
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
O ile ludzkość byłaby uboższa, gdyby chmury cały czas zasłaniały niebo i nikt nie wiedział o istnieniu gwiazd. Ta myśl nie dawała mu spokoju. Gdzie to wyczytał? A może sam na to wpadł? Nie, raczej niemożliwe. Jan był zwykłym obywatelem, a zwykli obywatele nie dochodzą do takich wniosków. Nawet imię miał zwykłe. Nie to, co Asteroid, czy Gwiazdka, jak nazywano dziś dzieci, jeśli komuś w ogóle się urodziły. Niestety ten, kto te słowa wypowiedział miał wiele racji. Mógł się o tym przekonać na własnej skórze. Niebo było zasłonięte chmurami, od kiedy się urodził, nigdy nie widział rozgwieżdżonego sklepienia niebieskiego. Do tego bez przerwy padał deszcz. Czasem tylko siorbało, człowiek nie wiedział czy to nie jest przypadkiem złudzenie, kiedy indziej spadały potężne krople dzwoniące o wszystko i wybijają dzikie rytmy, ale częściej po prostu padało. Poczucie przemoknięcia towarzyszyło cały czas. Patrzył w niebo, lecz białe punkty, które migoczą za zasłoną chmur, widział jedynie oczyma wyobraźni.
Przejechał ręką po wychudzonej twarzy strzepując krople deszczu. Tego dnia po prostu padało. Wsunął do ust miętową gumę, nawet w tych czasach nikt nie wymyślił jeszcze jak pokonać nieświeży oddech. Poprawił kapelusz, postawił kołnierz płaszcza i ruszył na drugą stronę ulicy. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie pojazdy zatrzymały się i zrobiły mu przejście. W końcu pieszy ma zawsze pierwszeństwo i maszyny dobrze o tym wiedziały. To one kierowały pojazdami, choć kierowcy twardo trzymali kierownice i wciskali pedały, co z tego, że nie wiedzieli, który do czego służy. Już dawno pogodzili się z tym kto kontroluje ich pojazdy. Pogodzili się ze wszystkim. Mieli tylko pozory. Władza pokazywała, że przecież na wszystko pozwala, byle było z umiarem. Co mogli zrobić?
Przeszedł przez pole siłowe, ogradzające skutecznie deszcz, na klatkę.. Jednak nie zdjął nawet kapelusza. Zadzwonił domofonem pod przypadkowy numer.
– Taak? – wydobyło się z głośnika.
– Witam. Roznoszę ulotki. Proszę otworzyć – odpowiedziało mu tylko charakterystyczne bzz otwieranego zamka. Wiedział, że nie będzie z tym problemu. Wszyscy pracowali i każdy musiał to uszanować. Pracujący odgrywali rolę robiących coś ważnego i wszyscy podtrzymywali tę iluzję. Roznoszenie ulotek to też praca, jak twierdziły maszyny, one w tych sprawach miały rację.
Serce próbowało wybić sobie wyrwę w jego piersi. Nie musiało specjalnie się trudzić, pomyślał uśmiechając się do siebie. Był strasznie wychudzony, choć nie pamiętał czy kiedykolwiek było inaczej. Stres tylko potęgował poczucie osłabienia. W tamtej chwili obawy mieszały się z podnieceniem.
Zaczął wchodzić schodami. Pierwsze piętro, bez problemu, na drugim otworzył usta, aby lepiej oddychać, przy trzecim zaczął sapać, na czwarte ledwo wszedł. Był na miejscu. W starym budownictwie, windy wstawiano tylko, gdy budynek miał co najmniej pięć pięter.
Trzymał się barierki łapiąc oddech, w tej klatce na każdym piętrze były po dwa mieszkania naprzeciwko siebie. Starał się oddychać głęboko i przy okazji czekał, czy może sąsiedzi postanowią sprawdzić, kto pofatygował się na samą górę. Miał przygotowane na wszelki wypadek ulotki, jakby ktoś faktycznie chciał sprawdzić czy zajmuje się roznoszeniem ich. Nie sądził by ktoś w tej starej dzielnicy sprawdzał jego chip i to jaką pracę faktycznie wykonuje. Na szczęście nikt nie niepokoił go.
Stanął pod drzwiami mieszkania numer dziewięć. Dobrze pamiętał ten numer. Charakterystyczny kształt cyfry nie pozostawiał mu wątpliwości, że to mieszkanie z jego wizji. Standardową zastąpiono jakimś dziwnym wygibasem, drzwi również odstawały od normy. Cholerne stare dzielnice, nie potrafią się dostosować, przeszło mu przez myśl. Po chwili od razu skarcił się. Maszyny chcą, żeby tak myślał. Tylko jak ma tak nie myśleć, skoro w sieci znajduje tyle informacji o wywrotowcach, walczących z nowoczesnością, niszczących spokój zwyczajnych obywateli. Panował spokój i była to tylko zasługa maszyn. Doceniał to, ale nie przeceniał. Przeprowadzał wewnętrzne dialogi i wymyślał, co odpowiedzieliby zwolennicy starego porządku, na zarzut dzikości i bestialskości dawnych ludzi, jednakże był przeciętniakiem, tacy nie potrafią za wiele wymyśleć.
Pokręcił energicznie głową, nie czas na rozterki. Wyciągnął swój przenośny komputer, wydał na niego fortunę w drugim obiegu. Włączył odpowiednią aplikację, drzwi powinny tyknąć, a pole siłowe ziupnąć, dając do zrozumienia, że jedne i drugie zostały otwarte. Nie stało się nic. Miał nadzieję, że będzie inaczej, ale przynajmniej nie miał problemu z wejściem. Oczywiście przed wyjściem z domu włączył aplikacje maskującą miejsce jego pobytu ustalaną dzięki chipowi. Oficjalnie pozostał w swoim mieszkaniu. Wiele ryzykował, gdyby jakaś maszyna na patrolu postanowiła go sprawdzić na ulicy, wtedy wpadłby po uszy. Robot zrobiłby zdziwioną minę, swoją sztuczną twarzą, która wyglądała bardziej na karykaturę człowieka, niż faktyczną chęć realnego odwzorowania i zacząłby zadawać rodzące problemy pytania.
Nacisnął klamkę i po otwarciu drzwi, wytrzeszczył oczy. Cały przedpokój był w boazerii! Jak tak można? Cóż za marnotrawstwo! Zdawał sobie sprawę, że to również wpływ maszyn, jednak nie umiał się powstrzymać. Ancient regime zdecydowanie nadal władał tym mieszkaniem. Tym wyrażeniem często określano wywrotowców, choć do końca nie widział co ono oznacza. Przyszedł tu w zupełnie innej sprawie niż rozprawy nad architekturą wnętrza. Zamknął drzwi i zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Starodawne M3.
Niestety nie szukał długo. Nerwowo przeżuwał gumę, która straciła już smak. W kuchni leżało ciało kobiety, na oko po menopauzie. Kobietom, które ją przeszły sugerowano, aby ścinały włosy na krótko. W praktyce był to nakaz, żeby mężczyźni chcący je zapłodnić (wszystko to słowami maszyn i elitarnych przedstawicieli ludzkości) wiedzieli, że nie mają, po co o nie się starać – i tak nie urodzą dzieci. Choć władze zachęcały obywatel do posiadania dzieci, mało komu jeszcze na tym zależało.
Ofiara miała krótkie włosy mysiego koloru. W jej brzuchu tkwił nóż kuchenny. Na blacie leżała drewniana deska, a na niej niedokrojony do końca pomidor. O zgrozo, ona przetwarzała produkty do jedzenia w domu, zamiast zjeść jak człowiek w jednej z setek restauracji. Nie rozumiał jej.
A jednak żałował, że się spóźnił. Poczuł współczucie. Liczył po cichu, że w końcu uda mu się kogoś uratować. To była już piąta ofiara, a może szósta? Nie pamiętał. Niestety coraz częściej pamięć go zawodziła.
Na początku, gdy przyszła w nocy pierwsza wizja myślał, że to tylko zły sen. Starszy mężczyzna na swoim balkonie, palił papierosa. Jak mógł tak bardzo nie dbać o swoje zdrowie? Wywrotowiec! Jednak nie to było najdziwniejsze, w tym śnie niebo było bez chmurne, a promienie słońca przyjemnie oświetlały miasto ukazując niesamowite barwy. Ktoś jeszcze się pojawił. Staruszek przestraszył się nie na żarty, w jego oczach widać było strach. Ten pierwotny lęk przed śmiercią. Janowi zrobiło się go żal, czuł to samo co postać z jego koszmaru. Mimo to całą scenę widział z perspektywy napastnika. Pocił się przez sen i rzucał na łóżku, nogą strącił lampkę. Chciał powstrzymać mordercę, a mógł tylko biernie obserwować bieg wydarzeń. Silne ręce złapały seniora, zabójca nie musiał się szczególnie wysilać, starsi ludzie nie ważą zbyt wiele. Ofiara przeleciała przez balustradę i spadła na chodnik. Obudził się nie mogąc złapać oddechu, chwilę zajęło mu dojście do siebie. Sprawdził w sieci co oznacza taki sen i jak zapobiec następnym. Niechciał śnić takich rzeczy.
Po tygodniu zorientował się w jakim był błędzie. Deszcz jak zwykle sączył się z chmur, a Jan wychodził do pracy. Przechodził przez osiedle, mógł pojechać samochodem tak jak każdy, ale nie chciał, aby maszyny przypominały mu o jego bezznaczeniowości w ten sposób. Zawsze chodził piechotą. Tak wyrażał swój sprzeciw i był z tego dumny.
Wsadzał do buzi listek z gumą do żucia, gdy spojrzał w górę na jeden z balkonów. Ktoś się szarpał, nie widział za ostro przez ulewę. Nagle jedna z postaci wychyliła się za bardzo i spadła. Guma wypadła mu z otwartych ust. Pobiegł zobaczyć co się stało, jednak bardzo dobrze czuł co się właśnie zdarzyło. Jego sen, koszmar, który według sieci nic nie znaczył, a jeśli odnieść się do archaicznego mędrca Freuda to był tylko jego lęk lub pragnienie, nocna wizja niestety sprawdziła się. Prawie, w prawdziwej wersji słońce było szczelnie schowane za chmurami i wszystko dookoła miało monochromatyczne barwy. Nie potrafił wyjaśnić sobie dlaczego, ale miał ogromne wyrzuty sumienia, nie zapobiegł tej tragedii. Dziwiły go te rozterki, zwyczajni nie powinni ich odczuwać.
Otrząsnął się z tego zdarzenia, poukładał wszystko w głowie i doszedł do prostego wniosku. To po prostu zbieg okoliczności. Tak, zupełnie nic innego… Sam nie wierzył w proste wyjaśnienie, ale tak było łatwiej.
Kolejna wizja przyszła szybciej niż się spodziewał. Siedział w jednej z restauracji, zawsze starał się nie chodzić do tej samej więcej niż raz na tydzień. Maszynowe kelnerki zawsze krzywo na niego patrzyły tymi swoimi przerażającymi sztucznymi minami. A może to było u nich normalne? Nigdy nie dojadał, nie zależało mu, nie czuł głodu. Zamawiał cheeseburgera, ze środka wyjadał ogórki, czasem kusił się na sałatę. Obserwował nijakich ludzi w lustrze za barem. Dzięki odpowiedniemu nachyleniu odbite światło skutecznie rozjaśniało ponury lokal. Miał dopić kawę, gdy zaczęła trząść mu się dłoń. Rozlał gorący napój na blat i spodnie, ale nie poczuł nic. Odpłyną do krainy snów w mgnieniu oka, choć nie wiedział gdzie ona się znajduje.
Zobaczył młodą dziewczynę klęczącą w ogródku, za pomocą dziwnego metalowego narzędzia wygrzebywała ziemię, następnie sięgnęła po jakąś roślinę i tym, co nazywa się korzeniami wsadziła do dołka i przysypała ziemią. Obrazoburcze! Żeby człowiek własnymi rękoma takie rzeczy! Żeby uprawiał ogródek dla zabawy?! Przecież jest tyle jedzenia w restauracjach, za które nie trzeba płacić, a ona tutaj jakieś zielsko sadzi! Jego gniew narastał, dopiero, gdy obraz dziewczyny zaczął się przybliżać zdał sobie sprawę, co się dzieje. Słońce znów świeciło mocno i nadawało trawie soczysty kolor. Morderca trzymał szpadel, a młoda kobieta klęczała nad grządką pochłonięta pracą. Pierwsze uderzenie w tył czaszki, następne (chyba nietrafione) w plecy. Reszta uderzeń, nie zdołał ich policzyć, skupiła się na głowie, z której została miazga. Krew wlewała się w rozkopaną ziemię.
Ocknął się z krzykiem, na wpół leżał i opierał się o barowy stołek. Ludzie patrzyli na niego z niesmakiem, lecz nikt nic nie powiedział. Niektórzy nawet kiwali głowami ze zrozumieniem. Jeden z mężczyzn, siedzący przy stoliku nieopodal, powiedział cicho:
– Delirium. Pan się napije i będzie spokój. Tutaj za rogiem jest sklep z alkoholem. Weźmie pan litra i spokój. – próbował zachęcać Jana dziwnymi minami.
Jan podniósł się cicho nie odpowiadając, poszedł do wspomnianego monopolowego i wziął pół litra wódki. Poszedł do domu, tam odkręcił butelkę i całą wylał do umywalki. Pozory muszą być zachowane.
Próbował znaleźć dziewczynę i ogród z wizji, bez skutecznie. Nawet nie ustalił, w jakiej dzielnicy to się wydarzyło. Gdy po tygodniu morderstwu stało się zadość, czuł to, wiedział, że dziewczyna nie żyje. Wtedy zdał sobie sprawę, że wizje będą go nachodzić. Odgadł, że musi zdążyć przed mordercą.
Potem były kolejne wizje, jedne przychodziły nocą inne za dnia, gdy był czymś zajęty. Bez jakiegoś ukrytego wzoru. Kobieta opiekująca się cudzymi dziećmi, mężczyzna obstawiający zakłady bukmacherskie – oczywiście nielegalnie, wszelkie transakcje pieniężne były niewskazane, w praktyce zabronione. Za każdym razem starał się odnaleźć ofiarę przed tragicznym końcem. Prowadził swoje śledztwa, takie, na jakie stać było średniaka. Zapisywał charakterystyczne rzeczy z wizji, miejsca, budynki, ukształtowanie terenu, próbował dostrzegać numery na domach, jeśli było to możliwe. Choć od wielu lat, nowe budynki nie dostawały numeru zgodnie z numeracją ulicy, lecz taki, w jakiej kolejności je wybudowano. Tak, bałagan wprowadzało to gigantyczny. Maszyny twierdziły, że tak jest lepiej, szybciej i jest to z logicznego punktu widzenia najlepsze rozwiązanie. Sęk w tym, że one były maszynami i bez problemu potrafiły zapamiętać miejsce każdego nowego budynku. Z początku czuł się jak dziecko we mgle. Zbierał skrawki układanki i szukał. Lecz chciał zdążyć. Nigdy mu się ta sztuka nie udawała, ale coraz lepiej radził sobie z dotarciem do miejsca zbrodni.
Mógł zawiadomić władze, ale coś mu mówiło, że nikt mu nie uwierzy. Poza tym, przecież na pewno za tym stoją maszyny. Wszystko wskazywało na chęć wyeliminowania wywrotowców, osób, które mogłyby podważyć powszechną szczęśliwość i dobrobyt. Trzeba było wyeliminować tych, którym na czymś zależy. Rodziło to problemy, choćby z utrzymaniem populacji skoro ludziom nie zależało na posiadaniu dzieci. Blaszaki wpadły w paradoks swej logiki.
Problematyczne w jego śledztwie okazało się coś innego. Często wydawało mu się, że mordercą jest ktoś inny. Czasem wysoki silny mężczyzna, innym razem ktoś dużo niższy z drobnymi rękoma. Zmieniali się. Nie rozumiał tego, może maszyny za każdym razem wynajmują kogoś innego? I skąd pochodzą jego wizje, co jest ich źródłem? Wiedział na pewno, że zesłano je, aby zdążył odnaleźć ofiarę jako pierwszy. Zaczynało mu na czymś zależeć.
Muzeum było otwarte zawsze od dziesiątej do dwudziestej. Jan wolał przychodzić na poranną zmianę, mniej ludzi się pojawiało i był mniejszy tłok. I miał czas na przemyślenia, przynajmniej takie, na jakie stać zwyklaka.
Niesamowite, do czego doszła nasza cywilizacja. Powszechny dobrobyt. Wspaniała sprawa. Człowiek szedł do sklepu, brał komputer i wychodził.
Każdemu według potrzeb. Jan nie potrzebował wiele. Mało jadał, choć lubił pić kawę, stawiała go na nogi. Ale czy szczególnie mu na niej zależało? Niekoniecznie. Natomiast ponad wszystko uwielbiał żuć gumę, tylko tą konkretną, tylko taką, która pochodziła z czarnego rynku. Pieniądze owszem oficjalnie nie istniały. Ludzie jednak wymieniali się towarami, a w niektórych rejonach traktowali różne rzeczy jako pieniądze, ale była to bardziej zabawa w pewną konwencje niż faktycznie rynek walutowy.
Sam często przehandlowywał różne przedmioty za inne. Aby zdobyć upragniony komputer z zakazanymi aplikacjami, bardzo długo musiał zbierać towary. Każdy mógł po prostu wejść do sklepu i wynieść, co chciał, teoretycznie bez ograniczeń, każdemu tyle ile czuje, że mu potrzeba. Lecz gdy ktoś wynosił przesadną ilość towarów, maszyny dawały mu do zrozumienia, że to już za dużo, więc w praktyce każdy miał tyle ile roboty wraz z elitą uznały za wystarczające.
Elity, no tak. Wspaniała grupa ludzi, jedyni potrafiący myśleć logicznie. Nikt nigdy nie wiedział kim są, nikt ich nie widział, jednak często w różnych komunikatach maszyny powoływały się na ich autorytet. Jan często poddawał wątpliwości ich rzeczywiste istnienie.
Potrafił kombinować. W jednym sklepie jedna rzecz, gdzie indziej coś innego i tak zbierał. Zawsze starał się być przy górnej granicy tego, co mógł dostać. Zbierał sprzęty, które nie były w zasadzie mu potrzebne, ale musiał trzymać się pozorów. Nauczył się, że wódki nie musi wylewać, choć sam nie cierpi alkoholu i uznaje go za narzędzie kontroli maszyn, wymienia go na inne przydatne rzeczy.
Ludzie wszystko co posiadali dostali od Państwa. Niczego nie zdobyli sami chyba, że nielegalnymi kanałami. Nikt nie miał poczucia spełnienia, nikomu nie zależało.
Każdy mimo to pracował. Maszyny i elitarni doszli do prostego wniosku, jeśli ludzie nic nie będą robić, zaczną się buntować, więc lepiej im dać coś, dzięki czemu poczują się potrzebni. Ale co to za praca, której nie można stracić, której nie trzeba sumiennie wykonywać i za którą niedostaje się pieniędzy. Wbrew temu społeczeństwo uwielbiało swoje zajęcia, ci z góry mieli rację, ta namiastka normalnego życia była jedynym, co nadawało życiu sens. Choć było to tylko przedstawienie, bardzo dobrze zagrane.
Tak samo jak wszyscy inni Jan odgrywał swoją rolę, był kasjerem w muzeum. Stanowiska dyrektorów banków czy szefów były zarezerwowane, dla niezwykłych ludzi, choć oni do elit nie należeli. Nie to, że nie lubił swojej pracy, do każdej innej podchodziłby tak samo. Nie zależało mu. Na początku starał się być wesoły, uprzejmy dla gości. Szybko to minęło. Niemniej nie pamięta od jak dawna tam pracuje. Ostatnio naszła go refleksja, przecież to absurd, kasjer w instytucji gdzie nikt nie musi płacić za wejście. Po prostu podawał ludziom bilety, oni mu je na chwile oddawali, on je przedzierał i oddawał.
Takie były zasady gry i wszyscy się temu podporządkowywali, lubili udawać prawdziwe życie. I właśnie po to przychodzili tłumnie do tego muzeum. Oglądać prawdziwe życie.
Ekspozycjami były scenki rodzajowe z dawnego życia, kiedy nie było powszechnego dobrobytu. Aktorzy, odgrywający swoje spektakle w specjalnych boksach w systemie zmianowym, udawali, że pracują na przykład w fabryce, gdzie indziej pokazywano jak dawniej wyglądało życie rodzinne. Była nawet możliwość zobaczenia specjalnych prymitywnych obrzędów, ludzie modlili się do boga, a pan w sukience mówił im jak mają żyć. Cała ta propaganda pokazywała jak straszny był stary świat, miało to odstraszać przed wywrotowymi myślami. Nic tak naprawdę nie groziło za zachowanie nie godne prawdziwego obywatela. Niestety wszyscy ludzie musieliby wyrazić sprzeciw, żeby zmienić nowoczesny wspaniały świat w ten, za którym z takim uczuciem tęsknili. Nikomu nie zależało.
Tak to się toczyło, aktorzy udawali, że cierpią odgrywając scenki, choć tak naprawdę bardzo dobrze się bawili. Podobno niektórzy nawet zaczęli wierzyć w boga, a zwiedzający udawali oburzenie tym jak kiedyś życie wyglądało, a faktycznie byli nim zafascynowani.
Z zamyślenia wyrwała go kobieta pukająca w szybkę oddzielającą go od klientów.
– Dzień dobry. Poproszę trzy bilety, jeden normalny i dwa ulgowe – zaczęła szukać czegoś w torebce – a tutaj są legitymacje dzieci. – Jan ledwo powstrzymał paniczny śmiech, czy ona robi sobie ze mnie jaja?
– Dzień dobry. Tak – przyjrzał się dokumentom – faktycznie, zniżka jak najbardziej się należy. – mówił ostrzej niż chciał, coś mu podpowiadało, że z tą rodziną jest coś nie tak, dwójka dzieci?
Podał kobiecie bilety, ona je obejrzała, oddała, przedarł je i znów powędrowały do matki.
– A czy mógłby nam coś pan polecić? Która ekspozycja panu się najbardziej podoba? – uśmiechnęła się, wtedy przyjrzał się jej lepiej, nawet ładna. Mokre włosy lepiły się do twarzy, ale nowa moda jak słyszał nie przewiduje nakryć głowy. Pewnie jakiś panek z elity, mający specyficzne poczucie humoru, podpuścił jakąś mikrofalówkę do zakładu, że jeśli rozpuści się plotkę i poprze ją przykładami modelek moknących na deszczu, wszystkie kobiety przestaną nosić nakrycia głowy i zaczną chodzić z mokrymi włosami. Był to nie uczciwy zakład, maszyny nigdy nie rozumiały ludzi do końca. Nadal ufają, że ludzie są racjonalnymi bytami. Nawet, kiedy nauczą się kontrolować czarne dziury, nie zrozumieją jak bardzo w tej kwestii się mylą.
– Wie pani, ja tu tylko pracuje. Nie znam się. – odburknął, nie miał ochoty na pogawędki. Jedynie szybkie przeżuwanie gumy zdradzało jego irytację. Kołnierzyk białej koszuli i muszka zaczęły wpijać się w szyję. Uśmiechnęła się z politowaniem i odpowiedziała mu:
– Rozumiem pana – poklepała go po dłoni, którą on szybko cofnął. – Zwyklak, już nie zawracam panu głowy. – po czym mrugnęła i poszła z rodziną. Czy ta kobieta właśnie potraktowała mnie z góry? Znalazła się niezwykła, wydaje się jej, że skoro maszyny uznały ją za lepszą, to faktycznie tak jest. Dla niego cała ta historia to jedna bujda, uważał, że blaszaki prędzej rozlosowują karty urodzeń z napisem zwykły bądź niezwykły, niż przydzielają według tego co się należy w zamian za uzdolnienia.
Rozważania nad tym problemem przerwała mu gwałtownie kolejna wizja. Najpierw zaczęły trząść się ręce, po tylu razach potrafił bezbłędnie odgadnąć nadejście tego sztormu. Powoli odpływał, oczy wykręcały się w górę, a całe ciało targane było drgawkami. Odleciał.
Szedł wzdłuż starych piętrowych garaży, gdzie maszyny pozwoliły trzymać obywatelom ich stare samochody. Nikt jednakże nie mógł nimi jeździć czy nawet uruchamiać, maszyny po prostu dostrzegały sentymentalne przywiązanie, niezwykły gest z ich strony. Pewnie uznały to za mało wywrotowe, gdyż łączyło się z technologią.
Był na niebieskim piętrze, najwyższym. Przez okna widział panoramę miasta oświetloną przez słońce. Strzeliste przecinacze chmur, stały w kontraście obok drobnych budynków, z tej perspektywy przypominających małe bateryjki. To były budynki mieszkalne. Jakie to piękne, pomyślał. Poczuł się jak zdrajca, podziwiam dzieło blaszaków?
Jego kroki zagłuszała głośna muzyka. Jedno z pomieszczeń było otwarte, a tam facet ubrany w kombinezon grzebie w silniku swojego starego audi! Wariat, popsuje coś, odbije mu jeszcze, że chce pojeździć, rozjedzie jakieś dziecko, a potem roboty-lekarze zrobią z malucha robo-zombie.
Pewnie jakiś niezwyklak. Łysina na głowie, przygarbiona sylwetka, mówiły, że jest już stary. Przy tym wydawał się wesoły i w pełni pochłonięty zajęciem. Zbyt szczęśliwy jak na średniaka.
Z głośników radia wydobywały się głośne dźwięki. Jakaś kobieta narzekała, że go kocha, a on woli kroczyć ku błękitnemu krańcu świata. Bzdury. Morderca chwile stał nad przyszłą ofiarą obserwując ją, sięgnął po jakiś dziwny kształtem mechanizm wyjęty z czeluści stalowego potwora i zważył w ręku. Podniósł ręce nad głowę, potężny zamach i stalowy element roztrzaskał głowę kucającemu majsterkowiczowi.
Przebudził się gwałtownie wciągając powietrze. Poszło tak źle jak tylko mogło. Zadławił się gumą do żucia i nie mógł złapać powietrza. Drapał się po gardle i czuł jak siły witalne uciekają jak pies trzymany w klatce, który został wypuszczony na wolność i nie chce przestać biegać. Pięknie, umrze w momencie, gdy nigdy nie był tak blisko odnalezienia ofiary przed śmiercią.
Najwyraźniej usłyszawszy dziwne odgłosy pojawiła się kobieta, którą przed chwilą wpuszczał do muzeum. Złapała wątłe ciało pod ramionami i zaczęła naciskać pod mostkiem. Guma wystrzeliła mu z ust i zakaszlał jakby miał wypluć płuca.
– Wszystko porządku? – zapytała – Co się stało? Ojej… guma wpadła nie w tą dziurkę? Musisz uważać. – poklepała go po plecach i uśmiechnęła się.
– Spierdalaj – wybełkotał. Oburzona kobieta wyprostowała się, uniosła głowę i skręciła ją w bok, poczym urażona do cna wyszła z rodziną z muzeum.
Ironia losu, życie uratowała mu kobieta, która uważa się przy nim za półboginię, a on jej nienawidzi do szpiku kości.
Podniósł się i zaczął otrzepywać ubranie, w końcu jego niby praca jeszcze się nie skończyła. Przeszło go uczucie niepokoju. Poklepał się po kieszeni. Ta dystyngowana (tego słowa nauczył się oglądając jakiś stary serial) paniusia ukradła mu portfel! Chyba tylko dla zasady, bo nie było w nim nic kompletnie wartościowego. Wszelkie magiczne plastyki, trzymał w domu i starał się ich nie używać. Żeby puszki nie wiedziały gdzie jest i co robi.
Świadomość zapędów damulki z wyższej klasy do końca dnia poprawiła mu humor. Naprawdę, ludzie nie zasługują na przetrwanie. Po chwili przyszła kolejna refleksja, maszyny jeszcze bardziej.
Jan czuł to w kościach. Tym razem uda mu się zdążyć. Garaże to jeden z najbardziej charakterystycznych elementów krajobrazu w jego dzielnicy. Zakładając, że w całym mieście jest to jedyne takie miejsce. Ogrom metropolii zawsze go przerażał gdy o tym myślał. Kilkadziesiąt milionów ludzi, gdzie średnia gęstość zaludnienia to dziesięć tysięcy ludzi na kilometr kwadratowy. Istne mrowisko. Pomimo obaw, był pewien. Uda mu się. Musi mu się udać. Zbyt długo szukał, nie raz był bardzo blisko, jak wtedy w mieszkaniu z boazerią.
Postanowił nie zwlekać, słońce w wizji mogło oznaczać dzień, więc uda się już tej nocy na poszukiwanie tego człowieka, aby być przed zabójcą. Nie mógł mieć pewności, że domorosły mechanik będzie tam cały czas. Najwyżej poczeka, pochodzi po okolicy i będzie sprawdzał.
Przywdział swój płaszcz, wsadził kapelusz na głowę i spojrzał w lustro. Zmarszczki się pogłębiły, a przecież ma dopiero… ile ja mam lat? Nie pamiętał. Oczy głęboko osadzone w oczodołach nieprzypominany tego zabawiackiego spojrzenia ze studiów, którym czarował koleżanki. Wtedy zacząłem się zmieniać, gdy nie potrafiłem zrozumieć tych wszystkich filozofów i myślicieli nowoczesnych, a jedyni, którzy mnie pasjonowali to Platon, Kartezjusz i Kant. Wtedy dobitnie pokazano mi miejsce w szeregu. Przestało mi zależeć. Ale drogie maszyny nie pokonacie mnie, dziś odnajdę tego człowieka. Wrzucił gumę do ust i zrobiło mu się lepiej.
Deszcz mącił kałuże, a po ich tafli przechodziły setki małych fal. Będzie musiał przejść spory kawałek, garaże są oddalone o trzy kilometry. Nie jest to problemem, jest wręcz dumny ze swojej walki i faktu niekorzystania nawet z komunikacji miejskiej. Przy takiej liczbie mieszkańców można sądzić, że na ulicach będzie wiecznie tłok, kilometrowe korki samochodowe, ludzie ciągle trącający się na chodnikach, czy nie możność wejścia do metrobusów. Nic z tych rzeczy, mało kto wychodził z domu. Przecież tam mieli sieć i wszystkie związane z nią udogodnienia. Wychodzili tylko do restauracji czy do pracy. Kolejnym paradoksem była średnia życia. Wszyscy szybko umierali, ludzie w wieku sześćdziesięciu lat to starcy. Nie zależało im na życiu. Po śmierci mieli zamienić się w gwiezdny pył jak pięknie tłumaczyły maszyny. Wszechświat składa się z takiej samej ilości materii przez cały czas. Kiedyś mogliście być częścią jakiegoś budynku, atomy budujące wasze dłonie, mogły kiedyś być szarymi komórkami mózgu elitarnego Alberta. Nawet elektron się nie zmarnuje. Przecież nie było was przez miliardy lat i czas odbierze wam życie, nie będzie przez kolejne miliardy. Nie ma się, czym przejmować.
Ludzie to kupowali i nie chciało im się nawet żyć. Najwyżej niezwykli byli nieco bardziej przywiązani do swojego życia. W końcu mogli więcej i byli po prostu lepsi.
Z zamyślenia wyrwał go mokry prysznic zafundowany przez przejeżdżający samochód, który wjechał w potężną kałużę. Skoczyło mu ciśnienie. Jakiś baran, który sam prowadził samochód! Wiele można zarzucić maszyną, ale do takiego czegoś by nie spowodowały! Przeszło mu przez myśl, że może to ten facet, do którego idzie.
Wszystko przebiegało tak jak w wizji, zapierający w piersi dech widok na miasto, niebieskie piętro, boksy jeden koło drugiego. I tak jak w wizji usłyszał muzykę, poszedł do niedoszłej ofiary. Ciarki przechodziły po całym ciele.
W wizji morderca stał patrząc się na tego biedaka i nad czymś się zastanawiał. Myśli przypłynęły same, co właściwie teraz mam zrobić? Odnalazłem tego człowieka przed mordercą, ale nigdy nie zastanawiałem się jak rozegrać całą taką sytuację. Proszę pana, ktoś chce pana uśmiercić? Albo może inaczej: ty głupi wywrotowcu, wiesz, do czego doprowadziłeś? Odpowiedź przyszła jak jakby raziła go błyskawica.
Stał teraz pod garażem, kierując spojrzenie w górę, szukał przebłysków czystego nieba i blasku gwiazd. Nic z tego. Podniósł dłonie i patrzył jak spadające krople zmywają mu z dłoni krew. To było to, czego potrzebował.
Zgłodniałem, przyszła absurdalna myśl. Poszedł do restauracji. Maszerując w deszczu rozmyślał o tym, że w końcu ma, po co żyć. Zaczęło mu zależeć, następnym razem znów musi być pierwszy. Kolejne wizje przyjdą, był tego pewien jak jutrzejszego deszczu i nie mógł się doczekać. Guma, choć przeżuta, nadal smakowała wyśmienicie.
Wszedł przez pole siłowe na klatkę, skutecznie odgradzało deszcz. - coś tu nie gra w tym zdaniu.
Odpłyną do krainy morfeusza w mgnieniu oka, choć nie wiedział gdzie ona się znajduje. - Morfeusz z dużej litery.
(...)wszystkie kobiety przestaną nosić nakrycia głowy i zaczną chodzić z mokrymi głowami. - w tekście jest dużo powtórzeń. W tym zdaniu, aż się prosi zamienić "głowami" na "włosami".
Poza tym, błędnie zapisujesz dialogi, brakowało również kilku przecinków i w niektórych częściach tekstu jakoś tak dziwnie przeskoczyłaś z czasu przeszłego na teraźniejszy. I przydałyby się odstępy (akapity), bo tekst w takiej postaci nie zachęca do lektury.
Sam pomysł opowiadania ciekawy, choć nie wiem czy odpowiedni na temat konkursu.
Pozdrawiam
Mastiff
Pomysł wydaje się nawet ciekawy, ale niestety ani fabuła, ani styl nie porywają. Momentami jest wręcz męcząco.
www.portal.herbatkauheleny.pl
Dziękuję za oceny, są dla mnie bardzo wartościowe i motywujądo dalszej pracy.
Samo zgłoszenie na konkurs to bardziej deadline dla mnie, żebym sięsprężył ;)
Niestety niedopracowałem tego tekstu tak bardzo jak bym chciał, ale jeszcze kiedyś go podszlifuję.
Pomysł rzeczywiście ciekawy, ale złe proporcje w tekście. Za dużo zajmuje statyczny opis tej antyutopii, a zbyt mało miejsca poświęciłeś samej akcji. No i styl jeszcze do doszlifowania. Intrygę można było znacznie bardziej dopracować.
Ocena (tylko na potrzeby Sherlocisty) - 3/10.
Pozdrawiam.
Dzięki za rady. Następnym razem powinno być lepiej :)