- Opowiadanie: baranek - Qualis Artifex Pereo!

Qualis Artifex Pereo!

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Qualis Artifex Pereo!

Sie­dział na krze­śle i palił pa­pie­ro­sa. Pa­trzył z po­gar­dą na zgro­ma­dzo­ną w małej sali pu­blicz­ność. Ho­ło­ta! Żądny ta­nich wra­żeń mo­tłoch! Chcą, a więc do­sta­ną! On i tak był ponad to. Był ar­ty­stą! Był ge­niu­szem!

 

***

Miał dwa­na­ście lat, kiedy po raz pierw­szy usły­szał mu­zy­kę. Praw­dzi­wą mu­zy­kę! Po­brzmie­wa­ła ci­chut­ko gdzieś w naj­od­le­glej­szych za­ka­mar­kach jego świa­do­mo­ści. Z cza­sem coraz śmiel­sza, coraz bar­dziej na­tręt­na, wy­peł­nia­ła jego umysł prze­dziw­ny­mi dźwię­ka­mi. Nie ro­zu­miał jej, bał się nawet, ale ona pie­ści­ła jego jaźń, ku­si­ła, szep­ta­ła…

“Uwol­nij mnie. Spraw bym ożyła. Po­trze­bu­ję prze­strze­ni by roz­kwi­tać. Po­trze­bu­ję prze­strze­ni by brzmieć. Po­trze­bu­ję cie­bie. Cie­bie!!!”

Bro­nił się długo, lecz z upły­wem lat jego opór malał, aż wresz­cie pod­dał się i uległ. Kupił wiel­ki dom za mia­stem. Po­trze­bo­wał spo­ko­ju. Nie za­le­ża­ło mu na po­kla­sku. Chciał je­dy­nie two­rzyć! Mu­zy­ka dla mu­zy­ki! Ideał. Urzą­dził no­wo­cze­sne stu­dio na­gra­nio­we. Nie za­sta­na­wiał się nad wy­bo­rem in­stru­men­tu. Tego co miał w gło­wie nie dało się za­grać ani na ża­ło­śnie rzę­po­lą­cych skrzyp­kach, ani na plum­ka­ją­cym cien­ko pia­nin­ku. On po­trze­bo­wał cze­goś in­ne­go. I wie­dział, co bę­dzie naj­lep­sze. Nie, to nie było pro­ste, ale rze­czy wiel­kie za­wsze rodzą się w tru­dzie i znoju. Jego prze­zna­cze­niem było po­rwa­nie się na coś, na co nie zdo­był się nikt przed nim. Tak. On i tylko on. Ar­ty­sta wszech­cza­sów. Jakaż słod­ka jest sa­tys­fak­cja ze stwo­rze­nia dzie­ła nie­po­wta­rzal­ne­go. Przejść do hi­sto­rii? Być sta­wia­nym w jed­nym rzę­dzie z ja­kimś Cho­pi­nem czy Mo­zar­tem? Nie, tego by nie zniósł. Świa­do­mość wła­sne­go ge­niu­szu – oto jego je­dy­na na­gro­da. Innej nie pra­gnął.

Za­czął od ma­łych, dzie­cię­cych or­ga­nów. Tylko takie udało mu się zdo­być. Nie miały może naj­lep­sze­go brzmie­nia i szyb­ko się psuły, ale to na nich wła­śnie po­wsta­wa­ły pierw­sze jego dzie­ła. Dzie­ła!?! Wpraw­ki za­le­d­wie. Pro­ste, nie­po­rad­ne jesz­cze, ale już no­szą­ce zna­mio­na przy­szłej wiel­ko­ści. A póź­niej? Coraz wspa­nial­sze, coraz bar­dziej roz­bu­do­wa­ne kom­po­zy­cje. Każda na­stęp­na, to coraz wyżej sta­wia­na po­przecz­ka. To nowe wy­zwa­nie, któ­re­mu na­le­ża­ło spro­stać. Nie­ste­ty, mo­zol­nie gro­ma­dzo­ne in­stru­men­ta­rium nie wy­trzy­my­wa­ło jego pasji twór­czej. Mę­czy­ło go cią­głe prze­ry­wa­nie pracy, czę­ste wy­pra­wy do mia­sta w po­szu­ki­wa­niu no­wych or­ga­nów.

Naj­lep­sze były płuca mło­dych ko­biet. Miały takie mięk­kie, so­czy­ste brzmie­nie. Nie­ste­ty były bar­dzo trud­ne do po­zy­ska­nia. Nie za­wsze mógł sobie na nie po­zwo­lić. Naj­czę­ściej mu­siał się za­do­wa­lać po pro­stu tym, co zna­lazł na ulicy. Bez­dom­ni że­bra­cy. Śmier­dzą­cy de­na­tu­ra­tem me­ne­le. Stare dziw­ki wy­cze­ku­ją­ce w brud­nych bra­mach na wy­star­cza­ją­co zde­spe­ro­wa­nych klien­tów. Ludz­kie ro­bac­two, które dzię­ki niemu miało je­dy­ną szan­sę, by cho­ciaż raz w życiu stać się uży­tecz­nym. Zwa­biał ich pod róż­ny­mi pre­tek­sta­mi do swo­jej fur­go­net­ki i brał to, czego po­trze­bo­wał. Nie­po­trzeb­ne reszt­ki wy­rzu­cał do rzeki. A potem wra­cał do swo­je­go stu­dia. Two­rzył i pła­kał. Pła­kał nad nie­do­sko­na­ło­ścią two­rzy­wa, z któ­rym przy­szło mu pra­co­wać. Prze­żar­te al­ko­ho­lem wą­tro­by, znisz­czo­ne żo­łąd­ki i nerki, po­kry­te war­stwą sadzy płuca. Śmiet­nik. Ale on po­tra­fił z tego śmiet­ni­ka wy­do­być praw­dzi­we pięk­no. On! Ar­ty­sta! Ge­niusz!

Był zdzi­wio­ny kiedy od­wie­dzi­li go ci dwaj de­tek­ty­wi. Cier­pli­wie od­po­wia­dał na ich głu­pie py­ta­nia. Nie miał prze­cież ni­cze­go do ukry­cia. Prze­ciw­nie, ten młod­szy mógł­by być wiel­ce przy­dat­ny w za­koń­cze­niu so­na­ty, nad którą wła­śnie pra­co­wał. Po­ka­zał im stu­dio. Cze­kał kiedy wy­mio­to­wa­li w kącie. Po­zwo­lił się skuć i od­pro­wa­dzić sa­mo­cho­du. Pod­czas roz­pra­wy szcze­gó­ło­wo opo­wia­dał o swo­jej twór­czo­ści. Nie ro­zu­miał, czego wła­ści­wie od niego chcą. Pra­gnął je­dy­nie jak naj­szyb­ciej wró­cić do domu, do prze­rwa­nej pracy. Do­pie­ro po wy­słu­cha­niu wy­ro­ku do­znał olśnie­nia. Za­wiść! Zwy­kła, godna naj­więk­szej po­gar­dy za­wiść! Za­zdro­ści­li mu ta­len­tu! Nie po­tra­fi­li swo­imi ma­ły­mi umy­sła­mi ogar­nąć wiel­ko­ści jego ge­niu­szu.

***

– No, star­czy już tego ja­ra­nia – straż­nik wyjął mu z ust wy­pa­lo­ne­go pra­wie do fil­tra pa­pie­ro­sa. I na­tych­miast od­su­nął się na bez­piecz­ną od­le­głość. Niby skuty, niby przy­pię­ty do krze­sła, ale… Strze­żo­ne­go Pan Bóg strze­że. Z tymi psy­cho­pa­ta­mi nigdy nic nie wia­do­mo.

– Na pewno nie chcesz księ­dza? – spy­tał, bo mu­siał. Taka pro­ce­du­ra. Od­czy­ta­nie wy­ro­ku, potem ostat­nie ży­cze­nie (pra­wie za­wsze pro­si­li o pa­pie­ro­sa) i wresz­cie py­ta­nie o księ­dza. Ale nawet ma­nia­cy re­li­gij­ni rzad­ko chcie­li się spo­wia­dać. Ge­niusz tylko wzru­szył ra­mio­na­mi. Uśmiech­nął się do sie­dzą­cych na skła­da­nych krze­seł­kach świad­ków.

– Wrócę – szep­nął – wrócę i za­gram jesz­cze. Dla was lub na was. Nie można zabić mu­zy­ki. Cze­kaj­cie.

Straż­nik prze­su­nął dźwi­gnię.

Świa­tło przy­ga­sło na chwi­lę.

Było po wszyst­kim.

Koniec

Komentarze

On i tak by ponad to. - li­te­rów­ka się wkra­dła.
Faj­nie, dy­na­micz­nie na­pi­sa­ne. Choć nie bar­dzo wiem, co tu ta­kie­go fan­ta­stycz­ne­go, to i tak po­do­ba­ło mi się.
Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Ok, hm...
W tym opo­wia­da­niu są dwa chwy­ty: krze­sło - naj­pierw my­śli­my, że cho­dzi o jakiś wy­stęp, póź­niej do­wia­du­je­my się, że bo­ha­ter sie­dzi na krze­śle elek­trycz­nym i zaraz zej­dzie z tego świa­ta oraz fakt, że gra na or­ga­nach... ludz­kich. Dobra, w za­sa­dzie to jest ok, ale mam wra­że­nie, że z tego po­my­słu da­ło­by się tro­chę wię­cej wy­cią­gnąć.
Tak na szyb­ko przy­cho­dzą mi do głowy trzy rze­czy:
1. Jak on na tych or­ga­nach grał? A może jakiś opis tego stu­dia? Z jed­nej stro­ny zo­sta­wiasz pole do po­pi­su wy­obraź­ni czy­tel­ni­ka, z dru­giej stro­ny to jest taki motyw, że aż się prosi żeby go roz­wi­nąć. Ja bym się nie mogła po­wstrzy­mać.
2. Z wła­sne­go do­świad­cze­nia wiem, że le­piej dać bo­ha­te­ro­wi imię i nie „ono­wać" go tak cią­gle. Jak bo­ha­ter ma imię (np. Ry­siek) to się robi taki tro­chę mniej pa­pie­ro­wy, bar­dziej ludz­ki. Nawet psy­cho­pa­ci za­słu­gu­ją na odro­bi­nę czło­wie­czeń­stwa ;).
3. Coś z tym wstę­pem, jakby go tro­chę bar­dziej roz­wi­nąć, tak dwa, może trzy, zda­nia wię­cej? Ja na niego nie zwró­ci­łam więk­szej uwagi i jakoś nie zo­stał mi w pa­mię­ci (może to tylko ja tak mia­łam?), a jest dosyć istot­ny bo od niego za­le­ży pu­en­ta.

Smut­na ko­bie­ta z ogór­kiem.

Do Vir­gi­nia.
Ba­ra­nek praw­do­po­dob­nie wy­cho­dzi z za­ło­że­nia, że dobre opo­wia­da­nie samo się obro­ni i nie wcho­dzi w po­le­mi­ki, więc może ja spró­bu­ję.
1. On w ogóle na nich nie grał. To psy­chol, więc umysł mógł mu pła­tac różne - na­zwij­my to - figle. Opis stu­dia zu­peł­nie zbęd­ny, bo jeśli dwaj śled­czy - któ­rzy nie­jed­no wi­dzie­li - wy­mio­to­wa­li w kącie, to jest to dość su­ge­styw­ne.
2. Rów­nież, po­dob­nie jak Autor, nie nadał­bym imie­nia bo­ha­te­ro­wi. Le­piej w tym wy­pad­ku, kiedy jest ano­ni­mo­wy.
3. Co do wstę­pu, to zgoda. Mogł­by być tro­szecz­kę dłuż­szy.
Po­zdra­wiam

Ma­stiff

Nie mogę po­wie­dzieć, że mi się nie po­do­ba­ło, bo ow­szem, ow­szem. Wszel­kie nie­do­po­wie­dze­nia jak naj­bar­dziej na miej­scu (dzie­cię­ce or­gan­ki... O.o). Tylko że jed­nak cze­goś mi bra­ku­je... A z dru­giej stro­ny nie widzę tu miej­sca, by co­kol­wiek roz­wi­jać i do­pi­sy­wać. Zatem trwam w za­wie­sze­niu. I wi­docz­nie tak ma być. ; ) Budzi dresz­czyk, więc brawo.

Tech­nicz­nie - ok, poza tym, że wsta­wi­ła­bym parę prze­cin­ków, któ­rych mi bra­kło, ale nie na tyle, żebym miała się bawić w ła­pan­kę.

"Nigdy nie re­zy­gnuj z celu tylko dla­te­go, że osią­gnię­cie go wy­ma­ga czasu. Czas i tak upły­nie." - H. Jack­son Brown Jr

Do Boh­dan.
1. Ok, to mnie prze­ko­nu­je.
2. Ja bym się jed­nak upie­ra­ła przy swoim. Po­wiedz­my, że kwe­stia gustu.
Po­zdra­wiam. 

Smut­na ko­bie­ta z ogór­kiem.

Hmmmm... W mo­men­cie, kiedy pada zda­nie o wy­bo­rze in­stru­men­tu po­my­sla­łam: może ludz­kie or­ga­ny? I teraz nie wiem, czy tekst jest na tyle prze­wi­dy­wal­ny, czy może po­win­nam się udać do psy­chia­try. 

www.portal.herbatkauheleny.pl

Cie­ka­wy po­mysł. Niby nie moja bajka, a jed­nak się spodo­ba­ło.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Czy­ta­łam wsłu­cha­na we wła­sne or­ga­ny. Ależ mi w duszy gra! ;-)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Sza­tań­ski ar­ty­sta. Cie­ka­wy po­mysł i wcią­ga­ją­ce wy­ko­na­nie. Misię. yes

Tyż nie lubie tfur­cow dzi­siej­szej mu­zy­ki. Ale żal, że nie za­gra­no fan­ta­stycz­nie na jego or­ga­nach. Tak od razu na krze­sło? Szko­da (róż­ni­cy) po­ten­cja­łu :(

Nowa Fantastyka