- Opowiadanie: Tulipanowka - Powiernik pracy

Powiernik pracy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Powiernik pracy

Żeby opisać tę opowieść narrator musi posłużyć się pewnymi uproszczeniami, żeby przeciętny Ziemianin mógł w ogóle zorientować się, o co w ogóle chodzi.

Nazwy obiektów kosmicznych stanowią przekłady z języków występujących na Kochankach na język ludzki.

Plotka głosi, że tłumaczka Pani Leokadia Kowalski była w cudownym nastroju w czasie pracy – podobno narzeczony, z którym się wcześniej pokłóciła, wrócił i nie dość, że ją przeprosił to jeszcze oświadczył, że tylko ją szaleńczo kocha i że nie może wprost doczekać się ślubu. Ponadto wyjaśnił Pani Leokadii, że przenigdy nie twierdził, że jest brzydka. Tak mówiła jedynie jego mamusia, ale – dodał – ona z racji podeszłego wieku ma słaby wzrok. (Inna kwestia, że owy narzeczony był wyjątkowo inteligentny, tym samym uznał się za kompetentnego w ocenianiu głupoty kobiet. Wiedział, że kobiety byle łgarstwo uznają za prawdę, byle by odpowiadało ich romantycznym oczekiwaniom. Jednak najprawdopodobniej taka refleksja w ogóle nie zaświtała w umyśle Pani Leokadii lub też skutecznie została wyparta ze świadomości, niestety.) I właśnie z tej przyczyny Pani Leokadia zarówno tendencyjnie wybierała język, z którego przekładała, jak również dała sobie sporo interpretacyjnego luzu.

Profesjonaliści, czyli astrofizycy i im podobni, nie chcieli uznać przetłumaczonych nazw. Nauczeni doświadczeniem dotyczącym przekładów Pani Leokadii (w szczególności dotyczących układu Małej Fujarki) zdecydowanie twierdzili, że translacje są nierzetelne.

W obronie przekładów wystąpiło społeczeństwo ziemskie. Burza protestów w necie i kilka demonstracji w największych miejskich parkach. Zakochane pary przytulone lub za rączkę dumnie maszerowały parkowymi alejkami, co rusz wykrzykując hasła „Chcemy kochać!”, „Precz z gruboskórnymi astrofizykami!”, „Jesteśmy ZA planetą Kochanków!”, „Kowalski na prezydenta” i tym podobne.

Żeby rozstrzygnąć spór powołano Komisję do spraw tłumaczeń. Po dwóch dniach (były naciski na czas) Komisja orzekła, że translacje Pani Leokadii są poprawne (pijar to podstawa władzy). Podobno nawet tłumaczka dostała order za profesjonalizm i szeroką wiedzę z zakresu międzygalaktycznego językoznawstwa.

Tym samym romantyczna terminologia zaczęła obowiązywać. A zwyczaje naukowe stanowią, że raz nadanych nazw się nie zmienia. No chyba, że jakieś wyniki badań potwierdzą, że coś okazało się czymś innym. Akurat w przypadku Kochanków nic takiego się nie zdarzyło, więc Kochankowie pozostali Kochankami.

 

***

We wschodnich stronach Galaktyki Wiecznej Miłości w Układzie Namiętności znajduje się średniej wielkości planeta Kochankowie. Wokół planety krążą dwa księżyce: Ukochana i Ukochany.

 

Kochani to mieszkańcy planety i księżyców. Rasa inteligenta i dominująca.

Zupełnie normalnym jest, że wielu ludzi interesuje się wyglądem postaci. Ciekawość świata jest jak najbardziej pozytywną cechą. Dlatego też cytuję opis fotografii Kochanego. Opis jest jak najbardziej obiektywnego autorstwa, czyli chłopczyka z przedszkola niepublicznego:

„Zielona ósemka. Potrafi strzelać ogniami z ręki. Porusza się podskakując na ósemkowanych nogach. Ósemkowate, odstające na boki uszy służą do odbioru fal elektromagnetycznych”.

 

 

***

Afrodyta była Kochaną, ale nadano jej nowoczesne imię (akurat na Kochankach nastała moda na mitologie z równych stron wszechświata). Była kobietą mieszkającą na kontynencie Kochanyjestmójmąż.

Wśród Kochanych występowały trzy płcie: kobiety, rycerze i bohaterowie (przekład Pani Leokadii).

 

Afrodyta, jak wszyscy Kochani, w połowie życia przechodziła kryzys wielu średniego połączony z menopauzą.

Zrobiła sobie bilans życia, który wypadł negatywnie. Skoncentrowała się na błędach i życiowych porażkach. Zamiast przyjąć, że każdemu Kochanemu mogą się one zdarzyć, Afrodyta wpadła w stan przygnębienia i zaczęła użalać się i roztkliwiać nad sobą. Doszła do wniosku, że jej życie było mierne, nudne i bezsensowne, że niczego nie osiągnęła i nic po niej nie zostanie. Zadręczała się wspominaniem przykrości i utraconą na zawsze młodością. Starannie pielęgnowała w sobie złość, poczucie niesprawiedliwości, doznane krzywdy i wszelkie urazy otrzymane od innych. Wstydziła się, że jej ciało szybciej zaczynało się męczyć. Wpadła w panikę, z powodu ósemkowatych uszu, które zaczynały opadać (zamiast sterczeć prostopadle do głowy). Skóra, dawniej cudownie i atrakcyjnie pofałdowana zrobiła się nieskazitelnie gładka, bez ani jednego wgłębienia.

Z systemu wartości wyrzuciła miłość, troskę i wszelkie czułostkowe emocje. Powstałą lukę wypełniła rygorystycznymi, bezdusznymi zasadami i normami, które dawały jej złudne przekonanie, że inni ją szanują (przez to, że jej się boją).

 

W pewnym momencie Afrodyta doznała przebłysku pozytywnego myślenia.

„Dlaczego ja jestem tak niedoceniana w pracy? Przecież, choćby z racji mojego nieszczęsnego wieku, nie powinnam tkwić na najniższym stanowisku drabiny” – pomyślała.

Zakłady pracy na Kochankach przypominały piramidy schodkowe. Na każdym poziomie – szczeblu drabiny – znajdowały się stanowiska pracy: zarówno fizyczne, jak i umysłowe. Najniższe stanowiska umiejscowione były u podstawy piramidy, a najwyższe na czubku. Pomiędzy nimi usytuowane były tysiące stanowisk pośrednich.

 

„Muszę coś ze sobą zrobić. Pójdę do powiernika pracy” – postanowiła Afrodyta.

Powiernik pracy to taka instytucja, którą można porównać do ziemskiego spowiednika, albo psychoterapeuty. Wyznania objęte są ścisłą tajemnicą i powiernikowi pracy pod groźbą przycięcia uszu, nie wolno nikomu niczego powtórzyć.

 

Afrodyta skurczyła się, żeby przyjść przez wąski otwór do budyneczku o jajkoidalnym kształcie. Wewnątrz panowały nieprzeniknione ciemności (żeby nie trzeba było zamykać oczu). Kobieta przycupnęła na ciepłej podłodze i zaczęła wyłuszczać swoje problemy:

– Mam lat sto pięćdziesiąt dwa lata. Zajmuję pierwsze, najniższe stanowisko drabiny. Nigdy nie byłam u powiernika pracy. Teraz bardzo tego żałuję. Proszę o radę, bo uważam że zasługuję na sześćdziesiąte siódme – ósme stanowisko drabiny.

– Czy wypełniałaś rzetelnie, solidnie i terminowo swoje obowiązki? – spytał powiernik (płeć – bohater).

– Tak – odpowiedziała Afrodyta. – Nigdy nie było zastrzeżeń. Nawet najtrudniejsze zadania, od których wyższe drabiny się wymigiwały, ja wykonywałam doskonale i bez narzekań.

– Cóż – westchnął powiernik pracy. – Sama jesteś sobie winna. Gdybyś wcześniej przyszła do mnie… a tak tyle lat żyłaś w stanie niedocenienia.

– Ale przecież starałam się pracować, jak najlepiej potrafię. Po co miałam przychodzić po poradę? Teraz przechodzę kryzys wieku średniego i potrzebuję jakiegokolwiek sukcesu. Inaczej zwariuję…

– Wystarczy. Wyjaśnię ci jak krowa na rowie – powiernik zaśmiał się ze swoich słów. – W drabinach obowiązuje system motywacyjny.

– Wiem.

– Chyba jednak nie wiesz, na czym on polega. Kto dobrze pracuje to znaczy, że nie potrzebuje nagrody, czy też przeskoku na wyższy poziom piramidy. Motywację stosuję się do tych, co pracują źle i słabo. Oni dostają nagrody, żeby pracowali lepiej. Oczywistą oczywistością jest, że nigdy nie docenia się tych, co zawsze tak samo dobrze pracują.

– Naprawdę? – zdziwiła się Afrodyta.

– Pewnie, że tak. Na wierzchołku piramidy siedzą same leniuchy i ci co dużo gadają, a nic nie robią.

– Aha – westchnęła. – Muszę to przemyśleć.

– Zawal robotę na całej linii. Palcem nie tknij! Wiem, że będzie ci trudno, ale musisz wytrzymać. Poczekaj na obietnicę nagrody. Dopiero później zrób to, co do tej pory robiłaś. Sukces gwarantowany.

– Bohaterze, mam jeszcze problem z moim wyglądem. Starzeję się. Jest mi tak ciężko. Czy brak urody nie spowoduje, że mogę stracić pracę?

– Kobieto, co za absurdalne nonsensowne przemyślenie. Wręcz przeciwnie. Wręcz przeciwnie. Im gorzej wyglądasz, tym lepiej. Kobieta, która chce osiągnąć zaszczyty w pracy zawodowej powinna wyglądać staro, albo upodobnić się do innej płci: bohatera albo rycerza. A najlepiej jedno i drugie równocześnie.

– Ale przecież ocena społeczna kobiet skupia się na ich atrakcyjnym wyglądzie.

– Praktyka, kochana. Wiem, co mówię – zdecydowanie stwierdził powiernik pracy. – Lata doświadczeń. Ładna kobieta to obiekt seksualny. A obiekt seksualny nie może być dobrym pracownikiem, ponieważ jest obiektem seksualnym.

– Co?

– Te stany wzajemnie się wykluczają – wytłumaczył. – Coś za coś. Jak chcesz szybko wskoczyć na wymarzone sześćdziesiąte siódme – ósme stanowisko drabiny, radzę żebyś zaczęła podskakiwać jak rycerze, albo nadymać się jak bohaterowie. Możesz też publicznie strzelać ogniami z ręki.

– Nieeee, chyba bym umarła ze wstydu.

– Dobra uwaga. Im mniej wstydu, tym lepiej.

– To może ja już pójdę. Dziękuję za rady.

– Nie ma za co, to moja robota – powiedział. – „Ale zawsze miło usłyszeć” – pomyślał. – Przyjdź koniecznie za miesiąc. Powiernik pracy może dać ci jeszcze wiele cennych wskazówek na każdym etapie rozwoju zawodowego – wygłosił rutynową regułkę.

 

Afrodyta dzięki pomocy powiernika pracy wkrótce znalazła się na sto osiemnastym poziomie piramidy. Zaczęła zarabiać więcej i inwestować w siebie, czyli chodzić na koncerty, do teatru, podróżować po Kochankach. Stała się pewna siebie i radosna.

Cieszyła się, że zaczęli ją podrywać młodzi rycerze. (Afrodyta nie wiedziała, że powiernicy pracy doradzali rycerzom z pierwszego poziomu, żeby przymilali się do kobiet z wysokich poziomów drabiny.)

 

Na wczasach na Pustyni Pocałunków, Afrodyta poznała stu czterdziestodziewięcioletniego bohatera o imieniu Parys.

Parys wyznał Afrodycie, że jego ósemkowe nogi nie sprężynują już tak jak dawniej, a jego uszy nie odbierają fal na kilkudziesięciu częstotliwościach. Powiedział też, że ma problemy z oddawaniem moczu.

Parysowi, co prawda, fizycznie bardziej podobały się młode kobiety, ale wolał rozmawiać ze starszymi, które przeżywały to co on, czyli potrafiły go zrozumieć.

Po wczasach na Pustyni Pocałunków, Afrodyta i Parys zaczęli coraz częściej wspólnie spędzać czas. Na wolne weekendy lecieli do kurortów typu Nicnasnierozdzieli, Kochamtylkociebie, Nazawszetwój. Wieczorami przytulali się i recytowali poezję.

W pracy tęsknili za sobą, dlatego nie mieli na nic innego czasu. Zawalali robotę całkowicie. Nic więc dziwnego, że wkrótce oboje awansowali na wysokie stanowiska: Parys na sześć tysięcy sześćset sześćdziesiąte, a Afrodyta na tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąte dziewiąte.

 

Z racji istnienia „szklanego sufitu” powiernik pracy był pod większym wrażeniem osiągnięć zawodowych Afrodyty.

 

 

 

Koniec
Nowa Fantastyka