- Opowiadanie: sabathius - Legendy Miasta (1/24); Tytuł opowiadania: Śledztwo (1/3)

Legendy Miasta (1/24); Tytuł opowiadania: Śledztwo (1/3)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Legendy Miasta (1/24); Tytuł opowiadania: Śledztwo (1/3)

– Nie ma przestępczości, tak? – uśmiechnął się podle Fircyk.

 

***

 

Był podstarzałym, łysiejącym kurduplem. Redaktorem jakiejś podrzędnej gazety z Warszawy, niemal emerytowanym odkrywcą tanich sensacji. Ubrał się w szary prochowiec, za duży, bo opadał mu po bokach jak worek. Ogólnie, wyglądał jak skończony idiota bez krzty nawet gustu i z samooceną w gruzach.

Od początku podchodził do tej sprawy sceptycznie, ze strachem nawet. Naczelny kazał mu w jednej chwili zmienić się z powiernika działkowych sekretów w najczystszej wody detektywa. Bilet ostatniej szansy. Nie było zapotrzebowania na bajdurzenie dziadków, albo zrobi coś porządnie, znajdzie temat, albo koniec. Szlus. Wyleci z hukiem i osiądzie na mieliźnie podłej emerytury, na którą i tak nie zasłużył w pełni.

Tomasz Fircyk nie miał talentu, nie miał pomysłów, nie umiał nawet dobrze pisać. Przez całe lata utrzymywały go jedynie naiwność i prymitywizm czytelników. Świat w końcu jednak poszedł naprzód i dla zwykłego sześćdziesięciolatka bez przyszłości nie było w nim miejsca, chyba żeby się jakimś cudem zasymilował.

– Pokaż, że na coś cię stać – warknął szef.

Nie podobały mu się artykuły o kradzieżach jabłek na praskich ogródkach. Nie interesował wysyp odkleszczowych zapaleń opon mózgowych. Nic się nie działo. Nawet złodzieje lusterek – jak na złość – przestali łazić nocami po osiedlach.

Fircyk już miał złożyć wymówienie, nie ma bowiem nic bardziej upokarzającego, niż przyznanie szefowi racji co do decyzji o własnym zwolnieniu, kiedy wpadł na genialny pomysł. Gdyby tak… gdyby tak podjąć temat, którego nikt nie odważyłby się podejmować? Zrobić reportaż o sferze tabu?

– Co?! – krzyknął naczelny, słysząc jego pomysł.

O Mieście. Między słowami wszyscy wiedzą, że Miasto nie jest zwykłe. Tam się coś dzieje, na tej prowincji, w tym magicznym świecie bez przestępców i bez problemów. Wystarczyło spojrzeć na mapy satelitarne. Któregoś razu w redakcji, podczas opieprzania się w godzinach pracy, ktoś zauważył, jak walą się budynki. Bloki stały na skraju przepaści, a jeden z nich po prostu pękał i leciał w dół.

Potem był kurz, dym, jakieś trupy – na pewno jakieś trupy. Media milczały, a z Miasta nie doszły żadne informacje o aferze, o postępowaniu, do prokuratury rejonowej nie przyszły żadne oskarżenia. Któryś z redakcyjnych nadgorliwców postanowił coś z tym zrobić, jednak szef kategorycznie zabronił. Skoro żadna inna gazeta nie interweniowała, ich szmatławy brukowiec również nie mógł mieć czelności. Fircyk zapomniał o sprawie, będąc na tropie praskiego wampira – nocnego ekshibicjonisty, który w marcu już cztery razy pochwalił się przed staruszkami swoim przyrodzeniem.

Tym razem jednak nie miał wyjścia. Szef zgodził się – o dziwo. W razie, gdyby artykuł wzbudził niezdrową sensację, nie było szkoda stracić starego, działkowego gawędziarza.

Fircyk wyjechał, ale zanim to zrobił, zaopatrzył się w kilka informacji i wymagany „look". Musiał wyglądać. Kupił płaszcz, ale zamiast do Columbo upodobnił się do wychudzonego stracha na wróble.

 

 

***

 

– Oczywiście – odpowiedział komisarz Miejskiej Policji – Nie ma u nas przestępców. Nikt nie kradnie, poza oczywiście sporadycznymi przypadkami, raz na kilka lat jest morderstwo, jednak przestępczość utrzymuje się na najniższym poziomie w kraju.

– Mhm – zanotował to z uśmieszkiem.

– Nie wierzy pan?

– Wierzę. Czemu miałbym nie wierzyć? Policja nie kłamie.

– W Mieście nikt nie kłamie – podsumował wyniośle Kiełbasa.

– Dość śmiałe stwierdzenie. Pozwoli pan, że zacytuję je w artykule?

– Ależ oczywiście. Ręczę za nie głową.

– Skoro pan tak mówi. – Fircyk podrapał się w łysy czubek głowy – A powie mi pan, skąd ta pewność?

– To oczywiste. Jesteśmy katolikami, a kłamstwo jest złe.

– Faktycznie. Dzieci też są katolikami?

– Oczywiście.

– Oczywiście. I nie kłamią? Nie kłamią, że im dobrze idzie w szkole? Albo, że nie zbili kolegi?

– Panie redaktorze, a od kogo, według pana, miałyby się tego nauczyć? To deprawacja rodziców powoduje deprawację młodzieży.

Fircyk się cieszył. To był dopiero materiał. Zbiorowa schizofrenia, jeden wielki omam. Tak niewiele różny od tego, do czego przywykł przez lata pracy. Śmieszne poglądy śmiesznych ludzi, dla naiwnych i głupich czytelników. Miał jednak asa w rękawie.

– A powie mi pan… tak z innej beczki. Nie ma morderców, nikt nie kradnie, prawda?

– Oczywiście.

– Policja nie ma co robić?

– Nie no, zawsze jest co robić. Młodzież czasami ulega pokusom z zachodu, wie pan, papierosy, alkohol. Takie zachowania trzeba ścigać. Ucinać tuż przy korzeniu, a nawet razem z korzeniem.

– Policja lata więc za młodzieżą? – zapytał ironicznie się uśmiechając.

– Ścigamy, tak.

– A ilu was jest?

– Ilu funkcjonariuszy?

– Tak.

– No… będzie trzydziestu.

– To wszystko wyjaśnia.

Kiełbasa oparł się w fotelu i bezwładnie obracał oczyma. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy z tego, co nagle stało się jasne dla jego rozmówcy. Trzydziestu to i tak za dużo. Większość funkcjonariuszy siedzi w domach, pracują na zmiany, bo w końcu ile osób potrzeba do zneutralizowania grupki pijących dzieciaków?

– Co niby wyjaśnia? – spytał zdezorientowany Kiełbasa.

– Wszystko. Dlaczego jest tu tak wiele zaginięć.

– Czego?

– Zaginięć. Rozumie pan, ludzie znikają, nie odnajdują się.

– Nie bardzo.

– Niech pan nie udaje, komendancie. Wiem na przykład o małym miasteczku pod Miastem, które raptownie się wyludniło.

– O czym pan mówi?

– O… – poszperał w notesie przerzucając kartki – O Ujściu.

– Nie wiem, o czym pan mówi. To jest skansen, zwyczajny skansen. Latem jeżdżą tam turyści.

– No teraz jest… ale kiedyś?

– Kiedyś też był – zmieszał się Kiełbasa.

– Rozumiem… – Fircyk postukał długopisem w notes – mam jednak inne informacje.

Policjant rozsiadł się wygodnie, zaplótł dłonie na tłustym brzuchu i uśmiechnął obleśnie. Wyglądał, jak człowiek, który w niewyjaśnionych okolicznościach odzyskał nagle kontrolę nad pęcherzem.

– To od starego Kuny pan wie? – spytał prawie nie otwierając ust. – Od księdza?

– Skąd… skąd pan wie?

– Ech. Bo stary łazi i gada, ot co. Wie pan, nie wiem czemu, ale on tam prowadzi ten kościół od lat. Coś mu się uwidziało, rozumie pan? To od samotności, taką mam teorię. Kiedyś moja żona chciała mu dać gosposię, ale się zarzekł, że nie ma takiej potrzeby, rozumie pan?

– Ale… ale on mówił tak… no tyle emocji w tym było?! – zaprotestował Fircyk.

– No było. Pomieszanie zmysłów, ja myślę.

– Mówił też o jakichś policjantach, którzy wycofali się po zatrzymaniu przestępcy. Albo o zaginięciu nastolatka… Było coś takiego?

– Ludzie tu nie giną, niech pan zrozumie.

– Ten człowiek jednak…

– Proszę pana. On gada różne rzeczy, widać nie trafił pan na jego lepszy dzień. Mógłby wtedy opowiedzieć o blokach w samym środku Miasta, które spadają w przepaść. Rozumie pan?

Nieczęsto się to zdarzało, aby Fircyk doznał olśnienia, ale właśnie w tym momencie coś go tknęło. Jakaś inteligentna cząstka jego osobowości szepnęła „hej, ja to przecież widziałem, te bloki". Fakt. Wszyscy widzieli, a komendant Kiełbasa najwyraźniej próbował wszystko zataić.

– Czyli… czyli to bez sensu? – zapytał idiotycznie Fircyk – Mówi pan, że nie ma żadnej sensacji?

– Absolutnie. Oby wszędzie był taki porządek, jak tutaj.

– Rozumiem. No nic – redaktor wstał z rozmachem – W takim razie nie będę się zastanawiał. Zmywam się jeszcze dziś…

Komendant wstał również, mocno ściskając dłoń gościa niczym imadło z ciastek. Łypnął oczami i powiedział na do widzenia:

– Cieszę się, że ktoś z Warszawy się nami zainteresował, ale naprawdę nie ma powodu.

– Nic, szkoda. Do widzenia.

Kiedy drzwi się zamknęły komendant podniósł słuchawkę i wykręcił wewnętrzny numer. Coś kazało mu przypuszczać, że pan redaktor jednak nie do końca łyknął przynętę.

 

Była siódma, ciemno i zimno, ale Fircyk wciąż nie miał zakwaterowania. Nie to, żeby nie szukał. Szukał. Wynajdywanie hoteli było jedną z nielicznych rzeczy, z których zawsze potrafił się wywiązać w stu procentach. Jednak zdawało się, że Miasto jest wolne od takich zbytków.

Kiedy pytał, ludzie grzecznie odpowiadali „nie wiem". Patrzył w gazetach, oczywiście zero wzmianki. Taksówkarzy nie widział, ani jednego. W końcu postanowił, że zerknie w Internecie, ale kafejek też było jak na lekarstwo. Sprawa zaczynała wyglądać nieciekawie.

Dodatkowo ten typ, który go śledził. Tuż po wyjściu z komisariatu, a tak się przynajmniej Fircykowi wydawało, doczepił się do niego ogon. Młody mężczyzna, który z wyglądu od razu skojarzył się redaktorowi z krawężnikiem. Ubranie sprzed dekady, głupi uśmiech, twarz wyrażająca znudzenie pomieszane – co paradoksalne – z obojętnością. Jakby prześladowca o niczym nie myślał.

I to godne wartownika usposobienie. Powolne, leniwe ruchy. Patrząc na niego miało się wrażenie, że choćby i huragan, on nie zejdzie z ulicy. Czasami tylko, tak dla zachowania roli, chował się nieudolnie w jakiejś bramie, niszy, za drzewem, i wystawiał łeb.

Wreszcie znalazł. Fircyk omal nie podskoczył widząc kafejkę internetową. Koło dworca, w jakiejś piwnicy, wyjątkowo jak na piwnicę czystej, mieściła się upragniona skarbnica wiedzy. Fircyk wszedł, zapłacił z góry za dziesięć minut, po namyśle dodał jeszcze dziesięć, a potem był zmuszony wykupić kwadrans.

Nic. Na żadnym z portali nie znalazła się wzmianka o hotelu. Prawdę mówiąc na większości Miasto było jakby puste – wolne od wszelkich usług. Żadnych salonów gier, w których mężczyźni od niechcenia, sącząc kolejne piwo, wsypywali monety do automatów. Żadnych pubów, restauracji, muzeów. Żadnych hoteli. Po prostu pustynia.

W samym centrum, jak oaza cywilizacji, na mapie świeciła ikonka kawiarni internetowej „U Józia". Fircyk nie mógł się nadziwić. Zdawało się, że trafił do jedynej kawiarni w mieście.

Nie miał najmniejszej ochoty zatrzymywać się w przytułku, ani szukać schronienia na pobliskim dworcu. Rozdrażniony wyszedł na ulicę. Było ciemno i zimno. Na zewnątrz wciąż stał niesympatyczny, niezbyt się kryjący typ. Fircyk skorzystał z elementu zaskoczenia. Facet uparcie obserwował czubki swoich butów, więc nie był w stanie zauważyć swojej „ofiary", która wbrew wszelkim prawom przyrody zbliżyła się do niego, miast uciekać.

– Dobry wieczór – zagadnął redaktor.

Gość podniósł na niego zaspane oczy. Pociągnął nosem, lekko się uśmiechnął, ale uśmiech nie zmył z jego twarzy zmieszania.

– Witam – odpowiedział niepewnie.

– Wie pan co? Miałem dziś jechać do Warszawy, ale prawdę mówiąc żadne z połączeń dzisiaj mi nie pasuje. Pojadę jutro. Może wie pan gdzie mógłbym się zatrzymać na noc?

Jegomość odetchnął, humor wyraźnie mu się poprawił. Pewnie w myślach rozważał przyczyny pozostania swojego obiektu w Mieście, kreował teorie spiskowe na tren temat, a tu proszę. Pretekst był tak oczywisty. Pomyślał nawet, że przebranie musi być idealne, skoro redaktor zdecydował się do niego podejść. Pewnie nie zauważył, że ma ogon.

– Znaczy… no nie wiem. Myślę, że w hotelu.

– No właśnie… może mógłby mi pan wskazać?

– Znaczy… znaczy hotel?

– Dokładnie.

Gliniarz się zamyślił. Nie ma w tym nic nienormalnego, bo przecież żaden normalny mieszkaniec danego miasta nie ma jakiegoś konkretnego powodu do zastanawiania się gdzie są hotele. Typ jednak myślał i myślał, mijały kolejne sekundy, a jego umysł nie był w stanie wygenerować żadnej odpowiedzi.

– Nie wiem – odpowiedział po minucie – Przykro mi.

– Bo wie pan. Odniosłem wrażenie, że tu po prostu nie ma hoteli.

– Nie ma?

– No nie ma. Ani jednego.

– To zastanawiające. – odparł glina – Nigdy tego nie zauważyłem.

– No ale co ja mam w tej sytuacji zrobić?

– To znaczy… ja nie wiem. Ja nigdy nie myślałem o tym…

– Nie ma żadnego takiego miejsca? Chciałem zapłacić i gdzieś zanocować, rozumie pan. Nie bardzo mi się uśmiecha spanie na ławce w parku.

– Nie wolno spać na ławce w parku – zaoponował żywiołowo glina – od razu byśmy pana… znaczy by pana zgarnęli.

– Właśnie. To jakie są opcje poza ławkami?

Facet po raz kolejny zapadł w rozważania. Fircyk natomiast układał sprytny plan. Chodzący za nim osobisty, policyjny cień nie wróżył łatwego śledztwa. No i gdzie może być bezpieczniej, niż u policjanta w domu. Problem polegał na tym, że policjant był wyjątkowo niedomyślnym człowiekiem.

– Może – podjął po chwili redaktor – ktoś mógłby mnie ugościć? Rozumie pan? ja mam fundusz na takie wydatki, ja wszystko pokryję?

– Ale kto miałby pana wziąć?

– A pan?

– Ja?

– No. Ja płacę sto złotych za nocleg, co pan na to?

– Ja? – policjant przemyślał rzecz – Ależ… to jest doskonałe rozwiązanie! Czemu o tym nie pomyślałem?

– Nie wiem – zażartował Fircyk – Czyli się pan zgadza?

– Tak, oczywiście.

– I sto złotych pasuje?

– Nie, nie ma mowy. To byłoby jak łapówka! – zaoponował glina.

– Jak łapówka? – zdumiał się Fircyk

– Obowiązkiem każdego obywatela i katolika jest pomagać innym obywatelom – wyrecytował krawężnik.

– I katolikom? – instynkt reporterski sam podsunął redaktorowi tą kwestię.

– Niekoniecznie. W każdym razie… chodźmy zatem do mnie.

Fircyk pokazał, że bardzo chętnie podąży za wybawicielem, sam natomiast został krok z tyłu i poszperał w wewnętrznej kieszeni płaszcza. Po chwili delikatnie skrobnął rysikiem po papierze. Wiedział, że nie zapomni tak niecodziennej postawy, ale na wszelki wypadek postanowił to zapisać. Miał wrażenie, że w Mieście wszystko jest możliwe.

 

Rano nie obyło się bez cyrku. Wieczorem z resztą także. Żona pana policjanta ucieszyła się z niezapowiedzianego gościa, jakby zaraz miała wyskoczyć ze swojej skóry. Fircyk został poczęstowany i zagadany, jak nigdy wcześniej. Ostrożnie włączył dyktafon, w przeciwnym razie nikt nie uwierzyłby świadectwu jego słów.

Taka kumulacja odmóżdżonej dobroci. Fircyk nie był by sobą, gdyby w trakcie wywodu dotyczącego pomagania, nie zadał jednego ze swoich głupich pytań. Głupie pytania miały to do siebie, że prócz oczywistego debilizmu, rzucały niekiedy światło na dość ważne fakty.

Tak jak kiedyś, podczas rozwiązywania zagadki „Znikających Jabłek" w Warszawie. Policja zatrzymała podejrzanego, wskazanego przez jedną z ofiar. „To był młody Jóźwiak", powiedziała kobieta na przesłuchaniu, „Z tą swoją bandą". Policja zajęła się rozpracowywaniem grupy przestępczej, a Fircyk zbieraniem dowodów do porażającego zmysły artykułu. Kiedy miał kończyć, naszła go potrzeba zadania jednego ze swoich pytań. „A pani go w ogóle widziała?" zapytał. „To był Jóźwiak" – odpowiedziała kobieta pewnym głosem. „Tak, ale czy pani naprawdę wtedy była na działce, o tej czwartej rano, i czy pani widziała, że to Jóźwiak?". „Nie widziałam, ale to był on".

– Czemu trzeba być pomocnym? – zapytał Fircyk siorbiąc zupę z obiadu.

Domowników wcięło. Siedzieli sobie w konsternacji, a odpowiedź była tak oczywista, że niemal niemożliwa do artykulacji.

– Bo tak jest. – odpowiedziała w końcu kobieta.

– Czyli bez powodu?

– Nie no… z powodem. Ale dziwne pytania pan zadaje.

– Ciekawi mnie po prostu państwa motyw. Jak coś się robi, to trzeba wiedzieć dlaczego.

– No… bo trzeba pomagać. – odparł tym razem mąż kobieciny.

– Trzeba, owszem. Ale co to państwu daje?

– Nic.

Fircyk z zachwytu aż szalał na krzesełku. Może i nie był zbyt lotny, ale całe jego życie, każda rozmowa z kolejnym człowiekiem była dowodem na jakikolwiek brak altruizmu w społeczeństwie. Nawet pomagając żebrakowi ludzie dają monety tylko po to, aby poczuć się kimś lepszym. Albo nie potrafią znieść presji społecznej.

Gdzieś są sobie te zasady, miłowanie bliźniego i tak dalej, ale mimo wszystko tylko zło potrafiło być bezinteresowne. Fircyk czuł się jakby odnalazł Atlantydę.

Poszedł spać, a nad ranem zbudził go sympatyczny pan policjant. Zaproponował, że odprowadzi Fircyka na dworzec. Prosił i prosił, aż w końcu redaktor musiał się zgodzić. Na dworcu nie było tłumów. Tylko peron, i pusty pociąg. Stał, jakby czekał tylko na Fircyka i wcześniej nie miał zamiaru ruszyć.

Policjant odprowadził mężczyznę pod samo wejście. Fircyk rozejrzał się po wagonie. Nie było żywej duszy. Na peronie tylko jeden facet, policjant, który go odprowadził. Nie było nawet możliwości wyjścia innymi drzwiami, bo i tak cały dworzec był jak pustynia.

Fircyk spanikował. Odjedzie nawet jedną stację i zmarnuje cały dzień, bo pociągi do Miasta nie kursują często. Wbił się do przedziału i zasunął zasłony. Za oknem był pas torów, oraz jakaś lokomotywa, która najwyraźniej nie miała nigdzie jechać.

Nie myśląc wiele redaktor otworzył okno na oścież, wystawił łeb na zewnątrz, po czym oparł się nogą o składany stolik. Dopiero po chwili odzyskał przytomność. Stolik złożył się do pozycji pionowej, a Fircyk – zaskoczony tym zdarzeniem – wyrżnął brodą o otwarte okno.

Pociąg ruszył. Z brody redaktora leciała krew, nie był pewny, ale chyba odgryzł sobie kawałek wargi. Mimo bólu oparł się stopami raz jeszcze, tym razem o fotel. Wystawił głowę na zewnątrz, na szybę chlapnęło kilka kropel krwi. Jechali, na ziemi coraz szybciej przesuwały się kamienie i stalowe tory.

Szybki rachunek sumienia. Praca. Mielizna emerytury. Skok i może jakieś obrażenia. Mężczyzna zaczął gramolić się na zewnątrz. Wypadł, jak worek z mąką, bezwładnie. Zarył łokciami w ziemię, obił się straszliwie i o mało nie wpadł pod koła pociągu, ale był na ziemi. Po drugiej stronie maszyny raz znikały, raz pojawiały się nogi policjanta.

Chyba go nie zauważył. Fircyk zdobył się na nadludzki wysiłek, krwawił z różnych zadrapań i myślał, że umiera, ale poczłapał w stronę zaparkowanej lokomotywy. Jeszcze moment, myślał, i będę uratowany. Kulał na prawą nogę, w trakcie przedzierania się przez torowisko zrozumiał, że będzie musiał kupić sobie nowe spodnie, bo te świeciły wielką dziurą na lewym kolanie.

Koniec

Komentarze

Nie zauważyłem jakichś poważnych błędów w opowiadaniu - ale dialogi można by nieco doszlifować - jednak chwilami masz trochę dziwną składnię. Za to fabuła... no słaba. Naciągana cholernie, chyba że naprawdę jakoś sprytnie to wszystko wyjaśnisz w następnych częściach.

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Drobne literówki. Jezyk przyswajalny, jednak pamiętam że coś mi tam czasem zgrzytało. Fabularnie moim zdaniem całkiem dobrze. Ogólnie to mnie wciągnęło. Będę czytał dalej. Za ten fragment daję 5.

Redaktorem jakiejś podrzędnej gazety z Warszawy, niemal emerytowanym odkrywcą tanich sensacji.  
Zatem pracował, czy był emerytem? 
Ogólnie, wyglądał jak skończony idiota bez krzty nawet gustu i z samooceną w gruzach. 
Nawet gustu?
 Naczelny kazał mu w jednej chwili zmienić się z powiernika działkowych sekretów w najczystszej wody detektywa.
Jakich sekretów?
 Świat w końcu jednak poszedł naprzód i dla zwykłego sześćdziesięciolatka bez przyszłości nie było w nim miejsca, chyba żeby się jakimś cudem zasymilował.
W tym kontekście asymilacja nie pasuje. 
 Nie podobały mu się artykuły o kradzieżach jabłek na praskich ogródkach.
Szefowi, czy Fircykowi?
 Zrobić reportaż o sferze tabu?
Po prostu o tabu.

I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej.  

Drobne błędy w zapisie dialogów. Mianowicie, w sytuacjach takich:
"- Rozumiem. No nic - redaktor wstał z rozmachem - W takim razie..." - po "rozmachem", ergo na końcu wtrącenia, ergo na końcu zdania, powinna być kropka.

Natomiast tu:
"- Bo tak jest." - odpowiedziała w końcu kobieta." - Po "jest" nie powinno być kropki.

"- Ależ oczywiście. Ręczę za nie głową.
- Skoro pan tak mówi. - Fircyk podrapał się w łysy czubek głowy - A powie mi pan, skąd ta pewność?" - Takoż brak kropki, ale przede wszystkim powtórzenie.

Imadło z ciastek?

"spiskowanie na tren temat" - literówka.

"Wieczorem z resztą także." - "zresztą" razem.

"...wyskoczyć ze swojej skóry." - A z czyjej innej niby miala wyskoczyć? Bez "swojej".

"Fircyk nie bl by sobą" - "byłby" razem.

W opowieści o Jóźwiaku w "z tą swoją bandą" - z małą literą.

"Tylko peron, i pusty pociąg. Stał, jakby czekał tylko na Fircyka i wcześniej nie miał zamiaru ruszyć.
Policjant odprowadził mężczyznę pod samo wejście. Fircyk rozejrzał się po wagonie. Nie było żywej duszy. Na peronie tylko jeden facet, policjant, który go odprowadził." - powtórzenia.

To tyle, co mi wpadło w oko na szybko. Język w zasadzie ok, choć miejscami troszkę nieporadny. Sama opowiesć o podejrzanym Mieście może miec potencjał, ale zakończenie tego kawałka jakieś takie mało wiarygodne i przesadzone. Po co te dotkliwe obrażenia? Nie mogł wyjsć z pociągu drugimi drzwiami? Między wagonami wyjścia wszak są na ogól na dwie strony torów. Poza tym niby stracił przytomność, ale natychmiast ją odzyskał i skoczył z okna, które jest dość wysoko w przedziale przecież. I to wszystko sześćdziesięciolatek.
Jestem tak między 3 a 4, więc poczekam, może następny fragment bardziej mi przypadnie do gustu.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pierwsza z trzech części pierwszej z dwudziestu czterech części? :o
Nie rozumiem też pod co ten "tytuł opowiadania", ale OK, nie będę się tego czepiał.
W tekście jest wiele niezręcznych sformułowań, Orson co niektóre wymienił... Mnie chyba najbardziej rozbawiła "zupa z obiadu". Brzmi jak resztki dla psa, a nie poczęstunek gościa.
Chyba nikt jeszcze o tym nie wspomniał, ale źle zapisujesz dialogi. Hyde Park -> porady dla początkujących -- tam znajdziesz poprawny zapis.
Dałbym 3,5, ale z braku połówek zaokrąglę w górę. 


 

Sorry, jednak Joseheim zwróciła uwagę na dialogi. Kiedy zaczynałem czytać jej komentarza jeszcze nie było. :)

Bardzo mało psycholigicznie wiarygodne. Po prostu - nie ten bohater do tej sprawy. Facecik, który pisywał przez cale żawodowe zycie o ogródkach dzialkowych i pospolitych sensacyjkah? Niemożliwe...  I szlus, jak pisze Autor. Pozdrowienia.
3/6

Dzięki za komentarze. Następne części postaram się doszlifować nieco bardziej, zwłaszcza jeśli chodzi o kropki i literówki... 

do RogerRedye

Bohater miał być niedopasowany. Pisywał o ogródkach działkowych i pospolitych sensacyjkach - w tym nie widzę nic dziwnego, zwłaszcza, że jest masa ludzi (i gazet), którzy tak działają. Te wszystkie detektywy, fakty itd...

do exturio
Może powinienem był wyjaśnić... całość składa się/składać się będzie z sześciu powiązanych ze sobą w jakimś stopniu opowiadań. W każdym jest inny protagonista i inny problem. Tym co je łączy jest Miasto. Dzięki takiemu zabiegowi mogłem je dokładniej pokazać.  Tytuł opowiadania jest więc tytułem opowiadania - numer przy nim pokazuje na ile części rozłożone jest opowiadanie, a liczba przy tytula głównym... ile zostało części w ogóle.

"Zupa z obiadu" - dobrze Ci się skojarzyło. To są resztki. Te resztki zupy, która była serwowana przy obiedzie. Zamiast opisywać całość zdarzenia, ograniczyłem je do minimum, do skrótu myślowego. Można powiedzieć, że to taki mój mały eksperyment. Jeśli nie będzie się spisywał, po prostu to zmienię w kolejnych częściach.

Reszcie dziękuję za poprawienie (czy znalezienie) błędów:) Postaram się, żeby następnym razem było ich zdecydowanie mniej. 

Jeszcze jedno mi się przypomniało... 

Do josenheim:

Nie mógł wyjść z przedziału, bo policjant stał na peronie. Jeśli stał na peronie, widziałby jak Fircyk wysiada z przedziału i idzie do drzwi. Wydawało mi się to oczywiste, ale w przyszłości postaram się uniknąć podobnych niedomówień:) 

"Był podstarzałym, łysiejącym kurduplem. Redaktorem jakiejś podrzędnej gazety z Warszawy, niemal emerytowanym odkrywcą tanich sensacji. Ubrał się w szary prochowiec, za duży, bo opadał mu po bokach jak worek. Ogólnie, wyglądał jak skończony idiota bez krzty nawet gustu i z samooceną w gruzach.
Od początku podchodził do tej sprawy sceptycznie, ze strachem nawet. Naczelny kazał mu w jednej chwili zmienić się z powiernika działkowych sekretów w najczystszej wody detektywa. Bilet ostatniej szansy. Nie było zapotrzebowania na bajdurzenie dziadków, albo zrobi coś porządnie, znajdzie temat, albo koniec. Szlus. Wyleci z hukiem i osiądzie na mieliźnie podłej emerytury, na którą i tak nie zasłużył w pełni.
Tomasz Fircyk nie miał talentu, nie miał pomysłów, nie umiał nawet dobrze pisać."

Ależ to  nie ja w pierwszym akapicie tak dosadnie. krotko i negatywnie  scharakteryzowalem bohatera. Uczynił tak Autor tekstu... Po prostu - mależalo wymyśleć innego bohatera, a nie ostatniego nieudacznika, ślizgającego się przez zawodowe zycie na podrzędnym stanowisku w podrzędnej gazecie.... Bohatera bez ikry, bez doświadczenia, bez stosunków, bez wiedzy, za ktorym nie stoi nawet porządny tytul prasowy. Błąd.  
Oczywiście pozostaję przy swoim zdaniu.
Pozdro. 

Nie musiał wysiadać na peron z tej samej strony, z której wsiadł, tylko z drugiej, za pociąg, tak że pociąg stałby między nim a policjantem. Cóż, wychowalam się na starych klekoczących pociągach, w których wyjścia z wagonu są na obie strony, "lewą" i "prawą", że tak powiem.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Niby tak, ale pociąg wygląda tak, że z jednej strony są przedziały, a z drugiej jest korytarz. Policjant stał na peronie od strony korytarza, co powinienem był zamieścić w tekście. 

Jeśli Fircyk wyszedłby z przedziału, wlazłby prosto w pole widzenia policjanta. Potem policjant widziałby jak Fircyk lezie do wyjścia i jak nagle znika - nie idze ani dalej, ani nie wraca.  

Policjant był mało rozgarnięty, a Fircyk mógł się poruszać poniżej poziomu okien - chociaż tyle mogło mu przyjsć do głowy, zamiast durnego skakania przez okno jadącego pociągu.

Ale to jalowa dyskusja, bo Ty przecież masz swoje zdanie, a ja nadal uważam, że zakończenie jest mało wiarygodne i przesadzone. ; ) Zatem, postaraj się bardziej w drugiej części...

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

1/24!??!?!?!!
nie, nie, nie, tego pomyłu nie staczy na 24 odcinki. Pozwól, że Ci pomogę - napiszę zakońćzenie, które zrobi z tego wstępu dobry, samodzielny tekst
ehkem:

"Szybki rachunek sumienia. Praca. Mielizna emerytury. Skok i może jakieś obrażenia. Mężczyzna zaczął gramolić się na zewnątrz. Wypadł, jak worek z mąką, bezwładnie. Zarył łokciami w ziemię, obił się straszliwie i o mało nie wpadł pod koła pociągu, ale był na ziemi. Po drugiej stronie maszyny raz znikały, raz pojawiały się nogi policjanta.

Chciał uciekać, ale nie mógł. Świat stał się jakiś niewyraźny i krzywy. Nie, to on trzymał głowę krzywo. Policjant wyszedł zza lokomotywy i wbił zdumione spojrzenie w reportera. Wszystko przepadło... a może właśnie o to chodziło?

- A jednak pan został... - powiedział gliniarz, wciąż stojac krzywo, tak jak cały świat. - No... teraz jest pan... jesteś bracie mieszkańcem Miasta.

Podszeł do Fircyka, postawił go na nogi i szybkim ruchem nastawił złamany kark. Nowy obywatel Miasta widział już wszytko normalnie i wszystko rozumiał."

sabathius/KJP
Marzec2012

kurtyna!
oklaski

@komandor - okrutny jesteś ;D Ale zakończenie dobre!

@komandor, wstaw ten komentarz jako opowiadanie, może zebrać niezłe oceny ;p

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

ad Elanar

jeśli tylko Szanowny Autor mi pozwoli... :D

Nie podobało mi się, niestety. Język zjadliwy, w miarę poprawny, ale treść... treść nie. Pomijając niską wiarygodność obu głównych bohaterów leży na obu łopatkach, tekst jest zwyczajnie nieciekawy; nic się w nim nie dzieje. Pomysł Miasta - sam w sobie może i niezły, ale wykonany dość słabo. Raczej nie zajrzę do kolejnych części.

Nowa Fantastyka