- Opowiadanie: April - Olszyn

Olszyn

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Olszyn

~ Olszyn ~
Żeby małe dzieci były grzeczne, czasem się je straszy. Mówi się im wtedy Uważaj! Jeśli nie zjesz obiadu, to przyjdzie po ciebie Baba Jaga! albo Posprzątaj te zabawki, bo inaczej porwą cię Cyganie. Co za bzdury, prawda? Każdy wie, że niegrzecznych dzieci nie porywają ani wiedźmy mieszkające w chatce na kurzej łapce, ani rozśpiewani Romowie, ani nawet Żydzi, żeby przerobić je na macę. Dzieci porywa ktoś zupełnie inny.

 

~*~
W ciemnym mieszkaniu rozległ się dziecięcy krzyk.

Adam zerwał się z łóżka i pobiegł do pokoju Kasi. Zaniepokojenie skutecznie przegoniło sen, gdy wpadł do środka był już zupełnie rozbudzony.

Przełączył kontakt i pokój zalało jaskrawe światło, a wszystko stało się nieprzyjemnie wyraziste i namacalne. Ściany wydawały się bardziej różowe niż w rzeczywistości, meble zbyt duże, a przerażona twarz Kasi jeszcze bardziej upiorna.

– Co się stało? – zapytał Adam, chociaż znał odpowiedź. Gdy usiadł na skraju łóżka, dziewczynka przypadła do jego boku i wtuliła główkę w pierś. Czuł, jak jej drobnym ciałkiem wstrząsa bezgłośny szloch. Objął córkę i zaczął uspokajać, niezdarnie gładząc ją po ciemnych włosach.

– On tu znowu był – wykrztusiła w końcu Kasia, nie odrywając twarzy od jego boku.

Jej koszmary pojawiły się jakieś cztery tygodnie temu. Z początku Adamowi nie wydawały się niczym niezwykłym czy niebezpiecznym – w końcu dzieci mogą się przestraszyć czegokolwiek. Nieodpowiedni program w telewizji, głupia historyjka innego dzieciaka, przypadkowa osoba spotkana na ulicy… Wszystko mogło być gruntem, na którym wyrośnie przysłowiowy potwór z szafy. Sam kiedyś przestraszył się bezdomnej kobiety, którą minął na spacerze z matką. Potem bał się, że ta stara wiedźma wyjdzie spod jego łóżka, gdy tylko zamknie oczy, a potem pożre go. Tyle, że w końcu nieprzyjemne sny zniknęły.

Z jego pięcioletnią córką sprawa stawała się coraz poważniejsza. Z początku incydentalne koszmary przerodziły się w codzienny kłopot. Pobudki z krzykiem w środku nocy, niechęć do zasypiania, ciągłe opowieści o strasznym mężczyźnie… Najgorsze było jednak przerażone spojrzenie dziewczynki, która coraz bardziej przypominała bezbronne zwierzątko złapane w potrzask.

A on nie mógł na to wszystko nic poradzić. Nie tylko nie zdołał dowiedzieć się, jakie jest źródło tych snów – na nic zdały się rozmowy, podchwytliwe pytania i pilna obserwacja – ale też nie potrafił im zapobiec. Uspokajanie i tłumaczenia przynosiły krótkotrwały rezultat, co najwyżej kilkugodzinny. Potem strach powracał.

– Kasiu, to był tylko sen. Jesteś bezpieczna – powtórzył jak mantrę dawno wyświechtane zdanie. Używane zbyt często zdawało się utracić jakikolwiek sens.

Dziewczynka w końcu odsunęła się i spojrzała na niego. Miała przestraszone oczy, puste i przerażające; policzki mokre od łez; całą twarz pokrywały czerwone plamy.

– Tato, on tu był. Stał tu, przy moim łóżku. I… patrzył na mnie. Miał okropne, okropne oczy… – zaczęła mówić dziewczynka, ale nagle znowu się rozszlochała. Adam bezradnie przytulił ją.

– Kasiu, posłuchaj mnie teraz uważnie – powiedział, nadając swojemu głosowi ton pewności i spokoju, chociaż był wściekły, głównie na siebie. – To był tylko sen. Choćby nie wiem jak straszny. Nikogo tu nie było. Naprawdę. Gdyby przylazł tu jakiś facet, skopałbym mu tyłek.

Czuł się okropnie. Ile razy mówił już tę regułkę? Ile razy Kasia ją słyszała? Ile razy nie uwierzyła w ani jedno jego słowo?

– Tatusiu, ty nie mógłbyś nic mu zrobić. On jest silniejszy od ciebie.

Adam aż sapnął z wrażenia.

Do tej pory myślał, że Kasia po prostu nie słucha go, wpuszcza jego słowa jednym uchem, a wypuszcza drugim. Teraz nagle dotarło do niego, że córka po prostu nie wierzy w jego zapewnienia, że faktycznie mógłby ją ochronić. Bo ona wiedziała to, co on usilnie próbował zamieść pod dywan – zwyczajnie nie nadawał się na ojca. Nie nadawał się na obrońcę małych księżniczek przed złymi smokami – wiedziała to jego córka, wiedziała jego matka, wiedzieli wszyscy dookoła, tylko on sam się jeszcze łudził, że jednak potrafi być wspaniałym księciem na białym koniu.

– Mogę spać z tobą? – zapytała Kasia odsuwając się od niego. – I z zapalonym światłem?

Adam kiwnął tylko głową, zdobywając się na blady uśmiech. Zaniósł dziewczynkę do swojego łóżka, opatulił kołdrą i dał do ręki ukochanego misia. Pozwolił nawet wejść do sypialni Darciuchowi, grubemu kocurowi, którego serdecznie nie cierpiał, a którego Kasia bardzo kochała. Kot ułożył się w nogach dziewczynki i fuknął na Adama nieprzyjemnie, gdy ten położył się obok córki. Ta przylgnęła do jego ramienia i po kilku chwilach irytującego kręcenia się, usnęła.

Sen za to długo nie przychodził do Adama. Ten, wpatrzony w sufit, robił sobie wyrzuty. Nie był dobrym ojcem i nigdy nim nie będzie, choćby nie wiadomo jak się starał. Po chwili wściekłości na samego siebie przyszła mu do głowy myśl, że tak naprawdę to nie jego wina. Nigdy nie był dobrym kandydatem na rodzica i tylko idiota mógł od niego oczekiwać, że porządnie zajmie się kilkuletnim dzieckiem. Los sprawił jednak, że w jego życiu pojawiła się Kasia i nie mógł nic na to poradzić.

Czasem w marzeniach, do których nie przyznawał się przed nikim, wyobrażał sobie, jak wyglądałaby jego codzienność bez córki. Kusząca wizja, w której mógłby być sobą, a nie aktorem odgrywającym nieszczerze rolę, do której nie pasuje. Jak wyglądałoby jego życie, gdyby rok temu na progu jego domu nie pojawiła się zapomniana prawie kochanka, z owocem ich nieudanego romansu uwieszonym spódnicy? Oddałby wszystko, by się o tym przekonać.

W końcu zasnął zastanawiając się, czy ma nad sobą zapłakać, czy może raczej spłonąć w ogniu piekielnym.

 

~*~

– Wiesz, co by ci się przydało? Jakaś młoda, seksowna dupeczka.

Marek wyciągnął sobie z lodówki piwo, oparł się o szafkę i zmierzył Adama wzrokiem.

– Tak. Mam rację. Może jakbyś się zajął okrąglutkim tyłeczkiem jakiejś laski, to przestałbyś mieć ten wyraz twarzy.

– Jaki wyraz twarzy?

– Przegranego.

Adam przez chwilę oglądał to słowo, jak gdyby było jakimś okazem zoologicznym. Z jednej strony obce, z innej brzmiało aż nazbyt swojsko.

– Po prostu mam trochę problemów. Życie samotnego ojca, który na dodatek nie zna się na wychowywaniu dzieci, nie jest niczym przyjemnym.

– Dlatego musisz się trochę zabawić – powiedział Marek pociągając solidny łyk. – Po to tu jestem i po to twoja matka zabrała Kasię na dzień do siebie. Żebyś na chwilę zapomniał o całym gównie, które cię otacza i pomyślał o sobie.

– To nie takie proste. Cały czas martwię się tymi koszmarami – Adam wzruszył ramionami.

– A co na nie powiedziała Barbara?

– Wiesz, jaka jest moja matka. Mówi, że Kasia chce na siebie zwrócić uwagę. Że wymyśla te sny, żebym jej żałował i na więcej pozwalał.

– Jak dla mnie, to całkiem prawdopodobne wyjaśnienie – Marek uśmiechnął się, jakby sprawę uznał za zamkniętą.

Adam miał na ten temat inne zdanie. Niejako automatycznie nie zgadzał się z matką. Nie nienawidził jej, ale też nie kochał. Miał nadzieję, że jej apodyktyczność i irytujące przekonanie o wszechwiedzy zniknie z jego życia, gdy tylko się wyprowadzi z domu. Tak faktycznie było – przez kilka lat nie utrzymywał z nią kontaktów. Potem jednak do jego drzwi zapukała Wanda. Z Kasią. I Adam musiała zaprosić ponownie do swojego życia matkę. Bez niej nie miałby zielonego pojęcia, jak zajmować się dzieckiem. I chociaż dawała mu wiele cennych rad i oferowała pomoc, on wciąż pamiętał, że ta pięćdziesięcioletnia kobieta nie jest mu bliska w najmniejszym nawet stopniu. Patrząc na swoje dzieciństwo wiedział, że nie może powielać jej sposobów wychowania, jeśli nie chce, by kiedyś jego córka patrzyła na niego równie obojętnie. Negował więc większość pomysłów matki, w tym również ten o koszmarach jako sposobie zwrócenia uwagi. Przerażone oczy Kasi zdecydowanie były zbyt prawdziwe.

– Nie wydaje mi się, żeby tak było – powiedział zrezygnowany Adam. Marek wywrócił oczami. Dla niego ta rozmowa była zbyt abstrakcyjna. Nie miał dzieci, nie zamierzał ich mieć i na pewno nie chciał o nich rozmawiać dłużej, niż to konieczne. Ale Adam nie mógł się powstrzymać; kto miałby go wysłuchać, jak nie dobry kumpel? – Ona naprawdę jest przerażona. Może tak radzi sobie z traumą po śmierci Wandy? Boję się, że to moja wina. Cały czas się martwię i zastanawiam, czy coś robię nie tak.

– Jasne, że robisz coś nie tak! – przerwał mu nagle Marek. Widać było, że jest zły. – Człowieku, masz dwadzieścia siedem lat. W tym wieku to się imprezuje, zalicza dupy, skupia się na sobie! A nie wychowuje dziecko. I to samotnie. Zobacz, co się z tobą stało! Gdzie mój kumpel, który zawsze był pierwszy do imprezowania, do spotkania z chłopakami, sypiący żartami i żyjący pełnią życia?

Z każdym zdaniem Marek coraz bardziej się rozkręcał. Adam zagapił się w szyjkę butelki. Wiedział, że jego kumpel wyrzuca z siebie całą irytację, która zbierała się w nim od dłuższego czasu.

– Kiedy ostatni raz komponowałeś? – Marek stanął przed nim, podnosząc głos. Adam nastroszył się. – Albo chociaż grałeś? Adam, kariera stała przed tobą otworem! Miałeś jechać na kontrakt do Wiednia! Grać w tamtejszej filharmonii! A ty co? Zadowalasz się robieniem idiotycznej muzyki do reklam!

– Nie poruszaj tego tematu – warknął Adam. Zrezygnowanie z kontraktu w Austrii wciąż było zbyt bolesnym tematem, którego starał się nie poruszać.

– Spieprzyłeś sprawę. Tyle ci powiem.

– Dobrze wiesz, że nie mogłem wtedy wyjechać.

Marek prychnął.

– Mogłeś. Tylko nie potrafiłeś podjąć odpowiedniej decyzji.

– A jak to niby miała być decyzja? Co miałem zrobić? Wanda przyszła do mnie z dzieckiem, moim jak się okazało. Umarła na tego cholernego raka, a ja co? Powinienem to zupełnie zignorować, tak? Żyć, jak gdyby nic się nie stało?

– Mogłeś oddać dziecko do adopcji. Zająłbyś się karierą i swoim życiem – każde słowo Marka było jak uderzenie w twarz.

– No tak, bo bidul to najlepsze na świecie miejsce dla dziecka! Przecież to moja córka, nie mógłbym jej tego zrobić.

– Wtedy wszystkim żyłoby się lepiej. Jej też. Kasia miałaby opiekę osób, które się chociaż trochę na tym znają. Nie musiałaby się męczyć z ojcem nieudacznikiem, który nie potrafi się nią należycie zająć i który zawsze będzie ją o wszystko obwiniać.

Adam wstał. Przez chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem, w powietrzu iskrzyło od napięcia.

– Fajnie że wpadłeś. Kopę lat. A teraz wynoś się – powiedział Adam zaciskając pięści.

– Mówię tylko prawdę. Ale ty jesteś zbyt wielkim idiotą, by to zrozumieć – rzucił Marek i wyszedł.

Po jego wyjściu w domu zapadła nieprzyjemna cisza.

Marek przesadził i obaj dobrze o tym wiedzieli. Znali się od liceum, łączyła ich wtedy i później, w szkole muzycznej, przyjaźń. Jednak Adam z upływem lat zmieniał się, chociaż Marek nie chciał tego dostrzegać. Musiał stać się bardziej odpowiedzialny, bo w końcu jego kariera muzyczna nabierała tempa. Nie mógł sobie pozwolić na to, by zmarnować jakąkolwiek szansę.

Jednak dokładnie wtedy odwiedziła go Wanda. Zapomniał, że kiedykolwiek się z nią spotykał – to nie była wielka miłość, ale też nie totalna pomyłka. Rozstali się spokojnie, bez kłótni. On zmienił mieszkanie, ona wyprowadziła się z Łodzi. Nawet nie wiedział, że była w ciąży, ona zresztą też. A gdy się w końcu dowiedziała, sama zaczęła wychowywać dziecko. Nie miała rodziców, podobno zginęli w wypadku. Reszta rodziny nie utrzymywała z nią kontaktu, nikt się nią nie opiekował. Było jej ciężko, to na pewno, ale nigdy nie poprosiła go o jakąkolwiek pomoc.

Tylko ten jeden raz. Przyjechała do niego w środku lata, w letniej sukience i w słomkowym kapeluszu ukrywającym brak włosów, z jedną walizką i Kasią umazaną czekoladą. Powiedziała, że to jego córka. Nie chciał uwierzyć, ale badania to potwierdziły. Powiedziała też, że umiera, że niewiele jej zostało. Guz mózgu. I że Adam jest jedyną rodziną tej czarnowłosej dziewczynki.

Wspomnienia przegoniły wściekłość, za to przyniosły żal i wyrzuty sumienia. Usiadł zrezygnowany przy pianinie.

Marek nie miał racji – Adam często grał. Nie tylko wtedy, gdy komponował do reklam, ale praktycznie codziennie, jeśli chociaż na chwilę zostawał sam. I choć za każdym razem, gdy dotykał klawiszy, musiał myśleć o tej niespełnionej szansie i życiu, o którym marzył i które przeszło mu koło nosa, to muzyka dawała w końcu ukojenie.

Zagrał Novolette Kabalewskiego. Z każdą nutą żal i zrezygnowanie uchodziły z niego, jakby pozbywał się trucizny. Muzyka przepływała przez niego i oczyszczała ze złych emocji. Miał wrażenie, że każdy dźwięk rezonuje z jego duszą, uspokaja ją i pociesza.

Gdy wybrzmiał ostatni dźwięk Adam czuł się lepiej. Terapia zadziałała.

 

~*~
Wieczorem jego matka przyprowadziła Kasię do domu.

– Jak bawiłaś się z babcią? – zapytał przyjaźnie, a dziewczynka wzruszyła ramionami. Bez słowa ruszyła do swojego pokoju.

Barbara pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Widzisz? Cały dzień była jak w skowronkach. Dopiero jak wracałyśmy do ciebie, to zmarkotniała.

Adam skrzywił się.

– Sugerujesz coś?

– Tylko to, co powiedziałam wcześniej. Masz za miękkie serce i nie potrafisz być stanowczy. Kasia wie, że może robić z tobą co chce. Wystarczy, że zapłacze. Dlatego dopiero przy tobie robi się kapryśna i zaczyna swoje gierki. Wie, że ze mną nie dałaby rady.

– Wiem, ciebie nic nie rusza – powiedział Adam, a jego matka zrobiła oburzoną minę.

– Powinieneś być wdzięczny, że ci pomagam. Sam byś sobie nie dał rady.

– Ostatnio wiele osób mi to mówi – rzucił kąśliwie Adam.

– Bo to prawda. Posłuchaj mnie – powiedziała Barbara, łapiąc go za ramię. – Nie możesz jej pobłażać. Jak zacznie w nocy płakać to masz do niej nie zaglądać. A już na pewno nie możesz jej pozwalać na spanie przy zapalonym świetle albo w łóżku, z tym obrzydliwym kocurem. To może spowodować alergię!

– Dzięki za radę. Postaram się – powiedział Adam, popychając matkę lekko w stronę drzwi. Ta nie zważając na to, perorowała dalej.

– Kasia musi wiedzieć, że nie może cie szantażować. Że nie wierzysz w jej kłamstewka i że to ty ustalasz zasady. Gdy zrozumie, że koszmarami nie wymusi twojego zainteresowania. Przestanie robić sceny.

Adam odetchnął, gdy jej szczebiotanie umilkło. Zamknął za nią drzwi od mieszkania i poszedł do pokoju Kasi. Siedziała na podłodze i głaskała Darciucha.

– Dobrze się bawiłaś z babcią? – zapytał jeszcze raz, stojąc w drzwiach.

– Nie. Nie lubię babci. Jest dziwna – powiedziała i zrobiła taką minę, jaką często robiła jego matka, gdy coś się jej nie podobało i nie mogła uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. – Kasiu, jak możesz słodzić herbatę! – udała jej głos.

Adam wybuchnął śmiechem.

– Nie martw się nią. Jest dziwna i ja też jej nie lubię. Ale to moja mama, a twoja babcia, więc musimy być dla niej mili, żeby nie było jej przykro – Kasia uśmiechnęła się, drapiąc za uszami mruczącego kota.

Adam obrócił się, by wyjść, ale wtedy usłyszał pytanie, które go zmroziło.

– On dzisiaj znowu przyjdzie. Ten straszny pan.

– Nikt nie przyjdzie do ciebie – powiedział Adam. – Całą noc posiedzę przy twoim łóżku i tego dopilnuję.

 

~*~
Obudził go jęk.

Siedział w niewygodnej pozycji na fotelu stojącym obok łóżka córki. Dziewczynka rzucała się przez sen, po policzkach ciekły jej łzy.

– Kasiu, obudź się – powiedział cicho i potrząsnął delikatnie dziewczynką. Ta otworzyła swoje wielkie oczy, ale wydawało się, że go nie widzi.

– On tu jest. On tu jest, tato! Patrzy na mnie tymi swoimi oczami… one się świecą. Jakie straszne! Tato, przegoń go! – Kasi mówiła tak, jakby była w jakimś transie.

– Nikogo tu nie ma! – krzyknął przerażony jej zachowaniem Adam.

– On patrzy na mnie zza okna, szklanymi kulkami. Tato, boję się!

– Kasiu! Nikogo tu nie ma! Zobacz, nikogo nie ma za tym oknem! – Adam wstał i odsunął firanki. Podniósł córkę tak, by oboje mogli wyjrzeć na zewnątrz. – Gdzie on niby jest?

Za szybą zobaczył zwyczajny widok z okna ich mieszkania na drugim piętrze. Latarnie oświetlające żółtym światłem trawnik przed blokiem, chodnik prowadzący do klatki i sąsiedni budynek.

– Nikogo tam nie ma, zobacz! – miał nadzieję, że Kasia uspokoi się, gdy przekona się na własne oczy, że Adam mówi prawdę.

Nagle długi cień stojący pod drzewem poruszył się. Adam wbił w niego zaskoczony wzrok. Postać wyszła w krąg światła rzucanego przez latarnie. Był to mężczyzna ubrany w długi płaszcz. Na głowie miał kapelusz. Niespodziewanie spojrzał w gorę, wprost w okno na drugim piętrze. Podniósł dłoń i wykonał nią jakiś gest. Do zszokowanego Adama dopiero po chwili dotarło, że mężczyzna pomachał do niego.

– To on – szepnęła cicho Kasia.

Adam posadził ją na łóżku i wybiegł z pokoju. Po chwili był już na dole. Podszedł do drzewa, pod którym stał mężczyzna, ale nikogo tam nie było.

– Kimkolwiek jesteś, zostaw moją córkę w spokoju! – krzyknął w pustą przestrzeń. – Odwal się od niej!

Odpowiedział mu jedynie wiatr. Wokół nikogo nie było; tylko pożółkłe liście i stare huśtawki. Jakby ktoś tędy przechodził, nieźle by się zdziwił na widok wrzeszczącego mężczyzny ubranego w piżamie.

– Boże, co ja robię – mruknął do siebie Adam, ale nie potrafił się uspokoić.

Wrócił w końcu do mieszkania, do córki. Była przerażona i na jego widok rozpłakała się strasznie.

– Nic ci nie zrobił, tatusiu? – szlochała, przytulając się do niego. – Tak strasznie się boję!

Adam przytulał ją do siebie mocno, w głowie miał mętlik.

– Dzisiaj już nie przyjdzie. Możesz iść spać – powiedział czując, że jest to prawda.

 

~*~
Adam wyjął sobie piwo z lodówki. Popatrzył na nie sceptycznie, wsadził je powrotem i wyjął butelkę wódki. Potrzebował czegoś mocniejszego, czegoś, co by go uspokoiło.

Czy to możliwe, że jego córka śniła nie o jakimś wymyślonym potworze, tylko o prawdziwej osobie? Adamowi trudno przychodziło przyswojenie tego do siebie, ale nie miał innego wyjścia. Widział przecież kogoś pod blokiem, a ten ktoś widział jego. Wiedział, gdzie mieszkają, wiedział, że Adam go dostrzegł. Musiał obserwować to okno.

Boże, kto to mógł być?

Pedofil? A może ktoś z przeszłości Wandy? Adam niewiele wiedział o tym, z kim styczność mogła mieć wcześniej dziewczynka. Może to jakiś sadystyczny partner jej matki, którego terał mała się panicznie bała?

Adam poczuł, jak zalewa go wściekłość. Ktoś najwyraźniej terroryzował jego córkę. Łaził za nią, śledził, nie dawał spokoju. Kasia musiała go widzieć, zauważyć, że coraz częściej się na niego natyka. Nawet jeżeli w pełni nie zdawała sobie z tego sprawy. Czy wstydziła się powiedzieć o tym dziwnym mężczyźnie, który ją osaczał? Ale przecież mówiła. Miała koszmary, prawie codziennie, i prawie codziennie powtarzała, że boi się jakiegoś mężczyzny. Jak Adam mógł być taki głupi i nie zauważyć prawdziwej wagi tego problemu? Jak mógł tak nieudolnie szukać rozwiązania i słuchać idiotycznych pomysłów swojej matki?

Facet z koszmarów jego córki był namacalny. Był groźny i prawdopodobnie psychopatyczny. A także bezczelny i najwyraźniej niczego się nie obawiał, skoro przychodził pod ich blok tak bezczelnie.

Adam miał ochotę go zabić.

Życie było kiedyś takie proste i bezpieczne, pomyślał, patrząc na zaszyty nutowe leżące na półce. Muzyka, dziewczyny, koncerty. Żadnych pedofilów i świrów stojących pod blokiem, czyhających na małe dziewczynki. Żadnych nocnych drinków, mających zagłuszyć wyrzuty sumienia. Żadnych błędów, które miałyby wpływ na kogokolwiek poza nim samym.

 

~*~
Następnego dnia zawiózł Kasię do przedszkola, a sam pojechał na policję.

Uprzejma funkcjonariuszka dała mu do zrozumienia, że ma ważniejsze rzeczy na głowie, niż zajmowanie się wymyślonym przez pięcioletnią dziewczynkę prześladowcą.

– Czy pani nie rozumie, że ten człowiek może być niebezpieczny? To pewnie pedofil albo porywacz! – Adam był wściekły.

– Proszę nie przesadzać. Jak na razie, to pana córeczka ma koszmary i nic się jej nie stało. To, że widział pan jakiegoś mężczyznę jeszcze nie oznacza, że popełnił on przestępstwo.

– Czyli macie to w dupie?

Funkcjonariuszka spojrzała na niego wyniośle.

– Na razie nie możemy nic zrobić. Do widzenia.

Po wyjściu z komendy Adam przez chwilę rozważał telefon do Marka. Jednak, gdy w końcu wybrał numer, odezwała się poczta głosowa. Na matkę też nie miał co liczyć – zaczęłaby histeryzować i obwiniać go, że do tego dopuścił. Pewnie miałaby rację.

Adam zdał sobie sprawę z tego, że sam będzie musiał rozwiązać ten problem. Jeśli nie spuści Kasi z oczu, będzie się uważnie rozglądać, to w końcu ten świr albo się zniechęci, albo da się dorwać.

Plan został wdrożony w życie. Adam spędzał teraz z Kasią całe dnie. Wspólnie spacerowali, oglądali telewizję, nawet te idiotyczne kreskówki, bawili się w dom. Rozdzielali się tylko wtedy, gdy Kasia szła do przedszkola, Adam wtedy miał chwilę dla siebie i swojej pracy. W końcu stwierdził, że kolejne dni mijały, a on zbliżył się do córki tak, jak jeszcze nigdy od śmierci Wandy. Z lekkim strachem zdał sobie sprawę z tego, że dziewczynka znaczy dla niego o wiele więcej, niż mógłby przypuszczać.

W końcu minął miesiąc, a dziwny mężczyzna nie pokazał się. Koszmary Kasi straciły na intensywności, aż w końcu zniknęły i Adam zaczął czuć się jak idiota.

Jego matka, wszechwiedząca matka najwyraźniej miała rację. Kasia potrzebowała uwagi i poczucia bezpieczeństwa, a jej sny były tylko sposobem na zwerbalizowanie tej potrzeby. Kiedy Adam przestał je ignorować, a zaczął otaczać dziewczynkę opieką, poświęcać jej więcej czasu, koszmary ustały. Kasia odżyła i była szczęśliwa, widział to prawie cały czas.

Chyba w końcu coś mu się udało.

 

~*~
– Pójdziemy do parku? – zapytała Kasia.

Zegarek pokazywał, że dochodziła trzecia. Adam zawahał się; musiał jak najszybciej skończyć muzykę do reklamy syropu na kaszel, a czasu pozostawało coraz mniej.

Jednak pogoda była wyjątkowo piękna. Wokół królowała październikowa, złota jesień. Drzewa spływały kolorami, słońce świeciło mocno, sprawiając, że wydawało się zupełnie ciepło. Niebo przybrało głęboki, niebieski kolor, jak gdyby była pełnia lata.

Do tego Kasia patrzyła na niego tak błagalnie…

– No dobrze, syrop może poczekać – dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. – Ale tylko na godzinę!

Park był wyjątkowo zatłoczony. Adam z trudem znalazł wolną ławkę, na której mógłby usiąść. Kasia biegała z innymi dziećmi, co chwilę przynosiła mu wielkie bukiety z kolorowych liści. Patrząc na jej uśmiech, Adam pomyślał, że chyba nigdy nie widział jej takiej szczęśliwej.

On sam też był dużo spokojniejszy. I chociaż w pewnych rejonach jego życia wciąż ziała straszna pustka, to Adam był dość zadowolony. Nie można mieć przecież wszystkiego, prawda?

Nagle stracił Kasię z oczu.

– Hej! Wracaj tu! Nie odbiegaj za daleko! – krzyknął Adam i podniósł się z ławki. Wśród drzew mignął mu fioletowy płaszczyk córki; ta najwyraźniej była tak zaaferowana zabawą w berka, że nie słyszała go. Z radosnym piskiem uciekła przed jakimś chłopcem i wbiegła między wysokie krzewy.

– Kasia! – Adam ruszył za nią zaniepokojony. Przez kilka tygodni wyrobił w sobie nawyk ciągłego sprawdzania, czy jest bezpieczna. Nie lubił tracić jej z oczu.

Słońce skryło się za nielicznymi tego dnia chmurami. Dzieci pobiegły w drugą stronę, ich rodzice zniknęli z widoku, gdy Adam wkroczył między krzewy. Miedzy nimi wiła się ścieżka, opustoszała, z zalegającymi na niej liśćmi. Idąc nią miało się nieprzyjemne wrażenie, że jest się w parku zupełnie samemu.

– Kasia! Gdzie jesteś? – krzyknął Adam.

– Tato! – usłyszał gdzieś przed sobą. Teraz już biegł między parkowymi drzewami, które rosły tu wyjątkowo gęsto.

Minął zakręt i w końcu ją zobaczył. Siedziała na ławce ustawionej w środku zagajnika, do którego prowadziła ścieżka. Krzaki otaczały go tak szczelnie, że reszta parku mogłaby równie dobrze nie istnieć.

– Kasia!

– On tu jest – powiedziała dziewczynka tak cicho, że Adam z trudem ją usłyszał. Miała zapłakaną twarz i przerażone oczy – boleśnie znajomy widok. Musiał ją przytulić, uspokoić i zabrać stąd.

– Witaj, Adamie – usłyszał nagle, tuż za swoimi plecami.

Obrócił się gwałtownie, przerywając bieg do córki, ale nikogo nie zobaczył. Ponownie zwrócił się do Kasi i przeżył szok.

Obok niej, na kamiennej ławeczce, siedział mężczyzna. Był ubrany w długi, jesienny płaszcz, na stopach miał staromodne buty, białe z czarnymi noskami. Głowę zdobiła mu fedora, a oczy skrywał za przeciwsłonecznymi, okrągłymi okularami. Adam wiedział, że jest to mężczyzna, którego widział kiedyś pod mieszkaniem. O pomyłce nie było mowy. Jak się tu znalazł? Jak go wyminął na tej wąskiej ścieżce? Teraz siedział obok Kasi i obejmował ją pewnie ramieniem. Dziewczynka drżała ze strachu.

– Puść ją – powiedział Adam i zrobił krok w ich stronę.

– Nie podchodź – rzucił mężczyzna niedbale i zdjął na chwilę okulary.

Błysnęło zza nich światło i Adam stracił na chwilę dech. Upadł na kolana, boleśnie je sobie rozbijając. Gdy ucisk w klatce zelżał, spróbował się podnieść, ale stwierdził, że nie ma na to siły. Jakby coś go przygwoździło do tych zwiędłych liści na ścieżce.

– Jeśli ją skrzywdzisz, zabiję cię – wycharczał Adam. – Zabiję cię, ty pedofilu! Zboczeńcu pieprzony!

Mężczyzna roześmiał się.

– Pedofil? Zboczeniec? Naprawdę myślisz, że jestem kimś takiego pokroju? Że mam tak obrzydliwe intencje co do twojego dziecka?

Mężczyzna wstał i dopiero wtedy widać było, jak nienaturalnie był wysoki. Podszedł do Adama, który wciąż próbował pokonać pętające go więzy i wstać. Pochylił się nad nim, aż ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Powoli sięgnął do okularów ręką opatuloną w skórzaną rękawiczkę i zdjął je.

Adam krzyknął z przerażenia i niedowierzania.

Mężczyzna zamiast oczu miał dwie świecące kulki. Przypominały szkło albo bursztyny, jednak z pewnością były czymś więcej. Wydobywało się z nich bowiem jasne, ciepłe światło..

– Mówią na mnie Olszyn. Przyszedłem do ciebie, a właściwie do was, na twoje wyraźne zaproszenie – wymruczał do wijącego się pod jego kryształowym spojrzeniem Adama.

Nagle wyprostował się i podszedł do ławki, chowając ponownie oczy za okularami.

– Drżysz, dziecko – powiedział na widok przerażonej Kasi i wyjął z kieszeni płaszcza cienki szal, o kolorze podobnym do jego oczu. Otoczył nim ramiona dziewczynki. – Pójdź, miła dziecino, ach, po cóż ten płacz. Zabawię się z tobą tak pięknie, o patrz! – zanucił i usiadł obok dziewczynki.

Ta uspokoiła się. Jej wzrok stał się pusty, jakby nie widziała tego, co się dzieje dookoła niej. Siedziała bez ruchu, kurczowo otulając się złotym szalem.

– Co jej zrobiłeś? – krzyknął Adam, ale Olszyn tylko pokiwał głową.

– Uśpiłem ją na chwilę. Lepiej, żeby nie słyszała, co też będziemy mówić.

– Nie znam cię i nie zamierzam z tobą rozmawiać. Wypuść mnie i zostaw moją córkę w spokoju!

Wszystko, co się działo było dla niego trudne do pojęcia. Gdzie byli inni ludzie, którzy przyszli do parku? Czy nikt nie widział, że on i jego córka potrzebowali pomocy? Te pytania były racjonalne i zupełnie na miejscu, jednak Adam podświadomie wyczuwał, że odpowiedź na nie byłaby niezwykła. Jego umysł wciąż jeszcze odrzucał myśl, że spotyka go coś innego, nieracjonalnego. Nadprzyrodzonego. Ale serce wiedziało, że siedząca na ławce istota nie jest człowiekiem.

– Poprosiłeś mnie o przyjście, a teraz każesz mi się wynosić? – zapytał Olszyn.

– Nigdy cię nie zapraszałem – wycedził Adam. Spróbował się podnieść, ale wciąż był unieruchomiony.

– Jak to, Adamie? Robiłeś to wiele razy. Gdy siedziałeś nocą w swoim pokoju, popijając drinka, marząc o tym, by twoje życie wyglądało inaczej. Żeby nie było w nim dziecka. Podróżuję po wielu miejscach, ale gdziekolwiek jestem zawsze udaje mi się usłyszeć zawodzenie tych, którzy chcieliby się pozbyć słodkiej kuli u nogi. Twoje nawoływanie było głośne, pełne rozpaczy. Czyż nie? – Olszyn mówił jak ojciec, który tłumaczy dziecku jakąś oczywistość.

– Nie, to nieprawda – powiedział Adam.

Czy jednak ta istota nie miała trochę racji? Jak zawsze Adam bronił się przed tymi myślami, ale w obecności Olszyna utracił zdolność do oszukiwania się. Ostatnio poświęcał temu mniej czasu, ale to nie znaczy, że wstydliwe marzenia odeszły. Wciąż rozpamiętywał swoje decyzje, wyobrażał sobie swoje upragnione życie, które było tak blisko i z którego zrezygnował. Jak by teraz wyglądał, gdyby nie miał na głowie córki? Czy osiągnąłby to, co było dla niego takie ważne?

Czy te rozważania, będące powodem tak wielkich wyrzutów sumienia, mogły przywołać tę istotę? Po co do niego przyszła?

– Czego chcesz? – zapytał ostrożnie Adam.

– Już myślałem, że nigdy nie zapytasz! – Olszyn uśmiechnął się wąskimi wargami. – Wezmę to, co jesteś mi w stanie dać. I w żadnym wypadku nie odejdę stąd z pustymi rękami.

– Nie rozumiem – powiedział Adam niepewnie. – Powiedz mi, co mam zrobić, by odzyskać córkę całą i zdrową. Co za to chcesz?

Olszyn pokręcił głową.

– Zadajesz niewłaściwe pytania. Tu nie chodzi o to, jak możesz odzyskać córkę. Tylko czy w ogóle musisz.

W zagajniku zapadła głucha cisza. Kasia wciąż siedziała nieruchomo, nieświadoma tego, co się wokół niej dzieje.

– Co masz na myśli? – zapytał Adam, wciąż nie rozumiejąc.

– Jeśli chcesz, zabiorę ze sobą twoją córkę. Zrobię to w taki sposób, byś nie miał żadnych problemów. Oddasz mi ją i nigdy więcej jej nie zobaczysz.

– To jest twoja propozycja? – zapytał ironicznie Adam. Jak Olszyn mógł myśleć, że zgodzi się na coś takiego?

– Adamie. Jeśli zechcesz, zabiorę ją teraz. Przez jakiś czas będziesz odczuwał rozpacz, ale gdy policja nic nie znajdzie, żadnego tropu prowadzącego do osoby, która porwała twoje dziecko w parku, wszyscy się z tym pogodzą. Ty również. Nikt nie będzie cię winił, gdy zaczniesz ponownie żyć swoim życiem – Olszyn mówił spokojnie, jakby nie usłyszał Adama. Jego głos był cichy, przekonujący. – Porzucisz to zajęcie, którego tak nienawidzisz. Syrop na kaszel odejdzie w zapomnienie. Twój talent ponownie rozkwitnie, a ty zaczniesz grać. I to tak, że filharmonie zaczną się o ciebie bić. Zdobędziesz wymarzony kontrakt, pojedziesz na tournee. Spotkasz wiele pięknych kobiet i ciekawych mężczyzn. Zostaniesz sławnym pianistą, a z czasem, gdy znudzi ci się blichtr, zaczniesz komponować. Oczywiście, nie tak jak klasycy, których wielbisz. Ale przyniesie ci to uznanie i sławę.

Oczy Olszyna nie wiadomo kiedy wychyliły się zza okularów i teraz intensywnie wpatrywały się w Adama. Bursztynowe, bez źrenic, oczarowywały go, zmuszały do wyobrażania sobie wszystkich tych scen. Światło mamiło go i wypełniało jego serce niesamowitym uczuciem spełnienia, jak gdyby wszystkie słowa istoty były prawdą. Przed oczami pojawiały mu się obrazy, jeszcze pełniejsze i piękniejsze niż obietnice Olszyna.

– Twoje życie nigdy nie będzie szare, pospolite. Będzie dokładnie takie, jak sobie kiedyś wymarzyłeś i jak wciąż marzysz. Jeśli oddasz mi córkę, zapewnię co to – powiedziała istota i Adam czuł, że była to prawda.

Zamroczony wizjami siebie na scenie, grającego na fortepianie, słuchającego orkiestry symfonicznej, która grała jego utwór, patrzył obojętnie dookoła. Nie docierało do niego, że klęczy w parku, na ścieżce, że ma brudne spodnie i zmarznięte dłonie. Jego wzrok padł na nieobecną duchem Kasię. W jego sercu coś się poruszyło.

– A co zrobisz z moją córką, jeśli ją zabierzesz? – zapytał.

– Zabiorę jej duszę.

Adam patrzył na Olszyna tępo, bez zrozumienia.

– Moje oczy są już zmęczone. Przydadzą mi się nowe. Ale do ich stworzenia potrzebna mi czysta dusza, magiczna. Takie posiadają tylko dzieci, i taką ma twoja córka. Zabiorę jej ducha.

Adam roześmiał się. Chociaż przypominało to raczej charkot, dźwięk ten dodał mu otuchy.

– Nie oddam ci mojej córki – powiedział i jeszcze raz spróbował się podnieść. O dziwo, udało mu się to. Moc spojrzenia Olszyna osłabła, chociaż nie na tyle, by Adam mógł się zbliżyć do ławeczki. Ale teraz przynajmniej nie musiał klęczeć na zgniłych liściach.

Adam zrozumiał, że musi się przeciwstawić pokusie. Nawet jeśli wizje pokazane przez Olszyna mogły być prawdziwe, to nie miał przecież wyboru. Jakim byłby człowiekiem, gdyby w zamian za swój sukces oddał duszę, a co za tym być może idzie, życie córki?

– Odejdź teraz i zostaw ją w spokoju – powiedział z mocą Adam, jednak Olszyn jedynie pokręcił głową.

– Jeśli nie wezmę jej duszy, będę musiał wziąć coś w zamian. Taki jest układ, a ty zgodziłeś się na niego, kiedy w myślach powtarzałeś, że oddałbyś wszystko, by twoje życie wyglądało inaczej – Adam wzdrygnął się na te słowa. To prawda, był przekonany, że wiele mógłby poświęcić za swoje nowe życie, jednak cena Olszyna okazała się zbyt wysoka. – Adamie, w zamian będę musiał wziąć twoją duszę. A właściwie jej część, tę, która wciąż pozostała czysta i prawdziwa. Tylko z takiej mogę zrobić użytek. Wciąż będziesz żył, ale będziesz niekompletny.

Adam wzruszył ramionami.

– Bierz ten kawałek i spieprzaj.

– Zastanów się jeszcze – powiedział Olszyn i ponownie skupił wzrok na jego oczach. Bursztynowe światło wdarło się do głowy Adama i ponownie zalało wizjami.

Teraz jednak perspektywa się zmieniła. Sceny z wymarzonego życia przerywane były dla kontrastu innymi obrazami. Smutnymi i pustymi, tymi, które należały do prawdziwej przyszłości.

– Myślisz, że jeśli wyrzekniesz się tego, co dla ciebie najważniejsze, będzie to koniec poświęceń?

Adam patrzył na siebie, pracującego nad jakąś kompozycją. Kilka usłyszanych nut uświadomiło mu, jak piękny byłby to utwór. Za chwilę obraz zmienił się: wciąż siedział przy pianinie, ale teraz pisał coś do reklamy. Widać było jego frustrację i zrezygnowanie. Każdy dzień będzie ci przypominał o utraconej szansie i o tym, czego nie osiągnąłeś. Teraz przy nim pojawiła się Kasia – ale o kilka lat starsza. W sercu pojawiło mu się dziwne ukłucie żalu i niechęci. Nigdy nie uwolnisz się od urazy. Zawsze będziesz ją obwiniać o wszystkie swoje niepowodzenia. Adam i Kasia z wizji zaczęli się kłócić. Gwałtowność awantury, gestów była zaskakująco wielka. Ona będzie czuła, że karzesz ją za niewykorzystane szanse. I znienawidzi cię. Tak jak ty ją. Obraz znów się zmienił. Kasia zniknęła, dom był cichy i pusty. Potem ona dorośnie i wyprowadzi się. Zerwie kontakt. Będzie tak, jakby nigdy jej nie było.

– Ale ty, Adamie… Ty jednak będziesz już zbyt stary, by wykorzystać pogrzebane szanse. A jeśli nie wiek, to brak tej najważniejszej części duszy to uniemożliwi. Pozostanie ci tylko żal i złość. I przerażająca pustka, której nie zdołasz wypełnić.

Kolejny obraz – Adam był w tej wizji starym, chorym człowiekiem. Pogrążonym w samotności i nienawiści do świata. Pianina nigdzie nie było.

– Zabierzesz mi muzykę – powiedział przerażony Adam do Olszyna, a ten pokiwał głową.

W zagajniku znów zapadła cisza.

– Nikt nigdy nie oczekiwał, że będziesz dobrym ojcem. I nikt cię nie będzie obwiniał, jeśli zawiedziesz. To ludzkie, przyznać się, że czegoś nie potrafisz. Twoim powołaniem jest inne życie, lepsze – głos Olszyna był cichy, pocieszający.

Adam nie odzywał się. Wpatrywał się w swoje stopy, bojąc się zobaczyć otumanioną Kasię siedzącą na ławce. W jego głowie trwała gonitwa myśli, burza, której nie potrafił zatrzymać.

Z jednej strony marzył kiedyś, by Kasia nie pojawiła się w jego życiu. By nie narodziła się, albo by Wanda nie umarła i nie obarczyła go jej opieką. Mimo tego, że córka była dla niego ważna, jakąś jego część zdawała sobie sprawę z tego, że nie ważniejsza od muzyki. Przez dziewczynkę jego kariera się załamała, z jej powodu porzucił marzenia.

Jednak z innej strony nie była to przecież jej wina. Był jej ojcem, był za nią odpowiedzialny, nawet jeżeli nie pasowało mu to. Jak mógłby poświęcić jej duszę, życie, wyłącznie dla własnego szczęścia?

W głowie pojawiały mu się jednak wizje jego przyszłego życia, pełne żalu i nienawiści. Czy dla czegoś takiego, dla zniszczonego dzieciństwa i rodziny, dla której lepiej by było, gdyby nigdy nie istniała, warto poświecić muzykę? Warto poświęcić ten kawałek swojego jestestwa, który jest jedynym ratunkiem w tym szarym życiu? Adam zawsze nienawidził pospolitości, a teraz był nią otoczony, przytłoczony. Tylko dźwięki potrafiły go z niej wyrwać.

Na Boga, jaką ma podjąć decyzję?

Olszyn czekał.

 

~*~
Październik odszedł w zapomnienie, nadszedł listopad, wraz ze niepogodą i mrozem.

Śnieg przykrył King's Street i stojące przy niej domy jednorodzinne puchową, tłumiącą dźwięki kołdrą. Księżyc schował się za chmurami, a żółte światło latarni sprawiało, że otoczenie wyglądało jak na jednej ze starych fotografii w sepii. Uliczka była zupełnie pusta. Nie przejeżdżał tamtędy żaden samochód, nie pojawił się ani jeden przechodzień. Mróz i późna pora sprawiły, że wszyscy siedzieli w swoich ciepłych, bezpiecznych domach.

Wśród tej ciszy rozległy się nagle ciche zgrzyty. To buty idącego człowieka, staroświeckie, białe z czarnymi noskami, tak skrzypiały na mroźnym śniegu.

Mężczyzna ubrany był w długi, elegancki płaszcz, na głowie miał fedorę. Oczy, mimo późnej pory, przysłonił okularami przeciwsłonecznymi. Szedł uliczką, jak gdyby wybrał się na spacer. W końcu zatrzymał się przed budynkiem o numerze dwadzieścia jeden. Był to niczym niewyróżniający się domek jednopiętrowy, otoczony drzewami. Wszystkie okna były ciemne – najwyraźniej domownicy spali. Mężczyzna wiedział, że w jednym z pokoi, tym z niebieską tapetą i wykładziną w piłki futbolowe, śpi mały chłopiec. Miał sześć lat, rozmarzone oczy i smutną buzię.

Mężczyzna stanął pod ogrodzeniem i zdjął okulary. Miał dziwne oczy. Przypominały agaty, lśniły na fioletowo i roztaczały dziwną, lawendową poświatę. Mężczyzna wiedział, że ten blask dotrze do śpiącego chłopca, więc wpatrywał się w jego okno i czekał.

W końcu w pokoju zapaliło się światło.

Mężczyzna uśmiechnął się i odszedł, wsłuchany w rozbrzmiewające w jego głowie dźwięki Novolette.

Koniec

Komentarze

:-) April, nie mogło to być krótsze? :-)
No nic, jeszcze tu wrócę.

Niestety mam słabość do dłużyzn:) Prawie wszystko co piszę rozrasta mi się do mniej więcej takich rozmiarów. Zazdroszczę tym, którzy potrafią przekazać wszystko co chcą w shortach chociażby. 
Mam jedynie nadzieję, że pomimo sporej długości tekst nie nuży. 

"Adam obrócił się, by wyjść, ale wtedy usłyszał pytanie, które go zmroziło.
- On dzisiaj znowu przyjdzie. Ten straszny pan." - mogę się mylić, ale to chyba nie jest pytanie. Ot, żeby nie było, że mięknę i nie czepiam się bzdur.
"Niespodziewanie spojrzał w gorę, wprost w okno na drugim piętrze" - "górę", nieładnie, oj nieładnie.
"wrzeszczącego mężczyzny ubranego w piżamie." - "piżamę" - komuś tu chyba zabrakło cierpliwości do przeczytania całości własnego tekstu.
"Adamowi trudno przychodziło przyswojenie tego do siebie" - "przyswojenie tego sobie"?
"którego terał mała się panicznie bała?" - "teraz"... hej, to już przestaje być śmieszne. Nieuważnym błędom mówimy - nie.

Przede wszystkim, za bezmyślne błędy masz wpierdol. A jak nie wpierdol, to przynajmniej trzaśnięcie w tyłek czterdzieści cztery razy.

Ogólnie to trochę mnie smuci, że pod tym tekstem nie ma żadnych komentarzy. To zupełnie tak jakby nikt go nie przeczytał, a szkoda. Ja, na przykład, nie uważam, żeby czas zainwestowany w lekturę był czasem straconym.
Mimo wszystko jednak, odnoszę wrażenie, że tekst dałoby się skrócić. Możnaby go było trochę skompresować przez ucięcie kilku przemyśleń bohatera. Nie wiem czy dobrze się wyraziłem, ale mam na myśli to, że czasem czułem się, jakby na trochę na siłę przypominano mi, że w takiej, czy innej sytuacji bohater przeżywa określone rozterki. Choć być może jest to tylko kwestia gustu.
Poza tym, styl i konstrukcja zdań również wydawały mi się momentami nieporadne, ale to również może być tylko kwestią gustu.

Tak czy inaczej, tekst całkiem mi się podobał. Momentami był trochę przewidywalny, czasem lekko naciągany, jednak przeczytałem go bez znużenia i znudzenia. Zdecydowany plus masz u mnie również za zakończenie, bo to akurat bardzo przypadło mi do gustu.

Mi się wcale nie wydało za długie, moim zdaniem każda scena jest tu potrzebna, coś wnosi. Wciągnęło i to głęboko. Podoba mi się stopniowe poznawanie bohatera, jego przeszłości, emocji. Bardzo dobrze napisane, kiedy już wydaje się przewidywalne, zaskakuje. A w dodatku lubię teksty w których pojawia się facet w czarnym kapeluszu, bo potwierdzają moją spiskową teorię dziejów :P Chociaż imię "Olszyn" trochę mnie rozśmieszyło, bo mi się kiedyś też wydawało że to imię, a nie dopełniacz od olszyny :P 

tak i nie.

pierwsza cześć tekstu, ta horrorowata, jest bardzo poprawna, niemal świetna. drobne błędy, brak lśniącej oryginalności, ale dobre stopniowanie napięcia, a do...

...cześć drugiej, która rujnuje cały nastrój. przegadana, nieoryginalna, mało konsekwentna.

ocena cz. 1 - 8, 2 - 2, średnia: 5/10

ps.

opowiadanie przeczytałem tylko dlatego, że przy pierwszym spojrzeniu pomyślałem, że zwie się Olsztyn, jak moje ulubione miasto

Dziękuję wszystkim za komantarze. ciszę się, że poświęciliście swój czas i że nie żałujecie:)

vyzart, przepraszam za głupie błędy;/ to było pierwsze opowiadanie, którego korektę robiłam na komputerze, zamiast je sobie spokojnie wydrukować. pierwszy i ostatni raz;/ 

Dreammy, zdaję sobie sprawę z tego, że Olszyn nie jest imieniem:) zmeiniłam rodzaj "olszyny", aby określenie pasowało do bohatera. a wybrałam akurat to imię, aby troszkę nawiazać do "Króla Olch":) nawet cytat z tego wiersza można tu znaleźć.

komandorjaspastuszek, nawet niezbyt pochelbny komantarz jest lepszy od żadnego. trafiłeś przypadkiem, ale zostałeś i dobrnąłeś do końca. dzięki za przeczytanie:)

Dreammy, zdaję sobie sprawę z tego, że Olszyn nie jest imieniem:)
A ja zdaję sobie sprawę z tego, że ty sobie zdajesz sprawę :P To ja sobie nie zdawałam szczenięciem będąc :P W sumie to "też" było niefortunnie użyte...

April, te literówki, o których mówił Vyzart (i inne), trochę wytrącają z rytmu opowieści (jeśli zwraca się na nie uwagę. ja zwracam). a szkoda, bo klimat Twojego opowiadania trafił do mnie i przeczytałam je całe z zainteresowaniem - wolałabym jednak nie iść przez nie z kamykiem w bucie ;)
 nie było w pełni równe, masz lepsze (scena z Kasią na początku) i słabsze (rozmowa z Olszynem) momenty, ale ogólnie oceniam je pozytywnie. długość jest w sam raz - chociaż faktem jest, że mogłoby być nieco mniej Adamowego powtarzania o problemach, a za to na przykład ciut więcej o Kasi.

ale jest dobrze. podobało mi się.

Wreszcie znalazłem odrobinę czasu, by napisać komentarz, twój tekst przeczytałem niemal zaraz po tym jak się pojawił. Nie napisze nic nowego wspominając o literówkach.
„(...)Miała przestraszone oczy, puste i przerażające; policzki mokre od łez; całą twarz pokrywały czerwone plamy.(...)"
Jest to opis który ciężko mi odtworzyć w wyobrazić. Pewnie zostanę uznany za świra. „Przestraszone oczy", w moich myślach od razu pojawia się rozbiegany w panice wzrok, lub szeroko wytrzeszczone oczy. „Puste i przerażające", spojrzenie mordercy, szaleńca albo kogoś na skraju popadnięcia w obłęd. „Czerwone plamy", natychmiast w wyobraźni ukazuje się twarz zbrudzona krwią. Podsumowując, widzę dziecko z rozbieganym wzrokiem, na moment zatrzymuje na mnie spojrzenie (niezwykle przenikliwe, jakby wiedziała o czymś, co może zrobić mi krzywdę), gdy tak na mnie patrzy uświadamiam sobie, że dziecinka całą twarz ma umazaną krwią. W tym momencie, moja mózgownica przypomina, że takie scenki to tylko w horrorach.
Przez ciebie będę miał teraz koszmary :)
No i te świecące oczy. Ostatnio w nocy, widziałem takie dwa ślepia, myślałem że to od kota. Teraz nie jestem taki pewien :)
W każdym razie i tak mi się podobało.

Z całego opowiadania nie podoba mi się tylko to zdanie: "Ta uspokoiła się. Jej wzrok stał się pusty, jakby nie widziała tego, co się dzieje dookoła niej. Siedziała bez ruchu, (...)." Nawet nie jestem w  stanie powiedzieć, dlaczego nie.

Poza tym lubię Erlkoniga (sama nie wiem, dlaczego) więc żadnych innych zastrzeżeń nie wnoszę, bo chociaż całkiem inny, to jednak on.

Dziekuję jeszcze raz za uwagę:) cieszę się, że mimo dużej  liczby błędów i sporej długości przeczytaliście opowiadanie i spędziliście chwilkę pisząc komentarz:)

No ja jestem niestety zawiedziona. Od początku obawiałam się czegoś schematycznego i niestety to dostałam. Skojarzenie z królem Olch przyszło dopiero, kiedy mężczyźni zaczęli rozmawiać w parku i od tego momentu właśnie tekst zrobił się taki "wtórny", choć wcześniej byłam pewna, że poczęstujesz nas czymś w stylu Boogeymana. Jeszcze mogę pomarudzić, że niby są emocje, ale wszystko właśnie tak "według schematu". Przez to, że praktycznie wiadomo, czego się spodziewać, ani na chwilę nie podnosło mi się ciśnienie.

Ale tak poza tym, to ładnie napisany tekst, czyta się gładko. Nie mogę powiedzieć też, żeby był zły, bo jest na poziomie. Tylko już pokazałaś, że potrafisz lepić lepsze historie.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Zeszło mi, zeszło, zanim wróciłem...
Z jednej strony standardzik, czyli opowieść o konieczności dokonania wyboru. Z drugiej --- nie mogę się zdecydować, co z drugiej, bo grasz na uczuciach czytelników, osią czyniąc dziecko, więc te niejako instynktowne u normalnych ludzi uczucia zakłócają optykę. Ale uważam, że to jest plusem, takie odwołanie do emocji podstawowych --- skłania do zapytania siebie samego, co ja zrobiłbym w sytuacji bohatera.
Samego Adama pokazałaś, moim zdaniem, dobrze. Wiarygodnie. Zamierzał dać córce to, czego sam w dzieciństwie nie otrzymywał --- i dlatego dać w pełni nie potrafił.
Generalnie dałbym czwórkę.
----------------
Kilka błędów wkradło się, ale już za późno na łapankę.

Cześc.

Zdarzają Ci się powtorzenia jak w tym fragmencie: Przez dziewczynkę jego kariera się załamała, z jej powodu porzucił marzenia.
Jednak z innej strony nie była to przecież jej wina. Był jej ojcem, był za nią odpowiedzialny, nawet jeżeli nie pasowało mu to. Jak mógłby poświęcić jej duszę, życie, wyłącznie dla własnego szczęścia?

Nie pasowało mi też, że bohater rozbił sobie kolana. Może stłukł albo poobijał?

Muszę przyznać, że tekst napisany był, generalnie całkiem sprawnie. Podobają mi się emocje u Adama.

Pozdrawiam

Dzięki za komentarz, widzę że inicjatywa działa:)

Nowa Fantastyka