- Opowiadanie: meksico - Bartłomiej, ambasador Fakirian

Bartłomiej, ambasador Fakirian

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Bartłomiej, ambasador Fakirian

Mój osioł zawrócił. Czasem zastanawiam się kto większym osłem jest, osioł czy ja:D

 

Bryza smagała porastające pobliską wydmę trawy, a w górze kołowały mewy. Uważny obserwator dostrzegłby w oddali kształt wielkiego jachtu z rozwiniętymi żaglami. Była to jedna z tych chwil, które na długo zapadają w pamięć i po latach wspomina się je jako „te stare dobre czasy”. Słońce rozpływało się w falującej zupie

i podpalało błękit nieba.

 

– Pięknie, kurwa – szepnął Bartłomiej, wstając z wilgotnego już piasku. – Pięknie – powiedział nieco głośniej, gdy jedna z mniej uważnie obserwowanych mew zrzuciła balast wprost na jego głowę.

 

Niewątpliwy urok tego miejsca stawał się czasami odrobinę wątpliwy, ale myśli Bartłomieja krążyły wokół innych spraw. Wizyta Gości to nie byle co. Funkcja ambasadora to zaszczyt i wielki honor, szczególnie dla człowieka, który jeszcze niedawno zajmował się sprzedażą jabłek, w czym niewątpliwie wykazywał się należytymi umiejętnościami i jakże potrzebnym talentem.

 

Ambasodorowanie spadło na niego jak ta mewia kupa. Z nieba. Bartłomiej nie odmówił, choć przez dobrą godzinę wahał się i szanowni Goście, którzy zaparkowali swój pojazd na plaży, musieli skusić go nadaniami. Pomogło. Ludzie obserwujący całe zajście podzielili się na dwa obozy. Jedni, jak przystało na gościnnych Ziemian, namawiali Bartłomieja do przyjęcia zaszczytnego stanowiska. Uaktywniła się też grupa, głośniejsza i bardziej wojownicza, skandująca jakże polskie i zakrapiane tradycją słowa: „Zielone do góry!”

 

Nic sobie sprzedawca renet z tych podszeptów nie robił. Zdał się na swój rozum i zimną kalkulację. Za trzy hektary pola na Fakirze – tak zwała się planeta Gości – zgodził się zostać ambasadorem. Radości nie było końca i po pewnym czasie sam prezydent z uroczą małżonką i jeszcze bardziej uroczym premierem zjawili się na miejscu, by przy stole, kwadratowym i jak najbardziej polskim, omówić całą sytuację. W połowie posiedzenia kosmici powiadomili, że na nich już czas. Prezydent był wielce zaskoczony takim obrotem spraw i wprost zapytał, kiedy Goście znów raczą przylecieć, lecz oni tylko pokręcili głowami i wskazali na Bartłomieja. Wywnioskowano więc, że nowo mianowany ambasador wiedzę o przylocie obcych posiadł lub przynajmniej w najbliższym czasie takową posiądzie. Minął tydzień, miesiąc, potem jeszcze jeden. Co rusz pytano Bartłomieja: „Kiedy?” albo „Dlaczego?”, ale on wzruszał tylko ramionami.

 

Dziś od tego wydarzenia minęły już dobre trzy miesiące i Bartłomiej sądził, że w zawodach wzruszania ramionami zająłby miejsce na podium. Zaraz po prezydencie i premierze, rzecz jasna.

 

Starł z siebie wstętną maź i znów zerknął w niebo, licząc na jakikolwiek znak ze strony Gości. Nic się nie wydarzyło, więc spuścił głowę i usiadł na piasku.

 

– Już czas – usłyszał nagle za plecami.

 

Podniósł się gwałtownie i obrócił, by zobaczyć zieloniutkiego kosmitę.

 

– Długo kazaliście na siebie czekać.

 

– Nie marnujmy czasu, lecimy – zarządził przybysz. Oszołomiony Bartłomiej wpatrywał się w okno, za którym podejrzanie leniwie przesuwały się obrazy tak ukochanej przez niego Ziemi. Zastanawiał się, dlaczego jeszcze nie wznieśli się na orbitę i nawet zapytał o to, lecz jeden z ufoludków, który najwidoczniej był odpowiedzialny za Bartłomieja, wzruszył jak najbardziej po ludzku ramionami.

 

Wkrótce wylądowali pośrodku sadu, tego samego, który Bartłomiej przez tyle lat pielęgnował. Wysiadł z pojazdu z ciężkim sercem. Zostawić Ziemię to jedno, ale opuścić sad?

 

Jakież było jego zdziwienie, gdy przed domem dostrzegł kobietę. Piękną kobietę. Jeden z kosmitów chwycił ją za rękę.

 

– Pani Ewo – powiedział. – To on.

 

Bartłomiej spojrzał na dziewczynę i oczy mu się rozszerzyły. Nigdy nie widział nikogo piękniejszego, może za wyjątkiem zmarłej dawno temu żony. Sadownik nie był stary, miał niewiele ponad czterdziestkę i choć przestał wierzyć w miłość, a nawet na nią nie czekał, w tej chwili stało się dla niego jasne, że z tą panią to mógłby…

 

– Wszyscy lecą dziś na Fakira. Wy zostaniecie i odbudujecie ziemię – oświadczył krótko kosmita.

 

– Sami? – zapytał wstrząśnięty, ale poniekąd zadowolony Bartłomiej.

 

– Macie do pomocy pana Konia, panią Kaczkę i inne stworzenia. Ziemia jest wasza, Adamie.

 

Bartłomiej uśmiechnął się w myślach. Tak, tak. Choć wszyscy znali go jako Bartłomieja, w dowodzie miał Adam. Sprzedawca jabłek spojrzał na sad. Westchnął ciężko i podszedł do Ewy.

 

– Droga Pani, trza nam będzie spalić wszystkie jabłonki – zagadnął i mrugnął okiem.

 

– Myśli pan, że historia może się powtórzyć?

 

Wzruszył ramionami.

 

 

 

W głębi lasu, gdzie światła było na tyle mało, że młode drzewka karłowaciały, mężczyzna w porwanych spodniach wyrywał chwasty wokół małej jabłonki. W dniu odlotu Ziemian na Fakira ukrył się w piwnicy. Na nowej planecie byłby nikim, ale tutaj… Po tylu miesiącach nikt w wychudzonym i zarośniętym obliczu nie rozpoznałby twarzy prezydenta. Został i miał plan. Tacy jak on zawsze mają plan. Niewysoka jabłonka z drobnymi słodkimi owocami czekała.

Koniec

Komentarze

Meksico, bój Ty się Quetzalcoatla. Jeszcze raz od początku? :-)

Fakiria ---> Fakirianie.

-anin --- przyrostek tworzący następujące typy derywatów:

1. nazwy mieszkańców kontynentów, państw, regionów, miast polskich i obcych, a także planet. (...) Przy podstawach obcych występuje w rozszerzonym wariancie -ianin, -janin.

Za WSPP, red, prof A. Markowski, PWN 2000.

Bardziej boję się Sridziajawardanapurakotte. Jak mi każesz odmienić, to ucieknę :P

Dzięki Adamie :)

a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?

Niewątpliwy urok tego miejsca stawał się czasami odrobinę wątpliwy, ale myśli Bartłomieja krążyły wokół innych spraw. Wizyta Gości to nie byle co. Funkcja ambasadora to zaszczyt i wielki honor, szczególnie dla człowieka, który jeszcze niedawno zajmował się sprzedażą jabłek, w czym niewątpliwie  - powtórzenia

Fajne, ciekawie odnoszące się do "narodzin Ziemi" :)

pozdrawiam :)

Nie ma za co, polecam się na przyszłość. :-)

Nie będę Ciebie stresował, nie odmieniaj...

A ja tylko zostawiam znak, że przeczytałem. Łeb mnie boli i chyba przez to nie bardzo załapałem o co biega.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka