścić się w gęstwinę, to zrobi to pieszo, by w razie czego łatwiej móc się ukryć.

 

Wkroczył do lasu. Najpierw powoli, potem coraz śmielej.

 

Usiadł.

 

Siedział na ziemi, ze skrzyżowanymi nogami. Zapuścił się w bór tak głęboko, że mimo wczesnej jeszcze pory było ciemno. Korony drzew rosły na tyle gęsto, że do niższych warstw lasu światło nie miało prawa dotrzeć.

 

– Zawróć.

 

Zerwał się na równe nogi. Głos nie mógł należeć do żadnej znanej mu kreatury; nie był także ludzki. W tym jednym słowie zdołał wyczuć żal, przygnębienie i smutek targający mówcą.

 

Lothar nie zastanawiając się wiele, jak gdyby te słowa były czymś naturalnym, wziął głęboki oddech i rzekł:

 

– O, szlachetne duchy lasu! Przybywam w pokojowych zamiarach. Chcę tylko godnie pochować przyjaciela, którego zabraliście do swojego serca. Pozwólcie mi to uczynić, a nie naruszę już więcej waszego spokoju.

 

Podświadomie wiedział, że Valgrex jest martwy, a swojej podświadomości ufał bardziej niż czemukolwiek innemu. Nie wiedział, skąd wzięła się jego krótka przemowa – wypowiadał słowa, nie zastanawiając się nad ich sensem.

 

Coś w gęstwinie poruszyło się, zaskrzypiało, aż w końcu usłyszał donośny głos.

 

– Nie mogę na to pozwolić. Twój cel brzmi zacnie, jednak nie wyrażam zgody. Jednakże, jesteś pierwszym, który słysząc nasz głos, nie zaczął nas przeklinać. Pozwolę ci zatem wspaniałomyślnie na opuszczenie lasu.

 

Lothar nie miał zamiaru spełnić życzenia. Powoli wypiął z pasa miecz wraz z pochwą, rzucając nim o ziemię. Podobnie uczynił ze sztyletem. Następnie zaczął ściągać z siebie ubranie. Rozebrał się do naga nie wahając się, mimo, iż dzień nie należał do najcieplejszych.

 

– Stoję przed wami nagi, bezbronny i ukorzony. Okażcie mi łaskę i wydajcie mi truchło przyjaciela.

 

– Jesteś intrygujący, człowieku. Niewielu z twojego gatunku okazuje taki szacunek do lasu i jego pierwotnych mieszkańców. Ile jesteś w stanie poświęcić, by osiągnąć swój cel? – głos umilkł na chwilę – Będziesz musiał wywalczyć to, po co przyszedłeś.

 

Na ścieżce przed nim zmaterializował się drzewiec. Jego nogi stanowiły dwa średniej grubości pniaki, tułów wyglądał niczym palisada – wiele cienkich gałązek złączanych ze sobą w nieznany mu sposób. Długie, uginające się z łatwością gałęzie wydawały się być rękoma. Głowę natomiast tworzył niemal okrągły pień.

 

Drzewiec uniósł rękę przy akompaniamencie szumiących liści. Bez ostrzeżenia, z niesamowitą prędkością smagnął Lothara niczym biczem gdzieś w pobliżu lewego przedramienia.

 

– Nie będę walczył – wycedził Lothar, starając się nie zwracać uwagi na strużkę krwi płynącą przez całą długość jego ręki – nie jestem wojownikiem.

 

Drzewiec przeciął jego łydkę. Lothar zacisnął z bólu zęby, ale nawet nie drgnął, by uniknąć ciosu.

 

– Czyżby? Wahasz się, Lotharze. Nie chcesz walczyć, prawda? Coś cię przed tym powstrzymuje, nie mam racji?

 

– Nie. Nie masz racji. Pozwól mi po prostu zabrać stąd Valgrexa.

 

Drzewiec nie czekał na finał negocjacji, tylko ponownie uderzył – tym razem zostawiając krwawy ślad wzdłuż klatki piersiowej.

 

– Nie przyznasz tego głośno, ale myślisz o tym każdego dnia. Myślisz, że zawiodłeś, że to twoja wina, prawda? Gdybyś tylko się wtedy zatrzymał…

 

– Czy musimy roztrząsać moją przeszłość? Gdybym tego potrzebował, poszedłbym się wyspowiadać.

 

– Hm… Zachęcę cię, bo chcę, żebyś sam to przyznał. Sam przed sobą oraz przed duchami lasu. Jeśli to zrobisz, dostaniesz, po co przybyłeś – drzewiec już brał kolejny zamach, gdy nagle rozpadł się na kupę gałęzi, po czym prześlizgnął się w głąb lasu, niczym po niewidzialnej żyłce.

 

Lothar uznał za olbrzymi dyskomfort brak możliwości spojrzenia rozmówcy w oczy. Zamiast tego wzrok wbity miał w będącą pod nim kałużę krwi, która nabierała rozmiarów z każdą sekundą. Otarł dłonią czoło. Z przerażeniem stwierdził, że ze strachu nie może poruszyć nogą.

 

Rozglądał się, szukając kierunku, z którego dobiegał głos. Bezskutecznie. Dźwięk powstawał dopiero w jego głowie.

 

Duch lasu czekał cierpliwie, co można było wywnioskować po otępiającej ciszy, którą przerywał jedynie niemiarowy oddech nagiego i krwawiącego mężczyzny. Scena musiała wyglądać groteskowo.

 

Przez chwilę przebiegło mu w myślach, że tak potężne istoty mogłyby wskrzesić jego kompana. Szybko się jednak w myślach skarcił – szczytem łaski z ich strony było pozostawienie go przy życiu tak długi czas.

 

– Dobrze. Opowiem ci, co zaszło.

 

– Zaczekaj chwilę. Wiesz, że stoisz na krawędzi emocjonalnej zapaści? Kiedy wyznasz głośno swoje winy, może być to krok naprzód dla twojego psychicznego nieładu. Ostatni krok. Zastanów się dobrze, co chcesz wybrać, człowieku…

 

– Nie wrócę stąd z pustymi rękoma. Nie ma mowy.

 

– Niech więc tak będzie.

 

 

 

//przedostatnia część opowiadania.

Koniec

Komentarze

   Primo, to akcja między 3częściami opowiadania strasznie się rwie. Widać powiązanie, ale można odnieść wrażenie, że są to całkiem inne historie. Część:
I) podróżujący kupcy
II) gość jest przesłuchiwane przez milicję, bo nie zauważył trupów wracając z knajpy
III) ten sam gość wyrusza w miejsce śmierci kupców
Aż nasuwa się by spytać: ale co? jak? dlaczego? po co? 
   Po lepszym poziomie drugiej części spodziewałem się teraz czegoś, przynajmniej tak dobrego jak poprzednia część. Niestety, ale ta to kilka sporych kroków wstecz. Ubogie opisy, dialogi słabiutkie (najlepiej sprawdź jak wyglądają dialogi w ksiażkach albo wejdź w parę opowiadań z tego działu), mam wrażenie, że strasznie się spieszyłeś z tym opowiadaniem - pamiętaj, że tylko spokój może nas uratować ;)
   Działania Valgrexa wydają się także nielogiczne. Najpierw chciał, żeby Lothar wyruszył z nim, sam go wyposażył, a więc po jaką cholerę w końcu poszedł sam?
   I ostatnia rzecz, w zasadzie nie błąd ale skoro już się tak czepiam, to na całego: "O, szlachetne duchy lasu! Przybywam w pokojowych zamiarach. Chcę tylko godnie pochować przyjaciela, którego zabraliście do swojego serca. Pozwólcie mi to uczynić, a nie naruszę już więcej waszego spokoju." - chyba sam przyznasz, że to brzmi nieco drętwo i sztucznie?
   Nie wiem skąd taki spadek formy, ale mając w pamięci poprzednią, wiem, że z pewnością stać Cię na więcej ;)   

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nowa Fantastyka