- Opowiadanie: Fasoletti - Bolek Jarząbek kontra Kalfas Krzywa Żuchwa

Bolek Jarząbek kontra Kalfas Krzywa Żuchwa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bolek Jarząbek kontra Kalfas Krzywa Żuchwa

Kolejne heroiczne opowiadanie z cyklu przygód Bolka Jarząbka

 

 

Było letnie popołudnie i z nieba lał się niemiłosierny żar. Bolek Jarząbek otarł reką pot który gęsto wystąpił na jego pomarszczone czoło, po czym głośno odczytał napis na znaku przed którym właśnie przystanął.

– Na wschód Podtopice…

Pomyślał chwilę i ruszył w kierunku, który wskazywał drogowskaz. Wędrował od kilku ładnych dni, nie widząc żywej duszy, a zapasy jedzenia znacznie się uszczupliły. Mógł co prawda na coś zapolować, ale jego żołądek po ostatnich kilku posiłkach złożonych z korzonków i jakiegoś niedopieczonego mięsa protestował bolesną biegunką. Im dalej szedł tym grunt stawał się coraz bardziej grząski i stopy zapadały się w niego na kilka centymetrów. Wiedział już dlaczego miejscowość nosi nazwę Podtopice. Prawdopodobnie była położona w okolicy jakiegoś bagniska. Parł jednak dzielnie na przód, mimo że szło się coraz ciężej, do tego komary latały tutaj olbrzymimi chmarami i kąsały w każdy odsłonięty fragment ciała. Drzewa stawały się też coraz mniejsze i pochylone, aż w końcu ustąpiły miejsca gęstej, bagiennej roślinności. Wszędzie dookoła wyrastały niewielkie stawy porośnięte tatarakiem i błotniste bajorka, a zapach torfu był tak intensywny że Bolek starał się oddychać bardziej ustami niż nosem. Po jakimś czasie dotarł do płynącej wartkim nurtem szerokiej rzeki, przez którą przechodził niewielki drewniany most. Przed mostem stało dwóch drabów o mordach tak paskudnych jak burzowa noc, a pooranych bliznami niczym pole.

– Te, dziadek, chcesz przejść to daj srebrnika – powiedział pogardliwie jeden z nich gdy Bolek chciał minąć go i wejść na kładkę.

– Właśnie, jeśli chcesz przejść to płać dziadygo! – zawtórował mu kolega wyciągając zza pasa drewnianą pałkę – albo obijemy Ci łeb!

Jarząbek zmierzył ich wzrokiem. Już z daleka wyglądali na zakapiorów, ale z bliska ich mordy były tak straszliwie paskudne, że odechciewało się na nie patrzeć. Osobnik z pałką był chudszy, niższy i śmierdział potem, jakby nie mył się od tygodnia. Drugi zaś miał bardziej atletyczną budowę, a przez środek twarzy przebiegała mu szeroka szrama. Wyciągnął zza pasa krótki mieczyk i machał nim Bolkowi przed twarzą.

– No, dziadek, dawaj pieniądze, a nawet nie myśl sięgać do tego scyzoryka bo obetniemy ci jajka – wskazał bronią na miecz, zawieszony na Bolkowych plecach.

– Nie dam wam ani miedziaka śmierdzące kupy gnoju – warknął Jarząbek

– Coś powiedział ty capie?! – krzyknął większy robiąc zamach mieczem

Nim zdążył zadać cios Bolek kopnął go miedzy nogi, poprawił pięścią w podbródek i gdy ten legł zamroczony doszedł do zaskoczonego chudego i szybkim ruchem wbił mu dwa palce w grdykę. Chudzielec zakrztusił się i nie mogąc złapać tchu odsunął na kilka kroków. Zakaszlał i skoczył na swojego oponenta z maczugą. Bolek błyskawicznie wydobył z pochwy miecz i jednym ciosem pozbawił go ręki. Bandzior zaskomlał niczym pies i wymachując kikutem, z którego krew sikała na wszystkie strony ruszył przez most. W tym czasie drugi napastnik doszedł trochę do siebie i widząc co się dzieje ruszył na Jarząbka, ale był już znacznie ostrożniejszy. Trzymał się na dystans i doskakiwał zadając szybkie pchnięcia. Bolek sparował kilka z nich, przed paroma się uchylił, a gdy tamten trochę się zmęczył, sam ruszył do ataku. Powoli zamachnął się z góry, a gdy bandyta podniósł broń do bloku, kopnął go w brzuch. Gdy tamten się skulił poprawił butem w twarz, po czym z obrotu rozorał mu ostrzem brzuch. Bandzior osunął się na kolana, a wnętrzności wylały się z potwornej rany na ziemię. Ciałem wstrząsnął jeszcze konwulsyjny skurcz po czym padło w zakrwawioną breję. Bolek schował miecz i ruszył przez most, w stronę miasta. Po drodze zobaczył jeszcze stróżkę krwi, skręcającą ze ścieżki w sam środek porastających bagno krzaków.

 

 

Podtopice składały się z kilkunastu niewielkich, zmurszałych chat, ratusza, posterunku straży i karczmy. Ten ostatni budynek najbardziej zainteresował Jarząbka. Wszedł do środka i usadowił się przed szynkwasem. W lokalu, przy spróchniałych stolikach, siedziało kilka osób czujnie obserwujących przybyłego właśnie wędrowca.

– Witamy w Podtopicach – rzekł gruby karczmarz z krzywym uśmiechem na ustach.

Bolek skinął głową i rzucił na stół kilka monet.

– Nalej karczmarzu.

Grubas postawił przed nim pełen kufel piwa.

– Co Cię sprowadza do tego bagnistego zadupia przybyszu? – zapytał barman czyszcząc w między czasie gliniane talerze.

– Przypadek – odparł Bolek. – Niezbyt gościnne to wasze miasteczko – dodał po chwili pociągając z kufla siarczysty łyk piwa.

– Dlaczegóż to? – zaskoczony barman spojrzał na niego spode łba.

– Jakieś jełopy stoją na moście i pobierają siłą opłaty za przejście, dziwna to jakaś praktyka, choć może naturalna w tych stronach…

Duszkiem opróżnił resztę kufla i poprosił o następny. Trochę zaszumiało mu w głowie, gdyż trunek był wyjątkowo mocny.

– A ci… – szepnął jakby do siebie karczmarz – nie są z naszej wioski. To ludzie Kalfasa Krzywej Żuchwy, tutejszego herszta. Pobierają od podróżnych opłaty za wejście do miasta, a czasami grabią ich. Od czasu do czasu napadają też na wioskę i kradną zapasy hodowanej tutaj bagiennej opuncji…

– Dlaczego nie zrobicie z tym porządku?

– Ech, przybyszu, jego banda jest zbyt liczna, a nasi strażnicy są nimi tylko z nazwy. Na sam widok ludzi Kalfasa leją w portki i uciekają z podkulonymi ogonami. Przykro mi jeśli Cię ograbili…

– Zabiłem ich.

W lokalu zapadła nagle Cisza. Karczmarz wybałuszył oczy na Bolka..

– Co zrobiłeś? – zapytał z niedowierzaniem

– Zabiłem tych dwóch pilnujących mostu. Trafili na niewłaściwą osobę – orzekł spokojnie i duszkiem wypił kolejny kufel. Uczucie lekkości ogarnęło całe jego ciało i w głowie odezwały się przyjemne szmery.

Oczy wszystkich gości były skierowane w jego stronę. Barman nalał mu kolejny kufel.

– No to narobiłeś niezłego bigosu przybyszu… Teraz Kalfas z pewnością będzie Cię szukał, a jeśli nie znajdzie odegra się na nas… Trzeba było zapłacić jego ludziom…

– Co wyście z krowiej dupy wyszli? – krzyknął podpity już Bolek – te ścierwa nie umieją nawet utrzymać miecza w dłoni… Powinniście się zebrał i dołożyć im żeby odpierdolili się od was raz na zawsze…

– Cichaj! – krzyknął nagle ktoś ze zgromadzonych. Był to starzec, z długą siwą brodą sięgającą niemal do pasa – jak brzmi twoje imię wędrowcze?

– Nazywam się Jarząbek. Bolek Jarząbek.

– A więc Bolku Jarząbku, słuchaj mnie teraz uważnie. Jestem Maurycy Koziwór, burmistrz Podtopic. Staramy się być mili i gościnni, ale twoja obecność tutaj nie przyniesie nic dobrego. Zabiłeś dwóch ludzi Kalfasa, za co będzie się mścić. Jeśli nie na tobie to na nas, a jest on człowiekiem szalonym. Kto nas teraz obroni przed jego gniewem? Ty? Kim Ty w ogóle jesteś? Awanturnikiem? Żołnierzem? Bogiem? Nawet gdybyś nim był, będziesz miał na sumieniu nasze kobiety i dzieci, bo zemsta bandytów nas nie ominie. Jedyna rada dla nas, to zebrać spory zapas opuncji i spróbować jakoś udobruchać Kalfasa, a ty znikaj z naszego miasta i nie wracaj tu więcej!

Starzec zamilkł i usiadł, nie mogąc złapać tchu. Długa przemowa zmęczyła jego nadwątlone wiekiem płuca.

– Pierdolicie Hipolicie!! – krzyknął Bolek, wstając od stołu. Zataczał się na nogach i błędnym wzrokiem patrzał po zgromadzonych – walczyłem w tylu bitwach że jakiś Kutas Krzywy Ryj może mi naskakać. Rzygać mi się chce jak na was patrzę, chowacie się zamiast stanąć do walki. Gdzie on jest? Gdzie? Już ja mu pokarze!

Alkohol zamroczył go prawie całkowicie, ale zdążył zobaczyć jeszcze jak drzwi do karczmy otwierają się z hukiem i do środka wpada kilku osiłków. Próbował doliczyć się ilu ich jest, ale widział potrójnie i jak przez mgłę. Chciał wydobyć z pochwy miecz, ale ktoś złapał go za rękę i wykręcił ją do tyłu. Poczuł piekący ból i uderzenie w twarz. Ogarnęła go ciemność. Słyszał tylko niewyraźnie krzyki, trzask demolowanych mebli, a gdy wszystko ucichło poczuł kilka kopniaków na swoim ciele, by po chwili stracić przytomność.

 

Wiadro wody wylane na głowę przywróciło Bolkowi świadomość. Łeb bolał go straszliwie i był niemiłosiernie poobijany. Próbował się ruszyć, ale więzy krępowały mu dłonie. Otworzył oczy i zobaczył że jest przywiązany do grubego, drewnianego pala. Dookoła niego stało kilkunastu bandziorów, przyglądających mu się nienawistnie. Zza nich wyszedł jakiś człowiek i zbliżył swoją twarz do jego. Miał szczękę nienaturalnie przesuniętą w bok, jak gdyby ktoś złamał mu ją i źle nastawił.

– Witaj bohaterze. Jestem Kalfas Krzywa Żuchwa.

– Widzę… – odparł cicho Bolek.

Kalfas uderzył go z całej siły w brzuch. Jarząbek zwymiotował krwią i resztkami pozostałego w żołądku piwa.

– Zabiłeś jednego z moich ludzi skurwysynu – ciągnął dalej herszt – a z drugiego zrobiłeś kalekę. Ledwie go odratowaliśmy. Zdechniesz za to jak pies.

– Mogę coś powiedzieć zanim mnie zabijesz? – zapytał cicho Bolek

– Czego?

– Powiedz mi, czy kapłan upuścił Cię przy porodzie, czy zrobiła to twoja matka gdy zobaczyła jakie paskudztwo wylazło z jej zaśmierdziałej pizdy?

– O żesz Ty kurwa!! – krzyknął Kalfas i począł kopać i bić Bolka po całym ciele – myślisz że jesteś niezniszczalny?!! Będziesz długo umierał!! Zgnijesz jak bydle, wilki będą żreć twoje zwłoki!!

– Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz… – wyjąkał słabym głosem Bolek gdy herszt zakończył serię ciosów.

– Zabrać to ścierwo i zabić!!!

– Zabić, zabić!!! – zawtórowało hersztowi kilka głosów. Odwiązali skatowanego Jarząbka od drzewa i skrępowali jeszcze raz. Co chwile ktoś go szturchnął, albo kopnął. Kalfas podszedł jeszcze do niego i na odchodne kopnął z całej siły w głowę.

– Bijesz jak cipa… – wyjąkał jeszcze Jarząbek i znowu zemdlał, gdy krew z roztrzaskanego nosa zalała mu twarz.

 

Nie wiedział ile czasu upłynęło odkąd go zamroczyło, ale gdy teraz odzyskał świadomość, poczuł że jest gdzieś niesiony. Otworzył oczy i zobaczył gęsty las, będący już prawdopodobnie poza granicami bagien. Próbował się ruszyć ale więzy trzymały mocno. Przywiązany był do grubego, drewnianego drąga który dwóch ludzi niosło oparty na ramionach.

– Hej, patrzcie, nasz bohater się obudził – krzyknął jeden z niosących go bandytów.

Inny podszedł do niego i poklepał po twarzy.

– No, cwaniaczku. Twoja dobra passa się skończyła. Niedługo twoje kości będą walać się po całym tym lesie.

– Jak myślicie? Co Xsivras z nim zrobi? Pokroi żywcem na kawałki? Zagotuje w nim krew? Czy zmieli kości na proszek?

– Oj, będzie umierał długo i boleśnie – odezwał się ktoś z tyłu.

Bolek słuchał tych rozmów i był coraz bardziej ciekawy kim jest ów tajemniczy Xsivras, o którym rozmawiają bandyci. W przeszłości nieraz spotykał mistrzów tortur, oprawców mieszkających w górach lub ukrywających się po lasach, do których możnowładcy i królowie, wysyłali swoje ofiary, by zostały poddane straszliwym męczarniom. I podejrzewał że ów Xsivras był jednym z nich. Znał niektóre techniki jakie stosowali, mieszaninę wyrafinowanej wiedzy anatomicznej, trochę magii i straszliwe leki potęgujące doznania bólowe. Ostatnią rzeczą jaką pragnął było dostanie się w łapy jednego z tych sadystów. Jego rozmyślania przerwał nagle cichy świst i jeden z bandytów padł na ziemie ze strzałą w gardle. Reszta rzuciła Jarząbka na ziemię i pochowała się za drzewa.

– Tam, stamtąd – krzyczeli

Strzały fruwały w powietrzu i wbijały się w pnie. Bolek zaczął pełznąć w stronę gęstych krzaków, powoli i ślamazarnie, gdyż miał pogruchotane większość żeber. Wczołgał się pod jakiś pień zarośnięty gęsta trawą skąd miał całkiem niezły widok na sytuację. Kilku bandytów schowanych za drzewami napięło łuki i wystrzeliło w kierunku gałęzi wielkiego dębu, z którego byli atakowani. Nagle jeden z nich zaczął się dziwnie skręcać i wrzeszczeć. Reszta patrzyła jak ich kolega zaczyna wymiotować na wszystkie strony wnętrznościami, które były jakby zmielone już w środku jego ciała. Gdy wyrzygał wszystko upadł na ziemię niczym pusty worek. Drugi stanął w płomieniach i biegał po lesie wymachując rękami i obijać się o drzewa.

– Mają ze sobą maga! Spieprzamy! – krzyknął jeden z bandziorów.

Czterej pozostali ruszyli biegiem w stronę gęstych drzew. Dwóch padło na ziemię ze strzałami wbitymi w plecy, jeden eksplodował, tak że kawałki jego ciała pokryły obszar kilkunastu metrów, czwarty zaś zniknął między gałęziami. Bolek usłyszał tylko jego przeraźliwy krzyk, ale nie zobaczył jakie zaklęcie go dopadło. Leżał pod pniem i starał się zachowywać jak najciszej. Z wielkiego dębu zeskoczyło kilka postaci, ubranych w długie szare płaszcze i przewieszone przez ramiona pozłacane łuki. Na czele szedł osobnik z drewniana laską. Bolek domyślił się że był to ów mag, który swoimi zaklęciami wybił jego oprawców. Tajemnicze postacie szybko pozbierały co wartościowsze rzeczy pozostawione przy zwłokach, a następnie poczęły przeszukiwać teren. Jeden z nich natknął się na ukrytego Bolka i przeciągłym gwizdem przywołał kompanów. Wyciągnięto go na trawę i przecięto mu więzy, widział jednak jak w gałęziach drzewa stoi jeszcze kilka postaci z wycelowanymi w niego łukami.

– Nazywam się Bert i jestem protektorem Iglaków, lub leśnych ludzi, jak czasami na nas mówią. A ty kim jesteś i dlaczego ci ludzie trzymali Cię w niewoli.

Bolek opowiedział Bertowi swoją historię.

– Jeśli nieśli Cię do Xsivrasa to szczęście że udało Ci się uratować. Krzyki jego ofiar słyszymy po nocach nawet tutaj. Jeżeli chcesz, możesz zostać naszym gościem dopóki nie dojdziesz do siebie.

– Dziękuję – odrzekł Bolek, po czym udał się z leśnymi ludźmi do ich położonej w gałęziach wielkiego drzewa siedziby.

 

Ponad tydzień zajęło mu dojście do siebie i gdy nadeszła pora wyruszenia w dalszą drogę, żal było Bolkowi opuszczać mieszkanie iglaków. Na odchodne dostał w prezencie od Berniego pozłacany magiczny łuk, do którego wystarczyło przyłożyć byle jaką gałązkę długości mniej więcej strzały, a ta natychmiast się w nią zmieniała. Jarząbek ruszył ponownie w stronę Podtopic.

– Nie daruję Ci ty pokrzywiony skurwysynu – warczał sam do siebie pod nosem – nie wiesz z kim zacząłeś łajzo…

Przedzierał się przez gęste krzewy, aż dotarł do granicy gdzie zaczynały się bagniste tereny. Nie szedł ścieżką, ale przez rosnące dookoła niej gęste trawy i tataraki, starając się mieć ją jednak cały czas na widoku. Nie znał dobrze tej okolicy, więc zgubienie drogi byłoby nie najlepszym rozwiązaniem. Nie minęło kilkadziesiąt minut jak jego oczom ukazał się most, przy którym wysiekł poprzednio dwójkę ludzi Kalfasa, tyle że tym razem było ich trzech i dużo lepiej uzbrojonych. Wszyscy mieli miecze, lekkie kusze i grubsze, skórzane pancerze. Stali i żywo dyskutowali o czymś. Bolek uśmiechnął się pod nosem, widząc że spotkanie z nim dało bandytom do myślenia. Podniósł z ziemi jakiś patyk i przyłożył do łęczyska. Ten natychmiast zmienił się w strzałę. Naciągnął cięciwę, wycelował i wystrzelił. Jeden z bandytów padł jak długi na ziemię, gdy pocisk z chrzęstem wbił się w środek jego czoła. Pozostali dwaj stanęli jak wryci, powoli wyciągając miecze z pochew. Drugi bandzior zarobił w serce, a trzeciego Jarząbek zachował przy życiu strzelając mu w udo. Podbiegł do niego, wyrwał z ręki miecz i z całej siły kopnął w ranę.

– Którędy do waszego obozu?!! – krzyknął

– Pierdól się… – odpowiedział jękliwie bandzior.

Bolek złapał strzałę sterczącą z jego nogi i począł kręcić nią we wszystkich kierunkach.

– Na północ!!! Na północ!!! – wrzeszczał nieszczęśnik.

– Dziękuję – rzekł Jarząbek po czym skręcił mu kark, a wszystkie ciała wrzucił do wody.

Wcisnął zdobytą broń za pasek i biegiem ruszył we wskazanym kierunku. Gdy wbiegł w bagno jął poruszać się dużo wolniej i ostrożniej. Teren był tu zdradliwy i nie chciał ugrząznąć w jakimś niewidocznym bajorku, poza tym szanse spotkania patrolu były tu dużo większe. Po jakimś czasie przycupnął w trawie żeby chwilę odpocząć i poczekać aż się ściemni. Gdy słońce zniknęło za drzewami i zapanował półmrok, ruszył znowu. Po drodze zarżnął znienacka trzech pijanych bandytów wałęsających się po okolicy, aż w końcu dotarł do obozu. Było tu kilka sporych chat, zbudowanych z wyschniętej gliny i uszczelnionych suchą trawą. Prawie w każdej płonęło niewielkie ognisko, a dookoła nich wałęsało się sporo ludzi. Słychać było wesołe krzyki i rozmowy. Jeszcze kilku bandziorów zakończyło swój żywot gdy nieopatrznie oddalili się za potrzebą. Bolek stwierdził że nie ma co zwlekać i tak zaraz zorientują się że ich towarzysze coś długo nie wracają i zaczną poszukiwania. Podniósł z ziemi kilka długich gałązek i wcisnął do kołczanu zawieszonego na plecach. Wszedł na drzewo i począł pruć do ludzi znajdujących się w obozie. Zapanowała panika. Pijani bandyci biegali i krzyczeli wymachując rękami, niektórzy padali na ziemię martwi inni czołgali się zranieni w stronę najbliższych chat.

– Do mnie!!! – wrzasnął ktoś nagle.

To Kalfas Krzywa Żuchwa wyszedł ze swojej chaty. Natychmiast zapanował porządek. Bandyci zaczęli się stopniowo wycofywać w stronę domu swojego wodza, nerwowo rzucając wzrokiem we wszystkich kierunkach. Bolek zeskoczył z drzewa i obiegł obóz dookoła. Na ziemi leżało pełno trupów i rannych zwijających się z bólu. Obnażył miecz i pobiegł w stronę chaty w której ukrył się Kalfas z obstawą. Co chwilę ktoś wyskakiwał na niego próbując go powstrzymać ale szybko padał pod razami Bolkowego miecza. Jarząbek był jak w transie, działał niczym zaklęty golem, nie zważając na ból i rany, parł tylko do przodu zostawiając za sobą gęsto ścielące się trupy. Kopniakiem wyważył drzwi Kalfasowej chaty i wbił ostrze w gardło pierwszego przeciwnika który zaszedł mu drogę, kolejny skończył z obciętą dłonią, trzeci zaś stracił rękę w przy samym barku. Krew rannych bryzgała po ścianach, a jęki zagłuszały nawet szczęk metalu. Bolek, niczym rozjuszony dzik taranował i rozszarpywał wszystko co stanęło mu na drodze. W końcu zostali tylko oni dwaj. Stali na przeciwko siebie i patrzeli sobie w oczy. Pod ich nogami walały się ciała, a ranni jęczeli tak głośno, że było ich słychać w promieniu kilkudziesięciu metrów.

– Kim ty jesteś? – zapytał herszt – Jakimś demonem?

W jego oczach widać było paniczny strach.

– Jestem Bolek Jarząbek krzywa mordo! Ale moje imię już do niczego Ci się nie przyda – wrzasnął i natarł na niego z dziką furią. Kalfas z przerażona miną wbiegł do drugiego pomieszczenia i wyskoczył przez okno, rzuciwszy najpierw w stronę swojego przeciwnika kawałkiem deski. Bolek uchylił się i wyskoczył za nim. Kalfas właśnie podnosił się z błota, Bolek podbiegł do niego i kopnął go w brzuch, następnie podniósł z ziemi miecz i rzucił w jego stronę.

– Walcz jak mężczyzna krzywy ryju! – wrzasnął i zaatakował.

Kalfas zablokował, ale jego ręka zadrżała mu od siły ciosu Bolka. Wykonał pchniecie, chybił jednak. Zaatakował z góry, ale ponownie spudłował.

– Machasz jak cepem – krzyknął Jarząbek. Z nieba nagle lunęło.

Walczyli teraz w strugach straszliwie gęstego deszczu. Ziemia rozmokła w momencie, utrudniając poruszanie się. Kalfas nacierał w panice, Bolek stał spokojnie parując jego ciosy.

– Kończ w końcu! – Krzyknął spanikowany herszt otrzymując w tym samym momencie cięcie w głowę.

Padł na kolana, by po chwili runąć twarzą w błoto.

Jarząbek złapał go za włosy, zamachnął się i jednym ruchem pozbawił Kalfasa głowy. Zdjął z trupa koszulę, zawinął w nią swoje trofeum i w strugach deszczu ruszył w kierunku Podtopic.

 

Maurycy Koziwór siedział w swoim bujanym fotelu, czytając opasłe tomisko. Palił fajkę z bagiennej opuncji i delektował się lekturą, gdy nagle coś roztrzaskało szybę w jego pokoju. Przestraszył się okropnie, wstał z fotela i rozejrzał dookoła. Na podłodze, pod stołem leżało coś zakrwawionego i zawiniętego w szmatę.

– Straż, do mnie! – krzyknął.

Do jego pokoju wparowało dwóch osobników z obnażonymi mieczami.

– Sprawdźcie co to! – rozkazał burmistrz.

Jeden ze strażników wyciągnał wilgotne od krwi zawiniątko i powstrzymując odruch wymiotny rozpakował. Wszyscy wybałuszyli oczy. Zobaczyli obciętą głowę Kalfasa Krzywej Żuchwy.

Koniec

Komentarze

Bolek to jest gość. Doceniam takie pisanie. Lekkie, dowcipne, bezpretensjonalne.
Pozdrawiam. 

Czytałem wszystko z uśmiechem na ustach. Inaczej się nie dało. Tak na mnie działa ten rodzaj prozy. Jak słusznie zauważył Jakub - bezpretensjonalność w dobrym wydaniu.

Poza tym, jesteś bardzo sugestywny w opisach, mimo, że nie silisz się na artyzm. Operujesz na schematach, które jednak zaskakująco dobrze wpasowują się w to, co robisz. Wszystko jest spójne i nawet fabuła, którą normalnie oskarżyłbym o bycie banalną, pasuje do całości.

Gdzieś pisałeś o swoich problemach z opisywaniem walki. Nie odczułem nic takiego w powyższym opowiadaniu. Jest szybko, sprawnie i obrazowo.

Zwyczajem allegro: polecam.

Dzieki Szachraj, masz racje, operuję na schematach :P I miło mi że mimo tego opowiadania przypadły Ci do gustu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka