- Opowiadanie: Fasoletti - Vaginal Horror Show (bizarro fiction)

Vaginal Horror Show (bizarro fiction)

Au­to­rze! To opo­wia­da­nie ma sta­tus ar­chi­wal­ne­go tek­stu ze sta­rej stro­ny. Aby przy­wró­cić go do głów­ne­go spisu, wy­star­czy do­ko­nać edy­cji. Do tego czasu moż­li­wość ko­men­to­wa­nia bę­dzie wy­łą­czo­na.

Oceny

Vaginal Horror Show (bizarro fiction)

Tekst zo­stał na­pi­sa­ny spe­cjal­nie dla por­ta­lu Nie­do­bre Li­ter­ki – pol­skie­go cen­trum bi­zar­ro.

 

 

Trupa na­zy­wa­ła się Va­gi­nal Hor­ror Show i po­cho­dzi­ła z Czar­no­by­la. Tak przy­naj­mniej na­pi­sa­li na pla­ka­cie. Na przed­sta­wie­nie zo­sta­łem wy­cią­gnię­ty przez syna, który w dzień wy­stę­pu ob­cho­dził piąte uro­dzi­ny. Nie umia­łem smar­ka­czo­wi od­mó­wić, ale przy­znam szcze­rze, że i mnie zże­ra­ła cie­ka­wość. Ostat­ni raz byłem w cyrku chyba ze sto lat temu i szko­da by­ło­by prze­pu­ścić oka­zję do od­no­wie­nia wspo­mnień.

Po­szli­śmy więc pod su­per­mar­ket Ston­ka. To obok niego roz­ło­żo­no ogrom­ny, ko­lo­ro­wy na­miot. Po wy­ku­pie­niu kar­ne­tów za­ję­li­śmy miej­sca na wi­dow­ni.

Wnę­trze kon­struk­cji było po­grą­żo­ne w pół­mro­ku, a z gło­śni­ków są­czy­ła się cicha, nie­po­ko­ją­ca me­lo­dia. Nie wiem czemu, ale po ple­cach prze­biegł mi lo­do­wa­ty dreszcz. Czy do­brze zro­bi­łem przy­cho­dząc tutaj? A może to tylko ele­ment gry? Już za chwi­lę mie­li­śmy się o tym prze­ko­nać.

– Dro­dzy pań­stwo! Wi­ta­my w Va­gi­nal Hor­ror Show! – Po­kracz­ny ka­rzeł du­po­mów­ca w po­ła­ta­nym cy­lin­drze zja­wił się na are­nie zni­kąd, jakby wy­rósł spod ziemi.

Jego zde­for­mo­wa­na, po­kry­ta ro­pie­ją­cy­mi par­cha­mi morda przy­po­mi­na­ła krowi pla­cek. Mię­dzy po­ślad­ka­mi ści­skał za­rdze­wia­ły mi­kro­fon.

– A zatem je­dzie­my! – wy­krzy­czał, a ra­czej wy­pier­dział, od­po­wied­nio mo­du­lu­jąc skalą pusz­cza­nych bąków.

Jako pierw­sza na arenę wkro­czy­ła ob­le­śnie tłu­sta baba w mi­niów­ce. Widok jej owło­sio­nych, sal­ce­so­no­wa­tych łydek spra­wił, że kilka osób z au­dien­cji pu­ści­ło ob­fi­te pawie na głowy sie­dzą­cych po­ni­żej wi­dzów. Ko­bie­ta, pocąc się i sa­piąc, pcha­ła przed sobą wi­ru­ją­cą tar­czę na­pę­dza­ną bie­ga­ją­cym w kółku cho­mi­kiem. Przy­wią­za­no do niej dzie­ci z wo­do­gło­wiem. Małe kre­atur­ki wiły się spa­zma­tycz­nie i szar­pa­ły, pró­bu­jąc ro­ze­rwać ko­nop­ne sznu­ry.

– Po­wi­taj­cie pierw­sze gwiaz­dy dzi­siej­sze­go wie­czo­ru! – pier­dział kur­du­pel. – Po­cho­dzą­ce z naj­głęb­szych głę­bin ra­dio­ak­tyw­nej zony, wy­rzu­co­ne do kon­te­ne­ra zaraz po uro­dze­niu, zo­sta­ły przy­gar­nię­te przez grupę Va­gi­nal Hor­ror Show, by tego wła­śnie wie­czo­ru roz­ba­wić was do łez! A przed nami wiel­ki, nie­eeesa­mo­wi­ty, Vla­aaad Pa­aalow­nik!

Pu­bli­ka do­słow­nie za­sko­wy­cza­ła z ra­do­ści, gdy na­ostrzo­ny drew­nia­ny bal rzu­co­ny przez cher­la­we­go star­ca w sta­ro­mod­nym płasz­czu zmiaż­dżył czasz­kę pierw­sze­go mu­tan­ta. Mój syn, wi­dząc bry­zga­ją­cy na wszyst­kie stro­ny mózg, aż kla­skał z pod­eks­cy­to­wa­nia. Ja sam, muszę przy­znać, rów­nież ba­wi­łem się set­nie.

Vlad mio­tał pa­la­mi z za­trwa­ża­ją­cą pre­cy­zją. Chło­pi­na w pełni za­słu­żył na swój przy­do­mek. Kiedy ostat­ni cze­rep pękł ni­czym my­dla­na bańka, wi­dzo­wie na­gro­dzi­li popis grom­ki­mi bra­wa­mi. Pro­wa­dzą­cy uspo­ko­ił nas, byśmy nie mar­twi­li się losem wy­ko­rzy­sta­nych ma­leństw.

– Co praw­da nie były to efek­ty spe­cjal­ne i wszyst­kie umar­ły na­praw­dę, ale na tam­tym świe­cie z pew­no­ścią jest im le­piej – za­pew­nił, gdy jakaś mała dziew­czyn­ka za­czę­ła po­chli­py­wać. – Pełno tego ta­ła­taj­stwa leży na czar­no­byl­skim śmiet­ni­ku, mo­że­cie być więc pań­stwo pewni, że kiedy za­wi­ta­my tu po raz ko­lej­ny, Vlad Pa­low­nik znów za­pre­zen­tu­je swoje za­pie­ra­ją­ce dech w pier­siach umie­jęt­no­ści!

Na buzi dziec­ka na­tych­miast za­go­ścił sze­ro­ki uśmiech.

Każdy ko­lej­ny wy­stęp był lep­szy od po­przed­nie­go. Po po­ka­zie Vlada mie­li­śmy przy­jem­ność oglą­dać mię­dzy in­ny­mi ma­gi­ka-zom­bie, który wy­cią­gał sobie je­li­ta przez odbyt, na­stęp­nie po­ły­kał, a one w cu­dow­ny spo­sób wra­ca­ły na miej­sce. Czte­ro­rę­kie­go chi­rur­ga ob­cę­ga­mi pro­stu­ją­ce­go oczy dzie­ciom z ze­spo­łem downa. I wresz­cie ko­bie­tę na za­wo­ła­nie ro­bią­cą sobie skro­ban­kę. Naj­lep­sze było to, że za każ­dym razem wy­cią­gnię­ty płód miał głowę in­ne­go zwie­rzę­cia, a cza­sem nawet dwie lub trzy pary nie­do­ro­zwi­nię­tych koń­czyn.

Jed­nak naj­więk­szy ra­ry­tas zo­sta­wio­no na sam ko­niec. Z gło­śni­ków po raz ko­lej­ny po­pły­nę­ła nie­po­ko­ją­ca mu­zy­ka. Na wi­dow­ni za­pa­dła gro­bo­wa cisza. Ka­rzeł du­po­mów­ca mla­snął zwie­ra­cza­mi i na znak sza­cun­ku dla ar­tyst­ki ma­ją­cej za mo­ment wejść na arenę zrzu­cił z głowy cy­lin­der.

– A teraz! Przed wami! Panie i pa­no­wie! Chłop­cy i dziew­czę­ta! Nasza gwiaz­da! Je­dy­na w swoim ro­dza­ju diwa o nie­po­wta­rzal­nym gło­sie ery ato­mo­wej, wy­cho­wan­ka Ca­si­no de Czar­no­byl, Wio­ooool­ka!

Pod skle­pie­niem na­mio­tu ekipa tech­nicz­na za­wie­si­ła ogrom­ny, krysz­ta­ło­wy ży­ran­dol, a wśród pu­blicz­no­ści tre­so­wa­ny jam­nik roz­niósł za­tycz­ki do uszu.

– Wyj­mu­je­cie je na wła­sną od­po­wie­dzial­ność – za­zna­czył kon­fe­ran­sjer.

Wstrzy­ma­łem od­dech. Re­flek­to­ry oświe­tli­ły blon­d­wło­są, cy­ca­tą pięk­ność, wy­wi­ja­ją­cą na are­nie pi­ru­ety. Miała nie­ludz­ko dłu­gie nogi, mlecz­no­bia­łą skórę, a za­miast twa­rzy, ocie­ka­ją­cą gę­stym ślu­zem wa­gi­nę. Na czole, ni­czym oko cy­klo­pa, fe­erią barw mie­ni­ła się łech­tacz­ka. Diwa od­tań­czy­ła kar­ko­łom­ny balet, ja­kie­go nie po­wsty­dzi­ła by się mi­strzy­ni świa­ta w akro­ba­ty­ce, wy­wi­nę­ła po­czwór­ne salto i za­czę­ła śpie­wać. Ach, ja­kież prze­cud­ne dźwię­ki wy­pły­wa­ły spo­mię­dzy jej wi­bru­ją­cych de­li­kat­nie warg sro­mo­wych! Głos miała wspa­nia­ły! Czy­sty, de­li­kat­ny, tak mocny, że kiedy pod­nio­sła skalę, klo­sze ży­ran­do­la eks­plo­do­wa­ły na mi­liar­dy ka­wał­ków, tak samo jak cze­re­py kilku nie­szczę­śni­ków, któ­rym sto­pe­ry wy­śli­zgnę­ły się z uszu. Trwał ten nie­ziem­ski kon­cert ja­kieś pół go­dzi­ny i mogę z ręką na sercu po­wie­dzieć, że było to naj­za­je­bist­sze trzy­dzie­ści minut mo­je­go życia.

Wiol­ka do­sta­ła owa­cje na sto­ją­co, w jej stro­nę po­le­cia­ły bu­kie­ty kwia­tów i mę­skie strin­gi. Ktoś ży­wią­cy na­dzie­ję na do­cho­wa­nie się z nią po­tom­stwa rzu­cił wy­peł­nio­ną na­sie­niem pre­zer­wa­ty­wę.

Kiedy śpie­wacz­ka po­wo­li wśli­zgnę­ła się za kur­ty­nę, spek­takl do­biegł końca. Wy­szli­śmy onie­mia­li z za­chwy­tu. Już w domu mój syn po­wie­dział, że w cza­sie wy­stę­pu Wiol­ki pta­szek mu stward­niał, a potem strasz­nie się po­pluł. Aż wstyd było mi przy­znać, że mia­łem do­kład­nie tak samo. A w nocy, gdy wspo­mi­na­łem przed­sta­wie­nie, na­szła mnie pewna re­flek­sja. Wszę­dzie mówi się, że wy­buch w Czar­no­by­lu to tra­ge­dia i nie­szczę­ście, a prze­cież gdyby nie ta eks­plo­zja, nigdy nie obej­rze­li­by­śmy ge­nial­ne­go wi­do­wi­ska, jakim był Va­gi­nal Hor­ror Show!

Koniec

Komentarze

Hmm, prze­czy­ta­łem. I przy­znać muszę bez bicia, że kom­plet­nie nie poj­mu­ję tych no­wo­cze­snych tren­dów w fan­ta­sty­ce...

Jedna wąt­pli­wość na­tu­ry ana­to­micz­nej - co ta pani wła­ści­wie miała za­miast twa­rzy? Ani łecz­tacz­ka, ani wargi sro­mo­we nie są czę­ścią ma­ci­cy, tylko tro­che in­ne­go ko­bie­ce­go na­rzą­du...
Tak w ogóle to dzię­ki wiel­kie, że mu­sia­łam to sobie wy­obra­żać. 

Smut­na ko­bie­ta z ogór­kiem.

Fakt, pal­ną­łem głup­stwo. Dla mnie, jako fa­ce­ta, to jeden pie­ron :P Po­pra­wio­ne.

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Praw­dę mó­wiąc... mo­gła­bym dalej żyć szczę­śli­wie, nie po­znaw­szy tego tek­stu. Tech­nicz­nie ok, ale fa­bu­ła? Dla fanów ga­tun­ku, wy­łącz­nie.

Poza tym, że "po­wsty­dzi­ła­by" na­pi­sa­ła­bym razem oraz zda­nia typu "Pod skle­pie­niem na­mio­tu ekipa tech­nicz­na za­wie­si­ła ogrom­ny, krysz­ta­ło­wy ży­ran­dol, a wśród pu­blicz­no­ści tre­so­wa­ny jam­nik roz­niósł za­tycz­ki do uszu." draż­nią mnie szy­kiem - bo mimo wszyst­ko lubię, jak pod­miot jest pierw­szy i tre­so­wa­ny jam­nik roz­no­si wśród pu­blicz­no­ści, a nie wśród pu­blicz­no­ści tre­so­wa­ny jam­nik roz­no­si.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Je­stem w po­ło­wie, ale daje szó­stecz­ke! Nie wie­dzia­łem, że w Pol­sze ktoś two­rzy takie cuda prozą [bo że po­ezja śpie­wa­na jest to wszy­scy wiemy, grind­co­re!].

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Nie­sa­mo­wi­te!

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Roz­sta­wio­no, roz­bi­to na­miot.
Bez ko­men­ta­rza, bo za bar­dzo Cię lubię.

ej Fa­so­let­ti to jest tak obrzy­dli­we, że łe­eeee... No ale takie miało być za­pew­ne ;)
Lubię tek­sty tak głu­pie, że aż śmiesz­ne, ale to mnie spe­cjal­nie nie ba­wi­ło :( Bra­kło mi ja­kiejś od­kryw­czej po­in­ty.

Po­zdra­wiam ;) 

swoją drogą całe to bi­zar­ro mnie in­try­gu­je ;)

Na przed­sta­wie­nie zo­sta­łem wy­cią­gnię­ty przez syna, który w dzień wy­stę­pu ob­cho­dził piąte uro­dzi­ny.
Już w domu mój syn po­wie­dział, że w cza­sie wy­stę­pu Wiol­ki pta­szek mu stward­niał, a potem strasz­nie się po­pluł.
Hmmm...

Nie po­do­ba­ło mi się. Na siłę wul­gar­ny i nie­przy­zwo­ity tekst z idio­tycz­ną płen­tą.
Sorry Fa­so­let­ti. Po­do­ba­ją mi się Twoje po­przed­nie tek­sty. Są one cie­ka­we i... o czymś. A ten wydał mi się być wła­śnie o ni­czym.
Prze­czy­ta­łem bo prze­czy­ta­łem, ale je­stem na nie :(

Po­zdra­wiam

Wy­bacz, ale nie do­czy­tam.
I mam na­dzie­ję, że nie bę­dziesz miał dzie­ci... Masz jakąś ob­se­sję na ich punk­cie? Może chcesz o tym po­roz­ma­wiać?

Ory­gi­nal­ne... Ani dobre, ani złe - po pro­stu inne, obrzy­dli­wie inne. Fa­so­let­ti w (pra­wie) czy­stej po­sta­ci :)
Jeden zgrzyt lo­gicz­ny nie daje mi spo­ko­ju - wszy­scy świet­nie się ba­wi­li na ma­ka­brycz­nym wy­stę­pie Vlada, a nie zdzier­ży­li wi­do­ku sal­ce­so­no­wa­tych owło­sio­nych łydek, wzbo­ga­ca­jąc tym samym lo­kal­ną po­pu­la­cję ptac­twa ga­strycz­ne­go?
Kilka cie­ka­wych okre­śleń, ob­ra­zów.
Sam nie na­pi­sał­bym cze­goś w po­ło­wie tak dziw­ne­go... co jest w tym przy­pad­ku po­chwa­łą :P
Eh, Fas, co z Cie­bie bę­dzie, jak Ty uro­śniesz?! :D

Zło­ścić się to robić sobie krzyw­dę za głu­po­tę in­nych.

Fas...
To nie jest fajne.

Ech. No dobra, jest to do­brze na­pi­sa­ne. Sty­li­stycz­nie i warsz­ta­to­wo bez za­strze­żeń - wia­do­mo. Tylko - na mi­łość Je­zu­sa Chry­stu­sa i Trój­cy Prze­naj­święt­szej - dla­cze­go to musi być takie nie­smacz­ne? Czy­ta­łem już tek­sty obrzy­dli­we, wul­gar­ne i strasz­nę. Sam od czasu do czasu lu­bu­ję się w roz­człon­ko­wy­wa­niu wła­snych po­sta­ci, ale - mimo wszyst­ko - są pewne gra­ni­ce, któ­rych tekst li­te­rac­ki nie po­wi­nien prze­kra­czać. Za­wsze lu­bi­łem my­śleć, że czy­ta­nie opo­wia­da­nia po­win­no spra­wiać przy­jem­ność - tu, au­ten­tycz­nie, krzy­wi­łem się przy co dru­gim zda­niu. 
Gdyby cały ten wul­ga­ryzm i rewia obrzy­dli­wo­ści miały jesz­cze jakiś sens i cel, to jakoś bym je prze­bo­lał, ale pu­en­ta tego opo­wia­da­nia jest... cóż... kiep­ska. 

Em, a mnie szcze­rze mó­wiąc bar­dziej znie­sma­czył ko­men­tarz vy­zar­ta. Taki ze mnie zły katol, że nie lubie sza­fo­wa­nia imie­niem tylko  po to żeby pod­kre­ślić wła­sne znie­sma­cze­nie.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Cóż, wy­bacz, jeśli ura­zi­łem twoje od­czu­cia re­li­gij­ne, Russ. Zro­bi­łem to nie­chcą­cy i bez po­my­ślun­ku, więc mam na­dzie­ję, że za­skar­bię sobie twoje wy­ba­cze­nie. I nie, to nie jest sar­kazm.

Ech. Vy­zart­cie, nie pisze tego po to, żeby się kłu­cić. Pisze to, żebyś miał świa­do­mość. Bo ży­je­my w ta­kich cza­sach, że lu­dzie albo mają pier­dol­ca na tym punk­cie albo, co po­wszech­niej­sze, nie mają po­ję­cia. I w moim po­ście też nie ma kpiny. Po­zdra­wiam.

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Ech. No dobra, jest to do­brze na­pi­sa­ne. Sty­li­stycz­nie i warsz­ta­to­wo bez za­strze­żeń - wia­do­mo. Tylko - na mi­łość Je­zu­sa Chry­stu­sa i Trój­cy Prze­naj­święt­szej - dla­cze­go to musi być takie nie­smacz­ne?

Spe­cy­fi­ka ga­tun­ku vy­zart. Bi­zar­ro to wła­śnie prze­sad­na obrzy­dli­wość, tanie porno, epa­to­wa­nie nie­po­trzeb­ną, nie­uza­sad­nio­ną prze­mo­cą i sur­re­ali­stycz­ni, zmu­to­wa­ni bo­ha­te­ro­wie. Wsta­wi­łem jako cie­ka­wost­kę ga­tun­ko­wą, bo do­pie­ro nie­śmia­ło wcho­dzi toto do Pol­ski. Ra­czej nie będę na NF wrzu­cał już tego typu hi­sto­ry­jek, więc spoko. A jakby ktoś chciał jed­nak po­czy­tać jesz­cze nieco zwy­rol­stwa i rzu­ca­nia mię­chem, to na Nie­do­brych Li­ter­kach może już w przy­szłym ty­go­dniu jesz­cze dwa moje tek­sty pójdą.

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Mocna rzecz, ale bez prze­sa­dy. Nie aż tak, żeby wzbu­dzać obrzy­dze­nie. Ot, cie­ka­wost­ka ga­tun­ko­wa. Tak zwana "li­te­ra­tu­ra uzna­na" juz dawno prze­kro­czy­ła gra­ni­ce wsty­du i nikt się temu nie dziwi. Wy­star­czy po­czy­tać coś Johna Irvin­ga. W jego twór­czo­ści aż roi się od moc­nych scen. My wciąż je­ste­smy jesz­cze za bar­dzo pru­de­ryj­ni, a przez to tro­szecz­kę za­kła­ma­ni.  

W jego twór­czo­ści aż roi się od moc­nych scen.

Ale tu jakoś nie zna­la­złem "moc­nych scen" tylko obrzy­dli­wo­ści, któ­rych nia dało sie czy­tać...
Bez urazy Fa­so­let­ti.

Prze­czy­ta­łam chyba z sie­dem po­wie­ści Irvin­ga, a choć za­iste było w nich parę kon­tro­wer­syj­nych mo­men­tów, nie przy­po­mi­nam sobie, bym w któ­rymś aż skrzy­wi­ła się z obrzy­dze­nia.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

A we mnie kłębi się py­ta­nie, zu­peł­nie od­bie­ga­ją­ce od pru­de­rii i za­kła­ma­nia, jaki cel ma takie pi­sa­nie? Co daje czy­tel­ni­ko­wi : "Przy­wią­za­no do niej dzie­ci z wo­do­gło­wiem. Małe kre­atur­ki wiły się ..." I czy te dzie­ci muszą być na­zy­wa­ne kre­atur­ka­mi i po­ka­zy­wa­ne jak małp­ki na sznur­ku? No­ta­be­ne, po­ka­zy­wa­nie mał­pek i in­nych zwie­rząt też jest do­wo­dem na to, jaką, że się po­słu­żę słow­nic­twem "kre­atu­rą" jest czło­wiek. Teo­re­tycz­nie zdro­wy na umy­śle i fi­zycz­nie. Uważa, że ma prawo za­spo­ka­jać swoje wsze­la­kie­go ro­dza­ju próż­no­ści i za­chcian­ki. Zresz­tą taki teraz na­cisk mamy na mło­dzież i dzie­ci " masz prawo do tego i tego, ważne co Ty czu­jesz, Twoim pra­wem jest to i to..." Szko­da, że o obo­wiąz­kach tak mało...

Wra­ca­jąc do tek­stu, we mnie nie wzbu­dza on obrzy­dze­nia. Tylko smu­tek. Ten tekst, ta prób­ka mi się nie po­do­ba i czy­tać po­dob­nych nie będę. Je­stem fanką tek­stów Fasa, ale nie taką która rzuca strin­ga­mi na każde na­pi­sa­ne prze­zeń słowo ;) Rów­no­wa­ga.

Fas, po­zdra­wiam :)

Spoko Aga, tak jak pi­sa­łem, to cie­ka­wost­ka ga­tun­ko­wa. Jeśli jesz­cze kie­dyś coś ta­kie­go na­pi­szę, trafi je­dy­nie na por­tal biz­za­row­ski "Nie­do­bre Li­ter­ki". Jeśli komuś się takie po­je­ba­ne hi­sto­ryj­ki po­do­ba­ją, może za­wsze tam zaj­rzeć, a do­sta­nie so­lid­ną dawkę tego typu mo­ty­wów :).
(Tro­chę to za­brzmia­ło, jak­bym się ob­ra­ził za ne­ga­tyw­ne ko­men­ta­rze pod tek­stem :P )

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Mały, obrzy­dli­wy de­wiant, który tkwi ukry­ty głę­bo­ko w naj­mrocz­niej­szych za­ka­mar­kach mo­je­go umy­słu ma wiel­ką ocho­tę na na­pi­sa­nie cze­goś w tym stylu.

Smut­na ko­bie­ta z ogór­kiem.

Eeetam Fas. Nie na­pi­sa­łam tego pod Twoim ad­re­sem, to ogól­ne moje prze­my­śle­nia do­ty­czą­ce­go ludz­ko­ści i nie­spra­wie­dli­wo­ści na tym ego­istycz­nym świe­cie. :( (Tak, sio­stra mi­ło­sier­dzia, niech bę­dzie :D)) Ty tylko je tym tek­stem po­ru­szy­łeś. Więc z tym ob­ra­ża­niem się to nie tak szyb­ko. Po­nad­to na wio­sne będę w Ol­ku­szu. A zdaje się z kimś tam mam piwo wypić :O :D

O, faj­nie. To daj znać, sko­czy­my na ja­kie­go bro­wa­ra :)

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Fas, to ty hanys je­steś?

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Nie wiem. A co to ha­ny­sy? Ja z ma­ło­pol­ski.

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Ol­kusz, ol­kusz.. A ty fak­tycz­nie, to na styku za­głe­bia i Ma­ło­pol­ski. Sorry.
A hanys, czyli to czym ani ja ani ty nie są, jest rdzen­nym miesz­kań­cem ślą­ska [po ojcu i matce ślą­zak]. 

ta sy­gna­tur­ka ule­gła uszko­dze­niu - dzwoń na in­fo­li­nie!

Witaj!

Jakoś tak nie zro­bi­ło na mnie wra­że­nia. Nie wiem... Może zbyt dużo gra­łem w Si­lent Hille i mam za­wy­żo­ny próg tego, co można uzna­wać za dziw­ne? Ani to dla mnie wstrzą­sa­ją­ce, ani nie­smacz­ne. Ot, jest sobie i tyle. Nie­ste­ty mało od­kryw­cza ta Twoja pu­en­ta była, jak­byś nie Ty ją pisał. Nie­zbyt mi się po­do­ba­ło, bo za słabe na Cie­bie. ;)

Po­zdra­wiam
Na­vie­dzo­ny

Apo­geum two­jej wy­obraź­ni...

Nie bel­haj, do apo­geum mi jesz­cze da­le­ko... :P

Za­ufaj Al­la­ho­wi, ale przy­wiąż swo­je­go wiel­błą­da.

Dziw­ne. Sty­li­stycz­nie nie­złe, ale tek­sto­wo... cóż. Po­win­no być mocne, ale cze­goś mi za­bra­kło.

Ja też z Ma­ło­pol­ski!

 

Tekst nie naj­gor­szy, ale nie wy­jąt­ko­wy: nie je­stem "obrzy­dli­wy" (nie brzy­dzi mnie taka sztu­ka). Opo­wia­da­nie we­wnętrz­nie spój­ne, za­koń­cze­nie ma sens, jest lo­gi­ka, już od dłuż­sze­go czasu cho­dzi mi po gło­wie kon­cep­cja "brzyd­kie­go cyrku", ale to nie­spre­cy­zo­wa­ny po­mysł. Ty po­mysł cyrku do­pre­cy­zo­wa­łeś i to aż za bar­dzo, ja jed­nak nie je­stem i chyba nigdy nie będę fanem biz­za­ro. Je­stem mi­ło­śni­kiem li­te­ra­tu­ry w ogóle, ale nie lubię roz­drab­nia­nia na ga­tun­ki i nie prze­pa­da za ga­tun­ka­mi, które okre­śla­ją jakąś tam, ob­le­śną sztam­pę.

 

Daję 4, bo tekst nie jest zły. Ale to tylko ma­ka­bra. Wiem, że taki wła­śnie miał być, Fas.

 

Po­zdra­wiam i życzę mi­łe­go dnia. Albo nocy.

Nowa Fantastyka