- Opowiadanie: welern - Opowieść o Welernie - Rozdział 2, urywek 1

Opowieść o Welernie - Rozdział 2, urywek 1

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Opowieść o Welernie - Rozdział 2, urywek 1

Komentujcie. Wasza ocena na prawdę bardzo mi się przydaje.

Było ciemno. Wszędzie cholerne, nieprzeniknione ciemności.

Welern jechał na swym karym koniu po wyboistej drodze. Wszędzie było dużo kałuż. Po jego prawej stronie rósł wąski, ale długi lasek, z którego od czasu do czasu, dobiegały dźwięki, szelestu liści. Ściółka była łamana przez kończyny saren, królików, a nawet dzików, które uciekały na dźwięk, brzęku stali, bo cały zaprzęg był zrobiony z tego metalu. Aż go kusiło by udać się w pogoń za jakimś jeleniem, bo przy wielkim siodle miał przytroczony długi łuk.

Przejechał jeszcze pięćdziesiąt metrów, śladem siedmiu zbirów, których wraz z Lentią i Ilirianem śledzili od dwóch dni. Ci bandyci obrabowali cztery banki i zabili dziewięciu ludzi w tych napadach. Byli oni aż za bardzo niebezpieczni, by tak po prostu zostawić tę sprawę.

Welernowi obiecano zapłacić po dwadzieścia sześć sztuk złota od każdego rabusia. Z tym, że nie był teraz przy kasie, przyjął zlecenie niemal od razu, gdy mu o nim powiedziano, a po za tym domyślał się tego, że przywódcą gangu jest człowiek, którego znał od kilkunastu lat.

Wyjechał na róg lasku. Zauważył najpierw dwóch, potem zaczęli się pokazywać następni. W końcu widział sześciu zbirów. Od razu jego uwagę przykuł fakt, że nie widział tego bandyty, którego chciał najbardziej złapać. Stali na prostej, wolnej przestrzeni, jakieś sześćdziesiąt metrów od skraju gęstych krzaków, w które przemienił się lasek. Wszyscy byli odwróceni do niego plecami. Wiedział, że dałby radę zestrzelić z łuku ze dwóch, góra trzech, ale wolał nie ryzykować. Ich było za dużo i mógłby nie zdążyć wyciągnąć miecza.

Przywiązał lejce konia do jednego z drzew. Była to brzoza, roślina nieróżniąca się niczym od innych, wykorzystał ją tylko dlatego, że była ukryta głębiej między resztą.

Z mieczem na plecach położył się na skraju chaszczy, po czym zaczął czołgać się w stroną ogniska, które właśnie rozpalali rozbójnicy. Płomienie były małe ale i tak wystarczyły by ogrzać tych sześciu zbójców, którzy stali obok. Welern podczołgał się już na tyle by móc dosłyszeć rozmowy bandytów, rozmawiających bardzo głośno, śmiejących się oraz pijących chmielowe piwo. Jeśli się nie pomylił, między wszystkimi, była jedna kobieta. Nie widział jej dokładnie bo było bardzo ciemno, a ognisko dawało słabe światło.

Jeden z nich dorzucił chrustu i na chwilę można było zobaczyć dokładnie twarz kobiety, bo łowca potworów był teraz pewien, że jest to przedstawicielka płci pięknej. Nie była specjalnie ładna, miała nierówno przycięte włosy, nie zauważył dokładnie koloru oczu, bo był za daleko od niej. Była niewysoka, może niższa od Welerna o jakieś pół stopy.

– Ile ukradliśmy dzisiaj, Herlay? – Spytał stary bandyta.

Inny zbój, siedzący obok, zastanowił się, a potem odpowiedział z nutką chytrości w głosie.

– Cztery niewielkie worki wypełnione po same brzegi brzęczącymi, srebrnymi monetami.

Przez kilka minut, nikt się nie odzywał. W tej ciszy Welern doczołgał się, na około dziesięć metrów od ogniska. Nagle poczuł niepokój, bo zauważył, że coś było nie tak, jak powinno. Bandyci odwróceni byli do niego tyłem, tak jakby specjalnie nie chcieli go zauważyć. Teraz zobaczył w trawie, piętnaście metrów od niego, po prawej ręce,

wygniecione ślady. Za sobą usłyszał cichy szelest, który szybko się zbliżał. Spojrzał w miejsce z, którego przed chwilą dobiegł dźwięk i nic tam nie było widać. Odwrócił się do ogniska. W tym momencie przestraszył się nie na żarty, bo wszyscy bandyci… Znikli. Dookoła niego zaczęły się szelesty.

Poczuł, dolatującą do niego, ze wszystkich stron, woń siarki i alkoholu.

Pochodnie. Przyszły mu na myśl przedmioty, które używano do oświetlania dróg i korytarzy w przeróżnych lochach i podziemiach. Te narzędzia nazywano też ognistymi lampami, a żeby wykonać taką jedną, starczało trochę siarki, łatwopalny płyn, kawałek bawełnianego materiału i odrobina wprawy.

W ułamek sekundy później, naokoło niego wybuchły płomienie siedmiu niedużych pochodni. Oświetliły one koło o średnicy dwudziestu sześciu metrów. Teraz bandyci zaczęli powili, spokojnie i płynnie podchodzić do niego, a on stał spokojnie i w bezruchu. Zatrzymali się w odległości czterech metrów od niego, tworząc okrąg. Welern wiedział, że nie da rady walczyć z tyloma przeciwnikami naraz.

– Rozbroić go! – Przywódca rozbójników wydał rozkaz dwóm bandytom, którzy stali za Welernem. Podeszli do niego ostrożnie i zabrali mu miecz, łuk oraz sztylety, które były ukryte w cholewach butów, a on stał tak nieruchomo i cały spięty.

– Dlaczego nas śledzisz? – Zapytał niskim i złowróżbnym głosem przywódca bandytów.

– To chyba jasne, Grotharze. Śledzę was dlatego, że mordujecie, rabujecie i terroryzujecie mieszkańców tego kraju. – Odpowiedział równie złowróżbnym głosem. Takiego tonu zawsze używał w takich sytuacjach i zawsze przyćmiewał uwagę przeciwników.

– Skąd znasz moje imię?! – Wywrzeszczał to pytanie w wielkim zdenerwowaniu Grothar. Welern usłyszał cichy szelest za swoimi plecami na skraju polany.

– Kiedyś, gdy byłem jedenastoletnim chłopakiem, pewnego dnia, obudziły mnie rano dźwięki jakie wydają zderzające się ze sobą monety, a dobiegały one z izby rodziców. Gdy wszedłem do tegoż właśnie pomieszczenia, zauważyłem, że ich tam nie ma. Po lepszym obejrzeniu wnętrza, dostrzegłem chłopaka, który był mniej więcej w moim wieku, a w ręku trzymał sakwę mojego ojca. Zaszedłem go po cichu od tyło, po czym pochwyciłem i przycisnąłem do podłogi. – Welern opowiedział o dawnym wydarzeniu i dodał jeszcze jedno. – Tamten chłopak nosił twoje imię.

Łowca potworów opowiedział to wszystko tylko po to by zagłuszyć szelest, który usłyszał kilka minut wcześniej. Gdy skończył opowiadać, nie słyszał już nawet najmniejszego szumu, dobiegającego z tamtej strony.

– Jak mnie tutaj znalazłeś? Przecież zacierałem wszystkie ślady odkąd uciekłem z Hornawaldu. – Powiedział ze zdenerwowaniem w głosie Grothar.

– Ty nigdy nie potrafiłeś zacierać śladów. Widziałem je nawet siedząc wyprostowany w siodle. – Odparł chłodnym głosem Welern. Jeden z rozbójników postąpił krok do przodu, widocznie chcąc zabrać głos. Była to kobieta.

– O co chodzi Lareno? – Zapytał Grothar. Rozbójniczka namyśliła się jeszcze chwilę, po czym rzekła:

– Przywódco, czy nie wziąłeś pod uwagę faktu, że on może nie być sam? Może gdzieś w tych krzakach kryją się jego kompani. – Gdy to powiedziała, Welernowi serce zaczęło bić o wiele mocniej, ale nie dał poznać po swojej twarzy, że jest zdenerwowany.

– Nie, to nie możliwe on zawsze jest sam i nigdy nie ma żadnego druha. – Oznajmił przywódca i rozkazał swoim ludziom związać strażnika. Dwóch bandytów zaczęło powoli zbliżać się do niego.

Nagle z krzaków, w których wcześniej było słychać szelesty, wyleciało pięć

magicznych pętli. Po przeleceniu kilkunastu metrów, trafiły prosto w swe cele i pięciu rozbójników padło na ziemię pod naciskiem magii. Welern nie zastanawiał się długo i od razu skoczył w miejsce gdzie leżały na ziemi jego miecz, łuk oraz dwa sztylety. Wyszarpnął miecz z pochwy i w chwilę potem stał lekko na ugiętych nogach. Z tej pozycji mógł sparować, tak samo jak zadać każdy cios, jaki by tylko wymyślił. Przywódca i ostatni, niezwiązany rozbójnik

zaczęli uciekać. Ich bieg okazał się marnym wysiłkiem, bo z zarośli, które rosły około dziesięciu metrów przed nimi, wyleciała niewielka buteleczka z oślepiającym i obezwładniającym prochem w środku. Gdy zderzyła się z ziemią, wybuchła, rozpylając dookoła, w zasięgu pięciu metrów dym, który wżerał się w oczy i nozdrza. Obaj uciekinierzy po chwili padli na twardą ziemię, jak dwa wory kartofli. Byli teraz zupełnie niegroźni, bo leżeli bez przytomności.

Koniec

Komentarze

1. Ale jesteś pewien, że po dwadzieścia sześć od bandyty? Ja słyszałem, że trzydzieści dwie sztuki złota, ale królewski podatek dochodowy nałożony na łowców bandytów to 13%, wraz z ryczałtowo określonymi kosztami uzyskania przychodu na dwie sztuki złota.
2. A tak na poważnie -- czytelnik, widząc takie akapity składające się cyfrowych wyliczanek bezużytecznych informacji, umiera. I nie czyta dalej.
3. Suchary -- Takiego tonu zawsze używał w takich sytuacjach i zawsze przyćmiewał uwagę przeciwników. W Grafomanii takie teksty ok, ale to jest chyba pisane na poważnie...
4. Dialogi są nieprawidłowo zapisane.
5. I zaliczają się do grupy tak zwanych dialogów mongolskich.
6. Na pocieszenie dodam, że -- na ile pamiętam poprzednie twoje opowiastki --  to chyba pojawił się pewien progres. No ale wciąż przed tobą duuuuuużo pracy.
pozdrawiam

I po co to było?

"Przejechał jeszcze pięćdziesiąt metrów, śladem siedmiu zbirów, których wraz z Lentią i Ilirianem śledzili od dwóch dni. Ci bandyci obrabowali cztery banki i zabili dziewięciu ludzi w tych napadach." - Esencja opowiadania. Tekst powinien nosić tytuł "Opowieść o liczebnikach". Progres jest, faktycznie, ale tak czy inaczej wieje nudą.

" Ciemnośc. Wszędzie ta cholerna, skurwysyńska, orawie ze nieprzeniknione ciemność- myślał z wściekłością Wliern.- Nie widzę nawet koniuszka własnego nosa. Dałbym sztukę złota za porządną pochodnię.
Sądził, że droga jest wyboista, bo koń kroczyl niepewnie, ostroznie stawiając kopyta. Wylerm slyszal, jak woda chlupoce pod uderzeniami podków.
 Na boga wsystkich wojownikow, jeszcze do tego wszędzie kałuże
Po  prawej stronie w niklej poświacie księżyca i gwiazd majaczyły drzewa. Od  czasu do czasu do  uszy Wylerna dobiegały dźwięki  liści i ściólki,pewnie łamane przez nogi saren, królików, a może nawet racice dzików. Zwierzyna pierzchala w glab lasu, ślysząc brzęk stali. 
Wylern usmiechnąl się lekko. Dzicy mieszkańcy  kniei postępowali slusznie. Zaprzęg zrobiono ze stali.  Przy wielkim siodle, pod ręka, mial długi łuk.
Odrzucił pokusę polowania. " 
Jeżeli lasek pokrywala "nieprzenikniona ciemność:", to Wylern nic -- albo prawie nic, jeżeli świeciły fwiazdy --  nie widział. Caly poczatek do przerobienia. 
Pozdrowienia.

Nowa Fantastyka