- Opowiadanie: bubug - Projekt Niny

Projekt Niny

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Projekt Niny

Leżący na zmywaku kamień wygląda jak zwykła, chodnikowa płyta. Spomiędzy smużek czarnego tuszu błyska tło wielokrotnie szlifowanej tafli. Nina zamyka oczy i dotyka powierzchni opuszkami palców; pod powiekami miga jej zarys kobiecej łopatki.

– Dostałaś kamienie? – pyta Bartek, wchodząc do pracowni.

– Tak. Pani Magda mi wybrała. Jeden mam tu, a tam leżą jeszcze cztery.

– Uła! – Kręci głową. – Nie było innych?

– A te złe?

– Starte. Cienkie. Mogą pęknąć.

Nina patrzy na niego ze szczerym niepokojem, więc mimowolnie uśmiecha się.

– Spokojnie, wytrzymają. – Odbiera jej szlauch i odsuwa stanowczo. – Najpierw moczysz powierzchnię mokrą dłonią i posypujesz proszkiem. – Zdejmuje z półki plastikową butelkę. – Najgrubszym, żeby zetrzeć rysunek. W miarę szlifowania, wybierasz coraz drobniejszy. Teraz bierzesz kostkę, ten mniejszy kamień, i kreślisz na większym równiutkie ósemki. Spróbuj.

Nina przesuwa kostkę. Jest ciężka. Biały proszek znaczy ślad ósemki pienistą ścieżką i wbija się pod paznokcie.

– Nieźle – chwali ją Bartek.

 

 

Przygotowanie kamieni zajmuje Ninie całe popołudnie. Po wyszlifowaniu czwartego stwierdza, że nie jest w stanie wykonać ani jednej ósemki więcej, wiesza przemoczony fartuch przy drzwiach i wychodzi. Siada w korytarzu, czerwone, opuchnięte dłonie kładąc ostrożnie na kolanach. Przez chwilę przygląda się wspomnieniu po śliwkowym lakierze.

– Ninoczka!

Ławka drży, gdy chude, piegowate i czarne od drukarskiej farby stworzenie rzuca się na miejsce obok.

– Hej, Aguś. Mała przerwa?

– No chyba. – Aga wyłuskuje z kieszeni brudnego fartucha paczkę papierosów, zahacza czubkiem buta o nogę stojącej obok popielniczki i z przeraźliwym zgrzytem przyciąga ją bliżej. – Szczerbicki nie daje nam żyć – wzdycha. – Pierwszaki zaświniły pracownię po sufit i zginęła gdzieś resztka spirytusu. A ty co?

– Litografia. – Nina unosi dłonie. – Od dwunastej szlifuję kamienie, a został mi jeszcze jeden.

– Nikt ci nie pomógł?

– Bartek pokazał mi, jak się pisze osiem i przepadł.

– Bartek, co? – Aga zaciąga się mocniej i niezmiernie powoli wypuszcza dym. – Znacie się z wkupin grafiki, nie?

– Yhy.

– Lepiej na niego uważaj – mruży oczy – jeśli nie chcesz mieć problemów z Magdaleną.

– A co? – Nina przestaje się uśmiechać.

– Wredna małpa udupia każdą, na którą spojrzy jej Bartoszek.

– Jak to, jej?

– Tak to. Lady M lubi asystentów, a Bartek swoją katedrę. A także takie zielone i niedoinformowane szczawiki, jak ty.

– Coś ty, Aguś? Przecież ja wcale… on też… i w ogóle nic.

– Dobra, nie moja sprawa, ale pomyślałam, że powinnaś wiedzieć.

Nina odwraca wzrok, czując rozgrzewający szyję rumieniec.

– Ciebie też wyrywał – stwierdza po chwili.

– No! – Aga szczerzy się promiennie. – Nawet nie wiesz, ile się za tą wiedźmą nałaziłam. Za to teraz wszystkie jej wykłady mam tu! – Unosi umazany na czarno mały palec. – Można powiedzieć, że z Bartka jest świetny pedagog. No nic. – Wstaje niechętnie. – Wracam, bo mam kalafonię na piecu, a wyszłam tylko wyżebrać od kogoś trochę farby.

 

 

Przeznaczony na straty, czarno – biały rysunek przedstawia łeb wilka. Nina z trudem umieszcza kamień na zmywaku, odgarnia z czoła wilgotne włosy i zanurza dłonie w wodzie. Zatrzymuje je nad płytą, przyglądając się spadającym kroplom, wreszcie starannie przeciera powierzchnię.

Wilcze futro ciemnieje.

– Nie lubimy wody, kolego?

Posypuje taflę proszkiem, kładzie na środku kostkę i ignorując ból przemęczonych mięśni, zaczyna kreślić ósemki. Odchyla zdrętwiałą szyję, po chwili przymyka oczy. "Sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć…", odlicza w myślach i zmienia kierunek pętli. Po trzeciej rundzie opuszcza głowę.

Kamień ginie w różowej pianie, szybko czerwieniejącej wokół kostki.

– Cholera!

Rzuca się do kranu i opłukuje dłonie. Kant prawej wciąż mocno krwawi, więc pospiesznie owija go ręcznikiem. Patrzy na płytę ze złością. Ostre krawędzie błyszczą w słońcu; piana opada, wodnistym różem obmywając wilczy pysk. Na wyszczerzonych kłach wciąż migoczą ciemne plamki.

 

 

– Aguś, gdzie dostałaś tę zieleń? – Nina, chwiejąc się na stołku, buszuje w zapasach pracowni miedziorytu. Zdejmuje z półki jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków i unosi wieczko. Ostry zapach drukarskiej farby przywodził jej na myśl książkę tak świeżo wydaną, że jeszcze ciepłą.

– Na linorycie – rzuca Aga znad blachy. Zielone i niebieskie smużki znaczą jej czoło i nos. – Ale to też resztki. Niedługo będziemy musiały przynosić własną.

– A nie ma białej?

– Wyszła wczoraj.

– Granatowa?

– Nie uświadczysz. Nie ma różu, fioletu, ani najzwyklejszej czerwieni. – Odwraca się do ściany i ponurym spojrzeniem obrzuca schnące na tablicy odbitki. – Pewnie dlatego mój lunapark wygląda jak cmentarz.

– Jak pójdziesz ze mną, to dam ci pomarańczu. – Nina zeskakuje na podłogę z dwoma kubełkami w dłoniach. – Ale ostrzegam, jest go dużo, bo nie nadaje się do niczego. Paskudztwo.

– Czyli pasuje.

 

Wychodzą, zamykając pracownię na klucz. Korytarz tonie w mroku, tylko w głębi po lewej marudzą niewyraźnie dwie jarzeniówki.

– Ale pusto – mruczy Aga. – Zresztą, komu chciałoby się tu siedzieć w piątkowy wieczór.

– Nam. Myszom. Duchom… I Bartkowi.

– Ach, tak? – Patrzy na Ninę z ukosa. – Zaproponował ci walcowanie na prasie, czy szybki kurs stosowania gumy arabskiej?

– Obiecał pomóc mi przy odbijaniu.

– Nazywaj to, jak chcesz, twoja sprawa.

– Ej! – Nina przystaje, łapiąc Agę za rękaw. – Przecież mnie znasz.

– O Boże! – niecierpliwi się Aga. – Idź mi tymi oczami, bo jeszcze uwierzę, że to prawda!

 

 

Mieniące się ornamentem czarnego tuszu i szkliste od gumy arabskiej kamienie leżą w rzędzie na stole. Jest ich pięć. W mdłym świetle pykających jarzeniówek wyglądają jak wyrzucone na plażę, płaskie, nieruchome ryby; w sinych brzuchach przegląda się ciemniejące za oknami niebo.

Nina kończy rysunek ostatniej matrycy, sięga po stojącą obok butelkę i przechyla ostrożnie nad taflą. Kwas rozlewa się gęstą, żółtawą kroplą; w pryzmacie półprzezroczystego oka linie tuszu zdają się drgać i nabierać głębi.

– Hop, hop! – z salki obok dobiega ją głos Bartka, więc odwraca się odruchowo. – Sorki za spóźnienie. – Bartek wkracza do pracowni, dźwigając metalowy czajnik. – Chłopaki urządzają na dole przegląd filmowych staroci. – Napełnia go pod kranem. – Mają nawet jakiś pornol z 29-go, niemy i z napisami… Ej, co jest?

– Nic… – Nina w zdumieniu patrzy na swój lewy nadgarstek. Wreszcie sięga po ręcznik i ściera z niego podłużną ścieżkę kwasu. Skóra pod nią zdążyła się już zaróżowić. – Oczy mi się kleją i nie widzę, co robię.

– Wiem, czego ci trzeba.

 

 

– Obrzydlistwo – krzywi się Nina, próbując herbaty.

– Smacznego – szczerzy się Bartek, połykając swoją, jakby nigdy nic.

Siedzą obok siebie pod parapetem. Gdzieś z dołu dobiega trzaskanie drzwi i stłumione śmiechy; w tle wieczornie szumi ulica.

– Napracowałaś się dzisiaj, co?

– Nooo, a końca nie widać. Ile trzeba czekać z tym trawieniem?

– Z pół godziny. To całkiem słaby kwas… Skąd to masz? – Wskazuje kubkiem jej prawą dłoń.

– Skaleczyłam się przy szlifowaniu.

– Żartujesz! Wygląda jak cholerne ugryzienie.

– A tam. – Nina chowa ręce pod kolana. – Podoba ci się w ogóle mój projekt? – pyta nagle.

– Szczerze?

– N-no…

– Studium dłoni to raczej mało oryginalny motyw.

– Aha.

– Ale spokojnie, jeszcze odkryjesz własną bajkę.

– Jaki łaskawy.

– Sama chciałaś.

Milkną. W oddali ostrym, nieprzyjemnym jazgotem rozlega się brzdęk tłuczonego szkła.

– Może wolałbyś oglądać na dole filmy? – pyta w końcu Nina, odstawiając kubek na podłogę. – Przecież spokojnie poradziłabym sobie z prasą.

– To wersja nieoficjalna, tym samym nie do druku. No i w końcu jestem asystentem i moim obowiązkiem jest pomagać…

– Zielonym, niedoinformowanym szczawikom.

Bartek waha się przez chwilę.

– Więc wiesz już o mnie kilka rzeczy – odzywa się wreszcie, a Nina nieznacznie kiwa głową. – Więc powinnać też wiedzieć, że nie wszystko, co gada się po kątach tej szacownej uczelni, to…

Nagle w płucach braknie mu tchu, po obu stronach obciągniętego koszulką brzucha migają opalone na brąz kolana, piwne oczy wypełniają kwadrat burego sufitu, a uszy zniecierpliwione:

– Och, zamknij się wreszcie!

 

 

– Ktoś idzie! – Nina łapie Bartka za ręce.

W głębi budynku, gdzieś, gdzie marmurkowe schody przecinają wykładany glazurą korytarz, rozlega się dźwięczny stuk i salwa stłumionego śmiechu.

– To tylko chłopaki…

– Cholera! – Zbiera się pośpiesznie z podłogi i zapina fartuch.

– Ale…

– No wstawaj! – fuka niecierpliwie.

 

 

– Papier namoczony?

– Jeszcze chwila… – Nina pochyla się nad zawartością płaskiej wanny. Ostatni raz przeciera arkusz mokrą gąbką, ujmuje go ostrożnie w palce i w ogromnym skupieniu przenosi na ułożony na prasie kamień.

– Widać, że robisz to po raz pierwszy – Bartek nie kryje rozbawienia. – Sprawdzę docisk, a ty mogłabyś nastawić czajnik – prosi.

Zaczyna kręcić korbą; prasa drży i gra metalicznie. Stół wraz z kamieniem, szczękając zębatkami, czołga się mozolnie w kierunku tarnika.

– Hm… – Nina wsłuchuje się w szemranie zza ścian. Śmiechy z dołu ucichły. Gdzieś rwie się melodia włączonego na noc radia. – Chyba już nie przyjdą – mruczy.

– To dla mnie. Przez ciebie zaschło mi w gardle.

 

 

– Tu się schowaliście! – Do pracowni wpada rudzielec w wojskowym płaszczu. – I jak idzie ludziom pracy?

– Powoli – sapie Bartek, siłując się z oporną korbą. – Kamil. Nina.

– Mam was przyprowadzić na dół – oznajmia Kamil, puszczając rękę Niny i siadając na parapecie. – Zebrało się sporo ludzi. Jest, co pić, czego słuchać. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych „ale”.

– Ale! – protestuje Nina. – Ja nie idę. Wyglądam, jak czarownica.

– Czarownice mile widzialne. Mamy tam kilka horrorów i pora też odpowiednia.

– Dobra, ale daj nam skończyć – rzuca przez ramię Bartek.

– A czy ja bronię? – Kamil prostuje się i rozgląda po pracowni. – Paskudne te łapska – stwierdza, stając nad kamieniami.

– Dzięki – krzywi się Nina, ale zaraz poważnieje. – Bartek, poczekaj! Papier do odbitek trochę się zwichrował, będą zmarszczki.

– Nie mają prawa.

Stół rusza. Nina obserwowuje uważnie matrycę. Przykrywająca ją tektura znowu zsuwa się na bok.

– Cholera. Nie, nie zatrzymuj. Poprawię.

– To kwas? – Kamil szpera po półkach.

Gotująca się woda chybocze czajnikiem i parą wypełnia gwizdek.

– Lepiej nie ruszaj, stary – radzi Bartek. – Żrący.

– Akurat!

Gwizd czajnika wgryza się w ściany i odbija od szyb.

– Ja wyłączę! – Kamil rusza do kuchenki.

 

 

Delikatna smużka papieru wybrzusza się i opada. Kamień wibruje pod palcami Niny.

– Zaraz pęknie…

– Co mówisz? – Bartek ogląda się na Kamila. – No wyłącz to wreszcie!

Nina kręci głową i cofa ręce.

Coś chwyta je nagle.

– Hej…

– Kurwa – marudzi Kamil. – Który to kurek?

– Po lewej. – Bartek przewraca oczami. – Nie ten! Drugi!

 

Czarne palce na tle jasnych dłoni.

 

Żyłki tuszu po skórą.

 

– Bartek, zatrz…

 

Przeciągły wizg i monotonne szczękanie metalu.

 

– No wyłączże wreszcie to cholerstwo!

 

 

Czajnik milknie.

Szemrzącym z cicha jarzeniówkom wtóruje rytmiczne kapanie. Bartek patrzy na prasę, puszcza korbę i zatacza się do tyłu. Podeszwa buta mlaszcze lepko, znacząc linoleum brudnoczerwoną smugą.

 

 

 

 

– Ale jak to się mogło stać?

– Sam już nie wiem, Aga. – Bartek zaciąga się papierosem, drżącym w niepewnej dłoni. – Nie uważaliśmy… Kręciłem korbą… Nina chciała coś poprawić. Bała się, że kamień puści. Kiedy wreszcie wyciągnęliśmy jej ręce… one… ciągle go trzymały, wiesz? Obejmowały mocno… Zmiażdżone…

– A kamień?

– Rozsypał się.

– Są jeszcze cztery do odbicia, tak?

Kiwa głową i wyciera nos rękawem kurtki.

– Porządny młot da im radę. Pomóc ci?

– Lepiej będzie, jak zrobię to sam.

Koniec

Komentarze

„Nina patrzy na niego ze szczerym niepokojem, więc mimowolnie uśmiecha się.” - Um, dla mnie to brzmi tak, jakby to Nina się uśmiechała, co sprawia, że zdanie nie ma sensu. Wypadałoby zmienić w porę podmiot.

 

„Po wyszlifowaniu czwartego, stwierdza, że nie jest w stanie wykonać ani jednej ósemki więcej” - Zbędny przecinek po "czwartego".

 

„Siada w korytarzu, czerwone, opuchnięte dłonie kładąc ostrożnie na kolanach.” - Czy nie raczej „na” korytarzu?

 

„Nina unosi w górę obie dłonie.” - A co, w dół miała unieść?

 

„Przeznaczony na straty, czarno - biały rysunek przedstawia łeb szarego wilka.” - Hm... jakoś mi się to czarno-białe z szarym wilkiem gryzie. No bo na pewno nie był brązowy. Może po prostu: „wilka”?

 

„Odchyla do tyłu zdrętwiałą szyję” - Raz, że raczej to głowę odchyla, dwa, że podobnie jak to jest z „unoszeniem do góry”, słowo „odchyla” samo w sobie sugeruje, że do tyłu. Pleonazm.

 

„Zapada cisza. W oddali ostrym, nieprzyjemnym jazgotem rozlega się brzdęk tłuczonego szkła.” - No to cisza, czy brzdęk? Wydaje mi się, że lepiej zaznaczyć, że ta cisza dotyczy prowadzonej rozmowy, a nie ogólnej ciszy otoczenia, a więc coś w stylu „Umilkli na chwilę”. Poza tym czy brzdęk szkła może brzmieć jazgotem? Masz tendencje do nadmiernego „kwiecenia” zdań czasami...

 

„Nagle w płucach braknie mu tchu, po obu stronach obciągniętego koszulką brzucha migają opalone na brąz kolana, piwne oczy wypełniają kwadrat burego sufitu, a uszy zniecierpliwione:
- Och, zamknij się wreszcie!”

Musiałam to przeczytać ze trzy razy, zanim do mnie dotarło, o co chodzi. Nie lubię takich udziwniony zdań, prostota nade wszystko. Poza tym nieścisłość czasowa - „braknie” jest w czasie przyszłym, reszta w teraźniejszym. Może raczej: „brakuje”.

 

„- Cholera! - Zbiera się pośpiesznie z podłogi i zapina fartuch.
- Ale...
- No wstawaj! - fuka niecierpliwie.”

Znowu się można pogubić w podmiotach. Warto po „cholera” zaznaczyć, że to Nina się zbiera pospiesznie z podłogi.

 

„Jest, co pić, co słuchać. Nie przyjmuję do wiadomości żadnych „ale”.
- Ale! - protestuje Nina. - Ja nie idę. Wyglądam, jak czarownica.”

Wiem, ze to kwestia dialogowa, więc może być niegramatyczna, ale jednak mnie dziabnęło. Powinno być „czego” słuchać. No i zbędny przecinek po „wyglądam”.

 

 

Fabularnie... ten ostatni fragment jest tak enigmatycznie napisany, że też musiałam się zastanowić, o co właściwie chodzi. To dla mnie minus, bo zakończenie byłoby mocniejsze, gdyby nie trzeba było szukać sensu w niedomówieniach, chyba. No i doceniam sięganie do specjalizacji, ale przyznam, że umęczyły mnie nieco opisy technologii artystycznych. Nie znam się na tym i ewentualnego kunsztu ni cholery nie docenię. A za to jest to kolejny element, który troszkę utrudnia laikowi odbiór. Albo to ja taka niewykształcona jestem. ; P

W każdym razie pomysł interesujący, ale wykonanie jak dla mnie – i jak na dość krótki tekst – cokolwiek zbyt zawiłe i miejscami udziwnione. Innymi słowami: przerost formy nad treścią.

 

Przeczytałam, bo lubię Twoje teksty. ; ) Notabene... gdzie jest kontynuacja „Dzikiego lokatora”?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Hym. Długie, ale obiecuje wrócić.

ta sygnaturka uległa uszkodzeniu - dzwoń na infolinie!

Łoooł, ale nawsadzałam klasycznych baboli, zabieram się za poprawianie.
Dziki lokator śpi... nie, dżołk, pisze się, ale u mnie się rzeczy strasznie długo piszą, tak więc, uprasza się o cierpliwość :) Dzięki za odwiedziny i korektę!

Mam podobne odczucia jak joseheim.
Mogło być fajnie, a wyszło niestety zawile i niezbyt jasno. Pogubiłam się w tych samych fragmentach ("moment" na korytarzu i chwila, kiedy te ręce unieruchamiają dłonie Niny). Opisy technologiczne również zawiłe. Z twoich wcześniejszych tekstów widzę, ze lubisz budować wszystko na dialogach. Dla mnie niestety to za mało w tym przypadku, fajnie by było wyjaśnić dokładniej na czym polegają kolejne etapy litografii i dlaczego własciwie Nina wykorzystuje stare płyty, na których coś już jest, zamiast pracować na czystych. 
Pozdrawiam i czekam na twój kolejny tekst:)

No, w końcu bardzo fajny tekst ...
Bardzo ciekawy i bardzo dobre opowiadanie. Siła opowiadania Bubug polega na dwóch sprawach - na prostocie opisu i na opozycji przedstawienia codziennej krzątaniny w jakiejś artystycznej uczelni z tajemnicą, której nieświadomą, nieszczęsną depozytariuszką staje się Nina. To jest dobrze skomponowane i zrównoważone, bo od samego początku Autorka dyskretnie, lecz wyraźnie sugeruje, że w tej codzienności coś się kryje. I czytelnik ma tego od początku świadomość, ale nie wie, o co idzie. Dowiaduje się na zakończenie, ale nie do końca... To tez plus - Autorka daje możliwość innej interpretacji zdarzeń. W warstwie językowej opowiadanie jest bardzo dobrze napisane - prostym, oszczędnym stylem, bez udziwnień językowej, bez szarżowania i epatowania. Opowiadania wciąga. Pewne sprawy są nie do końca wygrane - trzeba było zrobić to wyraziściej. Głownie idzie tutaj o motyw zranienia ręki Niny - to jest nieco za słabo wyeksponowane a to jest (dla mnie) kluczowy moment fabuły.
Koniec opowiadania jest bardzo dobry - pozostawia nadal nierozstrzygnięty element tajemnicy, chociaż można byłoby dać nieco bardziej rozszerzony opis.
Kilka zdań jest niedopracowanych - brzęczą, a brzęczą z tego powodu, że reszta teksu językowo zrobiona jest bardzo dobrze. Rzeczywiście, błędem jest skrótowy opis techniki / technik stosowanych przez Ninę / Agę / Bartka - dwa, trzy zdania więcej dla laików o tym, do czego to wszystko służy i po co tak, a nie inaczej, Nina postępuje, wydają się niezbędne.
Dialogi dynamizują akcję, chociaż przydałoby się nico więcej opisu. Ale, moim zdaniem, minimalnie więcej.
Słaby tytuł. Już prosty tytuł „Litografia", „Miedzioryt" (stosownie do zastosowanej techniki lub nawet „Wilk" byłby chyba lepszy.
Ostrożniej trochę z tymi komentarzami - oczywiście, że „w korytarzu". Na piecu, na stole, na krześle, na zapiecku, na zydlu. Ale, jeżeli wewnątrz jakieś przestrzeni, to stosujemy „w" - w pokoju, w sali, w izbie, w salonie, w westybulu, w korytarzu. Goście przyszli i stanęli w korytarzu, a nie „na korytarzu"...
Gdyby to opowiadania jeszcze nieco dopracować, doszlifować, byłoby świetne. Jeszcze chyba przydałby się jakiś tajemniczy akapit o myślach ducha wilka, przywoływanego do życia, tak zupełnie niezwiązany z akcją. ...
Ale i tak jest bardzo dobre.
5/6

Zaczęłam się teraz zastanawiać nad tym korytarzem... Zapewne masz rację, aczkolwiek sądzę, że jak sama będę pisać o korytarzu, i tak napiszę "na". ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Za dużo dialogów. Rozpraszają i klimat, i uwagę czytającego. Przynajmniej ze mną tak było i właściwie nie wiem, o co chodziło w tym tekście.

(...) jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków (...).
Bubug. Nie spodziewałem się po Tobie czegoś takiego.
Plus trzy przecinki, ale nie mogę ich teraz odnaleźć.
Krótko: dobre!

Dla mnie niestety to za mało w tym przypadku, fajnie by było wyjaśnić dokładniej na czym polegają kolejne etapy litografii
Hm, ja to widzę tak: opowiadanie pisane jest z punktu widzenia Niny; Nina, jako studentka grafiki, nawet początkująca, wszelkie podstawowe informacje o technikach - jak na przykład to, że "wykorzystuje się stare płyty, na których coś już jest, zamiast pracować na czystych." - powinna dobrze znać. Myślę, że szczegółowe opisywanie procesu tworzenia grafiki brzmiałoby tu po prostu nienaturalnie - jego oczywistym adresatem były Czytelnik, a przy całym szacunku, jak dla Niego żywię, w tekście nic po Nim :)

Słaby tytuł. Już prosty tytuł „Litografia", „Miedzioryt" (stosownie do zastosowanej techniki lub nawet „Wilk" byłby chyba lepszy.
Zawsze mam kłopot z tytułami. A jednak  "Miedzioryt" (który zresztą odpada zupełnie, bo tym zajmuje się tu tylko Aga) oraz "Wilk" nie bardzo oddają sens opka - pierwsze to tylko wykonywana przez Ninę czynność, drugie to po prostu rysunek, na który Nina ma pecha natknąć się w trakcie (równie dobrze mógłby to być króliczek, z tym że wówczas miałabym większy problem z uczynieniem go groźnym ;). Głównym sensem opka nie jest litografia, ale to, co dzieje sie obok, w relacjach między postaciami (w tym jednej, bardzo ważnej, która jest tylko wspominana przez inne) i w końcu to, że projekt Niny wcale nie musi odnosić się tylko do jej pracy graficznej. A skoro muszę to tłumaczyć, to znaczy, że mam z tym tekstem problem dużo większy niż z niejasności związane z litografią :/

Przeznaczony na straty, czarno - biały rysunek przedstawia łeb szarego wilka." - Hm... jakoś mi się to czarno-białe z szarym wilkiem gryzie. No bo na pewno nie był brązowy. Może po prostu: „wilka"?
Chodziło mi tu raczej o nazwę gatunkową - wilk szary (Canis lupus) - nie o kolory, ale masz rację, że to dookreślenie jest zbędne. Poprawiam.

(...) jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków (...).
Bubug. Nie spodziewałem się po Tobie czegoś takiego.

Chodzi o to, że nie da się czegoś opróżnić tylko w połowe? Ale przecież mówi się "szklanka w połowie pusta". Chyba że idzie o coś innego.

Dzięki wszystkim za uważne czytanie i celne uwagi - tak lubię :)

"(...) jedno z wielu opróżnionych do połowy kubełków (...).
Bubug. Nie spodziewałem się po Tobie czegoś takiego.
Chodzi o to, że nie da się czegoś opróżnić tylko w połowe? Ale przecież mówi się "szklanka w połowie pusta". Chyba że idzie o coś innego."

Mniemam, że chodzi o jeden z kubełków, a nie jedno. ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Muszę powtórzyć z jeszcze większym zdumieniem, że tego się po Tobie nie spodziewałem.
Jedno z wielu opróżnionych do połowy naczyń / wiader.
Jedna z wielu opróżnionych do połowy szklanek / skrzynek.
Jeden z wielu opróżnionych do połowy kubełków / kufli.
Już wiesz?

Pierwsza! ; P

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

W nauce, pracy i zabawie?

aaaaaaaa,
a może to jest jedno kubełko? ;)

opowiadanie pisane jest z punktu widzenia Niny; Nina, jako studentka grafiki, nawet początkująca, wszelkie podstawowe informacje o technikach (...) szczegółowe opisywanie proce

ups, zajdło mi komentarz:( no nic, poprodukuję się następnym razem.

" Słaby tytuł. Już prosty tytuł „Litografia", „Miedzioryt" (stosownie do zastosowanej technik i lub nawet „Wilk" byłby chyba lepszy."
Jak już odnosić się do treści jakiegoś komentarza, to dokladnie. Inaczej chyba nie warto komentować prac Aitorki  w przyszłości. A jak Autorka nie zechciała wyjaśnić czytelnikowi-- laikowi, że Nina zajmuje się  litografią (chyba ), to laik może śmiało przypuszczać, że pracowala przy stalorycie... Też prawdopodobna hipoteza.
Co nie zmienia faktu. że opowiadanie jest bardzo dobre.
Pozdro.

A jak Autorka nie zechciała wyjaśnić czytelnikowi-- laikowi, że Nina zajmuje się litografią (chyba ), to laik może śmiało przypuszczać, że pracowala przy stalorycie... Też prawdopodobna hipoteza.
Nina mówi Adze, że robi litografie na początku rozmowy w korytarzu w drugiej scenie opka.

A jednak  "Miedzioryt" (który zresztą odpada zupełnie, bo tym zajmuje się tu tylko Aga) oraz "Wilk" nie bardzo oddają sens opka
Ale tutaj faktycznie pokręciłam, miało być tak:
"Litografia", ("Midzioryt" odpada zupełnie, bo tym zajmuje się tu tylko Aga) oraz "Wilk" nie bardzo oddają sens opka - pierwsze to tylko wykonywana przez Ninę czynność, drugie to...

[Leżący na zmywaku kamień wygląda jak zwykła, chodnikowa płyta]

jeśli coś wyglądającego na płytę chodnikową może leżeć na zmywaku (bez zagrożenia konstrukcyjnego tegoż), musisz mieć orginalny gust, jeśli chodzi o zmywaki lub chodniki.

jeśli kamień przypominał płytę barwą, kształtem lub fakturą, brzmiałoby to mniej egzotycznie

ps.

ogólnie: nieczytelne! zwłaszcza końcówka
nieźle zapowiadające się opowiadanie zostało, moim zdaniem, zrujnowane przez czas teraźniejszy. trzeba mieć pokorę i przed wypuszczeniem się rejon eksperymentów, dopracować rzemieślniczy warsztat czasu przeszłego.

5/10

Na pewno chodzi o gust? Niech będzie. Niestety, moje preferencje względem zmywaków i płyt chodnikowych (a, załóżmy, że takowe posiadam) nie mają tu nic do rzeczy, ponieważ płyty z kamienia wapiennego używane w litografii naprawdę wyglądają jak te z chodnika - przypominają je i barwą, i kształtem (czasem bywają grubsze), i fakturą, a do tego również wagą, a różnią się na oko tym, że mają wyszlifowaną, gładką powierzchnię. I mimo swojego ciężaru, niczym zmywakowi (sporych rozmiarów płaskiemu zbiornikowi z dopływem i odpływem bieżącej wody) nie szkodzą.
 
Dzięki za odwiedziny; nad warsztatem pracuję cały czas (choć pisanie w czasie teraźniejszym raczej trudno uznać za eksperyment), może kiedyś uda mi się napisać coś, co Ci się spodoba :)

Witaj!

Wlazłem sobie na chwilę na portal. Patrzę i oczom nie wierzę. Bubug coś napisała! Przypuściłem więc dziką szarżę na Twój tekst i już po chwili było po wszystkim. Podobało mi się! Jak zwykle zaskakujesz oryginalnością, a stylu mógłbym Ci tylko pozazdrościć. O, Bogowie, jak ja bym chciał umieć pisać takie dialogi...
Ode mnie 5 za przegadanie (choć fantastycznie napisane).

Pozdrawiam
Naviedzony

No dobra, niech ktoś mi wytłumaczy, dlaczego to opowiadanie jest fantastyczne i co ma wspólnego z fantastyką.

www.portal.herbatkauheleny.pl

I dlaczego komentarze się piszą kursywą...

www.portal.herbatkauheleny.pl

Bo tak chce edytor.

Paranoja. W okienku pismo proste, po dodaniu italika. Ktoś to rozumie?
Gdzie fantastyka? W tle. Wilk szary, przypuszczam.

I co z tym wilkiem?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Jego dusza, uwięziona w kamieniu, i tak dalej.
Przynajmniej tak mi się wydaje.

Dlatego też wydawało mi się, że tytuł " Wilk' jest o niebo lepszy.

A gdzie to jest w tekście?

www.portal.herbatkauheleny.pl

Na początku. Przynajmniej było tam, póki bubug nie dostała uwag na temat szarego wilka, który, jak wyjaśniła, był wilkiem szarym. Tak więc dostała nauczkę w temacie "kolejnośc wyrazów bywa istotna".

Pardon --- trzeci akapit.

No jest wilk, a gdzie jest jego uwięziona dusza?

www.portal.herbatkauheleny.pl

no właśnie

Poza wilkiem była jeszcze ręka, nie? Dobrze pamiętam?

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Ja tu widzę napisany na kolanie tekst z kategorii "z życia wzięte", serio proszę, żeby ktoś mi powiedział, że sie mylę i dlaczego.

www.portal.herbatkauheleny.pl

Musiałem trzy razy przeczytać zakończenie, żeby zorientować się wreszcie, co się tam wydarzyło. Biorąc pod uwagę fakt, że przez całe opowiadanie akcja prowadzi się lekko, niczym Mercedes, wywołuje to zgrzyt. Obawiam się, że trochę przekombinowałaś z tym zakończeniem.

Mam też wątpliwości co do czasu teraźniejszego. Być może rzeczywiście w jakiejś części odpowiada on za specyficzny (bardzo smkowity!) klimat tego tekstu, ale wydaje mi się, że dobrze obyłabyś się bez niego. Pamiętajmy, że naturalnym dla opowiadania jest czas przeszły. Wprowadzenie we fragmencie (a nawet całym utworze) czasu teraźniejszego trudno dziś nazywać eksperymentem, ale nadal jest to raczej wyjątek niż reguła. Wyjątek, który powinien mieć jakieś uzadanienie, służyć czemuś. Zmień czas wszystkich czasowników w tekście, odłóż go na tydzień i przeczytaj. Zastanaów się, czy rzeczywiście jest tu potrzebny. Ja nie mówię nie, ale mam poważne wątpliwości.

Pomijając te zastrzeżenia, to bardzo smakowite opowiadanko. Duszy wilka też się tu nie dopatrzyłem (a po przeczytaniu komentarzy - naprawdę się starałem). Dla mnie to tekst o relacjach między bohaterami właśnie. W tym kontekście jest ciekawy i - odpowiadając na pytanie Suzuki - właśnie umieszczenie tych relacji w codzienności studentów szkoły graficznej stanowi o jego niezwykłości i uroku. Nie zgadzam się, że potrzeba doopisania przeprowadzanych czynności. Autorka słusznie zauważyła, że główna bohaterka zna się na rzeczy, więc taki opis byłby nieco sztuczny. Ponadto te niedopowiedzenia w moim odczuciu dodają tekstowi pewnej tajemniczości i nastroju niepewności, zawieszenia. A to bardzo mu służy. Ja na przykład przez pół tekstu myślałem, że świat przedstawiony okaże się jednak uczelnią magiczną lub alchemiczną, a nie artystyczną (musiałem gdzieś przeoczyć tę litografię)... :D

Podsumowując tekst jak dla mnie smaczny, ale niestety nie pozbawiony błędów. Komuś innemu dałbym 5, ale znając Twoje możliwości, Bugbug, mogę wykrzesać z siebie najwyżej 4+. Stać Cię na więcej. ;)

"Pamiętajmy, że naturalnym dla opowiadania jest czas przeszły."
Czy ja wiem. Dziabę też napisałam w czasie teraźniejszym i nikomu to nie przeszkadzało, choć to może dlatego, że tam akcja działa się szybko, a tutaj jest raczej nieśpieszny proces. Ale przyznam, że lubię pisać w czasie teraźniejszym, kiedy opisuję zwyczajne życie - tutaj może odpowiem od razu na zarzut Suzuki M.: tak, historia jest "z życia wzięta", ale posiada pewien element nierzeczywisty, który chyba jednak zmienia kategorię z obyczajówki na coś bliższego fantastyce? Czy może się mylę? - myślę, że to dodaje takiego prozaizmu, oddaje tempo codzienności, kiedy wydarzenia dzieją się z chwili na chwilę.
Jednak zgadzam się pokornie, że zakończenie jest słabe. Sporo razy je przerabiałam, może kiedyś uda się z sukcesem. Dzięki za wszystkie nowe komentarze i oceny :)

Całość zapowiadała się bardzo fajnie. Naprawdę. Ba, nawet była bardzo fajna. Niestety zakończenie kompletnie mnie nie usatysfakcjonowało. A szkoda.

Nowa Fantastyka