- Opowiadanie: RobertZ - Chłopiec, las, polana i smok

Chłopiec, las, polana i smok

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Chłopiec, las, polana i smok

Las istniał zawsze, od samego zarania dziejów, od dnia w którym pierwsze promienie słońca oświetliły błotnistą równinę rodzącej się rzeczywistości. Nikt nie potrafi sięgnąć ponad niego, zrozumieć go, ogarnąć jego potęgę i niezwykłość. On żyje, tętni życiem wypełnionym narodzinami, wzrostem, rozkwitem i śmiercią, od samych czubków najpotężniejszych, najwyższych drzew, aż po ich obłożone próchnicą korzenie. Las był, jest i będzie, aż do dnia, w którym zapadnie ostatni w historii tego świata mrok.

Wiewiórka, czymś przestraszona wskoczyła na gałąź drzewa i zniknęła wśród jego konarów. Pomiędzy drzewami biegł chłopiec, o twarzy pełnej bólu i strachu. Jego ubranie poszarpały bezlitosne krzewy znacząc krwią drobne dziecięce stopy i bose pokryte błotem stopy. Chłopiec uciekał. Może przestraszył go sam las potęgą pnących się w górę konarów. Mogła jego duszę zadrasnąć samotność i bezradność jakże okrutna i groźna, zdolna dopaść każdą, nawet najsilniejszą istotę. Chłopiec biegł szukając ocalenia, pomocy, której nikt nie chciał lub nie potrafił mu udzielić. Lecz naiwny ten, kto wątpi i smuci się czytając tą opowieść. Ludzie w swej głupocie i niewiedzy nie są świadomi tego, że las, ten przestwór ciągnących się w nieskończoność drzew ma w sobie coś, co można by nazwać litością, a może o wiele prościej przeznaczeniem, gdyż nie wynika to z czynów istoty, której dotyczy i jest jakże samoistne, niezwykłe, przypadkowe.

Las zlitował się nad chłopcem i rozwarł przed nim swoje nieprzebyte chaszcze. Rozstąpiły się na boki konary olbrzymich drzew i chłopiec stanął na skraju leśnej polany. Otaczały ją co prawda drzewa, zwartym i nieprzeniknionym kręgiem, ale była ona wystarczająco duża, aby zniweczyć czar przytłaczającej potęgi lasu.

Na środku polany, w pobliżu płynącego przez nią niewielkiego strumyka o krystalicznie czystej wodzie tańczącej wśród błyszczących kolorami tęczy kamyków siedział mały smok., smocze dziecko. Przycupnięta, smutna istota, przestraszona przez dla niej jeszcze nieznany, tajemniczy i groźny świat. Musiał zgubić swoich rodziców unosząc się po raz pierwszy w swoim krótkim życiu w przestworzach nieba. Miłość do tego co piękne często kradnie nam drogę do przeszłości.

Chłopiec patrzył na niego z zaskoczeniem malującym się na jego drobnej dziecięcej twarzy. Już nieraz widywał unoszące się w powietrzu smoki. Widział strach jaki pojawiał się na twarzach jego rodziców, tą obawę przed zniszczeniem, bólem i śmiercią. Jednak po raz pierwszy ujrzał smocze dziecko. Promienie słońca zagrały swoją melodię na drobnych smoczych łuskach. Zdały się one chłopcu roztopionym złotem, olśniewały powtórzonym, wiernie odbitym blaskiem słońca.

Chłopiec, nie zważając na ból zmęczonych długą drogą nóg, ani też strach, obawę przed leżącą przed nim istotą, zrobił w jej kierunku kilka kroków, przystanął, znowu zrobił parę kroków, aż w końcu jego mała dłoń dotknęła ciepłej, rozgrzanej promieniami słońca łuski.

Smok spojrzał na niego. Jego pysk nie był przerażającą paszczą, lecz jedynie smutną mordką niemowlaka, który na coś czeka, ale nie może tego dostać. Przez moment chłopiec widział w smoczych oczach strach, obawę przed nim samym, smok zapewne nigdy wcześniej nie widział ludzkiego dziecka, lecz niepokój ten wyparł błysk radości. Leżące przed nim smocze dziecko zdawało się uśmiechać dostrzegłszy, że nic mu nie zagraża, co więcej, że zapewne zyskało nowego towarzysza zabaw. Chłopiec widząc ten uśmiech także się uśmiechnął i pogłaskał błyszczącą złotem smoczą mordkę. Smok radośnie zamerdał ogonem.

-Zgubiłeś się?– spytał chłopiec i zobaczył w oczach smoka wyraz niemego, pełnego smutku potwierdzenia.

-Tak samo jak ja-powiedział chłopiec– Chciałem zobaczyć jak wygląda las, ale…te drzewa są takie duże. Nie mogłem wypatrzeć drogi do domu.

Na pysku smoka pojawił się pełen dziecięcego zrozumienia wyraz czułości.

-Ale…-chłopca olśniła pewna myśl. Podskoczył z radości, nie czując nawet bólu pokaleczonego ciała– Wiem gdzie jest twój dom. Jeżeli weźmiesz mnie ze sobą wskażę tobie drogę. Czy mogą wspiąć się na ciebie? Nie jestem ciężki. Jestem tak mały, że nie mam nawet swojego własnego imienia. Zwą mnie Pączusiem…

Smok, który zdawał się rozumieć wszystko z tego co chłopiec do niego powiedział, przygarnął go do siebie swoją niezgrabną smoczą łapą. Chłopiec, po chwili niezręcznej, niezgrabnej szarpaniny, z trudem, ale wspiął się na grzbiet smoka.

-Jak pięknie! Jaki ty jesteś ładny!- krzyknął pełen radości.

Smok nic nie powiedział, gdyż nie dany mu był jeszcze dar mowy, ale chłopiec, zwany Pączusiem, miał wrażenie jakby z nim rozmawiał, słuchał opowiadanej przez smoka historii, o tym, jak ten zgubił się w wypełnionych pustką przestworzach nieba.

-Jesteś Błyskotkiem…-w końcu rzekł chłopiec tłumacząc smocze imię na ludzki język, ale smok nie pozwolił mu w pełni wyrazić rodzącej się w nim fascynacji i zaciekawienia, tym nowym nie potrzebującym słów sposobem porozumiewania się, gdyż rozpostarł swoje gadzie skrzydła i wykonawszy nimi parę, z pozoru niezgrabnych ruchów, wzbił się w powietrze.

Wznieśli się ponad las. Drzewa niechętnie się rozstąpiły, ale w końcu pozostawili je poza sobą, takie małe i jakże nieistotne. Znaleźli się w nowym żywiole, w świecie przestworzy, gdzie miejsca jest zbyt wiele, a piękno. .Tu nawet poecie może zabraknąć słów.

-Jak cudownie!- krzyczał chłopiec, któremu słów nigdy nie brakowało– Wspaniale!

Smok zawahał się. Krążył nad leżącą pod nimi polaną.

-Leć na zachód-powiedział chłopiec-Tam jest wioska, w której mieszkam, a za nią twoje rodzinne gniazdo. Czuje, że tęsknią za nami.

Smok posłuchał chłopca i ruszył wskazaną przez niego drogą. Teraz już tylko lecieli i wznosili się coraz wyżej, i wyżej.

-Patrz! Patrz!- nagle krzyknął chłopiec.

Tysiące smoków unoszących się w górze. Jeszcze wyżej, ponad ich głowami. Musiały szukać zagubionego, smoczego dziecka.

-Tam na pewno są twoi rodzice.

Chłopiec nie widział radości malującej się w oczach smoka, ale czuł ją w każdym drgnieniu jego mięśni, każdym ruchu, małego smoczego ciała. On sam także był szczęśliwy. Uśmiechnął się, gdy zrozumiał, że wróci do swojego domu i będzie mógł uściskać swoich rodziców.

I tak lecieli, chłopiec i smok, w górę, ku słońcu.

Koniec

Komentarze

Dzień dobry / dobry wieczór
Sympatyczny akcent, mile kontrastujący z wszelkimi brutalnościami, które większości wydają się niezbędnym elementem fantasy. Dziękuję.

Nowa Fantastyka