- Opowiadanie: zielony600 - Nie Bohater

Nie Bohater

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie Bohater

Pewnego dnia usiadłem i napisałem to tak "na odpieprz", "na kolanie". Może kogoś zainteresuje "Nie Bohater"

 

 

Nie– Bohater

Skręcając w rękach papierosa z wilgotnego papieru i tytoniu przypominającego bardziej siano niż porządny tytoń, zastanawiałem się po jaką cholerę ci, co mnie strzegą i nienawidzą jednocześnie, wpuścili do mnie jakiegoś idiotę, który pojawił się chyba z czystej ciekawości.

-Ognia?– zapytał podając mi zapalniczkę.

Przegarnąłem włosy opadające mi z czoła na twarz. Zalizałem gilzę i zrolowałem papierosa. Czy powinienem założyć ten badziewny filtr, który mi ten mięczak podaje? Nie, nie ma sensu, prawdziwa nikotyna przepuszczona przez sztuczny filtr, co za idiotyzm?!

-Dziękuję– powiedział złośliwie typ, gdy zabrałem od niego zapalniczkę– Bez ognia nie da się zapalić…

No i nie dokończył, bo jego złośliwa uwaga zadziałała na mnie jak płachta na byka, co dało zapalniczce trochę siły z mojej ręki i przeleciała przez gęstą kratę w oknie ku wolności, by wylądować na betonowym podłożu kilkanaście pięter niżej i stać się bezużyteczną garstką złomu, który jeszcze paręnaście sekund temu był benzynową zapalniczką Zippo. Schyliłem się i spod łóżka, na którym siedziałem, wyciągnąłem mały kamyk. Wziąłem do ręki też starą spiralną elektryczną grzałkę służącą do nagrzewania wody na herbatę. Położyłem na niej kamyk a wtyczkę wcisnąłem w gniazdko. Po chwili poczułem w ręce dobrze znane drżenie i brzęczenie grzałki. Kamyk rozgrzał się bardzo szybko, więc przyłożyłem do niego koniec skręta i zaciągnąłem się dymem z tego dziwnego czegoś, co śmiem nazywać papierosem.

-Co to jest?– zapytał mnie zdziwiony szczawik wskazując palcem na płaski kamyk.

-Azbest– odpowiedziałem krztusząc się.

-Przecież jest szkodliwy.

-O wiele bardziej jest szkodliwy ten, pisz pan kurwa, tytoń co mi podałeś.

I znów zapada ta dziwna cisza, w której ja się czuję niemalże komfortowo, a on nie wie co ma ze sobą zrobić.

-Czego chcesz?– zapytałem wydmuchując kolejną porcję dymu z płuc i patrząc w sufit– Nie mam zbyt wielu przyjaciół, ty do nich nie należysz, bo jesteś żywy i na dodatek cię nie znam, a poza tym skąd ty się do kurwy nędzy tu wziąłeś, jak zdobyłeś pozwolenie na widzenie ze mną, no i po jakiego grzyba ci to?

-Ja… Czytałem dużo o panu– drżącym głosem zaczął szczawik– I ja nie rozumiem, dlaczego pan jest w więzieniu, nie wiem jak to tak naprawdę się stało, a chciałem się dowiedzieć… Tak długo prosiłem naczelnika więzienia, aż mi pozwolił na jedną wizytę, na którą wyraża zgodę naczelnik. Powiedział, że inne wizyty są tylko wtedy gdy pan pozwoli… To raczej dość niesłychane, by więzień mógł wybierać z kim się widzi, nie uważa pan?

-System, młody człowieku, system…

-Co z nim nie tak?

-Wszystko– odpowiedziałem zataczając powoli duży krąg ręką trzymającą papierosa i tworząc przez to dymną otoczkę– Jest zajebiście doskonały i niedoskonały zarazem; zwinny i toporny… System nasz jest sztywny do granic i jednocześnie bardzo łatwy do ponaginania w każdym praktycznie miejscu. Jest jak kodeks prawny: jasny i oczywisty, ale wszystko zależy od tego jaki adwokat go czyta i jak go interpretuje– Rzuciłem butem ściągniętym ze stopy w małego robaczka wędrującego po betonowej podłodze– Mój adwokat chyba miał wtedy akurat wakacje, gdy inny był w ferworze walki i tak ponaginał system że to, co zrobiłem złego, było w oczach sądu makabryczne, a to co było dobre, okazało się zbrodnią.

-Nie można tak po prostu zamknąć bohatera!- powiedział z niedowierzaniem młodziak.

-Jak widzisz– rozłożyłem ręce wskazując na siebie samego– można.

-Opowie pan jak to było?

Przyjrzałem się młodemu badawczo.

-Nie „Pan”, mów mi Syndyk, to raz. A masz może papierosa?

-Ja…

-Nie zalewaj, jesteś w szkole średniej, jak mi przyniosłeś to gówno co właśnie skończyłem, to prawdziwe papierosy też masz.

Zakłopotany podciągnął nogawkę i zza skarpety wyciągnął papierosa. Ja ponownie odpaliłem zapalniczkę z grzałki i kawałka azbestu, zaciągnąłem się dymem PRAWDZIWEGO papierosa. Rozciągnąłem się na łóżku, kładąc nadgarstki na wytartym z resztek farby wezgłowiu.

-Rząd jest naiwny, jeśli myśli, że może mieć wszystko i wszystkich pod sobą. Ludzie zasiadający w rządzie myślą, że mogą mieć każdego pod sobą, na każde zawołanie.

Jeśli jest tak, jak mówisz i czytałeś coś o mnie, to zapewne „coś” tam wiesz, ale i prasa, i książki są pod cenzurą więc nie możesz wiedzieć wszystkiego. Sam się dziwiłem, gdy czytałem na swój temat te wszystkie brednie w codziennych gazetach.

Cała armia naszego państwa, policja, służby specjalne, wywiad i kontrwywiad, absolutnie nikt nie mógł mnie tknąć. Wiesz, taki Al Capone naszych czasów, hehe– zaśmiałem się smutno– Ale z prezydentem widywałem się i to o wiele częściej niż się ludziom wydawało. Rozmawialiśmy nawet o tym, kogo mogę kropnąć, a kogo lepiej, bym na razie oszczędził. Dzięki mnie ten chudy w uszach gnojek miał zapewnioną kolejną kadencję na stołku państwowym! Ładnie się skurwysyn odwdzięczył…

Młody rozejrzał się po pomieszczeniu. Grube betonowe ściany, szorstka w jednych miejscach i wyślizgana w innych podłoga, umywalka, metalowy kibel, telewizor za pancerną szybą i potężne drzwi z małym lufcikiem…

-Teoretycznie jest pan nietykalny.

-Błąd, młody człowieku. Ja jestem PRAKTYCZNIE nietykalny. A teoretycznie to ja nie istnieję już dla nikogo.

-Więc co tak naprawdę pan zrobił?

-Wypełniłem obietnicę, rozkaz i wierzyłem, że druga strona tak samo honorowo dotrzyma danego mi słowa. Ale tak się nie stało. Byłem najważniejszą postacią naszego miasta. W zasadzie to bardziej „mojego”, niż „naszego”.

Ale do czasu. Pewnego dnia zaczęły pojawiać się pogłoski o jakimś innym, który w porównaniu do mnie był zwykłym bandytą. Był tak niebezpieczny, że nawet snajperzy bali się podjąć zadania zestrzelenia go w obawie przed utratą życia własnego i swoich rodzin, tak miał rozwiniętą siatkę własnych szpiegów. Byłem jedynym, który w jego obecności miał prawo nosić broń, a także tylko ja jeden mogłem mu podać rękę. Chyba był to jakiś przejaw resztek honoru, który żywił do mnie. I tego właśnie potrzebował prezydent, policja, wojsko, i wszyscy którzy chcieli, aby ta szumowina, co przywiało ją skądś, jak smród znad rzadkiego gówna, aby znalazł się ktoś, kto może się do niego bezpiecznie zbliżyć i urżnąć mu łeb.

Tym kimś byłem ja. Plan był prosty: podejść i zdusić jak robala. Udało się podejść. Ale ten cwaniak był przebiegły. Mogłem chodzić z bronią ale nie mogłem jej nigdy mieć w ręce. Sprawy potoczyły się tak szybko, że nie jestem ci w stanie tego opisać. Ale zorientował się, wyszło dużo huku i dymu, dużo biegania. Wcześniej prezydent powiedział mi wprost, co nagrałem na dyktafonie schowanym w garniturze, że żadne koszty poniesione z próbą zabicia tej pijawki, nie są ważne, a ja mam pełny immunitet. Nikt nie może mi nic zrobić i choćbym przeszedł przez miasto jak tornado, to nic i nikt nie może mi stanąć na przeszkodzie.

I tak zrobiłem. Zorientował się i dał nogę. Zacząłem go gonić, a cwaniak uciekał ile tylko miał sił w nogach i w autach, które wymieniał jak rękawiczki.

Aż po 12 godzinach pościgu, wycieńczony do granic, poobijany i poraniony dopadłem go. W gazetach było głośno o brawurowym pościgu za bandytą dokonanym przez miejską policję i wojsko. Ale tam nie było ani jednego gliniarza, który by mi pomagał. Bo tak naprawdę to wyglądało, jakby oni osłaniali tego, którego goniłem. Prawie go zabiłem, ale zdążyli mnie z niego ściągnąć, skuć kajdankami i wrzucić do policyjnego furgonu.

-Co było dalej?– zapytał młody, podczas gdy ja wstałem, podszedłem do lustra i zacząłem czesać moje długie do łokcia włosy.

-Proces.

-Skazali go?

-Jego? Nie. Za to mnie owszem.

-Jak to?

-Prześledzili całą drogę mojego pościgu. Oskarżono mnie o dwieście przekroczeń prędkości w terenie zabudowanym i niezabudowanym, zdemolowanie czterech potężnych centrów handlowych, w których miałem kilka przepychanek z nim i jego świtą, niebezpieczną jazdę pod prąd, kradzież policyjnego samochodu, który to samochód oficer policji sam mi zaoferował do pościgu, a na sam koniec długiej listy, której mi się nie chce tu wymieniać, dołożyli akt oskarżenia wniesiony przez tego szczawika, którego goniłem.

-Niemożliwe!- zdumiał się młody.

-A jednak. Wniósł sprawę o naruszenie jego terenu prywatnego, wtargnięcie na teren posesji z bronią, pobicie, uszczerbek na zdrowiu, bo wybiłem mu trzy zęby i złamałem dwa żebra.

-I za to pan tu siedzi?

-Już ci mówiłem, nie „pan”, ale Syndyk, nawet w banku się tak podpisywałem.

-Za to tu siedzisz?

-Poniekąd. Gdy mi odczytali wyrok, wpadłem w szał. Za to, czego dokonałem, potraktowali mnie, jak zwykłego wandala, choć oferowali tak wiele. Na swoją obronę przedstawiłem zapis rozmowy z prezydentem. To dodało następne oskarżenie: nagrywanie rozmów bez pozwolenia i szpiegowanie głowy państwa.

Tu muszę coś dodać. W przeszłości za moją pomocą usadzili wielu przestępców i zbrodniarzy. Teraz nagle ktoś chciał mnie usadzić za pomoc krajowi razem z tymi samymi przestępcami. Oni by mi przeszlifowali tyłek bardziej niż najgorszemu pedofilowi. Powiedziałem sobie, że tego nie uda im się zrobić. W drodze do furgonetki dałem nogę. Zerwałem się po to, by zakraść się do więzienia. W akcie desperacji postanowiłem uwolnić tych, których tam posadziłem. Wiesz, taki bohater dla czarnych charakterów.

W mieście zapanował chaos. Policja nie wiedziała, kogo ma usadzać, kogo nie. Przypuszczam, że jakby ktoś robił film, to ta scena by była naprawdę zabawna. Ale nikt o mnie filmu nigdy nie nakręci, jestem uznawany za zbrodniarza i osobę wyjątkowo niebezpieczną.

-W bibliotekach znalazłem książki, gdzie ten dzień został nazwany Dniem Chaosy Syndyka.

-O! Jak miło!- aż się uśmiechnąłem– Mam swój dzień.

-To za to tu wylądowałeś?

-Tak.

-Ale jesteś tak strzeżony, że aż trudno uwierzyć.

-Jestem strzeżony przed rządem, który mnie strzeże przed bandytami.

-Nie rozumiem?

-Pomimo tego, że uwalniałem tych wszystkich bandziorów, nie wykupiłem tym swoich grzechów u nich. Mam na sobie wielokrotny wyrok śmierci za to. Jedyne miejsce, gdzie mogę być bezpieczny, to jest to, gdzie jestem zamknięty i odizolowany. Ale szpital psychiatryczny nie ma wystarczających zabezpieczeń. Z tego powodu rząd musiał stworzyć dla mnie właśnie to miejsce. Siedzę w pierdlu z największymi złoczyńcami, ale oni nie mają do mnie dostępu. Strażnicy więzienni mają chęć mnie zabić i może by spróbowali, ale prezydent, który też chce mnie zabić, dał mi z urzędu ochronę, która zabrania zabicia mnie przez kogokolwiek. Taki sentyment ze względu na „stare dobre czasy”. Jedzenie mam podawane przez specjalną śluzę. W niej znajdują się czujniki nadające czy nie ma w środku czasem trutek, szkła, czy innych takich dziwactw. Prawo zabrania wyłączenia czujników, a specjalna komisja ma obowiązek 3 razy dziennie sprawdzać czy czujniki dobrze działają. Na dodatek nie wiem jak to zmajstrowali w ustawach, ale jeśli umrę z jakiegokolwiek innego powodu niż śmierć naturalna, cały rząd bez wyjątku idzie pod sąd za zabicie Bohatera Narodowego. Jednak nie mogę używać tego tytułu, a moje imię i nazwisko zostało wpisane do rejestru zbrodniarzy o który zakazano mówić w jakikolwiek pozytywny sposób. Zasługi które są mi przypisywane, pozwalają mi przywitać się z samym papieżem, ale każdy wyrok który na mnie ciąży, zabrania mi kontaktu z kimkolwiek z służb państwowych, czy duchownych. Mogę zażyczyć sobie czegokolwiek bym chciał, ale nie mogę opuścić tej celi. Ludzie którzy mnie nienawidzą, mają obowiązek mnie chronić, choć mają nieustanną chęć uśmiercenia mnie. Mam przez to ataki furii i radości. Aż ciężko się zdecydować, co tu jest lepsze, a co gorsze.

-A gdybyś mógł zadecydować jeszcze raz, to zrobił byś to samo?– zapytał młody ocierając końcówką rękawa garnituru łzę z kącika oka.

-Nie do końca. Najpierw zabiłbym prezydenta, a potem tę glizdę. Wiesz kim on był tak naprawdę?

-Nie.

-Chcesz wiedzieć?

-Tak.

-To daj mi jeszcze jednego papierosa zza skarpety.

Młody się schylił i wyciągnął kolejnego papierosa, a za nim jeszcze jednego.

-Dziękuję za prezent.

-Nie ma sprawy. W plecaku mam całą paczkę– powiedział uśmiechając się głupkowato.

Odpaliłem kolejnego papierosa ponownie za pomocą azbestu na grzałce.

-Więc?

-Co więc?

-Kim był ten, który zniszczył ci życie?

Podniosłem buta, którym zabiłem wcześniej robala. Być w jednym bucie to tak głupio trochę. Znów położyłem się na łóżku i zaciągnąłem dymem z papierosa. Poczułem dziwne mrowienie w palcach u stóp i rąk.

-Więc?– zaczął młody nalegać.

-A co? Spieszysz się gdzieś?

-Do szkoły.

-To był brat prezydenta.

-Prezydent nie miał brata!- lekko zaskoczonym głosem zaprotestował uczniak.

-A ty byś się przyznawał publicznie, że twój brat jest zawodowym mordercą i człowiekiem korumpującym kilkanaście stanowisk państwowych?

-Chyba nie…

Młody wstał i podszedł do wyjścia. Nacisnął na dzwonek i poczekał, aż zamek drzwi odskoczy z szelestem i sykiem pneumatyki. Zacząłem się naprawdę dziwnie czuć. Ręce zaczęły być naprawdę ciężkie, nogi jakby z ołowiu. Głowa miała problemy obrócić się na poduszce. Kątem oka zobaczyłem, że młody się wycofał, zniknął za widnokręgiem moich oczu. Schylił się i podniósł resztki papierosów, które wypaliłem, wyjął mi z ust tego, który cały czas się tlił. Uśmiechnął się jakby przyjaźnie i spojrzał na moje stopy.

-Syndyk „umarł w butach”– zaśmiał się szyderczo– Miałeś rację: system można ponaginać. Mój tata nie lubił mówić o bracie. A ty jesteś niewygodny. Sam rozumiesz, w każdym systemie jest dziura. A ja i moja praca domowa na lekcje historii to taka łata na tę dziurę.

Przyłożył rękę do mojego czoła i przesunął dłonią po moich powiekach, zamykając je. Słyszałem, jak wychodzi, ale już tego nie widziałem. Trucizna była w papierosach… Nie miałem sił by podnieść powieki. I czuję że coś mi zgniata płuca, nie umiem złapać oddechu…

 

 

Zielony

Koniec

Komentarze

Dzień dobry / dobry wieczór
Jeżeli tak umiesz napisać na odpieprz i na kolanie, to napisz porządnie i na blacie stabilnego stołu.
To komplement.
Poza tym wprowadź fantastykę. Tu jej nie widzę. Może tylko ja nie widzę, co się czesto zdarza.
Pozdrawiam

Podoba mi się. Wyszło prosto a efektownie.

Dziękuje bardzo :) Prawda, technika prosta, ale jednak trzeba posiedzieć, aby efekt końcowy nie wyszedł komicznie :)

To była operacja na skraju kiczu. Przynajmniej wg mnie udało Ci się go uniknąć. Rozumiesz: krew, ornamentyka, poza taka trochę pretensjonalna --- łatwo o krok w złą stronę. Ciekawe jest zderzenie symetrii z asymetrią. Sama krew jest też niebanalnie przedstawiona. Za to nie podoba mi się tło. Kolor mógłby być odważniejszy. Może czysta, ordynarna biel...?

Prawda, właśnie tak się czułam robiąc tą pracę, że w pewnym momencie stracę kontrolę i wyjdzie z tego coś kiczowatego. Zwłaszcza kiedy dochodziły nowe elementy i trzeba było stworzyć między nimi harmonie w kolorze jak i w ułożeniu. Co do tła, z ciekawości zmieniłam na biel i muszę przyznać, że prezentuje się lepiej, wszystko bardziej wyszło do przodu. Dziękuje :)

Nowa Fantastyka