- Opowiadanie: Roxsana Rossenvelvet - Opowieści z Kimiro - Rozdział VIII

Opowieści z Kimiro - Rozdział VIII

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieści z Kimiro - Rozdział VIII

Przygotowania zostały ukończone. Hisako, wciąż nieprzytomna, odziana w śnieżnobiały, nocny strój, leżała teraz na dokładnie na środku swojego pokoiku, a dookoła jej posłania paliły się liczne świece i kadzidła. Aromatyczny dym wypełniał pomieszczenie białą, wijącą się mgiełką, spowijał je w całości, sprawiał, że powietrze stawało się ciężkie, wręcz namacalne. Monotonny, mruczący, dźwięk sutr, recytowanych przez pięciu mnichów i jedną starą, niewidomą mniszkę w szarym kapturze, wzmagał dodatkowo panujący tutaj podniosły nastrój niebiańskiej zadumy. Dusząca, ciężka, chwytająca za gardło woń drzewa sandałowego, zmieszana z delikatnym, choć wyraźnym zapachem lotosu, unosiła się w przestrzeni sypialni, aby następnie wypełnić płuca przebywających tu osób. Oczyścić ich umysły, usunąć z nich zbędne myśli, zepchnąć na bok wszelkie doczesne doznania i pragnienia, a następnie wnieść dusze na odmienny, wyższy poziom świadomości. Poziom, na którym mogli widzieć, to, co niewidoczne, słyszeć to, co niesłyszalne, czuć, to, co niewyczuwalne.

 

 

Tamao była tutaj także. Odrobinę oddłużona przetłaczającą mieszaniną aromatów zawartych w dymie świec i kadzidełek, siedziała, tak samo jak kapłani w pozycji kwiatu lotosu. Na wpół otwartymi oczami przyglądała się nieruchomym niczym posągi sylwetkom. Wsłuchiwała się w jednostajne, rytmiczne brzmienie modłów i starała odłożyć na bok wszystkie obawy i zgryzoty, dręczące ją tak mocno w ciągu ostatnich dni. Wzorem mnichów, pragnęła się całkowicie wyciszyć, wznieść ponad to, co doczesne, zaznać, chociażby na chwilę tego błogosławionego, wyższego stanu świadomości. Niestety, nie było jej to dane. Smutek spowodowany stratą męża i chorobą córki, przyległ do serca kobiety tak mocno, że nawet kojące dźwięki mantry oraz tląca się nieśmiało nadzieja nie potrafiły go stamtąd wyprzeć. Dlatego też teraz po prostu tkwiła tutaj, na zewnątrz jak zawsze całkowicie spokojna, opanowana do granic, z pewnym niepokojem, ale i ufnością oczekiwała końca rytuału.

 

 

 

Głosy duchownych stawały się coraz bardziej niewyraźne, a ich postacie coraz odleglejsze. Dym wypełniający komnatę jakby zgęstniał. Wijąc się i falując tworzył pomiędzy panią Sugiatni, a siedzącymi na przeciwko jej kapłanami coś na podobieństwo pajęczynowatej zasłony. Tamao zamknęła powieki, zakołysała się lekko, czując mocny zawrót głowy. Odruchowo przytrzymała się więc ramienia Hisako, a kiedy wirowanie ustało, na powrót otworzyła oczy. Skoro nie może przyłączyć się do medytacji, to przynajmniej przyjrzy się wszystkiemu tak uważnie, jak to tylko możliwe.

 

 

 

Popiół z kadzideł opadał na drewnianą podstawkę, podczas gdy one robiły się coraz krótsze i krótsze, natomiast wosk ze świec skapywał po ich ściankach. Dym wciąż gęstniał, lecz jego aromat już dawno przestał docierać do nozdrzy obecnych tu osób. Poza tym, czas jakby stanął w miejscu. Duchowni wciąż powtarzali te same słowa, Hisako nadal leżała na futonie spokojna, jakby uśpiona, pani Sugiatni niezmiennie wpatrywała się w nieruchome sylwetki, nie zwracając przy tym uwagi na opary, które niemiłosiernie drażniły jej wzrok, wyciskając spod powiek drobne strumyki łez. Długo, bardzo długo nic więcej się nie działo.

 

 

 

Niespodziewanie, w monecie, kiedy pozostało nie więcej jak ćwierć laski kadziła, nagły, zimny podmuch zdmuchnął świece i rozwiał unoszącą się w pokoju gęstą mgłę. Jednocześnie księżniczka rzuciła się konwulsyjnie na posłaniu. Tak samo jak wcześniej, tak i teraz drobnym ciałem wstrząsnęła cała seria silnych dreszczy. Dziewczyna wyprężyła się kilkakrotnie, zwinęła w kłębek, po czym równie gwałtownie rozprostowała. Mnisi zmogli recytację sutr, a wówczas drgawki wezbrały na sile. Niemal poderwały Hisako z posłania, tylko po to, aby chwilę później znów cisnąć nią o podłogę. Wtedy też, coś uderzyło w mniszkę. Starsza kobieta zachwiała się, jakby ktoś bardzo mocno pchnął ją do tyłu. Upadła na plecy, nawet nie starając się zamortyzować upadku. Nie zaprzestała także recytowania modłów.

 

 

 

Księżniczka, jakby przyciągana jakąś niewidzialną siłą, po raz kolejny oderwała od futona głowę i plecy. Sztywno uniosła się do pozycji półsiedzącej. Trwała tak przez kilka krótkich chwil, a następnie bezwładnie opadła na posłanie. Nie poruszyła się już, lecz oto z kapłanką, zaczęło dziać się dokładnie to samo, co przed chwilą z dziewczyną. kaptur opadł z głowy kobiety, ukazując ogoloną czaszkę, poorana licznymi zmarszczkami twarz ściągnęła się bólem, a matowe, pokryte bielmem tęczówki, wywróciły się na drugą stronę. Mniszka jeszcze parokrotnie uniosła się lekko i opadła, rytmicznie uderzając głową o tatami.

 

 

 

– Tamao-chan, dobrze cię znów widzieć. – Z ust zakonnicy odezwał się głęboki, przejmujący, lecz jednocześnie ciepły, pełen wyraźnej ulgi głos.

 

– Harumi-sama! – Pani Sugiatni z trudem panowała nad drżeniem głosu. Dłoń odruchowo powędrowała w stronę medium, źrenice rozszerzyły się raptownie. Serce w pierwszej chwili zabiło mocniej, po czym natychmiast zwolniło. – Nigdy nie pomyślałabym, że byłbyś zdolny do podobnej rzeczy.

 

– Uwierz mi więc, że tego nie chciałem. Wybacz mi, że ostatnio przysporzyłem ci tulu zmartwień.

 

– Nie powinieneś mnie to prosić, panie wiesz o tym dobrze. Niewolno mi czuć urazy.

 

– A czujesz? – zapytał dych miękkim, łagodnym tonem. Tym samym, którego używał tylko wtedy, gdy byli sami, sprawiającym, że otaczająca ją twarda powłoka w jednej chwili pękała na tysiąc kawałków, odkrywając prawdziwą duszę kobiety. Teraz też spokój opadł z jej twarzy ustępując miejsca tępemu zmieszanemu ze smutkiem bólowi.

 

– Nie, panie. Ale, Skłamałabym, gdym powiedziała, że cię rozumiem. Dlatego błagam, pozwól mi spytać.

 

– Nie musisz prosić o pozwolenie.

 

– Dlaczego tutaj jesteś? Co skłoniło, cię do tego, by dręczyć własną córkę? – Głos Tamao nie zmienił się, pozostał spokojny.

 

– Nie chciałem tego. Nie miałem zamiaru jej dręczyć, pragnąłem tylko jeszcze raz was ujrzeć, myślałem o was do końca. I do końca nie pogodziłem, się z tym, że muszę umrzeć, żeby uratować honor klanu. Nie czułem spokoju gdy podejmowałem tę decyzję, ani też nie poczułem go potem, kiedy wszystko już było przygotowane i kiedy skończyłem układać wiersz. Nie bałem się, jednak było mi przykro, że muszę się zabić. Nie mogłem odejść, nie chciałem. Umarłem z przekleństwem w myślach… dlatego tutaj jestem. Za bardzo kochałem to życie, ten świat, a poza tym martwiłem się o was, szczególnie o nią. Nie chciałem, żeby popełniła jakiegoś głupstwa. Dlatego tutaj przyszedłem, dlatego, dotknąłem jej ramion. I przez chwilę, czułem się jakbym naprawdę wrócił. Ale, ona zaczęła krzyczeć, a mnie coś popchnęło… Przepraszam, że zadałem jej ból. przepraszam, że zadałem go tobie.

 

 

 

Mnisi nie ustawali w modlitwie, a rozwiane wcześniej opary z kadzidełek, na powrót wypełniły sypialnię. Na nikim nie zrobiło to większego wrażenia. Tamao, spojrzała na leżącą przed nią córką, a potem ponownie wbiła wzrok w niewidome medium.

 

– Chcę poznać twój ostatni wiersz – powiedziała tak, jakby prosiła o liść klonu jesienią.

 

– Oczywiście, Tamao-chan, oto on:

Oto znów pada śnieg

Przeminęła zbyt szybko

Czerwień jesieni

 

 

 

 

Wsłuchiwała się smakując słów, wyłapując delikatne zmiany w jego głosie, starając się jak najlepiej pojąć ich sens.

 

– Dziękuję, ale teraz:

Niechaj twa umęczona dusza

zazna spokoju

jak ziemia po żniwach

 

 

 

 

Zadeklamowała gładko poczym pochyliła się ku podłodze, składając tym samym głęboki ukłon, przed duchem męża.

 

 

 

Medium charknęła głośno, jakby próbowała wyrzucić flegmę z gardła. Krząknęła jeszcze parę razy, znów rzucając się po podłodze niczym ryba wyjęta z wody, a potem w jednej chwili wszystko ustało. Niewidoma starka leżała na podłodze ciężko dysząc, mnisi zaprzestali modłów, a jeden z nich zgasił resztkę kadzideł.

 

 

 

Hisako poruszyła się gwałtownie na posłaniu, a następnie otworzyła oczy. Dezorientowanym, błędnym wzrokiem rozejrzała się po pokoju. Wciąż jeszcze nieco mętne spojrzenie brązowych oczu zatrzymało się na matce, poczym powędrowało dalej, ku sylwetkom mnichów, właśnie opuszczających pokój.

 

– Matko – odezwała się, po krótkiej chwili, w momencie, gdy jej oczy znów spoczęły na Tamao. – Będziesz łaskawa wyjaśnić mi, co się tu dzieje? Gdzie Kumiko? Chce wstać i się wykąpać.

 

– Spokojnie, córko. Dopiero co wyrzucono z ciebie ducha, jak się czujesz? – Głos damy brzmiał łagodnie i uspokajająco. Księżniczka opadła na poduszkę.

 

– Wyrzucono ducha. – powtórzyła głucho. Na chwilę znów zamknęła oczy – Więc to nie był sen. On, naprawdę tutaj był. – szepnęła jakby do siebie. – Czuję się już całkiem dobrze – dodała głośniej. – Jestem tylko głodna, brudna i trochę kręci mi się w głowie, ale to nic, naprawdę nic. Proszę matko, pozwól mi wstać.

 

– Skoro sobie tego życzysz. Dobrze, pozwalam, ale nie przemęczaj się. Zaraz każe zawołać twoją pokojówkę.

 

– Dziękuję. – Uśmiechnęła się ledwo dostrzegalnie. Tamao skinęła lekko głową, po czym nic już nie mówiąc, wyszła z pokoju.

 

 

*

 

 

 

 

Jakiś czas później zupełnie naga Hisako siedziała na niewielkim, drewnianym stołeczku znajdującym się wewnątrz małej, kwadratowej łaźni. Bose stopy dotykały kamiennej, chodź jednocześnie przyjemnie ciepłej posadzki. Rozpuszczone, sięgające daleko poza pośladki włosy zarzuciła na ramiona, aby odsłonić plecy. Dokoła niej kręciła się Kumiko w podwiniętej szacie, z rękawami podciągniętymi do łokci. Blask księżyca wpadał do pomieszczenia przez znajdujące się pod sufitem, zabezpieczone kilkoma listewkami okno. Za jego sprawą, na podłodze, ścianach nielicznych sprzętach oraz ciałach dziewcząt widniały długie, niebieskawe smugi, przeplatane czarnymi, głębokimi cieniami. Zaś świetne refleksy odbijały się od powierzchni wody, wypełniającej obszerną, głęboką cyprysową wannę.

 

– Naprawdę, bardzo się cieszę, że panienka jest już zdrowa – odezwała się swobodnie służąca zajęta namydlaniem swojej pani. – To dobrze, że duch tak szybko dał się przepędzić.

 

– Ja taż się cieszę – odparła beznamiętnie księżniczka, wpatrzona w jakiś bliżej nieokreślony punkt. – Pewnie wiele mnie ominęło – dodała z lekką nieco sztuczną nutką wesołości. – Dlatego teraz liczę na ciebie, opowiedz mi, co się tutaj działo kiedy spałam?

 

– Dwa dni temu odbyła się rada klanu – podjęła pokojówka, pochylając się, i zanurzając w zimnej wodzie niewielką białą szmatkę. – Pan Kenshiro raczej nie był z niej zadowolony – ciągnęła ostrożnie dalej, po chwilowym zawahaniu.

 

Hisako podparła podbródek dłonią, słowa dziewczyny sprawiły, że zamyśliła się na chwilę. Co takiego wydarzyło się pod czas narady? Bo, że coś wydarzyło była pewna. Nie możliwe przecież, żeby chodziło tylko o decyzję Hiroshiego w sprawie sojuszu, w końcu została ona podjęta już jakiś czas temu. Nawet jeśli Kenshiro nadal liczył na to, że młody daimyo, jednak ulegnie jego namowom i zmieni zdanie, to przecież, chyba miał dość czasu, aby oswoić się z jego wolą. Był samurajem, sługą o wysokim statusie, ale wciąż jedynie sługą… O co więc mogło chodzić?

 

– Skąd to wiesz? -zapytała poważnie, po krótkiej chwili milczenia.

 

– Widziałam go zaraz po zebraniu – Kumiko znów zawahała się lekko – Proszę wybaczyć mi śmiałość, ale wydał mi się dziwny, a do tego wspominał coś o panu Ikemoto oraz o tym jakoby decyzje naszego pana, miałby w przyszłości zgubić klan… – zamilkła nagle, jednocześnie mocniej skupiając się na swoim zajęciu. Chyba powiedziała zbyt wiele. Odruchowo spuściła oczy, starając się z całych sił ukryć, malujące się na twarzy jej zakłopotanie, zupełnie jakby zapomniała, że w pomieszczeniu panuje półmrok.

 

– Powiedział to tobie? – Księżniczka odwróciła się przez ramię, spojrzała na rozmówczynię, jednocześnie łapiąc ją za nadgarstek, tak mocno że tamta gwałtownie zgięła się wpół.

 

– Nie… niezupełnie – zaprzeczyła lekko drżącym głosem – Ja przepraszam.

 

Hisako westchnęła cicho.

 

– Spokojnie. Powiedz mi co się stało, w jaki sposób zdobyłaś ten informacje? – Zanim padły te słowa, zdążyła już puścić służącą i całkowicie obrócić się w jej stronę.

 

– Nic, naprawdę, ja tylko… zdarzyło mi się słyszeć, coś co nie było przeznaczone dla moich uszu… Ale przysięgam, to się więcej nie powtórzy.

 

– Nie umiesz kłamać – stwierdziła stanowczo młoda arystokratka. – Dlatego nawet tego nie próbuj.

 

– Kiedy ja nie kłamię, jakbym mogła – Kumiko miotała się coraz bardziej, w końcu osunęła się na kolana i przyciągnęła głowę do płyt podłogi – Przysięgam, że nie…

 

– Wstań! – Pierwsza córka klanu Sugiatni, jakby niewiele robiła sobie z zakłopotania służki, która wstała natychmiast po tym, jak padło polecenie. I teraz drąc lekko stała ze spuszoną głową i zamkniętymi oczami tuż pod ścianą.

 

– Dobrze – Hisako wyprostowała się na stołeczku – To teraz powiedz mi, jak było naprawdę.

 

– Wybacz mi księżniczko, nie mogę…

 

– Skoro tak – Wzruszyła lekko ramionami, nagle łagodniejąc – To przynajmniej powiedz mi, co dokładnie usłyszałaś.

 

– Nie słyszałam już nic więcej – dziewka wyraźnie odetchnęła – Hisako-sama, myślisz, że to możliwe? Hiroshi-sama, mógłby…

 

– Nie wiem, nie znam się na prowadzeniu wojen. Jeśli jednak stryj tak twierdzi, obawiam się, że może mieć rację. Ufam jego doświadczeniu.

 

 

 

Zamilkły. Kumiko konturowała obmywanie ciała i włosów swojej młodej pani, skupiając się całkowicie na tej czynności. Księżniczka zaś wbiła wzrok w refleksy księżycowego światła, usiłując przy tym zebrać myśli.

 

 

 

Przez cztery dni leżała nieprzytomna, to długo, bardzo długo. Wiele przez to straciła, może nawet zbyt wiele? Zacisnęła powieki. Czym sobie na to zasłużyła? Czemu własny ojciec zrobił jej coś takiego? Jak w ogóle mogło do tego dojść? Nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań i prawdę mówiąc, wcale nie była pewna, czy chce je poznać. Sprzeczności mieszały się w niej, przekrzykiwały wzajemnie. Pourywane kawałki myśli to wynurzały się na wierzch, to ginęły w odmętach umysłu, aby już nigdy nie powrócić. Na ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe. Wiele spraw, niedokończonych refleksji kłębiło się teraz pod sklepieniem czaski piętnastolatki. Chaos ogarniał ją całą, wkradał się nie tylko do rozważań, ale i emocji. Po ostatnich przeżyciach nie wiedziała już co powinna czuć. Obok zimnej, nienawiści do generała Murahito połączonej z chęcią zabicia go własnym sztyletem, albo przynajmniej ujrzenia martwym, pojawiała teraz także ponura, wymierzona w rodzica pretensja. To zaś przyprawiało ją o wstyd. Nidy, przenigdy nigdy nie powinna doznać czegoś podobnego. Nie miała prawa mieć do Harumi żalu, świadczyło to przecież o zupełnym braku szacunku! Oh, jak bardzo chciała pozbyć się tego uczucia, wyrzuć z siebie, zapomnieć o istnieniu tego uczucia. Z drugiej strony, coś nieśmiało szeptało w niej, że przecież nie robi niczego złego. W końcu została skrzywdzona… Skrzywdzona? Naprawdę pomyślała coś takiego? Nie mogła jednak zaprzeczać faktom. Niestety, ojciec, czy raczej jego duch naprawdę ją skrzywdził. Pogrążył w gorączce i uśpił na długi czas… Prawie zabił, Skąd więc te skrupuły? Przecież nie miał prawa jej nękać, nie ważne kim był…

 

 

 

Co z Hiroshim i jego decyzjami? Czy naprawdę mogą są aż tak groźne? Nie umiała odpowiedzieć, lecz intuicja nakazywała jej przyznać Kenshiro rację. To on był tutaj starszy i bardziej doświadczony, skoro więc mówił na głos, to co mówił, bezwątpienia musiał mięć podstawy ku temu.

 

 

 

Pokojówka nareszcie skończyła i ukłoniwszy się, zostawiła swoją panią samą. Hisako powoli wstała i skierowała kroki w stronę wanny. Gorąca ciecz przyległa do ciała dziewczyny, rozluźniła mięśnie. Sprawiła, że po mimo ponurych myśli ogarnęła księżniczkę oczyszczająca, chodź odrobinę osłabiająca błogość. „Nie" – postanowiła w duchu. – „Nie będę o tym myśleć, ale chyba powinnam porozmawiać z bratem." – rzekła jeszcze w duchu, nim bez reszty oddała się chwili przyjemności.

 

 

*

 

 

 

 

Hiroshi klęczał przed niewielkim, pustym ołtarzem wewnątrz pogrążonej w półmroku ogrodowej kapliczki. Mała, stojąca na drewnianej podstawce świeczka, stanowiąca tutaj jedyne źródło światła, rzucała miękką, migotliwą poświatę na papierowe ściany, co czyniło je niemal przeźroczystymi. Czarne, lakierowane deski wyłaniały się z ciemności, błyszczały pośród niewielkiego żółtawego kręgu, a potem znów ginęły w mroku. Chłopiec spoglądał nań w milczeniu. lubił to, uwielbiał obserwować tę dziwną grę dziwną grę światła i cienia. Przyglądać się jak jeden wątły malutki, kołyszący się na wszystkie strony promyk rozjaśnia pomieszczenie, załamuje spokojną, aksamitną czerń. Ciepły delikatny blask przynosił ukojenie, pomagał uporządkować nie całkiem jeszcze spokojne myśli, dodawał sił niezbędnych do uniesienia tego, co spadło na jego barki. Na chwilę wrócił myślą do niedanej narady, przypomniał sobie w jaki sposób członkowie klanu przyjęli jego pierwszą, samodzielną, jakże ważną decyzję i westchnął cicho. Ich milcząca, pełna niewzruszonej powagi zgoda, wcale nie sprawiła, że poczuł się chociażby odrobinę pewniej w nowej roli. Fakt, że nikt z wyjątkiem Kenshiro nie wyraził głośno, co myśli na ten temat, więcej; żaden członek klanu nawet nie mrugnął, wzmógł w młodym przywódcy uczucie osamotnienia. Nie wiedział bowiem, kto popiera go naprawdę, a kto jedynie z obowiązku. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że nie powinien o tym myśleć, przejmować się za nadto zdaniem poddanych.

 

 

 

„Daimyo nie jest od tego, ażeby zadowalać podwładnych, tylko od tego, aby ich prowadzić, wskazywać właściwą drogę, zgodną z jego własnym duchem. Cokolwiek zrobisz, jakkolwiek postąpisz będzie to dobre. Musisz o tym pamiętać. Decyzja władcy zawsze jest dobra" – na wierzch umysłu chłopca wysunęły się nagle stare nauki ojca. Ich Sens miał dopiero pojąć… ale skoro, to co robił jako władca zawsze było dobre, czemu wywoływało to tak wyraźny sprzeciw stryja Kenshiro?

 

 

 

Oderwał wzrok od ognika, tańczącego na cienkim knocie świecy, spojrzał wprost na wpół skryty w cieniu ołtarz. Wstał i wziąwszy do ręki drewnieją podstawkę i powoli zbliżył się do niskiego stolika. Postawił na nim świeczkę, a wówczas rozjaśniło się niemal całe wnętrze kaplicy. Sięgnął dłonią do leżącego w kącie podłużnego, odkrytego pudełka i wydobył stamtąd laskę kadzidła. Przyłożył ją do promyka świecy, a kiedy ogień zaczął pełzać po nasączonym wonnym olejkiem drewnie, natychmiast dmuchnął, aby go ugasić. Kilka iskierek wzbiło się w powietrze, jednakże wszystkie zgasły, zanim zdążyły dotknąć ziemi. Przy życiu pozostały jedynie te, które pozostały na kadzidełku i rozgrzewając je swoim żarem, sprawiały, że w powietrze unosiło się cienkie pasmo białego dymu. Hiroshi umieścił tlącą się laskę w odpowiednim miejscu, to jest w jednej z licznych miniaturowych dziurek, znajdujących się po obu bokach ołtarzowego stolika i ponownie przyklęknął.

 

 

 

Podobnie jak matka w pierwszych dniach po otrzymaniu wieści po śmierci ojca, spędził w tym miejscu niemal całe dzisiejsze popołudnie. Oddając się na przemian rozważaniom i modlitwom usiłował odzyskać utraconą równowagę. Zamknął oczy, zmieniając kierunek myśli. Dlaczego nikt nie chciał powiedzieć mu niczego o tej dziwnej chorobie księżniczki? Minęło już tyle czasu. Cztery długie dni, a on wciąż praktycznie nic nie wiedział na ten temat. Wyglądało to trochę tak, jakby domownicy obawiali się że nie zniesie prawdy i za wszelką cenę starali się ją przed nim ukryć.

 

"Może mają rację?" – pomyślał z goryczą.– "Gdym poznał prawdę, mógłbym jej nie wytrzymać, ale przecież w końcu będą musieli wyznać mi co się dzieje. Dlaczego, więc nie chcę tego zrobić teraz?"

 

 

 

Przypomniał sobie co poczuł, gdy podczas porannego spaceru po ogrodach, ujrzał przypadkiem sunące w milczeniu, wysokie, szczupłe, wręcz chude sylwetki pięciu mnichów oraz mniszki. Stojąc w przeciwległym końcu ogrodu, uważnie śledził kroki spowitych w pomarańczowo-czerwone i szare szaty postaci, odczuwając przy tym coraz większy niepokój. Duchowni skręcili w stronę pokoi kobiecych, a wówczas od razu przyszła mu na myśl Hisako. Zdarzał leciutko. Nie podobało mu się to ani trochę, złe przeczucia w jednej chwili wzięły nad nim górę, przygnały do rodowej kapliczki i nakazały rozpocząć modły.

 

 

 

W ciągu kilku godzin, które upłynęły od tamtego wydarzenia parokrotnie zmieniał tok myśli, to przypominał sobie naradę, to znowu przywoływał w myśli obraz nieprzytomnej, gorączkującej siostry. Jednocześnie usiłował odgadnąć, takiego oznacza obecność mnichów? Dlaczego, jak się domyślał, matka postanowiła po nich posłać, zamiast zdać się na metody Jiro? Czyżby stary medyk nie potrafił pomóc dziewczynie? Zadrżał, jak tylko sformułował tę myśl. "Nie" – gdzieś z tyłu głowy natychmiast zmaterializowało się zaprzeczenie. – "Ona nie może umrzeć, to nie byłoby sprawiedliwe!"

 

– Błagam was o wszystkie duchy opiekuńcze tego rodu, pomóżcie mi i pozwólcie wyzdrowieć mojej siostrze, cokolwiek jej jest – szepnął nie otwierając oczu. – Okażcie swą łaskę. – dodał i pokłonił się nisko przywołanym w modlitwie siłom.

 

 

*

 

 

 

 

W białej bawełnianej, przewiązanej miękką wstęgą yukata, stała na werandzie pawilonu kąpielowego, nie zważając zupełnie na wiosenny chłód. Opierając się o jeden filarów z podtrzymujących lekko spadzisty dach, spoglądała na pogrzany w mroku ogród. Czarne zarysy niskich, przyciętych w regularne kształty drzewek, wygięty łuk niewielkiego mostku, przerzuconego nad szemrzącym cicho pośród skał malutkim, strumykiem odcinały się nieznacznie od granatowej nocy. Nieco dalej, majaczyło przytłumione, niewyraźne światło sączące się przez papierowe ściany rodowej kapliczki. Wszystko to było ciche i spokojne, jak zawsze.

 

 

 

Uśmiechnęła się blado myśląc, że gdyby na jej miejscu znajdował się ktoś o nieco bardziej artystycznym usposobieniu, na pewno ułożyłby jakiś wiersz. Poemat opisujący tę chwilę, zamakający ją w kilku prostych, odpowiednio dobranych, pełnych ukrytych znaczeń słowach. Ona jednak nie miała na to najmniejszej ochoty. Układanie wierszy stanowczo nie należało do jej ulubionych zajęć. Zamiast więc tracić energię, na coś, co i tak nie przyniosłoby by pożądanych rezultatów, księżniczka klanu Sugiatni, przypatrywała się rozjaśnionej żółtawą poświatą kapliczce. Domyślała się kto przebywa w środku i zastanawiała co powinna zrobić? Pójść tam teraz, czy lepiej odłożyć rozmowę do jutra? Przez kilka krótkich chwil rozważała obie możliwości aż w końcu postanowiła. Wsunęła stopy w parę, zawsze stojących pod werandą łaźni get i lekkim, pewnym krokiem ruszyła przez ogród, postukując drewnianymi klockami o kamienną ścieżkę.

 

Koniec

Komentarze

Witam

Podobało mi się bardziej niż poprzednia część. Działo się więcej, dużo więcej.

Błędów niewiele; interpunkcja, moim zdaniem, a nie jestem specjalistą w tej materii – też dobra.

Poprzednie opowiadanie było na 3, a to jest na 4; no może z małym minusem za błędy.

P.S

Z ust zakonnicy – nie pasuje mi to słowo. Moim zdaniem jest za bardzo naszpikowane swoim dzisiejszym znaczeniem. Jego konotacje są zgoła odmienne, niż to, o co chodziło w tekście. Oczywiście, jeżeli w poprzednich częściach było powiedziane, że zakonnica jest zakonnica (religii chrześcijańskiej czy czegoś podobnego) to pomiń ten kawałek. Dodam, że nie jest to błąd – po prostu na słowo „zakonnica” staje mi przed oczami obraz chrześcijańskiej zakonnicy. Mniszka pasuje o wiele lepiej do przyjętej konwencji.

Trwała tak przez kilka krótkich chwili - chwila jest krótka z definicji. Pleonazm, masło maślane.

. kaptur opadł z głowy kobiety, - mała litera po kropce.

A czujesz? - zapytał dych miękkim, łagodnym tonem. - Może opanowała mnie jakaś pomroczność jasna, ale nie mogę dojść co te ten „dych"

. przepraszam, że zadałem go tobie. - mała litera po kropce

ducha. - powtórzyła - błąd w zapisie. Zakładam, że wiesz o co chodzi, więc nie będę się rozpisywał.

Skąd to wiesz? -zapytała poważnie, po krótkiej chwili milczenia.- brak spacji po myślniku.

malujące się na twarzy jej zakłopotanie – „jej” jest zbędne.

Oh, jak bardzo chciała – po naszemu piszę się Och.

Czy naprawdę mogą są aż tak groźne? - pozostały jakieś dziwne artefakty po przebudowie zdania.

. lubił to - mała litera po kropce.

podstawkę (,)i powoli zbliżył się do niskiego stolika – powtarzasz spójnik, musisz dać przed drugim przecinek.

Podobnie jak matka w pierwszych dniach po otrzymaniu wieści po śmierci ojca, spędził w tym miejscu niemal całe dzisiejsze popołudnie. - całe zdanie wydaje mi się dość dziwne.

Okażcie swą łaskę. - dodał i pokłonił się nisko przywołanym w modlitwie siłom. - błąd złego zapisu zdarza ci się dość często – musisz zwracać na to większą uwagę.

Z ust zakonnicy - nie pasuje mi to słowo. Moim zdaniem jest za bardzo naszpikowane swoim dzisiejszym znaczeniem.
No wiesz... starałam się unikać powtórzeń.

Trwała tak przez kilka krótkich chwili - chwila jest krótka z definicji. Pleonazm, masło maślane.

Nie jestem tak do końca przekonana. Czasem pojawia się określenie "długa chwila" czy też "dłuższa chwila", a w "którtką" chyba nawet widziałam w jakieś książce... i to nie jednej

. kaptur opadł z głowy kobiety, - mała litera po kropce.

czas na nowe okulary. :P
(pozostałych tego typu wpadek też się to tyczy)

malujące się na twarzy jej zakłopotanie - „jej" jest zbędne.
Hum... nie wiem czemu, ale jakoś bez zaimka to zdanie wydawało mi się jakieś... nagie

Oh, jak bardzo chciała - po naszemu piszę się Och.
Wydaje mi się, że obie wersje są poprawne. Zresztą nie wiem już nic.

Podobnie jak matka w pierwszych dniach po otrzymaniu wieści po śmierci ojca, spędził w tym miejscu niemal całe dzisiejsze popołudnie.-
Hum... chyba rzeczywiście czegoś w nim brakuje... ech

Okażcie swą łaskę. - dodał i pokłonił się nisko przywołanym w modlitwie siłom. - błąd złego zapisu zdarza ci się dość często - musisz zwracać na to większą uwagę.
Tak, tak... niby wiem jak ma być, ale przyzwyczajenie niestety robi swoje.

 

Ps. Dzięki, gdyby możliwa była jeszcze edycja, to bym poprawiła.

   Nie jestem tak do końca przekonana. Czasem pojawia się określenie "długa chwila" czy też "dłuższa chwila", a w "którtką" chyba nawet widziałam w jakieś książce... i to nie jednej
   O ile dłuższa chwila ma uzasadnienie, to krótka już nie bardzo. Dlaczego? Słowniki definiują 'chwilę' jako << maleńką cząsteczkę czasu; moment >>, więc dodatkowe "skracanie" tego, co i tak krótkie, zbliża się do braku sensu. Fakt, że widziałaś w książce, i to nie jednej, niczego nie zmienia. Wymagania i starania są coraz niższe i mniejsze... Nie równałbym w dół.
   Okażcie swą łaskę. - dodał i pokłonił się nisko przywołanym w modlitwie siłom.
   Zbędna kropka po wypowiedzeniu, o czym już wiesz --- ale czy wiesz, jak namieszałaś przysłówkiem? Natychmiast po przeczytaniu rodzi się wątpliwość, czy nisko się pokłonił siłom, czy jednak nisko przywołane były te siły. Uważaj na takie rzeczy, bo przeniesienie z pozycji właściwej dla charakteryzującej na pozycję kwalifikującej naprawdę wprowadza zamieszanie w odbiorze tekstu.
   Twoje "Opowieści z Kimiro" plasują się poza obszarem moich zainteresowań, dlatego nie zabierałem głosu na ich temat i nie podejmuję się ocenić niczego poza Twoją znajomością tematu, ale w końcu, widząc powtarzające się błędy, pomyślałem, że powinnaś o wiele dokładniej sprawdzać i korygować teksty przed ich wstawieniem. Tekst "czysty" przyjemniej się czyta i zostawia on lepsze wspomnienie...

Nie jestem tak do końca przekonana. Czasem pojawia się określenie "długa chwila" czy też "dłuższa chwila", a w "którtką" chyba nawet widziałam w jakieś książce... i to nie jednej
O ile dłuższa chwila ma uzasadnienie, to krótka już nie bardzo. Dlaczego? Słowniki definiują 'chwilę' jako << maleńką cząsteczkę czasu; moment >>, więc dodatkowe "skracanie" tego, co i tak krótkie, zbliża się do braku sensu. Fakt, że widziałaś w książce, i to nie jednej, niczego nie zmienia. Wymagania i starania są coraz niższe i mniejsze... Nie równałbym w dół.

Nie nazwałabym tego równaniem w dół. Po prostu korzystaniem z istniejących wyrażeń.


ale czy wiesz, jak namieszałaś przysłówkiem? Natychmiast po przeczytaniu rodzi się wątpliwość, czy nisko się pokłonił siłom, czy jednak nisko przywołane były te siły. Uważaj na takie rzeczy, bo przeniesienie z pozycji właściwej dla charakteryzującej na pozycję kwalifikującej naprawdę wprowadza zamieszanie w odbiorze tekstu.

No, akurat dla mnie to było jasne. I jakoś nie pomyślałam, że można to odczytać inaczej.

 

Roksano, dla piszącej/cego zawsze wszystko jest jasne. :-) Dlatego zdarzają się niejasności w przekazie, opisie... --- bo Ty wiesz, co, jak i dlaczego, bo chcesz opis skrócić albo rozbudować dla wzmocnienia efektu, nastroju. Czytasz, co napisałaś, i wszystko gra, jest na swoim miejscu i tak dalej. Dopiero cudze oko wyłapuje (jeśli potrafi) różne potknięcia, nietrafione albo przedobrzone sformułowania. Tak to działa.

Nowa Fantastyka