- Opowiadanie: endaxi - Umowa

Umowa

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Umowa

Drogę zasnuły wypełzające spomiędzy przycupniętych na skraju lasu domów szare pasma dymu. Mieszały się z wiszącą tuż nad jezdnią poranną mgłą, zdawały się czepiać kół samochodów, oblepiać szyby. Zmieniały pędzące szosą auta w pozbawione kolorów cienie błyskające wrogo żółtymi ślepiami reflektorów. Niosły ze sobą smród topionego plastiku i nadpalonej gumy.

Kierowca Passata zaklął i wcisnął pedał gazu. Wyprzedził kolumnę tirów, minął pusty autobusowy przystanek i wciąż przyspieszając wjechał na wolną od mgły drogę.

Otworzył okna.

Gorące powietrze z hukiem wdarło się do samochodu. Swąd spalenizny zniknął, wyparł go zapach sosnowego lasu i świeżo skoszonej trawy.

Pstryknął zamykającym okna przyciskiem, podkręcił klimatyzację. Chwilę później podejrzliwie pociągnął nosem. Leśny zapach zmieniał się. Pojawiła się w nim ledwo wyczuwalna zgnilizna. Jakby w gęstwinie otulonych mgłą drzew czaił się potwór rodem z filmów Spielberga. Omiatający drogę cuchnącym oddechem, gotów zapolować na któryś z przemierzających jego łowiecki teren samochodów.

– Odbija ci Jasiu – stwierdził i roześmiał się głośno. – Spierdalać, Janek jedzie! – wrzasnął w stronę zasnutego mgłą lasu i zatrąbił.

Odpowiedział mu ochrypły ryk.

Omal nie stracił panowania nad pędzącym autem. Samochód zatańczył na wilgotnym asfalcie, zwolnił.

Niezbyt przytomnie rozejrzał się dokoła i z wściekłością przytknął do szyby zwiniętą w pięść dłoń z wyprostowanym środkowym palcem. Nadjeżdżający z przeciwka tir ponownie zatrąbił i minął go trzęsąc się i podskakując na nierównej drodze. Drobne, poderwane kołami ciężarówki kamyki zagrzechotały głucho odbijając się od drzwi samochodu.

– Dureń – krzyknął.

Ze złością spojrzał na wypluwające schłodzone powietrze kratki nawiewu.

Do Białegostoku zostało mu kilkanaście kilometrów. Później Supraśl i jeszcze z pół godziny jazdy leśnymi drogami. Na zewnątrz było niemal trzydzieści stopni. Musiał wybierać. Jazda w tropikalnym upale, lub w cuchnącym chłodzie.

Wolał chłód.

Nie był to dobry wybór.

Pod maską nowiutkiego Passata strzeliło coś, zabulgotało i z kratek nadmuchu buchnął odrażający fetor. Leśny zapach zmieszał się ze smrodem gnijących szmat. Temperatura w samochodzie spadła, klimatyzacja zmieniła się w pracującą ze wszystkich sił cuchnącą zamrażarkę. W kilka sekund szyby od zewnątrz pokryła mleczna para.

Nie widział przed sobą drogi. Miał wrażenie, że zimne, cuchnące palce wbijają się mu w oczy, zatykają nos. Omal nie zwymiotował. W panice szarpnął otwierający okna przycisk, wyłączył klimatyzację i uruchomił wycieraczki które jękliwie popiskując zgarnęły z szyby większość szarych kropli.

Przed sobą miał zbliżające się w zawrotnym tempie tylne światła jakiegoś rzęcha, pasem obok pędził tir z przekrzywioną naczepą, na której uśmiechnięte idiotycznie kiełbaski samobójczynie biegły w stronę dymiącego grilla.

Z całej siły wdepnął pedał hamulca i nacisnął klakson.

Kierowca przerdzewiałego forda bez pośpiechu skręcił w piaszczystą boczną drogę i wzniecając tumany kurzu zniknął między drzewami.

Droga była pusta.

– Ale rzeźnia! – wychrypiał.

Otarł usta i zaklął widząc na skórze dłoni czerwone smugi. Spojrzał w lusterko i zaklął ponownie.

Z przygryzionej wargi sączyła się krew. Cienkim strumyczkiem spływała po brodzie, skapywała na przepoconą koszulę.

– Rzeźnia – powtórzył.

Kątem oka dostrzegł rozwieszoną między drzewami reklamę przydrożnego zajazdu. Chwilę później spomiędzy drzew wyłonił się kryty niebieską blachą, otoczony wyblakłymi parasolami budynek.

Powoli wjechał na piaszczysty plac, ominął oklejone reklamami proszków do prania samochody i zatrzymał się tuż przy ogrodzeniu oddzielającym parking od lasu. Wyciągnął z torby świeżą koszulę i ruszył na poszukiwanie łazienki.

– Patrzcie na gościa – usłyszał. – Wygląda jakby ktoś obił mu mordę.

Obrzucił ponurym spojrzeniem siedzących pod parasolem ludzi. Wszyscy gapili się na niego z niezdrową ciekawością jaką zwykle wzbudzają pokrwawione ofiary wypadku lub bójki.

– Miał pewnie bliskie spotkanie z jakimś leśnym ssakiem polującym przy drodze na napalonych frajerów. I nie chciał płacić… – podpity głos zagłuszyła salwa głośnego śmiechu.

Z trudem opanował narastającą wściekłość. Przyspieszył kroku. Musiał szybko zmyć krew z twarzy, pozbyć się poznaczonej czerwonymi kleksami koszuli.

– Daj spokój, Krzysiek – Ładna, siedząca tuż przy pijanym dowcipnisiu dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem. – Facet miał jakiś wypadek a tobie, jak zawsze, wszystko się z dupą kojarzy.

– To przez ciebie, Kaśka. Jak tylko cię zobaczę o niczym innym myśleć nie mogę – chudy blondyn czknął głośno i spróbował pocałować dziewczynę.

– Myśleć? Ty? – Odsunęła się szybko i pocałunek trafił w pustkę.

– Nie mam u ciebie szans, prawda? – teatralnym gestem otarł suche oczy – Wolisz starszych, grubszych i lepiej ustawionych – pociągnął solidny łyk piwa i czknął jeszcze głośniej. – Takich co mają lepsze samochody, lepsze stanowiska i mogą… – spojrzał na idącego przez pusty plac mężczyznę i zamilkł. – Zaraz, ja myślę, że wiem kto to jest – rzucił ze złością.

– Najpierw myślisz, teraz wiesz – siedząca po przeciwnej stronie odrapanego, drewnianego stołu pucułowata blondynka zapaliła papierosa. – Masz zły dzień Krzysiu, główka cię od tego rozboli. Poza tym, kogo to obchodzi?

– Facet jest szefem obszaru u konkurencji, ma pod sobą chyba pół Polski – oznajmił. – Adaś pokazał mi go kiedyś w knajpie. Dokładnie go sobie obejrzyjcie, bo warto.

Rozmowy i śmiechy ucichły. Pracowali w dobrej firmie ale każdy z nich liczył się ze zmianą pracodawcy i teraz gapili się na człowieka o wykrzywionej złością, zakrwawionej twarzy, który w przyszłości mógł zostać ich szefem.

– To straszny skurwiel, traktuje swoich ludzi jak gówno – ciągnął Krzysiek walcząc ze wzmagającą się czkawką. – A dziewczyny…. – machnął ręką omal nie strącając stojących na stole szklanek. – Dziewczyny to mają u niego przerąbane. Chyba, że lubią ogrzewać dyrektorskie łóżko na różnych wyjazdach. Jak któraś nie ma na to ochoty, to potrafi taką zgnoić i wywalić z roboty. Jedna przez niego omal się nie zabiła. Nałykała się prochów i ledwo ją odratowali.

– Przestań! – syknęła Kaśka. – Jeszcze usłyszy.

– Co z tego, że usłyszy? Może mi naskoczyć! – nie zamierzał się zamknąć. Mówił z odwagą pijaka gotowego do wojny z całym światem. Podniósł głos i słychać go było na całym parkingu. – To jeszcze jeden rozdęty władzą kutas i nie ma co się roztkliwiać nad jego obitym ryjem.

– Zamknij się! – tym razem uciszył go ostrzyżony na jeża chłopak.

– Dobra, będę cicho – wzruszył ramionami i podniósł do ust niemal pustą szklankę. – Kto teraz idzie po piwo? – zapytał smętnie. – Mnie tam nie wysyłajcie, bo jeszcze mu dowalę. Dopiero wtedy będzie problem.

Chętnych na wyprawę do baru nie było. Jechali na organizowaną przez firmę trzydniową imprezę – paintball, zabawę w przetrwanie w dzikim lesie i wielkie, darmowe picie. Nie chcieli wydawać kasy na marne, drogie piwo.

– Masz coś do niego? – spytała cicho Kaśka.

Zdawało się, że nie dosłyszał pytania. Siedział pochylony nad stołem, umoczonym w piwie palcem kreślił na blacie jakieś bezsensowne wzory.

– Nienawidzę skurwiela – szepnął. – Po prostu nienawidzę. Najchętniej bym go zabił.

Nie wiedziała co powiedzieć. Widywali się niezbyt często – zawsze gadał zbyt dużo, naśmiewał się ze wszystkich i zbyt dużo pił. Podobno był świetnym handlowcem. Jak twierdzili niektórzy w awansie przeszkadzał mu niewyparzony język oraz brak ambicji połączony z ledwie skrywanym lekceważeniem przełożonych.

– Krzysiek… – zaczęła.

– Nienawidzę skurwiela – powtórzył. – Znam – zamilkł, jakby szukał właściwych słów. – Znałem – poprawił – dziewczynę, o której mówiłem. Która próbowała się zabić – głos mu lekko drżał. – Masz fajki? – zapytał.

Sięgnęła po leżące na stole papierosy i zapalniczkę.

Zapalił, podniósł głowę i dmuchnął dymem do góry, w kierunku bezchmurnego nieba.

– I tyle by było, jeśli chodzi o moje wyznania w chwili słabości – stwierdził.

Ponownie, niczym szaman odprawiający czary, dmuchnął dymem w niebo, starł nakreślone na stole bohomazy.

– Znałeś? – zapytała.

– Kiedyś – skinął głową.

Obrzucił ją uważnym, całkiem trzeźwym spojrzeniem. Niespodziewanie uśmiechnął się lekko, położył rękę na jej dłoni.

Ze zdumieniem stwierdziła, że też się uśmiecha.

– Lubię cię Kasiu – powiedział cicho.

Uśmiech zniknął z jej twarzy.

– Nie chodzi o to, że jesteś ładną dziewczyną – ciągnął. – A przynajmniej nie tylko o to. – mówił powoli, starannie dobierając słowa. – Sądzę, że jesteś dobrym człowiekiem. I chyba źle wybrałaś. Dlatego chcę ci udzielić pewnej rady. Posłuchasz starszego, doświadczonego przez handlowe życie kolegi?

Czuła narastającą złość. Przez chwilę współczuła mu, wierzyła. A to była zwykła ściema, bajer wyciągnięty z oglądanego niedawno filmu, którego wiecznie podpity, przesiadujący w barach bohater podrywał dziewczyny opowiadając im łzawe historie o utraconej miłości. Tytułu filmu nie pamiętała. Faceta grał chyba Nicolas Cage. A może Brad Pitt? Tego też nie była pewna. Wiedziała tylko, że niczym przygłupia nastolatka omal nie dała się nabrać na odgrywaną w przydrożnej knajpie historyjkę „made in Hollywood”.

– Też cię lubię, Krzysiu – dmuchnęła dymem w stronę chłopaka i zatrzepotała rzęsami niczym Loren Bacall uwodząca Bogarta w jednym z tych filmów, w których kobiety były kobietami a mężczyźni nie przypominali napompowanych sterydami eunuchów. – Ale twoja historia nie bardzo mnie…

– To nie jest podryw „na biednego faceta po przejściach” – przerwał jej i uśmiechnął się nieco szerzej widząc jak nagle poczerwieniała. – Po prostu dobra rada. Mam dalej mówić?

Skinęła niepewnie głową.

Pochylił się nad nią.

– Nie rób tego – szeptał. – Nasz wielki dyrektor chce cię po prostu przelecieć, wykorzystać. Chwalił się, że znalazł chętną dupę na wyjazd. Mówił o tobie, prawda? A ja widziałem jak na niego patrzysz. Jak na gówno, w które musisz wdepnąć, bo nie da się go ominąć. Bo leży na drodze, którą chcesz iść. Jeśli jesteś taka jak myślę, nic z tego nie będziesz miała. Poza wstrętem do siebie – ciągnął. – Jeśli wykombinowałaś, że kiedy my będziemy biegać między drzewami i strzelać w siebie farbą ty w jakichś krzakach zrobisz wstęp do kariery i zapracujesz na parę nocy w dyrektorskim łóżku to wiedz, że nic z tego nie wyjdzie. To znaczy, nic dobrego. Dołączysz tylko do grona firmowych panienek, dających dupy każdemu chętnemu facetowi na stanowisku. Po prostu ostrzegam cię, i tyle. Bo cię lubię – dodał głośniej i wyprostował się.

Zaciągnął się dymem i jednym haustem dopił obrzydliwie ciepłe piwo.

– Co się gapicie? – zapytał.

– Ciekawi jesteśmy, co tam obgadujecie – korpulentna blondynka przyglądała się im badawczo. – Nie wiedziałam, że palisz – dodała.

– Już nie palę – odrzucił papierosa za siebie. – Namawiałem Kaśkę żeby zamieniła ciebie na mnie.

– Co takiego? – blondynka spojrzała na niego ze zdumieniem.

Ktoś roześmiał się głośno, ktoś gwizdnął.

– Miejsce w pokoju, choćby na jedną noc – wyjaśnił. – Nie zgodziła się – dodał ze smutkiem. – Powiedziała, że ma inne preferencje. Chyba woli ciebie.

Teraz śmiali się wszyscy.

– Ty zboku – blondynka niczym wkurzony dzieciak wywaliła na brodę język, zgniotła pustą paczkę po papierosach i śmiejąc się cisnęła ją chłopakowi prosto w twarz.

– To co, Kaśka, może zmienisz zdanie? – zapytał robiąc przy tym głupią minę filmowego amanta.

Nie odpowiedziała. Siedziała milcząc, ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

 

***

 

Stał ukryty za pniem starej sosny i słuchał. Co jakiś czas pocierał dłonią przygryzioną wargę, nie zdając sobie sprawy, że rozmazuje krew po całej twarzy.

Śmiali się z niego. Podpity gówniarz nazwał go kutasem, gadał o małej Baśce. Ta historia z łykającą prochy idiotką w roli głównej mogła mu zaszkodzić. Ale poradzi sobie z tym. Zawsze sobie radził. Potrafił dokonywać właściwych wyborów. Wiedział kiedy trzeba walczyć, kiedy się wycofać. I miał szczęście. Nawet teraz. Uśmiechnął się wspominając wczorajszy wieczór.

– Dostanie czego chciała – pomyślał. – Na jakiś czas, żeby nie robiła problemów. A później… Później dostanie to na co zasługuje, głupia dupa.

Uśmiechnął się i oblizał pokiereszowane usta. Krew miała ostry, metaliczny smak. Całkiem przyjemny, jak stwierdził ze zdziwieniem.

Machnął ręką by rozpędzić kłębiące się nad głową komary, podniósł leżącą na trawie koszulę i szybkim krokiem ruszył w stronę uchylonych drzwi zajazdu. Tylko raz spojrzał w kierunku przekrzykujących się ludzi.

– Durnie – mruknął.

Wszedł na okalający budynek taras i zatrzymał się zdziwiony, z ręką wyciągniętą w stronę drzwi.

Ze środka dobiegały głośne dźwięki muzyki, szmer rozmów przerywany brzękiem szkła i okrzykami bawiących się ludzi. Był pewien, że wcześniej panowała tam cisza. Wzruszył ramionami i nacisnął klamkę.

Zatrzymał się tuż za progiem.. Wnętrze było ciemne, puste i gwarne niczym wypełniona tłumem gości balowa sala.

Na plecach czuł dotyk palących promieni czerwcowego słońca. Mimo to zaczął drżeć. Miał wrażenie, że serce przestaje mu bić i powoli podchodzi do gardła. Czuł przenikliwe zimno. Upalny dzień zmienił się nie wiedzieć kiedy w mroźną, grudniową noc. Gdzieś z daleka dobiegał warkot pędzących drogą samochodów, szum drzew i wściekły ptasi świergot. Tyle, że odgłosy te cichły, stawały się odległe, nierealne.

Prawdziwy był bal.

Ktoś przekrzykując muzykę domagał się szampana. Orkiestra umilkła w pół taktu i chór podpitych głosów zaczął odliczać ostatnie sekundy mijającego roku. Strzeliły korki, z hukiem eksplodowały fajerwerki i petardy. Pijana kobieta wybuchła histerycznym śmiechem, inna głośno płakała.

Nie mógł oddychać, dusił się. Dostrzegł zapełniające salę postacie. Błyszczące oczy wpatrywały się w niego ze złością. Szare cienie przemykały miedzy stołami, zbliżały się wściekłe na nieproszonego gościa.

Nagle głosy umilkły, stały się ledwie słyszalnym szumem.

– Słucham pana – w zestawieniu ze zgiełkiem sylwestrowego balu kobiecy głos brzmiał cicho i piskliwie.

Powoli zaczerpnął powietrza. Próbował odpowiedzieć, ale przez zaciśnięte gardło wydostał się jedynie piszczący charkot.

Wzrok przyzwyczaił mu się do panującego wewnątrz półmroku i dostrzegł siedzącą za barem kobietę. Jej twarz rozświetlał migotliwy blask sączący się z ekranu wielkiego telewizora. Rozwieszone na belkach rybackie sieci poruszały się w przeciągu. Nad stołami połyskiwały wypolerowane naftowe lampy. W narożnikach sali tkwiły potężne głośniki, z których ciągle płynęła wyciszona teraz muzyka i odgłosy zabawy.

– Stało się coś? – w głosie kobiety nie pojawiła się nawet nuta zainteresowania.

Ciągle miał problem z oddychaniem, czuł paskudny ucisk w klatce piersiowej.

– Wszystko w porządku – wychrypiał po chwili. – Gdzie jest łazienka?

Kobieta – teraz widział, że była podstarzałym babskiem w przyciasnych ciuchach nastolatki – obdarzyła go znudzonym spojrzeniem i niedbałym machnięciem ręki wskazała ukryte za przepierzeniem drzwi.

– Jak pan coś zamówi, to bezpłatne – poinformowała. – Jak nie, będzie dwa złote. I proszę nie rzygać do zlewu. – dodała odwracając się w stronę telewizora.

Przechodząc obok baru spojrzał na ekran. Sylwestrowi goście składali sobie życzenia, orkiestra grała, kilka par poruszało się leniwie w rytm muzyki.

– Ale jazda – pomyślał. – Jeszcze trochę a wyląduję w szpitalu. Albo w kostnicy – dodał krzywiąc się do lustra.

Wymył twarz, pokrwawioną koszulę upchnął w koszu na śmieci. Ponownie spojrzał w lustro i z satysfakcją skinął głową. Wciągnął brzuch, uniósł głowę, przygładził włosy.

Znowu był sobą. Pewnym siebie, zarabiającym niezłą kasę menedżerem. Facetem, który potrafił radzić sobie z wyzwaniami większego kalibru niż cuchnąca klimatyzacja czy upiorny bal odtwarzany z płyty przez stukniętą kelnerkę.

Tak, czuł się zdecydowanie lepiej. Mógł jechać dalej ale miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia.

– Zaraz się wami zajmę – rzucił w stronę otwartego okna zza którego dobiegały głośne wybuchy śmiechu i wyszedł z łazienki.

Zamówił dużą kawę i usiadł pod jednym z wypłowiałych parasoli. Miejsce wybrał tak, by nic nie zasłaniało mu grupy młodych ludzi.

Uśmiechnął się szeroko i sięgnął po telefon.

Bez pośpiechu filmował roześmiane twarze, starał się dokładnie uwiecznić każdą z nich. Gdy wróci do Warszawy, doda tych durniów do swojej kolekcji. Będzie oglądał film tak długo, aż zapamięta wszystkie gęby, aż będzie miał pewność, że rozpozna je nawet po latach. I kiedyś, gdy się spotkają – a spotkają się na pewno, bo świat jest mały – odpłaci zasrańcom za ich śmiech.

Telefon zadzwonił gdy filmował dziewczynę. Filmował i zastanawiał się co mógłby z nią zrobić.

Nie znał numeru migającego na wyświetlaczu. Po chwili wahania postanowił odebrać.

– Witam pana, chciałam potwierdzić godzinę pańskiego przyjazdu – usłyszał.

– Przyjazdu? – zapytał z roztargnieniem. Jego myśli wciąż krążyły wokół siedzącej parę metrów dalej dziewczyny.

– O, przepraszam. Nie przedstawiłam się. Mówi Maria z Krasnej Góry. Rozmawialiśmy rano, miał pan zadzwonić z Białegostoku…

 

ciąg dalszy na stronie krasnagora.pl

Koniec

Komentarze

Oczekujesz komentarza na tej stronie, to tutaj wrzuć cały tekst.

pozdrawiam

I po co to było?

Bardzo okropne...

To jest, mój drogi, nic. Rzeczywiście, to nic ma zadatki na coś fajnego, ale mimo wszytko, pozostaje niczym. I to jest główny powód, dla którego nie powinno się publikować opowiadań w kawałkach. Rozdziałom i częściom mówimy - nie.

Tak jak powiedziałem, zadatki pisarskie - tak przynajmniej myślę - masz. Fragment napisany jest sprawnie, ale jest za krótki i za mało w nim fabuły, żey powiedzieć o nim coś więcej. Do części innych może sięgnę. Choć wątpię.

Wrzucę ale za jakiś miesiąc - będzie wtedy do końca "w miarę" dopracowany. Jest całkiem długi :)

Mogę co najwyżej wrzucać równolegle teksty na mojej stronie i tutaj ale zmieni się to w "opowieść w rozproszonych odcinkach" i obawiam się, że będzie mało czytelne.

Opublikowany tu kawałek jest czymś w rodzaju "zajawki" dużo większej całości.

pozdrawiam

endaxi

Wrzucę ale za jakiś miesiąc - będzie wtedy do końca "w miarę" dopracowany - własnie takiego poczucia humoru brakowało na tym portalu...

tak dużo powtarzasz o "swojej stronie" i reszcie tam zamieszczonej, że odnoszę wrażenie, że to po prostu reklama innego portalu, a nie tekst do oceny.

@Mauea Wywaliłem teksty o "mojej stronie"

@yako Sądzę, że publikuje się zawsze teksty "w miarę dopracowane". Teksty, które autor chce "dopracować do końca" są skazane na wieczny pobyt na twardym dysku komputera. Zawsze przecież można coś zmienić, "dopracować" do końca...

Dodałem trochę więcej tekstu

Po wydłużeniu fragmentu zrobiło się ciekawiej --- ale nie na tyle, by dostać drżączki z niecierpliwości: a kiedy reszta? Winę za ten stan rzeczy ponosi Twój styl, dokładność w przedstawianiu wydarzeń, co zapowiada tekst sporej objętości. Dlatego lepiej byś zrobił, prezentując fragment co najmniej trzy razy obszerniejszy.

Powyższe nie oznacza braku zainteresowania dalszym ciągiem. Tym bardziej, że nie rzuciły mi się w oczy błędy --- a to już bardzo dużo...

@AdamKB

Jeśli chodzi o drżączkę z niecierpliwości to jej brak wcale mnie nie dziwi. Nawet nie zdążyłem jeszcze wykończyć żadnego z bohaterów... ;)

A tak na poważnie. Zdaję sobie sprawę z tego, że fragment powinien być dłuższy. Problem w tym, że "w miarę dopracowany" mam początek, zakończenie i spore kawałki ze środka. Między nimi są duże fragmenty tekstu, które nawet taki jak ja wielbiciel "w miarę dopracowanych" tekstów uznaje za wynagające sporej pracy.

Dodałem trochę więcej tekstu

 

Jaja sobie robisz.

Endaxi nie robi sobie jaj, wydłużył fragment mniej więcej dwukrotnie.

 

Jak widzę, piszesz metodą braci Strugackich. Najpierw sceny kluczowe albo te, które akurat w danej chwili Ci "podchodzą", potem wypełnienie szkieletu. Tak też można, co i jak kto lubi. Byle całość zagrała.

Chwała Tobie za postawę wobec dopracowania tekstu. Polataj sobie po stronie, to dowiesz się, dlaczego to akcentuję...

Rzeczywiście piszę w ten sposób. Dochodzi do tego jeszcze jeden element - czasem, w najbardziej niespodziewanych momentach mózg mi się "zawiesza" ;) i mam do wyboru - albo zmagać się z paroma zdaniami, albo przejść do kolejnego fragmentu.

Widzę też, że nieco pospieszyłem się z wrzuceniem tu fragmentu tekstu.

Trochę się usprawiedliwię. Przed zamieszczeniem tekstu przeczytałem więcej niż parę opublikowanych tu kawałków. Wiele z nich (moim zdaniem) zasługuje na określenie "wersja beta". Czasem bardzo wczesna ;) Dlatego postanowiłem wrzucić kawałek "w miarę dopracowanego" tekstu. Mój błąd. Niedługo będę mógł zamieścić tu fragment jakieś pięć razy dłuższy, będący zamkniętą całością.

Czytając zamieszczone tu opowiadania czy fragmenty większych utworów miałem (i mam nadal) wielką ochotę na skomentowanie ich, dodanie moich uwag.

Doszedłem jednak do wniosku, że najpierw zamieszczę tu swój "pełny" tekst i dopiero wtedy będę bawił się w krytyka. Tak chyba będzie uczciwie :)

Mam też pytanie dotyczące publikacji "pełnego" tekstu. To co jest zamieszczone tutaj będzie jego początkiem. Czy tekst, którego fragment był już zamieszczony nie będzie traktowany jako wykroczenie poza jakieś obowiązujące tu zasady? Po prostu nie chce mi się czytać komentarzy typu "ale to już było..."

pozdrawiam

Po prostu nie chce mi się czytać komentarzy typu "ale to już było..."

Jeżeli pozostawisz już opublikowany początek, na pewno komuś się to nie spodoba. Jeżeli pominiesz ów początek, na pewno ktoś skrytykuje, że musiał szukać i czytać, żeby wiedzieć, co poprzedziło prezentowaną historię. Wszystkim  nie dogodzisz... Moim zdaniem rzecz w proporcji "starego" do "nowego". Pięć razy dłuższy? Dałbym razem z już znanym początkiem.

Wersje beta. Eleganckie określenie pewnej grupy DzieUŁ...

(...) czasem, w najbardziej niespodziewanych momentach mózg mi się "zawiesza" (...).

Pociesz się --- nie Tobie jednemu. Do trzech zdań w swoim tekście wracałem siedem razy. Tak źle, tak niedobrze, nie brzmią, nie grają, poprawione wymagają dalszych zmian... Nie daj Quetzalcoatlu żyć z pisarstwa, toż to chwilami harówka jak w kamieniołomie, nie przyjemność tworzenia... (Tym szczerzej podziwiam zawodowców!)

 

Nowa Fantastyka