- Opowiadanie: Nastor - Kominek, część I

Kominek, część I

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Kominek, część I

Zwłoki przybite były do ściany. Krew utworzyła brunatny skrzep na podłodze, a w nozdrza uderzał ostry zapach posoki. Zaręczano mi, że nikt niczego nie dotykał, chociaż byłem pewny, że zapalili w sypialni ochronne kadzidełka; w powietrzu wciąż unosił się ich zapach, co prawda nikły, lecz wyczuwalny.

Trzeba było zabrać się do pracy. Jeśli ten uroczy teatrzyk mordu zostawił tu upiór, jak twierdzili miejscowi, to należało znaleźć ślady jego działalności jak najszybciej. Wyrzuciłem z pokoju łkającą służącą i uważnie obejrzałem ściany wzniesione ze zbitych równo desek. Na pierwszy rzut oka nie wyglądały podejrzanie, ale przecież duchy lubią zostawiać poszlaki, których nie wykryje ludzkie oko, nie wychwyci nos i nie wyczuje dłoń. Na tym najczęściej polegał problem – siły nadnaturalne były nieostrożne tylko na płaszczyźnie niematerialnej.

Oględziny ciała zacząłem od obejrzenia rąk i nóg. Deszcz siąpił monotonnie za oknami, gdy wyjąłem drewniane kołki, którymi przybito zwłoki do desek. Nic specjalnego, podobne zbrodnie często się zdarzały. A możecie mi wierzyć, że mimo swojej szamańskiej profesji nie byłem skłonny, aby wierzyć przesądom i zabobonom.

Interesujący okazał się jednak inny fakt – trup wisiał wyżej, niż mógłbym sięgnąć, a nie należę w żadnym wypadku do ludzi niskiej postury. Aby ściągnąć zwłoki musiałem przysunąć sobie trójnogi zydel, który stał w kącie pokoju.

Nie dalej jak kilka dni temu zatrzymałem się w miejscowej gospodzie, aby uzupełnić siły w drodze do Vigen. Nie sądziłem, że czeka mnie tu dobrze płatna praca. Jak widać los lubi naigrywać się z ludzkich oczekiwań. Wczoraj naszedł mnie posłaniec, nęcąc sporą kieską złota za podjęcie się wypędzenia ducha z małego szlacheckiego dworku. Nie jestem człowiekiem biednym, nie zrozumcie mnie źle, jednak kogo nie ucieszy kilka dodatkowych monet w mieszku? Poza tym odmówienie tym prostym ludziom byłoby czynem niezgodnym z moim osobistym kodeksem postępowania. Może i naiwnym, ale zawsze jakimś.

Ułożyłem zwłoki delikatnie na podłodze. Bogom dzięki, że słońce schowało się na parę dni za chmury, bo smród gnijącego ciała wystraszyłby z domu wszystkich. Wtedy rzuciliby zwłoki na stos, a ciężko byłoby dokonywać oględzin na spalonym trupie. Trzeba przyznać, że ludzie zawsze byli bardzo strachliwi.

Napuchnięta twarz wyglądała, jakby zastygła w grymasie przerażenia. Otwarte oczy i szeroko rozwarte usta sugerowały natomiast, że nieszczęśnik umarł szybko, ale zdawał sobie sprawę z obecności sprawcy. To trochę upraszczało sprawę, ale nadal nie wykluczało udziału ducha – bo przecież sprytny morderca zabiłby mężczyznę we śnie, prawda? Jeśliby natomiast ofiara umierała przybita do ściany, co, rzecz jasna, wykluczyłem, to wyraz twarzy odzwierciedlał by ból, a nie strach. No i człowiek musiał być zakneblowany, aby nikt nie usłyszał jego krzyku, a nigdzie nie znalazłem ani szmatki, ani innego bardziej wyszukanego przedmiotu, który mógłby służyć do tego celu.

Jedną z niewielu rzeczy, których mogłem być pewien, była przyczyna śmierci. Zresztą, ciężko było powątpiewać, by mogło być nią cokolwiek innego niż idealnie okrągła dziura w klatce piersiowej szlachcica, przypominająca kopalnianą sztolnię. Ciało było przewiercone na wylot, dlatego mogłem obejrzeć sobie przez zwłoki dywan, na którym je ułożyłem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mężczyzna zezuje lekko w stronę nosa. Przyjrzałem się jeszcze raz ranie. Jej wnętrze było delikatnie nadpalone, a tkanka przy wylocie dziury zwęgliła się.

 

Może się wydawać, że przywykłem do tego typu widoków. I, w rzeczy samej, byłby to właściwy wniosek. Nie poruszał mnie widok ludzkich fekaliów, gnijącej skóry, porozrzucanych po izbach wnętrzności – widziałem nie jedno w życiu, a stałe obcowanie z mało przyjemnymi osobistościami zahartowało mnie i uodporniło. Cóż, specyfika profesji.

Nie zdziwił mnie powód śmierci, właściwie uznałem go za naturalny. Upiory lubią bawić się w rzeźników, przez co czasem ciężko jest stwierdzić, czy sprawcą jest duch, czy człowiek.

Szlachcic odziany był w bogato haftowaną nocną koszulę. Nie znam się na handlu ubraniami, ale dałbym wydłubać sobie trzecie oko, że coś takiego musiało kosztować kilka tłustych świń. Delikatne, wężowe wzorki wiły się po miękkim materiale. W ubraniu nie znalazłem jednak żadnych śladów, które naprowadziłyby mnie na jakiś trop.

Zajrzałem jeszcze do szafek, komódek i sekreter, ale nie znalazłem niczego wartego uwagi. Ot, kilka oprawionych w skórę, zakurzonych książek, kryształowe karafki, butelki pełne szklistych trunków i dwa małe, mosiężne łabędzie. Początkowo zainteresowałem się nimi, ale uznałem, że nie prezentują sobą niczego szczególnego. Prosty, mieszczański kicz.

Zauważyłem jednak coś, co musiałem pominąć podczas przeszukiwania pokoju. Na ścianie, tuż przy oknie, znajdowało się sporej wielkości wgłębienie. Nie było w żadnej mierze czarne, ani nie nosiło żadnych śladów krwi, ale… umiejscowione było na wysokości mniej więcej mojej piersi.

 

 

 

***

 

Służąca siedziała na prostym, drewnianym krześle i szlochała tak rzewnie, że z trudem powstrzymałem chęć pocieszenia jej. Z tego, co mi powiedziano, wiedziałem, iż żona szlachcica zmarła przy porodzie, natomiast jego jedyny potomek zginął w nieszczęśliwym wypadku. Co to był za incydent – w tej sprawie milczano, a stwierdziłem, że czas na pytania przyjdzie później. I nadszedł teraz. Zapadłem się w skórzaną pufę i przyglądałem się służce przez jakiś czas. Wolałem, by wypłakała się w spokoju, bo przecież ciężko byłoby wypytać ją o istotne sprawy, gdybym musiał co chwila przerywać rozmowę z powodu jej szlochu. Ciężko było mi na to patrzeć, ale cóż, życie jest najcięższą rzeczą, z którą musi się mierzyć człowiek od momentu urodzenia.

 

– Jakim on był człowiekiem? – spytałem w końcu uspokajającym tonem, kiedy spostrzegłem, że kobieta wyciera czerwoną od łez twarz brudną szmatką. Pytanie było może i bezsensowne, ale starałem się zacząć rozmowę możliwie jak najuprzejmiej.

– Delald? – podniosła na mnie nieobecny wzrok. Musiała mieć ze szlachcicem bardzo dobre kontakty, skoro zezwalał jej na mówienie sobie po imieniu. Skinąłem niedbale głową, z zaciekawieniem przyglądając się jej twarzy. Kiedy wypowiedziała imię człowieka, którego bezwładne zwłoki niedawno zdjąłem ze ściany tego uroczego domu, oczy służki jakby zapadły się głębiej w oczodołach, a wargi zadrżały.

– Był dobrym człowiekiem – przemówiła po chwili milczenia. Spodziewałem się równie banalnej odpowiedzi. Uśmiechnąłem się zachęcająco, a ona dodała: – był samotny, stracił całą rodzinę… a dom przepadnie, nie ma dziedzica…

Zmrużyłem oczy. Byłem skłonny zrozumieć, że służka nie byłaby zadowolona z perspektywy utraty pracy i dachu nad głową, ale dlaczego miałaby rozpamiętywać rodzinę możnego? Sprawa była co najmniej dziwna, ale ja miałem skupić się na poszukiwaniu domniemanego ducha, nie na zabawach w śledczego rodzinnego, toteż zapytałem:

– Ktoś mu groził? Miał wrogów?

– Nie – odparła natychmiast – ale to musi być robota upiora!

Zaciekawił mnie ton głosu, z jakim wymówiła ostatnie słowa. Był pewny, zdecydowany, jakby widziała na własne oczy, jak tajemniczy duch wywierca w piersi mężczyzny dziurę.

Rozmowa, jak mi się wydawało, ciągnęła się w nieskończoność. Długo próbowałem wydobyć ze służącej jakieś konkretniejsze informacje, jednak wiele moich pytań zbywała szlochem. W pewnej chwili zdawało mi się, że robi to specjalnie, jednak szybko odrzuciłem tę myśl.

Udało mi się natomiast poznać podejrzenia służącej dotyczące ducha. Rzuciła kilkoma brzydkimi stwierdzeniami, opisując mi spór szlachcica z innym arystokratą, Variusem, który zakończył się krwawym pojedynkiem. Varius padł w nim martwy, przeklinając moją nieszczęsną ofiarę.

Czy upiór mógłby nękać swojego zabójcę? Zastanawiałem się nad tym, chociaż podobne przypadki się zdarzały. Ale walka, z tego, co się zorientowałem, była w pełni honorowa. Żądza zemsty?

– Codziennie zapalał kaganek przed snem – wyszeptała jeszcze kobieta. – Zapalał, a ja go gasiłam, gdy zasnął, żeby nie wybuchł pożar. Tego dnia nie wykrzesał płomienia.

Skinąłem głową i wstałem.

Koniec
Nowa Fantastyka