
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Adam stał w dusznym, oświetlonym kilkoma słabymi żarówkami, korytarzu pełnym ludzi. Kiedy zaważyli Turka pozdrawiali go z daleka i schodzili im z drogi robiąc przejście. W szerszym pasażu pod ścianami leżały posłania – prymitywne prycze, czasem tylko stare koce, rzucone wprost na podłogę, niektóre odgrodzone od innych prowizorycznymi parawanami zapewniającymi złudzenie prywatności. Było gorąco. Ciężko oddychało się powietrzem przefiltrowanym przez dziesiątki płuc, cuchnącym potem i innymi wydzielinami ludzkiego ciała. Szli dalej i robiło się coraz ciemniej i ciaśniej.
– Gdzie my jesteśmy? – Adam zapytał szeptem Ankę.
– W metrze.
– W czym? – Nie rozumiał o co chodzi.
– No, w metrze, tutaj kiedyś jeździły pociągi. Jezu Pieniek, jaki ty głupi jesteś…
Młody Pieńkowski nie zdążył dowiedzieć się niczego więcej. Turek poprowadził ich schodami w dół, na peron. Tutaj było trochę chłodniej, ale od torów zalatywało okropnym smrodem latryny. Na środku stał duży namiot z płachty grubej, czarnej folii. Wewnątrz czekało już kilku chłopaków, wszyscy wyglądali na góra dwadzieścia lat, chociaż trudno było to ocenić w kiepskim świetle. Paru pomagało w organizacji zamachu na Mięcika, reszty Adam nigdy wcześniej nie widział.
– Przede wszystkim musicie wiedzieć – powiedział do zebranych Turek – że akcje, które od lat przeprowadzamy na lewym brzegu nie są głównym celem działania naszej organizacji. Słyszeliście zapewne o budowie Psiarni nr 1 przeznaczonej dla najwyższych funkcjonariuszy państwa. Musicie wiedzieć, że już niedługo wszyscy zostaną zamknięci w psiarniach na stałe, na zewnątrz wypuszczać będą tylko tych potrzebnych do pracy. Ludzie zarządzający całą tą machiną, zostaną przeniesieni do Jedynki, która tak naprawdę jest kompleksem łączącym siedziby władzy i służb bezpieczeństwa z koszarami. Kiedy tylko dowiedzieliśmy się o tych planach, zrozumieliśmy że musimy zaatakować Jedynkę. Od wielu lat głównym celem istnienia Hadesu jest wyszkolenie specjalnego oddziału, który byłby w stanie wykonać to zadanie. Udało nam się zdobyć potrzebne informacje, mamy doskonale wyszkolonych ludzi i dokładnie opracowany plan. Za kilka dni…
– A jeśli ktoś z nich jest szpiegiem? – przerwał Drzazga wskazując na pozostałych– jesteś pewien, że możesz im ufać?
Adam był pewien, że już po nim. Za chwilę wszystko się wyda. Drzazga musiał dowiedzieć się kim jest jego ojciec. Przecież im wystarczyło najmniejsze podejrzenie żeby się kogoś pozbyć. Nic jednak się nie stało, a Turek odpowiedział całkiem spokojnie.
– To już nie ma znaczenia. Ruszamy na Jedynkę za kilka dni. Na razie będziemy mieć was na oku – Drzazga drgnął słysząc, że Turek także jego włączył do grupy podejrzanych. – Lada dzień Wisła zostanie zamknięta, mosty wysadzone w powietrze, a lewy brzeg obstawiony gniazdami karabinów. Nawet jeśli mamy jakiegoś szpiega w naszych szeregach to wątpię żeby zdołał się przebić do swoich po zamknięciu Wisły. Mają strzelać do każdego bez pytania.
Te słowa zmroziły Adama. Powoli zaczęło do niego docierać, że może już nigdy nie wrócić do domu. Pozostali wyglądali na podekscytowanych, ale dla nich najważniejsza była walka przeciw animalizmowi. Do tej pory Adam uważał to za głupotę, przekonany głęboko o tym, że animalizmu nic nie jest w stanie pokonać, że wszyscy posłusznie żyją pod jego panowaniem, bo zdają sobie sprawę z tego, że nie można nic z tym zrobić. Tymczasem okazało się, że istnieje grupa, nie kilku szaleńców, ale setki ludzi, którzy gotowi byli siedzieć przez lata w jakiejś norze wykopanej w ziemi, w imię zniszczenia panującego systemu. Byli zorganizowani, zdeterminowani, uzbrojeni i gotowi poświęcić swoje życie. Zrozumiał, że praca jego ojca nie polega na wyłapywaniu wariatów, którzy walczą z wiatrakami, ale na wojnie z poważnym zagrożeniem, dążącym do zburzenia jedynego świata jaki znał. Adam naprawdę zaczął się bać.
– To po co był cały ten zamach na Mięcika? – zapytał Drzazga. – Tylko niepotrzebnie zwrócił na nas uwagę.
– To też mogę wam już wyjaśnić – odpowiedział Turek. – Od czasu do czasu pozwalamy żeby kogoś złapali. Podrzucamy im specjalnie przeszkolonych ludzi, których zadaniem jest dezinformacja. Kadet był jednym z nich. Tym razem udało nam się zrobić to w najlepszy możliwy sposób. Upozorowaliśmy nieudany zamach.
– Przecież oni i tak wyciągną z niego wszystko co będą chcieli – zaprotestował Drzazga.
– Na tym właśnie polega szkolenie – uspokoił go Turek. – Kadet był dobrze przygotowany. Miał ich podtrzymać w przekonaniu, że jest nas za mało żebyśmy stanowili realne zagrożenie, że jeśli zamkną Wisłę nie będziemy w stanie działać i organizacja się rozpadnie. Straciliśmy dobrego człowieka, ale jego życie nie poszło na marne.
To utwierdziło tylko Adama w przekonaniu, że ma do czynienia ze zdeterminowanymi szaleńcami.
– Na razie potrzebujemy ludzi, którzy pójdą za miasto po żywność – powiedział Turek – Idźcie po torach na drugą stację, tam będzie podobny namiot z czarnej folii. Znajdziecie kobietę, która nazywa się Agnieszka, ona się wami zajmie. Ty zostań – zatrzymał Drzazgę – dla ciebie mam inne zadanie.
Tory były nieoświetlone szli więc ostrożnie, jeden za drugim, trzymając się ściany. Śmierdziało odchodami i uryną gorzej niż w psiarni. Adam wstrzymał oddech.
– Szkoda, że nie załapaliśmy się do tego oddziału, który będzie szturmował Jedynkę, nie? – zapytał Anka
Adam nic nie odpowiedział. Myślał tylko o jednym – jak stąd uciec. Wątpił żeby dał radę wymknąć się z Hadesu, wokół kręciło się mnóstwo ludzi i był pewien, że tak jak powiedział Turek, na razie będą mieć ich na oku. Postanowił, że poczeka, aż wyjdą za miasto, tam będzie miał większe szanse. Mógłby spróbować przepłynąć na drugą stronę, tak jak zrobili to dzisiaj, ale jeśli rozstawią te karabiny, o których mówili Drzazga i Turek, to było prawie pewne, że nie wyjdzie z tego żywy. Jego jedyną szansą było iść otwarcie, tak żeby go widzieli. Może domyślą się kim jest, może ktoś go nawet rozpozna. Mógłby też spróbować przedostać się na lewy brzeg gdzieś za miastem, w końcu nie obstawią karabinami całej Wisły, ale nigdy nie był poza Warszawą i nie miał pojęcia czy to będzie możliwe. Oczywiście, gdyby spotkał jakiś patrol mógłby powiedzieć kim jest, ale istniało ryzyko, że nikt nie będzie chciał słuchać jego wyjaśnień, a tym bardziej sprawdzać, czy są zgodne z prawdą. W Warszawie miał zawsze jakieś szanse, że trafi na kogoś znajomego, w końcu ojciec obracał się wśród mundurowych i Adam przelotnie spotkał wielu z nich.
Znaleźli Agnieszkę bez problemu. Wydawała się Adamowi tak stara jak Turek, trzymała się jednak prosto i poruszała o wiele bardziej energicznie, bez pomocy laski.
– Na razie nie mam was gdzie umieścić – powiedziała przyglądając im się badawczo – cały czas przybywają nasi ludzie z drugiej strony. Ściągamy wszystkich zanim zamkną rzekę. Dzisiaj będziecie spać tutaj z innymi, a jutro o świcie pójdziemy za miasto po prowiant. Nie zbyt ciekawe zadanie dla takich chłopaków jak wy, ale ktoś to musi zrobić. Zresztą wiecie, że niedługo ruszamy na Jedynkę, kiedy ją zajmiemy będziecie mieć dużo ciekawszej pracy na lewej stronie.
W namiocie Agnieszki było ciasno, po obu stronach wąskiego przejścia leżały posłania, uwite z cuchnących strzępów szmat i starych koców. Adam wolał się nie zastanawiać czym tak śmierdzą. Znalazł jakieś wolne miejsce i przysiadł na chwilę. Kręciło mu się w głowie, sam nie wiedział, z emocji, czy z braku powietrza. Do jedzenia dostali zimne ziemniaki, ugotowane w łupinach bez soli. Były obrzydliwe, ale Adam nie jadł nic od śniadania, więc połknął kilka prawie w całości, nie zastanawiając się bardzo nad smakiem. Spali ciasno stłoczeni na podłodze, było bardzo duszno i gorąco, budził się i zasypiał na zmianę, przez chwilę zdawało mu się, że cały ten dzień był koszmarem. Noc ciągnęła się w nieskończoność.
W końcu zapalające się powoli żarówki oznajmiły świt. Zaczęli zbierać się do drogi. Adam próbował rozmawiać z innymi chłopakami, z nikłą nadzieją, że dowie się czegoś co mogłoby mu pomóc w ucieczce. Większość jednak, należała do ludzi ściągniętych z lewego brzegu i wiedzieli niewiele więcej niż on. Ci którzy byli w Hadesie dłużej, nie mięli ochoty wdawać się w rozmowę. Widocznie nie ufali jeszcze nowym.
Zebrało ich się w sumie dwadzieścia osób, sporo chłopaków w wieku zbliżonym do Adama, kilku starszych mężczyzn i kilka kobiet. Agnieszka rozdała im plecaki, pozszywane z kawałków szmat. W każdym był towar na wymianę – koce, zapalniczki, latarki, leki. Minęli strażników pilnujących wyjścia z Hadesu i poszli na wschód. Czym bardziej oddalali się od centrum, tym gorzej wyglądało miasto, na peryferiach całkiem już ulegające rozkładowi. Niektóre budynki zawaliły się i zamiast osiedli piętrzyły się stosy gruzu, rośliny powoli zasiedlały ulice, rozsadzając korzeniami asfalt. Jeszcze dziesięć, może dwadzieścia lat i nikt nie pozna, że mieszkali tu kiedyś ludzie.
Adam cały czas myślał o ucieczce, ale czym bardziej oddalali się od miasta, tym więcej przychodziło mu do głowy niebezpieczeństw, które mogły na niego czyhać, od policyjnych patroli, które nie zadawały pytań, po stada zdziczałych psów, które nie bały się ludzi. Za miastem zrobiło się trudniej. Podzielili się na mniejsze grupy i przekradali, okrążając zabudowania, unikając dróg. Poruszali się bardzo powoli. Przed wieczorem dotarli nad niewielki jezioro. Na drugim brzegu stał samotny dom. Wyglądał na opuszczony od wielu lat. Dzieliła go od nich otwarta przestrzeń – łąka ze świeżo skoszoną trawą. Przyczaili się w krzakach, obserwując okolicę. Adamowi wydawało się, że siedzą tam całą wieczność. W końcu kiedy ich przewodnik był pewien, że jest bezpiecznie dał znak i pobiegli z pochylonymi głowami. Pozostali czekali już na nich w środku.
Okazało się, że dom był wewnątrz całkiem dobrze zagospodarowany i zadbany. Od razu widać było, że często nocują w nim duże grupy ludzi. Na zewnątrz starano się jednak zachować pozory opuszczenia. Do drzwi prowadziła tylko jedna wąska ścieżka wydeptana w chwastach i trawie, wszystkie odpadki musieli zabrać ze sobą i zakopać w lesie, nie wolno było im rozpalić ognia, ani głośno krzyczeć, używać w nocy światła, kręcić się wokół bez potrzeby. Adam planował, że wymknie się tej nocy i przekradnie jakoś z powrotem do miasta, ale już kiedy tutaj szli zdał sobie sprawę z tego, że będzie miał poważne problemy ze znalezieniem drogi, a teraz na miejscu uświadomił sobie, że ktoś będzie miał nowych cały czas na oku, żeby nie zrobili nic głupiego. Wystarczyło, że patrol jeżdżący po okolicy zobaczy dym, czy światło w nocy, na pewno przyjadą to sprawdzić, gdyby ich tutaj złapali nikt nie musiał udowadniać, że należą do jakiejś organizacji, wystarczyło, że znajdują się poza miejscem stałego zamieszkania bez specjalnego pozwolenia. Adam nie był pewien jaka groziła za to kara, ale domyślał się, że była to śmierć, a wyrok wykonywano na miejscu.
Ich goście także zachowywali najwyższą ostrożność i podróżowali nocą. Zjawili się w domu zaraz przed świtem następnego dnia, pukając do drzwi w umówiony sposób. Adam, który jeszcze nigdy nie widział ludzi ze wsi, przyglądał się przybyłym badawczo w pierwszych promieniach słońca wpadających do środka przez brudne szyby. Na pierwszy rzut oka wszyscy wyglądali tak samo, wszyscy chudzi, z długimi brodami, ubrani w szare, brudne łachmany. Rozmawiali między sobą niewyraźnym szeptem. Później Adam zauważył, że wielu z nich nie ma zębów. Przynieśli ze sobą trzy worki małych, nadgniłych ziemniaków. Zdziwiło go to bardzo, bo wiedział, że mieszkańcy wsi, musieli oddawać wszystko, co wyprodukowali, z wyjątkiem racji na własny użytek.
Agnieszka i niewysoka, energiczna kobieta zwana Igłą, targowały się z chłopami w czymś co kiedyś było salonem, w końcu zgodzili się na kilka koców w niezłym stanie, dwie zapalniczki, starą latarkę i trochę leków. Zanim to wszystko dostali, Adam z kilkoma innymi chłopakami musieli wyrzucić na ziemię zawartość worków. Okazało się, że w jednym połowa ziemniaków jest całkiem popsuta i do niczego się nie nadaje. Targi zaczęły się od nowa.
Zanim całkiem się rozwidniło zjawiły się kolejne grupki brodatych mężczyzn, niosących na plecach worki, głównie z ziemniakami, niektóre z mąką, kilka z małymi, kwaśnymi jabłkami. Zanim dzień zaczął się na dobre przyszli wszyscy, którzy mięli przyjść, Agnieszka i Igła oddały wszystko co przyniosły na wymianę, a pod ścianą salonu piętrzyła się góra ciężkich worków z prowiantem. Chłopi nie mięli jednak zamiaru odejść przez zmierzchem i Adam postanowił, że spróbuje się czegoś dowiedzieć. Wybrał jednego, który wydał mu się młodszy i bardziej rozmowny od innych. Poczekał, aż brodacz wyszedł za potrzebą i zaczepił go w wąskim korytarzu.
– Skąd przyszliście? – zapytał w prost.
-Z Poręb przyszlim – powiedział brodacz zaskoczony pytaniem.
– To daleko stąd?
– E, niedaleko, ale szlim nocą, to się dłużej schodzi.
– Skąd macie tyle jedzenia, nie zabraknie dla was? – próbował pociągnąć chłopa za język.
– A ty co taki ciekawy? – Odwrócił się i trafił na pełne dezaprobaty spojrzenie Igły. – Nie masz nic lepszego do roboty? To chodź ze mną, potrzebuje pomocy.
Adam porzucił swoje mało rozgarnięte źródło informacji. Musieli podzielić to co przynieśli chłopi i przepakować do swoich szmacianych worków.
– Skąd oni to wszystko wzięli? – zapytał Adam przesypując ziemniaki.
– Część kradną – powiedziała Igła. – Mają też nielegalne pola ukryte w lesie. Władze wiedzą przynajmniej o części z nich, ale nic z tym nie robią. Zdają sobie sprawę, że bez nich ci ludzie umarliby z głodu. Jeszcze wiele czasu minie zanim reglamentacja żywności przestanie być koniecznością.
– Więc wy… my będziemy robić to samo, kiedy obalimy animalizm?
– Nie będziemy mięli wyjścia.
– Więc co to za różnica…
– Słuchaj – powiedziała zirytowana Igła – rząd robi źle, nie dlatego że dzieli żywność. Złe jest to, że oni okłamują ludzi, rozumiesz? Animalizm głosi, że upadek rolnictwa nastąpił z powodu demoralizacji człowieka, który odciął się od natury, od swoich korzenia i tak dalej. To wszystko są bzdury, człowiek korzystał z tego co dawała mu natura i nie było w tym nic złego. Kiedy zaczął się wielki kryzys, upadł cały przemysł chemiczny, stanęła produkcja nawozów, oprysków chroniących rośliny, wzbogacanej paszy dla zwierząt i antybiotyków. Gatunki roślin i zwierząt wyhodowane przez człowieka, nie były w stanie bez tego przetrwać, zaczęły atakować je choroby i szkodniki. Owoce i warzywa psuły się, zwierzęta stłoczone w olbrzymich hodowlach, ginęły z powodu chorób, a nawet jeśli przeżyły, to bez wzbogaconej chemicznie paszy w ogóle nie rosły. Produkcja żywności gwałtownie spadła, zaczął się głód. Wtedy wielu ludzi z Warszawy i z innych miast uciekło na wieś. Dopiero po kilku latach udało się zapanować nad sytuacją, zaczęto powoli wprowadzać stare, mniej wydajne, ale też mniej uzależnione od człowieka odmiany. Nikt nie policzył ile milionów ludzi umarło wtedy z głodu. W tym samym czasie na fali niezadowolenia władzę przejęli animaliści i zaczęli powoli upowszechniać swoją interpretację. Ludzie popełnili wiele błędów, to prawda, ale teorie w ulotkach Powszechnego Zezwierzęcenia nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
– Skąd do wszystko wiesz? Pamiętasz te czasy? – zapytał Adam.
– Nie, aż taka stara nie jestem, ale Turek i Agnieszka pamiętają, mięli mniej więcej tyle lat co ty, kiedy animaliści przejęli władzę.
– Jak to możliwe, że oni dożyli takiego wieku? – w końcu Adam miał okazję zadać pytanie, które dręczyło go odkąd zobaczył Turka na kupie gruzu pod stadionem i zauważył, że jego dowódca jest najstarszym człowiekiem jakiego spotkał w życiu
– Pewnie nigdy nie widziałeś kogoś takiego, prawda? – Igła trafnie odgadła jego myśli.
– Myślałem, że ludzie nie mogą żyć tak długo.
– Mogą, oczywiście, że mogą – Igła zaśmiała się gorzko. – Przed kryzysem to było całkiem normalne. Niewiele jeszcze wiesz o tym świecie, prawda? Może to i dobrze, czasem lepiej nie wiedzieć. Ludzie, którzy przekraczają określony wiek po prostu nie wracają z psiarni, chorych się dobija, a kiedy kobieta rodzi ocenia się, czy dziecko jest wystarczająco silne i zdrowe, żeby zostawić je przy życiu.
– Ale przecież istnieją szpitale…
– Dostępne tylko dla tych, którzy pracują dla państwa.
Adam odbywał psiarnię regularnie odkąd się urodził, do dwunastego roku życia robił to z matką, później sam. Nigdy tego nie lubił, ale też nigdy nie uważał za coś strasznego. Zazwyczaj po prostu mu się tam nudziło. Była częścią jego życia, trochę jak szkoła, niezbyt przyjemna, ale nie dało się od niej wymigać. Po tym jednak co usłyszał od Igły zaczął patrzeć na psiarnię trochę inaczej. Powoli docierało do niego jej prawdziwe znaczenie i doszedł do wniosku, że państwo nie powinno ustalać sztywnej granicy wieku, ale raczej kierować się ogólną kondycją jednostki, tak żeby rzeczywiście usuwać tych, którzy nie mogą się na nic przydać. Poza tym powinni koniecznie zlikwidować te nielegalne uprawy w lesie. Chłopi tracili na nie czas i energię, nie wspominając o tym, że żywili z tego Hades.
Skończyli pakować prowiant. Adam dowiedział się wielu ciekawych rzeczy, ale nie zdobył żadnych informacji, które mogłyby mu pomóc w ucieczce. Nie miał czasu nic wykombinować. Grupa szybko zebrała się do wymarszu, chcieli zdążyć przed zmrokiem. Przez miasto bezpieczniej było iść w dzień, zwłaszcza jeśli miało się taki ładunek. Rzadko napadano na kogoś z Hadesu, ale jeśli ktoś przymierał głodem mógł posunąć się do wszystkiego.
Kiedy Adam leżał już w namiocie z czarnej folii i próbował zasnąć, zastanawiał się, czy rzeczywiście nie miał żadnych szans żeby się wymknąć, czy po prostu stchórzył, jednak zanim zdążył rozważyć tą kwestię zasnął kamiennym snem śmiertelnie zmęczonego człowieka.
Następnego dnia rano okazało się, że czeka na niego nowe zadanie. Miał stać na warcie przy jednym z wejść do Hadesu. Oczywiście nie zostawiono go samego, pełnił służbę ze starym człowiekiem, którego wszyscy nazywali Abrahamem. Abraham żył w Hadesie od wielu lat i znał wszystkich, których można było wpuścić do środka. Poznawał ich z daleka, po głosach i po krokach, bo pod zawsze zamkniętymi powiekami miał puste oczodoły. Nie był też zbyt rozmowny i Adam szybko zaczął się nudzić. Pierwszego dni myślał, że zwariuje. Próbował kilka razy zagadać do Abrahama, ale ten zbywał go zdawkowymi odpowiedziami, próbował rozmawiać z Anką, który przyniósł im na obiad kilka gotowanych ziemniaków, ale ten gdzieś się spieszył. Swoje szansę na ucieczkę oceniał na znikome, na schodach prowadzących do Hadesu co chwilę ktoś się kręcił, poza tym nie miał wątpliwości, że Abraham go pilnował, i chociaż nie widział, od razu by się zorientował, że Adam chce dać nogę. Nie pozostało mu nic innego jak stać i patrzeć na ludzi kręcących się po korytarzu. W sumie miejsce nie było takie złe, przynajmniej przez wejście wpadało trochę więcej światła i świeżego powietrza.
Na szczęście drugiego dnia trafiła mu się chwila rozrywki. Nie wiadomo skąd pojawił się w Hadesie dziwny człowiek, którego nikt nie znał, Abraham potwierdził, że to obcy kiedy tylko usłyszał jego głos. Adam nie mógł zejść z posterunku żeby przyjrzeć się bliżej dziwakowi, ale widział że to niewysoki mężczyzna w średnim wieku. Owinięty był czymś, co wyglądało jak ubrudzone prześcieradło, niegdyś białe, teraz pokryte plamami we wszystkich możliwych kolorach. Obcy przytoczył dużą metalową beczkę, postawił ją na środku korytarza i nie zwracając uwagi na ciekawskie spojrzenia, wdrapał się na nią. Prawie dotykał głową niskiego sufitu.
– Bracia i siostry przychodzę w imieniu Pana – krzyknął.
Adam mało nie wybuchnął śmiechem, tak komiczna wydała mu się ta scena. Wokół przemawiającego zatrzymało się kilka osób, przyglądając się z ciekawością i rozbawieniem. Niektórzy pukali się w czoło.
– Mam dla was wiadomość. Musicie się nawrócić, i ci z was, którzy jeszcze nie uwierzyli i ci, którzy już wierzą, ale potrzebują umocnienia swojej wiary. Porzucicie grzech i naprawcie swoje życie, jeżeli tego nie uczynicie Pan, który mnie… – mężczyzna przerwał na chwilę kiedy jakiś śmieć trafił go w czoło.
– Lepiej weź się do jakiejś roboty człowieku – krzyknął ktoś.
– Jeśli nie będziecie posłuszni prawom Pana czeka was kara – dziwak nie zamierzał przerwać, chociaż za pierwszym śmieciem poleciały następne. W końcu ktoś rzucił czymś cięższym bo mężczyzna z jękiem złapał się za ramię. Dwóch ludzi wywróciło beczkę i szaleniec runął razem z nią na ziemię.
– Nie będziesz ludziom głowy zawracał głupotami– krzyknęła jakaś kobieta potrząsając pięścią.
Pokonany dziwak wycofał się kulejąc poza zasięg wzroku Adama, a gapie rozeszli się do swoich zajęć. Ku jego zdziwieniu wrócił następnego dnia i znowu ustawił swoją beczkę na środku korytarza.
– Mam dla was wiadomość – zaczął podniesionym głosem.
Adama nie bardzo interesowała przemowa szaleńca, ale zwrócił uwagę na reakcję ludzi, którzy otoczyli tego dnia beczkę. Zauważył, że nie wszyscy byli nastawieni nieprzychylnie. Większość zgromadzonych klęła pod nosem, uśmiechała się z politowaniem lub potrząsała uniesionymi pięściami, niektórzy byli obojętni, ale część ludzi zdawała się słuchać uważnie. Adam uznał, że wiadomość o wariacie, przemawiającym z beczki, musiała się już rozejść po całym Hadesie i dzisiaj nie wszyscy znaleźli się tutaj przypadkiem. Zainteresował go ten szaleniec, wydawał mu się dziwnie znajomy, chociaż Adam nie potrafił sobie przypomnieć gdzie go wcześniej widział.
Kiedy wrócił z warty do czarnego namiotu wszyscy rozmawiali tylko o obcym. Nazywali go prorokiem, niektórzy z szacunkiem, ale większość z ironią. Ktoś twierdził, że uzdrawia chorych. Adam natknął się przypadkiem na Agnieszkę i zapytał ją co o tym wszystkim myśli.
-To jakiś przygłup i przybłęda – powiedziała wzruszając ramionami – Turka nie ma, ale wróci jutro i zajmie się tym problemem. Nie można tego tak zostawić. Odrywa ludzi od pracy i mąci im w głowach.
Trzeciego dnia Prorok znowu przyszedł, tocząc przed sobą swoją beczkę. Za nim podążała grupa kilkudziesięciu ludzi. Kiedy stanął na podwyższeniu otoczyli go ciasnym kręgiem.
– Porzućcie przemoc, ona nie jest miła Panu! – zaczął.
Adam przyglądał się małemu tłumowi, wpatrzonemu z przejęciem w szaleńca. Banda dziwaków, pomyślał. Nagle tknięty dziwnym przeczuciem, łamiąc zasady, opuścił posterunek przy wejściu i podszedł w stronę Proroka. Abraham, który także słuchał nauki zafascynowany, nie zwrócił uwagi na jego odejście.
Adam nie mógł uwierzyć w to co zobaczył kiedy stanął bliżej. Na beczce stał Mięcik, wprawdzie kilka kilogramów lżejszy i kilka lat starszy, ale na pewno to był on.
– Ludzie, oszaleliście! – krzyknął Adam. – Przecież to jest Mięcik, dyrektor psiarni na Woli. On nie jest żadnym chrześcijaninem…
Jakaś kobieta uciszyła go gniewnym syknięciem. Nikt ze zgromadzonych nie zwrócił uwagi na Adama, ale prorok przerwał swoje kazanie i spojrzał na niego.
– Synu przyjdź do mnie, kiedy skończę nauczać – powiedział, a Adama zaskoczył jego głos, dziwnie spokojny jak na kogoś, kto właśnie został przyłapany na oszustwie – zabierz ze sobą swojego chorego przyjaciela – dodał wskazując Abrahama, który stał wciąż na schodach przy wejściu.
Adam nie wiedział co na to odpowiedzieć. Przypomniał sobie, że zszedł z posterunku i zaraz ktoś o tym doniesie komu trzeba. Wrócił na służbę z mocnym postanowieniem wyjaśnienia całej sprawy i kiedy skończył wartę zaczął szukać Mięcika. Abraham, który usłyszał słowa proroka, poszedł poszedł z nim bez wahania.
Znaleźli dziwaka bez trudu, pierwszy człowiek, zaczepiony w tłocznym korytarzu, wskazał im drogę. Beczka, z której Prorok głosił kazania służyła mu również za mieszkanie. Leżała przewrócona, stroną bez dna zwrócona w kierunku korytarza, a on siedział przed nią, jakby to był próg jego domu.
– Witajcie – powiedział gdy tylko ich zobaczył – Synu powiedz swojemu przyjacielowi żeby poczekał chwilę, chcę najpierw porozmawiać z tobą na osobności – zwrócił się do Adama.
Abraham bez dodatkowych próśb stanął z boku.
– Nie jestem twoim synem – powiedział Adam kucając. Dziwnie się czuł patrząc na Mięcika z góry, ale nie miał też ochoty siadać na brudnej podłodze. Jego ubranie, w przeciwieństwie do szpitalnego prześcieradła byłego dyrektora, miało jeszcze kilka czystych miejsc.
– Wybacz, że tak cię nazwałem – odpowiedział święty mąż, który nie mył się od czasu gdy zobaczył swojego stwórcę i było to wyraźnie czuć – tak się składa, że miałem okazję poznać twojego ojca i wiem czym się zajmuje.
Adam poderwał się jak oparzony, ale Prorok uśmiechnął się łagodnie i gestem dłoni pokazał mu żeby usiadł z powrotem.
– Nie obawiaj się, nie zamierzam cię wydać. Spotkałem twojego ojca przypadkiem, na jednym z przyjęć u któregoś generała, kilka miesięcy temu. Było to niedługo po mojej nominacji na dyrektora psiarni, nie znałem zbyt wielu ważnych ludzi i starałem się zapamiętać każdego kogo poznałem. Jedną z tych osób był funkcjonariusz średniego stopnia, Stanisław Pieńkowski, a także jego syn, którego pokazał mi z wielką dumą, opowiadając, że zajdzie o wiele dalej niż on sam. Byłeś wtedy zajęty rozmową z chłopcami w twoim wieku i chyba w ogóle nie zauważyłeś, że się tobie przyglądamy. Nie obawiaj się, nie przybyłem tutaj żeby cię wydać i nadal nie mam takiego zamiaru.
– Dlaczego mam ci wierzyć? – zapytał Adma, nie zmierzał ufać szaleńcowi.
Prorok uśmiechnął się ponownie i nie było w tym nic z uległości fałszywego, służalczego uśmiechu, którym dawny Mięcik posługiwał się w pracy.
– Cóż, pewnie mi nie uwierzysz, ale zostałem tutaj przysłany z misją. Porzuciłem swoje dawne życie. Wiem, że byłeś wśród tych, którzy próbowali mnie zabić, Pan mi to powiedział, ale teraz to już nie ma znaczenia. Obaj jesteśmy tylko narzędziami w Jego rękach. Wybaczam ci.
Ten szaleniec wiedział zdecydowanie za dużo. Czego chciał w ogóle chciał? Adam myślał gorączkowo.
– Dobrze, rozumiem. Ty nie powiesz nic o mnie, ja nie powiem nic o tobie. Umowa stoi, nikt nie dowie się kim naprawdę jesteś.
Na to Mięcik nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się smutno.
– Zawołaj swojego przyjaciela – poprosił. – Z nim też chciałbym zamienić słowo.
Abrahama nie trzeba było prosić dwa razy. Przysiadł obok proroka. Trudno było wyczytać coś na jego porytej głębokimi zmarszczkami, bezokiej twarzy, ale Adam widział, że jego towarzysz jest przejęty. Prorok, bez słowa objął głowę Abraham rękami. Siedzieli tak chwilę w ciszy, nagle spod powiek starego mężczyzny popłynęły dwie łzy. Otworzył oczy i na Adam spojrzała para oczu o niebieskich tęczówkach.
– Dziękuję – powiedział po prostu Abraham. Odszedł rozglądając się wokół i uśmiechając szeroko do zdziwionych ludzi.
– Co mu zrobiłeś? – zapytał Adam, który nie mógł uwierzyć w to co zobaczył.
– Ja nie zrobiłem nic. To moc Pana działała przeze mnie.
– Nic nie rozumiem, musieliście być w zmowie…
– Jeśli mi nie wierzysz, porozmawiaj ze swoim przyjacielem, a teraz zostaw mnie proszę samego, muszę odpocząć – powiedział Mięcik i wczołgał się do swojej beczki.
Adam wrócił do czarnego namiotu kompletnie wytrącony z równowagi. Położył się. Był zmęczony i starał się zapomnieć o tym co przed chwilą zobaczył. Już prawie zasnął, ale koś potrząsnął go za ramię.
– Turek wrócił przed chwilą – usłyszał głos Agnieszki – prosił żebyś przyszedł do niego rano. W nocy mają ustawić na lewym brzegu karabiny, nie będziesz już stał na warcie.
Zasnął zanim dotarł to niego sens tego co usłyszał.
Następnego dnia, z samego rana, Turek czekał na niego w swoim wielkim namiocie.
– Właściwie chciałem porozmawiać z tobą o twoim nowym zadaniu – uśmiechnął się, a Adam patrzył zafascynowany jak zmienia się układ głębokich zmarszczek na jego twarzy – Jednak najpierw chciałbym zapytać o tego szaleńca, który tu się niedawno zjawił. Słyszałem, że rozmawiałeś z nim wczoraj i byłeś blisko kiedy podobno uzdrowił Abrahama. Musisz mi powiedzieć wszystko co wiesz o tym człowieku Adamie, to bardzo ważne.
Adam myślał chwilę, kalkulując co będzie dla niego bardziej korzystne i mniej ryzykowne.
– To Mięcik – powiedział w końcu – nie wiem jakim cudem udało mu się dostać tutaj, ale jestem pewien, że to on.
Turek wydał się zaskoczony tą informacją.
– Jak myślisz co on tutaj robi? – zapytał.
– Myślę, że może pracować dla lewej strony – fakt, że Turek pyta go o zdanie w takiej kwestii miło podłechtało ambicje Adama.
– Skąd takie wnioski?
– Kiedy ostatnio przemawiał, nawoływał do zrezygnowania z przemocy, grożąc karą bożą. Wydaje mi się, że niektórzy ludzie mogą poważnie potraktować takie groźby i porzucić walkę z animalizmem.
– No, dobrze, a co w takim razie z tym Abrahamem i jego rzekomym uzdrowieniem? – pytał dalej Turek.
– Nic takiego nie widziałem. Prorok po prostu go pobłogosławił, kładąc mu ręce na głowie.
– Dobrze, to co powiedziałeś bardzo mi się przyda. – Turek nie krył zadowolenia, a Adam zdał sobie sprawę, że właśnie bardzo dużo zyskał w oczach dowódcy. – Co do twojego nowego zadania, wszystko wskazuje na to, że dzisiaj w nocy ustawiono gniazda karabinów wzdłuż całej Wisły. Prawdopodobnie wysadzą też niedługo mosty. Wielu ludzi, nie związanych w żadne sposób z Hadesem uciekło na lewą stronę, bojąc się całkowitego odcięcia. Niestety włóczy się tu nadal wiele szumowin i zwykłych przestępców. Chciałby, żebyś przyłączył się do oddziału Drzazgi, którego zadaniem będzie oczyszczenie naszej części miasta z tych niepożądanych elementów. Prawdopodobnie ci ludzie nie stanowią dla nas większego zagrożenia, ale będzie lepiej jeśli stąd znikną. Drzazgę znajdziesz przy wschodnim wyjściu.
Adam odwrócił się żeby odejść.
– Poczekaj jeszcze chwilę – zatrzymał go Turek – bystry z ciebie chłopak, mam jeszcze jedno zadanie dla ciebie. Właściwie prośbę. Chciałby żebyś obserwował chłopaków w oddziale Drzazgi. Gdybyś zauważył coś podejrzanego, natychmiast mi o tym zamelduj. To oczywiście zostanie między nami.
Adam opuścił namiot zadowolony. Podjął dobrą decyzję, zdobył zaufanie Turka. Jedynym zagrożeniem był Mięcik i to że zdradzi coś na jego temat, ale młody Pieńkowski założył, że nikt nie potraktuje poważnie bełkotu jakiegoś wariata.
Bez trudu znalazł Drzazgę. Stał przy schodach razem z Anką i kilkoma chłopakami, których Adam nie znał.
-No, jesteś w końcu, czekamy tylko na ciebie. To twój sprzęt – przywitał go Drzazga podając mu ciężką drewnianą pałkę. – Niedługo zaatakują Jedynkę i będziemy mieć dużo roboty na lewej stronie – powiedział zwracając się do wszystkich – ale zanim to się stanie poćwiczymy sobie tutaj. Dostaliśmy rewir, który będziemy codziennie sprawdzać, jeśli znajdziemy jakiegoś śmiecia, który nie jest od nas to go sprzątamy, jak trafimy na większą grupę to robimy odwrót, rozpraszamy się i biegiem wracamy tutaj po pomoc. Bez zgrywania bohaterów, jasne?
Wyszli na górę, zakręciło im się w głowach od świeżego powietrza, słońce raziło w oczy, odczekali chwilę żeby się przyzwyczaić i ruszyli przez zasnutą jesienną mgłą, powoli popadającą w ruinę Pragę. Szli anonimowymi ulicami, tabliczki na budynkach dawno zardzewiały, nazw już nikt nie pamiętał. Miasto pozostawione samo sobie szybko niszczało. Bezkształtne plamy starego, przez lata zmywanego deszczem graffiti pokrywały wszystkie mury, chodniki popękały, pozapadały się w jednych miejscach i wybrzuszyły w innych, tworząc falujące wstęgi, na brzegach ozdobione guzami przerdzewiałych wraków. Większość latarń leżała przewrócona, te które jeszcze stały przechylały się niebezpiecznie na boki. Setkami pęknięć w betonie i asfalcie płynęły cienkie strumyczki wody jak łzy po pomarszczonej twarzy starca. Zaczęło padać
– Cholera – zaklął Drzazga, naciągając na głowę kaptur kurtki – chodźmy szybciej.
Padało coraz bardziej, przemoczeni i przemarznięci maszerowali szybko z nadzieją, że uda im się szybko wrócić do Hadesu. Dali się zaskoczyć. Szli z kapturami i czapkami naciągniętymi na nisko pochylone głowy, bo deszcz padał im prosto w oczy, a mężczyzna wyszedł niespodziewanie zza rogu. Pod pachą niósł sporą paczkę zawiniętą w gazety. Śpieszył się. W pierwszej chwili nawet na nich nie spojrzał. Stali przez sekundę, niezdecydowani co powinni zrobić.
– To nie nasz! – krzyknął Drzazga – bierzemy go!
Chłopakom nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Anka który stał najbliżej przyłożył mężczyźnie z całej siły pałką, ten zgiął się w pół i upadł z cichym jękiem bólu i zaskoczenia. Nieudolnie próbował zasłonić się rękami, kiedy otoczyli go i zaczęli okładać kijami. Adam stał obok bez ruchu, patrząc jak cienkie strumyki wody, płynące szczelinami w popękanym asfalcie robią się mętne i ciemne od krwi, jak duże, ciężkie krople deszczu rozbijają się na wzniesionych nad głowy pałkach, tworząc delikatną aureolę z białej mgiełki drobnych kropelek. Czas płynął wolniej. Słyszał ciężkie oddechy chłopaków, skomlenie bitego, uderzenia drewna o ciało i ciche chrupnięcie pękającej kości. Wydawało mu się to wszystko jakieś odległe i zupełnie nierealne jakby oglądał jeden z tych starych filmów, które w tajemnicy podkradał ojcu.
– Co się kurwa gapisz? – krzyknął w jego stronę Drzazga. – Pomóż nam!
Zrobili mu miejsce, podszedł, zamachnął się i z całej siły uderzył mężczyznę w głowę. Czaszka pękła z głośnym chrupnięciem, na mokry od deszczu i krwi asfalt wylała się szaroróżowa galareta mózgu. Skończyli. Martwy nadal kurczowo przyciskał do siebie pakunek owinięty w gazety. Drzazga pochylił się nad nim i wyciągnął zawiniątko.
– Patrzcie, co niósł ten sukinsyn – krzyknął rozwijając papier. W środku było kilka konserw. Otworzył puszkę małym scyzorykiem, wyciągnął palcami kawał tłustej mielonki i wpakował sobie do ust. Żuł chwilę z błogim uśmiechem na twarzy.
– Dobre – powiedział – macie chłopaki, należy wam się. Tylko zjedzcie wszystko teraz i wyrzućcie puszki. Jak zobaczą w Hadesie, że wzięliśmy to dla siebie, będziemy mieć przesrane.
Rozdał im połowę puszek, resztę zaniósł do pobliskiego budynku.
– To będziemy mięli na jutro – krzyknął chowając konserwy w kupie śmieci, które, naniesione przez wiatr, zebrały się w przedsionku.
Adam wciąż oglądał wszystko jak na filmie. Dopiero kiedy poszli dalej, powoli zaczęła wracać mu świadomość. Świadomość, że zabił człowieka, ze strachu przed Drzazgą. Kłamał, szpiegował, donosił, brał udział w zamachu na dyrektora Mięcika, gdyby wystawił ojcu swoich towarzyszy miałby na sumieniu śmierć co najmniej kilku osób, ale roztrzaskanie czyjejś czaszki własnymi rękami, było czymś zupełnie innym. I zrobił to dlatego, że się bał. Wlókł się na końcu grupy, w ustach czuł gorzki smak własnego tchórzostwa. Powoli rodziła się w nim złość, na siebie, na świat, na wszystko. Przelał ją na idących przed nim chłopaków. Kiedy dotarli do schodów prowadzących w dół wiedział, że pójdzie to Turka i opowie mu o ukrytych konserwach.
Miał to zrobić od razu, tego samego dnia, ale poczuł straszne zmęczenie. Chciał położyć się na chwilę na swoim prowizorycznym posłaniu w namiocie Agnieszki, ale zasnął od razu Śniło mu się, że wali w coś z całej siły pałką i za każdym razem czuję jak pod wpływem uderzenia pęka kość. Chrup, chrup, chrup – ten dźwięk towarzyszył mu całą noc. Budził się co chwilę i pogrążał znowu w śnie. Rano okazało się, że jest cały rozpalony i ledwo może ustać na nogach. Upierał się, że pójdzie na patrol, chciał przynieść po kryjomu jedną z tych puszek, które wczoraj znaleźli, na dowód, że Drzazga ukrywa jedzenia, ale Agnieszka zobaczyła w jakim jest stanie i zabroniła mu wychodzić.
– Poleż dzisiaj, chłopaki jeden raz poradzą sobie bez ciebie – powiedziała przykrywając go kocem z niemal matczyną troską. – Kiedy zdobędziemy lewą stronę potrzebny będzie każdy człowiek.
Po południu przyniosła jakieś duże, białe tabletki. Rozpuściła dwie w wodzie i kazała mu wypić. Poczuł się po nich trochę lepiej i zaczął myśleć trzeźwiej. Zrozumiał, że w sprawie ukrywania żywności, może spokojnie obejść się bez dowodów, wystarczyło jego słowo. Zapytał Agnieszkę, czy może iść do Turka.
– Dzisiaj jest zajęty. Chłopcy wycofujący się z lewej strony przyprowadzili ze sobą jakiegoś jeńca. Podobno ktoś ze służb. Turek będzie go przesłuchiwał wieczorem.
Ta wiadomość zaciekawiła Adama. Gorączka trochę opadła, zjadł swoją porcję ziemniaków i poczuł, że wracają mu siły. Wszedł z namiotu, żeby pokręcić się po Hadesie i dowiedzieć czegoś więcej. Okazało się, że więzień przesłuchiwany jest publicznie, na środku korytarza. Wokół zgromadzili się wszyscy, którzy akurat nie mięli nic pilnego do zrobienia. Było to zawsze jakieś urozmaicenie jednostajnej codzienności. Adam przyszedł ostatni, mógł zobaczyć najwyżej plecy tych, którzy zjawili się wcześniej. Słyszał odgłosy bicia i jęki.
– Kto to? – zapytał kogoś stojącego obok.
– Nie wiem, ale podobno sam wszedł im w ręce, prawie jakby się prosił żeby go złapali. Zresztą…
Słowa mężczyzny zagłuszył głośny jęk przesłuchiwanego, a serce Adama zatrzymało się na chwilę. Znał ten głos. Poznał go od razu, chociaż był zniekształcony bólem i strachem. Przecisnął się do przodu ignorując gniewne krzyki popychanych ludzi i stanął w pierwszym rzędzie. Zobaczył Turka, jak zwykle wspartego na swojej lasce, a obok jakiegoś chłopaka, który na jego polecenie torturował więźnia. Na ziemi kulił się pobity i zakrwawiony ojciec Adama.
Część trzecia, przedostatnia.
Smutna kobieta z ogórkiem.
Za miastem zrobiło się trudniej.
- E, niedaleko, ale szlim nocą, to się dłużej schodzi.
Niewiele jeszcze wiesz o tym świecie, prawda?
Miasto pozostawione samo sobie szybko niszczało.
Większość latarń leżała przewrócona, te które jeszcze stały przechylały się niebezpiecznie na boki.
Tyle błędów wyłapałem; jest jeszcze parę literówek. Do poprawki. Poza tym w porządku. Coraz bardziej mi się to podoba. :)
Ten język wieśniaków trochę mi zgrzytał, ale to szczegół, jest git :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
Dodaję język wieśniaków do listy poprawek i czekam na ostateczny werdykt :)
Smutna kobieta z ogórkiem.